Rozdział 5: Rozdarty na pół

**Pepper**

Wreszcie widziałam wroga na własne oczy. Nie wyglądał na bardzo silnego. Bardzo łatwo padał, a ja z tego korzystałam, oplatając biczami jego zbroję. Musiał poczuć porażenie prądem o sporej mocy. Słyszałam, jak krzyczał pilot w środku. Z jednej strony dawało mi to satysfakcję, lecz z drugiej sama odczuwałam ból. To było dość dziwne doświadczenie. Mimo wszystko, był moim celem. Moim przeciwnikiem.

Pepper: Kiedy zamierzasz się poddać? Ja mogę tak cały dzień.
Tony: Tak… myślisz? Co powiesz… na to?

Znienacka oberwałam potężną wiązką światła z napierśnika. Odrzuciło mnie nieco do tyłu, lecz w porę wskoczyłam na tarczę i wymierzyłam kolejne ciosy biczami. Uderzyłam w jego plecy tak mocno, aż spadł na ziemię. Natychmiast podleciałam do niego.

Pepper: Masz dość?
Tony: N… Nie… Nie mam.
Pepper: Byłeś niemal godnym przeciwnikiem.

Miałam okazję, żeby go dobić. Ledwo mógł oddychać, a to sprawiało mu sporą trudność. Poczułam część ludzką w sobie, która walczyła ze mną. Kazała nie ranić Iron Mana.

Pepper: Ja… Ja muszę go zniszczyć!
Tony: Zrób… to. Już dla mnie… nie ma… znaczenia czy… przeżyję. Już umarłem, bo… straciłem… przyjaciółkę.
Pepper: Przyjaciółkę?

Momentalnie się zawahałam nad ciosem. Stchórzyłam i odleciałam. Coś we mnie pękło.
Po dotarciu do bazy, szef nie ukrywał swojego rozczarowania, a także wściekłości.

Mr. Fix: Miałeś tak proste zadanie. Byłeś tak blisko i się wycofałeś. Jakieś słowa na obronę?
Pepper: Nie wiem… To… To się już nie powtórzy.
Mr. Fix: Dopilnuję tego.

Wrzasnęłam z bólu, gdyż całe ciało poczuło olbrzymie wyładowanie energii. Zapomniałam kolejnych minut z życia. Tak jakby porażka nie miała miejsca. Wyprostowałam się, stając naprzeciw twórcy.

Mr. Fix: Jaki jest cel twojej misji?
Pepper: Zabić Iron Mana i zniszczyć całe FBI.
Mr. Fix: Otóż to. Nigdy o tym nie zapominaj, Whiplash. W przeciwnym wypadku trafisz na złom.
Pepper: Zrozumiano.

Na moment spojrzałam w jego twarz, aż wszystko stało się puste. Chyba mnie wyłączył.

**Tony**

Nie czułem się najlepiej. Miałem wrażenie, iż jedną nogą już znalazłem się po tamtej stronie. Nie miałem wyboru. Coś było nie tak z implantem. Klatka piersiowa była w ogniu, zaś serce biło bardzo szybko. Cierpiałem, choć może zasłużyłem sobie na to. Wylądowałem blisko szpitala, a zbroję odesłałem do zbrojowni przy użyciu komórki. Powoli wchodziłem do budynku, trzymając się za mechanizm. Nie mogłem oddychać, a duszności wzrastały. Przerażonym wzrokiem szukałem lekarza. Jedynie natrafiłem na wzrok Rhodey’go.

Rhodey: Tony?
Tony: Po… móż… mi.

Więcej nie zdołałem powiedzieć, padając nieprzytomnie na podłogę. Wydawało mi się, iż czas się dla mnie zatrzymał w miejscu. Przez chwilę jedynie słyszałem szumy, a potem zupełnie nic.

**Roberta**

Usłyszałam krzyki syna. Wołał o pomoc. Natychmiast poszłam sprawdzić co się dzieje. Byłam przerażona, widząc go przy Tony’m. Zanim zdołałam o cokolwiek zapytać pojawił się doktor Yinsen. Podszedł do chorego i bez słowa położył na łóżku, zabierając na oddział cyberchirurgii. Oboje pobiegliśmy tam za nim, a bardzo się spieszył. Jak bardzo było źle? Usiadłam przed salą.

Roberta: Rhodey, ty coś wiesz?
Rhodey: Co? Nie! Ja nie wiem co się stało!
Roberta: Niepotrzebnie wykrakałam.
Rhodey: Musimy czekać, prawda?
Roberta: Musimy.

Niechętnie się zgodziłam. Czekałam na wieści o stanie chłopaka. Coś mi mówiło, że sam był sobie winien. Może wina burzy. Oberwał piorunem? Niezbyt możliwe, bo wtedy mógłby umrzeć. Wiedziałam jedno. Był w odpowiednich rękach i nikt nie wyrządzi mu krzywdy.

**Ho**

Coś tak czułem, że wina leżała przy implancie. Omdlenia były tylko początkiem. Zdołałem podać leki na ustabilizowanie pracy serca, ale mechanizm był przeciążony sporą dawką energii. Jedyny sposób byłoby wymienić go lub spróbować naprawić. Tak czy owak, dał mi sporo do roboty. Potrzebowałem wsparcia. Wysłałem sygnał do Victorii Bernes. Była też toksykologiem, a o implancie ją nauczyłem. Tylko jej ufałem.
Po pięciu minutach pojawiła się ze swoją słynną walizką o wielu narzędziach. Pokazałem wszystkie wyniki.

Dr Yinsen: Utrzymuje się nieprzytomny od godziny. Podałem tlen na maskę i ustabilizowałem serce, ale…
Dr Bernes: Przyczyna tkwi w implancie.
Dr Yinsen: Właśnie, dlatego trzeba coś z nim zrobić.
Dr Bernes: No operujemy. Nie mamy wyjścia.
Dr Yinsen: A może obejdzie się bez tego?
Dr Bernes: Nie wydaje mi się, chociaż to ty stworzyłeś ten rozrusznik serca.

Miała rację, ale za wszelką cenę wolałem nie kroić dzieciaka. Tyle musiał znieść i znowu miałby sporo czasu na rekonwalescencję.

Dr Yinsen: To zanim podejmiemy się tego, sprawdzisz mi jednego agenta?
Dr Bernes: Jakieś otrucia wykryłeś? Odtrutki zwykłe nie działają?
Dr Yinsen: Żadna, a próbowałem każdej. Jest na intensywnej terapii, a krwi ma za mało. Ciągle ją traci.
Dr Bernes: W porządku, więc zajmę się tym. Gdybyś mnie potrzebował, użyj pagera.
Dr Yinsen: Zawsze o tym pamiętam.

Uśmiechnąłem się do przyjaciółki, a następnie spisałem kolejne parametry. Nadal nic nie ulegało zmianie.

Dr Yinsen: Tak przede mną uciekałeś, a teraz tu sobie ładnie poleżysz z kilka tygodni. Tego chciałeś?

Powiedziałem to do niego i wiedziałem, że mnie słyszał. Odpowiedzieć nie mógł. Usiadłem przy nim, przyglądając się wynikom z badań. Musiałem podjąć decyzję.
Nagle implant zaczął iskrzyć, a chłopaka, aż wyginało z bólu. Natychmiast podałem mu leki.

Dr Yinsen: Trzymaj się. Nie umieraj mi tu zanim ja tego nie zrobię.

Zażartowałem sobie, lecz powaga szybko wróciła. Odczyty spadały dość nisko. Nie mogłem ryzykować. Musiałem go podłączyć do respiratora. Z minuty na minutę było coraz gorzej. Załamywałem ręce. Chyba bez operacji się nie obejdzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X