**Gen. Fury**
Minął już miesiąc, odkąd wysłaliśmy ich na Oplion. Żadnego sygnału ani wiadomości. Zupełnie nic. Może przydałoby się im wsparcie. Rodzice tych dzieciaków mnie zatłuką, jeśli umrą. Co robić?
**Pepper**
Poczułam się pełna energii. Nawet nie potrzebowałam więcej odpoczynku. I tak spałam już długo, sądząc po mniejszej ilości światła w jaskini. Jednak zrobiło się dość chłodno. Kolejna zmiana klimatu? Jakaś anomalia pogodowa?
Po chwili zauważyłam jak chłopaki się obudzili. Według odczytów z komputera wszystko było w porządku.
Pepper: Witaj wśród żywych, Tony.
Tony: Pepper…
Rhodey: Nie wstajemy. Leżymy.
Pepper: Eee… Nie możemy. Musimy się ruszyć.
Stwierdziłam niechętnie. Robiło się coraz zimniej. Musieliśmy zacząć działać, lecz był problem z zapasami. Dwa skafandry i jeden plecak. Zdecydowanie za mało.
**Tony**
Czułem się jak po operacji. Miałem jakieś szwy co było dziwne, zważywszy na to, że tutaj nie ma żadnych lekarzy. Niemożliwe.
Tony: Czy wy… mnie… kroiliście?
Rhodey: Bułka z masłem.
Tony: Jezu!
Rhodey: Nie było innego wyboru.
Pepper: Fajna zabawa, ale oby to było ostatni raz.
Zaśmiała się, pomagając mi wstać. Założyła swój kombinezon na moje ciało. Nie tego chciałem.
Pepper: Ani słowa. Musisz w nim być.
Tony: A ty?
Pepper: Dam radę bez.
Rhodey: No nie powiedziałbym.
Pepper: Czy naprawdę musimy się o to kłócić? Jestem w lepszym stanie od was, więc słuchać się mnie, jasne?
Rhodey, Tony: TAK, PANI.
Oboje zaśmialiśmy się. Wszyscy mieli dobre humory, choć w każdej chwili mogliśmy umrzeć wraz z planetą. Nie mogłem wykonać skanu, bo byłem bez zbroi. Wyszedłem z jaskini i spojrzałem na cały krajobraz.
Rhodey: Co jest?
Tony: Tracimy… czas.
Pepper: O cholera! Czy… Czy kylit też gaśnie? To był jedyny sposób na wezwanie pomocy!
Tony: Bez… paniki. Zdążymy.
Rhodey: Skąd taka pewność?
Tony: Zaufajcie… mi.
Nie wiedziałem co mogłem im więcej powiedzieć. Wziąłem plecak, zaś Rhodey uzbroił się w swój kombinezon. Szkoda mi było Pep. Była bez ochrony. Funkcje podtrzymywania życia pomogłyby i jej w leczeniu. W moim przypadku nawet wspomagały implant swoją energią.
Gdy wyruszyliśmy w stronę gór, szukałem punktu do wyrzutu. Taki, gdzie będzie sygnał widoczny. Na nasze nieszczęście jądro planety gasło, a księżyc rozpadał się na mniejsze drobinki. Mijaliśmy zeschnięte rośliny, sproszkowane jaszczurki, a także zeschnięte drzewa. Wody ubywało w rzekach. Wszystko umierało.
Minął już miesiąc, odkąd wysłaliśmy ich na Oplion. Żadnego sygnału ani wiadomości. Zupełnie nic. Może przydałoby się im wsparcie. Rodzice tych dzieciaków mnie zatłuką, jeśli umrą. Co robić?
**Pepper**
Poczułam się pełna energii. Nawet nie potrzebowałam więcej odpoczynku. I tak spałam już długo, sądząc po mniejszej ilości światła w jaskini. Jednak zrobiło się dość chłodno. Kolejna zmiana klimatu? Jakaś anomalia pogodowa?
Po chwili zauważyłam jak chłopaki się obudzili. Według odczytów z komputera wszystko było w porządku.
Pepper: Witaj wśród żywych, Tony.
Tony: Pepper…
Rhodey: Nie wstajemy. Leżymy.
Pepper: Eee… Nie możemy. Musimy się ruszyć.
Stwierdziłam niechętnie. Robiło się coraz zimniej. Musieliśmy zacząć działać, lecz był problem z zapasami. Dwa skafandry i jeden plecak. Zdecydowanie za mało.
**Tony**
Czułem się jak po operacji. Miałem jakieś szwy co było dziwne, zważywszy na to, że tutaj nie ma żadnych lekarzy. Niemożliwe.
Tony: Czy wy… mnie… kroiliście?
Rhodey: Bułka z masłem.
Tony: Jezu!
Rhodey: Nie było innego wyboru.
Pepper: Fajna zabawa, ale oby to było ostatni raz.
Zaśmiała się, pomagając mi wstać. Założyła swój kombinezon na moje ciało. Nie tego chciałem.
Pepper: Ani słowa. Musisz w nim być.
Tony: A ty?
Pepper: Dam radę bez.
Rhodey: No nie powiedziałbym.
Pepper: Czy naprawdę musimy się o to kłócić? Jestem w lepszym stanie od was, więc słuchać się mnie, jasne?
Rhodey, Tony: TAK, PANI.
Oboje zaśmialiśmy się. Wszyscy mieli dobre humory, choć w każdej chwili mogliśmy umrzeć wraz z planetą. Nie mogłem wykonać skanu, bo byłem bez zbroi. Wyszedłem z jaskini i spojrzałem na cały krajobraz.
Rhodey: Co jest?
Tony: Tracimy… czas.
Pepper: O cholera! Czy… Czy kylit też gaśnie? To był jedyny sposób na wezwanie pomocy!
Tony: Bez… paniki. Zdążymy.
Rhodey: Skąd taka pewność?
Tony: Zaufajcie… mi.
Nie wiedziałem co mogłem im więcej powiedzieć. Wziąłem plecak, zaś Rhodey uzbroił się w swój kombinezon. Szkoda mi było Pep. Była bez ochrony. Funkcje podtrzymywania życia pomogłyby i jej w leczeniu. W moim przypadku nawet wspomagały implant swoją energią.
Gdy wyruszyliśmy w stronę gór, szukałem punktu do wyrzutu. Taki, gdzie będzie sygnał widoczny. Na nasze nieszczęście jądro planety gasło, a księżyc rozpadał się na mniejsze drobinki. Mijaliśmy zeschnięte rośliny, sproszkowane jaszczurki, a także zeschnięte drzewa. Wody ubywało w rzekach. Wszystko umierało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi