**Pepper**
Dość długo wpatrywałam się w kobietę, czekając na odpowiedź lub przynajmniej o podanie odtrutki na infekcję. Kończyła mi się cierpliwość. Czas też, a musiałam oszczędzać tlen.
Pepper: Głucha jesteś? Daj mi antidotum!
Byłam już gotowa do ataku, kładąc ręce na broni. Powstrzymałam się od ich wyjęcia, widząc, jak zdejmuje maskę z twarzy. Też była otruta. Jednak bardziej zdziwiłam się, dostrzegając uderzające podobieństwo do…
Pepper: Whitney?
Byłam w szoku. Jak ona się tu znalazła? Ostatnim razem była Madame Masque, próbując zabić własnego ojca przez dziwne halucynacje. Nie wiedziałam, czy jej ufać, a wszystko wskazywało na to, że jej informacje mogły być przydatne. Z drugiej strony, to sama została zainfekowana. Jednak tu chodziło o Tony’ego.
Pepper: Tony poświęcił się dla ciebie, a ty go otrułaś! To jest ta twoja wdzięczność?!
Whitney: Nie wiedziałam, że to był on.
Pepper: O! A jednak nie wypaliło ci gęby. Świetnie, więc gadaj wszystko co wiesz o tej planecie, chorobie, dziwnej energii i…
Whitney: Oszczędzaj tlen, bo się udusisz.
Znowu założyła maskę. Widocznie mogła decydować, kiedy ziać oparami, a kiedy nie.
Pepper: Niechętnie ci przyznaję rację.
Westchnęłam ciężko. Musiałam podjąć trudną decyzję.
Pepper: Pomożesz nam?
Whitney: Sama nie potrafię sobie pomóc, a co dopiero wam. Ilu was jest?
Pepper: Tylko ja, Tony i Rhodey. I bez żadnych sztuczek, Whitney.
Whitney: No przecież potrzebuję waszej pomocy, żeby stąd uciec. Nie skrzywdzę was.
Jakoś nie potrafiłam w to uwierzyć. Zaprowadziłam ją do obozowiska. Tony spał, a Rhodey przy nim czuwał.
Pepper: Wróciłam i mam gościa.
Uśmiechnęłam się i usiadłam obok chłopaka. Niech sobie pogadają. To będzie ciekawa rozmowa.
**Rhodey**
Gwałtownie się odwróciłem na słowa Pepper. Na początku nie wiedziałem co robić. Głównie miałem odruch obronny. Jednak dopiero jak przedstawiła się, zaniemówiłem. Nadal pamiętałem poświęcenie brata. Przez nią oddał sporą część kylitu, który był potrzebny do działania implantu. Oby miała dobre wytłumaczenie, atakując go toksynami.
Rhodey: Co masz do powiedzenia? Ode mnie nie licz na wybaczenie.
Whitney: Ale i tak przepraszam. Nie sądziłam, że to Tony jest Iron Manem.
O cholera. Znała sekret. No już gorzej być nie może.
Rhodey: Potrzebujemy odtrutki.
Whitney: Nie mam jej.
Rhodey: Jak to nie masz?!
Wyprowadzała mnie z równowagi. Jeśli taki miała cel, to szło jej to całkiem nieźle.
Rhodey: Co to znaczy?
Whitney: To mieszanka trucizn. Sama ją mam w sobie, ale w większej dawce.
Rhodey: Nawet nie mam pojęcia jakim cudem się tutaj znalazłaś.
Whitney: Długa historia, ale to nieistotne. Ważne jest to, że cala ta infekcja to mieszanka dwóch substancji. Odór kwiatów oraz ten niebieski metal.
Kylit, więc Pepper mogła nie być w pełni wyleczona. Wszyscy nastawiliśmy się na szkodliwą florę. Robiło się nieciekawie.
Rhodey: Ale musi być jakieś lekarstwo na to.
Whitney: Wierz mi. Szukałam i jedynie podtruwałam się bardziej.
Rhodey: Coś na pewno istnieje. Znajdziemy to, ale najpierw musimy coś zrobić.
Whitney: A co tu jest to zrobienia? Ta planeta obumiera z każdym dniem! Nie wiem, czy zauważyłeś, ale będzie coraz gorzej i wszystko umrze.
Na te słowa zamarłem. Wpakowaliśmy się w niezłe bagno. Jeśli to przeżyjemy, uduszę generała własnymi rękami.
Dość długo wpatrywałam się w kobietę, czekając na odpowiedź lub przynajmniej o podanie odtrutki na infekcję. Kończyła mi się cierpliwość. Czas też, a musiałam oszczędzać tlen.
Pepper: Głucha jesteś? Daj mi antidotum!
Byłam już gotowa do ataku, kładąc ręce na broni. Powstrzymałam się od ich wyjęcia, widząc, jak zdejmuje maskę z twarzy. Też była otruta. Jednak bardziej zdziwiłam się, dostrzegając uderzające podobieństwo do…
Pepper: Whitney?
Byłam w szoku. Jak ona się tu znalazła? Ostatnim razem była Madame Masque, próbując zabić własnego ojca przez dziwne halucynacje. Nie wiedziałam, czy jej ufać, a wszystko wskazywało na to, że jej informacje mogły być przydatne. Z drugiej strony, to sama została zainfekowana. Jednak tu chodziło o Tony’ego.
Pepper: Tony poświęcił się dla ciebie, a ty go otrułaś! To jest ta twoja wdzięczność?!
Whitney: Nie wiedziałam, że to był on.
Pepper: O! A jednak nie wypaliło ci gęby. Świetnie, więc gadaj wszystko co wiesz o tej planecie, chorobie, dziwnej energii i…
Whitney: Oszczędzaj tlen, bo się udusisz.
Znowu założyła maskę. Widocznie mogła decydować, kiedy ziać oparami, a kiedy nie.
Pepper: Niechętnie ci przyznaję rację.
Westchnęłam ciężko. Musiałam podjąć trudną decyzję.
Pepper: Pomożesz nam?
Whitney: Sama nie potrafię sobie pomóc, a co dopiero wam. Ilu was jest?
Pepper: Tylko ja, Tony i Rhodey. I bez żadnych sztuczek, Whitney.
Whitney: No przecież potrzebuję waszej pomocy, żeby stąd uciec. Nie skrzywdzę was.
Jakoś nie potrafiłam w to uwierzyć. Zaprowadziłam ją do obozowiska. Tony spał, a Rhodey przy nim czuwał.
Pepper: Wróciłam i mam gościa.
Uśmiechnęłam się i usiadłam obok chłopaka. Niech sobie pogadają. To będzie ciekawa rozmowa.
**Rhodey**
Gwałtownie się odwróciłem na słowa Pepper. Na początku nie wiedziałem co robić. Głównie miałem odruch obronny. Jednak dopiero jak przedstawiła się, zaniemówiłem. Nadal pamiętałem poświęcenie brata. Przez nią oddał sporą część kylitu, który był potrzebny do działania implantu. Oby miała dobre wytłumaczenie, atakując go toksynami.
Rhodey: Co masz do powiedzenia? Ode mnie nie licz na wybaczenie.
Whitney: Ale i tak przepraszam. Nie sądziłam, że to Tony jest Iron Manem.
O cholera. Znała sekret. No już gorzej być nie może.
Rhodey: Potrzebujemy odtrutki.
Whitney: Nie mam jej.
Rhodey: Jak to nie masz?!
Wyprowadzała mnie z równowagi. Jeśli taki miała cel, to szło jej to całkiem nieźle.
Rhodey: Co to znaczy?
Whitney: To mieszanka trucizn. Sama ją mam w sobie, ale w większej dawce.
Rhodey: Nawet nie mam pojęcia jakim cudem się tutaj znalazłaś.
Whitney: Długa historia, ale to nieistotne. Ważne jest to, że cala ta infekcja to mieszanka dwóch substancji. Odór kwiatów oraz ten niebieski metal.
Kylit, więc Pepper mogła nie być w pełni wyleczona. Wszyscy nastawiliśmy się na szkodliwą florę. Robiło się nieciekawie.
Rhodey: Ale musi być jakieś lekarstwo na to.
Whitney: Wierz mi. Szukałam i jedynie podtruwałam się bardziej.
Rhodey: Coś na pewno istnieje. Znajdziemy to, ale najpierw musimy coś zrobić.
Whitney: A co tu jest to zrobienia? Ta planeta obumiera z każdym dniem! Nie wiem, czy zauważyłeś, ale będzie coraz gorzej i wszystko umrze.
Na te słowa zamarłem. Wpakowaliśmy się w niezłe bagno. Jeśli to przeżyjemy, uduszę generała własnymi rękami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi