**Virgil**
Siedziałem w domu, czekając na powrót Pepper. Nie było jej już dwa miesiące. Nawet Roberta nie miała żadnych wieści od swoich pociech.
Gdy miałem zamiar zająć się sprawozdaniem z misji, otrzymałem telefon od samej T.A.R.C.Z.Y. To nie była przyjemna rozmowa. Strach przejął kontrolę nad moim ciałem. Czekałem, aż agenci pojawią się i zaprowadzą do mojego dziecka. Do mojej Pepper.
Roberta: Też dostałeś telefon?
Virgil: Roberta?
Nieco się przestraszyłem, widząc ją w domu. Chyba tak byłem rozproszony myślami, że nawet nie zauważyłem, jak weszła.
Virgil: Co ci mówili?
Roberta: Prawdę. Dość nienormalną prawdę.
Virgil: Mi… też.
Roberta: Wszystko gra, Virgil?
Virgil: Nie! Nie gra!
Nie chciałem na nią krzyczeć, lecz śmiertelna panika nad życiem jedynej córeczki była coraz silniejsza. Poczułem uścisk dłoni kobiety.
Roberta: Wszystko się jakoś ułoży.
Virgil: Musi, bo inaczej nie widzę sensu, żeby żyć.
Ledwo powstrzymywałem się od płaczu. Trzymałem emocje w sobie, aż pojawili się agenci. Zabrali nad do bazy powietrznej T.A.R.C.Z.Y. Rozdzieliliśmy się, idąc do sal chorych. Wraz z lekarką poszedłem do mojej księżniczki.
Po tym jak dotarłem na miejsce, zakryłem usta. Była zanurzona w zbiorniku ze spowolnionym życiem.
Dr Bernes: Robimy co się da, żeby wyzdrowiała. Jednak była w ciężkim stanie hipotermii. W tej chwili nie da się nic więcej powiedzieć. Jedynie liczyć na cud.
Virgil: Cud? Więc ona… Ona nigdy się nie wybudzi?
Dr Bernes: Trudno powiedzieć, panie Potts. Trzeba być przygotowanym na najgorsze. Bardzo mi przykro.
Virgil: Miała… Miała tyle marzeń. Całe… Całe życie przed sobą. Kto… Kto ją skrzywdził?
Byłem zdruzgotany, upadając na kolana. Dłużej nie byłem w stanie się hamować. Płakałem. Płakałem, bo czułem, że los mi ją odbierał.
Rhodey: Proszę się nie poddawać. Jest silna.
Virgil: James?
Dałbym sobie rękę uciąć, że go słyszałem. Wstałem z ziemi, doprowadzając się do jak najlepszego porządku.
Rhodey: Ta planeta była bezlitosna. Generał wysłał nas, aby zapobiec zniszczeniu Ziemi. My… My nie wiedzieliśmy, że w tym jest drugie dno.
Virgil: Jakie?
Odwróciłem się zaskoczony tym stwierdzeniem.
Rhodey: Liczymy, że nam to powie. Zwłaszcza po tym co się stało.
Virgil: A co z wami?
Rhodey: Tony dochodzi do siebie, a ja już nawet lepiej się czuję. Jeszcze słaby, ale daję radę.
Uśmiechnął się do mnie, dając cień szansy, że będzie dobrze. Musiałem pogadać z Fury’m.
Dr Bernes: Wyjaśnijcie wszystko z Nickiem Fury. Ja zajmę się resztą.
Virgil: Mogę sam.
Rhodey: Przykro mi, ale to ja ich próbowałem ocalić jak najdłużej. Nawet byłem zmuszony do operowania Tony’ego. Robiłem wszystko i… I czuję się winny za stan pańskiej córki.
Virgil: Na pewno zrobiłeś dość. Odpocznij.
Rhodey: Odpocznę, gdy ten koszmar się naprawdę skończy.
Rozumiałem go w pełni. Nie chciałem się z nim kłócić. Byłem mu wdzięczny za wszelkie starania. Zaprowadziłem go do centrali dowodzenia. Czas na spowiedź.
**Gen. Fury**
Nie byłem zdziwiony ich wizytą. Zanim zaczęli coś mówić, sam zacząłem swoją kwestię. Mieli prawo wiedzieć.
Gen. Fury: Wiem, że nie tak miało to wyglądać. Gdybym powiedział, że Madame Masque trafiła na Oplion w ramach kary, nie podjęlibyście się tego zadania.
Rhodey: Czyli z Ziemią to był blef?
Gen. Fury: Tak.
Virgil: Więc ryzykowali własne życie w jakim celu? Po co zostali tak naprawdę tam wysłani?!
No tak. Był wściekły. Trudno było mi wytłumaczyć zamiary jakie miałem z tą misją.
Gen. Fury: Musieliśmy sprawdzić czy Masque odpokutowała i stała się lepszym człowiekiem.
Rhodey: Pan żartuje?! Tyle Zachodu o głupią próbę?! Mogliśmy zginąć!
Virgil: Pepper…
Gen. Fury: Nie wiedzieliśmy, że planeta jest toksyczna. Szczególnie o pokładach kylitu. To był strzał na ślepo.
Rhodey: Nie! To się w głowie nie mieści! Tak postępują tylko psychopaci! Jak pan mógł?!
Furia narastała w nastolatku, dlatego wezwałem agentów do odeskortowania ich w odpowiednie miejsca. Stark się dowie, a wtedy Iron Man będzie traktował niczym wroga. Musiałem za wszelką cenę uciszyć sprawę.
Siedziałem w domu, czekając na powrót Pepper. Nie było jej już dwa miesiące. Nawet Roberta nie miała żadnych wieści od swoich pociech.
Gdy miałem zamiar zająć się sprawozdaniem z misji, otrzymałem telefon od samej T.A.R.C.Z.Y. To nie była przyjemna rozmowa. Strach przejął kontrolę nad moim ciałem. Czekałem, aż agenci pojawią się i zaprowadzą do mojego dziecka. Do mojej Pepper.
Roberta: Też dostałeś telefon?
Virgil: Roberta?
Nieco się przestraszyłem, widząc ją w domu. Chyba tak byłem rozproszony myślami, że nawet nie zauważyłem, jak weszła.
Virgil: Co ci mówili?
Roberta: Prawdę. Dość nienormalną prawdę.
Virgil: Mi… też.
Roberta: Wszystko gra, Virgil?
Virgil: Nie! Nie gra!
Nie chciałem na nią krzyczeć, lecz śmiertelna panika nad życiem jedynej córeczki była coraz silniejsza. Poczułem uścisk dłoni kobiety.
Roberta: Wszystko się jakoś ułoży.
Virgil: Musi, bo inaczej nie widzę sensu, żeby żyć.
Ledwo powstrzymywałem się od płaczu. Trzymałem emocje w sobie, aż pojawili się agenci. Zabrali nad do bazy powietrznej T.A.R.C.Z.Y. Rozdzieliliśmy się, idąc do sal chorych. Wraz z lekarką poszedłem do mojej księżniczki.
Po tym jak dotarłem na miejsce, zakryłem usta. Była zanurzona w zbiorniku ze spowolnionym życiem.
Dr Bernes: Robimy co się da, żeby wyzdrowiała. Jednak była w ciężkim stanie hipotermii. W tej chwili nie da się nic więcej powiedzieć. Jedynie liczyć na cud.
Virgil: Cud? Więc ona… Ona nigdy się nie wybudzi?
Dr Bernes: Trudno powiedzieć, panie Potts. Trzeba być przygotowanym na najgorsze. Bardzo mi przykro.
Virgil: Miała… Miała tyle marzeń. Całe… Całe życie przed sobą. Kto… Kto ją skrzywdził?
Byłem zdruzgotany, upadając na kolana. Dłużej nie byłem w stanie się hamować. Płakałem. Płakałem, bo czułem, że los mi ją odbierał.
Rhodey: Proszę się nie poddawać. Jest silna.
Virgil: James?
Dałbym sobie rękę uciąć, że go słyszałem. Wstałem z ziemi, doprowadzając się do jak najlepszego porządku.
Rhodey: Ta planeta była bezlitosna. Generał wysłał nas, aby zapobiec zniszczeniu Ziemi. My… My nie wiedzieliśmy, że w tym jest drugie dno.
Virgil: Jakie?
Odwróciłem się zaskoczony tym stwierdzeniem.
Rhodey: Liczymy, że nam to powie. Zwłaszcza po tym co się stało.
Virgil: A co z wami?
Rhodey: Tony dochodzi do siebie, a ja już nawet lepiej się czuję. Jeszcze słaby, ale daję radę.
Uśmiechnął się do mnie, dając cień szansy, że będzie dobrze. Musiałem pogadać z Fury’m.
Dr Bernes: Wyjaśnijcie wszystko z Nickiem Fury. Ja zajmę się resztą.
Virgil: Mogę sam.
Rhodey: Przykro mi, ale to ja ich próbowałem ocalić jak najdłużej. Nawet byłem zmuszony do operowania Tony’ego. Robiłem wszystko i… I czuję się winny za stan pańskiej córki.
Virgil: Na pewno zrobiłeś dość. Odpocznij.
Rhodey: Odpocznę, gdy ten koszmar się naprawdę skończy.
Rozumiałem go w pełni. Nie chciałem się z nim kłócić. Byłem mu wdzięczny za wszelkie starania. Zaprowadziłem go do centrali dowodzenia. Czas na spowiedź.
**Gen. Fury**
Nie byłem zdziwiony ich wizytą. Zanim zaczęli coś mówić, sam zacząłem swoją kwestię. Mieli prawo wiedzieć.
Gen. Fury: Wiem, że nie tak miało to wyglądać. Gdybym powiedział, że Madame Masque trafiła na Oplion w ramach kary, nie podjęlibyście się tego zadania.
Rhodey: Czyli z Ziemią to był blef?
Gen. Fury: Tak.
Virgil: Więc ryzykowali własne życie w jakim celu? Po co zostali tak naprawdę tam wysłani?!
No tak. Był wściekły. Trudno było mi wytłumaczyć zamiary jakie miałem z tą misją.
Gen. Fury: Musieliśmy sprawdzić czy Masque odpokutowała i stała się lepszym człowiekiem.
Rhodey: Pan żartuje?! Tyle Zachodu o głupią próbę?! Mogliśmy zginąć!
Virgil: Pepper…
Gen. Fury: Nie wiedzieliśmy, że planeta jest toksyczna. Szczególnie o pokładach kylitu. To był strzał na ślepo.
Rhodey: Nie! To się w głowie nie mieści! Tak postępują tylko psychopaci! Jak pan mógł?!
Furia narastała w nastolatku, dlatego wezwałem agentów do odeskortowania ich w odpowiednie miejsca. Stark się dowie, a wtedy Iron Man będzie traktował niczym wroga. Musiałem za wszelką cenę uciszyć sprawę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi