Part 237: Na własną rękę

0 | Skomentuj

~*Pół godziny później*~

**Pepper**

Obudziłam się, otwierając oczy. Próbowałam zorientować się, gdzie byłam. Siedziałam w aucie i zapomniałam, dokąd miałam jechać. Okropnie bolała mnie makówka. Co się stało? Masowałam pulsującą łepetynę, aż dostrzegłam, jak ktoś szedł w moją stronę. Czy to ona tak walnęła z impetem we mnie? Możliwe.
Gdy znalazła się dostatecznie blisko, rozpoznałam twarz. Viper?

Viper: Przepraszam... Nie chciałam w panią uderzyć... Ty? Patricia Potts?
Pepper: Ach! Kiedyś... Czemu próbowałaś... mnie zabić?
Viper: Nie próbowałam. Tak się składa, że jechałam porozmawiać z twoim synem, ale przypadkowo spotkałam ciebie. Hmm... Wszystko gra?
Pepper: Żyję... jeszcze
Viper: Uderzyłaś w kierownicę. Możesz mieć wstrząśnienie mózgu. Lepiej idź do szpitala, bo raczej w takim stanie nie mogę z tobą rozmawiać
Pepper: Mówiłam, że żyję. Ach! Co chcesz od Matta?
Viper: Ma zostawić Katrine w spokoju
Pepper: Przecież... Przecież Duch zgodził się
Viper: Ja nie jestem Duchem i nie pozwalam na seks przed ślubem. Dowiedziałam się, co on zrobił, dlatego niech zniknie z jej życia
Pepper: Chodzą razem do szkoły
Viper: Załatwię odpowiednie papiery i będzie uczyć się w domu
Pepper: Jesteś okropna

Ból głowy powoli przechodził, lecz słów, które skierowałam do niej pożałowałam, czując zimne ostrze przy skroni.

Viper: Chronię moją córkę przed popełnieniem straszliwego błędu. Lepiej pilnuj swojego syna, bo któregoś dnia za zły wybór trafi na stryczek
Pepper: Grozisz mu?
Viper: Tak, więc lepiej zrób coś z nim... Jeszcze raz wybacz za ten wypadek. Kiedy się spieszę, nie patrzę na innych uczestników ruchu
Pepper: Ja też, choć nie pamiętam, dlaczego jechałam
Viper: Chwilowa amnezja szybko przejdzie... Uważajcie na siebie
Pepper: My?
Viper: Cala twoja rodzinka

Odsunęła ostrze, chowając je do rękawa i wsiadła na motor. Próbowałam skojarzyć fakty. Wyjechałam z parkingu szpitalnego. Dlaczego? Zostawiłam ich tam samych. Musiałam mieć ważny powód. Jakiś... osobisty powód.

~* Kolejne pół godziny później*~

**Tony**

Poszedłem zobaczyć się z Rhodey'm. Niestety, ale lekarz zabronił wizyt. Zacząłem się martwić o przyjaciela. Czyżby jego stan się pogorszył? Roberta siedziała z Ivy, zaś pan Rhodes rozmawiał z jakimś agentem.
Nagle wyszedł lekarz z sali. Wszyscy chcieli znać informacje, czy był w bardzo złej kondycji.

Dr Yinsen: Więcej was nie było, prawda? Żartuję, lecz teraz powiem na poważnie... Rhodey może wrócić do domu
Tony: W końcu jakaś dobra wiadomość
Dr Yinsen: Powoli, Tony. Daj mi dokończyć
Tony: Przepraszam
Dr Yinsen: Dziś dostanie wypis i musi ktoś go dopilnować, by nie obciążał nogi. Musi być z nią bardzo ostrożny, więc żadnych misji
Roberta: Ile to ma potrwać?
Dr Yinsen: Pół roku
Tony: Nie wierzę... Nie! On będzie wściekły! Pół roku?!
Dr Yinsen: Spokojnie... Znowu nie dajesz dojść do słowa. Zamieniasz się w Pepper
Roberta, Gen. Stone: HAHAHA!
Tony: Naprawdę przepraszam
Dr Yinsen: Już skończ z tym... Pół roku mogłoby być, gdyby uszkodzenia odnowiłyby się na nowo
Tony: Czy... Czy to możliwe?
Dr Yinsen: Bardzo możliwe, lecz tydzień bezczynności wystarczy na zagojenie ran... I tyle w temacie
Roberta: Dziękujemy
Dr Yinsen: Gdyby... Gdyby coś się... działo. Och! Wybaczcie... Jeśli będzie działo się coś niepokojącego, niech wróci do szpitala

Ziewnął po raz kolejny i pozwolił nam wejść do sali. Pepper wciąż nie wróciła. Co jej tak zajmuje czas? Chciałem odwiedzić Rhodey'go, lecz moje uszy usłyszały dość podejrzaną rozmowę. Agent z kimś rozmawiał przez telefon.

Agent Bernes: Mówiłem, że jest szansa... Nie możesz działać na własną rękę... To zbyt niebezpieczne... Proszę cię... Nie rób tego

Zwykle, kiedy słyszałem te ostatnie słowa, od razu w głowie pojawiła się myśl, że Pep wpakowała się w kłopoty. Teraz było tak samo.

**Pepper**

Krótko rozmawiałam z agentem, bo chyba nie mógł powiedzieć wszystkiego. Trochę musiało minąć czasu, żeby przypomnieć sobie, co miałam za cel. Miałam szukać informacji o akcji na Tahiti. Planowałam misję ratunkową. Przydałaby się każda para rąk.
Po dotarciu do domu, nie usłyszałam żadnych oznak życia. Bałam się o syna, lecz nie znalazłam żadnych plam krwi. W salonie jedynie leżała kartka.


Przepraszam, że zniknąłem.
Miałem ważny powód
Matt
PS: Lily nie cierpi w zaświatach

Chyba faktycznie Viper miała odrobinę racji. Powinnam pilnować Matta. Ledwo wróciłam, a tu ucieczka. Wiedziałam, gdzie poszedł. Poszedł ją odwiedzić. Będą z tego kłopoty.
Nagle zadzwonił mój telefon. Tony? Co się stało?

Pepper: Masz wyczucie czasu
Tony: Wybacz... Chciałem powiedzieć...
Pepper: Ej! Coś cię przerywa
Tony: Wiem... Chodzi o Rhodey'go
Pepper: Co z nim? Tony?
Tony: On...
Pepper: Halo! Jesteś tam? Tony!

Part 236: Jaszczur interweniuje

0 | Skomentuj

**Matt**

Chyba zapomniałem wyłączyć telewizor, nim poszedłem spać. Bzdura! Od wyjścia rodziców nie zszedłem ani razu po schodach. Bałem się, że to jakiś włamywacz. Jednak prawda była o wiele gorsza. Na kanapie siedział jakiś jaszczur.
Nagle poczułem piekielny ból, przeszywający moje ciało. Uczucie, jakby ktoś próbował wyrwać mi serce. Ta postać właśnie chciała do tego dopuścić. Myślałem, że śniłem. Uszczypnąłem się w rękę, lecz nadal czułem ból. Był zbyt prawdziwy, by zaliczał się do snu.

Matt: Kim... jesteś? Czego... Czego... chcesz? Ach!
Strażnik: Spotkaliśmy się kiedyś. Nie przypominasz sobie, bo skasowałem wszystkie wspomnienia związane z Makluańczykami, a zjawiłem się przez twoją rodzinę
Matt: Aaa! Co?!
Strażnik: Pamiętacie o Lily, dlatego tu jestem... Musicie znowu zapomnieć i zacznę od ciebie
Matt: Aaa! Dość! Zabijesz... mnie
Strażnik: Hmm... Coś jest nie tak. Ta część wspomnienia jest połączona z twoim sercem... Masz rację, Matt. Mogę cię zabić
Matt: Aaa!
Strażnik: Ale nie zrobię tego

Zaprzestał używania swojej mocy. Poczułem ulgę, choć bałem się o rodziców. Też o niej pamiętają. Nie mogłem pozwolić na zrobienie im krzywdy. Wziąłem głęboki wdech, oddychając. Potem mogłem spokojnie nabrać powietrza do płuc.

Strażnik: Przepraszam, Matt. Chciałem tylko usunąć wspomnienia, bo utrata kogoś bliskiego jest śmiertelnym ciosem. Zresztą, żyłbyś z poczuciem winy, bo twoja miłość do ziemskiej kobiety skończyła się poświęceniem siostry
Matt: Pamiętam... Nawet tego żałuję, ale...
Strażnik: Nic już nie zmienisz. Odeszła w zaświaty
Matt: Nie cierpi?
Strażnik: Ani trochę
Matt: Czy możesz jej coś przekazać?
Strażnik: Ona cię widzi... Każdego dnia obserwuje twoje życie. Żałuje, jak sprawy się potoczyły, ale rozumie wybór, który podjąłeś. Zrobiłaby to samo dla ukochanej osoby, lecz nie miała takiego szczęścia i nikogo nie poznała... No cóż. Na mnie już pora. Muszę odwiedzić jeszcze dwie osoby
Matt: Chodzi o moich rodziców?
Strażnik: Tak... Bądź zdrów

I swoim zwyczajem rozpłynął się w powietrzu. Przypomniałem sobie, co zrobiłem za krzywdę własnej siostrze. Żałowałem tego rytuału, bo Lily mogła w kimś się zakochać. Mogła odnaleźć szczęście i wtedy na pewno zapomniałaby o chorym sercu. Przynajmniej w zaświatach nie czuje bólu. O ile jaszczur nie kłamał.

**Tony**

Rozmyślałem nad dawnymi wydarzeniami. Dwa razy chlusnąłem wodę na twarz, by oprzytomnieć. Jednak to nic nie dało. Nie mogłem pogodzić się z tym, że wcześniej nie zareagowałem. Mogłem nie dopuścić do jednej tragedii, bo całe życie mogłoby być lepsze bez szalonej sąsiadki.
Gdy skończyłem myśleć nad próbą cofnięcia czasu, poczułem silny ból przy implancie. Nie mogłem oddychać. Trzymałem się umywalki, lecz i tak upadłem na podłogę. To nie było przez stres. Ktoś wszedł swoją ręką w moje ciało. Duch? Nie. To coś miało zimny dotyk.

Tony: Aaa!
Strażnik: Cicho... Nie krzycz. Nigdy nie widziałeś Makluańczyka na oczy? No tak. Przecież ty też straciłeś o nas wspomnienia... Widocznie twoje tkwią zbyt blisko serca
Tony: Czego... Czego ty... chcesz?
Strażnik: Wiesz, kim jestem? Przypominasz coś sobie poza zmarłą córką?
Tony: Co?
Strażnik: Mam dostęp do waszych snów, myśli... Do wszystkiego, bo muszę wiedzieć, jak sprawy się mają

Wyjął swoją rękę, aż znowu mogłem oddychać. Chciałem coś powiedzieć, ale zniknął. Próbowałem wstać z ziemi o własnych siłach. Na mojego pecha Pep znalazła mnie w takim stanie. Była przerażona i musiała krzyczeć.

Pepper: Tony! Tony, co się stało?! Jesteś cały?!
Tony: Ekhm... W porządku... Po prostu wpadłem na kogoś... Nic wielkiego
Pepper: Wybacz, że ci nie powiedziałam o Mask, ale bałam się twojej reakcji
Tony: Długo chciałaś to przede mną ukrywać?
Pepper: Aż będziesz mógł w stanie to znieść... Chyba ktoś mnie wyprzedził
Tony: Fury... Chce nas widzieć u siebie. Nawet wspomniał, że stracisz tytuł agentki
Pepper: Ej! To świństwo! Rozliczę się z nim!
Tony: No dobra, ale najpierw powiedz, co z Rhodey'm. Kiedy go wypiszą?
Pepper: Sprawa z nogą się skomplikowała. Nie może szybko wrócić do walki, gdybyś pytał o wsparcie
Tony: Bardzo źle?
Pepper: Sam zapytaj, a ja muszę iść
Tony: Gdzie?
Pepper: Muszę coś sprawdzić... Na pewno dobrze się czujesz?
Tony: Na pewno

Podała mi rękę i wstałem na nogi. Nie czułem bólu, choć zastanawiałem się nad wcześniejszą rozmową z kosmiczną jaszczurką. Wszędzie kosmici. W całym życiu musiałem natrafić na tych albo dobrych, albo przekarmionych nienawiścią.

**Pepper**

Tony coś kręcił nosem, lecz sama nie byłam lepsza, ukrywając prawdziwy powód opuszczenia szpitala. Musiałam pogrzebać w aktach sprawy zaginięcia dziewczynki. Mój ojciec mógł żyć i tylko to miało dla mnie największe znaczenie. Pojechałam do domu.
Kiedy miałam skręcić w prawo, znienacka wjechał motor, który mocno uderzył we mnie. Gwałtownie zahamowałam, lecz uderzyłam głową o kierownicę. Na chwilę straciłam przytomność.

Part 235: Niszczę szczęście naszej córki

0 | Skomentuj

**Tony**

Pep była zajęta rozmową z jakimś agentem. Pan Rhodes dołączył do Rhodey'go tak samo, jak Roberta z Yinsenem. Ivy też chciała wejść do sali, lecz nie mogła. Przez zasady, czy czegoś tam. Raczej nie powinienem zbytnio się przejmować stanem przyjaciela. Znajdował się w odpowiednich rękach, choć bałem się, że ktoś mu zrobi krzywdę.
Z zamyśleń wyrwał mnie dźwięk telefonu. Spojrzałem na wyświetlacz. No tak. Generał Fury. Postanowiłem odebrać, choć byłem na niego wściekły za to, co się stało. Nie dopilnował helikariera.

Generał Fury: No nareszcie ktoś z was odebrał ten pieprzony telefon!
Tony: Ciebie też miło słyszeć, Fury... Czego chcesz?
Generał Fury: Ty i twoja żona macie się natychmiast zjawić w bazie powietrznej. Zrozumiano?!
Tony: Nie
Generał Fury: Stark!
Tony: Mamy swoje sprawy na głowie, więc będziesz musiał uzbroić się w cierpliwość
Generał Fury: Pepper może pożegnać się z tytułem agentki, a ty pilnuj lepiej swoich zabawek!
Tony: Posłuchaj mnie, Fury... Mam przyjaciela w szpitalu, prawie umarłem przez tę wariatkę, a Pep ryzykowała dla mnie życie, bo wy nie potrafiliście dopatrzyć się oszustki... I co? Masz jeszcze jakieś skargi, generale?
Generał Fury: Daj ją do telefonu
Tony: Jest zajęta
Generał Fury: A tak, mówiąc o niej, nie musicie się przejmować Madame Mask. Nie stanowi już zagrożenia
Tony: Mam w to uwierzyć?
Generał Fury: Ona nie żyje

**Viper**

Katrine długo spała. Pewnie przez odniesione rany. Zdołałam pozbyć się kuli, lecz straciła sporo krwi. Na szczęście nie na tyle, żeby się wykrwawić na śmierć. Czuwaliśmy przy niej na zmianę. Duch nadal był wściekły za tę akcję. Nie mogłam wtedy zostawić jej w domu, bo mogła stać się lepszym celem.

Viper: Będziesz długo na mnie zły, że dostała broń? Nie wiedziałam, czy strzeli. Myślałam...
Duch: Co myślałaś?! Naraziłaś życie naszej córki!
Viper: Nie jesteś lepszy! Przez twoje interesy, Maggia ją porwała!
Duch: Oj! Przestań! Oni już nie stanowią zagrożenia!
Viper: Ale Iron Man już tak
Duch: Co masz do niego?
Viper: Matthew powinien zginąć, a Katrine nie powinna zakochiwać się na ślepo
Duch: No to masz problem, bo są bardzo ze sobą blisko
Viper: Jak bardzo?
Duch: Na tyle, by wesprzeć ich związek lub zrujnować szczęście naszego jedynego dziecka
Viper: Do czego zmierzasz?
Duch: Spali ze sobą
Viper: Co takiego?! Jak... Kiedy...
Duch: Niedawno
Viper: Ma szlaban! Nigdzie nie wychodzi! Koniec! Żadnych Starków! Osobiście zabiję jego ojca!
Duch: Ej! Opanuj się... Matt obiecał chronić Katrine i ja mu wierzę
Viper: Niemożliwe... Duch, ty przecież... Ty byłeś od początku przeciwny ich związkowi, a teraz? Co się z tobą stało?
Duch: Zmieniłem się
Viper: Właśnie widzę
Duch: Viper, stój! Dokąd idziesz?
Viper: Zniszczyć życie naszej córki

Wyszłam, trzaskając drzwiami. Byłam wściekła. Dlaczego nic o tym nie wiedziałam? Mogłam temu zapobiec. Pozostało tylko przemówić młodemu Starkowi do rozsądku. Pożałuje, jeśli nie zostawi Katrine. Wiedziałam, gdzie mieszkał i tam właśnie pojechałam motorem.

**Tony**

Nie mogłem w to uwierzyć. Słowa generała wydawały się być nieporozumieniem. Tyle razy ta wariatka ponownie atakowała. Jak mogła kopnąć w kalendarz? Kto był w stanie pociągnąć za spust? Słuchałem dalej z obawą, czy ktoś pragnął zemsty w jej imieniu.

Tony: Kto zabił Mask?
Generał Fury: Doszło do pewnego incydentu, a SWORD nie podało wszystkich szczegółów. Jednak wiemy, że zginęła, gdy wybuchł statek
Tony: Statek? Nie rozumiem
Generał Fury: Dziwne... Twoja własna żona ma przed tobą tajemnice... Wiem, że Natasha dzwoniła do niej i dowiedziała się na temat ostatniej Madame Mask... Skonfiskowaliśmy maskę, która nie wróci do sejfu, skąd została skradziona
Tony: To był wynalazek mojego taty. Czuję się za niego odpowiedzialny. Nie możecie go zatrzymać!
Generał Fury: Ależ możemy... Ostatnia oszustka okazała się kosmitką, więc tak trudno było zlokalizować tę technologię
Tony: Co? Kosmitką? Żarty jakieś?! Fury!
Generał Fury: Niech Pepper ci powie, skoro nie wierzysz
Tony: Gdybyście bardziej pilnowali bazy, Rhodey nie walczyłby o życie!
Generał Fury: Ofiary zawsze jakieś są, Stark. Nie uratujesz wszystkich. Taka prawda
Tony: Chcę... odzyskać... wynalazek... ojca
Generał Fury: Od teraz należy do SHIELD... Stark, słyszysz mnie? Anthony!

Upuściłem komórkę na ziemię, podtrzymując się ściany. Próbowałem się uspokoić, ale nie mogłem sobie uświadomić, że dawna sąsiadka nigdy nie miała ludzkiego DNA.

Pepper: Tony?
Tony: Daj spokój! Mam... dość... sekretów

Pobiegłem do łazienki, by tam ochłonąć. Przemyłem twarz wodą, lecz nadal po głowie chodziło jedno pytanie. Jak mogłem tego nie zauważyć? Jeśli wiedziałbym szybciej, zabrałbym z osiedla Rhodey'go i Pepper. Nie doszłoby do żadnej tragedii.

**Matt**

Błyskawicznie wróciłem do zdrowia. Widocznie mam silny organizm. Teraz pozostało jedynie zobaczyć się z Katrine. Potem planowałem odwiedzić wujka w szpitalu. Wszystkie plany zostały zmienione przez jedną osobę w pokoju.

Part 234: Dłużej nie chcę pamiętać

0 | Skomentuj

**Pepper**

Ivy przez chwilę śmiała się z mojego wybryku, lecz później zaczęła się martwić o ojca Rhodey'go. Był czymś bardzo przytłoczony. Sama chciała wiedzieć, czy to chodziło o mojego przyjaciela. Jak bardzo jest z nim źle? Kiedy zostanie wypisany do domu? Lekarka poszła na inny oddział, zaś Tony ogarnął się i zamierzał pogadać z bratem. Kobieta usiadła, czekając na jakieś informacje. Ja jedynie podsłuchiwałam rozmowę dwóch facetów. No co? Zwyczajna ciekawość.

Agent Bernes: Nie rozpamiętuj tego. Przecież widziałeś sam na własne oczy, że to nie mogło się udać
David: A skąd mieliście taką misję?! Co agenci FBI musieli tam zbadać?!
Agent Bernes: David, spokojne... Dziewczyna... Ona może nas słyszeć
David: Niech wie
Agent Bernes: Chyba żartujesz? Gdybym miał córkę, nigdy nie zdradziłbym szczegółów tej operacji
David: Nie wymiguj się i odpowiedz!
Agent Bernes: Dobra, dobra... Łapaliśmy Maggię podczas napadu na bank. Ja i Virgil śmialiśmy się z nich, bo po raz piąty trafiają za kratki

A jednak. Coś wiedzą o moim ojcu. Zaraz... Agent? Czy to nie ten sam, co powiedział o śmierci taty? Głos wydaje się pasować. Dość dawno temu rozmawialiśmy, ale teraz poznam prawdę. Wiedzieli, że słucham. I dobrze. Chcieli tego? Nie wiem.

David: Dziwne
Agent Bernes: Słuchaj dalej... Akurat mieliśmy przerwę. Opowiadał mi kawały, a tu nagle dostaliśmy cynk. Jakieś dziwne zlecenie od szefa
David: Jakie?
Agent Bernes: O zaginionej dziewczynce... Zaginęła w czasie wakacji z rodzicami na Tahiti
David: Serio? Ja pierdziele! To się w głowie nie mieści! Jak?!
Agent Bernes: Uwierz mi, ale spotykaliśmy się z różnymi poleceniami. Wydawała się być zwykła. Virgil chciał jej pomóc... Gdy znaleźliśmy się na wyspie, natrafiliśmy na jakieś niebieskie kryształy. Kazał nam ich nie dotykać, ale jeden z agentów był zbyt ciekawy i po jego dotknięciu, zmienił się w posąg z żywej tkanki, która porosła jego ciało. Szybko zniknęła, a on już nie był człowiekiem. Władał niespotykanie silną mocą... Zabił troje moich ludzi porażeniem prądem... Chcesz słuchać dalej?
David: Kiedy dopiero wezwałeś wojsko?
Agent Bernes: Kiedy zostaliśmy zaatakowani przez dziwaczne formy kosmitów. Próbowali zabić wszystkich. W ostatniej chwili schowałem się  z Virgilem, udając martwych wśród poległych sojuszników. Potem pojawiłeś się ty ze swoją załogą
David; Resztę... pamiętam... Aż za bardzo... Chcę zapomnieć
Agent Bernes: On mnie ocalił, odwracając uwagę potworów. Słyszałem, jak krzyczał z bólu, ale musiałem wezwać wsparcie. Nie zrobiłem tego. W sensie, że wezwałem SHIELD, lecz nikt nie odbierał
David: Wierzysz, że nadal może żyć?
Agent Bernes: Nikłe szanse
Pepper: Mój ojciec wciąż żyje?

Miałam dość podsłuchiwania. Chciałam usłyszeć prosto w twarz odpowiedź. Czy wtedy przez telefon okłamał mnie? Powiedział półprawdę? Zamiast wydusić te kilka słów, patrzył się w moje oczy, które wskazywały na nadzieję. Nadzieję, że nadal mogę mieć ojca.

Pepper: Żyje, czy nie? Proszę mówić!
Agent Bernes: Są niewielkie szanse, by przeżył
Pepper: Ale mógł przetrwać?
Agent Bernes: Mógł

Od razu chciałam wiedzieć o położeniu Tahiti, danych agentów oraz szczegółach misji. Wystarczyło zapytać lub włamać się do bazy FBI. Hmm... Wybiorę drugą opcję.

**Tony**

Miło tak zobaczyć przyjaciela z innej perspektywy. Tak dla odmiany mogłem słuchać jego narzekania i nalegać na odpoczynek. Jednak martwiłem się, bo nieźle oberwał od Mask. Próbował ukryć ból, lecz wiedziałem, jak cierpiał. Roberta poszła po lekarza, by dostał odpowiednie leki przeciwbólowe.

Tony: Dobrze cię widzieć
Rhodey: I wzajemnie
Tony: Zmiana stron
Rhodey: Już chyba drugi raz
Tony: Taa... Licząc twoje szaleństwo
Rhodey: Przez Kontrolera
Tony: Właśnie
Rhodey: Poznałeś już Ivy?
Tony: Nie wygląda na sadystkę. Całkiem fajną masz tą narzeczoną
Rhodey: Czyli wiesz?
Tony: Dwójka dzieci
Rhodey: Oj! Powiedz mi tylko, że nie zemdlałeś
Tony: Na krótko, bo Pepper musiała mnie zmoczyć
Rhodey: Hah! Nienawidzę tu siedzieć i nic nie robić
Tony: Ja też tego nie znoszę, ale na złość zawsze zabierasz mnie do szpitala
Rhodey: Bo mdlejesz
Tony: Każdemu się zdarza
Rhodey: Lub umierasz
Tony: Heh! Dobrze, że jesteś znowu wśród żywych, Rhodey
Rhodey: Ciebie również, bracie... A gdzie Pepper?
Tony: Poznaje bliżej Ivy
Rhodey: Cholera! Niedobrze
Tony: Niby czemu?
Rhodey: Stanie się tak samo nieznośna, jak twoja żona!
Tony: Hahaha! Masz coś do Pep?
Rhodey: Zemszczę się za te grzebanie w telefonie
Tony: Oj! W to nie wątpię, lecz nie pozwolę ci jej zabić
Rhodey: Ach! Znowu to!
Tony: Co cię boli?
Rhodey: Noga
Tony: Pójdę po lekarza... Trzymaj się i zdrowiej
Rhodey: Dzięki

Przytuliłem go po przyjacielsku, żegnając się z nim. Mama Rhodey'go znalazła specjalistę, który ledwo trzymał się na nogach. Współczuję mu. Przez strzelaninę ma więcej do roboty.

Part 233: Co się wydarzyło na Tahiti?

0 | Skomentuj

**Victoria**

Domyśliłam się, gdzie Ivy mogła nas zaprowadzić. Na pewno wcześniej odwiedził syna lub nie zdołał. Dość sprawnie przeszliśmy między oddziałami, trafiając na intensywną terapię. Mężczyzna leżał półprzytomny na ziemi. Sprawdziłam reakcję źrenic. Ciągle się dusił, lecz starał się zaczerpnąć powietrza do płuc. Poprosiłam męża, by przyniósł z OIOMu maskę tlenową z butlą. Jeśli miał atak paniki, dotlenienie mózgu powinno pomóc. Szybko znalazł to, co chciałam i od razu stan pana Rhodesa zaczął się zmieniać na lepsze. Pomogliśmy mu wstać, podnosząc ostrożnie z podłogi.

Dr Bernes: Dziękuję, że mnie wezwałaś, Ivy. Pomogłaś mu, ale wiesz, że musisz unikać wysiłku
Gen. Stone: Nie mogłam... Ach! Nie mogłam go zostawić... Ktoś musiał... mu pomóc
Dr Bernes: Dobrze się czujesz?
Gen. Stone: Tak... To nic wielkiego
Dr Bernes: Musisz dbać o siebie i swoje dzieci. Ciąża bliźniaków nie jest łatwa i wystarczy jedno zakłócenie, a stracisz je oboje
Gen. Stone: Przepraszam... Tylko kopią
Dr Bernes: Więc rozwijają się prawidłowo
Agent Bernes: David, słyszysz mnie? Jesteś w Nowym Jorku, pamiętasz? Jest dobrze. Nikogo nie zostawiliśmy
David: Rick...
Agent Bernes: Wszystko gra. Misja skończona
David: Nie... Nie! On... On tam jest!
Agent Bernes: David, uspokój się. Robiliśmy, co się dało... Wiesz o tym
Gen. Stone: Czy Rhodey będzie długo w szpitalu?
Dr Bernes: Nie wiem, bo nim zajmuje się dr Yinsen, który powinien być tutaj... Jak się pan czuje?
David: Dobrze... Dziękuję za pomoc
Agent Bernes: Już nie wspominaj o Tahiti. Już nikt tam nie wróci
Dr Bernes: Może mi wyjaśnicie, co tam takiego jest?
David: Virgil... musi żyć
Dr Bernes: Virgil Potts? Ojciec Pepper?
Agent Bernes: Pierdolone Tahiti i to była kurwa jedna jebana akcja... i wszystko się spieprzyło, jak te dziwolągi zaczęły zabijać agentów. SHIELD na dupie siedziało, gdy my walczyliśmy o przetrwanie... Byłem zdruzgotany i wezwałem wojsko. Zaryzykowałem tak wiele. Mogliśmy tam zginąć przez te chujowe kosmiczne eksperymenty
Dr Bernes: Ej! Starczy! Nad nami jest pediatria. Opanuj się!
David: Rick, skończ

Chyba pierwszy raz widziałam, jak facet płacze. Widocznie ta misja była dla nich zbyt wielkim koszmarem. Ojciec Rhodey'go zakrył twarz dłońmi, lecz słyszeliśmy jego płacz. Biedna Pepper.
Gdy chciałam iść poszukać przyjaciela, zauważyłam kolejnych gości.

**Pepper**

Zaufaliśmy Mattowi, że niczego nie zrobi, aż do naszego powrotu. Gorączka spadła, więc nie powinien pogorszyć się jego stan. Zresztą, ufaliśmy synowi i raczej nie zrobi nic głupiego. Na przykład? Coś w stylu ucieczki z domu. Chorych zachowań nie da się odziedziczyć w genach. Tego się uczy.
Po dotarciu pod odpowiednią salę, zauważyłam znajome twarze. Pan Rhodes i dr Bernes, ale tych dwóch pozostałych nie zdołałam rozszyfrować. A może? Chwila... Narzeczona Rhodey'go? Możliwe.

Pepper: Znowu się spotykamy
Gen. Stone: Jak widać... Witam. Chyba jeszcze się nie poznaliśmy tak na poważnie
Pepper: Domyślam się, co tu robisz. Jesteś narzeczoną Rhodey'go?
Tony: Co takiego?! Whoa! Chwila... Narzeczona? Ty jesteś... To ty! Ty jesteś generał...
Gen. Stone: Generał Ivy Stone, ale mówcie mi Ivy
Pepper: Wow! Szybko cię oznaczył
Gen. Stone: Jakiś problem?
Pepper: Nie! Żaden... No może jeden
Tony: To moja żona... Przedstawiam ci Patricię Potts
Pepper: Wystarczy Pepper
Gen. Stone: Miło mi
Pepper: Naprawdę będziecie mieć bliźniaki?
Gen. Stone: Skąd wiesz?
Pepper: Hahaha! Czytałam SMS
Gen. Stone: Sama chciałam dwójkę dzieci. Badania później to potwierdziły
Tony: Jeju! Wiedziałem o jednym dziecku, a tu dwójka? O mój Boże!
Pepper: Tony, spokojnie
Tony: Rhodey... Nie wierzę! Zaręczyny z ciężarną kobietą! Nieźle... mistrzu
Pepper: Tony!

Zaśmiał się szalenie, aż zemdlał. Wiedziałam, że mogłam się po nim tego spodziewać.

Gen. Stone: On dobrze się czuje?
Pepper: Takiego mam męża... Tony Stark. Znasz tego pana?
Gen. Stone: No pewnie. Słyszałam o nim przy okazji wypadku
Pepper: Ciężko mu znieść, że Rhodey już nie jest singlem
Gen. Stone: Są gejami?!
Pepper: Nie! To bracia, którzy mają czasem ze sobą na pieńku. Jeden niańczy, a drugi odwala głupoty
Gen. Stone: A wy macie jakieś dzieci?
Pepper: Syna o imieniu Matthew
Gen. Stone: Hmm... Matthew. Ładne
Pepper: A wasze przyszłe dzieciaczki?
Gen. Stone: Jeszcze nie ustaliliśmy, ale pewnie Rhodey Junior, jeśli chłopczyk, choć do dziewczynki pasuje Diana
Pepper: Diana? Świetny wybór imienia, ale ten Junior raczej nie
Gen. Stone: Haha! Jeszcze nie wszystko stracone... Czy on będzie leżał na glebie całą wieczność?
Pepper: Oj! Zapomniałam go wskrzesić... Wstawaj, mój mężu!

Chwyciłam jego chude ciało, kładąc na krzesło. Oberwał raz w policzek, lecz nadal nie oprzytomniał. Poprosiłam Ivy o przyniesienie wody z automatu. Nalała do kubka, który mi podała. Całą zawartość chlusnęłam w twarz Tony'ego. Natychmiast wrócił do żywych.

Tony: Ach! Pepper! Na miłość boską!
Gen. Stone: Zawsze tak robisz?
Pepper: Hahaha! Zależy, co mam pod ręką

Part 232: Chciałam spać!

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Maluchy nie miały zamiaru słuchać. Po prostu robiły swoje. Jeszcze przez chwilę widziałem się z ukochaną, aż pocałowała mnie na pożegnanie. Obiecała przyjść później, bo rodzice chcieli ze mną porozmawiać. Przytulili mnie, a mama tak się rozczuliła, że jedna łezka uciekła z oka. Niemożliwe, żebym wiele przegapił, choć na początku czułem, jak moje ciało umierało. Jednak wygrałem, pozostając przy życiu.

Roberta: Witaj wśród żywych... Dobrze się spało?
Rhodey: Chcę wrócić do domu
Roberta: Oj! Musisz być cierpliwy, Rhodey. Przede wszystkim cierpliwość
Rhodey: Tato, jak tam ręka?
David: Za kilka dni wracam do latania
Rhodey: I uwolnisz się od nas
David: Synu, to nie tak... Ja nie mogę usiedzieć w miejscu. Muszę oglądać świat z innej perspektywy
Rhodey: Lekarz coś mówił?
Roberta: Przeżyłeś cudem
Rhodey: Heh! Tęsknię za zbroją. Chcę walczyć. Chcę ratować ludzi... Mamo?
David: Nie powiesz mu? Niech wie
Rhodey: Co się stało?
Roberta: Nie możesz wrócić do zbroi, aż twoja noga będzie w pełni sprawna
Rhodey: Czyli?
Roberta: Mogłeś ją stracić

Byłem w szoku. Nie mogłem tego pojąć. Nic doktorek wcześniej nie mówił, ale skarżyłem się na ból w kończynie. Nie wspomniał o możliwości amputacji. Poczułem szkło, które dotkliwie raniło ciało oraz duszę. Ta myśl... Walczę i nie mogę przestać. Muszę być War Machine.

David: Rhodey, wszystko gra?
Rhodey: Nie wierzę... Tyle lat... Tyle walk i... mogłem tak skończyć?
Roberta: Na szczęście uniknąłeś tego
Rhodey: Na szczęście? Na szczęście?! Marne pocieszenie, mamo!
Roberta: Pomożemy ci. Masz nas, Ivy i swoich przyjaciół
Rhodey: Gdzie oni są?
Roberta: Też zostali poinformowani i Tony z Pepper na pewno się zjawią
David: Tony? Przecież on umarł. Niby jakim... cudem?
Roberta: Też nie wierzyłam, aż widziałam go na własne oczy
David: I... żyje?
Roberta: David, co się dzieje?
Rhodey: Tato?
David: Przepraszam... Ja... Ja muszę wyjść. Zaraz przyjdę

Gwałtownie wstał, wychodząc z sali. Nic z tego nie rozumiałem. Nigdy nie byłem świadkiem tak dziwnego zachowania taty. Mama powiedziała coś nie tak? A może ja użyłem za dużo słów?

**Victoria**

Ledwo zdołałam nabrać siły, lecz znowu zaczęłam słabnąć. Zasypiałam, a do tego mój mąż grzebał w kartotekach. Niech sobie nie myśli, że przypadłość mojego podopiecznego nie wyglądała na trudną do kontroli. Śmiał się, zerkając na dodatkowe spisy przypadłości pacjenta z fobią.

Agent Bernes: Kevin Stark? Czy to nie...
Dr Bernes: Zbieżność nazwisk. Pochodzi z innej rodziny, co niedawno przeniosła się z Texasu do New Jersey
Agent Bernes: Hmm... Napisałaś, że jego rodzice nie żyją
Dr Bernes: Matka oraz ojciec, lecz ma żonę z trójką dzieci
Agent Bernes: A! Mieli wypadek
Dr Bernes: Jako jedyny ocalał
Agent Bernes: Fotofobia? W sensie, że...
Dr Bernes: Boi się światła, a to wszystko przez to, że w młodym wieku stracił też dziadka. Przed śmiercią mówił mu, by nie patrzeć w światełko na końcu tunelu, bo już nigdy nie wróci do domu
Agent Bernes: Wow! Chory dziadziuś z dziwaczną historyjką dla wnuka. Hmm... Raczej nie przebije Tahiti
Dr Bernes: Nie byłam tam
Agent Bernes: Więc ciesz się z tego szczęścia
Dr Bernes: Zajmiesz się nim?
Agent Bernes: Bez problemu, a ty się połóż, bo jeszcze mi zemdlejesz
Dr Bernes: Troskliwy, jak zawsze

Zabrałam mu teczkę, całując w usta na tyle długo, by nie mógł przestać mnie kochać. Pozwoliłam Rickowi na zajęcie się uciążliwym podopiecznym. Położyłam się na kanapie, zasypiając.

~*Godzinę później*~

Długo nie pospałam, budząc się przez krzyki Kevina. Szybko otworzyłam oczy, zauważając błysk z jakiegoś urządzenia. Myślałam, że zatłukę własnego męża. Natychmiast zabrałam telefon, wyłączając flesz.

Dr Bernes: Zgłupiałeś?!
Agent Bernes: Hahaha!
Dr Bernes: Takie zabawne? Poczekaj, aż cię przyprowadzę do wielbiciela noży. Robi je ze wszystkiego. Chcesz go poznać?
Agent Bernes: Wybacz. Hahaha! Musiałem to zrobić
Dr Bernes: Idiota... Chciałam spać!

Nagle przez korytarz ktoś biegł w naszą stronę. Ivy? Wyglądała na przerażoną. Od razu Rick spoważniał.

Dr Bernes: Ivy, nie powinnaś biegać. Co się dzieje? Czemu ty...
Gen. Stone: Pan Rhodes... dusi się
Dr Bernes: Nie ma innych lekarzy, czy pielęgniarek w pobliżu?
Gen. Stone: Wszyscy... zajęci
Agent Bernes: Panika
Dr Bernes: Skąd wiesz?
Agent Bernes: Już to z nim przerabiałem
Dr Bernes: Obyś miał rację... Przez Tahiti?
Agent Bernes: Nie mów jego żonie
Dr Bernes: Dlaczego?
Agent Bernes: Tam działy się potworne rzeczy

Chciałam najpierw zająć się ojcem Rhodey'go, by potem dowiedzieć się, co takiego Tahiti ma w sobie strasznego. Co to za miejsce?

---***---

Moje Tahiti różni się tym z Agentów TARCZY. Dowiecie się w kolejnych notkach.

Part 231: Niespodziewany gość

0 | Skomentuj


**Tony**

Rzadko zgadzam się z komputerem w takich sprawach, jak rodzina, lecz teraz miał rację. Powinienem zadbać o nich, a nie tylko z utęsknieniem czekać na ukochanych wrogów, pragnących mojej śmierci. Pomyślałem nad wakacjami do Hiszpanii lub zwykłym wypadem do parku. Hmm... Powinni być zadowoleni z takiego pomysłu. Ostrożnie wstałem z kanapy, by nie wywinąć orła. Jeszcze odczuwałem ból, który i tak stawał się coraz to mniejszy.
Gdy znalazłem się w domu, nikogo nie znalazłem przed telewizorem, czy grzebiącego w lodówce.

Tony: HALO! JEST TU KTOŚ?
Pepper: NA GÓRZE
Tony: GDZIE?
Pepper: POKÓJ MATTA
Tony: COŚ SIĘ STAŁO?
Pepper: NO CHODŹ TU!
Tony: JUŻ!

Podszedłem schodami i wszedłem do pokoju syna. Pepper sprawdzała termometr, a on siedział blady, jakby złapał mocne przeziębienie. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Współczułem mu. Pewnie choroba zepsuła jego plany na resztę dnia.

Tony: Jak się czujesz, Matt?
Matt: Ech! Zdecydowanie lepiej... Ekhm...
Tony: Właśnie słyszę
Matt; A ty?
Tony: Żyję, więc jest dobrze... Pepper, na co jest chory?
Pepper: Przeziębienie
Matt: Widziałem Lily... Czy ona...
Pepper: Nadal nie żyje i nic z tym nie możemy zrobić
Tony: Też ją pamiętam. Śniłem o niej
Tony, Pepper: Była naszą córką
Pepper: Tak... Była
Matt: A ja ją zabiłem... Zabiłem ją! Zabiłem!
Pepper: Matt, spokojnie. Połóż się i odpocznij... Leki zbiły gorączkę, ale on nadal powtarza to samo
Tony: Czyli nici z planów
Pepper: Jakich?
Tony: Chciałem was zabrać na wakacje albo przynajmniej do parku
Pepper: Dobrze się czujesz?  Nigdy nie myślałeś o czymś takim
Tony: Muszę być człowiekiem, a nie ciągle Iron Manem, który udaje, że nie ma niczego poza rolą bohatera
Pepper: Tony, wciąż cię kochamy i jesteśmy rodziną. Trzymamy się razem. Pamiętaj... Aha! Nie wiem, czy wiesz, ale Rhodey się obudził
Tony: Rhodey?

Zdziwiłem się bardzo pozytywnie. Nareszcie usłyszałem jakieś zadowalające wieści. Niebawem wróci do nas, bo raczej długo nie wytrzyma w szpitalu. Wiem to z własnego doświadczenia.

**Victoria**

Byłam zmęczona ciągłymi dyżurami na oddziale psychiatrycznym, lecz szef nalegał na nadgodziny przez brak lekarzy po masakrze. Ho wyglądał również podobnie. Siedem nieszczęść spadło na głowę przyjaciela. Chciałam zasnąć, ale Kevin utrudniał mi życie.
Nagle usłyszałam, jak ktoś wchodził na oddział. Nie spodziewałam się nikogo. Godziny odwiedzin zostały zmniejszone do minimum. Podałam pacjentowi leki nasenne, by na spokojnie sprawdzić, kogo niesie do psychiatryka. Ucieszyłam się na widok męża, rzucając się na niego.

Agent Bernes: Dobra, dobra. Udusisz... mnie
Dr Bernes: Rick, co ty tu robisz?
Agent Bernes: Odwiedzam cię w pracy, bo w domu rzadko się pojawiasz
Dr Bernes: Wybacz... Ach! Mam... kłopoty
Agent Bernes: Ostatnio tu byłem, zbierając zwłoki i nie zdołałem się nacieszyć, że żyjesz. Umierałem z przerażenia o ciebie
Dr Bernes: Mówisz to tak spokojnie
Agent Bernes: Wcześniej było inaczej... Jak mogę pomóc?
Dr Bernes: Nie dasz sobie rady
Agent Bernes: Oj! Taki agent ma sobie nie poradzić z papierkową robotą?
Dr Bernes: Uspokój Kevina, a dam ci przydział na oddziale zamkniętym. Pozbawisz mnie jednego problemu z głowy
Agent Bernes: A ten drugi?
Dr Bernes: Mam też innych pacjentów
Agent Bernes: Viki, pomogę we wszystkim... Musisz odpocząć
Dr Bernes: Łatwo powiedzieć
Agent Bernes: A trudniej zrobić

Za ten uśmieszek chętnie przywaliłabym z pięści, ale nie miałam siły na nic. Wypiłam kolejną kawę, próbując wytrzymać kolejne godziny na nogach.

**Rhodey**

Ktoś mnie wołał. Poznałem ten głos. Ivy? Czyli dowiedziała się o strzelaninie. Rodzice czekali przed salą. Rozejrzałem się, cz to naprawdę Ivy Stone była przy mnie. Po akcji z maską trudno o zaufanie. Jednak jej ufałem. Pokazywała szczery uśmiech, lecz lekko zgięła się z bólu, trzymając za brzuch.

Rhodey: Ivy
Gen. Stone: Maluchy... pozdrawiają. Ech! Ta ich... radość
Rhodey: Jak się czujesz?
Gen. Stone: Au! Właśnie chciałam... spytać o to samo
Rhodey: Coraz lepiej i chcę szybko wrócić do domu
Gen. Stone: Będziesz ojcem
Rhodey: Wiem o tym
Gen. Stone: Za pięć miesięcy
Rhodey: Wow! Tak szybko?
Gen. Stone: To bliźniaki... Sam zobacz

Wyjęła zdjęcie USG, pokazując dwa bobaski w łonie, co nie wyglądały na cierpliwe. Jedno odpychało drugiego nóżkami.

Rhodey: Mogę dotknąć?
Gen. Stone: Śmiało, ale uważaj na Rhodey'go Juniora
Rhodey: Takie dałaś mu imię? A może to dziewczynka?
Gen. Stone: Oj! Takiego kopa raczej ma chłop ze stalowymi jajami. Hahaha! Nie bój się

Ostrożnie wyciągnąłem rękę, dotykając brzucha narzeczonej. Poczułem lekkie odruchy kopania. Uśmiechnąłem się i szepnąłem coś do bachorków.

Rhodey: Bądźcie milsi dla mamusi
Gen. Stone: Nie posłuchają
Rhodey: Spróbować można

Part 230: Mali buntownicy

0 | Skomentuj

**Pepper**

Więc Rhodey przestanie się opierdzielać i wróci do nas. To dobra wiadomość, bo po tym, co zrobiła Madame Mask, nie darowałabym jej życia. Jednak ktoś inny zabił tę wariatkę. Kosmitkę w ciele jakiejś starszej baby. Cieszyłam się z powrotu przyjaciela do zdrowia. Może odwiedzi go ta cała Ivy? Są zaręczeni, tak? A może nie udało mu się? Muszę poznać wybrankę serca historyka. No tak i jeszcze sprawa bliźniaków. On i becikowe? Będzie wesoło.

Dr Yinsen: Pepper, słyszysz mnie?
Pepper: Tak, tak. Trochę... odpłynęłam. Proszę mi wybaczyć... Dobrze, że Rhodey zdrowieje, ale mam jedno pytanie?
Dr Yinsen: Słucham
Pepper: Jeśli złamałby ostrzeżenie, co wtedy?
Dr Yinsen: Zależy, jak bardzo przeciążył swoje serce
Pepper: Hahaha! Super, bo on chyba nie miał pojęcia o tej zasadzie. Nic mu pan nie powiedział i teraz do cholery mi zdycha na kanapie! Jeszcze żyje, ale to nie potrwa długo! Dlaczego nikt wcześniej nie powiedział o tym, co się może stać?! Mogę posądzić o zaniedbanie, lecz kurwa potrzebuję ciebie, byś to naprawił!
Dr Yinsen: Przepraszam cię. Mam niezły bałagan do ogarnięcia po strzelaninie. Dostałem dodatkowe dyżury na innych oddziałach... Wiedziałem, że czegoś nie przekazałem ważnego
Pepper: Ja pierdolę! A Victoria?! Ona też nic?!
Dr Yinsen: Ma własne problemy! Wybacz... Wyprowadziłaś mnie z równowagi
Pepper: Chcę pożyć z Tony'm, więc proszę pomóc!
Dr Yinsen: Co robił dokładnie?
Pepper: FRIDAY?

<<Przerwał ładowanie i w pancerzu testowym sprawdzał wytrzymałość na impuls elektromagnetyczny. Doszło do chwilowego paraliżu, ale funkcje życiowe są w normie. Implant ładuje się>>

Pepper: Dzięki... No i?
Dr Yinsen: Obserwuj go i nie panikuj
Pepper: Czy on... umrze?
Dr Yinsen: Oj! Przeżył gorsze rzeczy. Musi odpocząć... Będę cię informować, gdybyś chciała wiedzieć na temat stanu Rhodey'go
Pepper: Dobrze
Dr Yinsen: Chcesz coś jeszcze powiedzieć?
Pepper: Ech! Przepraszam
Dr Yinsen: Tak lepiej... Wybaczam

Rozłączył się, a ja miałam dylemat. Chciałam poznać Ivy, choć Tony był również ważny. Poczekam, aż się obudzi. Potem tam pójdziemy. Razem.

~*Dwie godziny później*~

**Ivy**

Pan Rhodes podniósł mnie na duchu, odbudowując utraconą nadzieję. Jeszcze chciał mi opowiedzieć o wpadce na fizyce, ale nie zdołał nawet zacząć, gdy pojawiła się Roberta. Wyglądała na spokojną, uśmiechając się od ucha do ucha. Maluchy ponownie rozpoczęły atak, choć poczułam jednego. Widocznie drugi malec woli ze mną nie zadzierać. Trochę pokopał, aż uspokoił się.

David: Wszystko gra?
Gen. Stone: Tak... Po prostu mam... małego buntownika
David: Heh! A drugi?
Gen. Stone: Raz jest spokojny, lecz zdarzy się, że połączy siły z braciszkiem
Roberta: Rhodey przez całą ciążę jedynie kilka razy pokopał. Rzadko się ruszał
David: Przerwałaś nam, a chciałem Ivy powiedzieć o incydencie na fizyce
Roberta: Sam to jej powie... Właśnie otrzymałam wiadomość od lekarza... Obudził się
Gen. Stone: Najwyższy czas. Au! Rhodey, przestań!
Roberta: Hahaha! A może to była dziewczynka?
Gen. Stone: Zdrajca
Roberta: To co? Jedziecie ze mną?
David: Pewnie
Gen. Stone: Musi się dowiedzieć o rozrabiakach
Roberta: W porządku, więc chodźmy

Wstaliśmy z kanapy i udaliśmy się do samochodu. Nie odczuwałam żadnych kopniaków. Skończył swoją agresję, lecz przy tatuśku znowu zacznie. Miałam takie przeczucie, które mogło się sprawdzić.
Gdy znaleźliśmy się na miejscu, lekarz próbował zabronić, żebym zobaczyła się z narzeczonym. Tylko matka Rhodey'go zdołała jakoś przekonać go do zmiany zdania. Chyba miał zły dzień. Przez szybę widziałam, jak leżał, a przy łóżku było mniej przeraźliwych maszyn. Dobry znak. Nieśmiało chwyciłam za klamkę, wchodząc do sali.

Gen. Stone: Hej, Rhodey. Mamy do pogadania, ale najpierw obudź się

**Tony**

Powoli otwierałem oczy, czując ten ból w klatce piersiowej. Nikogo nie było w zbrojowni poza FRIDAY. Nie pamiętałem, co się wydarzyło. Na bransoletce pokazał się zakończony proces ładowania. Mogłem odłączyć pikadełko od kabla. Pancerz testowy leżał na ziemi w kawałkach. Chyba... Chyba coś sobie przypomniałem. Przy testach zemdlałem.

Tony: FRIDAY, która jest godzina?

<<Twoja ostatnia, jeśli znowu będziesz tak ryzykować>>

Tony: Chyba muszę poprawić twoje ustawienia... Za bardzo przypominasz Pepper

<<Przecież tego chciałeś>>

Tony: No tak... Odpowiesz na pytanie?

<<Jak poprosisz>>

Tony: Proooszę

<<Osiemnasta, a do twojej wiadomości...>>

Tony; Tak?

<<Zablokowałam zbroje, wyłączając alarmy o zagrożeniach. Lepiej zobacz się z synem i żoną. Przestępców ubywa, więc mógłbyś zadbać o swoją rodzinę. Zacznij być człowiekiem>>

Tony: Chyba... Chyba masz rację... I nawet wiem, co zrobię

BONUS#15: Scenariusz z serialu (oryginalnie z odcinka): Historia pierścieni

0 | Skomentuj



1
00:00:00,658 --> 00:00:03,256
[upbeat rock music]

2
00:00:40,312 --> 00:00:41,291
Beep! Beep!

3
00:00:42,884 --> 00:00:44,492
<i>1x09 - Historia pierścieni</i>

4
00:00:47,837 --> 00:00:50,108
[shimmering tone]

5
00:01:05,435 --> 00:01:07,526
[high-pitched warbling tone]

6
00:01:11,142 --> 00:01:13,598
To odkrycie... zmienia wszystko.

7
00:01:15,144 --> 00:01:17,630
Pierścienie Makluan istnieją.

8
00:01:17,964 --> 00:01:20,755
I stałem się posiadaczem jednego
z nich.

9
00:01:23,261 --> 00:01:25,418
Zabieram go do
Stark International

10
00:01:25,736 --> 00:01:27,675
w celu szczegółowej analizy,

11
00:01:28,071 --> 00:01:32,465
dzięki której dowiemy się, jak
to małe cacko działa.

12
00:01:36,208 --> 00:01:38,082
I to był ostatni wpis w jego
pamiętniku.

13
00:01:39,779 --> 00:01:40,816
Jego pierścień zaginął,

14
00:01:41,057 --> 00:01:42,674
a ja przejrzałem pamiętnik
setki razy,

15
00:01:42,913 --> 00:01:44,176
ale ciągle nie wiem, czym są
te pierścienie

16
00:01:44,370 --> 00:01:45,473
i gdzie znaleźć inne.

17
00:01:45,650 --> 00:01:47,089
Jeśli nadal chcesz mi pomóc,

18
00:01:47,240 --> 00:01:48,971
dobrze, by było, żebyś sam
rzucił na niego okiem.

19
00:01:49,187 --> 00:01:50,575
Może odkryjesz coś, czego nie
zauważyłem.

20
00:01:51,167 --> 00:01:52,117
Pewnie.

21
00:01:52,403 --> 00:01:53,720
Chętnie ci pomogę.

22
00:02:01,434 --> 00:02:02,525
Nie lubię Gene'a.

23
00:02:02,752 --> 00:02:04,062
Chyba już to ustaliliśmy.

24
00:02:04,879 --> 00:02:05,930
Ty też go nie lubisz, nie?

25
00:02:06,154 --> 00:02:07,974
Mam nadzieję, że nie. W sumie,
czemu miałbyś?

26
00:02:08,256 --> 00:02:10,306
No cóż. Eee... Gene nie przeszkadza
mi w nauce.

27
00:02:12,531 --> 00:02:13,337
Jeszcze nie.

28
00:02:13,583 --> 00:02:14,663
Poczekaj... Pewnego dnia on...

29
00:02:15,087 --> 00:02:15,741
Hej!

30
00:02:15,965 --> 00:02:17,227
Mówiłeś o mnie?!

31
00:02:23,155 --> 00:02:24,536
Co to jest?

32
00:02:24,803 --> 00:02:25,824
Taa... Wiem.

33
00:02:26,055 --> 00:02:26,962
Trudno to zrozumieć.

34
00:02:27,145 --> 00:02:28,276
Mój tata był geniuszem

35
00:02:28,536 --> 00:02:30,149
i zapisywał swoje myśli w
specyficzny sposób.

36
00:02:30,363 --> 00:02:31,086
Momentami nawet nie wiem

37
00:02:31,388 --> 00:02:33,120
co miał na myśli.

38
00:02:33,838 --> 00:02:35,401
Szukał tych pierścieni całymi latami.

39
00:02:35,641 --> 00:02:37,241
Starał się dowiedzieć o nich
więcej.

40
00:02:37,813 --> 00:02:39,719
A jego pamiętnik pełny jest

41
00:02:39,969 --> 00:02:42,085
urwanych myśli, zagadek i
dziwnych wpisów o testach.

42
00:02:42,397 --> 00:02:44,024
I kilku wynalazków
wymyślonych

43
00:02:44,258 --> 00:02:45,158
przez niego.

44
00:02:45,384 --> 00:02:47,125
W jaki sposób twój tata znalazł
pierwszy pierścień?

45
00:02:48,506 --> 00:02:49,125
Szczęście.

46
00:02:49,344 --> 00:02:51,563
Stark International tworzył nowy
oddział w Jersey

47
00:02:51,827 --> 00:02:53,266
 i coś znaleźli na miejscu prac.

48
00:02:53,547 --> 00:02:55,021
Starą świątynię.

49
00:02:55,308 --> 00:02:58,073
Ale potem samolot się rozbił,
a jego pierścień zaginął.

50
00:03:00,607 --> 00:03:01,813
Sprawdzę pamiętnik wieczorem.

51
00:03:02,059 --> 00:03:03,611
Potem możemy porównać
spostrzeżenia.

52
00:03:03,887 --> 00:03:05,112
Nie chciałbym przerywać
waszej wymiany myśli,

53
00:03:05,684 --> 00:03:07,674
ale czy to nie jest dziwne,

54
00:03:07,927 --> 00:03:09,566
żeby znaleźć starą, podziemną
chińską świątynię?

55
00:03:09,895 --> 00:03:11,713
W Jersey?

56
00:03:11,997 --> 00:03:13,566
A jeśli był tam pierścień,

57
00:03:13,831 --> 00:03:17,199
to może warto sprawdzić, co
jeszcze jest w środku?

58
00:03:21,335 --> 00:03:22,886
I naprawdę myślisz, że możesz
ufać Gene'owi,

59
00:03:23,172 --> 00:03:24,630
jeśli chodzi o pierścienie?

60
00:03:26,031 --> 00:03:27,495
Ciężko mi się zgodzić z Pepper...

61
00:03:27,916 --> 00:03:28,828
Hej!

62
00:03:29,129 --> 00:03:30,851
Ale naprawdę nic o nim nie wiemy.

63
00:03:31,309 --> 00:03:32,431
On...

64
00:03:32,639 --> 00:03:33,591
No nie wiem, chłopie.

65
00:03:33,848 --> 00:03:35,210
Po prostu coś jest z nim nie tak.

66
00:03:38,248 --> 00:03:39,011
Taa...

67
00:03:39,278 --> 00:03:40,987
Jego uprzejmość jest naprawdę dziwna.

68
00:03:41,993 --> 00:03:43,042
Mówię tylko,

69
00:03:43,363 --> 00:03:44,799
że te pierścienie są niebezpieczne.

70
00:03:45,328 --> 00:03:47,140
Nie pamiętasz, jak Mandaryn

71
00:03:47,442 --> 00:03:48,348
powalił cię jednym z nich?

72
00:03:48,610 --> 00:03:49,840
Och! Pamiętam.

73
00:03:50,042 --> 00:03:51,886
Dlatego biorę ze sobą tę torbę.

74
00:03:52,517 --> 00:03:53,107
[beep]

75
00:03:56,659 --> 00:03:57,780
Co? Oł!

76
00:04:05,512 --> 00:04:08,928
Ma wbudowany system anty grawitacyjny,
więc nie jest taki ciężki.

77
00:04:09,418 --> 00:04:10,786
Całkiem nieźle, nie?

78
00:04:15,180 --> 00:04:16,898
Dzięki za ostrzeżenie, geniuszu.

79
00:04:17,181 --> 00:04:18,161
Proszę bardzo.

80
00:04:18,456 --> 00:04:19,549
I nie przejmuj się Gene'm.

81
00:04:19,817 --> 00:04:21,107
Wiem, że jest trochę nietypowy,

82
00:04:21,309 --> 00:04:22,695
ale to dobry gość.

83
00:04:23,719 --> 00:04:24,875
Cisza!

84
00:04:27,028 --> 00:04:29,069
Nie obchodzi mnie Maggia!

85
00:04:29,383 --> 00:04:32,336
Teraz Tong mają zająć się tylko
pamiętnikiem!

86
00:04:32,892 --> 00:04:34,550
Chcę, żeby każda strona została
przeanalizowana!

87
00:04:34,814 --> 00:04:36,813
Każde słowo i każda wzmianka
ma być zbadana

88
00:04:37,101 --> 00:04:38,213
i wyjaśniona!

89
00:04:38,999 --> 00:04:41,299
Zrozumiano?!

90
00:04:54,582 --> 00:04:55,846
Zap!

91
00:05:15,750 --> 00:05:16,835
Dobra.

92
00:05:17,120 --> 00:05:18,110
Mamy tutaj do czynienia ze Stane'm.

93
00:05:18,410 --> 00:05:20,061
Spodziewajcie się uzbrojonych
ochroniarzy, robotów.

94
00:05:20,480 --> 00:05:21,584
Może psów.

95
00:05:21,875 --> 00:05:22,842
Pójdę pierwszy sprawdzić

96
00:05:23,104 --> 00:05:24,205
co nas czeka.

97
00:05:35,730 --> 00:05:37,054
Nie mogę w to uwierzyć.

98
00:05:39,917 --> 00:05:41,140
Tak. Masz rację.

99
00:05:41,459 --> 00:05:43,423
Nie wiem, jak my się tam dostaniemy?

100
00:05:49,847 --> 00:05:52,238
On...
On je po prostu porzucił.

101
00:05:52,698 --> 00:05:54,326
Pewnie było to dla niego nieopłacalne.

102
00:05:54,758 --> 00:05:55,866
Hej!
To dla nas lepiej, nie?

103
00:05:56,226 --> 00:05:57,546
Nie musimy się zakradać.

104
00:05:57,762 --> 00:05:58,822
Lepiej?
Może.

105
00:05:59,054 --> 00:06:00,643
Zabawniej?
Nie.

106
00:06:21,881 --> 00:06:22,702
Jej!

107
00:06:22,931 --> 00:06:24,148
To ta zasypana podziemna świątynia?

108
00:06:24,452 --> 00:06:25,435
Kto ją zbudował?

109
00:06:25,664 --> 00:06:26,621
Jak ją zasypało?

110
00:06:26,886 --> 00:06:28,806
Ile to miejsce ma lat?

111
00:06:29,304 --> 00:06:31,132
Nie wiemy.
Dlatego tu jesteśmy.

112
00:06:32,146 --> 00:06:34,123
Tu mój tata znalazł pierścień.

113
00:06:47,278 --> 00:06:49,077
[low rumbling]

114
00:07:11,181 --> 00:07:12,822
To... To muszą być drzwi.

115
00:07:13,168 --> 00:07:14,099
Dobra, jedno...

116
00:07:14,596 --> 00:07:15,696
Aaa!

117
00:07:16,456 --> 00:07:17,664
Co to było?!

118
00:07:17,914 --> 00:07:19,035
A jeśli to są drzwi, to

119
00:07:19,261 --> 00:07:20,613
gdzie teraz jesteśmy?

120
00:07:20,843 --> 00:07:21,854
Glebożery

121
00:07:22,168 --> 00:07:23,018
przebiły się przez ścianę dzięki
laserom,

122
00:07:23,242 --> 00:07:24,655
ale to był tył komnaty,

123
00:07:24,888 --> 00:07:25,752
a tam jest przód.

124
00:07:25,994 --> 00:07:26,992
Cokolwiek się stało,

125
00:07:27,241 --> 00:07:28,720
musiało ujawnić prawdziwe wejście.

126
00:07:30,691 --> 00:07:31,808
Mówisz serio?

127
00:07:32,118 --> 00:07:33,248
Rozejrzyj się tu!

128
00:07:33,443 --> 00:07:35,106
Kogo obchodzą prawdziwe drzwi?

129
00:07:35,346 --> 00:07:36,970
Powinieneś się martwić o pułapki.

130
00:07:37,202 --> 00:07:39,568
Eee... ostre kolce, doły, mumie, czy...

131
00:07:39,862 --> 00:07:41,177
Pepper!

132
00:07:41,456 --> 00:07:42,931
Coś musiało uaktywnić systemy
mechaniczne

133
00:07:43,128 --> 00:07:44,257
i tyle.

134
00:07:44,465 --> 00:07:45,740
Nic strasznego.

135
00:07:45,983 --> 00:07:47,444
Wydaje mi się, że Rhodey musiał
stanąć na przycisku.

136
00:07:47,843 --> 00:07:48,625
Co?!

137
00:07:48,877 --> 00:07:50,254
Czemu ja?

138
00:07:50,579 --> 00:07:51,535
[clears throat]

139
00:07:56,848 --> 00:07:57,973
Nic strasznego?

140
00:07:58,291 --> 00:08:00,219
To... To tylko zbieg okoliczności.

141
00:08:03,766 --> 00:08:04,904
Ach!

142
00:08:08,851 --> 00:08:10,106
Huh?

143
00:08:22,003 --> 00:08:22,995
Co to znaczy?

144
00:08:23,662 --> 00:08:24,873
Mądrość.

145
00:08:25,137 --> 00:08:26,582
To znaczy po chińsku "mądrość".

146
00:08:28,403 --> 00:08:30,517
W pamiętniku taty
 była mowa o testach.

147
00:08:30,754 --> 00:08:32,583
A jeśli jest to jakiś test?

148
00:08:32,836 --> 00:08:34,430
Może trzeba wybrać jedną
z tych rzeczy,

149
00:08:34,721 --> 00:08:36,564
żeby dostać się do pierścienia?

150
00:08:37,754 --> 00:08:39,442
Niezbyt skomplikowany test.

151
00:08:39,716 --> 00:08:40,535
Mądrość.

152
00:08:40,799 --> 00:08:41,356
Książka.

153
00:08:41,694 --> 00:08:42,901
Oczywiste.

154
00:08:43,963 --> 00:08:45,555
Hej!
Zwolnij trochę!

155
00:08:45,812 --> 00:08:46,914
Nie wiemy, co to jest.

156
00:08:47,154 --> 00:08:48,020
Może po prostu...

157
00:08:48,260 --> 00:08:49,446
Rozejrzyj się!

158
00:08:49,736 --> 00:08:51,963
Ci rycerze na pewno przedstawiają
ogromną siłę!

159
00:08:52,503 --> 00:08:55,675
Chciałbyś wybrać miecz
i z nimi walczyć?

160
00:08:58,548 --> 00:09:00,499
Eee... Gene,
może powinniśmy pomyśleć.

161
00:09:02,657 --> 00:09:03,757
<i>chuang?</i>

162
00:09:05,398 --> 00:09:06,424
[loud rumbling]

163
00:09:14,925 --> 00:09:16,017
Gene, uważaj!

164
00:09:20,056 --> 00:09:21,530
[grunts]

165
00:09:22,938 --> 00:09:23,484
Ach!

166
00:09:27,882 --> 00:09:28,413
Tony!

167
00:09:28,747 --> 00:09:29,406
Pepper!

168
00:09:29,885 --> 00:09:30,514
Ach!

169
00:09:36,225 --> 00:09:37,109
whoa!

170
00:09:40,932 --> 00:09:41,466
ah!

171
00:09:45,735 --> 00:09:48,500
Aaaa!

172
00:09:49,826 --> 00:09:50,674
Eee...

173
00:09:56,231 --> 00:09:58,386
Dzięki.

174
00:09:58,733 --> 00:09:59,925
Pepper?

175
00:10:00,244 --> 00:10:01,271
Tak, Tony?

176
00:10:01,628 --> 00:10:02,755
Jestem...

177
00:10:03,018 --> 00:10:03,885
wykończony.

178
00:10:04,196 --> 00:10:05,091
Złaź...

179
00:10:05,279 --> 00:10:06,176
ze mnie.

180
00:10:06,373 --> 00:10:07,425
Ach! Tak.

181
00:10:07,686 --> 00:10:08,663
Sorki.

182
00:10:10,179 --> 00:10:11,209
[sighs]

183
00:10:13,165 --> 00:10:16,193
Pewnie... nie masz
ze sobą latarki, co?

184
00:10:16,459 --> 00:10:17,792
Mam za to telefon.

185
00:10:18,304 --> 00:10:19,314
[cell phone beeps]

186
00:10:28,915 --> 00:10:29,989
Dobra.

187
00:10:30,198 --> 00:10:31,465
Teraz mogę iść.

188
00:10:40,280 --> 00:10:42,006
Nie pomagaj mi wstać.

189
00:10:42,276 --> 00:10:43,648
Oo, czy przyjaciele

190
00:10:43,877 --> 00:10:45,015
sobie nie pomagają?

191
00:10:45,234 --> 00:10:47,144
Podejrzewam, że ty i Pepper ciągle
mnie nie lubicie.

192
00:10:47,432 --> 00:10:49,129
Co? Nie, to...

193
00:10:49,415 --> 00:10:51,806
A co? Zazdrość?

194
00:10:52,125 --> 00:10:53,275
Czy coś innego?

195
00:10:53,588 --> 00:10:55,125
Nie chodzi o to, że cię nie lubię.

196
00:10:55,379 --> 00:10:57,182
Myślę tylko, że źle wpływasz na Tony'ego.

197
00:10:58,100 --> 00:10:58,957
Przepraszam.

198
00:10:59,271 --> 00:11:00,341
Nie wiedziałem, że mam do
czynienia

199
00:11:00,599 --> 00:11:01,599
z jego mamą.

200
00:11:01,857 --> 00:11:03,412
Nic o tobie nie wiemy.

201
00:11:03,680 --> 00:11:05,258
Tony ma obsesję na punkcie
pierścieni,

202
00:11:05,590 --> 00:11:07,645
a ty zjawiasz się i jeszcze go nakręcasz.

203
00:11:07,923 --> 00:11:09,601
Możesz uważać, że to strata czasu,

204
00:11:09,829 --> 00:11:11,240
ale Tony ma inne zdanie.

205
00:11:11,459 --> 00:11:12,677
On chce je znaleźć.

206
00:11:12,918 --> 00:11:14,715
Chce zrealizować marzenie swego
taty.

207
00:11:15,214 --> 00:11:17,614
Prawdziwy przyjaciel, by mu
pomógł.

208
00:11:22,318 --> 00:11:24,377
Gdzie są Tony i Pepper?

209
00:11:25,890 --> 00:11:26,746
Może spadli

210
00:11:26,962 --> 00:11:29,059
w innej części świątyni.

211
00:11:29,443 --> 00:11:31,477
Cóż... Powinniśmy ich znaleźć.

212
00:11:35,517 --> 00:11:37,591
[dramatic music]

213
00:11:47,989 --> 00:11:48,831
Huh.

214
00:11:51,278 --> 00:11:52,224
Ten tekst.

215
00:11:53,299 --> 00:11:55,452
On opowiada historię
pierścieni

216
00:11:56,009 --> 00:11:58,606
i ich pana...

217
00:11:58,921 --> 00:12:00,630
Pierwszego Mandaryna.

219
00:12:02,279 --> 00:12:03,209
Mogę założyć zbroję, wynieść cię
stąd i poszukać innych.

220
00:12:03,911 --> 00:12:05,742
Ale wtedy Gene cię zobaczy!

221
00:12:07,162 --> 00:12:07,926
Znowu to?

222
00:12:08,168 --> 00:12:09,113
Przestań, Pepper.

223
00:12:09,985 --> 00:12:10,827
Pepper?

224
00:12:11,093 --> 00:12:12,472
Zmieniłam zdanie.

225
00:12:12,893 --> 00:12:14,414
Załóż zbroję!

226
00:12:24,427 --> 00:12:25,744
Dobra.
Zbroja.

227
00:12:26,274 --> 00:12:27,198
Dobry pomysł.

228
00:12:30,515 --> 00:12:32,912
Człowiek zwany Khanem odnalazł
pierścienie mocy

229
00:12:33,150 --> 00:12:34,962
i został Mandarynem.

230
00:12:35,291 --> 00:12:37,725
Dzięki swojej potędze, podbijał

231
00:12:37,997 --> 00:12:40,063
wszystkie ziemie i stworzył dynastię.

232
00:12:40,693 --> 00:12:41,516
Naprawdę?

233
00:12:41,785 --> 00:12:42,829
Nie ma tam jego nazwiska?

234
00:12:43,331 --> 00:12:43,879
Huh.

235
00:12:44,229 --> 00:12:45,724
Bardzo dziwna sprawa...

236
00:12:46,211 --> 00:12:47,946
Jak my stąd wyjdziemy?

237
00:12:48,272 --> 00:12:52,581
Jest napisane, że ten, nie wiadomo
kto, chciał mieć następcę.

238
00:12:52,830 --> 00:12:55,123
Kogoś, komu da pierścienie Makluan
po swojej śmierci.

239
00:12:57,535 --> 00:12:59,626
Ale jego własne dzieci na nie
nie zasługiwały.

240
00:13:00,937 --> 00:13:03,437
Rozesłał je więc na cztery strony
świata

241
00:13:03,692 --> 00:13:05,729
i stworzył testy, mające na celu
zmierzenie wartości i moralności

242
00:13:05,946 --> 00:13:07,417
poszukujących ich.

243
00:13:11,210 --> 00:13:13,010
Brak wyjścia.
Nie ma, jak wrócić na górę.

244
00:13:13,325 --> 00:13:14,951
Świetnie.

245
00:13:15,174 --> 00:13:17,009
Po co komu pokój bez drzwi?!

246
00:13:17,277 --> 00:13:19,019
Jest mowa o teście.

247
00:13:19,224 --> 00:13:20,789
Musimy znaleźć
Tony'ego i Pepper!

248
00:13:21,033 --> 00:13:22,433
Nie obchodzi mnie test!

249
00:13:29,425 --> 00:13:30,151
[beep]

250
00:13:32,469 --> 00:13:33,365
Zap!

251
00:13:39,172 --> 00:13:40,378
Problem rozwiązany.

252
00:13:46,809 --> 00:13:47,904
Mówiłeś coś?

253
00:13:49,286 --> 00:13:50,315
Nieważne.

254
00:13:50,760 --> 00:13:51,987
Pierścień Makluan spoczywa...

255
00:13:52,398 --> 00:13:54,343
Jego prawdziwa moc jest uśpiona,

256
00:13:54,608 --> 00:13:56,302
dopóki dziedzic o czystej krwi

257
00:13:56,616 --> 00:13:58,660
i godnej duszy

258
00:13:58,960 --> 00:14:00,498
nie zda testu.

259
00:14:00,910 --> 00:14:04,107
Tylko wtedy... powróci moc pierścienia.

260
00:14:05,119 --> 00:14:06,032
Gene.

261
00:14:06,509 --> 00:14:07,491
Hej, Gene!

262
00:14:07,726 --> 00:14:08,877
Słuchasz mnie?

263
00:14:09,119 --> 00:14:10,675
Pomóż mi się stąd wydostać!

264
00:14:10,899 --> 00:14:12,243
Nie.
Ja muszę...

265
00:14:12,486 --> 00:14:14,306
My musimy zdać test.

266
00:14:14,596 --> 00:14:16,766
I jak mamy to zrobić?

267
00:14:20,505 --> 00:14:21,965
[metal scraping]

268
00:14:24,424 --> 00:14:26,292
Może oni wiedzą.

269
00:14:35,472 --> 00:14:37,151
Dobra. Spokojnie.

270
00:14:37,592 --> 00:14:38,666
Jakiś pomysł?

271
00:14:39,070 --> 00:14:39,951
Co powiesz na to?

272
00:14:40,186 --> 00:14:41,869
Ja popycham ciebie do przodu,

273
00:14:42,083 --> 00:14:43,634
a kiedy oni cię biją,

274
00:14:43,853 --> 00:14:44,885
ja uciekam.

275
00:14:47,018 --> 00:14:48,392
Heh. Bardzo śmieszne.

276
00:14:48,617 --> 00:14:49,689
Żartowałeś, tak?

277
00:14:49,689 --> 00:14:50,626
Rhodey, uważaj!

278
00:14:51,061 --> 00:14:51,779
[thud]

279
00:14:52,726 --> 00:14:54,726
Ktoś jest za tobą.

280
00:15:08,939 --> 00:15:11,504
Uklęknijcie przed swoim panem.

281
00:15:14,380 --> 00:15:15,698
Albo i nie.

282
00:15:19,460 --> 00:15:21,449
Czyli to jest test?

283
00:15:21,780 --> 00:15:23,446
Faktycznie, początek.

284
00:15:31,948 --> 00:15:33,019
Ach!

285
00:15:41,481 --> 00:15:42,653
Pepper.

286
00:15:42,879 --> 00:15:44,180
Pepper, trzymaj się.
Nadchodzę.

287
00:15:44,538 --> 00:15:45,331
[lasers zapping]

288
00:16:06,355 --> 00:16:07,932
Czas się pożegnać.

289
00:16:11,920 --> 00:16:12,558
[grunts]

290
00:16:14,875 --> 00:16:15,650
Tony!

291
00:16:20,593 --> 00:16:21,895
Pepper, padnij!

292
00:16:25,162 --> 00:16:26,674
[zapping]

293
00:16:30,173 --> 00:16:32,025
<i>Uwaga.
Niski poziom energii zbroi</i>

294
00:16:32,299 --> 00:16:35,190
<i>Przełączanie na rezerwy.</i>

295
00:16:37,946 --> 00:16:39,454
Pepper, jesteś cała?

296
00:16:40,706 --> 00:16:41,837
Och! Jesteś taki świetny,

297
00:16:42,124 --> 00:16:44,161
ale dlaczego nie zrobiłeś
tego wcześniej?!

298
00:16:51,361 --> 00:16:54,429
Ponieważ chciałem załatwić wszystkich
na raz?

299
00:17:08,544 --> 00:17:09,735
Dość!

300
00:17:09,978 --> 00:17:12,106
Co muszę zrobić, żeby zdać test?!

301
00:17:14,434 --> 00:17:16,519
Dlaczego nie działasz?!

302
00:17:26,820 --> 00:17:29,813
Jeśli mam zginąć, chcę zginąć
w walce.

303
00:17:31,583 --> 00:17:33,395
Proszę, nie pozwól mi zginąć!

304
00:17:33,667 --> 00:17:34,751
Może i jestem szalony,

305
00:17:34,982 --> 00:17:36,292
ale zaczyna mi się wydawać, że

306
00:17:36,526 --> 00:17:37,949
walka nie jest tutaj dobrym
rozwiązaniem.

307
00:17:38,442 --> 00:17:41,622
Cóż... Poddanie się to chyba
nie jest dobry pomysł.

308
00:17:43,357 --> 00:17:45,284
Gene przeczytał coś z tej książki,
która tam leżała.

309
00:17:45,533 --> 00:17:46,976
I przez to wszystko się zaczęło.

310
00:17:47,221 --> 00:17:49,596
Może da się to zatrzymać
w ten sam sposób?

311
00:17:50,784 --> 00:17:51,621
Hej! Hej!

312
00:17:51,901 --> 00:17:53,436
Gdzie lecisz?!

313
00:17:57,611 --> 00:17:59,888
To słowo to był
"początek."

314
00:18:00,209 --> 00:18:02,063
Może da się ich tak zatrzymać.

315
00:18:02,313 --> 00:18:03,931
Zacznij sekwencję tłumaczenia.

316
00:18:04,591 --> 00:18:06,018
<i>Tłumaczenie.</i>

317
00:18:06,283 --> 00:18:07,748
Rozpoznał siłę pierścieni,

318
00:18:07,991 --> 00:18:09,774
a siła go zajęła.

319
00:18:10,499 --> 00:18:12,461
To jest tak, jakby książka od historii.

320
00:18:12,706 --> 00:18:14,331
Ona jest o pierścieniach, ale
tego jest za dużo.

321
00:18:14,589 --> 00:18:15,482
To nie ma sensu.

322
00:18:15,776 --> 00:18:16,920
Musi być jakiś inny sposób.

323
00:18:17,478 --> 00:18:18,180
Tony!

324
00:18:20,506 --> 00:18:22,034
Skąd masz ten miecz?

325
00:18:22,306 --> 00:18:24,008
Czy to właśnie on był na górze?

326
00:18:24,370 --> 00:18:26,299
Nie wiem!
A czy to coś zmienia?!

327
00:18:28,899 --> 00:18:30,406
Te symbole.

328
00:18:30,662 --> 00:18:32,609
To jest to! Nie chodzi o książkę!
Chodzi o miecz!

329
00:18:32,892 --> 00:18:34,439
Komputerze, przetłumacz to

330
00:18:34,696 --> 00:18:36,101
i podaj mi wymowę.

331
00:18:38,909 --> 00:18:40,208
Ach!

332
00:18:46,801 --> 00:18:47,869
<i>Przetłumaczono.</i>

333
00:18:48,401 --> 00:18:49,329
<i>"Koniec."</i>

334
00:18:49,652 --> 00:18:50,501
<i>Wymowa:</i>

335
00:18:50,730 --> 00:18:51,694
<i>Zhong. (Czonk) ??</i>

336
00:18:52,104 --> 00:18:55,039
<i>Czonk! Czonk!</i>

337
00:19:01,078 --> 00:19:04,772
Och... Dobra?

338
00:19:28,666 --> 00:19:29,998
Ach!

339
00:19:41,386 --> 00:19:43,278
[laughs sinisterly]

340
00:19:55,402 --> 00:19:56,212
Zostań tu.

341
00:19:56,434 --> 00:19:57,031
Wracam po... Nie

342
00:19:57,274 --> 00:19:57,907
[low rumbling]

343
00:19:58,221 --> 00:19:58,916
Rhodey!

344
00:20:04,026 --> 00:20:05,611
Rhodey!

345
00:20:05,994 --> 00:20:07,063
Może byś się ruszył?

346
00:20:08,424 --> 00:20:09,571
Gene.

347
00:20:11,070 --> 00:20:12,420
Rhodey!

348
00:20:14,086 --> 00:20:15,269
Och! Jesteście cali?

349
00:20:15,576 --> 00:20:16,557
Rhodesowi nic nie będzie.

350
00:20:16,796 --> 00:20:17,674
Uderzył się tylko w głowę.

351
00:20:17,960 --> 00:20:18,988
A co z wami?

352
00:20:19,690 --> 00:20:20,640
Gdzie byliście? I...

353
00:20:20,863 --> 00:20:23,599
Czy widzieliście tam coś dziwnego?

354
00:20:23,846 --> 00:20:25,359
Chodzi ci o ożywające

355
00:20:25,586 --> 00:20:26,612
i atakujące nas posągi?

356
00:20:26,814 --> 00:20:27,694
Nie.

357
00:20:27,898 --> 00:20:29,365
Taa...
Też je widzieliśmy.

358
00:20:30,003 --> 00:20:33,493
Tata myślał, że pierścienie to
jakaś starożytna technologia.

359
00:20:33,777 --> 00:20:36,180
Może tak samo było z tymi posągami?

360
00:20:36,402 --> 00:20:38,590
To był test, który miał na celu
zdobycie pierścienia.

361
00:20:38,802 --> 00:20:41,074
Czyli kiedy wybrałem książkę,
test się zaczął?

362
00:20:41,360 --> 00:20:42,476
Tak,

363
00:20:42,698 --> 00:20:43,704
ale książka była na tyle oczywista.

364
00:20:43,928 --> 00:20:45,212
że nie sprawdziliśmy miecza.

365
00:20:45,407 --> 00:20:47,744
Słowo dezaktywujące posągi
było na nim.

366
00:20:48,505 --> 00:20:49,790
Mądrość, nie?

367
00:20:50,055 --> 00:20:51,758
Ale jeśli mój tata już miał
ten pierścień,

368
00:20:52,017 --> 00:20:53,618
to co mi dało zdanie tego testu?

369
00:20:53,961 --> 00:20:55,636
Ty zdałeś test?!

370
00:20:55,893 --> 00:20:57,209
Myślałem...

371
00:20:57,442 --> 00:20:58,813
Cóż... Została nam pamiątka,

372
00:20:59,058 --> 00:21:00,312
choć szkoda, że zgubiliśmy książkę.
Ooo...

373
00:21:00,980 --> 00:21:02,777
[warbling tone]

374
00:21:09,701 --> 00:21:11,550
To...
To mapa.

375
00:21:11,787 --> 00:21:12,996
Tam musi być kolejny pierścień.

376
00:21:13,254 --> 00:21:15,143
Dzięki niej, może coś znajdziemy.

377
00:21:15,416 --> 00:21:17,801
Może znajdziemy kolejny
pierścień.

378
00:21:18,058 --> 00:21:19,878
Będzie tam też kolejny test.

379
00:21:20,118 --> 00:21:21,318
Tam, gdzie spadliśmy, była
ściana,

380
00:21:21,534 --> 00:21:22,917
opisująca historię pierścieni.

381
00:21:23,182 --> 00:21:25,168
Niestety została szybko zniszczona,

382
00:21:25,410 --> 00:21:27,111
ale była na niej
mowa o kolejnych testach.

383
00:21:27,342 --> 00:21:29,302
Na pewno sobie z nimi poradzimy.

384
00:21:29,516 --> 00:21:31,170
Wszyscy... Razem.

385
00:21:31,406 --> 00:21:33,256
No dalej, Gene.

---**---

No to, jak obiecałam. Z okazji 50 tysięcy wyświetleń.

Part 229: Wiadomość z zaświatów

0 | Skomentuj

**Tony**

Piekielny ból przeszył moje ciało, przechodząc przez nerwy. Czułem, jak wszystkie kończyny zostały sparaliżowane. Nie mogłem nic zrobić. Sam oddech wymagał sporego wysiłku. Chciałem kazać FRIDAY wznowić testy, lecz nawet nie mogłem nic powiedzieć. Ani jednego słowa. Cała zbroja iskrzyła i musiałem szybko z niej wyjść, by nie usmażyć mózgu. System zrobił to automatycznie.
Nagle odczułem impuls przy implancie, wypadając ze zbroi na podłogę. Zemdlałem.

**Matt**

Martwiłem się o mamę, lecz głównie strach dotyczył Katrine. Czy wróciła bezpiecznie do domu? Tata miał rację, co do uczuć. Muszę wiedzieć, kiedy ją kochać z wielkim pożądaniem, a kiedy lepiej tylko odpowiednio traktować. Szanować, rozpieszczać i delikatnie całować.
Kiedy tam rozmyślałem o dziewczynie, usłyszałem alarm w zbrojowni. Natychmiast pobiegłem sprawdzić, dlaczego się uaktywnił. Od razu pomyślałem o zagrożeniu ze strony Hydry. Jeśli jakiś
dziwny typek skrzywdził Katty, skopię mu porządnie tyłek. Byłem w wielkim błędzie, znajdując prawdziwą przyczynę głośnego hałasu. Podbiegłem do nieprzytomnego ojca, klepiąc po policzku. Kto go zaatakował?

Matt: Tato, słyszysz mnie? Tato!

<<On cię nie usłyszy>>

Matt: Co tu się stało? Ktoś się włamał?

<<Przeprowadzał testy i doznał chwilowego paraliżu>>

Matt: Pozwoliłaś mu na to?! Jak mogłaś?! Mógł zginąć tak samo, jak... Lily?

<<Przepraszam, ale nie mogłam zatrzymać procesu wysyłanej częstotliwości>>

Matt: Żyje?

<<Tak, ale jest bardzo słaby. Pikadełko wymaga ładowania>>

Matt: Zaraz się tym zajmę

<<Włączyłam alarm, bo to była sytuacja zagrożenia życia>>

Matt: Dobrze zrobiłaś

Ostrożnie podniosłem tatę, kładąc na kanapie. Czoło miał rozpalone. Gorączka? Jest chory i nic nikomu nie powiedział? Podłączyłem mechanizm do ładowarki. Skóra zaczęła nabierać kolorów. Według bransoletki, funkcje życiowe były w normie.

Lily: Zabiłeś mnie, pamiętasz?
Matt: Lily?

<<Nikogo tu nie ma poza tobą i twoim ojcem>>

Matt: Lily!

Krzyknąłem, ale zjawa pojawiła się przede mną. Uśmiechnięta, lecz z oczu spływały łzy. Miałem wrażenie, że śnię, bo komputer nie wykrył obcej tożsamości. Poczułem nieprzyjemny dreszcz na plecach.

Lily: Zabiłeś mnie... Zrobiłeś to dla niej, Matt... Pamiętasz?
Matt: Chciałem... Chciałem żyć, jak człowiek
Lily: Nigdy... Nigdy ci tego nie wybaczę... Zabiorę naszego tatusia do zaświatów. Tam nikt nie zrobi mu krzywdy. Potem dołączy mamusia, a następnie twoja Katty
Matt: Lily, nie! Proszę! Nie rób im krzywdy!
Lily: Klamka... zapadła... Spadła... filiżanka... a na niej... wyryta czaszka... Zegar odlicza... Odliczamy... czekamy... aż umrzesz... SAMOTNIE!

Wrzasnęła, aż obudziłem się w łóżku. Co takiego? Śniłem? Jak to? Niczego nie rozumiałem. Pamiętam śmierć swojej siostry. Dla własnych planów zabiłem ją, ale nigdy nie groziła, żeby zranić kogoś, kto jest nam bliski. Obok łóżka siedziała mama.

Matt: Jak... się... tu... znalazłem?
Pepper: Słyszałam krzyki i znalazłam was oboje nieprzytomnych. Z tatą wszystko gra. Serce bije prawidłowo, ale ty jesteś chory
Matt: Mamo?
Pepper: Tak, słonko?
Matt: Miałem siostrę?
Pepper: Miałeś, ale każdy o niej zapomniał... Odpocznij. Jest dobrze
Matt: Na pewno?
Pepper: Poza tym, że bałam się, co się stało z wami... Dobranoc

Ucałowała w czoło, wychodząc z pokoju. Zabiłem własną siostrę. Czy ona zrobi to samo, mordując resztę rodziny? Bliskich, którzy są dla mnie ważni? Nie. To był tylko sen. Tylko sen.

**Pepper**

Skłamałam z tym strachem. Dalej się bałam. Matt miał wysoką gorączką i majaczył o swojej siostrze. Wcześniej powiedział jej imię, mdlejąc przy Tony'm. Na szczęście dostał leki, co powinny pomóc zbić temperaturę, zaś mój mąż posunął się do bezmyślnych rzeczy.
Gdy zeszłam do zbrojowni, sprawdzając jego przytomność, na linię dobijał się doktorek. W jakiej sprawie?

Pepper: Dzień dobry. Stęsknił się pan za nami?
Dr Yinsen: Nie ubolewam. Heh! Dzwonię z dwóch powodów... Rhodey obudził się i wkrótce będziecie mogli się z nim zobaczyć. Niebawem powiem rodzinie, ale chciałem załatwić wszystko za jednym zamachem
Pepper: A to drugie?
Dr Yinsen: Ostrzeż Tony'ego, by nie ładował implantu przy pracy nad zbrojami
Pepper: Dlaczego?
Dr Yinsen: Bo to jest dla niego zabójcze

---**---

Dobiliśmy wspólnymi siłami do 50 tysięcy. Bardzo dziękuję. To wiele dla mnie znaczy. Więc jest szansa, że ktoś jeszcze czyta te badziewie, co wstawiam. Jako, że to wyjątkowa liczba (bo do tylu nie spodziewałam się dojść) wstawię scenariusz odcinka.

Part 228: Godzina do śmierci cz.2

0 | Skomentuj

**Duch**

Nigdy nie pokazałem się jako tchórz. Pragnąłem walki. Pragnąłem jego śmierci za to, że przekroczył wtedy próg mojego domu, rozbijając rodzinę, która była dla mnie najważniejsza. Mogłem stracić Katrine bez odwrotu. Dlatego czekałem, aż Baron von Strucker ruszy dupę, strzelając na oślep. Musiałem jedynie lekko go wkurwić. A może i mocno?

Duch: Jestem tu, dupku! Czekam na ciebie!
Baron von Strucker: Pokaż się!
Duch: Oj! Nie tak szybko!
Baron von Strucker: Może cię nie widzę, ale za to doskonale słyszę!
Duch: Świetnie, gnido! Strzelaj do cholery i miejmy to z głowy!
Baron von Strucker: Znajdę cię! Znajdę i wypatroszę, bo niszczysz moje plany! Tak świetnie działała Hydra, dopóki nie zrobiłeś jej prania mózgu!
Duch: Kurwa! Sama chciała wrócić, więc odpierdol się! Powinienem cię zabić na początku, ale tylko czekałem, aż wyjdziesz z ukrycia!
Baron von Strucker: Więc strzelaj!
Duch: Jeden terrorysta patrzy, drugi podkłada bombę. Cyk, cyk, cyk... Teraz martwy będziesz TY!

Wystrzeliłem z bazooki w przeciwnika. Szybko schowałem się za kolejnym kontenerem. Wiedziałem, na co czekał, ale wykonałem pierwszy etap planu. Był wściekły, aż strzelał bez celowania w jeden obiekt. Śmiałem się z niego, mierząc po raz kolejny. Wymierzyłem w dwie beczki blisko portu, które wybuchły, zataczając ogień wokół ofiary.

Duch: Masz dość?!
Baron von Strucker: Nie!
Duch: I tego nie chciałem usłyszeć!

Kolejne beczki eksplodowały, rozprzestrzeniając więcej płomieni. Pora na drugą część.

~*Pół godziny później*~

**Katrine**

Razem z matką odnalazłyśmy miejsce potyczki. Magazyny na nadbrzeżu. Widziałam, jak ten typek z Hydry próbował trafić mojego ojca, który świetnie się z nim bawił. Już bałam się, że zostanie ranny, ale zdążyłyśmy na czas. O dziwo nikt nie strzegł terenu. Żadnych agentów?

Viper: Katrine, uważaj!
Duch: KATRINE!

Nagle przede mną pojawił się jeden z wysłanników Struckera. Za nim wyszedł następny. Musiałam pomyśleć o nich? Musiałam?! Pięknie. Zgotowałam sobie prawdziwe piekło. Zaczęłam atakować mężczyznę, uderzając z łatwością w czuły punkt. Po ciosie w kokoski szybko się nie pozbiera. Mama wbiła mu sztylet w nogę, aż syknął z bólu. Dobiła go, kopiąc w brzuch. Padł. Pozostało czterech. Myślałam, że ich też pokonamy, ale sam baron strzelił w naszą stronę.

Viper: Uciekaj stąd! Już!
Katrine: Nie!
Viper: To nie była prośba! Uwaga! Kryj się!

Padłam na podłogę, obrywając w ramię z pistoletu. Nie chciałam się poddać. Podczołgałam się, chowając za magazynem. Miałam sześć strzałów. Raz strzeliłam nad nim dla ostrzeżenia. Drugi oznaczał sygnał, by tata dokończył walkę. Trzeci miał służyć do zabicia w razie konieczności. Byłam na to gotowa.

**Duch**

Zabiję żonę za ryzykowanie życia Katrine. Nie dość, że oberwała, to dalej chciała walczyć. Zuch dziewczyna, lecz zarazem i bezmyślna. Musiałem coś wymyślić. Zmieniłem broń na snajperkę, mierząc w agentów. Pierwszy padł przez strzał w głowę. Kolejny dołączył z tego samego powodu, lecz pozostałej pary nie mogłem namierzyć.
Kiedy usłyszałem przeraźliwy pisk córki, dostrzegłem przeciwników, którzy zmierzali do niej z nożami. Viper brakowało sztyletów, a karabin mógł zranić też Katrine. Jedyną opcją pozostało zlikwidować ich szefa.
Już mierzyłem z broni, gdy nastąpił z innej strony strzał. W powietrzu pojawiły się trzy pociski.

Duch: Katrine?
Baron von Strucker: Nie... mogę... odejść... Mam misję
Duch: Która kończy się tu i teraz

Padł na podłogę z przebitym płucem. Od razu agenci chcieli mnie zaatakować, lecz zostali powaleni zwykłymi ciosami przez moją kobietę. Podbiegłem do żony i córki.

Duch: Co ci strzeliło do głowy ją brać na tak niebezpieczną akcję?!
Viper: Nie mogłam zostawić jej samej
Duch: Katrine, nie zasypiaj... Słyszysz mnie?
Katrine: Przeżyję
Viper: Potrzebuje lekarza
Duch: Niekoniecznie. Zajmiemy się nią w domu

Chwyciłem Katrine sposobem matczynym i pojechaliśmy do naszych czterech ścian.

~*Kolejne pół godziny później*~

**Tony**

Zbroja była gotowa do użytku, choć na misję nie mogła lecieć przed przetestowaniem. Do tego ładowałem implant. Dość długo trwał ten proces. Pozostało mi jeszcze sprawdzić wytrzymałość przed impulsem elektromagnetycznym. Na chwilę odłączyłem mechanizm od ładowarki. Wszedłem do pancerza testowego. FRIDAY wykorzystała jeden impuls o niskiej częstotliwości. Zbroja nie miała uszkodzeń. Zwiększyła moc do średniej. Nadal bez zmian, ale przy silnej fali poczułem potężny ucisk w klatce piersiowej. Nie mogłem zemdleć w trakcie testów.

<<Tony, na dziś wystarczy>>

Tony: Aaa! Nie! Muszę... dalej... Zwiększ moc! Teraz!
© Mrs Black | WS X X X