Rozdział 37: Nic się nie zmieni

0 | Skomentuj
Victoria sprawnie poruszała się po drodze i nie wpadła na żadne przeszkody. Mijając Akademię Jutra, zauważyła przyjaciół Pepper. Zatrzymała się na chwilę.
-Cześć, dzieciaki. Gdzie porwaliście Pepper?
Spytała z głupawym uśmiechem na twarzy.
-Nie widzieliśmy jej dzisiaj.
Odpowiedział Rhodey.
-Dziwne.
Zaniepokoiła się, lecz nie chciała ich dręczyć.
-No nic. Wracajcie do domu i odróbcie lekcje. Trzymajcie się.
-Do widzenia.
Pożegnali się z nią, a ona pojechała w dalszą drogę.
-Tony, nie martwisz się o Pepper?
-Trochę tak, ale nie chcę powtórzyć tej akcji z atakiem.
-Rozumiem cię, ale…
-Rhodey, skończ. Nie chcę o tym rozmawiać.
Brat odpuścił i poszli na miasto, zaś nastolatka włóczyła się bez celu. Co jakiś czas zatrzymywała się, obserwując ludzi, którzy mieli rodziny i cieszyli się z życia bez zmartwień. Zazdrościła im tego. Każde mijane miejsce przypominało jej o matce, przez co poczuła się gorzej. Zdecydowała się iść do parku. Stanęła przed wodą i zaczęła rzucać kamienie o taflę wody.
Podczas gdy ona próbowała jakoś odreagować, lekarka zaparkowała na parkingu szpitala. Od razu poszła do pokoju lekarskiego, gdzie przygotowała się do pracy. Nie potrafiła się skupić, a pacjenci zapełniali cały korytarz. Głównie agenci z większymi obrażeniami od Ricka. Rzuciła się w wir zadań, zapominając o wcześniejszych troskach.
Dziewczyna nie miała już żadnych kamieni do rzucania. Pomyślała, aby wejść do jeziora. Woda była ciepła, więc rozluźniła się, machając swoimi kończynami. Potrafiła pływać, więc ze spokojem spojrzała w niebo. Była cisza. Czuła się wolna. Przez chwilę, gdyż wspomnienia ponownie do niej wróciły. Miała wrażenie, że jej biologiczna matka znajdowała się w tym samym miejscu, co ona.
-Mama?
Chciała upewnić się, że nie była złudzeniem. Płynęła coraz dalej, zaś każda próba zbliżenia nie powiodła się. Postać oddalała się. Kobieta uśmiechała się od ucha do ucha, machając w jej stronę.
-Pepper.
Słyszała jak ją wołała. Nawet nie dostrzegła, że bardzo oddaliła się od lądu. Woda sięgała, aż do szyi. Powoli wracała świadomość, bo szukała czegoś nieistniejącego. Uroniła jedną łzę i wolnymi ruchami wracała do parku. Nie miała za bardzo siły, dlatego oszczędzała je, żeby nie utonąć.
Przyjaciółka Ho musiała przerwać pracę przez popełnianie błędów. Przeprosiła go, zaszywając się w pokoju lekarzy. Wypiła kawę, a następnie usiadła na kanapie, próbując odzyskać skupienie. Wybrała numer do Pepper. Nie było żadnego sygnału i zmartwienia spotęgowały się bardziej. Nie wiedziała co się z nią działo.
Z myśli wyrwało ją pojawienie się Yinsena.
-Victorio, co się dzieje? Jesteś dzisiaj nieobecna.
-Pepper wczoraj miała silny atak paniki, przyjaciele jej nie widzieli, a do tego nie odbiera telefonu. Chyba mam prawo się martwić.
Walnęła prosto z mostu bez zatajania prawdy. Mężczyzna usiadł obok partnerki z pracy.
-Wróć do domu i poszukaj jej. Ja cię zastąpię.
Uśmiechnął się ciepło.
-Nie mogę, Ho. Dyrektor mnie tu wezwał i jeśli cię tu zostawię, to będę mieć jeszcze większe kłopoty niż mam.
Wyjaśniła i ponowiła próbę kontaktu z podopieczną. Nadal nie odbierała.
-A kto powiedział, że dyrektor się o tym dowie? Dopilnuję, żebyś nie miała kłopotów.
-Ho, ja…
Nie zdążyła dokończyć, bo usłyszała dźwięk komórki. Dzwoniącym był mąż. Odebrała bez wahania.
-Co się stało, Rick?
Tony nadal się włóczył z Rhodey’m po mieście, aż rozdzielili się. Histeryk wrócił do domu, zaś geniusz poszedł do parku. Usiadł na ławce, ukrywając twarz w dłoniach. Żałował podjętej decyzji, lecz nie zamierzał narażać przyjaciółki.
Gdy rudzielec wyszedł na brzeg, wykręcił bluzkę pełną wody. Musiała zmienić ubrania, a to znaczyło powrót do domu. Jednak wolała z tym poczekać i usiadła na ławce. Przez chwilę patrzyła w dół, aż zauważyła, iż na ławce siedział ktoś jeszcze. Była w szoku.
-Tony?
Odwróciłam się głową w stronę chłopaka.
-To ty?
Stark na głos dziewczyny wybudził się, jakby z transu.
-T… Tak. Ja… przepraszam.
-To nie ty powinieneś przepraszać. Tylko ja.
Wyznała szczerze.
-Wpakowałam cię w to bagno… Może mi kiedyś wybaczysz.
Tony nie ukrywał szoku.
-Jakie bagno? Pepper, daj spokój. To przeze mnie miałaś wczorajszy atak.
-Tony, ja te ataki mam i będę mieć. Po prostu to wiem i nic tego nie zmieni. Nawet jak się dorwie Ducha… Pewnych rzeczy nie da się usunąć z życia.
Wyjaśniła dość spokojnie.
-Nie obwiniaj się. Widzisz, że żyję.
Uśmiechnęła się lekko do niego.
-Tak, ale przeze mogło być inaczej. Niepotrzebnie ci o wszystkim powiedziałem.
-Wiesz, że oboje nie lubimy sekretów, więc zapomnijmy o tym i cieszmy się kolejnym dniem.
Uśmiechnęła się głupawo, żeby poprawić mu humor.
-Może i masz rację.
Przytaknął.
-A tak z innej beczki, to czemu jesteś cała mokra?
-Pływałam, żeby jakoś odreagować ostatnie wydarzenia.
Zaśmiała się.
-Jakoś super pływaczką nie jestem, ale woda zawsze pomagała mi przywrócić równowagę.
Stwierdziła, a następnie wstała z ławki.
-Może przejdźmy się po mieście. Co ty na to?
-Zgoda, a chcesz iść w jakieś konkretne miejsce czy bez celu?
Zapytał.
-A nie wiem. Wybierz, bo jakoś nie chcę wracać do domu.
Nieco posmutniała.
-Coś się stało?
-Jakoś… Jakoś nie chcę im się tłumaczyć co robiłam. Wolę, żeby mi dali święty spokój.
-Powinni zrozumieć twoją sytuację, a przez nieinformowanie ich o swoim miejscu pobytu bardziej odchodzą od zmysłów.
-Taa… Coś w tym jest.
Wywróciła oczami.
-To może do nich zadzwoń i powiedz, że jesteś na mieście. Poza tym, powinnaś się przebrać. Wyglądasz jak mokry pies.
Zaśmiał się.
-No dobra. Tylko włączę telefon.
Zaczęła grzebać w plecaku, lecz nie potrafiła odnaleźć gadżetu. Wysypała wszystko na ziemię. Nie zwracała uwagi na książki czy bransoletkę. Wzięła komórkę do ręki, włączając ją. Wyświetliła się długa lista połączeń nieodebranych połączeń od matki.
-Faktycznie się martwi. No to dzwonię.
Wybrała numer, lecz nie mogła się skontaktować.
-Eee… Chyba z kimś rozmawia. Linia zajęta.
-Zaczekaj chwilkę, a potem ponowisz próbę.
Zebrał jej rzeczy w jedną kupkę, aż dostrzegł znajomy przedmiot i podniósł go.
-Pepper, czemu nie nosisz bransoletki?
Pokazał ją dziewczynie.
-Bo nie chciałam, żeby mi przeszkadzała. Chciałam pozbierać myśli.
Wytłumaczyła zwięźle i na temat.
-Jest mi niepotrzebna.
Schowała wszelkie rzeczy z powrotem do plecaka i usiedli ponownie na ławce.
-Jest ci potrzebna, bo masz te ataki.
Wyjaśnił, aż przyszło mu do góry jedno porównanie.
-To co? Ja też moją zdejmę.
-Nie rób tego! Już ją zakładam!
Spanikowałam, bo chciał zrobić to samo. Założyła bransoletkę, a po włączeniu pojawiło się przypomnienie o lekach. Wyłączyła alarm. Geniusz powstrzymał się od razu ze zdejmowania swojego gadżetu.
-Z tego co wiem, to nie pika bez przyczyny.
-Być może, ale i tak nie czuję jakiejś potrzeby, żeby ją nosić. Po co brać codziennie leki, które i tak nie pomagają? Pomogły ostatnio? Nie. Bardziej otumaniły, więc nie chcę ich brać.
Stwierdziła lekko poirytowana.
-Pepper, po coś ci je dali, nie?
-No wiem, ale nie działają. Bez nich jestem szczęśliwsza.
Rozumiała troskę przyjaciela, a mimo to, zamierzała zrezygnować z brania lekarstw.
-Też byłbym szczęśliwszy bez implantu.
Uśmiechnął się do niej.
-No racja. To może się ruszymy?
Próbowała nie przytłaczać się mrocznymi myślami. Tony wstał z ławki, podając rękę dziewczynie.
-Najpierw lecimy do ciebie. Nie będziesz chodziła mokra, bo się przeziębisz.
-Oj! No dobra. Jak chcesz.
Zgodziła się, idąc ulicą w kierunku jej domu.

Rozdział 36: Cisza

0 | Skomentuj
Dźwięk klaksonów zbudził Pepper. Słyszała podenerwowanie matki. Jej wiązanka wulgaryzmów nie miała końca. Lekko rozciągnęła się i usiadła.
-Coś mnie ominęło?
-Trochę na pewno, ale nie martw się. Zajmę się tobą i nie dopuszczę, żeby coś ci się stało.
Odwróciła się do niej i złożyła obietnicę, kładąc jedną rękę na sercu, a drugą trzymała ku górze.
-Znowu odpłynęłam?
Spytała, choć domyślała się odpowiedzi.
-Miałaś silny atak paniki. Musisz odpocząć. Jak wrócimy, to masz położyć się spać.
Dziewczynie nie podobał się ten pomysł.
-Muszę się uczyć, mamo. Mam jutro test.
Wyjaśniła.
-Zdrowie ma się jedno, kochana. Powinnaś je szanować.
-Mamo, proszę cię.
Teraz rozumiała, dlaczego Tony nie znosił matkowania.
-Masz mi coś do powiedzenia?
Zapytała, a ona czekała, aż więcej powie.
-Co cię tak zdenerwowało, że zemdlałaś? Jakieś niemiłe wspomnienia czy coś innego?
Spojrzała w lusterko, obserwując kierowców, którzy ominęli ją i zostawili wolną przestrzeń. Nastolatka nie chciała wracać do wspomnień.
Zanim zaczęła wymieniać listę, przypomniała sobie o przyjaciołach. Martwiła się o geniusza, bo mógł nabawić się kiepskiej kondycji fizycznej.
-Pepper, wszystko gra?
-Tak, tak. Trochę odpłynęłam. Mam opowiedzieć cały dzień?
W odpowiedzi kobieta kiwnęła głową. Nabrała powietrza do płuc, rozpoczynając swój słowotok. Opowiedziała o wspomnieniach, niepokojących dźwiękach, obawach przez bycie obserwowaną, a także o wiadomości i wspomnieniach z dnia, kiedy została postrzelona. Pominęła część z Iron Manem, ponieważ ten sekret nie mógł ujrzeć światła dziennego.
-No to widzę, że chyba wracają ci siły. Bardzo mnie to cieszy.
Gaduła zauważyła w lusterku jak uśmiechała się do niej.
-A jak się Tony trzyma?
Nadal troski o przyjaciela nie zamierzały odpłynąć.
-Dałam mu coś na uspokojenie, ale bez obaw. Nic mu nie jest.
Nieco była spokojniejsza, ale dla pewności wybrała numer do niego. Akurat siedział w zbrojowni, próbując zająć się budowaniem kolejnych ulepszeń do zbroi. Zauważył, że dzwoniła dziewczyna. Nie odebrał, a jedynie schował telefon do kieszeni. Było jej przykro, że nie chciał rozmawiać. Napisałam mu krótką wiadomość, aby nie niepokoił się.
„Hej. Tu Pepper. Jestem cała i zdrowa. Mam nadzieję, że nie sprawiłam ci kłopotu. Spróbuję opanować te ataki.
PS: Pouczysz mnie przed lekcją trochę matmy?”
Stark znowu zajrzał do komórki. Odczytał SMS-a. Niezbyt wiedział co odpisać. Obwiniał się za ostatni atak, dlatego też streszczał się w słowach.
„Pepper, przepraszam za dzisiaj. Chyba najlepiej będzie, jeśli ograniczymy nasze spotkania do minimum. Wybacz.”
Rudzielec nie pojmował przekazu Tony’ego. Nie odpisała mu. Po prostu załamała się. Pierwszą rzecz jaką zrobiła po powrocie do domu, to poszła do swojego pokoju. Zamknęła drzwi, padając na łóżko. Zalewała się łzami.
Podczas gdy ona rozpaczała, kilka ulepszeń zostało zrobionych. Przez przypomnienie o niskim poziomie implantu skończył majstrować. Ledwo doszedł do kanapy przez ból, aż opadł na nią. Podpiął się do ładowarki.
Nastał nowy dzień, który wiązał się ze szkołą. Bez witania się z rodzicami wzięła swoje rzeczy i wyszła. Nie poszła do klasy, lecz na dach. Próbowała przemyśleć parę spraw bez względu na to czy Duch nadal w nią mierzył. Usiadła, wpatrując się w budynki. Brat Rhodey’go również niechętnie wybrał się do Akademii Jutra. Wolał zająć się aktualizacjami, lecz poprzednią zdołał dokończyć minionej nocy. Osiągnął zamierzony cel, czyli zbroja, wyglądająca jak plecak. Na korytarzu nie widział dziewczyny, więc już wiedział, gdzie była. Dotrzymał słowa i nie poszedł do niej. Wszedł do klasy, zajmując miejsce na końcu sali.
Po dziesięciu minutach, nastolatka miała dość siedzenia na dachu. Zeszła na dół i wymknęła się z budynku. Szła wzdłuż ulicy. Nie zwracała uwagi czy było bezpiecznie.
Przyjaciele nie widzieli cały dzień swojej przyjaciółki. Wyszli ze szkoły od razu po lekcjach, kierując się do domu.
-Co ty taki nie w sosie dzisiaj?
-A też byś był, gdybyś kogoś naraził na niebezpieczeństwo!
Na te słowa zamilkli oboje. Szli w ciszy, zaś dziewczyna wyłączyła bransoletkę. Nawet telefon, więc nic już nie było w stanie rozproszyć myśli. Wrzuciła je do plecaka, idąc dalej. Lekarka martwiła się o nią, lecz większe zmartwienia spowodował mąż, który przyszedł zakrwawiony. Nie krzyczała na niego i zaprowadziła go na kanapę, zajmując się wszelkimi ranami. Nie miała sił na kłótnie, więc milczała.
Po opatrzeniu ran, założyła opatrunki. Z wdzięczności ucałował ją w policzek, a ona tylko wstała z kanapy. Spojrzała na zegarek.
-Odezwiesz się do mnie w końcu? Ile można milczeć?
Był lekko poirytowany, lecz nadal nie zamierzała rozmawiać.
-Skarbie, powiedz mi. Co cię ugryzło.
Nieco zniżył ton.
-Victorio, powiedz.
-Najpierw ty mi coś wyjaśnij, Rick.
Zaczęła naciskać na wyjaśnienia, gdyż wcześniej skłamał, że był w domu.
-No dobra, a ty mi powiesz co się stało Pepper. Wiesz, że obiecałem Virgilowi ją chronić, dlatego muszę wiedzieć czy wszystko gra.
Kiwnęła głową na zgodę.
-To mów.
-Skłamałem, bo nie byłem w domu. Musiałem iść na misję, bo Duch nadal śledzi Pepper.
Nie było to nic nowego. Pozwoliła mu kontynuować.
-Podsłuchałem rozmowę najemnika z Maggią. Rozesłał ich wszystkich po mieście, aby mu meldowali o każdym jej ruchu. Kiedy dowiedziałem się co może się z nią stać, wybuchłem złością. Wybiegłem na nich, strzelając rykoszetem.
-A ja myślałam, że panujesz nad sobą. Chyba zafunduję wam wszystkim specjalną terapię.
Zasugerowała pewne rozwiązanie.
-Jednak zrozum mnie. Byłem wściekły, a kiedy było po całej akcji, dowiedziałem się o tym ataku paniki. To mnie jeszcze bardziej rozjuszyło, więc uderzyłem sam.
-Zwariowałeś do reszty, Rick?! Gdzie twój rozsądek?!
Była wściekła na męża.
-Nie miałem wyboru. Czułem się… bezsilny, rozumiesz? Bałem się o nią. Naprawdę chcę załatwić tę sprawę, żeby już nikt nie czuł się osaczony.
Wyrzucił z siebie, aż zamilknął. Przytuliła ukochanego do siebie.
-Pepper przeżyła silny atak paniki dzięki swoim przyjaciołom. Gdy nie oni, nie wiem, co by było. Bo widzisz…
Nie zdążyła dokończyć przez telefon. Odebrała połączenie od dyrektora. Kazał jej stawić się na dyżur, bo znowu brakowało rąk do pomocy przy pacjentach. Wspomniał o rannych agentach, dlatego zgodziła się. Szybko rozłączyła się. Zabrała swoje rzeczy, żegnając się z Rickiem.
-Wybacz, ale obowiązki wzywają. Bądź ostrożny.
Poprosiła, a następnie ucałowała czule w usta. Pocałunek trwał kilka sekund. Potem rozstali się, bo musiała pojechać do szpitala. Wsiadła do auta, jadąc do miejsca pracy.

Rozdział 35: Do domu

0 | Skomentuj
Pech chciał, żeby Victoria utknęła w korku. Ze zdenerwowaniem wybrała numer do Tony’ego. Nie witali się, bo czas uciekał.
-Niech się pani pospieszy. Obudziła się, ale jest bardzo słaba.
-Co się znowu stało?!
Nie potrafiła zachować spokoju.
-Ja… Ja nie wiem.
Był załamany, a chciał pomóc.
-Spokojnie, Tony. Pechowo wpadłam w korek. Postaram się wydostać, ale na razie będę cię instruować. Wyjmij z jej plecaka apteczkę.
Poprosiła z lekkim opanowaniem, a nie zamierzała doprowadzać nastolatka do stresu. Nastolatek sprawnie odnalazł poszukiwaną rzecz.
-Mam ją. Co teraz?!
-Dobrze, więc mnie posłuchaj. Po pierwsze: bądź spokojny. Po drugie: zerknij na bransoletkę. Powiedz mi co widzisz.
Podała mu pierwsze kroki, które miał zrobić i w tym samym czasie walczyła z kierowcami na drodze. Oboje byli zdenerwowani.
-No dobra.
Sprawdził przedmiot, doprowadzając się do porządku.
-Jest czerwona.
-Czyli ma atak. Jest nadal przytomna?
Spytała, aby mieć pewność jak bardzo było źle. Przy okazji trąbiła jak szalona.
-No dalej! Ruszcie się!
Powoli wydostawała się z korku, gdyż kilku z nich ustąpiło miejsca. Tony był przerażony całą sytuacją, lecz musiał odpowiedzieć na pytanie.
-Tak, ale jest zbyt słaba, żeby mówić!
Lekarka próbowała coś wymyślić, chociaż nie widziała co dokładnie się działo z ciałem Pepper.
-A zdenerwowała się tylko raz? Przez te wspomnienie?
Dopytała, bo mogła jedynie zgadywać, czy atak był lekki lub silny. Chłopak nie kłamał, gdyż zależało mu, żeby przyjaciółka nadal żyła.
-No może kilka razy. Niech mi pani powie, jak jej pomóc.
-Kilka razy?! Co wyście robili?!
Zalewało ją od środka z przerażenia.
-Trzeba było powiedzieć wcześniej.
Na szybko usiłowała przypomnieć sobie postępowanie w takim przypadku.
-Przepraszam za moje krzyki, ale naprawdę nie jest dobrze. Spróbuj utrzymać ją przytomną. Raczej nie odważysz się wbijać jej strzykawki.
-Nie… dam… rady.
Zrezygnowany usiadł na kanapie. Podszedł do niego Rhodey.
-Tony, dasz radę.
-Nie, bo przeze mnie jest w takim stanie. Zawiodłem.
-Tony, jesteś tam? Co się stało?
Słyszała jego zdenerwowanie. Była coraz bliżej ucieczki z potrzasku. Dziewczyna na słowo o strzykawce zaczęła wstawać z kanapy. Powoli szła w stronę wyjścia. Stark znowu odezwał się do słuchawki.
-Jestem, ale Pepper ucieka!
-Co?! Nie może się ruszać! Jeszcze sobie bardziej zaszkodzi!
Histeryk podbiegł do niej i zatrzymał ją, zaś nastolatek starał się uspokoić tętno.
-Tony, zaraz będę na miejscu. Jeszcze dwie minuty. Dasz radę ją zatrzymać?
-Dam… radę.
Podniósł się i podszedł do przyjaciół, a rozmowa została zakończona.
-Pepper, uspokój się. Błagam.
-Ja… muszę wrócić… do… domu.
Wydusiła z siebie, starając się oddychać.
-Do… domu.
Wyrwała im się, chwytając za klamkę. Kobieta widziała ją jak szła chodnikiem. Zatrzymała się na poboczu.
-Pepper!
Zawołała ją. Wyszła z auta, podbiegając do niej.
-M… Mama?
Zatrzymała się na jej głos, aż upadła. Victoria chwyciła dziewczynę na ręce i weszła do domu Rhodesów. Położyła ją na kanapie.
-Przepraszam, że wam sprawiam kłopot. Zaraz z nią zrobię porządek. Dziękuję za pomoc.
Sprawdziła odczyty z bransoletki, które nie były zbyt dobre. Wyjęła strzykawkę z apteczki, wypełniając lekarstwem. Wstrzyknęła dożylnie, więc nie pozostało jej nic innego jak czekanie.
-Nic nikomu się nie stało?
Spytała, upewniając się o brak ran. Nie odpowiedzieli, więc zapytała jeszcze raz, ale z większym zmartwieniem.
-Czy wszystko gra? Mogę pomóc.
-Wszystko… gra.
Powiedział Tony dopiero po chwili. Nadal był w szoku.
-Nie brzmisz przekonująco. Może lepiej cię zbadam.
Zmartwiła się na tak słabą odpowiedź, a nie chciała dręczyć Ho. Po raz kolejny sprawdziła stan Pepper. Bransoletka nie świeciła się na czerwono, więc przeszła atak. Mimo wszystko, miała obawy, że panika się może pojawić zaraz po przebudzeniu.
Nagle zadzwonił Rick. Odeszła do nich na bok.
-Mów.
Nalegała na odpowiedź.
-Rick, nie jesteś w domu, prawda?
-Jestem, ale musisz zostać z Pepper. To ważne.
Była w szoku, przez co kolejne zmartwienia pojawiły się w głowie.
-Co jest grane?
-Pepper… jest w niebezpieczeństwie.
Powiedział zdenerwowany. Kobieta nie potrafiła nic z siebie wydusić przez przerażenie.
-Victorio?
-Zaraz z nią wrócę. O ile nie dostanę nocnej zmiany w szpitalu.
Wyjaśniła, lecz on żądał większej ilości informacji.
-Ej! Co się stało?
-Miała atak.
Odparła krótko. Tylko tyle mu powiedziała, bo sygnał zniknął, aż ich rozłączyło.
-Co… się dzieje?
Stark dostrzegł jej nerwy.
-A co z tobą?
Spytała, bo nie wyglądał za dobrze, a stres mógłby mu zaszkodzić.
-To… nic. Nie doładowałem się po prostu… Niech się pani zajmie Pepper.
-Martwię się o was oboje, więc połóż się.
Wyjęła lekarstwo, dając mu do ręki.
-Naprawdę nie… trzeba… było.
-Spokojnie. Weźmiesz to, a ja od razu wezmę się za nią.
Zapewniła nastolatka.
-A jak z Pepper?
-Będzie spać, ale nic jej nie jest. Nie martw się. Po prostu po takim ataku organizm potrzebuje odpoczynku.
Uspokoiła go.
-Mogłem jej nie pytać o przeszłość i nie mówić co się stało w szpitalu.
Spuścił głowę, patrząc na podłogę. Czuł wyrzuty sumienia. Jednak wziął tabletkę, która niczego nie zmieniła. Domyślał się, że niedoładowanie było przyczyną.
-To był silny atak. Jesteśmy ludźmi i mamy swoje granice wytrzymałości.
Wyjaśniła, sprawdzając odczyty z bransoletki. Stan poprawiał się.
-Tak jak mówiłam. Dochodzi do siebie. Po prostu śpi.
Geniusz nie chciał siedzieć z nimi po tym co zrobił dziewczynie. Wyszedł z domu, a Rhodey został w mieszkaniu. Victoria myślała, żeby iść za nim, lecz nie mogła zostawić chorej samej.
-Tony bardzo to przeżywa?
-Od samego początku. Ma wyrzuty sumienia, ale pewnie posiedzi sam i mu przejdzie.
-Mam taką nadzieję. Nie może się denerwować w swoim stanie. Jego serce tego nie wytrzyma.
Przyznała szczerze.
-Mówił mi o pogłębieniu wady, ale nie wiedziałem, że jest z nim tak źle.
Posmutniał.
-Taki młody i ma takie problemy. To samo Pepper.
-Nikt sobie tego nie wybiera, ale bez obaw. Jeśli będą uważać i pamiętać o zaleceniach, to będzie dobrze.
Poklepała go pokrzepiająco po plecach.
-Z Tony’m może być problem. On bardziej martwi się o innych niż o siebie.
Wyrzucił z siebie prawdę o bracie.
-Więc musi ktoś o niego zadbać. Wbić mu do głowy, że jeśli nie będzie dbać o siebie, to nikomu nie pomoże.
Wyjaśniła, a następnie sprawdziła parametry życiowe podopiecznej.
-No dobra. Zabieram ją i jeszcze raz przepraszam za kłopot.
-Nie… To my przepraszamy, że przez nas Pepper jest w takim stanie.
-Następnym razem pokażę jej pewne metody, aby łatwiej znosiła ataki. Oboje muszą na siebie uważać.
Wzięła dziewczynę i wyniosła z domu. Położyła na tyłach, zapinając pasami i ruszyła. Minęło kilka minut, aż żona agenta wpadła w szał. Ponownie utknęła w korku. Przeklinała bez opanowania.

Rozdział 34: Nie będzie litości dla córki agenta FBI

0 | Skomentuj
Pepper powoli się uspokajała, a Tony nie wypuszczał jej z uścisku. Dopiero przez przypomnienie musiał się odsunąć. Alarm w bransoletce był wyłączony, więc konieczność ładowania zdradził ból w klatce piersiowej.
-Naładuj się.
Poprosiła.
-Już… jest dobrze. Teraz zadbaj o siebie.
Wstała z podłogi i zaprowadziła chłopaka na kanapę.
-Proszę.
Podała mu ładowarkę.
-Skąd wiedziałaś, że muszę naładować implant?
Poklepał kanapę, dając jej znak, żeby usiadła obok. Kątem oka zauważył Rhodey’go zaczytanego w książce od historii.
-Już trochę cię poznałam, Tony.
Stwierdziła z lekkim uśmieszkiem, siadając w wyznaczone miejsce.
-Zaczynam się bać.
Uśmiechnął się do niej. Zdjął koszulkę i podpiął się do ładowarki.
-To ciągłe ładowanie robi się nudne.
-Wpadanie w ataki paniki i uciekanie przed Maggią też robi się nudne.
Zaśmiała się głupawo.
-Jeszcze trochę i ich dorwę. Ducha też.
Postanowił bez wahania.
-A co zrobiłeś ze zbroją? Jakie to ulepszenia?
Spytała z ciekawości.
-Ulepszenia? Na pewno wcisnę ją w plecak, żeby zawsze mieć ją przy sobie. Reszta to takie ogólne poprawki. Muszę być przygotowany, Pepper.
-FBI też ich szuka. Nie jesteś jedyny. Tatuś na pewno już leci na poszukiwania. Nie usiedzi w domu.
Na samo wspomnienie o nim zadzwonił jej telefon. Nawet nie zdążyła odebrać, bo połączenie zostało rozłączone natychmiast. Jednak zadzwonił jeszcze raz. Ledwo chwyciła za komórkę i anonim rozłączył się.
-Co to ma być?!
Zapytała z poirytowaniem. Za trzecim razem był tylko dźwięk otrzymania wiadomości. Wahała się czy zobaczyć treść. Ciekawość wzięła górę i zerknęła. Zaniemówiła.
-Tony?
-Co się stało?
-Miałam… rację. Obserwował… mnie.
W wiadomości widniało zdjęcie dziewczyny jak wychodziła ze szkoły. Pod nim był podpis.
„Ładnie dziś wyglądałaś. Ciekaw jestem jak jutro się ubierzesz.”
Nie chciała denerwować przyjaciela i nie pokazywała komórki.
-Dostałaś SMS-a, tak? Pokaż mi go.
Nalegał, a ona bała się mu pokazać. Drżącymi rękoma podała urządzenie. Odsunęła się od przyjaciół, biorąc głęboki wdech i wydech. Nie potrafiła ukoić nerwów, aż z tego wszystko poczuła ucisk w klatce piersiowej. Nastolatek zdawał sobie sprawę, że była w ogromnym niebezpieczeństwa. Nie zamierzał jej zostawić z tym, a widział jak źle się czuła. Podszedł do niej i przytulił.
-Pepper, spokojnie. Zaraz go znajdę.
Na nic były jego słowa. Nie miała wpływu na swoje ciało, które przechyliło się na bok, upadając na zimną powierzchnię. Pogrążyła się w czerni.
-Pepper!
Geniusz podniósł ją z ziemi, a nie była ciężka. Położył na kanapie, sprawdzając czy wszystko grało. Oddychała, więc nie martwił się. Czekał, aż się obudzi.
Nagle zadzwonił telefon od rudzielca. Tony postanowił odebrać, gdy brat zajmował się przyjaciółką.
-Słucham.
-Witaj, Tony. Jest może z tobą Pepper? Nie wróciła do domu, a obiad stygnie.
Przywitała się z nim bez zdradzania obaw o przyszywaną córkę.
-Jest i za niedługo wróci.
Nie chciał zdradzać prawdy, ale ona znała te sztuczki. Wiedziała, iż coś próbował zataić.
-A możesz ją dać do telefonu?
-Aktualnie nie.
-Dlaczego? Coś się stało?
Teraz ujawniła swój niepokój.
-No dobrze. Ma mnie pani… Pepper miała kolejny atak.
-Jak to miała? Przecież ma leki na nie.
Kobieta nie pojmowała stanu rzeczy, a to nie brzmiało zbyt dobrze.
-Jak do tego doszło? Zestresowała się jakimś testem?
Chłopak nie zamierzał okłamywać lekarki, więc wyznał prawdę.
-Wspomniała coś o swojej mamie.
-No tak. Trudne dzieciństwo. To zrozumiałe, ale powiedz mi jedno. W jakim jest stanie? Mogę po nią przyjechać. Chyba, że nie jest to konieczne.
Victoria próbowała zrozumieć przyczynę ataku, a jednorazowe wspomnienie nie powinno być winowajcą.
-Straciła przytomność, ale oddycha i żyje. Niech się pani nie martwi.
Uspokoił ją.
-W porządku, lecz jako jej matka mam prawo się niepokoić. Poza tym, coś się szykuje i wolę, aby była w domu cała i zdrowa.
Nieco odetchnęła z ulgą.
-A ten oddech jest spokojny czy przyspieszony?
Dopytała dla pewności. Stark na moment spojrzał na dziewczynę.
-Wcześniej oddychała szybko, ale teraz oddech wraca do normy.
-Czyli wzięła leki i działają. To dobrze. Zaraz po nią przyjdę. Dziękuję za pomoc.
Podziękowała, kończąc rozmowę. Zamknęła dom i wyszła. Kierowała się pod dom Rhodesów.
-Cholera, Rhodey. Musimy ją zabrać.
Brat pomógł mu ją podnieść, a on sam wziął dziewczynę na ręce, aby zanieść do domu. Czuła, że była gdzieś zabierana. Gwałtownie się obudziła.
-Rhodey? Tony?
Spojrzała na chłopaków zagubiona.
-Pepper, nie teraz. Musimy cię zabrać z fabryki przed przyjazdem twojej mamy.
Położył ją na kanapie w salonie. Pepper była na wpółprzytomna, licząc na jakieś odpowiedzi.
-Tony… co się… stało? Znowu atak?
-Nic nie mów. Musisz odpocząć.
Uspokajał ją.
-Proszę… powiedz mi. Co… ja… zrobiłam?
Czuła się zmęczona.
-Nic, Pepper.
Przykrył przyjaciółkę kocem.
-Odpocznij.
-Tony…
Próbowała powiedzieć więcej słów, lecz nie miała na to siły. Słabła coraz bardziej.
-Nic nie mów.
Poprosił, choć sam był przerażony tym, że lekarki nadal nie było, a była potrzebna.

Rozdział 33: Czasem wystarczy wysłuchać

0 | Skomentuj
Tony usiadł na ławce, wskazując obok siebie miejsce dla Pepper. Dziewczyna nie uciekała i usiadła przy nim.
-Ostrzegam, że nie chcę cię zanudzić. Dużo gadam, ale to już pewnie wiesz.
-Nie przeszkadza mi twoje gadanie.
Czuła się pewniejsza blisko przyjaciela. Nawet bardziej bezpieczna niż w klasie.
-Miałam parę lat, kiedy to się stało.
Zaczęła, a on słuchał w spokoju. Liczył na to, że wyżalenie się z trudnej przeszłości jakoś pomoże.
-Zaczęło się od tego, że wstałam na śniadanie. Było dość cicho i już wydawało się dziwnie. Jednak jako dziecko nie wiedziałam co się szykuje.
Na moment przerwała, gdyż tego nikomu nie zdradzała.
-Gdy znalazłam się na dole, widziałam facetów w maskach. Zaczęli strzelać. Mama z tatą kazali mi paść na ziemię.
Przed oczami miała każdy szczegół wspomnienia.
-To było… kilka sekund, a ja myślałam, że… Że to się nigdy nie skończy. Później obudziłam się w jakimś magazynie z mamą. Byłyśmy związane… Szukałam taty i już myślałam wtedy o najgorszym.
Poczuła przerażenie. Takie same jak tamtego dnia.
-Mama mnie uspokajała, że tatuś nas ocali. Miała rację… Pojawił się.
Ponownie zrobiła przerwę.
-Jako ostatnie pamiętam ten moment, kiedy nas wyciągnęli na zewnątrz, a agenci otoczyli całą ich kryjówkę. Tatuś… On błagał na kolanach. Błagał…
W jej oczach pojawiły się łzy, bo doszła do najgorszego wspomnienia.
-I nie ulitowali się. Oni… Oni ją zabili. W… Widziałam… jak… umiera. Płakałam… a potem obudziłam się… Byłam naprawdę przerażona.
Zmierzała do końca historii i nie chciała, aby słuchacz był znudzony.
-Od tego… momentu… panikuję i mam… te ataki.
-Ja… nie miałem pojęcia. Przy tym katastrofa samolotu to nic.
-Tak sądzisz? No nie wiem. Ty masz uszkodzone serce na zawsze, a ja… Ja mam tylko te ataki. Masz gorzej, Tony.
Stwierdziła, wstając z ławki.
-Już cię nie będę zatrzymywać.
-Nie, Pepper. Ja nie musiałem patrzeć na śmierć rodziny.
Spuścił głowę. Było mu wstyd za wcześniejsze zachowanie.
-Przepraszam cię za to jaki dla ciebie byłem.
-Ej! Nie obwiniaj się. To ja powinnam przeprosić. Musisz ciągle znosić moje humorki.
Chłopak spojrzał na nią z uśmiechem.
-Twoje humorki są nierozłączną częścią ciebie. Bez tego nie byłabyś Pepper jaką znam.
Na te wyznanie nie wiedziała, jak zareagować. Rechotała ze śmiechu, lecz potem uciszyła się, żeby nie wkurzyć żadnego z nauczycieli.
-Wróćmy do klasy.
-No dobrze.
Podnieśli się z ławek, idąc na końcówkę lekcji. Rhodey nawet nie zauważył ich zniknięcia. Geniusz nie wrócił na swoje miejsce i siedział z przyjaciółką, która wyglądała na bardziej spokojną.  Jednak znowu musieli wstać, bo dzwonek oznajmił koniec zajęć.
-Czas wrócić do domu.
Powiedziała do siebie, pakując swoje rzeczy. Czekała na chłopaków przed szkołą ponad piętnaście minut. Rozmowa z profesorem mogła trwać o wiele dłużej, ale geniusz zdołał go wyciągnąć na korytarz.
-Ile można na ciebie czekać?
-Oj! Tony, nie przesadzaj. Historia to naprawdę ekscytujący przedmiot.
-Dobra. Jasne.
Gdy wreszcie wyszli na zewnątrz, natrafili na rudzielca.
-To co robimy?
-Chyba idziemy do domu. Chyba, że macie propozycje. Tak przy okazji, to o czym gadaliście, Rhodey? Co było takiego „fascynującego”?
Zaśmiała się, pokazując cudzysłów w powietrzu.
-No jak to co? Nie oglądałaś filmu? Przecież pierwsza wojna światowa była naprawdę ekscytująca.
Chłopak widział spojrzenie rudej, z którego mógł wyczytać jedno słowo. Dlaczego?
-Mam pomysł. Chodźmy do fabryki. Tam się pouczymy i pogadamy.
-Jestem za, ale błagam. Ja nie chcę słuchać o tym filmie. Wolałabym wiedzieć co to za ulepszenia bazgroliłeś. Chyba nam zdradzisz, co? Proszę, proszę, proszę.
Nalegała, patrząc na niego błagalnie.
-Może nie mówmy o tym teraz, a dopiero na miejscu.
Nie widzieli powodu do sprzeciwu. Na zgodę kiwnęli głową.
-Taksówka czy spacer?
-Mnie obojętnie.
-A ty, Pepper? Co wolisz?
Dziewczyna nieco zastanawiała się nad odpowiedzią.
-Spacer.
-No to chodźmy.
-Tony, a rozrusznik masz naładowany.
Histeryk nie byłby sobą bez matkowania. Nawet bez sprawdzenia bransoletki znał stan urządzenia.
-Tak, mamusiu. Możemy już iść?
Zaczęli iść w stronę domu Rhodesów. Gaduła z początku zachowywała spokój, lecz ciągle czuła czyjś wzrok na swoich plecach. Tony widział, że była za cicha.
-Pepper, coś się stało?
-To nic.
Skłamała, aby nich nie martwić.
-Po prostu chyba mam zwidy. Zdarza się.
Uspokoiła go, chociaż nie wyglądał na przekonanego.
-Znowu mi nie mówisz wszystkiego, prawda?
Nastolatka na moment zatrzymała się, rozglądając się wokół.
-Nie będę nalegał. Nie musisz mówić.
-Tony, mam po prostu dziwne przeczucie.
Wyjaśniła w skrócie, a zależało jej, żeby nie gniewał się na nią.
-Dziwne przeczucie? Co masz na myśli?
Spytał, zatrzymując się.
-Eee… Jak to powiedzieć? Masz czasem wrażenie, że ktoś się na ciebie gapi, a ty tego kogoś nie widzisz?
Zapytała z ciekawości. Stark był w szoku.
-Zmiana planów. Łapiemy taksówkę.
-Ej! Powiedziałam coś nie tak? Ach! Mój głupi język!
Brat Rhodey’go zdołał zatrzymać jednego z kierowców.
-Wsiadajcie. Wszystko wytłumaczę na miejscu.
Całą trójką pojechali na miejsce. Tony zapłacił taksówkarzowi i razem z przyjaciółmi wszedł do zbrojowni.
-Chyba wiem kto może cię obserwować. To Duch.
-Duch? T… Ten sam, co mnie… postrzelił?
Była przerażona, bo zjawa mogła skrzywdzić jej bliskich. Każdego.
-Tak.
Odparł krótko.
-Czekaj, Tony. Ten sam, który cię tak urządził?
-Zgadza się, dlatego zrobię wszystko, żeby ochronić Pepper.
Podszedł do komputera.
-Co?! To on… To on cię… próbował… zabić.
Nogi ugięły się pod nią, aż usiadła na podłodze. Przerażenie sięgało zenitu. Chłopak próbował ją uspokoić, więc uklęknął przy niej.
-Nie mnie, a Iron Mana. Ma bardzo zaawansowaną technologię. Potrafi przenikać przez obiekty. Przez ciało… też.
Na samo wspomnienie czuł mentalnie piekielny ból w obrębie serca. Dotknął mechanizmu.
-To niebezpieczny typ, a ja nie chcę, żeby coś ci się stało.
To nie uspokoiło rudej ani trochę. Opisana możliwość zjawy dała powód do strachu. Serce zaczęło szybciej bić, aż nie mogła spokojnie oddychać. Czuła, że najemnik pojawi się i ich zrani.
-Pepper, spokojnie. Tu jesteś bezpieczna. Nikt tu nie wejdzie.
Dziewczyna nerwowo się rozglądała, słysząc kogoś za sobą. Nie potrafiła nic z siebie wydusić. Patrzyła na jeden punkt. Geniusz przytulił ją.
-Nic ci nie grozi. Mam najnowsze zabezpieczenia. Spokojnie.
Powoli dochodziła do siebie, lecz wciąż nie zniknęła obawa o życie przyjaciół. Wtuliła się w niego, wyszeptując jedno słowo.
-Dziękuję.

Rozdział 32: Nie wolno tracić czujności

0 | Skomentuj
Cała rodzina wróciła do domu. Przez całą drogę były rozmowy, aż wreszcie dojechali na miejsce. Pepper od razu poszła do swojego pokoju, zaś Victoria wzięła męża na pogawędkę.
-Dostała leki na te ataki, ale i tak trzeba być czujnym.
-Chodzi ci o Ducha?
-Nie inaczej. Poza tym, muszę jej pokazać parę sposobów na wypadek poważnego ataku. Powinna nauczyć się z tym żyć.
Stwierdziła z powagą, a swoich obaw nie potrafiła ukryć.
-Nadal myślisz o tym co się stało? Nefaria zapuszkowany, a Ducha wkrótce dorwę. Nawet mam plan.
-Chyba ci coś mówiłam, Rick. Masz się oszczędzać. Gdybym nie była lekarką, siedziałbyś przykuty do szpitalnego łóżka.
Prawie krzyknęła, lecz w porę się powstrzymała. Z trudem zatuszowała strach. Poczuła, jak przytula ją od tyłu, kładąc ręce na talii.
-Nie pozwolę, aby powtórzył się atak. Będzie bezpieczna. Wystarczy, że ten plan się powiedzie.
Zapewnił ze spokojem.
-Co ty kombinujesz?
Spytała z niepokojem, a każda misja agenta FBI wiązała się z ogromnym ryzykiem.
-Rick?
-Spokojnie. To pójdzie jak z płatka. Zobaczysz.
Więcej nic nie zdradził i wyszedł na balkon zapalić papierosa. Potrzebował ochłonąć, więc kilka razy zaciągnął się papierosem.
Kolejny dzień wzywał z obowiązkami szkolnymi. Dziewczyna dość leniwie zwlekła się z łóżka, ubierając się odpowiednio. Szybko ogarnęła się w łazience, a następnie weszła do kuchni. Na stole leżało śniadanie oraz apteczka. Na białe pudełko była w lekkim szoku.
-Eee… Mamo, co to ma być?
-Jak to co? Twój zestaw w razie ataku.
Nie podobała jej się ta nadopiekuńczość, lecz była wdzięczna, mając tak troskliwą matkę zastępczą.
-Dziękuję.
-Leć do szkoły, bo się spóźnisz.
Odezwała się głowa rodziny, która pojawiła się znienacka. Oboje pożegnali się z nią, a ona jedynie spakowała rzeczy do plecaka i wyszła.
Gdy znalazła się przy szafkach, natrafiła na przyjaciół.
-No hej. Co mamy za pierwszą lekcję? Wybaczcie za moje nieogarnięcie dzisiaj, ale wolałam sobie podrzemać z elfami.
Zaśmiała się. Tony odwrócił się do niej.
-Hej. Z tego co wiem, to fizykę. Jak się czujesz?
-Dobrze. A co? Miałoby być inaczej?
Stwierdziła nieco skołowana. Czuła opatrunek na ramieniu, lecz nie wiedziała, że to była świeża rana.
-Przedwczoraj leżałaś na OIOM-ie, dlatego pytam. Dobrze cię widzieć całą i zdrową.
Chłopak wahał się nad powiedzeniem większej ilości szczegółów.
-Mówisz serio? Oj! Chyba mnie wkręcasz. No dobra. Chodźmy na lekcję, bo będzie kaplica.
Zaśmiała się głupawo, wchodząc do klasy. Zajęła miejsce przy oknie, gdzie otworzyła zeszyt. Margines porobił za płótno dla rysunków. Padło na kwiaty. Geniusz uwielbiał fizykę, lecz nie mógł się na niej skupić. Myśli błądziły mu przy poznanej zjawie. Starał się wymyślić sposób na złapanie nieuchwytnego przeciwnika. Był sfrustrowany, gdyż każdy wymyślony wynalazek nie był dobry. W końcu pomyślał o dodaniu ataku sonicznego. Notatki lądowały w koszu. Gaduła widziała jak przyjaciel intensywnie nad czymś myślał. Delikatnie puknęła go w ramię. Akurat był pochłonięty obliczeniami.
Po chwili oderwał się od kartki i odwrócił do niej.
-Coś się stało?
-Nie, nie. Jak jesteś zajęty, to nie będę ci przerywać.
Pomachała rękami, wzbraniając się nad zadawaniem pytań. Nie zamierzała mu zawracać głowy. Powróciła do rysunków. Nie na długo, bo dźwięk SMS-a ją rozproszył. Sprawdziła jego treść.
„Nie zapomnij o lekach. Równo o dziewiątej masz je połknąć.”
Na te przypomnienie skojarzyła niektóre fakty. O tym jak lekarz dał opakowanie z lekami. Jedno zdarzenie nie zapełniło dziur w pamięci.
Nagle zadzwonił dzwonek. Bez dłuższego namysłu poszła na dach. Potrzebowała się wyciszyć oraz skupić na czymś innym, bo ciekawość doprowadzała ją do obłędu. Usiadła z książką i zamknęła oczy. Lekturę przerwał alarm z bransoletki. Wiedziała, że to był czas na lekarstwa. Wyjęła pudełko z apteczki, biorąc jedną tabletkę. Połknęła ją, popijając wodą. Nie czuła żadnej różnicy, ale i tak schowała wszystko z powrotem do plecaka. Wyciągnęła parę kanapek i zaczęła je zajadać ze smakiem.
Gdy ona spożywała posiłek, Tony schował wymyślone pomysły do szafki. Zaniepokoił się dziwnym zachowaniem przyjaciółki, dlatego postanowił jej poszukać. Jako pierwsze miejsce wybrał dach. Wszedł po schodach. Nie mylił się, bo nadal tam siedziała. Podszedł do niej.
-Coś ode mnie chciałaś, ale nie zapytałaś. Teraz jestem wolny, także wal śmiało.
-Na pewno?
Spytała dla pewności. Nie chciała pytać wprost o tym co nie dawało spokoju.
-Pewnie.
Uśmiechnął się do niej i usiadł obok.
-Co cię dręczy?
-To nieistotne. Bardziej jestem ciekawa co tam skrobałeś na lekcji. Coś do zbroi? Jakieś ulepszenia? Będziesz stawał się niewidzialny?
Zadała sporą ilość pytań, ponieważ ciekawość była nie do powstrzymania.
-Pepper, te kartki są nieważne. To tylko kawał metalu, więc proszę cię. Chcę pomóc.
-No dobra. Powiedz mi co się ze mną stało? Czemu mam ramię w bandażach? Była jakaś akcja? Ktoś ucierpiał? O co chodzi?!
Chłopak zdziwił się, że zapytała o postrzał.
-Nic nie pamiętasz? Wiesz… Powiedziałbym ci, ale nie chcę, żeby atak paniki się powtórzył.
-Czytasz mi w myślach? Ej! To niegrzeczne.
Westchnęła ciężko.
-Chcę wiedzieć. Powiedz mi, a się odczepię. Zresztą, sam chciałeś pomóc, a pomożesz mi, zapełniając moje luki we wspomnieniach z tamtego dnia.
Tony pragnął pomóc dziewczynie. Jednak bał się jej paniki, a ostatnim razem prawie zapomniała kim był.
-Zostałaś postrzelona przez jakiegoś Ducha. Pocisk był zakażony trucizną, więc przenieśli cię na OIOM. Resztę już wiesz.
Puste elementy zapełniały całą układankę w głowie. Pepper zaczęła być świadoma swojej głupoty. Przed oczami miała moment ucieczki ze szpitala oraz to jak matka ostrzegła przed strzałem. Czuła się sparaliżowana ze strachu.
-Pepper, wszystko gra?
Spojrzał na nią z obawą, że mógł doprowadzić do ataku paniki.
-Co? Tak, tak. Jest… dobrze.
Zawahała się nad odpowiedzią, ale dzięki przyjacielowi zdołała wrócić do rzeczywistości. Mimo wszystko, czuła się przez kogoś obserwowana, aż pojawiły się ciarki na plecach. Próba odwrócenia uwagi przez czytanie książki na niewiele się zdała.
-Wybacz, Tony. Trochę zimno się zrobiło. Lepiej zejdźmy na dół.
-Pepper, przecież na dworze jest trzydzieści stopni.
Zdziwił się zachowaniem przyjaciółki. Od razu poszedł za nią. Zobaczył jak stała przy szafkach.
-Pepper, co się z tobą dzieje?
Spytał zmartwiony.  Od odpowiedzi wybawił ją dzwonek na lekcję historii. Weszła do klasy, zajmując miejsce w ostatnim rzędzie. Rhodey był podekscytowany tym przedmiotem. Wydawałoby się, że palił się z zachwytu na film wojenny. Próbowała zająć się rysowaniem, ale dźwięki z ekranu dochodziły do jej uszu. Starała się skupić na czymś przyjemniejszym, ale odgłosy wystrzeliwania z broni spowodowały nieprzyjemne dreszcze. Przez umysł przelatywały urywki wspomnień. Postrzelenie biologicznej matki, ataki terrorystów, zaś na samym końcu poczuła jak ktoś przykłada spluwę do jej karku. Nerwowo odwróciła się za siebie. Nikogo nie widziała, więc odetchnęła z ulgą. Wróciła do rysowania. Geniusz kilka razy spojrzał na Pepper w czasie lekcji. Wiedział, że była duchem nieobecna. Przesiadł się do ławki obok dziewczyny.
-Pepper, porozmawiaj ze mną. Naprawdę chcę ci pomóc.
Nastolatka w nerwach obracała długopis w ręce, aż niechcący uderzyła Tony’ego. Nie chciała, aby się o nią zamartwiał. Ledwo słyszała jego słowa, bo migawki z przeszłości znowu dały o sobie znać. Widziała bardzo wyraźnie twarz rodzicielki we krwi. Przyjaciel bał się, że miała atak. Odłożył jej długopis na zeszyt, a swoją rękę położył na dłoni rudej.
-To jak będzie? Dasz sobie pomóc?
Nauczyciel kazał zniżyć ton, dlatego zaczął mówić szeptem.
-Pepper, co z tobą?
-Muszę wyjść.
Wstała z ławki, biegnąc na korytarz. Próbowała dobiec do łazienki, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa, aż upadła.
-Pójdę po nią.
Powiedział profesorowi, wychodząc z sali. Nastolatka zbierała się z podłogi. Pomógł jej usiąść na ławkę.
-Nie chcesz, to nie mów. Przecież nie muszę ci pomagać.
Odwrócił się i podszedł do szafki.
-Chodzi… o mamę.
Wyrzuciła z siebie.
-Przypomniałam sobie… jak… umiera. Przepraszam.
Stark nadal nie patrzył na nią, a jedynie wyjmował notatki. Było mu żal, widząc, że była w złym stanie psychicznym.
-Możesz mi zaufać. Nie chcę być traktowany jak powietrze. Wystarczy, że tata nie miał dla mnie czasu.
-Przepraszam. Może… Może chcesz… żebym ci… opowiedziała.
-Nie, Pepper. Nie będę się prosić. Widzimy się jutro, nie?
Zamknął szafkę, idąc w przeciwnym kierunku.
-Tony!
Wstała i szarpnęła go za bluzkę.
-Wysłuchaj mnie! Ja wiem… Wiem, że powinnam… wcześniej to powiedzieć. Jednak… teraz jestem… w stanie.
Zdecydowała się na wyznanie swoich lęków.
-Jeśli… Jeśli się spieszysz… to idź.
Chłopak bił się z myślami. Nie rozumiał zachowania Pepper.
-No dobra. Zostanę.
-To trochę potrwa. Masz czas?
Spytała dla pewności.
-Nie chcę ci przeszkadzać.
-Normalnie siedzielibyśmy teraz na lekcji, więc mam czas.
Odpowiadał nadal oschle, choć nie chciał, żeby tak to brzmiało.
-Zgoda, więc od czego zacząć? To naprawdę długa historia.
-Najlepiej od początku.

Rozdział 31: Powrót do normalności

2 | Skomentuj
Dziewczyna była bardzo niespokojna, co nie dziwiło lekarkę. Liczyła tylko na to, że obecność Tony’ego uspokoi chorą. Pozbawiła ją rurki z przełyku, aż mogła samodzielnie oddychać. Przez chwilę kaszlała, a potem bez problemu nabrała powietrza do płuc.
-Co… jest… grane?
Rozglądała się po cali, a wzrok zatrzymała na chłopaku.
-T… Tony?
-Jestem tutaj, Pepper. Już po wszystkim. Jesteś bezpieczna.
Starał się mówić jak najbardziej spokojnie. Chciał pomóc.
-M… Mój… bohater.
Lekko się uśmiechnęła, aż zaczęła odpływać. Victoria podała leki, aby odpoczynek był skuteczny. Dziewczyna spała, a parametry wróciły do normy.
-No i po wszystkim. Możesz być spokojny, bo wraca do zdrowia.
-Dziękuję, że jej pani pomogła. Nie wiem, jak się odwdzięczę.
Odwrócił się do niej i uśmiechnął ciepło.
-To nie tylko moja zasługa. Ona sama chciała wrócić, a ty ją naprowadziłeś na to. Dziękuję, że mi pomogłeś, Tony.
Odwzajemniła gest.
-Zrobiło się trochę późno, więc lepiej wróć do domu. Już nic złego się nie wydarzy. Możesz być o to spokojny.
Zapewniła, żeby nie bał się o przyjaciółkę.
-Ma pani rację.
Ostatni raz odwrócił się do chorej.
-Odpoczywaj, Pepper.
I po tych słowach wyszedł na korytarz. Victoria pomachała mu na pożegnanie. Spisała parametry życiowe i mogła wyjść z sali. Nastolatek natrafił na brata, który miał ze sobą przekąski.
-Masz wypis?
-Mam.
-Więc wracamy do domu?
-Pewnie!
Wybrał numer do Roberty i poprosił o przyjazd do szpitala. Prawniczka zgodziła się i po kilku minutach pojawiła się przed budynkiem. Dzieciaki wsiadły do auta, wracając do domu. Pierwszą rzecz, którą geniusz zrobił po powrocie, to sen. Był zmęczony całym dniem.
Następnego dnia, obudził się dość wcześniej. Zrobił parę kanapek do zjedzenia, a następnie podłączył implant do ładowania. Godzinę zajął cały proces. Nie wiedział co robić w wolną sobotę, więc zdecydował się wybrać do szpitala.
Gdy zjawił się na miejscu, korytarzem szła matka chorej.
-Dzień dobry. Co z Pepper?
-Wszystko z nią w porządku. Przeniosłam ją na obserwację i jak nic nie będzie stało na przeszkodzie, to dostanie wypis.
Uśmiechnęła się do niego.
- A ty jak się czujesz? Dobrze?
Zapytała o samopoczucie.
-Jak widać.
Odwzajemnił uśmiech.
-Czyli mogę do niej zajrzeć? Obudziła się już?
-Zaraz zobaczymy.
Zaprowadziła go do sali. Zdziwiła się, słysząc dwa głosy. Weszła do środka, dostrzegając męża, który grał z podopieczną w karty.
-Rick, czy do ciebie nic nie dociera?! Miałeś leżeć!
-Też cię kocham.
Zaśmiał się, a ona nie podzielała entuzjazmu. Tony był rozbawiony całą sytuacją.
-Ja nie wiem jak pani z nami wytrzymuje.
-Żelazna cierpliwość też ma swoje granice.
Stwierdziła ciężko.
-Pepper, powinnaś oszczędzać ramię. Jeszcze w pełni nie wyzdrowiałaś.
Wyjaśniła ze spokojem.
-A ty wracaj do sali!
Krzyknęła na męża, dla którego porażenie prądem nie robiło na nim wrażenia. Przez krzyki pojawił się także drugi specjalista. Nie potrafił się powstrzymać od śmiechu. Opanował się dopiero po paru minutach. Stark podszedł do nich bliżej.
-W co gracie?
-W wojnę. Ach! Znowu przegrałam.
Kobieta była zadowolona, widząc dobry kontakt między ojcem, a córką.
-Kiedyś mnie pokonasz.
Zaśmiał się głupawo.
-I widzisz co ja z nimi mam?
Zwróciła się do Ho.
-Same kłopoty.
Nie potrafił inaczej zareagować niż śmiechem.
-Niestety.
-Tony, chcesz dołączyć?
Spytała Pepper, licząc na dodatkowego gracza.
-Nie grywam w karty. Nie wiem czy potrafię.
Przyznał się przyjaciółce.
-Oj! To przecież takie proste. Pokażę ci.
Lekarka postanowiła na moment zostawić ich samych. Wzięła kawę z automatu i usiadła na ławce, rozkoszując się kofeiną. Przyjaciel wyszedł zaraz za nią.
-A nie mówiłem? Wszystko się ułożyło.
Uśmiechnął się.
-Właśnie wiem i nawet zastanawiam się czy ją wypisać dziś do domu. Jak uważasz?
Spytała przyjaciela o radę.
-Ricka nie będę zmuszać, bo jakoś dojdzie do siebie. Z Pepper to inna sprawa.
-Na pewno powrót do normalnego życia jej pomoże. Będzie brała leki i ataków nie powinna mieć. Myślę, że możesz ją wypisać.
-Dzięki, więc pójdę jej przekazać wieści.
Wróciła do nich, zaś gra nadal trwała. Czekała, aż skończą. Rozgrywka ciągnęła się do chwili wyłożenia ostatnich kart.
-Ha! Udało mi się!
Triumfowała zwycięstwem.
-Gratulacje. Jesteś coraz lepsza w wojnę.
Ojciec pochwalił ją za sukces. Victoria nie chciała psuć tak dobrego nastroju, dlatego nie zdradziła swoich obaw.
-No dobra, więc zmykamy do domu. Nawet doktor Yinsen jest za tym, żeby cię wypisać. Będę mieć na ciebie oko, dlatego wrócisz normalnie do szkoły.
Wyjaśniła, uśmiechając się ciepło.
-To nie żart, mamo?
Była lekko zdziwiona, lecz mogła się spodziewać takiej reakcji przez noc pełną wrażeń.
-A co ze mną? Nie zapominaj o mnie.
-Ty też wracasz, ale bierzesz sobie wolne. Dopilnuję, żeby cię nic nie kusiło.
Uśmiechnęła się chytrze do męża. Brat Rhodey’go ucieszył się na koniec koszmaru. Cała trójka szła w stronę wyjścia. Ho nie byłby sobą, gdyby się nie pojawił. Dorzucił swoje pięć groszy.
-To wracajcie do domu i uważajcie na siebie.
Poprosił rodzinę Bernes.
-To samo tyczy się ciebie, Tony. Ciągle z tobą kłopoty.
-Dobrze zrozumiałem.

Chłopak wrócił do domu. Roberta nie pytała o nic, bo była zmęczona po dość trudnej rozprawie, zaś Rhodey siedział z książką od historii. Nie chciał im przeszkadzać, więc poszedł do swojego pokoju i zasnął.

Rozdział 30: Bo nie jesteś sama

0 | Skomentuj
Podane leki przez Victorię unormowały pracę serca. Dla pewności sprawdziła opatrunki. Uspokoiła się, gdyż szwy nie zerwały się, a krew nie wylewała się z rany.
-Victorio, co z nią?
Zapytał Ho, podchodząc do łóżka Pepper.
-Czy wszyscy muszę mnie o to pytać?!
Lekko podniosła ton zmęczona wrażeniami.
-Chcę ci pomóc. Uspokój się.
Powiedział spokojnym tonem, aż wreszcie zrozumiała, że nie była sama.
-Przepraszam, ale… Ale mam dość użerania się z Maggią. Przez nich nie mogę mieć normalnego życia. Nikt… Nikt nie może.
Wydusiła z siebie, biorąc głębszy oddech.
-Snajper zranił ją w ramię, a wcześniej doświadczyła ataku paniki.
-Rozumiem twoje obawy, ale na razie rytm serca wrócił do normy.
Przyjaciel współczuł jej, bo nie miała łatwego życia, a przez adopcję dziewczyny psuła sobie nerwy bardziej.
-Może Iron Man się wreszcie z nimi rozprawi. Nie martw się. Będzie dobrze.
-Chciałam, żeby… Żeby Rick poprosił T.A.R.C.Z.Ę. o pomoc. Wiem, że… Wiem, że tego nie zrobił. Gdyby… mnie posłuchał, Duch nie zraniłby Pepper.
Wyjaśniłam, zaś głos łamał się. Spisała wszelkie odczyty na kartę i kontrolowała sytuację.
-Zajmij się Tony’m. Jeśli będziesz mnie potrzebował… zjawię się.
-To ty chyba go nie znasz. Siedzi przed salą i dziwię się, że jeszcze tutaj nie wszedł.
Uśmiechnął się do niej, próbując jakoś podnieść na duchu.
-Zrób sobie dzień wolnego. Odpocznij.
-Nie mogę… Nie w tej chwili. Jestem potrzebna… Nie mogę.
Usiadła ze zrezygnowaniem obok łóżka rudzielca. Odnosiła takie wrażenie, iż nastolatka jedynie spała. Jednak znała prawdę.
-Chcesz, żeby tu wszedł?
-Nie wiem… Jeszcze nie wiem jakie mogą być skutki uszkodzenia serca.
Usiadł obok lekarki.
-Nie możesz się poddać.
-Nawet nie zamierzam. Będę walczyć.
Wstała na nogi.
-Zajmij się nim. Nie chcielibyśmy mieć kolejnego zmartwienia.
-Jeżeli nie chcesz wrócić do domu, to zajmij się chłopakiem. Ja przypilnuję Pepper.
-Bez obrazy, Ho. Nie miałeś jeszcze styczności z tym badziewiem. Wiem czego można się spodziewać po ludziach Nefarii. Znam każdą ich metodę. Poza tym, ty ogarniasz implant, więc bardziej pomożesz Tony’emu.
-No dobrze. I tak nie będę go dłużej trzymać. Dzisiaj dostanie wypis.
Kobieta nie miała nic przeciwko opinii doktora. Zgadzała się z nim. Wyszedł z sali, informując geniusza o wypisie. Nie poszedł za nim, aby go odebrać. Nadal siedział przed salą. Martwił się o przyjaciółkę. Kobieta widziała to, dlatego wyszła na korytarz.
-Najgorsze za nami. Niebawem powinna odzyskać przytomność.
Uspokoiła nastolatka, aby ten nie wpędzał się w rozpacz. Wyszła po kawę. Z trudem powstrzymywała się od łez, lecz trzymała się twardo. Wzięła kubek kawy i usiadła, patrząc na podłogę.
Gdy Tony zauważył brak Victorii w zasięgu wzroku, wszedł powoli do sali. Otworzył drzwi bez wydania żadnego dźwięku. Jego serce krajało się na widok rudzielca w tak złym stanie. Bał się do niej podejść, lecz po kilku minutach bicia się z myślami, usiadł na krześle, chwytając delikatnie za rękę chorej.
-Pepper, walcz. Musisz żyć.
Lekarka nadal wpatrywała się bez celu w ten sam punkt. Akurat Ho wyszedł z gabinetu, trzymając wypis. Od razu rozpoznał przyjaciółkę. Podszedł do niej.
-Mogę usiąść?
Wolał zapytać, gdyż widział, że była w psychicznej rozsypce.
-Możesz.
Zgodziła się bez wahania.
-Przepraszam, że wcześniej tak zareagowałam. Nie powinnam… Nie powinnam była krzyczeć. Po prostu to już jest dla mnie za wiele.
Wydusiła z żalem, dopijając resztki kawy. Mężczyzna usiadł obok, dając swoje wsparcie.
-Spokojnie. Rozumiem cię, ale teraz już wszystko będzie dobrze. Nawet znalazłem leki, które skutecznie przeciwdziałają atakom paniki. Dałem je Pepper, więc powinna mieć je w torebce.
Liczył, że ta informacja podniesie ją na duchu.
-Dziękuję, Ho. Wiedziałam… Wiedziałam, że coś wymyślisz.
Rzuciła się w jego ramiona i rozpłakała. Odwzajemnił uścisk, gdyż właśnie czułości brakowało kobiecie najbardziej.
-Będzie dobrze, Victorio.
Pocieszająco tarł dłonią jej plecy.
-Dziękuję ci, ale już muszę wracać do obowiązków.
-Oczywiście. Pójść z tobą?
-Nie widzę powodu, aby było inaczej.
Wyrzuciła kubek do kosza i razem przeszli kilka kroków na intensywną terapię. Nie byli ani trochę zdziwieni na widok Starka przy pacjentce. Weszli do środka, a chłopak ze strachem w oczach spojrzał na Yinsena.
-Mam przechlapane, prawda?
Doktor z rozbawieniem popatrzył na Victorię.
-Nie masz. Jeśli chcesz, możesz tu być jako jej stróż.
Uśmiechnęła się łagodnie.
-No chyba, że masz dość tych widoków i wolisz wrócić do domu.
-Zostanę. Dziękuję.
Uśmiechnął się do niej, a następnie zerknął na specjalistę.
-Twój wypis, Tony. Uważaj na siebie.
-Postaram się.
Lekarz wyszedł na korytarz, lecz i tak pytania musiały być zadane.
-Co z Pepper? Czy ona… przeżyje?
-Przeżyje. Nie martw się.
Uspokoiła go.
-Już nic jej nie powinno zagrażać. Gdyby coś się działo, to jej pomogę.
-Dziękuję bardzo.
-Twój doktor też się do tego przyczynił.
Przyznała, a uśmiech nie znikał z twarzy. Spisała kolejne odczyty. Jednak nie pasował w nich jeden element. Dla pewności pobrała próbkę krwi. Z walizki wyjęła mikroskop, dlatego mogła bez wychodzenia do laboratorium sprawdzić jej składniki.
Gdy przyjrzała się dokładnie, zauważyła zielone plamy. Świadczyły o obecności trucizny, gdyż poprzednia mieszanka pozbawiła części z niej. Wiedziała, że teraz potrzebowała odtrutki.
-Chcesz o coś zapytać, Tony?
Zaczęła odmierzać proporcje, wlewając do fiolki.
-Coś nie tak, prawda?
Nie ukrywał zaniepokojenia.
-No i co pani robi?
Kobieta nie kryła się ze swoimi działaniami.
-To odtrutka.
Potrząsnęła fiolką, dodając do niej kolejny składnik. Chłopak był w szoku.
-I pani mówi to z takim spokojem?
-Muszę być opanowana. Poza tym, Pepper jest silna. Wiele zniosła i teraz też wygra.
Po kilku minutach, dodała ostatni składnik. Wstrząsnęła kilka razy, aż barwa zmieniła się z czerwonej na białą.
-No i gotowe.
Całość wessała do strzykawki, której zawartość podała przez kroplówkę.
-Teraz pozostało tylko czekać.
-Mam nadzieję, że to jej pomoże.
Spojrzał na przyjaciółkę.
-Tak jak mówiłam. Musimy czekać na efekty. Chcesz tu nadal być?
Spytała dla pewności.
-Może zrobić się nieprzyjemnie.
-Nie zostawię jej w takiej chwili.
Powiedział stanowczo.
-Jak chcesz, ale ostrzegałam.
Spoglądała na funkcje życiowe dziewczyny. Przygotowywała się na wszelkie niespodzianki.
-Jeśli masz jakieś pytania, to pytaj.
Tony zastanowił się na chwilę.
-Mam jedno pytanie. Jest jakakolwiek szansa, że pozbędzie się ataków paniki?
-Sama nie wiem, ale myślę, że z czasem będą bardziej znośnie.
Uspokoiła go.
-Chociaż tyle z dobrych wiadomości.
Nagle w pomieszczeniu rozległ się pisk kardiomonitora. Lekarka zauważyła, jak odczyty wariowały, bo serce biło jak szalone. To był dobry znak. Pepper budziła się.

Rozdział 29: Strzelec

0 | Skomentuj
Zarówno Pepper jak i Rhodey wyszli z sali, zostawiając Tony’ego samego. Siedział na łóżku i wyglądał przez okno, zaś Victoria miała zamiar zbadać męża, aby ocenić jego stan. Ledwo wzięła stetoskop, aż musiała przetrzeć oczy ze zdziwienia.
-Pepper?
Nie była zachwycona.
-Spróbuj mi stąd uciec, a skończysz marnie.
Zagroziła mu.
-Widzę, że wróciły jej siły, choć ma za dużo energii.
Poprosiła jednego z lekarzy o pilnowanie Ricka. Zgodził się bez problemu, więc mogła zająć się łapaniem podopiecznej. Szybko jej zniknęła z oczu.
-Gdzie ona jest?
Zapytała samą siebie, rozglądając się. Na domiar złego usłyszała dźwięk maszyn z sali chorego. Natychmiast przyspieszyła kroku, doganiając nastolatkę.
-Pepper, stój!
Rudzielec zmierzał w stronę wyjścia. Nie zamierzała pozwolić na ucieczkę, żeby dostała kolejnego ataku paniki.
-Zaczekaj!
Krzyknęła głośno, aby ją usłyszała.
-M… Mama?
Na moment się odwróciła.
-Pepper, nie!
Była przerażona, widząc, jak padła na ziemię. Kątem oka dostrzegła jakąś postać, lecz ta szybko zniknęła.
-Pepper, Pepper! Nie zasypiaj!
Próbowała zatamować krwawienie z ramienia. Jednak nie była to zwykła rana.
-Trzymaj się. Zaraz ci pomogę.
Chwyciła ją z podłogi, a następnie zabrała na salę operacyjną. Błyskawicznie przygotowała się do operacji, myjąc dokładnie ręce i zakładając odzież ochronną. Wyjęła wszelkie narzędzia do ingerencji chirurgicznej. Wpierw zajęła się intubacją postrzelonej. Poszło bez problemu, więc pozostała kwestia rany. Oczyściła ją i była głęboka. Delikatnie wyjmowała łuski pocisku na metalowy stół. Na szczęście nie uszkodziło żadnych tętnic. Zaszyła ranę i obwinęła ramię bandażem. Jednak parametry życiowe wciąż były niskie. Umierała. Nie miała czasu biec po walizkę. Musiała improwizować.
-Jeśli ktoś nie chce złamać zasad, niech wyjdzie. Będę działać wbrew wytycznym, dlatego ostrzegam. Możecie mieć kłopoty przez to.
Ostrzegła personel. Nikt nie opuścił pokoju. Byli chętni do pomocy.
-Dziękuję.
Zrobiła mieszankę z kilku lekarstw w celu pozbycia się trucizny z organizmu. Ostrożnie wymierzyła proporcję, a całą zawartość wessała do strzykawki, wstrzykując do krwiobiegu. Czekała.
-No dalej. Musi zadziałać.
Błagała na poprawę, lecz stan pogorszył się jeszcze bardziej.
-Przygotujcie sprzęt do defibrylacji! Już!
Po chwili, pojawiła się pozioma linia, ciągnąca się do końca ekranu. Podała adrenalinę. Bez chwili namysłu rozpoczęła masaż serca. Za pierwszą serią nie było widać różnicy.
-Odsunąć się!
Uderzyła wyładowaniem o średniej mocy.
-Bez zmian. Jeszcze raz!
Znowu ponowiła reanimację, wspomagając się lekami. Uderzyła po raz drugi. Ciągle był taki sam skutek.
-Pepper, błagam cię. Całe życie przed tobą. Wróć do nas!
Krzyczała z bezradności, kontynuując ratowanie życie. Jeden z chirurgów zauważył bandaż, który przesiąkał krwią. Lekarka bała się, że nie uratuje dziewczyny.
-Tracimy ją! Potrzebne jednostki krwi!
Wysłała pielęgniarki po worki do transfuzji. Było coraz mniej czasu, a opcje się wyczerpywały. Wtedy coś dostrzegła. Szwy pękły w kilka sekund. Znowu zaszyli ranę.
Gdy zostały dostarczone worki z osoczem, zaczęła ją przetaczać. Jednak nadal nie było przywróconego krążenia. Zwiększyła wyładowanie. Chwilę odczekała.
-Wrócił rytm zatokowy.
Oznajmił jeden z lekarzy. Kobieta odetchnęła z ulgą. Zabrali ranną na intensywną terapię, aby tam mieć ciągły wgląd na jej stan. Victoria błyskawicznie przebrała się, wyrzucając zakrwawioną odzież do kosza wraz z rękawiczkami. Założyła czyste, bo wolała nie straszyć krwią.
-Zostań z nią. Zaraz wrócę.
Poprosiła specjalistę, co był poprzednio obecny przy operacji. Zgodził się popilnować rudej, dlatego też mogła udać się do męża. Weszła bez uprzedzenia.
-Mamy do pogadania i teraz muszę wiedzieć wszystko.
-Jeden z agentów… przyszedł do mnie. Powiedział…, że Nefaria… siedzi w celi. Jednak… Duch uciekł.
Ledwo wydusił z siebie, bo był w kiepskiej kondycji, a nie chciała go zmuszać do rozmowy.
-Wiem, że uciekł.
-Jak to?
Zaczął się denerwować.
-Bo tylko on strzela z daleka.
Wyjaśniła.
-Postrzelił Pepper.
Agent był w szoku, a potem spoważniał.
-Dorwali ją? Wiedziałem…, że… tak będzie. Czy… Czy ona… żyje?
-W pewnym sensie tak, ale… Walczy o życie.
Sama była zdruzgotana całą sytuacją.
-Pomóż… jej. Proszę… Ona… cię potrzebuje.
-Potrzebuje nas wszystkich, dlatego będziesz tu leżał?
Poprosiła o posłuszeństwo.
-Tak, bo chcę szybko wrócić do domu.
-Dobra odpowiedź.
Pocałowała ukochanego lekko w usta, roniąc łzę. Sprawdziła odczyty, zapisując je na karcie. Później zostawiła go, idąc zobaczyć stan chłopaka. Nie krzyczała na niego za bezmyślność. Podpięła tylko do urządzeń.
-Mógłbyś być grzecznym pacjentem i nie utrudniać mi roboty? Twój lekarz wziął sobie chwilę wytchnienia, więc nie rób głupstw, dobrze?
Poprosiła, a następnie spisała wszelkie parametry. Tony widział, że lekarka była roztrzęsiona. Postanowił zapytać wprost.
-Coś się stało Pepper, prawda? Tylko niech pani nie kłamie, bo i tak się dowiem.
-Nie jesteś nikim z rodziny. Zresztą, najpierw zadbaj o siebie.
Wyjaśniła, próbując zachować spokój.
-Jak się czujesz?
-Proszę. Niech mi pani powie.
Błagał o udzielenie informacji. Martwił się o przyjaciółkę.
-To ja pierwsza zadałam pytanie. Odpowiesz mi na nie, to powiem.
Postanowiła warunek.
-Czuję się dobrze. Nic mi nie jestem, ale jeśli mi pani powie, to nie będę przysparzał kłopotów.
Wyjaśnił na spokojnie.
-No dobra. Masz rację, że coś się stało z Pepper. Próbowała uciec ze szpitala.
Z trudem wspominała bieg wydarzeń.
-Wszystko wskazywało na to, że miała atak paniki, ale potem… Ktoś w nią strzelił. Na szczęście żyje.
Więcej nie zdradzała, gdyż zdawała sobie sprawę, iż nawet najmniejszy stres mógłby mu zaszkodzić. Tony był w szoku.
-Mogę się z nią zobaczyć? Implant jest naładowany.
Pokazał bransoletkę i nie kłamał, bo było wyświetlone sto procent.
-Proszę. Niech mi pani pozwoli.
-Przykro mi. Teraz nikt nie może tam wchodzić.
Nie musiała nic zdradzać. Sam potrafił domyślić się reszty.
-Ona… jest… na… OIOM-ie.
Był przerażony.
-Chcę… ją zobaczyć… Chociaż przez szybę… Błagam.
W jego oczach pojawiły się łzy. Obwiniał się, bo nie ochronił jej.
-Tony, pozwolę ci wejść tam, jeśli będziesz w lepszym stanie. Bez zgody twojego lekarza nie mogę cię tam zaprowadzić.
Wytłumaczyła na spokojnie, żeby się nie denerwował.
-Wiem, że się przyjaźnicie, ale potrzeba czasu. Nie bój się, bo będę przy niej.
-Niech pani idzie po doktora. Nie będę tu siedział, wiedząc, że Pepper może umrzeć.
Powiedział stanowczym tonem. Lekarka wysłała sygnał przez pager. Ho zbudził się od razu na sam dźwięk gadżetu. Był przerażony, rozpoznając lokalizację wezwania. Pobiegł na cyberchirurgię.
Gdy wpadł do sali, zauważył, że nic złego się nie działo.
-Co… się… stało?
Powiedział pomiędzy oddechami.
-Wybacz za tę pobudkę, ale Tony chce się przejść. Sprawdź czy wszystko gra.
Wyjaśniła w skrócie i nie miała zbytnio czasu. Zadzwonił do niej telefon. Odsunęła się nieco dalej od łóżka, przełączając się na mini słuchawkę. Wybiegła bez mówienia ani jednego słowa, ponieważ chodziło o Pepper. Yinsen nie pytał o nic i zaczął sprawdzać wyniki.
-Już ci się nudzi, Tony?
-Chcę obaczyć się z Pepper.
-Rozumiem.
Spisane wnioski nie były idealne, choć znał chłopaka. Nie dałby rady go upilnować.
-Niech ci będzie. Wsiadaj.
Podstawił mu wózek.
-Nie trzeba. Dam radę.
Mężczyzna był w szoku. Nastolatek sam odpiął wszystko od siebie i o własnych siłach wyszedł z sali. Poszli pod OIOM.
-Czekaj tutaj.
Rozkazał, a sam wszedł do środka. Chciał pomóc przyjaciółce, a łatwo nie miała.

Rozdział 28: Przyjacielskie odwiedziny

0 | Skomentuj
Pepper chciała krzyczeć na lekarza za blef, ale bardziej cieszyła się na wieść, że nic nikomu się nie stało. Poza agentami, więc ciekawość się włączyła.
-A doktorek wie… co się… stało?
-Nie chcę cię już denerwować. Leki działają, bo nie dostałaś ataku. Jeszcze dzisiaj dostaniesz wypis.
Podał pudełko z tabletkami.
-Jedna dziennie. Musisz je brać regularnie, a z czasem może staną się zbędne.
Uśmiechnął się do niej.
-Dziękuję. Bardzo… dziękuję.
Odwzajemniła uśmiech, zaś głowa opadła na poduszkę. Zasnęła. Mężczyzna również był zmęczony, dlatego też poszedł do pokoju lekarskiego. Oparł się na fotel i zdrzemnął.
Podczas kiedy on odpoczywał, Rick obudził się. Pamiętał całą akcję, lecz nie był pewien czy misja została wykonana. Wyszedł z sali, krocząc powoli po korytarzu. Minął rannych, a dokładnie swoich agentów, którzy brali udział w całym zdarzeniu. Nie pytał ich o nic i szedł dalej. Zauważył Rhodey’go przy jednej z sal.
-Witaj, Rhodey. Coś się stało?
Spytał, bo liczył na brak ofiar w cywilach.
-Nie wiem… Czemu pan pyta?
-Muszę wiedzieć. Może… Może widziałeś… kogoś?
Spytał z opanowaniem, choć ból dał o sobie znać.
-Czy ktoś… został ranny? Tony… Pepper?
-Może pójdę po lekarza. Niech pan wraca do sali. Tam mogę opowiedzieć o wszystkim.
Podniósł się miejsca i martwił się o niego, bo nie wyglądał dobrze.
-Bez obaw. Bywało… gorzej. Jednak coś… wiesz. Mów.
Nalegał na odpowiedź z obawą o bliskich.
-Proszę. Najpierw wejdźmy do pańskiej sali.
Poprosił chłopak.
-Przykro mi. Najpierw… odpowiedzi.
Zaczął iść dalej, szukając agenta, który przejął dalszą część planu.
-No dobrze. Powiem panu.
Poszedł za nim.
-Pepper miała kolejny atak, a Tony’ego znalazłem nieprzytomnego w domu.
-Maggia…
Na samą myśl o terrorystach przypomniał sobie serię zdjęć z martwymi agentami.
-Co z nimi?
-Wracają do zdrowia.
Uśmiechnął się do niego, na co mąż lekarki odetchnął z ulgą. Mimo wszystko, nie zaprzestał poszukiwań agenta.
-Dobrze, że… żyją… Cieszę… się.
 Z każdym krokiem czuł się gorzej, ale nie chciał dać się złamać słabości. Nastolatek widział, że coś nie pasowało w zachowaniu Ricka.
-Niech pan wraca. Ma pan rodzinę! Proszę pomyśleć o nich!
-Nie rozumiesz… dziecko! Muszę… wiedzieć. Muszę… znać… prawdę.
Na moment się zatrzymał, aby złapać tchu.
-Co chciałby pan wiedzieć? Przecież wszystko panu powiedziałem!
Na te krzyki zbudziła się Victoria. Przyjaciel nadal drzemał, więc bez problemu zabrała mu swój pager. Przykryła go kocem, pozwalając mu nabrać sił.
Gdy wyszła na korytarz, była wściekła na nich.
-Co wy wyprawiacie?! Ty wracaj do łóżka!
Wskazała na ukochanego.
-A ty przestań krzyczeć!
Pokazała palcem na brata Tony’ego. Ten tylko na chwilę spojrzał na kobietę.
-Przepraszam.
-Rhodey, idź do Pepper. Nie chcę, żeby była sama.
Histeryk zgodził się i poszedł do dziewczyny, zaś ona wzięła męża na wózek. Zabrała do sali, w której ostatnio leżał. Od personelu medycznego poznała numer pokoju. Położyła chorego na łóżku, podpinając do monitora.
-I leżeć. Nie będę się powtarzać, chociaż dobrze cię widzieć żywego.
Cmoknęła w policzek, a następnie delikatnie przytuliła. Nie naciskała pytaniami. Wiedziała, że po porażeniu prądem potrzebował dużej ilości odpoczynku.
Gdy ona siedziała przy mężu, Rhodey usiadł na krześle obok, czekając na przebudzenie dziewczyny. Nie musiał zbyt długo czekać, bo szybko otworzyła oczy.
-Eee… Hej, Rhodey.
Nastolatek nieco przestraszył się na jej głos.
-O matko. Cześć, Pepper. Jak się czujesz?
-Matką nie jestem.
Wstała z łóżka bez uczucia bólu.
-Żyję, jak widzisz. Zaprowadź mnie do Tony’ego.
-Na pewno jesteś w stanie?
Nieco się zmartwił.
-Pewnie.
Uśmiechnęła się do niego.
-Chyba wróciłam z nieba.
Zaśmiała się głupawo.
-No dobra. Twoja mama mnie za to zabije.
Otworzył drzwi, zerkając na korytarz. Był pusty, więc mogli wyjść z pomieszczenia. Zaprowadził ją na cyberchirurgię pod odpowiednią salę.
-Jesteś pewna, że chcesz tam iść? Znowu jest popodpinany do kilku maszyn.
-Pewnie doktorek go przykuł, żeby nie uciekł.
Zaśmiała się ponownie.
-Widzę, że humor dopisuje.
Ucieszył się i razem weszli do środka.
-Hej, Tony. Przyszliśmy cię nawiedzić.
Uśmiechnęła się do niego.
-Wolę, żebyście mnie odwiedzali, a nie nawiedzali. Zaświaty są straszne.
Uśmiechnął się na ich widok, zdejmując przy okazji maskę tlenową. Pepper usiadła obok łóżka chorego. Była zadowolona, bo wszyscy tryskali dobrym nastrojem.
-No to opowiadaj. Co się wydarzyło?
-Naprawdę muszę?
-No dobrze. Dowiem się w inny sposób. Może kogoś dorwę.
Odpuściła mu i zadała inne pytanie.
-To powiedz mi jak się czujesz? Wszystko gra?
Geniusz zastanawiał się nad powiedzeniem prawdy.
-Dobrze. No i może w tym tygodniu mnie wypiszą.
Mimo tej odpowiedzi, dziewczyna nadal była zamyślona.
-Chcesz wiedzieć, dlaczego tu leżę, prawda?
-To też. Ma to coś wspólnego z agentami? Nie chcę naciskać, Tony. Odpocznij.
Zdecydowała się pożegnać z nim i wyszła. Nie zdążył jej zawołać. Wykorzystała brak personelu i zaczęła szukać ojca. Długo nie potrwały jej poszukiwania, gdyż ktoś szedł w kierunku oddziału. Wróciła do przyjaciela, chowając się za jego łóżkiem.
-Mnie tu nie ma. Cii… Elfy mnie zabrały.
-Minęło tyle czasu, a ja nadal nie rozumiem. Przed kim się chowasz?
-Ja im się nie dam. Nie ma bata, że mnie dopadną. Gdyby ktoś pytał, to zwiedzam Nibylandię.
Schowała się bardziej, żeby nikt nie dostrzegł nawet czubka głowy. Na twarzach młodzieży rysowało się zdziwienie.
-Pepper, wytłumaczysz? Nie lubię się domyślać.
-No dobra. Ja też tu jestem pacjentką, ale doktorek pozwolił mi, że dziś dostanę wypis, lecz jakoś go nie ma, a mama też gdzieś zniknęła, więc chowam się, żeby nie wpaść w kłopoty.
Powiedziała na jednym wydechu, a potem wzięła głęboki wdech i ponownie wypuściła powietrze z płuc.
-To tak w skrócie. Błagam. Nie wyrzucajcie mnie!
Przez maszyny nie mógł się odwrócić w stronę podopiecznej lekarki.
-Nikt cię stąd nie wyrzuci. Możesz sobie usiąść. Rhodey cię podsiadł, więc możesz usiąść na łóżku.
-Osz ty!
Usiadła po turecku we wskazane miejsce, gdyż nie chciała marnować sił na walkę.
-No to opowiadaj, jeśli chcesz. Nie będę zadawać wszystkch pytań, więc mów to co chcesz powiedzieć.
Stark odetchnął głęboko, zaczynając swoją wypowiedź.
-Gdy byłem u ciebie, dostałaś dwóch ataków paniki.
Wrócił wspomnieniami do tamtego dnia.
-Udało nam się opanować twój stan, ale twoja nowa mama zaczęła się martwić o swojego męża. Nie odbierał, a ja postanowiłem to sprawdzić.
Na moment się zatrzymał, żeby nie gadać jak najęty.
-Poleciałem tam jako Iron Man. Twój tata razem z agentami walczył przeciwko Maggi. Był tam Nefaria i… Duch. Ten pierwszy został aresztowany, a ten drugi… mnie zaatakował.
Miał wrażenie, że ręka najemnika ponownie grzebie mu we wnętrzu ciała. Jednak to był tylko wymysł wyobraźni.
-Przeniknął przez zbroję i gdyby nie twój tata… zginąłbym. Potem został zaatakowany jakąś siatką, która poraziła prądem… Wszystko działo się tak szybko, ale zabrałem go do szpitala, a sam zemdlałem w zbrojowni. Obudziłem się dopiero tutaj.
Zrobił dłuższą pauzę na przekazanie diagnozy.
-Jest jeszcze jedna rzecz. Wada serca się powiększyła.
Nie wiedziała co miała powiedzieć, a na samą nazwę organizacji czuła się słabo. Zacisnęła ręce w pięści.
-Tony, ja… Ja cię przepraszam. To znowu moja wina. Przeze mnie… Przeze mnie jesteś w takim stanie. Nigdy sobie tego nie wybaczę.
Przez wspomnienia o kryminalistach cały humor prysł. Z oczu próbowały wykraść się łzy.
-Pepper, to nie twoja wina.
Chciał ją przytulić, ale maszyny nie pozwalały mu na to.
-Mogłem ci tego nie mówić.
-Nie, Tony. Ja muszę wiedzieć. Ja muszę… Muszę wiedzieć co jest grane! Nie mogę być… utrzymywana… w niewiedzy! Nie mogę!
Była załamana, aż nawet pomyślała o ucieczce ze szpitala.
-Pepper, błagam cię. Nie rób nic głupiego. Ja… nie przeżyję, jeżeli coś ci się… stanie.
Bał się jej pomysłów, a znał przyjaciółkę dość długo. Wiedział, do czego była zdolna.
-Zrób to dla mnie i nie zadzieraj z nimi… Proszę.
-Oni… Oni was skrzywdzili! Was wszystkich! Moją rodzinę! Ciebie! Nowego tatę! K… Każdego na kim… mi… zależy.
Dłużej nie potrafiła powstrzymać łez. Rozpłakała się. Tony nie był w stanie patrzeć na rozpacz dziewczyny. Odpiął od siebie urządzenia i przytulił ją.
-Dlatego nie pozwól, żeby skrzywdzili… ciebie.
-T… Tony.
Ledwo wydusiła z siebie.
-Nic nie rób. Z… Zostań. Zadbaj o… siebie.
Kiedy to powiedziała, przypomniała słowa biologicznej matki, która powiedziała to do swojego męża po jednej z misji. Przez wspomnienia zamarła. Te dwa słowa usłyszała przed śmiercią rodzicielki.
-P… Pepper? Wszystko w porządku?
Od razu zbudził się niepokój. Z transu wybudził ją pisk bransoletki. Wzięła kilka miarowych wdechów, żeby do ataku paniki nie doszło. Powoli się uspokajała.
-T… Tak. Jest dobrze.
Wyłączyła gadżet.
-Zaraz wrócę.
Wstała z łóżka, idąc do łazienki. Czuła, że potrzebowała chwili spokoju. W samotności.

Rozdział 27: Katastrofa jedna po drugiej

0 | Skomentuj
Po dziesięciu minutach reanimacji, implant zareagował. Victoria odetchnęła z głęboką ulgą. Ostrożnie włożyła rozrusznik, a następnie zszyła rany. Całą klatkę piersiową obwinęła bandażem, zaś mechanizm podłączyła do ładowania. Przeniosła pacjenta na cyberchirurgię i tam czekała na przyjaciela, który również musiał walczyć o czyjeś życie. O życie Ricka. Pierwsze uderzenie z defibrylatora nic nie dało, więc ponowił schemat.
-Jesteś im potrzebny. Nie możesz odejść, słyszysz? Musisz walczyć dla swojej rodziny!
Ponownie wziął się za uciskanie klatki piersiową, a przez maskę tlenową przepływał tlen. Powoli tracił siły, lecz nie zamierzał się poddać. Na szczęście uderzenie z większego ładunku zadziałało. Serce znowu zaczęło bić. Opadł na krzesło ze zmęczenia.
-Niech ktoś tu zostanie. Chcę być informowany o wszystkim.
Powoli wstał na nogi, idąc do odpowiedniej sali. Kobieta także wyglądała na wykończoną. Siedziała przy łóżku Tony’ego na wpółprzytomna. Mężczyzna usiadł obok niej.
-Spisałaś się na medal. A tak mówiłaś, że nie dasz rady.
-Było ciężko, Ho. Naprawdę… ciężko.
Oboje potrzebowali odsapnąć, lecz przez małą ilość lekarzy w szpitalu musieli być w gotowości.
-Może powiem ci coś, co cię uspokoi… Rick żyje i wszystko wskazuje na to, że szybko dojdzie do siebie.
-Musiał z nimi walczyć. Zawsze tak robi, ale ostatnio… Przyznał mi się jak to się wszystko zaczęło.
Pomimo ciekawości o tym jak zaczęły się kłopoty Pepper, nie chciał jej dobijać. Była bardzo przygnębiona.
-Mogę iść sprawdzić co się dzieje z Pepper. Na pewno oboje z tego wyjdą. Nie martw się.
Położył rękę na ramieniu lekarki, próbując opanować nerwy przyjaciółki.
-Zostaniesz tu, a gdyby coś się działo, zaalarmuj. Może tak być?
Kiwnęła głową. Poszedł do sali rudzielca, aby sprawdzić, czy znajdzie się sposób na ataki paniki. Ciężko oddychała, dlatego podał tlen przez maskę. Dożylnie wstrzyknął odpowiedni lek, aż odczyty wróciły do normy. Zasnęła. Na chwilę wyszedł po kawę do automatu i znowu wrócił do niej. Obserwował, żeby być w gotowości na wszystko. Jako że nic nie wskazywało na pogorszenie stanu, sprawdził powiadomienia z pagera. Nie było żadnych. Wrócił do sali geniusza. Otworzył drzwi, zerkając do środka.
-Jak tam?
Zapytał, wchodząc.
-Pójdę po kawę.
Ruszyła się z miejsca, aż się zatoczyła. Złapał ją w ostatniej chwili.
-Victorio, musisz odpocząć. Zaprowadzę cię do pokoju lekarskiego. Tam będziesz miała ciszę i spokój.
-A co z Pepper?
Spytała, bo nie mogła być spokojna przez brak wieści.
-Wszystko dobrze. Wraca do zdrowia.
-Rick też? Muszę się upewnić, że nic mu nie jest.
Nieco się zdenerwowała przez niewiedzę.
-Muszę to wiedzieć.
-Spokojnie. On też jest cały i zdrowy. Siedzi z nim jeden z lekarzy. Powiadomi mnie, jeśli coś się będzie działo, więc wszystko jest pod kontrolą. Zajmij się sobą. Najgorsze z nami.
-Dziękuję. I wybacz za kłopot.
Nieco odetchnęła z ulgą, choć wolała przekonać się na własne oczy czy nie kłamał. Jednak ciało odmawiało posłuszeństwa i była zmuszona iść z Ho. Zaprowadził ją do pokoju lekarskiego i pomógł usiąść na kanapie.
-Możesz się zdrzemnąć. Wszystko będzie dobrze.
Już zbierał się do wyjścia, ale przypomniał sobie o jednym szczególe. Dość istotnym.
-Victorio, mogę cię prosić o twój pager?
Wyciągnął rękę w jej kierunku.
-Muszę być gotowa. Nie mogę ci tego oddać!
-Nie obraź się, ale nie przydasz się, będąc zmęczona. Łatwo wtedy o błąd, a tego chyba nie chcesz.
Uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
-Proszę cię. Oddaj go, a jak będziesz gotowa, to znowu będzie twój.
-Okej.
Westchnęła ciężko, zwracając gadżet.
-Jednak to nie zwalnia mnie z tego, że mam być utrzymywana w niewiedzy. Martwię się o nich.
-Rozumiem twoje zmartwienie, ale ze mną będą bezpieczni. Nie pozwolę im umrzeć. Wiesz o tym.
Próbował ją trochę rozweselić, bo wyglądała na załamaną.
-Chociaż Tony’emu przydałoby się lanie.
-Lanie? Za co?
Zmusiła się do śmiechu.
-Co zrobił?
-Nie potrafi żyć bez pakowania się w kłopoty. Mógłby przynajmniej raz pomyśleć, że ja też mogę być zmęczony. Tylko my znamy tę technologię… Idę na obchód, a ty odpoczywaj.
Pożegnał się z nią.
-Trzymaj się.
Niechętnie została. Położyła się na kanapie, aż wziął ją twardy sen. Lekarz natrafił się na brata Tony’ego. Od razu rzucił pierwsze pytanie spowodowane strachem.
-Doktorze, co z nim?
-Teraz wszystko dobrze, ale wada serca się powiększyła. Jeszcze nie wiem jakie będą tego skutki.
Wyjaśnił w miarę spokojnie.
-Proszę mu pomóc.
-To moja praca.
Stwierdził, a następnie wszedł do sali chłopaka. Akurat otwierał oczy.
-Tony, jesteś w szpitalu. Pamiętasz co się stało?
-N… Nie.
-Hmm… No trudno, ale muszę z tobą porozmawiać o skutkach.
Zaczął swoją wypowiedź.
-Domyślam się co chce mi pan… powiedzieć.
-Twoja wada się powiększyła.
Chłopak był na skraju załamania. Doktor starał się go pocieszyć.
-Nie martw się. Jedynie zwiększyłem moc implantu, a przeszczep nie jest konieczny.
-Dziękuję.
-Nie ma za co. Zdrowiej.
Uśmiechnął się do niego i ponownie zerknął do Pepper. Odczyty na monitorze były zadowalające. Podszedł do jej łóżka i zapisał swoje odkrycia na karcie.
Nagle nastolatka otworzyła oczy. Leniwie, ale na sam zapach sterylnego pomieszczenia skłoniła się do przebudzenia. Widziała znajomego lekarza. Rozglądała się na różne strony.
-Co… się… stało?
-Miałaś poważny atak i trafiłaś do szpitala, ale już wszystko dobrze.
Mężczyzna zastanawiał się nad tym czy podane leki na atak działały.
-Pamiętasz coś sprzed ataku?
Była w szoku, ale dzięki masce tlenowej mogła oddychać.
-Jak to… Jak to się stało?
-Czyli nic nie pamiętasz?
-To znaczy… jestem bardziej… zdziwiona. Który to raz?
Spytała, bo była dość zagubiona. Pamiętała skrawki.
-A Tony? Czy… Czy on… Co z nim?
Bała się o przyjaciela. Lekarz zdawał sobie sprawę, że musiał zaryzykować i sprawdzić skuteczność lekarstwa.
-Nie powinienem ci nic o nim mówić w twoim stanie.
-Czyli… Czyli też tu jest?
Zaczęła przypominać sobie kolejne zdarzenia. Miała wrażenie, jakby serce miało wyskoczyć z piersi.
-Maggia… Oni… Oni go… skrzywdzili? Byli… w domu? A mama? Co z mamą?!
Nic nie wskazywało na atak, więc przeszedł do sedna.
-Twoja mama nie ucierpiała tak bardzo jak Tony. On… prawdopodobnie nie przeżyje tej nocy. Przykro mi.
Skłamał, czekając na efekty, choć liczył na efektywność substancji. Dziewczyna była w szoku. Nie powiedziała nic. Poczuła lekkie ukłucie w klatce piersiowej, ale to nie powstrzymało jej od wstania. Zerwała z siebie kable i wyszła. Ho wybiegł za nią, łapiąc na korytarzu.
-Pepper, spokojnie. To był tylko test. Tony jest cały.
-Nie wierzę!
Zaczęła przeczesywać każdy oddział, aż na korytarzu natrafił na kilku agentów mocno potłuczonych. Coraz bardziej się bała. Na moment zatrzymała się.
-Musiałem sprawdzić czy atak się powtórzy, rozumiesz?
-Ale… Ale Maggia… agenci… Oni wszyscy…
Nadal nie była pewna co do jego słów. Ruszyła dalej. Im więcej wkładała wysiłku, tym gorzej ciało to znosiło. Natrafiła na kolejną salę z agentami. Byli w o wiele gorszym stanie niż ci poprzedni. Ze zdenerwowaniem szukała ojca. Ho nie miał zamiaru ganiać jej po całym oddziale. Zdołałem ją złapać tak, żeby nie mogła uciec.
-Pepper, opanuj się!
-Ja… Ja mam się opanować?! Nie mogę! Muszę… Muszę wiedzieć…, że nic… im… nie jest.
Nie miała sił do stawiania dalszego oporu. Upadła na kolana, oddychając głęboko.
-Dobrze się czujesz?
Nie chciała kłamać i chwyciła się za bolące miejsce.
-Nie… dobrze. Źle.
Tylko tyle zdołała powiedzieć. Od razu zabrał ją z korytarza, kładąc na łóżku.
-Powiedz mi co ci dolega. Muszę wiedzieć, jak mogę pomóc.
-Prze… praszam. Przesadziłam… Naprawdę… nie powinnam… tego robić.
Dotknęła ręką klatki piersiowej.
-Tutaj… boli.
-To pewnie stres. Leki powinny pomóc.
Podał jej tabletkę i kubek. Bez wahania połknęła lekarstwo, popijając wodą. Poczuła ulgę, więc mogła leżeć w spokoju. Jednak pytania nasuwały się same. Wręcz waliły się na głowę.
-Ale... Tony żyje? I mój… tata? Mama?
-Wszyscy są bezpieczni. Spokojnie.
Ponownie sprawdził wyniki.
-Pepper, nie ukrywaj nic przede mną. Wiesz, że chcę pomóc.
-Już… jest dobrze.

Rozdział 26: Wszystko ma swoje granice

0 | Skomentuj
Po uwolnieniu z miażdżącego uścisku Ducha, Tony powoli dochodził do siebie. Zdołał zauważyć, jak Rick padł na ziemię. Nie ruszał się.
-Cholera. Tylko nie to!
Od razu do niego podbiegł i zrzucił siatkę, a następnie otoczył polem siłowym. Reszta agentów strzelała do napastników.
-Komputerze, sprawdź jego funkcje życiowe.
Słysząc o spadku tętna nie zwlekał z zabraniem rannego do szpitala. Całą drogę monitorował jego stan, aż oddał agenta w ręce Yinsena. Nikomu więcej nie ufał.
-Agent porażony prądem. Proszę mu pomóc.
-Czy wszyscy bawią się z wysokim napięciem? Zrobię wszystko co w mojej mocy, aby mu pomóc.
-Dziękuję.
Po tych słowach wyleciał ze szpitala, zaś lekarz wziął się za swoją pracę. Zabrał chorego do jednej z sal, podłączając elektrody do klatki piersiowej.  Przez kardiomonitor zauważył nierówne działanie serca. Na szczęście podane leki unormowały bicie organu. Chwycił za telefon, dzwoniąc do Victorii. Wiedział, że powinien powiedzieć jej o stanie Ricka. Odebrała, choć nadal zajmowała się Pepper. Oddychała bardzo niespokojnie, a leki przestały działać.
-Powiedz mi coś, co mnie ucieszy. Błagam.
Mężczyzna słyszał w jej głosie zmęczenie oraz załamanie.
-Dzwonię nie w porę? To może nie będę cię jeszcze bardziej katował. Pogadamy jutro.
Słowa przyjaciela ani trochę nie uspokoiły żony rannego.
-Co masz na myśli? Nic mi nie ściemniaj.
-Nie mam serca cię okłamywać, a i tak się dowiesz. Zajmuję się twoim mężem, bo był porażony prądem. Jednak opanowałem sytuację. Muszę jedynie siedzieć przy nim te kilka godzin, więc przydałabyś mi się do nagłych wypadków. Jesteś w stanie przyjechać? Mogę powiadomić kogoś innego.
Wytłumaczył spokojnie.
-Mogę pomóc, chociaż potrzebuję też zająć się Pepper. Leki przestały działać i jestem bezradna.
Przyznała z trudem.
-Przepraszam cię, Ho. Chcę ci pomóc i to zrobię, ale muszę też i jej pomóc.
Przełączyła się na mini słuchawkę, zabierając ze sobą walizkę, do której włożyła apteczkę oraz dokumenty.
-Zaraz będę.
-Dziękuję, Victorio. A co dokładnie się dzieje z Pepper?
Ciekawość wzięła górę.
-Ciężko oddycha i jest nieprzytomna. Zaraz ją zabiorę do szpitala. Może będziesz w stanie znaleźć jakieś lekarstwo na te ataki paniki.
Szybko wzięła kluczyki i wzięła chorą ze sobą dość ostrożnie. Położyła na tyłach wraz z walizką, a potem już tylko wsiadła za kierownicą, wyruszając w drogę. Ciągle utrzymywała kontakt z przyjacielem.
-Leki nie pomogły? To dziwne… Nie wiem, czy da się jej inaczej pomóc.
Czuł obawy, iż dziewczyna nigdy nie wyjdzie z tych ataków.
-Gdybym wiedziała więcej, ale zaczęła się przede mną zamykać. Nie wiem co robić, Ho. To mnie naprawdę przerasta!
Wydusiła z siebie poddenerwowana. Miała fart, bo nie trafiła na korki. Była coraz bliżej placówki medycznej.
-To może być spowodowane zmianą sytuacji i otoczenia. Może coś znajdziesz w jej kartotece medycznej.
-Sprawdzałam ją ostatnio. Nawet mam przy sobie wraz z innymi pacjentami z cyberchirurgii.
Po kilku minutach, znalazła się na miejscu. Rozłączyła się, próbując zaparkować na parkingu szpitalnym. Zdołała trafić na ostatnie wolne miejsce. Wzięła ze sobą walizkę oraz dziewczynę w swoje ramiona. Zabrała gadułę do sali obserwacji, kładąc na łóżku. Podłączyła do urządzeń i wyszła szukać Ho. Strach o męża nadal nie zniknął.
Tymczasem Rhodey zamartwiał się o Tony’ego. Nie widział go w domu, więc zajrzał do zbrojowni. Zamarł, wchodząc do środka. Brat leżał nieprzytomny na podłodze. Bez dłuższego namysłu zadzwonił po pogotowie. Wyniósł chorego przed fabrykę od razu na dźwięk syren.
-Zabieramy go.
-Mogę jechać z wami?
Chwilę się zastanawiali, ale widząc nieznaną technologię zgodzili się, aby wsiadł. Na monitorze widział bardzo nieregularne linie. Takie same jak po wypadku samolotu, a tętno… zwalniało.
-Tracimy go. Przygotować defibrylator.
-Nie! To go zabije!
-Dzieciaku, on już umiera.
-Błagam. Jedźcie szybciej i pomóżcie mu samymi lekami.
Nie sprzeczał się i przyspieszyli na prostej, aż trafili na miejsce. Szukał specjalisty po szpitalu. Nie potrafił go odnaleźć. Na szczęście zauważył znajomą mu lekarkę.
-Niech mu pani pomoże. Błagam!
Był zrozpaczony, gdyż nie chciał stracić brata. Kobieta wzrokiem widziała jak implant słabo pobudzał serce. Podała leki, żeby unormować rytm. Wzięła chłopaka na cyberchirurgię, gdzie podłączyła do maszyn. Wysłała przez pager jeden sygnał do przyjaciela. Lekarz usłyszał dźwięk, lecz bał się zostawiać Ricka bez opieki. Poprosił znajomego doktora do sali.
-Pilnuj go. Jeżeli coś zacznie się dziać, masz mnie zawiadomić.
Z tymi słowami wyszedł, kierując się do miejsca, gdzie znajdowała się przyjaciółka. Nie cieszył się na widok znajomego pacjenta.
-Co mu się stało? Przecież on umiera!
-A ja mam wiedzieć? Co robić?!
Zaczęła krzyczeć, a wiedziała, że w tym zawodzie potrzebny był spokój. Ho przyjrzał się mechanizmowi oraz wynikom.
-Obawiam się, że wada serca się pogłębiła. Nie ominie się bez zabiegu. Pomożesz?
Powiedział to na tyle spokojne, żeby i partnerka z pracy się uspokoiła.
-Powiedz mi co mam robić. Nie chcę mu bardziej zaszkodzić.
Oboje ubrali się odpowiednio do zabiegu, czyli fartuch, rękawiczki oraz czepek. Kobieta wzięła kilka głębokich wdechów na opanowanie nerwów. Poczuła się lepiej, więc tylko czekała na wytyczne.
-Implant jest połączony bezpośrednio z jego sercem. Trzeba go ostrożnie wyjąć i ustawić na mocniejsze impulsy. Musimy też sprawdzić, na jakim etapie zaawansowania jest wada. Damy radę, nie?
Uśmiechnął się do niej.
-Musimy.
Nie wiedziała co więcej powiedzieć. Zżerał ją stres, a mimo tego, starała się być w pełni opanowana. Najpierw uśpili chłopaka, aby nie obudził się podczas ingerencji chirurgicznej. Wykonała lekkie nacięcia w celu wyjęcia implantu. Ciągle monitorowali funkcje życiowe. Serce było w opłakanym stanie.
-Tak było wcześniej?
Mężczyzna także był przerażony na widok organu.
-Nie, ale módlmy się, żeby wzmocnienie pracy rozrusznika pomogło. Inaczej obawiam się, że będzie konieczny przeszczep… a on tego nie przeżyje.
Spojrzał na kobietę przygnębionym wzrokiem.
-Trzymajmy kciuki. Uda się nam. Po prostu musi być tak, a nie inaczej.
Usiłowała podbudować motywację, a także chęć walki o jedno życie. O życie, które już miało przed sobą wiele prób.
Gdy Yinsen ustawiał implant, Victoria wpatrywała się w odczyty.
-Już prawie skończyłem. Mam nadzieję, że serce zaakceptuje nowe ustawienia.
Podpiął wszystkie kable z mechanizmu, ale nie wkładał go.
-Zaraz zrestartuję implant. Musimy być gotowi na wszystko.
Opiekunka Pepper przygotowała sprzęt do defibrylacji.
-Zrób to.
Nie musiała dwa razy powtarzać. Wyłączył urządzenie, przez co zmiany na monitorze były widoczne od razu. Serce nie wysyłało wymaganego impulsu.
-Musimy odczekać chwilę. Podaj mu tlen. Ułatwimy mu życie.
Po chwili, włączył implant, zaś ona dała maskę tlenową. Czekali na zmianę stanu Tony’ego. Wystarczyło parę minut, żeby coś zaczęło się dziać. Nic dobrego.
-Jego serce przestało bić, a defibrylator go zabije. Co robić?
Spytała, licząc na szybką reakcję.
-Zwykła reanimacja. Już nie da się mu bardziej zaszkodzić.
Wyjaśnił na spokojnie. Zaczął uciskać klatkę piersiową, zaś implant nadal nie działał, jak należy.
Nagle mężczyzna otrzymał telefon. Zmartwił się jeszcze bardziej.
-Przejmij uciskanie. Muszę się zająć kimś jeszcze.
-Ho, nie teraz! Potrzebuję cię!
Była załamana.
-Wrócę, a poza tym i tak dasz radę. Wiem to.
Uśmiechnął się, pocieszając i wyszedł. Kobieta przejęła reanimację.
-No dalej, Tony. Walcz. Całe życie przez tobą.
Zmęczenie dało o sobie znać, lecz resztkami sił walczyła za niego. Nie przerywała czynności ratowniczych.

Rozdział 25: W sidłach wroga

0 | Skomentuj
Pepper na nowo wpadła w panikę, więc Tony znowu zaczął ją uspokajać. Ostrożnie się do niej przysunął.
-Pepper, nikt mnie nie skrzywdzi. Jesteśmy bezpieczni. Ty i ja. Nie bój się.
-Kłamiesz. K… Kłamiecie.
-Pepper, ich tu nie ma! Zostali aresztowani!
Nowa matka próbowała jakoś do niej przemówić.
-Te wiadomości są fałszywe. Oni chcą tylko, żebyś się bała. Karmią się twoim strachem.
Powiedziała półprawdą.
-Już nie zrobią ci krzywdy. Spokojnie.
Geniusz również próbował opanować jej nerwy.
-Pepper?
Nie odpowiedziała nic. Przechyliła się na bok, mdlejąc. Kobieta skontrolowała jej funkcje życiowe poprzez bransoletkę, a następnie podała leki uspokajające.
-Jednak nici z waszego wyjścia. Wybacz.
-Czy… Czy ona z tego wyjdzie?
Był przerażony jej atakami, a także wściekły za swoją bezradność.
-Na razie wszystko jest pod kontrolą. Nie martw się. Od tego przecież jestem, żeby jej pomóc.
Zauważyła, że oddech się unormował, więc leki działały. Nie zdradzała swoich obaw, gdyż wiedziała, że chłopak miał za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Przykryła chorą kocem i zajęła się sprzątaniem puzzli.
-Przepraszam, że musiałeś być tego świadkiem. Nie powinieneś w swoim stanie doświadczać takich rzeczy.
-Przeżyłem już gorsze chwile, a mi przecież nic nie jest.
Wyjaśnił spokojnie.
-Jeżeli będę w pobliżu, to zawsze mogę jej pomóc.
-Wiem, ale nie chcę, żebyś przechodził przez to samo. Już wystarczająco masz kłopotów.
Kobieta nie zamierzała mieć kolejnego pacjenta, a przyjacielowi wolała oszczędzić rollercoaster przygód.
-Obyło się bez ataków po śmierci mojego ojca. Takie widoki to dla mnie błahostka.
Uśmiechnął się do lekarki.
-Więc przywykłeś do tego? Gratuluję. Jestem naprawdę z ciebie dumna.
Pochwaliła go za taką postawę. Zastanawiała się nad zadzwonieniem do męża, gdyż wiadomość o ofiarach i zdjęciach zmarłych nie była czymś normalnym. Po wybraniu numeru czekała na odzew. Nie odbierał, przez co zmartwiła się.
-Coś się stało?
-Nie wiem, ale na razie niczego się nie dowiem.
Stwierdziła z lekkim opanowaniem, a wewnątrz drżała ze strachu. Stark domyślał się, że sprawa dotyczyła jej męża. Chciał to sprawdzić.
-To może ja już pójdę.
-Poczekaj.
Sprawdziła bransoletkę, upewniając się o pełnym ładowaniu.
-No dobra. Jeśli chcesz, to cię nie zatrzymuję.
-Dziękuję.
Odpiął ładowarkę, założył koszulkę, zaś urządzenie wziął do ręki.
-Do widzenia.
Wyszedł z domu Bernesów, łapiąc taksówkę. Od razu, kiedy dotarł pod swoje lokum, skierował się w stronę fabryki. Tam założył zbroję i wyleciał na miasto. Ostatnią aktywność FBI odnalazł na jakiś magazynach na nadbrzeżu. Bez wahania poleciał w tamtym kierunku. Agenci krzyczeli, zaś Rick jako ich dowódca nie wiedział, jak działać. Byli w potrzasku tak samo jak kiedyś Virgil Potts.
Kiedy Iron Man wylądował między dwoma grupami, które ze sobą toczyły walkę, odwrócił się w kierunku agentów.
-Zabierzcie rannych i wynoście się stąd.
Pojawienie się bohatera jedynie bardziej sprowokowało przeciwników do większego ostrzału. Podniósł jeden z kontenerów, tworząc ochronę dla ludzi Ricka. Szef wykorzystał pomoc herosa, przegrupowując oddziały.
-Oddział Alfa na lewo! Brawo na prawo! Reszta robi za barykadę! Nie pozwólcie im uciec!
Krzyczał do nich, zaś sytuacja robiła się coraz bardziej poważna. Tony nie zamierzał im przeszkadzać, więc podszedł do ich dowódcy.
-Może na coś się przydam?
-Gdybyś mógł, to obroń moich ludzi. Ja idę po większą rybę.
Wstał, idąc do magazynu. Na widoku miał Nefarię, który wysłał kolejne zdjęcia z podpisem o ofiarach. Teraz miał dowód, że to on dręczył dziewczynę. Przeładował broń, czekając na odpowiednią okazję.
Nagle znikąd pojawiła się zjawa.
-Duch.
Chłopak nie chciał zostawić agenta samego, dlatego poszedł za nim. Akurat miał czystą linię strzału, lecz nie zdołał wymierzyć przez szybkie zniknięcie przeciwnika. Dostrzegł go później jak wszedł ręką w pancerz Iron Mana.
-No i proszę. Mamy nieproszonych gości.
Zacisnął dłoń na prawie niedziałającym sercu. Ból był na tyle ogromny, że pilot wydał z siebie krzyk. Czuł, jak uciekały z niego siły życiowe. Rick strzelił mu w obronę, a następnie wskazał gestem ręki na agentów z poszczególnych grup. Cały magazyn został otoczony, dlatego nikt nie mógł uciec. Jednak brakowało mu amunicji i jedynie ciosem z pięści znokautował Ducha. Najemnik zostawił bohatera w spokoju, ale terroryści tylko czekali na polecenie hrabi.
-Teraz!
Rzucili siatkę na agenta, aż poczuł piekielny ból. Długo nie ustał na nogach, gdyż serce zwalniało. Usiłował walczyć dla swojej rodziny. Przegrał, pogrążając się w ciemności.
© Mrs Black | WS X X X