Rozdział 24: Chwile nadziei cz. 2 Nowy początek

6 | Skomentuj

--Miesiąc później--

Nareszcie nadszedł ten upragniony dzień. Dzień, który wszystko zmieni. Relacje między mną a Pepper. Teraz staniemy się dla siebie kimś bliższym. Przygotowywałem się do ceremonii w zbrojowni. Rhodey pomógł mi zawiązać muszkę. Sam też przy tym potrzebował pomocy.

-No i jak?

-Elegancko. Naprawdę Pepper ma szczęście, że ją wybrałeś. A księdza też zamówiłeś?

-No z tym to musiałem improwizować- zaśmiałem się, podchodząc do komputera

<<Dziś jest ten wasz dzień. Dzień, który połączy was węzłem małżeńskim. Spotykamy się tu...>>

Przerwałem puszczanie taśmy. Rhodey śmiał się z tego pomysłu.

-Nieźle geniuszu. Myślę, że jej się to spodoba. To będzie niezapomniany dzień

-Tak, zdecydowanie niezapomniany. I pomyśleć, że po tym wszystkim, co przeszliśmy przez te akcje Ducha, nadal chcemy ułożyć życie na nowo

-Minęło sporo czasu od tej walki. Ja nadal nie wierzę, że żyję, a jedną nogą byłem po tamtej stronie

-To się nazywa mieć wielkie szczęście. Chociaż wiemy, że to Duch zabił dr Yinsena. Dobrze, że to już minęło- skończyłem wspominać i przygotowywałem ozdoby

Z pomocą Rhodey'go rozwinąłem czerwony dywan, a dzięki zbroi.maskującej powiesiłem białe ozdoby blisko sufitu. Odleciałem lekko do tyłu, by zobaczyć, czy nie powiesiłem za krzywo.

-Idealnie- dumny z siebie zleciałem powoli w dół

-Ty tak się nie zachwalaj, tylko załatw też jedzenie i muzykę- zwrócił Rhodey uwagę na brakujące elementy

-Dobra, już lecę- ruszyłem do wyjścia

-Tony, bez zbroi- wskazał na ścianę, gdzie miałem ją schować

Dobrze, że zauważył. W zbroi nikt, by mnie nie wpuścił do sklepu. Szybko zrobiłem zakupy i wszelkie potrawy położyłem na stole, przykrytym białym obrusem. Stół postawiłem po prawej stronie naprzeciw skrzynki z narzędziami. Pewnie Pepper wolałaby ślub gdzieś indziej, ale zgodziła się na moją sugestię.

-Tyle wystarczy?- spytałem się niepewnie

-Wszystko jest, a muzyka?

-Z komputera włączę muzykę typową dla wesela

-I wszystko gra- uśmiechnął się Rhodey

Ciekawe, czy Pepper już gotowa?









-Pepper, jesteś już gotowa?- spytała się mnie Bobbie

-Jeszcze tylko włosy zepnę- spięłam je w kok

Bez zapowiedzi weszła do pokoju.

-Wyglądasz ślicznie. A welonu ci nie potrzeba?- zauważyła brak nakrycia głowy

-Nie cierpię welonów. Tak będzie lepiej- przyznałam

-No jak wolisz. Do twarzy ci w tej sukience- powiedziała komplement

-Dzięki, ale ona ma już swoje lata. Niezbyt typowa dla ślubu. Taka zwykła, biała i prosta bez zbędnych dodatków

-Nie przejmuj się. Olśniewasz pięknością, nawet bez sukienki- uśmiechnęła się

Zobaczymy, co Tony powie. Szkoda, że mój ojciec siedzi w pracy. Wiem, że jako agent FBI ma ciężko, ale dziś jest mój wymarzony dzień z moich snów. Nie mógł odpuścić? To przykre, choć dobrze mieć Bobbie przy sobie. Jest moją świadkową, a Tony ma pewnie Rhodey'go.

-To może już chodźmy. Spóźnimy się, a tego byś nie chciała

-No właśnie. To chodźmy- szybko wzięłam małą torebkę i założyłam czarne buty na obcasie

Wsiadłam na motor Bobbie i pojechałyśmy do zbrojowni. Właśnie. Ślub w zbrojowni? Tego nikt nie przeżył. Tylko, jak to będzie wyglądać?









Niecierpliwie zerkałem na zegarek. Czekałem, aż pojawi się moja przyszła żona. Nerwowo chodziłem po zbrojowni, a Rhodey chciał mnie uspokoić.

-Tony, jeszcze ma czas. Spokojnie. A właśnie, naładowałeś implant?

-Rhodey, błagam. Jeden dzień bez matkowania. Tak, naładowałem. Czy chociaż dzisiaj możesz przestać?

-Nie, bo ciebie trzeba niańczyć- wybuchnął śmiechem

-Milcz- poprosiłem go

Rhodey czasem przesadza. Trochę dziwne, że Roberty tu nie ma. Może ma ważną rozprawę? Akurat w taki dzień. Jest dla mnie ważna i zawsze ją traktowałem, jak drugą matkę. Z zamyśleń wyrwał mnie dźwięk silnika motoru. Przyszła.

-Możemy zaczynać- podszedłem do panela i włączyłem dialogi

Czekałem przy "ołtarzu" na Pepper. Muzyka była powolna. Towarzyszyła jej Bobbie, a obok mnie stał Rhodey z obrączkami.

Gdy stanęliśmy obok siebie, zaczęła się prawdziwa ceremonia.

<<Moi drodzy. Zebraliśmy się tu dziś, aby połączyć tych dwoje ludzi. Dziś jest ten wasz dzień. Dzień, który połączy was węzłem małżeńskim. Czas na przysięgę>>

Trzymałem rękę po stronie serca. Czułem lekkie zdenerwowanie. Bałem się, że pójdzie coś źle. Wszystko robiłem sam z Rhodey'm.

<<Anthony Edwardzie Starku, czy przyrzekasz wierność, miłość i uczciwość małżeńską, dopóki śmierć was nie rozłączy?>>

-Tak- przełknąłem przez gardło nadal spięty

<<Patricio Virginio Potts, czy przyrzekasz wierność, miłość i uczciwość małżeńską, dopóki śmierć was nie rozłączy?>>

-Tak- odparła z uśmiechem

<<Możecie włożyć obrączki i pocałować się>>

Wyciągnęliśmy dłonie i Pepper założyła mi pierścionek na palcu mojej ręki, a ja uczyniłem to samo. Całą ceremonię zapieczętowaliśmy długim pocałunkiem.

-Brawo!- krzyknęła Bobbie, klaszcząc

Wtopiłem się w jej usta. Cieszyłem się, że nie było nic złego.

-I jak księżniczko? Czy to był ślub twoich marzeń?

-Nawet większy od marzeń- przytuliła mnie czule

-Oj Pep. Kocham cię

-Ja ciebie też

Chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale rozbrzmiała się muzyka do tańca. To sprawka Rhodey'go.

-Zatańczysz?- skłoniłem się

-Z przyjemnością- chwyciła mnie za rękę

Rozkoszowaliśmy się wspólnym walcem. Byłem totalną pokraką i ciągle ją deptałem.

-Wybacz, nie umiem tańczyć- wstydziłem się do tego przyznać

-Nie szkodzi. I tak jest cudownie- położyła głowę na moim ramieniu






Myślałam, że Tony potrafi tańczyć, ale nie było to, aż takie ważne. Staliśmy się prawdziwą parą. Gdy wtuliłam się bliżej niego, czułam, jak bije mu serce. Kołysaliśmy się lekko, a on był zdenerwowany.

-Tony, nie denerwuj się. Jest dobrze

-Ja się nie denerwuję

-Tony, uczciwość- przypomniałam mu o przysiędze i od razu się przyznał

-Wybacz, ja tylko chciałem, by wszystko było idealnie

-I jest, bo jesteś ty, Rhodey i Bobbie. Trochę szkoda, że mój ojciec się nie zjawił i pani Rhodes, ale jestem z ciebie dumna z tego, ile serca włożyłeś w te przygotowania

Tańczyliśmy długo, aż do wieczora, gdy Rhodey dorwał się do jedzenia. Czasami potrafi być bardzo głodny. Nawet Bobbie wyluzowała  i niczym się nie przejmowała. To był najlepszy dzień. Dzień, który zmienił moje życie.


-------***-------

I tym oto rozdziałem zamykamy sezon drugi. Mam nadzieję, że jeszcze wytrwacie do końca opka, bo po nim startuje coś nowego.Miało być w czerwcu, ale plany się zmieniły. Poza tym zadecydowałam, ze zostaję przy IMAA i pisaniu. Nie mogę rzucić czegoś, dzięki czemu żyję :) Aha no i ważny nius. Będą po dwa rozdziały w tygodniu

Rozdział 23: Chwile nadziei cz. 1 Stary porządek

4 | Skomentuj

--*Victoria*--

Nie mogłam im powiedzieć wszystkiego, bo po co ich niepotrzebnie martwić. Mówiłam, że wybudzą się, a sama nie wiem, jak długo to potrwa.
Sprawdziłam wszelkie odczyty z monitora. Rhodey nadal miał przetaczaną krew. Musiałam ich obserwować i nikt nie mógł do nich wejść.

-I co z nimi?- podeszła moja przyjaciółka z pracy

-Bywało lepiej. To była ciężka noc

-Nie tylko dla ciebie. Też miałam operację, ale małego noworodka

-Przeżyło?- oderwałam wzrok od kartki

-Tak, ale ciężko było go ustabilizować. No dobra. Muszę już lecieć i zobaczyć, co z maluszkiem, a ty wypij kawę, bo nie utrzymasz się na nogach

-Dzięki, Rachele. Tobie też się przyda

No i zostałam sama. Miała rację. Musiałam pójść po kawę. Ledwo czuję, że żyję. Po zaparzeniu espresso mogłam dalej pracować. Ponownie przejrzałam ich wyniki, by ustalić, ile potrzebują czasu na przebudzenie. Dni, tygodnie, miesiące? Jednak mieli dużo szczęścia, a ten pocisk był identyczny, który znaleziono w ciele Ho. Oni muszą wiedzieć, kto to był.

-Muszę porozmawiać z Pepper, gdy poczuje się lepiej- pomyślałam






--*Bobbie*--

Wyszłam ze szpitala, by pojechać zabrać ciało Ducha. Miała mi w tym pomóc agentka Hill. Podałam jej adres i dość szybko się zjawiła. Zbrojownia była otwarta, a ciało leżało na podłodze.

-Fury nic nie wie?- chciałam być pewna, że nie powiedziała nikomu

-Spokojnie. On jest zajęty i nawet nie zauważył, jak zniknęłam. Wezwałaś mnie, żebym pomogła ci z tym czymś?

-Wiem, że to obrzydliwe. Musisz mi pomóc sprzątnąć zwłoki. Nie miałam na to czasu, bo musiałam być w szpitalu. Chciałam wiedzieć, czy operacja się udała

-A kogo on chciał zabić?- spytała zdziwiona na kulę w głowie

Hill wyjęła worek i jednym ruchem włożyłyśmy do niego zwłoki. W końcu po nim. Pepper była bardzo dzielna, celując w niego.

-Wiesz, Hill. Duch chciał wszystkich pozabijać. Zranił Rhodey'go Rhodesa i usiłował zabić Tony'ego Starka- zasunęłam worek, patrząc ostatni raz na tego szaleńca

-To poważna sprawa. Dobra, zabieram go do kostnicy, gdzie zajmą się wyciąganiem pocisku. A wiesz, kto go zabił?

-Nieważne. Grunt, że nikomu już nic nie zrobi

Wzięłam małą ścierkę i wytarłam podłogę z krwi. Pożegnałam się z agentką i wróciłam do szpitala. Brudna robota skończona.






--*Pepper*--


Dopiero mi się oświadczył i Duch znowu zaatakował. Dobrze, że już nic nie zrobi. Teraz tylko musi skończyć się ten koszmar.
Przestałam płakać, ale widok Tony'ego i Rhodey'go nieprzytomnych mnie martwił. Oni muszą wydobrzeć. Po prostu muszą. Chciałam tam wejść, ale nikt mi na to nie pozwalał. Czułam się bezsilna.
Nagle wróciła Bobbie. Nawet nie zauważyłam, że zniknęła.

-Wychodziłaś, ale po co?- podniosłam głowę

-Musiałam posprzątać po twoim bałaganie- lekko się uśmiechnęła

-Bobbie, on mi ledwo dał pierścionek i znowu szpital. Myślisz, że nic im nie będzie?- siedziałam nadal przybita

-Nie martw się o nich. Jesteś ich bohaterką. Ocaliłaś nas wszystkich. Popatrz na to z tej perspektywy. Gdyby nie ty, nie wiem, czy też nie leżałabym tam, gdzie oni- chciała mi pokazać dobrą stronę mojego odruchu

Nie czułam się z tym dobrze. Zabiłam człowieka. Może szaleńca, najemnika, ale to ta sama postać. Powinnam skakać z radości, że umarł na zawsze, a chłopaki przeżyli.

-W sumie? To trochę masz rację. Mógł strzelić w ciebie, albo...- zastanowiłam się

-Nawet i w twoje ciało- dokończyła

-Prawda...Jestem bohaterką. Jestem Rescue

No i wygadałam się. Ups, ale to nieważne. Pora, żeby się dowiedzieli.

-Chcesz im to powiedzieć?- szepnęła Bobbie

-Tak, już czas- pokazałam jej pierścionek

-A oni się zgodzą? Lepiej nie mów, nim się nie obudzą- doradziła

-Masz rację. To będę czekać. Przecież nie będą nieprzytomni w nieskończoność


---2 tygodnie później---

Czekałam długo na jakiekolwiek informacje na temat ich stanu zdrowia. W końcu lekarka wpuściła nas do sali. Byli przytomni. Nareszcie. Podeszłam do nich uśmiechnięta. Cieszyłam się, widząc ich żywych.

-Cześć, jak się spało?

-O, rany. A to ile my tu leżymy?- spytał Rhodey rozkojarzony

-Długo. Naprawdę, Rhodey. Wy nie wiecie, jak się o was martwiłam. Umierałam ze strachu. Wy wiecie, co w ogóle się stało?- zaczęłam mówić bardzo szybko, że nie wiem, czy mnie zrozumieli

-Powoli, Pepper. Pies cię nie goni- zaśmiał się Tony

-Brakowało mi was- przytuliłam ich wzajemnie

-A od ciebie nie da się odpocząć- wyrzucił Rhodey

-Rhodey, bo cię zrzucę z łóżka- uśmiałam się, jak głupia

Byłam szczęśliwa, że wszystko się ułoży. Teraz tylko jeden moment. No dobra. Dwa momenty.

-Tony, może powiemy Robercie o naszym sekrecie. Dobrze wiesz, czemu?- poprosiłam go

-Nie, nie wiem. Nie dawaj mi zagadek, których nie rozwiążę

Pokazałam mu pierścionek i od razu pamięć mu wróciła.

-Stary, czy ty ją poprosiłeś o rękę?- zdziwił się nasz przyjaciel

-Szczęściarz ze mnie. Prawda, Pepper?

-Prawda- cmoknęłam go w policzek

-Kiedy zamierzaliście mi o tym powiedzieć?

Rhodey czuł się urażony, że nic nie wiedział. Przecież nikomu o tym nie mówiliśmy, a Bobbie się domyśliła. Przy niej nie da się nic ukryć.

-To powiedzmy jej o naszej tajemnicy ze zbrojownią. Rhodey?- zdecydował się, ale prosił też przyjaciela o zgodę

-Dobra, zgadzam się. A Duch na pewno nie żyje?

-Na pewno. Załatwiłam go na amen

-Tony, ona jest wariatką- szepnął Tony'emu, ale i tak go usłyszałam

-Rhodey, a ty się już dobrze czujesz?

-Znakomicie, ale chyba nie planujecie szybko becikowe?- zaśmiał się Rhodey

-Nie!- zaprzeczyłam

A ten to ma pomysły. Nawet nie było ślubu, a już mają być dzieci? Rhodey czasem bywa większym wariatem, niż Tony.

-Tak, tylko pytam. To kiedy chcesz jej powiedzieć?

-Dziś jest ten dzień. Nie zwlekajmy na to dłużej

-Ale w szpitalu? Myślisz, że to odpowiedni moment?- zaczął się wymigiwać

-Tak. To pójdę po nią

Poszłam po Robertę, by mogła poznać prawdę. Ja jej tego nie powiem. To ich zadanie.

-Pepper powiedziała, że macie mi coś do powiedzenia

-Roberto, bez kłamstw i tajemnic. Zaufałaś mi kolejny raz, a teraz pewnie zwątpiłaś, czy mówiłem ci ciągle prawdę

-Tak, zwątpiłam już dawno. Od razu, jak wróciliście bardzo późno do domu. I jeszcze ta akcja w warsztacie. Żądam wyjaśnień- mówiła twardo, ale ze spokojem

-Powinienem ci o tym dawno powiedzieć, ale bałem się. Bałem się, że ktoś może cię skrzywdzić. Od samego początku działałem jako Iron Man, a Rhodey towarzyszył mi w zbroi War Machine, zaś Pepper dołączyła później. Nie mówiłem ci o tym, bo chciałem nas wszystkich chronić. Wybacz, Roberto. Chciałem dobrze

-W porządku, Tony. Wybaczam- przytuliła ich w swoje objęcia

--------*****-----------

Mamy już pierwszą część zakończenia drugiego sezonu.  Roberta zna ich sekret. Będzie happy, więc już dramatu w sezonie nie spotkacie. Dopiero w kolejnej części wszystko możliwe. Ach no i za tydzień ślub :D

Rozdział 22: Czas na nic

5 | Skomentuj

Nie chciałem na to patrzeć. Ten widok Rhodey'go we krwi mnie przerażał. A później Duch upadł bezwładnie. Pepper w niego strzeliła. Moja bohaterka.

-Rhodey, musisz być cały. Błagam, nie zostawiaj nas- uciskałem jego ranę

-Tony,...ja nigdy was...nie zostawię- próbował złapać tchu, ale ciężko mu się oddychało

Bałem się o niego. Ciągle wierzyłem, że wyjdzie z tego. Zadzwoniłem po Victorię.

-Victioria, to ja, Tony. Potrzebuję pomocy. Obok domu Rhodey'go jest...magazyn. Proszę cię, przyjedź. Rhodey jest ranny- pod koniec prośby zakaszlnąłem, próbując oddychać

-Dobrze, już jadę. A co z tobą? Nie brzmisz, jakbyś dobrze się czuł

-To nic...Po prostu przyjedź

Nie martwiłem się o to coś we mnie, co atakowało spięciami przy implancie. Martwiłem się o Rhodey'go. On musi z tego wyjść cało. Nie mogę go stracić. To mój najlepszy przyjaciel.

-Dzwoniłeś po pomoc?- spytała Pepper roztrzęsiona

-Tak, przyjadą. Będzie dobrze, Pepper

-Musiałam go zabić. Musiałam- spłynęły po jej policzkach łzy i upadła na kolana

Była w ciągłym szoku. Nie pozwolę, by zamknęli ją w więzieniu. Gdyby nie ona, ja też leżałbym z kulą, jak Rhodey.
Bobbie wzięła Pepper z ziemi, a ona nadal płakała i była przerażona.

-Pepper, już jest dobrze. Nic nikomu się nie stanie. Pogotowie zaraz będzie. Po prostu uspokój się- przytuliła ją

-Ja...ja...nie chcę. Nie chcę iść do więzienia- jej głos wciąż drżał

Pepper też potrzebowała opieki medycznej. Nie wyglądała zbyt dobrze. Muszą im pomóc.
Nerwowo zerknąłem na zegarek. Minął kolejny kwadrans i nikt się nie zjawił. Traciłem już siły. Moje oczy chciały widzieć ciemność, ale ostatnimi resztkami energii utrzymałem się przytomny. Nadal uciskałem przy ranie Rhodey'go.
Dopiero po pięciu minutach pojawiła się długo oczekiwana pomoc.

-Co się stało?- zapytał sanitariusz

-Rana postrzałowa w brzuch, ona jest w szoku, a ten ma jakieś ustrojstwo w sobie- zdała raport Bobbie

Z karetki wysiadła Victoria. Od razu nas zauważyła i wydała wytyczne do sanitariuszy.

-Zadzwońcie do szpitala, by przygotowali salę operacyjną. Będziemy musieli operować dwie osoby na raz. Jedna z postrzałem, a druga...- wydała polecenie

-Coś ma w sobie, co poraża go prądem od wewnątrz- wtrąciła się

-A dziewczynie trzeba podać leki jakieś na uspokojenie

-Błagam, ratujcie go- błagałem rozpaczliwym tonem

-Spokojnie, Tony. Zajmiemy się nim

Jej głos usłyszałem jako ostatni.




Rozdział 21: Bez litości

20 | Skomentuj

Wróciłam do domu zupełnie, jak nowo narodzona. To był wspaniały dzień. Nadal czuję motylki w brzuchu. Nadal nie potrafię przyjąć do wiadomości, że Tony mi się oświadczył. Poszłam do salonu, gdzie Bobbie oglądała jakiś film.

-Jak było? Nikt tu nie dzwonił?- spytałam ją

-Nie, a jakby ktoś przyszedł, to wywaliłabym go za drzwi- zaśmiała się

-Bardzo śmieszne. Dobra, idę do góry. Muszę zasnąć. Dobranoc- uśmiechnęłam się, maszerując do łazienki

Wzięłam kąpiel, by pozbyć się jakichkolwiek zmartwień. On mi pokazał, jak wiele dla niego znaczę. Dopracował pierścionek, który jego ojciec miał wręczyć Marii. W dodatku nadal pamiętał dzień, kiedy się poznaliśmy. To było najpiękniejsze z całego tego dnia.
Po kąpieli poszłam do pokoju. Gwałtownie otworzyła drzwi, Bobbie. Nie wyglądała na zadowoloną.

-Co się stało?

-Wykryłam sygnał Ducha. Pojawił się i jest gdzieś w terenie domu Rhodes'ów- pokazała mi na ekranie

-Zbrojownia. O, nie! Musimy tam dotrzeć- byłam zdenerwowana

Szybko przebrałam się w zwykłe ciuchy. Do ręki dała mi blaster.

-Żartujesz? Przecież nie zdałam szkolenia

-Szkolenie, czy nie, nie dam ci zginąć. Mam się tobą opiekować, pamiętasz? Virgil nie chciałby przychodzić na twój pogrzeb, skoro ledwo się zaręczyłaś

-Chwila, skąd ty to wiesz? Nie gadaj bzdur

Pokazała mi moją rękę, gdzie ewidentnie widziała błyszczący się klejnot. Próbowałam to ukryć.
-To nie jest pierścionek zaręczynowy. Po prostu kupiłam go

Kupiłam? Ha! I ona mi w to uwierzy? Nie ona. Nie Bobbie Morse. Nie Mockingbird.

-Nie umiesz kłamać, Pepper. Dobra, nie musisz mi mówić, ale ja wiem swoje. Mówiłaś o zbrojowni. Co tam takiego jest oprócz zbroi?- przejrzała mnie na wylot

-Tony tam często przesiaduje. To on zrobił ten pierścionek. O rany. Wygadałam się!- ugryzłam się w język i machałam rękami w dół

-O zaręczynach powiesz mi później. Najpierw trzeba go uratować, skoro mówisz, że często tam przesiaduje

Schowałam blaster w pasek, a Bobbie uzbroiła się w swoje pałki. Wsiadłyśmy na motor i wskazałam jej dokładne położenie zbrojowni. Ona wie o naszej tożsamości, więc Tony mnie nie zabije, że jej podałam konkretne współrzędne bazy.

-Myślisz, że Duch go może skrzywdzić?- byłam przerażona

-Nie wiem. Jest nieobliczalny. Spodziewaj się wszystkiego










Poszedłem do zbrojowni. Tam chciałem zacząć budowę nowej zbroi. Będzie odporniejsza na wszelkie ataki. Muszę zrobić lepszy pancerz.
Włożyłem maskę do spawania i wziąłem palnik do ręki. Gdy chciałem spawać ze sobą części, coś mnie zaciskało przy implancie. To był piekielny ból.  Nie wiedziałem, co się dzieje. Przecież ostatnio z nikim nie walczyłem. Byłem spokojny i nie lekceważyłem zaleceń. Kolejny sabotaż? Duch.
-Duch, pokaż się! Wiem, że to twoja sprawka!- krzyczałem, by wyszedł z ukrycia
Dość szybko zeskoczył z dachu. W ręce trzymał jakiś przycisk. Pewnie przez to mnie atakuje.

-Obserwowałem cię długo, Stark. Czekałem, aż wrócisz tu i będziesz majstrował kolejny pancerz

-Ty mnie śledziłeś? Cały ten czas? Nie nudzi ci się to?

-To sprawa osobista- przyznał Duch

-Tak osobista, że grozisz Pepper?- nie rozumiałem jego planu

-Muszę się jakoś zabezpieczyć w razie problemów

Dalej nie rozumiałem, czego chciał. Mówi, że sprawa osobista, a miesza w to innych. Tylko po to, gdyby miał ze mną większy problem?

-Zabiłeś Yinsena?- chciałem wiedzieć, czy to on był temu winien

Przycisnął przycisk, przekręcając wskaźnik, żeby zmienić napięcie prądu. Poczułem silniejszy ból, aż mnie zgięło w pół.

-To było proste. Musiałem to zrobić, by łatwiej cię zabić. Nie spodziewałem się nowej pomocnej dłoni- zaśmiał się złowieszczo

-Czego ty naprawdę chcesz? Mojej śmierci?

-Dokładnie tego. Wiele różnych nieprzyjemnych najemników chciało cię zabić. Każdy miał swoją cenę, a jeden z nich wynajął mnie,bym zakończył sprawę

-A Whitney to też twoja sprawka?- ledwo wykrztusiłem z siebie, pytając

-Przeszkadzała mi. Też miała na ciebie haka. Dobra, koniec tych pogawędek. Jeszcze się spotkamy. Mam wszystko pod kontrolą

Znowu wcisnął przycisk, ale to porażenie było najsilniejsze. Osunąłem się w dół . Byłem oparty o ścianę, trzymając się za implant. Zadzwoniłem po Rhodey'go.

-Rhodey...Duch...zbrojownia. Przyjdź- prosiłem, mówiąc z przerwami

Duch się ulotnił. Muszę pozbyć się tego czegoś ze mnie i jego również. Whitney też chciała mojej głowy? A Blizzard był niewinny. Czyli za wszystkie sznurki od początku pociągał tylko Duch. Najgorsze było to, że on wróci.
Po trzydziestu minutach zjawił się Rhodey. Od razu do mnie podbiegł. Próbowałem wstać sam, ale musiał mi pomóc.




© Mrs Black | WS X X X