Rozdział 3: Walcz dla niej

**Roberta**

Nie mogłam im odpuścić szkoły, choć po wczorajszym dniu na pewno nie mieli ochoty. Przynajmniej jutro mieli wolne. Przygotowałam im prowiant, a następnie poszłam ich obudzić. Zapukałam do Rhodey’go.

Roberta: Do szkoły.

Tyle powiedziałam, bo było słychać skrzypnięcie łóżka. Wiedziałam, że wstał, więc poszłam do ostatniego z pokoi. Również uderzyłam delikatnie w drzwi.

Roberta: Tony, wstajemy. Szkoła wzywa.

Nie usłyszałam nic i to mnie zaniepokoiło. Weszłam do środka, zastając go na ziemi. Siedział, a myślami gdzieś błądził.

Roberta: Wiem, że to dla ciebie trudne, ale nie możesz olewać swoich obowiązków związanych z nauką. Wszystko się jakoś ułoży. Znajdą ją.
Tony: Nikt tego nie wie.

Mówił dość przybitym głosem. Usiadłam obok niego i przytuliłam do siebie, aby poczuł, że nie był z tym sam.

Roberta: Będzie dobrze, Tony. Pomyśl o tym w ten sposób. Jej ojciec dzielnie walczy i nie podda się. Nawet gdyby miał trafić do pustego domu, to wróci. Wróci tam i będzie czekał na nią.
Tony: Wiem o tym. Jak się trzyma?

Spojrzał na mnie, licząc na jakąś odpowiedź. Nie wiedziałam, czy mu powiedzieć prawdę. Ciężko zniósł same informacje o zdarzeniu, a co dopiero o stanie zdrowia Virgila.

Roberta: Jest w szpitalu pod dobrą opieką. Teraz się tym nie przejmuj i wstawaj. Autobus zaraz wam odjedzie.

Uśmiechnęłam się do niego, dając mu pozory, że wszystko grało, choć w rzeczywistości tak nie było. Pomogłam mu wstać z podłogi i dołączyliśmy do Rhodey’go w kuchni. Akurat pakował śniadanie do plecaka.

Roberta: Wróćcie od razu do domu po szkole. No i nie wyłączajcie telefonów. Ja się dowiem o wagarach.

Pogroziłam im palcem, a oni jedynie pokiwali głową. Pożegnali się ze mną, wychodząc z domu. Zajęłam się przygotowywaniem do pracy.

**Tony**

Przez całą noc nie mogłem zmrużyć oka, choć zrobiłem małe drzemki. Przez to nie byłem w pełni aktywny na lekcjach. Ledwo co siedziałem na nich, a oczy zamykały się. Dopiero dźwięki z sali obok jakoś mnie obudziły. Jakaś klasa oglądała film wojenny, a Rhodey z zainteresowaniem próbował zgadnąć o czym był. Za to mój wzrok ciągle był wbity w pustą ławkę, gdzie zwykle siedziała Pepper. Czułem tę pustkę, chociaż zdawałem sobie sprawę, że łatwo nie da za wygraną. Wróci do nas.

Prof. Klein: Panie Stark, jaka będzie odpowiedź?
Tony: Eee… Co?

Nieco potrząsnąłem głową, żeby jakoś oprzytomnieć. Jednak i tak musiałem zapytać o samo zadanie. Spojrzałem na chwilę do podręcznika, aż odpowiedziałem prawidłowy wynik równania. Nawet fizyka nie była dziś moim atutem. Pepper, gdzie jesteś?

**Rhodey**

Widziałem, że Tony nie potrafił się skupić na lekcji. Ciągle wpatrywał się w puste miejsce. Sam też czułem się dziwnie, bo brakowało tej żywiołowości. Tego gadulstwa oraz docinek przyjaciółki. Jeszcze jej nie straciliśmy.

Po tym jak zadzwonił dzwonek udaliśmy się na przerwę. Zdziwiłem się, bo bransoletka się nie aktywowała. Podszedłem do brata przy szafkach.

Rhodey: Hej. Wiem, że ci jest ciężko, ale musimy się skupić na nauce. Nie mamy wyjścia. Poza tym, dobrze się czujesz?
Tony: Głupie pytanie. Jak mam się niby czuć? Mogłem… Mogłem coś zrobić, ale… Ale nie dostałem nawet sygnału. Zupełnie nic. Może gdybym został w laboratorium…
Rhodey: To niczego by nie zmieniło. Stało się i nie jesteś temu winny.
Tony: A jej ojciec leży w szpitalu i nie wiadomo co z nim. Może być z nim ciężko, a ja… Ja przecież mogłem…
Rhodey: Nie jesteśmy wszechwiedzący. Pewnych rzeczy nie da się przewidzieć. Musimy być silni dla niej, rozumiesz? Odnajdą ją.

Próbowałem go jakoś podnieść na duchu, żeby bardziej się nie dobijał. Na niewiele się to zdało, lecz nie chciałem go zostawiać samego. Nawet na kilka minut. Zmieniłem nieco temat.

Rhodey: Wyłączyłeś alarm w bransoletce?
Tony: Nie.
Rhodey: Więc czemu nie musisz się ładować?
Tony: Jak widać, to nie muszę.

Coś mi tu ewidentnie nie pasowało. Na pewno grzebał przy tym. Nie zdążyłem mu nic powiedzieć, bo dość szybko musieliśmy pójść na następne zajęcia. Biologia. Kolejna nauka z tych ścisłych. To był idealny dzień, żeby brat zabłysnął swoim geniuszem. Cokolwiek próbowałem mu powiedzieć, on nawet nie starał się podnieść swojej średniej. Zgasła jego ambicja.

**Roberta**

Nie potrafiłam dłużej usiedzieć w pracy. Zresztą, większość spraw była zakończona, a papierkowa robota była dość nużąca. Postanowiłam pojechać do szpitala, żeby rozeznać się w sprawie Virgila. Był moim przyjacielem, dlatego miałam nadzieję, że moje odwiedziny dodadzą mu siły.
Gdy dotarłam do odpowiedniej sali, skamieniałam przy szybie, przez którą widziałam najgorszy obraz z możliwych. Bandaże, krew, kroplówki oraz mnóstwo maszyn. Leżał praktycznie bez życia.

Dr Yinsen: Jesteś dość szybka, Roberto.

Odwróciłam się na głos specjalisty. Ten sam, który uratował Tony’ego, a teraz miał na barkach życie szefa FBI.

Roberta: Chciałam wiedzieć czy coś się zmieniło.
Dr Yinsen: Przykro mi. Wciąż bez zmian. Szkoda dziewczyny, bo znowu może kogoś stracić.
Roberta: O ile sama wciąż żyje.
Dr Yinsen: Wątpisz w to? To do ciebie niepodobne.
Roberta: Wiele widziałam w życiu.
Dr Yinsen: Nie ty jedna. Oby Tony dał radę to znieść. Nadal tak się denerwuje?
Roberta: Na tyle, że prawie wczoraj zemdlał. Miał zdecydowanie za dużo wrażeń.
Dr Yinsen: Chyba, że chodzi o coś innego.

Zaniepokoiły mnie te słowa. Moje ciało nieco się spięło na samą myśl, że z chłopakiem coś mogło być nie tak.

Roberta: Co masz na myśli?
Dr Yinsen: Minęło pół roku od wypadku. Jego ciało wiele zniosło. To cud, że żyje i przyjął eksperymentalną technologię.
Roberta: Chyba sam myśli podobnie.
Dr Yinsen: Z pewnością tak jest.

Niespodziewanie usłyszałam pisk maszyn. Wiedziałam co to oznaczało. Przeprosił mnie i wszedł do sali Virgila. Zaczął go reanimować, a ja z trudem patrzyłam na to jak bezsilnie starał się wykrzesać z niego życie.

Roberta: Walcz, Virgil. Walcz dla niej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X