**Pepper**
Kolejny dzień zapowiadał się bez jakichkolwiek niespodzianek, choć tydzień temu poznałam największą tajemnicę Tony’ego. Kto mógłby przypuszczać, że przyjaźnię się z Iron Manem? Bohaterem Nowego Jorku, który pomimo chorego serca walczy ponad wszystko. Od tamtego dnia wiele się zmieniło. Tatuś zaczął bardziej zajmować się mną, ale po odejściu mamy robił to samo. Tylko, że teraz z jeszcze większą troską. Sama bałam się, że i jego los mi odbierze. Jednak wyleczył swoje rany, a nawet obiecał być bardziej ostrożnym na misjach. W końcu dowodził całym FBI.
Nagle ktoś mnie szturchnął w ramię. No tak. Zdecydowanie odpłynęłam. Nie potrafiłam słuchać nauczyciela od historii. To raj Rhodey’go. Nie mój.
Pepper: Coś się stało, Tony?
Tony: Sam chciałem o to zapytać. Wydajesz się nieobecna.
Pepper: Eee… Bo jesteśmy na historii, a ja tego nie lubię i Rhodey jak zwykle musi przedłużać lekcje, bo nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił. Ty też chyba o czymś myślisz, co? Kolejna zbroja? Jakieś ulepszenia? Zbudujesz mi też jakąś?
Tony: Pepper, nie tutaj. No i mów ciszej.
Poprosił, bo jak zwykle swoim gadulstwem zwróciłam uwagę pani profesor.
Pepper: Wybacz. Pogadamy po lekcjach o tym? O! Albo na dachu?
Tony: Wiesz, że już przed tobą nic nie ukryję.
Pepper: Chyba, że myśli.
Tony: Pep, ja tylko…
Pepper: No co, Anthony?
Tony: Ej! Tylko nie Anthony.
Od razu parsknęłam śmiechem. Wiedziałam, jak mu wleźć na ego.
Pepper: Oj! No nie bądź zły.
Tony: Kto mówił, że jestem?
Pepper: Bo wyglądasz jakbyś miał zaraz wybuchnąć.
Tony: To nie… to.
Pepper: Tony?
Do uszu dotarł dźwięk bransoletki. No tak. Musiał zniknąć się naładować. Rozumiałam to, bo bez tego jego serce mogłoby całkowicie zaprzestać pracy. Był moim najlepszym przyjacielem. Nie chciałam, żeby odszedł za wcześnie. Jednak przez akcje Iron Mana bardziej skraca sobie życie.
Pepper: Masz przy sobie ładowarkę?
Tony: Przenośną. Spokojnie.
Podniósł rękę i poprosił o pójście do toalety. Słyszałam tylko jakieś głosy w klasie, komentujące, że znowu przesiedzi tam pół dnia. Mało kto znał prawdę. Miał naprawdę ciężkie życie.
**Tony**
Wyszedłem do łazienki, gdzie zamknąłem się w jednej z kabin. Podłączyłem implant do ładowania. Proces przedłużał się, lecz nie dziwiło mnie to. Urządzenie było prototypem. To cud, że działa.
Kiedy minęło pół godziny, energia sięgała trzydziestu procent.
Tony: Powinno wystarczyć.
Powiedziałem sam do siebie, doprowadzając się do porządku. Wróciłem na spokojnie do klasy. Akurat nauczycielka zaczęła zadawać pracę domową. Nie przejmowałem się tym. Zresztą, od czegoś miałem Rhodey’go. To jego działka. Pomagaliśmy sobie wzajemnie, aby nie oblać szkoły. No i te kłamstwa wciskane Robercie. Mimo wszystko, wspieraliśmy się jak bracia. Jak prawdziwa rodzina.
Po tym jak zadzwonił dzwonek, skończyły się lekcje. Resztę odwołali przez chorobę nauczycieli. Rozłożyła ich jakaś grypa. Postanowiliśmy się spotkać w zbrojowni i tam zająć się zadaną pracą domową. Jednak zanim tam doszliśmy, musieliśmy przejść niewielki kawałek pieszo.
Pepper: No to co chcecie dziś robić? Nie liczę referatu, ale ogólnie jakieś plany?
Tony: Sam nie wiem. Chciałem coś pomajstrować.
Rhodey: Tony, ty chyba zapomniałeś.
Tony: O czym?
Rhodey: Dzisiaj mój tata przyjeżdża i musimy być na kolacji.
Tony: O cholera! Zapomniałem! Ja nawet nie mam garnituru!
Pepper: Serio? To twój problem? Rany! Przecież coś tam znajdziesz. Spokojna głowa. Na pewno jest jeszcze czas.
Uśmiechnęła się i ten właśnie uśmiech jakoś mnie podniósł na duchu. Poczułem się pewniejszy siebie.
Po chwili usłyszałem telefon. Nie mój, lecz gaduły.
Tony: Nie odbierzesz?
Pepper: To tata. Możliwe, że już się dziś nie zobaczymy.
Tony: Oj! Nie smuć się tak. Jutro też jest dzień.
Rhodey: Pogruchacie sobie później.
Tony: Rhodey, bo ci przywalę.
Rhodey: Ha! Nie masz takiej siły.
Pepper: To ja z wielką chęcią zrobię to za niego.
Zaśmiała się złowieszczo. To był znak, żeby się pożegnać. Jednak na pech brata dostał po głowie książką od historii. Śmiałem się jak głupi.
Tony: Dobra, dobra. Już go tak nie bij. Potrzebuję jego głowy.
Rhodey: Głowy?! Błagam. Nie bądź szalonym naukowcem.
Pepper: Już jest.
No to dowaliła, aż mina mu bardzo szybko zrzedła. Rozdzieliliśmy się, idąc w swoje strony.
Rhodey: Stary, kiedy w końcu jej to powiesz?
Tony: Niby co?
Rhodey: Że jednak coś między wami zadziałało. Jakaś chemia.
Tony: Rhodey, daruj. To nie wyjdzie, a nawet, gdyby się udało, jej ojciec mnie poćwiartuje przy wejściu.
Rhodey: Agent FBI. Wiem o tym.
Tony: Nawet nie zapytałem jak się… czuje.
W jednej chwili poczułem się słabo i zatoczyłem. Wiedziałem, że to przez niedoładowanie. Przed glebą uratował mnie Rhodey. Podpierałem się jego ramienia, żeby nie upaść. Zdołaliśmy jakoś przejść do bazy. Podłączyłem się do ładowania. Mina brata sugerowała jedno. Zacznie się matkowanie.
Tony: No mów. Wiem, że tego chcesz.
Rhodey: Daruje ci.
Tony: Poważnie?
Rhodey: Tak, bo widzę, że dbasz o siebie. Może i byłem zajęty rozmową z panią profesor, ale widziałem, że wyszedłeś z klasy przez alarm z bransoletki. Postąpiłeś rozważnie.
Byłem w szoku. Prawił mi komplementy.
Tony: Ty serio nie zamieniłeś się z kimś ciałem?
Rhodey: Dziwi cię to, bo pochwaliłem twoje zachowanie? Powinieneś się cieszyć.
Tony: To trochę straszne.
Zaśmiałem się, aż oberwałem poduszką. Nie przeszkadzał mi kabel od ładowarki i zaczęliśmy się tłuc do momentu rozwalenia pierza.
Rhodey: Ja tego sprzątać nie będę.
Tony: Potem się to zrobi.
Byliśmy tak rozleniwieni, siedząc na kanapie do końca procesu. Z dwie godziny potrwał i mogłem wrócić do reszty obowiązków. Wyszliśmy ze zbrojowni, udając się do domu. Trzeba było przygotować wszystko. Na wszelki wypadek miałem połączenie z komputerem, gdyby kłopoty miały jakieś się pojawić. Może i Whiplash był załatwiony na amen, lecz pozostała druga strona medalu. Fix. On tak łatwo nie odpuści.
**Pepper**
Odrobiłam większość zadanych prac. Tych zaległych oraz te na kolejny dzień. Poza historią. Siedziałam w pokoju, zajmując się rysowaniem. W ten sposób zapominałam o problemach. Niby tatuś zachowywał się naturalnie, ale gdzieś w głębi duszy wiedziałam, iż miał jakąś tajemnicę.
Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Oderwałam się od kartki, patrząc na tatę. Był ubrany w swój mundur.
Pepper: Tatku, co jest grane?
Virgil: Nie mogę cię zostawić samej. Roberta jest zajęta, dlatego w drodze wyjątku będziesz dziś ze mną.
Pepper: Poważnie? Zobaczę cię w akcji! Cudownie!
Rzuciłam mu się na szyję i o mało nie udusiłam z tej euforii. Zawsze marzyłam, aby być świadkiem misji taty.
Pepper: To nie żart?
Virgil: Oczywiście, że nie, a teraz chodź. Wyjaśnię ci wszystko. Ważne, żebyś trzymała dystans.
Pepper: Się wie, tatku.
Zasalutowałam z głupawym uśmieszkiem. On tam wiedział co się pod nim kryło. Zeszliśmy na dół po schodach, a następnie wyszliśmy z domu. Wsiedliśmy do auta, jadąc do jakiś magazynów. Całą drogę byłam podekscytowana, aż musiałam się pochwalić przyjaciołom. Chciałam napisać Tony’emu wiadomość, lecz gwałtownie auto zahamowało.
Virgil: Pepper, zostajesz tu.
Pepper: Ale mówiłeś…
Virgil: Zostań!
Byłam wściekła na niego. Nie potrafiłam usiedzieć w miejscu, więc wyszłam kilka minut po nim. Zauważyłam mnóstwo agentów, a przede wszystkim terrorystów w maskach. Maggia, a wokół nich jakiś handlarz broni wręczał broń facetowi z laską. Nie słyszałam nic. Schowałam się za skrzyniami, obserwując wszystko.
Pepper: Tato, błagam cię. Bądź cały.
Liczyłam na to, że ta akcja pójdzie gładko. Po raz któryś z kolei doświadczyłam potęgi strachu. Nie z winy terrorystów, a przez słowa, które powiedział.
Nefaria: Lepiej nie zbliżajcie się, bo wszyscy zginą. Każdy bez wyjątku.
Gdzieś już słyszałam ten głos. Był notowany wielokrotnie. Tego nie da się zapomnieć. Nikt się nie wycofywał. To było najgorsze.
Nefaria: Widzę, że jesteście naprawdę uparci.
Virgil: Odłóż to, bo inaczej nie ręczę za siebie!
Nefaria: Po co te nerwy? Już odkładam.
Nie wierzyłam, że to zrobił, dlatego nieco bardziej zerknęłam. Faktycznie. Odłożył jakąś paczkę, a ręce podniósł na znak kapitulacji.
Gdy już miał mieć zakute ręce, on tylko uśmiechnął się w moim kierunku. Serce mi biło jak szalone. Dowiedział się o mojej obecności.
Virgil: Idziemy.
Zakuł go w kajdanki, lecz uśmiech nie znikał. Coś było nie tak. Wszystko stało się jasne przez krzyk, a potem był wybuch. Cały magazyn płonął, a wszelkie metale wyleciały w moją stronę. Wrzasnęłam z bólu, a potem nie było już nic.
**Tony**
Siedzieliśmy przy stole, jedząc kolację. Wymieniłem parę zdań z ojcem Rhodey’go. Był przeciwieństwem Roberty. Cieszyłem się, że mogłem mieszkać pod jego dachem. Na lepszą rodzinę bym nie trafił.
Tony: Miło było pana poznać.
David: I wzajemnie, Tony. Wyglądasz naprawdę zdrowo. Zwłaszcza po tym co przeszedłeś. Jednak zawsze możesz liczyć na moją pomoc.
Tony: I jestem za to… wdzięczny.
Rhodey: Tony, wszystko gra?
Nie docierały do mnie słowa. W telewizji mówili o jakiejś eksplozji na nadbrzeżu. Stałem bez żadnej reakcji. Nie mogłem w to uwierzyć.
Tony: Nie… To nie może być… prawda.
Rhodey: Tony, uspokój się.
Miałem wrażenie, że to zły sen. Jeden z koszmarów, który szybko minie. Dopiero jak przekazali ilość ofiar oraz pokazali zdjęcie osoby zaginionej, moje serce zamarło. Myślałem, że zaraz zemdleję.
Tony: Pepper… To… To jej zdjęcie.
Więcej nie zdołałem powiedzieć. Gdyby nie Rhodey, mógłbym zbierać się z podłogi. Zaprowadził mnie do pokoju, gdzie położyłem się na łóżko. Nadal nie rozumiałem tego co się wydarzyło.
Tony: Ona… Ona żyje. Wiem to.
Rhodey: Tony…
Tony: Nie znaleźli ciała. Musi… żyć. Musi.
Rhodey: Dlatego bądź silny dla niej. Odnajdzie się.
Tony: Obyś miał rację.
Nie wiedziałem co mogłem mu jeszcze powiedzieć. Próbowałem zasnąć. Zapomnieć tych kilka minut z mojego życia.
~~~~~**~~~~~
Czas na ostatnie opowiadanie, które do tej pory powstało. Jest większy sadyzm. Naprawdę to ewoluuje w straszne rzeczy, ale sadystki mają do tego, że uwielbiają się pastwić nad postaciami.
Kolejny dzień zapowiadał się bez jakichkolwiek niespodzianek, choć tydzień temu poznałam największą tajemnicę Tony’ego. Kto mógłby przypuszczać, że przyjaźnię się z Iron Manem? Bohaterem Nowego Jorku, który pomimo chorego serca walczy ponad wszystko. Od tamtego dnia wiele się zmieniło. Tatuś zaczął bardziej zajmować się mną, ale po odejściu mamy robił to samo. Tylko, że teraz z jeszcze większą troską. Sama bałam się, że i jego los mi odbierze. Jednak wyleczył swoje rany, a nawet obiecał być bardziej ostrożnym na misjach. W końcu dowodził całym FBI.
Nagle ktoś mnie szturchnął w ramię. No tak. Zdecydowanie odpłynęłam. Nie potrafiłam słuchać nauczyciela od historii. To raj Rhodey’go. Nie mój.
Pepper: Coś się stało, Tony?
Tony: Sam chciałem o to zapytać. Wydajesz się nieobecna.
Pepper: Eee… Bo jesteśmy na historii, a ja tego nie lubię i Rhodey jak zwykle musi przedłużać lekcje, bo nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił. Ty też chyba o czymś myślisz, co? Kolejna zbroja? Jakieś ulepszenia? Zbudujesz mi też jakąś?
Tony: Pepper, nie tutaj. No i mów ciszej.
Poprosił, bo jak zwykle swoim gadulstwem zwróciłam uwagę pani profesor.
Pepper: Wybacz. Pogadamy po lekcjach o tym? O! Albo na dachu?
Tony: Wiesz, że już przed tobą nic nie ukryję.
Pepper: Chyba, że myśli.
Tony: Pep, ja tylko…
Pepper: No co, Anthony?
Tony: Ej! Tylko nie Anthony.
Od razu parsknęłam śmiechem. Wiedziałam, jak mu wleźć na ego.
Pepper: Oj! No nie bądź zły.
Tony: Kto mówił, że jestem?
Pepper: Bo wyglądasz jakbyś miał zaraz wybuchnąć.
Tony: To nie… to.
Pepper: Tony?
Do uszu dotarł dźwięk bransoletki. No tak. Musiał zniknąć się naładować. Rozumiałam to, bo bez tego jego serce mogłoby całkowicie zaprzestać pracy. Był moim najlepszym przyjacielem. Nie chciałam, żeby odszedł za wcześnie. Jednak przez akcje Iron Mana bardziej skraca sobie życie.
Pepper: Masz przy sobie ładowarkę?
Tony: Przenośną. Spokojnie.
Podniósł rękę i poprosił o pójście do toalety. Słyszałam tylko jakieś głosy w klasie, komentujące, że znowu przesiedzi tam pół dnia. Mało kto znał prawdę. Miał naprawdę ciężkie życie.
**Tony**
Wyszedłem do łazienki, gdzie zamknąłem się w jednej z kabin. Podłączyłem implant do ładowania. Proces przedłużał się, lecz nie dziwiło mnie to. Urządzenie było prototypem. To cud, że działa.
Kiedy minęło pół godziny, energia sięgała trzydziestu procent.
Tony: Powinno wystarczyć.
Powiedziałem sam do siebie, doprowadzając się do porządku. Wróciłem na spokojnie do klasy. Akurat nauczycielka zaczęła zadawać pracę domową. Nie przejmowałem się tym. Zresztą, od czegoś miałem Rhodey’go. To jego działka. Pomagaliśmy sobie wzajemnie, aby nie oblać szkoły. No i te kłamstwa wciskane Robercie. Mimo wszystko, wspieraliśmy się jak bracia. Jak prawdziwa rodzina.
Po tym jak zadzwonił dzwonek, skończyły się lekcje. Resztę odwołali przez chorobę nauczycieli. Rozłożyła ich jakaś grypa. Postanowiliśmy się spotkać w zbrojowni i tam zająć się zadaną pracą domową. Jednak zanim tam doszliśmy, musieliśmy przejść niewielki kawałek pieszo.
Pepper: No to co chcecie dziś robić? Nie liczę referatu, ale ogólnie jakieś plany?
Tony: Sam nie wiem. Chciałem coś pomajstrować.
Rhodey: Tony, ty chyba zapomniałeś.
Tony: O czym?
Rhodey: Dzisiaj mój tata przyjeżdża i musimy być na kolacji.
Tony: O cholera! Zapomniałem! Ja nawet nie mam garnituru!
Pepper: Serio? To twój problem? Rany! Przecież coś tam znajdziesz. Spokojna głowa. Na pewno jest jeszcze czas.
Uśmiechnęła się i ten właśnie uśmiech jakoś mnie podniósł na duchu. Poczułem się pewniejszy siebie.
Po chwili usłyszałem telefon. Nie mój, lecz gaduły.
Tony: Nie odbierzesz?
Pepper: To tata. Możliwe, że już się dziś nie zobaczymy.
Tony: Oj! Nie smuć się tak. Jutro też jest dzień.
Rhodey: Pogruchacie sobie później.
Tony: Rhodey, bo ci przywalę.
Rhodey: Ha! Nie masz takiej siły.
Pepper: To ja z wielką chęcią zrobię to za niego.
Zaśmiała się złowieszczo. To był znak, żeby się pożegnać. Jednak na pech brata dostał po głowie książką od historii. Śmiałem się jak głupi.
Tony: Dobra, dobra. Już go tak nie bij. Potrzebuję jego głowy.
Rhodey: Głowy?! Błagam. Nie bądź szalonym naukowcem.
Pepper: Już jest.
No to dowaliła, aż mina mu bardzo szybko zrzedła. Rozdzieliliśmy się, idąc w swoje strony.
Rhodey: Stary, kiedy w końcu jej to powiesz?
Tony: Niby co?
Rhodey: Że jednak coś między wami zadziałało. Jakaś chemia.
Tony: Rhodey, daruj. To nie wyjdzie, a nawet, gdyby się udało, jej ojciec mnie poćwiartuje przy wejściu.
Rhodey: Agent FBI. Wiem o tym.
Tony: Nawet nie zapytałem jak się… czuje.
W jednej chwili poczułem się słabo i zatoczyłem. Wiedziałem, że to przez niedoładowanie. Przed glebą uratował mnie Rhodey. Podpierałem się jego ramienia, żeby nie upaść. Zdołaliśmy jakoś przejść do bazy. Podłączyłem się do ładowania. Mina brata sugerowała jedno. Zacznie się matkowanie.
Tony: No mów. Wiem, że tego chcesz.
Rhodey: Daruje ci.
Tony: Poważnie?
Rhodey: Tak, bo widzę, że dbasz o siebie. Może i byłem zajęty rozmową z panią profesor, ale widziałem, że wyszedłeś z klasy przez alarm z bransoletki. Postąpiłeś rozważnie.
Byłem w szoku. Prawił mi komplementy.
Tony: Ty serio nie zamieniłeś się z kimś ciałem?
Rhodey: Dziwi cię to, bo pochwaliłem twoje zachowanie? Powinieneś się cieszyć.
Tony: To trochę straszne.
Zaśmiałem się, aż oberwałem poduszką. Nie przeszkadzał mi kabel od ładowarki i zaczęliśmy się tłuc do momentu rozwalenia pierza.
Rhodey: Ja tego sprzątać nie będę.
Tony: Potem się to zrobi.
Byliśmy tak rozleniwieni, siedząc na kanapie do końca procesu. Z dwie godziny potrwał i mogłem wrócić do reszty obowiązków. Wyszliśmy ze zbrojowni, udając się do domu. Trzeba było przygotować wszystko. Na wszelki wypadek miałem połączenie z komputerem, gdyby kłopoty miały jakieś się pojawić. Może i Whiplash był załatwiony na amen, lecz pozostała druga strona medalu. Fix. On tak łatwo nie odpuści.
**Pepper**
Odrobiłam większość zadanych prac. Tych zaległych oraz te na kolejny dzień. Poza historią. Siedziałam w pokoju, zajmując się rysowaniem. W ten sposób zapominałam o problemach. Niby tatuś zachowywał się naturalnie, ale gdzieś w głębi duszy wiedziałam, iż miał jakąś tajemnicę.
Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Oderwałam się od kartki, patrząc na tatę. Był ubrany w swój mundur.
Pepper: Tatku, co jest grane?
Virgil: Nie mogę cię zostawić samej. Roberta jest zajęta, dlatego w drodze wyjątku będziesz dziś ze mną.
Pepper: Poważnie? Zobaczę cię w akcji! Cudownie!
Rzuciłam mu się na szyję i o mało nie udusiłam z tej euforii. Zawsze marzyłam, aby być świadkiem misji taty.
Pepper: To nie żart?
Virgil: Oczywiście, że nie, a teraz chodź. Wyjaśnię ci wszystko. Ważne, żebyś trzymała dystans.
Pepper: Się wie, tatku.
Zasalutowałam z głupawym uśmieszkiem. On tam wiedział co się pod nim kryło. Zeszliśmy na dół po schodach, a następnie wyszliśmy z domu. Wsiedliśmy do auta, jadąc do jakiś magazynów. Całą drogę byłam podekscytowana, aż musiałam się pochwalić przyjaciołom. Chciałam napisać Tony’emu wiadomość, lecz gwałtownie auto zahamowało.
Virgil: Pepper, zostajesz tu.
Pepper: Ale mówiłeś…
Virgil: Zostań!
Byłam wściekła na niego. Nie potrafiłam usiedzieć w miejscu, więc wyszłam kilka minut po nim. Zauważyłam mnóstwo agentów, a przede wszystkim terrorystów w maskach. Maggia, a wokół nich jakiś handlarz broni wręczał broń facetowi z laską. Nie słyszałam nic. Schowałam się za skrzyniami, obserwując wszystko.
Pepper: Tato, błagam cię. Bądź cały.
Liczyłam na to, że ta akcja pójdzie gładko. Po raz któryś z kolei doświadczyłam potęgi strachu. Nie z winy terrorystów, a przez słowa, które powiedział.
Nefaria: Lepiej nie zbliżajcie się, bo wszyscy zginą. Każdy bez wyjątku.
Gdzieś już słyszałam ten głos. Był notowany wielokrotnie. Tego nie da się zapomnieć. Nikt się nie wycofywał. To było najgorsze.
Nefaria: Widzę, że jesteście naprawdę uparci.
Virgil: Odłóż to, bo inaczej nie ręczę za siebie!
Nefaria: Po co te nerwy? Już odkładam.
Nie wierzyłam, że to zrobił, dlatego nieco bardziej zerknęłam. Faktycznie. Odłożył jakąś paczkę, a ręce podniósł na znak kapitulacji.
Gdy już miał mieć zakute ręce, on tylko uśmiechnął się w moim kierunku. Serce mi biło jak szalone. Dowiedział się o mojej obecności.
Virgil: Idziemy.
Zakuł go w kajdanki, lecz uśmiech nie znikał. Coś było nie tak. Wszystko stało się jasne przez krzyk, a potem był wybuch. Cały magazyn płonął, a wszelkie metale wyleciały w moją stronę. Wrzasnęłam z bólu, a potem nie było już nic.
**Tony**
Siedzieliśmy przy stole, jedząc kolację. Wymieniłem parę zdań z ojcem Rhodey’go. Był przeciwieństwem Roberty. Cieszyłem się, że mogłem mieszkać pod jego dachem. Na lepszą rodzinę bym nie trafił.
Tony: Miło było pana poznać.
David: I wzajemnie, Tony. Wyglądasz naprawdę zdrowo. Zwłaszcza po tym co przeszedłeś. Jednak zawsze możesz liczyć na moją pomoc.
Tony: I jestem za to… wdzięczny.
Rhodey: Tony, wszystko gra?
Nie docierały do mnie słowa. W telewizji mówili o jakiejś eksplozji na nadbrzeżu. Stałem bez żadnej reakcji. Nie mogłem w to uwierzyć.
Tony: Nie… To nie może być… prawda.
Rhodey: Tony, uspokój się.
Miałem wrażenie, że to zły sen. Jeden z koszmarów, który szybko minie. Dopiero jak przekazali ilość ofiar oraz pokazali zdjęcie osoby zaginionej, moje serce zamarło. Myślałem, że zaraz zemdleję.
Tony: Pepper… To… To jej zdjęcie.
Więcej nie zdołałem powiedzieć. Gdyby nie Rhodey, mógłbym zbierać się z podłogi. Zaprowadził mnie do pokoju, gdzie położyłem się na łóżko. Nadal nie rozumiałem tego co się wydarzyło.
Tony: Ona… Ona żyje. Wiem to.
Rhodey: Tony…
Tony: Nie znaleźli ciała. Musi… żyć. Musi.
Rhodey: Dlatego bądź silny dla niej. Odnajdzie się.
Tony: Obyś miał rację.
Nie wiedziałem co mogłem mu jeszcze powiedzieć. Próbowałem zasnąć. Zapomnieć tych kilka minut z mojego życia.
~~~~~**~~~~~
Czas na ostatnie opowiadanie, które do tej pory powstało. Jest większy sadyzm. Naprawdę to ewoluuje w straszne rzeczy, ale sadystki mają do tego, że uwielbiają się pastwić nad postaciami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi