Anatomia prawdy

0 | Skomentuj

Elena Jones siedziała w swoim biurze, czekając na jakieś ciekawe zlecenie. Ostatnio nie zajmowała się niczym szczególnym, bo wszystkie sprawy były dość proste do rozwikłania. Ona lubiła wyzwania, dlatego ucieszyła się, słysząc wezwanie szefa.
-Mamy morderstwo. Jones, zajmiesz się tym?
-Nie ma problemu.
Zabrała aparat, notes oraz długopis z biurka. Razem z funkcjonariuszami policji wyruszyła na miejsce zbrodni. Dokładnie znajdowała się w chińskiej dzielnicy Nowego Jorku. Przed sklepem z antykami czekała na nią osoba, która odnalazła zwłoki. Podeszła do dziewczyny, co była w dość młodym wieku. Po sposobie mówienia oraz wyglądzie pasowała do piętnastolatki. Nie potrafiła uspokoić się. Ciągle przeżywała szok.
-Witaj. Jestem detektyw Jones. Mogę ci zadać kilka pytań?- mówiła dość łagodnym tonem, żeby nie przestraszyć nastolatki.
-No dobrze, ale ja nic nie zrobiłam. Przysięgam! Tylko wyprowadzałam psa i on znalazł kości!
-Spokojnie. Nie denerwuj się. Pamiętasz o której godzinie na nie natknęłaś się?- spytała, próbując zanotować jakieś szczegóły.
-Gdzieś około godziny szesnastej. Tak! Wychodziłam po obiedzie.
-W porządku, a widziałaś może kogoś, kto kręcił się w okolicy?
-Nie. Byłam sama.
-Cóż... Dziękuję za pomoc. Teraz jakoś odnajdziemy sprawcę.
Pozwoliła jej wrócić do domu, a cały plac został oznaczony żółtą taśmą jako miejsce dokonania przestępstwa. Pozostałe kości zostały odkopane. Detektyw zapisała kolejne odkrycia.
-Chłopak w wieku bodajże szesnastu lat. Prawdopodobnie został dźgnięty czymś ostrym w brzuch. Sprawca był amatorem, sądząc po braku złamań oraz innych obrażeń. Możliwe, że przyczyną zgonu było wykrwawienie.
-Trzeba ustalić, kto widział się z nim jako ostatni. Jakieś przypuszczenia, panno Jones?
-Chyba tak. Ewidentnie ktoś chciał się zemścić. Ofiara nie mogła być przypadkowa, a odnalezienie jej po latach sugeruje, iż sprawca nadal ukrywa się na wolności- stwierdziła, przyglądając się czaszce.
-Czyli szukamy wrogów.
-Ale najpierw zidentyfikujemy ciało.
Elena weszła do sklepu, gdzie rozglądała się za jakimś dowodem tożsamości. Nie znalazła nic. Poza jedną kartką. Była pomięta i w kurzu, ale w dość dobrym stanie, żeby odczytać linijki słów.
-Tony Stark- przeczytała na głos, zastanawiając się nad tym, czy odnalazła dobry trop.
Wzięła kartkę, pakując ją do worka jako dowód w sprawie. Reszta zgarnęła kości do analizy, a dziurę zasypano. Cała ekipa pojechała do centrali, a dokładnie do działu z laboratorium badawczym. Tam patolodzy mieli za zadanie ustalić przyczynę zgonu oraz poznać tożsamość zamordowanego.
Kiedy specjaliści zajmowali się tym, detektyw postanowiła pojechać pod adres, jaki znalazła na skrawku papieru. Nie musiała jechać zbyt długo, bo po jakimś kwadransie odnalazła odpowiedni dom. Dom Rhodesów. Zaparkowała przed posesją i poszła zapukać do drzwi. Otworzyła jej gospodyni domu, czyli Roberta Rhodes.
-Dzień dobry. Czy mieszka tu Tony Stark?
-Tak. Jestem jego prawną opiekunką. Czy coś się stało?
-Nazywam się detektyw Jones i pracuję nad sprawą morderstwa. Muszę z nim porozmawiać- wyjęła odznakę oraz przedstawiła swoje zamiary.
-Pewnie siedzi w fabryce. Proszę za mną.
Prawniczka zaprowadziła ją do wspomnianego miejsca, co zwykle służyło odpoczynkowi. Akurat geniusz grał w kosza ze swoim przyjacielem, zaś ich rudowłosa kumpela odpowiadała za rolę sędziego.
-Dwa do jednego! Tony, no postaraj się- usiłowała jakoś zmotywować chłopaka, a on jedynie celował piłką.
-Chwila... O! Mam!- rzucił w tablicę, aż odbiła się w jego czoło.
Ruda zaśmiała się, a Rhodey podszedł do niego. Pomógł mu wstać z podłogi.
-Żyjesz?
-Heh! No pewnie. Gramy dalej.
Już chcieli rozpocząć ciąg dalszy rozrywki, lecz pojawienie się Roberty przerwało ten zapał. Zapanowała powaga. Nie wiedzieli, co się stało, bo wraz z nią zjawił się ktoś jeszcze. Nieznajoma. Tony nie rozumiał powodu do niepokoju, choć czuł strach. Czarnoskóry zauważył, jak zbladł.
-Tony, wszystko gra?- spytał z troską.
-Roberto?- ledwo przełknął przez gardło jedno słowo.
-Tony, musisz iść ze mną- zwróciła się detektyw, a panika w nim wzrastała.
-Nie bój się. Ona chce tylko z tobą porozmawiać. Chodzi o jakąś sprawę- mama Rhodey'go starała się ukoić nerwy nastolatka, lecz bezskutecznie.
-Dobrze- zgodził się.
Przyjaciele patrzyli na tę sytuację z wielkim zdziwieniem, gdyż Tony nie mógł zrobić czegoś złego. Został zabrany na komisariat policji. Roberta pojechała z nimi, by dowiedzieć się, w co mógł został wmieszany jej podopieczny. Szesnastolatek trafił do sali przesłuchań i tam rozpoczęło się prawdziwe dla niego piekło. Zaniemówił, widząc zdjęcia kości.
-Dlaczego pani mu to pokazuje? O co tu chodzi?- nalegała na wyjaśnienia.
-Jest podejrzany o morderstwo- stwierdziła krótko.
Oczy oskarżonego nabrały ogromnego strachu, jak i szoku.
-Morderstwo? To nie mieści się w głowie!- chwycił się za makówkę, wciąż nie wierząc w to, co usłyszał.
-Niebawem poznamy tożsamość ofiary, a na razie mamy tylko to- pokazała papierek, który Tony doskonale pamiętał.
-To... To było dawno temu. Chciałem... Chciałem zadać ojczymowi Gene'a... pytania- zaczął jąkać się, a serce biło, jak szalone.
-Tony, spokojnie. Bez narzędzia zbrodni jesteś czysty. Nie zamkną cię. Nie bój się- prawniczka poklepała go pokrzepiająco po ramieniu, co niewiele dało.
-Ma rację. Na razie możesz być na wolności, ale będziesz pod ciągłą obserwacją.
Nagle rozdzwonił się telefon. Kobieta odebrała, słuchając analizy patologa.
-Czyli jednak wykrwawienie było przyczyną zgonu? No dobrze. A kim był?
-Gene Khan. Rok temu się przeprowadził z Chin i zaczął uczęszczać do Akademii Jutra. Chodził do klasy z Tony'm Starkiem, Pepper Potts, Rhodey Rhodesem, Happy'm Hoganem oraz Whitney Stane- wymienił najbardziej powiązane osoby.
-Wszystkich nie przesłuchamy.
-Dlatego wyklucz dwóch ostatnich. Mamy trójkę podejrzanych. To oni spędzali z nim najwięcej czasu. Bilingi z komórki potwierdzą, czy kontaktował się którymś z nich.
-W porządku. Dzięki za informacje, a co z narzędziem? Wiemy, czym mogła być zabita ofiara?
-Prawdopodobnie użyto czegoś ostrego. Możliwe, że nóż.
-Więc trzeba je poszukać. Bez tego ciężko kogoś przymknąć.
-Powodzenia- powiedział i rozłączył się.
Oboje powrócili do swych obowiązków. Tony wciąż nerwowo siedział na krześle. Nie czuł się za dobrze psychicznie, jak i fizycznie. Po czole spływały kropelki potu, skóra nabrała trupiej bladości, a ręce drżały. Do tego ciężko oddychał.
-Możemy na dziś skończyć? On dłużej tak nie wytrzyma.
-Zadam kilka pytań i może wracać... Tony, znałeś Gene'a Khana, prawda?
-Tak.
-Został zamordowany. Dziś znaleziono szczątki, które mają prawie rok. Powiedz mi tylko, czy pamiętasz, kiedy ostatni raz się z nim widziałeś?
-Ja... Ja nie pamiętam. Nie wiem... kiedy... to było- ucisk w klatce piersiowej wzrósł i z trudem odpowiedział na zadane pytanie.
-Już dobrze. Na dziś wystarczy. Jesteś wolny- zabrała dowody oraz pozwoliła na wyjście z pokoju.
Z pomocą pani Rhodes wrócił do domu. Miał problem ustać samodzielnie na nogach. Przez strach zginały mu się kończyny. Jedną ręką podpierał się o ramię prawniczki, aż doszli do samych drzwi. Opiekunka położyła go na kanapie, przykrywając kocem. Od razu zasnął. Ona jedynie przyglądała mu się przez chwilę, by mieć pewność, że szybko dojdzie do siebie.
Po tym, gdy miała pewność, co do stanu wychowanka, poszła sprawdzić, czy dzieciaki nadal siedziały w fabryce, grając. Nie grali. Siedzieli, jak na szpilkach. Pepper jako pierwsza zarzuciła stertą pytań.
-Gdzie Tony? Aresztowali go? W co jest wmieszany? Zabił kogoś? Okradł babkę ze sklepu? Pobił menela? No co się dzieje?!
-Nie wiem, skąd bierzesz takie pomysły, ale nie chcę wiedzieć. Tony śpi. Niby jest podejrzany o morderstwo jakiegoś Gene'a. Wiecie o kogo chodzi?
-Jasny gwint!- Rhodey chwycił się za głowę.
-Wiesz coś?
-Nie wierzę. Nie zrobiłby tego.
-Do czasu zakończenia sprawy będzie pod ścisłym nadzorem. Na pewno spróbuję mu pomóc, ale jeśli naprawdę jest winny...
-Mamo, nie kończ. Wiadomo, co to może znaczyć.
Tymczasem detektyw dość późnym wieczorem przeglądała fotografie z miejsca zbrodni. Przypomniała też sobie strach przesłuchanego oraz to, do czego się przyznał. Nie miała dowodów na winę, co też wiązało się z brakiem alibi. Wypiła kolejny kubek kawy, wpatrując się w te same obrazy, na co zwrócił uwagę jej przyjaciel po fachu. Daniel Grant.
-Nic ci to nie da, Eleno. Musisz szukać poszlak w inny sposób.
-Co proponujesz?
-Na pewno pierwsze przesłuchanie masz za sobą.
-No mam. I co z tego?
-Opowiedz mi o tym, co wiesz. Spróbuję ci pomóc.
-Dobrze wiesz, że zwykle pracuję sama.
-Ale mi nie możesz odmówić.
-Och! No zgoda.
I zaczęła mu opisywać całe śledztwo. Wspomniała o zebranych dowodach, możliwym motywie, narzędziu zbrodni i o stanie ciała, na jakie natrafiła nieletnia. Mężczyzna układał logiczny schemat w głowie. Już miał pomysł.
-Nie powiem, że masz prostą zagadkę, ale motyw zemsty jest zbyt oczywisty. Jeśli już kogoś podejrzewasz, przeszukaj jego dom, sprawdź bilingi i zobacz, czy ma dobre alibi.
-Dzięki. Zapomniałam o tym. Już się za to biorę. A ty masz jakąś sprawę?
-Napad z bronią. Prościzna- zaśmiał się, machając ręką, a następnie wrócił do stanowiska pracy.
Kobieta otrzymała kolejne dane. Tym razem listę kontaktów, jakie były nawiązywane przed śmiercią. Patolodzy nawet ustalili datę śmierci, więc mogła wykluczyć Rhodey'go Rhodesa z kręgu podejrzanych. Motywu również nie miał, ale mógł kryć sprawcę. Wiedziała, że na większość pytań nadal brakowało jej odpowiedzi. Szczególnie w sprawie ostatniego dnia ofiary. Zamknęła oczy, wymyślając możliwy przebieg wydarzeń. Zwykła rozmowa, kłótnia, a potem wściekłość. Chwycenie za nóż i dźgnięcie śmiertelnie kilka razy w brzuch. Potem ocknęła się, powracając do przeglądu danych.
Następnego dnia, chłopak otworzył oczy. Nie miał zamiaru iść do szkoły, lecz słów prawniczki nie mógł lekceważyć.
-Słuchaj, Tony. Wiem, że ta cała sytuacja cię denerwuje, ale oni mają na ciebie oko. Będą cię obserwować.
-Roberto, to nie mogłem być ja. Wierzysz mi?
-Wciąż nic na ciebie nie mają. Jeśli jesteś niewinny, niepotrzebnie się boisz. Zupełnie tak, jakbyś coś ukrywał. Chcesz mi o czymś powiedzieć?
-Eee... Nie. Na pewno nie.
-Więc do szkoły. I nie masz mi uciekać z lekcji.
-Dobra, dobra. Wiem.
Z niechęcią wziął plecak, wychodząc z przyjacielem do Akademii. Tam na nich czekała rudowłosa. Również bez entuzjazmu przyszła na godziny tortur. Pierwszy przedmiot mieli fizykę i to nawet nie odprężyło geniusza. Jednak miał obawy, że zabił Gene'a. Chciał jego śmierci po tym, jak dowiedział się, iż to on stał za śmiercią Howarda. Chciał mu wyrządzić krzywdę, ale czy byłby w stanie zabić? Każde gwałtowne otwieranie drzwi było dla niego stresujące, a wywołanie do odpowiedzi tym bardziej.
-Tony, uspokój się. Zaraz tu wybuchniesz- szturchnął go histeryk.
-Rhodey, ty mi wierzysz? Wierzysz, że nie zabiłem Gene'a?- wyszeptał po cichu.
-Nie jesteś mordercą. Nie martw się. Uniewinnią cię.
-Może masz rację. Może nie powinienem się... bać.
-Tony?
Został sparaliżowany ze strachu, widząc dyrektora oraz panią detektyw w drzwiach. Czuł kłopoty.
-Przyszłam po Tony'ego Starka.
-Panie Stark, proszę wyjść z ławki- poprosił surowym tonem dyrektor szkoły.
Miał wrażenie, że serce wyrwie się z piersi, ale posłuchał prośby. Wyszedł na korytarz.
-Tony, zostajesz aresztowany pod zarzutem zabójstwa Gene'a Khana.
-Co?!- strach sięgnął zenitu.
-Znaleziono niewielki włos, który pasuje do twojego DNA.
-Nie zabiłem go. Nie! Nie mogłem tego zrobić!- krzyczał tak głośno, że klasa profesora skupiała się na hałasach, dochodzących zza drzwi.
-Przykro mi.
-To... To nieprawda... Ktoś... mnie... wrabia.
Nagle poczuł silny ból głowy, aż skulił się przez atak. Leżał nieruchomo, przypominając sobie urywki zdarzeń. Brakowało wszystkich fragmentów. Przypomniał sobie tylko, że jakimś cudem był w dwóch miejscach na raz. W zbrojowni i w sklepie z antykami.
-Tony, dobrze się czujesz?
Nie odpowiedział na pytanie i zemdlał. Detektyw Jones wezwała pogotowie, co zabrało nastolatka do szpitala. Przez większość godzin był nieprzytomny. O całym zdarzeniu i odnalezionym dowodzie dowiedziała się pani Rhodes. Oczywiście nie uniknęło to też przyjaciołom chłopca, dlatego też pojawili się na miejscu. Pepper martwiła się bardzo o niego. Lekarz nie widział powodów do obaw.
-Musiał zemdleć przez silny stres. Nic mu nie grozi, ale powinien odpocząć. W tym stanie nie może być ponownie przesłuchiwany.
-Rozumiem, doktorze. A kiedy będzie w stanie?
-Wszystko zależy od organizmu- stwierdził, zapisując odczyty i wyszedł z sali chorych.
-Pani Rhodes, dowody wskazują na niego. Jednak bez rozmowy z nim nie dowiedziałam się zbyt wiele.
-Tony to dobry człowiek. Nie zabiłby nikogo. On... On przecież ratuje...- już chciała powiedzieć o jego sekrecie, lecz w porę czarnoskóry zasłonił jej usta, by więcej nic nie mówiła.
-Chciała powiedzieć, że jest niewinny.
-A pamiętacie, co robiliście rok temu, a dokładnie 12 czerwca o godzinie 18:40?
-Byliśmy z Tony'm w pizzerii. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Rozmawialiśmy o szkole i myśleliśmy nad imprezą urodzinową naszego geniusza. Na dowód mam paragon w domu. Tak. Trzymam takie rzeczy nie bez powodu, a poza tym, gościu z pizzerii, co nas wtedy obsługiwał może potwierdzić, że tam byliśmy- opowiedział rudzielec wersję wydarzeń.
Wszyscy zamilkli. Zdołali jakoś nadążyć za jej słowotokiem i detektyw zanotowała to, co usłyszała. Zaznaczyła jako ważne do sprawdzenia. Jeśli potwierdzi się, że byli tamtej nocy w sklepie, Tony zyska mocne alibi.
Po niecałych dziesięciu minutach, chory odzyskał przytomność. Rozglądał się, dostrzegając biel ścian, twarze przyjaciół, prawniczki i Jones. Rhodey natychmiast zawołał lekarza, by przyszedł sprawdzić stan nastolatka. Wyprosił wszystkich sali i zaczął sprawdzać reakcje źrenic.
-Jaki dziś mamy dzień?
-Piątek.
-Pamiętasz, jak się tutaj znalazłeś?
-Zemdlałem.
-Czy coś cię boli?
-Tylko głowa.
-W porządku, czyli nie masz zaników pamięci. Wszystko jest dobrze, lecz jeszcze nie pozwolę im cię męczyć. Musisz odpocząć, Tony.
-A mogę już wrócić do domu? Lepiej się czuję.
-No niezbyt. Poczekaj do jutra, dobrze?
Chłopak jedynie kiwnął głową porozumiewawczo. Kobieta z notesem postanowiła poszukać więcej poszlak we wspomnianej lokalizacji. Wiedziała, że na rozmowę z oskarżonym nie mogła nalegać ze względu na stan zdrowia.
Godzinę później, Jones znalazła się w swoim biurze, gdzie na biurku dostrzegła mnóstwo papierów. Nie miała zamiaru grzebać w nich.
-Kto to zrobił? To ty, Daniel?
-Przysięgam. To nie ja- stanowczo zaprzeczył.
-Nie będę tego sprzątać. Weź mi to stąd!
-No dobra, dobra. Nie złość się. Jesteś tak dobra w rozwiązywaniu trudnych spraw, że wszyscy chcą cię wynająć.
-Nie skończyłam sprawy morderstwa, a oni nie mogą poczekać? Ech!
Westchnęła ciężko, obracając się na obrotowym fotelu. Obracała się przez krótki czas, ale to jej dało do myślenia. Wpadła na pewien trop. Kolega widział ten błysk w oku.
-A jednak coś masz. No podziel się swoją historią- zaśmiał się lekko, aż oberwał z łokcia.
-Głupek... Chyba muszę przesłuchać kolejną osobę i znaleźć w końcu te narzędzie zbrodni, a do tego muszę potwierdzić alibi z czasu zabójstwa.
-Oj! Trochę tego masz. Mogę pomóc. Mogę pojechać w te miejsce, popytać właściciela o twojego podejrzanego, jeśli chcesz.
-Dzięki, ale lepiej zajmij się swoimi zagadkami.
-Rozwiązałem każdą. Lubię sprawy zabójstw. Są ciekawe, bo mordercy są tacy oryginalni w swoim fachu, że tylko im pogratulować pomysłowości- już chciał pokazać na gębie głupawy uśmieszek, lecz się powstrzymał przez pojawienie się znanego laboranta kryminalnego.
Facet w białym kitlu przyniósł próbki oraz pełny wykaz analizy ciała.
-No jasne. Teraz to ma sens.
-To znaczy?
-Morderstwo było wykonane z motywem zemsty. Z nagrywanych rozmów wynika, że nie darzyli siebie sympatią. Tony Stark może być mordercą, ale nie musi.
-Masz podane wszystko na talerzu, a jednak istnieją wątpliwości? Co ci nie pasuje, Jones?
-Wyglądał na zdenerwowanego, jak z nim rozmawiałam, ale lekarz nie stwierdził zaników pamięci. Jeśli zabiłby Khana, pamiętałby ten dzień. Trzeba sprawdzić pizzerię. Pojedź tam, a ja rozejrzę się na miejscu zbrodni. Może coś przeoczyliśmy.
-O! Teraz mogę ci pomóc. Skąd taka zmiana?
-Bo nie dam sobie rady- stwierdziła z powagą, a on pokiwał głową, godząc się na podanie pomocnej dłoni.
Wspólnie zaakceptowali plan działania. Pojechali w zupełnie różnych kierunkach, choć cel mieli ten sam. Rozwikłać tę zagadkę. Daniel odnalazł najbardziej znaną pizzerię, gdzie chodziły zwykle dzieciaki z Akademii Jutra. Zdążył przed zamknięciem. Natrafił na właściciela, co nie spodziewał się żadnych klientów o tej porze.
-Pan zamyka? Proszę mi wybaczyć, ale to ważna sprawa.
-No więc słucham. W czym mogę pomóc?
-Jestem z wydziału śledczego. Moja znajoma prowadzi śledztwo na temat morderstwa. Zna pan może Tony'ego Starka?
Mężczyzna przez chwilę zamyślił się, pocierając palcami o bródkę.
-Hmm... Kojarzę. Często tu przychodzi z taką rudą dziewczyną i takim kolegą w szarym swetrze.
-A pamięta pan, czy byli tu 12 czerwca o godzinie 18:40?
-12 czerwca? Oj! Raczej w tamtym roku, tak?
-Zgadza się.
-Oj! No wie pan. Ciężko z pamięcią w moim wieku, chociaż wydaje mi się, że ich tu nie było. Tak. Był pusty stolik pod oknem, a tam zawsze siedzieli. Twarze częstych klientów mogę zapamiętać... Czy to wszystko?
-Tak. Dziękuję. Bardzo pan pomógł.
-Proszę bardzo. Zawsze służę pomocą. Mam nadzieję, że sprawcę dorwiecie.
-Też tego chcę.
Wyszedł z lokalu, kierując się do chińskiej dzielnicy. Od razu pragnął przekazać najnowsze wieści. Jednak spóźnił się. Detektyw już tam nie było. Zdołała sprawnie przeszukać sklep i odnalazła to, czego szukała.
-Wyprzedziłaś mnie. No nic. Zobaczymy się w biurze.
Stwierdził i pojechał do centrali. Tam zastał przyjaciółkę, która zapisywała notatki markerem na żółtych kartkach, co później nakleiła na tablicę. W worku było narzędzie zbrodni. Bez śladów krwi. Wszystko połączyła czerwonym sznurkiem, by poukładać w logiczny sposób.
-Alibi obalone. Żaden z nich nie był wtedy w pizzerii.
-Czyli go zabił.
-Za łatwe.
-No fakt, a ja znalazłam nóż w koszu na śmieci. O dziwo bez śladów krwi.
-Ktoś chce zmylić trop.
-Albo ofiara zginęła w inny sposób.
-Przecież wyniki potwierdzają wykrwawienie.
-Ale niekoniecznie z brzucha. Uraz mógł pochodzić z głowy. Muszę sprawdzić czaszkę. Tam należy szukać odpowiedzi.
Zdecydowanym krokiem poszła do laboratorium. Kości nadal leżały na stole i mimo postawienia ekspertyzy medycznej ciągle czegoś szukali. Detektyw za pozwoleniem mogła przyjrzeć się czaszce zmarłego. Tak, jak myślała.
-Jest pęknięcie. Oberwał czymś mocnym, aż złamał się nos i jej kość musiała przebić mózg. Stąd te krwawienie. Wszystko się zgadza.
-Masz rację, choć wciąż potrzebujemy narzędzia, jakim wykonano atak.
-Niekoniecznie. Jutro sprawdzę, czy będę mogła porozmawiać z Tony'm. Powie mi wszystko, jeśli nie zechce trafić do więzienia za utrudnianie śledztwa.
Kiedy detektyw powróciła do swoich papierów, Tony rozmawiał z przyjaciółmi. Musiał im powiedzieć wszystko. Czuł, że tylko oni mu pomogą oczyścić go z zarzutów. Jedynie Roberta nie była przy tej wymianie zdań. Próbowała zasięgnąć informacji o stanie podopiecznego.
-Pytała was o to, co się stało rok temu?
-Tak, ale powiedziałam, że byliśmy w pizzerii.
-Skłamałaś, Pepper. Wiesz o tym. Przez to będą same kłopoty.
-To miałam mówić prawdę? O tym, że byliśmy w Peru? O tym, jak długo siedziałeś w laboratorium, a może wspomnieć, że jesteś Iron Manem?
-Wystarczy. Chyba zrozumiał... Tony, ty coś pamiętasz?
-Urywki, ale ona może mieć rację. Mogłem zabić Gene'a.
-Ej! Nie mów tak. Nie zrobiłbyś tego.
-Whitney się pod ciebie podszyła albo Kontroler cię zmusił do morderstwa. Nie widzę innego wytłumaczenia- rudzielec wciąż upierał się przy swoim.
-Whitney? Nie. Raczej nie. To byłem ja. Jestem winny.
-Niby skąd taka pewność? Najpierw mówisz, że nie mogłeś tego zrobić, a teraz się przyznajesz do zabicia? Chłopie, pomyśl logicznie. Byłeś w zbrojowni z nami. Rozmawialiśmy o tym, że odnajdziesz ojca. Gene sam ci przecież mówił. Nie zabił go tylko porwał.
-Więc popełniłem błąd.
-Tony...- wtrąciła się Pepper, lecz nie zdołała zbyt wiele z siebie wydusić, gdyż pojawił się lekarz z prawniczką.
Doktor pozwolił mu opuścić szpital, lecz pod jednym warunkiem. Nie mógł się przemęczać pracą, dlatego matka Rhodey'go miała dopilnować, by nie przesiadywał zbyt długo w laboratorium. Zgodził się, choć obowiązki Iron Mana wszystko mogło zmienić na gorsze i nawet surowy zakaz nie zmieniłby jego zamiarów.
Po opuszczeniu placówki medycznej, Pepper wróciła do domu, a oni poszli w swoją stronę. Bez trudu trafili pod odpowiedni adres. Jako, że zbliżała się noc, domownicy zasnęli. Jednak miasto nocą dopiero się budzi, a Elena padła na biurko śpiąca i wyczerpana. Ucieszyła się z jednej drobnostki. Wkrótce sprawa zostanie rozwikłana do końca.
Kiedy nastał kolejny poranek, detektyw wstała, rozprostowując kości. Rozmasowała też obolały kark, bo przysnęła w niezbyt wygodnej dla kręgosłupa pozycji. Daniel już pił kawę na przebudzenie, a myśląc o koleżance też przyniósł ciepły napój. Położył przy stercie papierów.
-Dzięki.
-Jak się spało?
-Niezbyt wygodnie, ale nie narzekam. Poświęcenie dla pracy przede wszystkim.
-Tylko nie przesadzaj.
-Dzięki za pomoc.
-Drobiazg. Teraz pozostało rozwikłać morderstwo. Radziłbym ci przesłuchać tę dziewczynę, co kłamała. Ona też coś musi wiedzieć.
-Masz rację. Zaraz się tym zajmę.
Sprawnym ruchem opróżniła zawartość kubka i pojechała do szpitala. Przyjaciel towarzyszył jej, gdyż mógł z łatwością rozpoznać, czy ktoś zataja prawdę. Zjawili się w placówce jeszcze przed dziewiątą. Najpierw zapytali w recepcji, czy pacjent nadal znajdował się w sali chorych. Dowiedzieli się, że został wypisany poprzedniego dnia, więc mogli pojechać pod dom Rhodesów, zanim dzieciaki pójdą do szkoły.
-Poczekaj chwilę. Ty zajmij się swoim podejrzanym, a ja pojadę przesłuchać jego przyjaciółkę.
-Zgoda. Może tak być.
Mężczyzna zapłacił za taksówkę, jadąc do domu rudowłosej. Dzięki zdobytym danym trafił w odpowiednie miejsce. Delikatnie zapukał do drzwi. Otworzyła Pepper. Tylko ona była w mieszkaniu.
-Dzień dobry. Jestem detektyw Grant z wydziału zabójstw i chciałbym zadać ci kilka pytań- wyjął odznakę, potwierdzając tożsamość.
-Eee... No dobrze- dziewczyna czuła się zmieszana, choć nadal nie miała zamiaru mówić prawdy.
Zaprowadziła faceta do salonu. Od razu dostrzegł, jak usiłowała ukryć drżące dłonie. Bała się.
-Mam niewiele czasu. Muszę iść do szkoły, a tata mnie zabije, jak zobaczy nawet jedno spóźnienie, więc proszę się sprężać i na pewno odpowiem na każde pytanie- zaczęła swój słowotok, aż detektyw pogubił się.
-W porządku. To zajmie kilka minut... 12 czerwca, godzina 18:40. Co wtedy robiłaś?
-Ach! Znowu to samo? Już mówiłam bodajże pana znajomej, że byłam z przyjaciółmi w pizzerii.
-Kłamałaś, co potwierdził właściciel lokalu. Wiesz, że za utrudnianie śledztwa można pójść do więzienia?
-Ale mówię, jak było.
-Nie ze mną takie numery. Lepiej powiedz, co naprawdę robiłaś.
-Okej. Wpadłam... Ja zabiłam Gene'a. Przyznaję się. Walnęłam go wazonem i zakopałam ciało. Proszę mnie aresztować.
-Dziwne. Nikt nie przyznałby się do winy, a w szczególności ktoś, kto jedynie próbuje ponownie zmylić trop.
-O czym pan mówi?
-W koszu został znaleziony nóż bez śladów krwi oraz odcisków palców.
Dziewczyna zaczęła pojmować, iż nie mogła kryć chłopaka. Mogła pójść też i za to do więzienia na kilka lat. Musiała przyznać się do prawdziwej wersji wydarzeń. Musiała, bo w przeciwnym razie byłoby jeszcze gorzej. Zebrała w sobie odwagę, wyjaśniając każdy szczegół.
-No dobra. Powiem wszystko.
-Mam nadzieję, że nie spróbujesz już kłamać?
-Nie. Przyznam się do wszystkiego.
-Więc słucham.
-Ja, Tony i Rhodey siedzieliśmy w laboratorium. Jeden z nas tak fascynuje się nauką i stworzył do tego specjalne miejsce. Tam spędzamy mnóstwo czasu, a tamtego dnia rozmawialiśmy o wielu rzeczach. Coś było o szkole, ale głównie z hsiterykiem próbowaliśmy pomóc geniuszowi, bo dowiedział się okrutnej prawdy. Wszyscy zostaliśmy oszukani. Wykorzystał nas.
-O kim mówisz? O Khanie?
-Tak. Był odpowiedzialny za spowodowanie wypadku.
-Czyli Tony Stark go zabił?
-Nie! Cały czas był z nami. Nie miałby kiedy wyjść. Ciągle byliśmy przy nim, żeby nie próbował zrobić czegoś głupiego.
-A jednak ktoś dokonał morderstwa. Wszystko wskazuje na niego.
-No tak, ale nie zrobił tego. Pani Rhodes może potwierdzić, że tam byliśmy. Teraz nie kłamię. Nie chcę, żeby Tony poszedł do więzienia. On nie zabił Gene'a! Ktoś go wrabia!
Grant przez chwilę zastanowił się nad słowami nastolatki. Miały sens, a podłożenie fałszywego narzędzia zbrodni tylko to potwierdzało. Jednak ona wiedziała, jak został zabity, co nadal było podejrzane. Postanowił ją sprowokować.
-Mamy nagranie z kamer i był tam. Twarz została rozpoznana, że tamtej nocy Tony Stark przyszedł do sklepu z antykami, żeby się zemścić.
-Co?! Nie! Niemożliwe!
-Są dowody, a wasze alibi niewiele wam daje. Właśnie w tej chwili detektyw Jones aresztuje twojego przyjaciela i zabiera na komisariat. Może dostać 20 lat za morderstwo.
-Niech pan ją zatrzyma! Aresztuje niewinnego! Jest taka osoba w mieście, co może podszyć się pod każdego. Ma taką maskę i kiedyś były z nią kłopoty. Madame Mask mogła wrobić Tony'ego. Proszę to sprawdzić.
Nagle rozdzwonił się telefon. To był numer Jones.
-Chyba sprawa się komplikuje.
-Daniel, nie musisz mi tego uświadamiać. Coś tu nie pasuje do reszty.
-Zapytałaś pani Rhodes, gdzie wtedy się znajdowali?
-Mówiła o jakimś laboratorium.
-Czyli dziewczyna powiedziała prawdę.
-Rozmawiasz z nią?
-Tak właściwie, to już skończyłem. Dowiedziałem się o istnieniu jakiejś Madame Mask. Mówi ci to coś?
-O cholera! Wszystko jasne tylko jaki mogłaby mieć motyw?
-Złapiemy ją, to się dowiemy.
-Jest mały problem, bo pozostaje nieuchwytna.
-A co zrobiłaś z chłopakiem?
-Jest czysty na razie. Nie trafi do aresztu, choć wciąż pozostaje w kręgach podejrzanych... Pogadamy w centrali. Trzymaj się.
-Pa.
Specjaliści od morderstw zostawili nastolatków w spokoju. Gaduła natychmiast po wyjściu Daniela pobiegła do szkoły. Na szczęście zdążyła równo z dzwonkiem wejść do klasy. Jedynie jej przyjaciele spóźnili się o pięć minut. Nauczycielka historii nie miała im tego za złe. Jedynie wskazała na wolne miejsca, by usiedli. Tony wyglądał na bardziej spokojnego, niż ostatnio. Nadal miał wrażenie, że to on wykonał śmiertelny cios. Nie wierzył, że zamieszana mogła być Whitney, choć przez działanie maski nie byłaby wtedy sobą.
-Nie mógłbym być w dwóch miejscach na raz, prawda?
-Tony, jesteś niewinny. Wiesz to i nie próbuj myśleć inaczej. Jeśli Mask stoi za tym, zostaniesz oczyszczony z zarzutów- Rhodey usiłował jakoś poprawić jego nastawienie do sprawy.
-Pepper, powiedziałaś o niej?
-Tylko, że Mask może zmieniać się w kogo zechce. Powiedziałam, że byliśmy w laboratorium i całe szczęście, że Roberta potwierdziła alibi. Jesteśmy czyści.
-Ale nadal tego nie pojmuję. Po co miałaby to robić?- geniusz nie rozumiał zachowania blondynki.
Niespodziewanie w drzwiach stanęła Jones.
-Spokojnie, Tony. Nie przyszłam po ciebie, a po nią- wskazała na Whitney, siedzącą za Happy'm.
-Po mnie? Co ja zrobiłam?- czuła się pogubiona.
-Wszystkiego się dowiesz. Proszę za mną.
Pepper już chciała to jakoś skomentować, lecz w porę się powstrzymała. Jednak nie zdolała ukryć swojego uśmieszku diablicy. Podejrzana została zabrana do sali przesłuchań. Nie była sama. Obadiah Stane również się pojawił. Nie wyglądał na zachwyconego. Nic dziwnego, skoro jego córka miała postawione poważne zarzuty. Mimo wszystko chciał pomóc.
-Co robiłaś rok temu 12 czerwca o godzinie 18:40?
-Nie pamiętam. To było dawno.
-Jeśli nie macie żadnych dowodów, możecie ją uwolnić.
-Panie Stane, przeszukaliśmy jej pokój i wiemy, że mogła zmienić się w każdego. Poza maską znaleźliśmy też metalowy pręt, na którym były ślady krwi, pasujące do ofiary.
-Oszczerstwo! To... To nieprawda! Nikogo nie zabiła!
-Jednak wszystkie dowody potwierdzają to. Przykro mi. Whitney Stane zostanie postawiona pod sąd, który ustali odpowiedni wyrok.

Nastolatka zaczęła płakać. Załamała się. Zaczęła nienawidzić ten dzień, kiedy pierwszy raz wcieliła się w Madame Mask. Tony Stark został oczyszczony z zarzutów, zaś sprawczyni otrzymała wyrok 25 lat. Elena zamknęła sprawę i mogła wrócić do domu. Podziękowała koledze za pomoc i sowicie wynagrodziła jego wsparcie. Zrobiła mu jego ulubioną kawę w największym kubku, jaki znalazła. Dla innych to happy end, a dla niektórych niesprawiedliwość. Wszystko, co dobre kiedyś się kończy.

---***---

Tak. To jest one shot kryminalny. Baardzo długi. Nie umiem zliczyć, jak długo go męczyłam. Łącznie 2 dni. Dziękuję Agacie za pomoc przy detalach. Mam nadzieję, że będzie się podobać. Wesołych Świąt, a na Sylwerstra jeszcze się zobaczymy ;)

Welcome to the Avengers- Impreza powitalna

0 | Skomentuj
Ten dzień zapamiętam do końca życia. Czy warto? Przekonajcie się sami. Nie ściemniam z żadnymi szczegółami. To tak naprawdę wyglądało. No to zacznijmy od początku. Tony Stark zasłużył sobie na miano bohatera przez ocalenie świata, walcząc przeciwko Makluańczykom. Nick Fury z SHIELD dał mu propozycję, by dołączył do jego specjalnego programu o nazwie Avengers. Wielu herosów już znajdowało się w tej organizacji, lecz potrzebowali kogoś, kto byłby w stanie nimi dowodzić. On nadawał się na przywódcę. Nawet Kapitan Ameryka to potwierdził.
Gdy szef agencji dowiedział się, że młody Stark zgodził się na wzięcie udziału w projekcie, mieszkańcy wieży Mścicieli zaczęli organizować imprezę powitalną. Chcieli w ten sposób przywitać nowego członka drużyny. Przygotowania trwały zaledwie kilka minut przy szybkości Quicksilvera.



-No dobra. Tyle wystarczy- stwierdziła Wanda.
-Jeszcze musimy zebrać dodatkowe towarzystwo- uśmiechnął się Clint, jakby coś knuł.
-W porządku, więc powiadom resztę- skierował Kapitan swoje słowa do łucznika, który jedynie kiwnął głową, biorąc ze sobą łuk wraz z kołczanem.



Nie szedł na misję, a jednak wziął ze sobą swój sprzęt. Po co? Strzały były mu potrzebne, żeby wysłać zaproszenia. To takie oryginalne. Niepotrzebnie zakładali wspólny czat do kontaktu. Hawkeye zlokalizował pierwszego bohatera, jakim był Daredevil. Akurat odpoczywał po starciu z Hand. Natychmiast wyskoczył z łóżka, słysząc odgłos strzały.



-Co jest, do cholery? Nadal nie mają dość?



Wstał i podszedł do okna. Dotknął szpica, gdzie była kartka z wiadomością. Nie mógł jej przeczytać, bo był niewidomy. Widocznie łucznik musiał to przeoczyć.



-To jakiś żart? Elektra!- zawołał dziewczynę, by mu pomogła odczytać to, co zostało zapisane na papierze.



Nie musiał długo na nią czekać, bo zjawiła się błyskawicznie w pokoju.



-Słucham cię. Coś się stało?
-Przeczytaj to.
-Zostałeś zaproszony na imprezę powitalną z okazji przyjęcia nowego członka w szeregi Avengers. Impreza odbędzie się dziś o 18:00 w wieży Mścicieli. ~Kapitan Ameryka.
-Idziesz ze mną?- zapytał partnerkę.
-Ale ja nie mam zaproszenia.
-Nie szkodzi. Nie potrzebujesz tego.



I tak każda strzała trafiła w okno mieszkalne herosów Nowego Jorku. Martwy Basen też otrzymał zaproszenie, lecz był zajęty podwójną randką ze Śmiercią i Thanosem. Doctor Strange również odnalazł inwitację, lecz przez chaos w świecie demonów nie mógł się pojawić, zaś Punisher najpierw musiał załatwić swoje sprawy.
Kiedy wymierzył kolejną kulkę w łeb bandycie, strzała poleciała w jego kierunku, aż wbiła się w dach. Frank sprawdził kartkę.



-Zaproszenie na imprezę powitalną? Nie mówią nic o zakazach, więc będzie ciekawie- stwierdził kat, trafiając kolejnego zbira w łepetynę.



O dziwo do Kun Lun też trafiła karteczka. Danny zaśmiał się w sobie, myśląc nad tym, co może się wydarzyć tego wieczora. Spakował ze sobą mały “prezent” i poleciał do Nowego Jorku. W wieży pojawili się prawie wszyscy goście wraz z tym specjalnym. Tony wszedł w garniturze, bo myślał, iż powinien pokazać się z jak najlepszej strony. Nie wiedział, w jak wielkim był błędzie. Został ciepło przywitany przez Wandę.



-Witamy w Avengers. Cieszymy się, że zechciałeś do nas dołączyć.
-Dzięki.
- No to, co? Są już wszyscy?- zapytał Clint, wchodząc do wieży.
-Iron Fist się spóźnia, Hulk przyszedł, a Tetchala nie mógł się zerwać z konferencji w ONZ.
- W końcu jest królem Wakandy. Nic dziwnego- nastolatek rozumiał, jakie miał obowiązki.
-O! Hej, Tony. Dawno się nie widzieliśmy- uścisnął mu dłoń na przywitanie.
-Od inwazji trochę minęło- podrapał się w głowę, wspominając dawne zdarzenia.
-Fajnie, że będziemy w tej samej drużynie.
-Ty też do nich należysz? Myślałem…- nie zdołał dokończyć, gdyż do rozmowy wtrąciła się Natasha.
-A o mnie już zapomniałeś?
-Natasho, pięknie dziś wyglądasz. Czy bolało, jak spadłaś z nieba?
-Oj! Nie przy ludziach, Clint.
-Kapitan już na ciebie czeka. Wejdź- mutantka zaprowadziła geniusza do salonu, gdzie dostrzegł zielonego, siłującego się przy stole z Benem.



Thor jedynie czekał, aż groszek zakończy pojedynek o najsilniejszego mocarza roku. Minął też Pietro, co swoją szybkością prawie przewrócił wszystkie szklanki.



-Bracie!- zwróciła mu uwagę siostra.
-Ups? Wybaczcie. Już znikam.



Przyspieszył maksymalnie, przechodząc do innych pokoi. Niestety nie spostrzegł ściany. Wyrosła znikąd i wpadł na nią, zostawiając ślad w postaci odbitego ciała.



-I znowu ups?- zaśmiał się głupawo, a Steve z powagą podszedł do szybciora, podając szpachlę oraz cement.
-Zalep to i nie ma być żadnego śladu, jasne?
-Się robi, szefie.



Przez to, jak się zmęczył, musiał powoli pracować. Tony lekko się uśmiechnął, widząc tę sytuację. Była nawet zabawna. Od razu zatęsknił za Pepper. Gdyby nie poleciała na sesję szkoleniową SHIELD, byłaby z nim. O Rhodey’m była podobna historia. No nie do końca, bo musiał zostać w domu przez stanowczy rozkaz mamy, a jej nie można się sprzeciwiać.
Gdy skończył rozmyślać, pojawili się ostatni herosi. Danny, Frank, Elektra oraz Daredevil. Wszyscy ubrani elegancko. Czy strój żołnierski też się w to wlicza? Tak, ale bez broni, co zmieniało postać rzeczy, patrząc na Castle i jego “zabaweczki”. Karabin snajperski, granaty przy pasie i nie tylko. Zawsze mógł w spodniach chować nóż. Na szczęście nikt nie kazał się mu rozbroić, bo wszystko było pod kontrolą. Bohaterowie chwycili za kieliszki pełne szampana i wstali, tworząc krąg. Kapitan zaczął przemawiać.



-Witam wszystkich w tym szczególnym dniu, bo dziś przyjmujemy pod swoje skrzydło nowego herosa, które świat nazywa Iron Manem. Od tej pory, to Tony Stark będzie znany jako Avenger- wzniósł do góry szkło wraz z innymi uczestnikami uroczystości i stuknęli się symbolicznie raz.



Jednym haustem wysuszyli kieliszki słodkiego napoju i rozpoczęli zabawę. Zielony siłacz gamma wrócił do swojej rywalizacji, co skończyło się pękniętym stołem. Pękł na pół, a wraz z nim znalazła się sterta odłamków szkła na podłodze. Steve popatrzył na nich gniewnym wzrokiem.



-Reed zapłaci. Hehehe! Chyba nie będzie mu szkoda kasy na coś takiego.
-W to nie wątpię.



Już chciał im rzucić miotłę, lecz został powstrzymany przez Punishera. Znowu Matt się z nim droczył, co mogło się skończyć tylko jednym. Bijatyką.



-Ja ci kurwa dam oszczędzać takie gnidy! Z pierdla spierdolą i co zrobisz? No jak im nie przywalisz porządnie, to się nie chwal, że wygrałeś!
-A ty byś nawet zabił własną matkę, gdybyś tego chciał!
-Ej! Odczep się. To była dobra kobieta.
-Panowie, przestańcie!- gospodarz usiłował rozdzielić ich siłą, lecz bezskutecznie.
-Pieprz się, Rogers! Taki gnojek nie będzie mnie pouczał! Wykańczam do końca robotę! Moment… Gdzie mój granat?! Kurwa rozjebie ci mózg, Murdock!
-Ej! To nie ja!
-No i zaczęło się- skomentował Kapitan, którego cierpliwość była na granicy.



Frank walił pięściami po twarzy prawnika, co mu sprawiało przyjemność. Steve próbował coś zdziałać i nawet Tony chciał jakoś pomóc załagodzić spór. Jedyny sposób był prosty. Odnaleźć zgubę zabijaki.



-Widział ktoś może granat?- zawołał, choć nikt się nie odezwał.



Tymczasem podarunek Danny’ego wylądował na stole. Natasha, Elektra oraz Clint spróbowali dobrego ziółka. Poczuli niewyobrażalnego kopa energii, że mieli zamiar odrobinę zaszaleć. Tak odrobinę, że z kuchni zrobiła się strzelnica. Wdowa malowała czerwone kropki po ścianach, gdzie miał trafiać łucznik, co też tyczy się dziewczyny z sai.



-Wygra ten, kto trafi najwięcej kropek- ustaliła reguły gry.
-Zgoda. Niech wygra najlepszy.



I tak rozpoczęła się zwyczajna gra, co miała im przynieść mnóstwo radości. To była wielka rywalizacja, gdyż trafili po tyle celów na raz. Domagali się rewanżu, co nikogo nie zdziwiło. Raczej nikt na nich nie zwracał uwagi. Większe zainteresowanie kręciło się wokół naparzających się po mordach. Przebili się przez tę ścianę, co wcześniej załatał Quicksilver.



-Ej!



A spór nadal nie został zażegnany. Bili się do upadłego. Nastolatek nadal próbował odnaleźć granat.



-O kurde. Niedobrze.



Znalazł go. Był w rękach dziecka Wandy. Bawiło się nim, jakby nie było niczym niebezpiecznym. Tony chciał odzyskać zagubioną zabaweczkę. W tym celu poprosił matkę chłopczyka o pomoc. Jednak zanim miał zamiar zapytać, Kapitan też odnalazł zgubę. Natychmiast wyrwał z rąk maluszka. Jednak już bez zawleczki. Myślał tak szybko, że postanowił pozbyć się ładunku z dala od ludzi. W tym celu wyskoczył przez balkon wraz ze swoją tarczą na ulicę. Wokół niego zebrało się mnóstwo gapiów.



-Nic się nie stało. Sytuacja pod kontrolą. Nikt nie został ranny.



Bohater odetchnął z ulgą, bo nic złego się nie wydarzyło. Zdołał wrócić do wieży, gdzie zrobiło się jeszcze większe zamieszanie, niż poprzednio. Tym razem Frank zostawił Daredevila w spokoju, puszczając go wolno.



-Dziś cię oszczędzę, ale jutro mogę nie być taki dobroduszny.
-Jak zawsze.
-Mówiłeś coś?
-Nic, nic.



Rozdzielili się. Matt poszedł umyć twarz do łazienki. Czuł zapach krwi na swoim ciele, zaś Elektra kończyła już definitywnie zawody. Z zamkniętymi oczami trafiła w dwa cele. Clint chciał ją przebić, próbując tej samej metody. I też mu się udało, ale pomylił strzały.



-Clint, no co ty? Oszalałeś? To śmierdzi- zatkała nos wojowniczka.
-Fuuj! Masz też śmierdzące strzały?- odór odczuła Natasha.
-Mój najnowszy prototyp.
-Nie tłumacz się. Zrobiłeś to specjalnie, żeby skończyć grę.
-Nieprawda. Przez omyłkę wybrałem złą strzałę.
-I mam ci w to uwierzyć? W życiu!- obraziła się Elektra.
-Mam też inne. Zobacz.
-Clint, nie!



No i smród doszedł też do innych gości. Nawet Hulk skusił się o wpuszczenie świeżego powietrza. Mógł otworzyć okno. To przecież takie proste, ale on wolał zrobić coś w swoim stylu. Wybił pięścią, a wszystkie odłamki poleciały na ulicę. Wszyscy myśleli, że Kapitan znowu skoczy, a Frank jedynie go namawiał.



-Ha! No co, Kapitanku? Dość wysokich lotów, jak na jeden wieczór?
-Ej! Blondasku, zaproś swojego brata na imprezę. Miejsc nie brakuje, a chętnie bym go zmiażdżył.
-Wybacz, przyjacielu, ale jest na czarnej liście. Nie może.
-Oj! Szkoda jelonka.
-Hulk, co ty… Hulk!



Wyrzucił gromowładnego na ulicę przez utworzoną dziurę, a zabawa dopiero się rozkręcała.



-Nic nie zrobisz, Kapitanie?- spytał Iron Man
-Potłuką się i wrócą.
-Potrzebują większego placu zabaw- zaśmiał się i w głowie już miał pewien projekt, jak mogłoby wyglądać takie miejsce.



Resztę wieczoru skończyło się na zużyciu chińskich prochów, wypiciu czterech butelek whiskey oraz udawaniu, jak wspaniale potrafią tańczyć. Tańczyli, jak słoń w składzie porcelany. Idealne określenie po tym, ile zniszczeń narobili swoimi ruchami. Policja nie interweniowała ani razu, gdyż zajmowała się innymi sprawami, a Fury również miał w nosie zachowanie Avengersów. Dopóki nie wywołali trzeciej wojny światowej lub międzygalaktycznego konfliktu, mógł zostawić wszystko w rękach Kapitana Ameryki. Jednak on też schlał się, jak świnia. Nie pamiętał, kiedy, bo tacy kawalarze podmieniali mu oranżadę na coś mocniejszego. Smakowało tak samo. Jak mógł zauważyć? A co tyczy się reszty? Albo poszli grzecznie spać na podłodze albo wylecieli z hukiem przez okno. Tak. Raczej wybrali drugą opcję. A ja? Byłam jedynie obserwatorem i wszystko mam nagrane na jednej taśmie. Agenci SHIELD będą mieli rozrywkę, a oni nauczkę.

---**---

Odpowiadam na wyzwanie od IvyStone. Mam nadzieję, że było śmiesznie :D

Egzamin życia

0 | Skomentuj

Tony pracował nad nowym wynalazkiem. Rodzinna firma zajmowała się technologią medyczną, dlatego szperał przy elektronice. Chciał usprawnić działanie implantu serca. Pracował nad ułatwieniem życia takim osobom, co miały też chore serce, jak on. Głównie musiał brać leki na swoją przypadłość i nie miał tak najgorzej. Przez wypadek zdecydował się na pomaganie ludziom. W końcu chciał zrobić coś dobrego, zanim umrze. Nie był pewny, czy długo wytrzyma. Jednak niezbyt skupiał się nad tym.
Kiedy zaczął robić się senny, poczuł, jak ktoś nim potrząsa. To był jego ojciec. Howard Stark.

-Tony, obudź się. Ej! Dobrze się czujesz?
-Taa... Tak, tato. To tylko zmęczenie. O rany! Ile my tu siedzimy?
-My? Chyba ty. Na pewno pół dnia jesteś bez jedzenia. Głodny?
-Mama robiła... kanapki?

Zadał głupie pytanie i miał ochotę uderzyć się w twarz, ale tak mocno, by głupota wyszła z głowy. Posmutniał, bo prawda była bolesna. Stracił matkę jeszcze przed tym, gdy nauczył się chodzić.

-Tony?
-Wybacz. Po prostu... Ech! Ciężko się przyzwyczaić.
-Minęło sporo czasu, synu. Musisz jakoś żyć.
-Te "jakoś" do czego się odnosi?
-Do wszystkiego.
-Do tego też?

Wskazał na klatkę piersiową, zaś mężczyzna jedynie przytakiwał głową. Przytulił nastolatka, czego się nie spodziewał.

-Wszystko będzie dobrze, a teraz odłóż narzędzia i chodźmy coś zjeść.
-Zgoda.

Wstał z miejsca pracy, wychodząc do domu. Ogólnie mieszkał w firmie, czyli przenieść się z jednego miejsca na drugie nie było problemem.
Kiedy zamierzał wejść do windy, zauważył, że nie działała. Była zepsuta. Musieli iść schodami. Innego wyjścia nie mieli. Przeszli zaledwie na jedno piętro, a Tony już poczuł się słabo.

-Tony, dobrze się czujesz?
-Nie pytaj tylko... idź.
-Martwię się.
-To nic.

Szedł dalej, lecz tym razem podpierał się poręczy. Upierał się przy swoim, aż miał trudności z oddychaniem.

-Tony!

Zemdlał. Przez chwilę widział jeszcze, jak ojciec podniósł go, biorąc sposobem matczynym. Nie pomyślałby, że choroba się pogłębiła.

-Synu, trzymaj się.

Howard zabrał syna do pokoju. Zdołał dojść na trzecie piętro, gdzie mieli swoje mieszkanie. Pamiętał doskonale, iż połknął dzienną dawkę leków, więc przyczyna utraty sił musiała leżeć w czymś innym. Postanowił zadzwonić do przyjaciela, który znał się na medycynie, jak mało kto. Był specjalistą w dziedzinie cybermedycyny oraz kardiologii. Właśnie sprawdzał, jak przyszła lekarka radziła sobie z symulatorem operacji.

-Fuuj! To obleśne!
-Takie realia, Victorio. Jeśli chcesz być lekarzem, musisz przełamać swoje obrzydzenie do krwi oraz organów.
-Ech! Nie mam wyboru.

Kontynuowała grzebanie w "zwłokach", wyjmując serce na metalowy stół. Próbowała myśleć w inny sposób, żeby nie dostrzegać obleśnych dla niej rzeczy. Pomyślała o szalonym pomyśle artysty. I w ten sposób zakończyła symulator. Dr Yinsen wystawił ocenę.

-Brawo. Jestem z ciebie dumny. Uratowałaś pacjenta.
-Wyjmując mu serce?
-Spokojnie. Na razie musisz wytrenować stalowe nerwy. Przede wszystkim nie możesz się bać.
-Wiem o tym. Najważniejsze jest ratowanie życia za wszelką cenę.
-Właśnie. Widzę, że wiele pamiętasz.
-Bo mnie tego nauczyłeś.

Uśmiechnęła się szczerze, zdejmując rękawiczki oraz całą odzież chirurgiczną.

-Robisz wielkie postępy. Niebawem czeka cię ostateczny egzamin.
-Jak on ma wyglądać?
-Hahaha! To niespodzianka.
-Mam się bać?
-Niekoniecznie.

Tym razem doktorek podzielił się pozytywną energią, odwdzięczając się tym samym uśmiechem, co ona. Całą sytuację przerwał telefon. Specjalista odebrał. Nawet znał numer dzwoniącego.

-Kopę lat, Howardzie. Jak zdrówko?
-W porządku, choć mój syn ma gorzej.
-Słyszałem o wypadku. Współczuję mu, ale przynajmniej jego serce dalej samodzielnie działa bez wspomagaczy.
-No i tu tkwi problem.
-To znaczy?
-Kilka minut temu zemdlał.

Staruszek zamyślił się, zastanawiając nad przyczyną. Mogło być ich wiele. Stres, zbyt duży wysiłek, łączący się z przemęczeniem lub coś gorszego. Bardziej niepokojącego. Musiał powiedzieć o wszystkich swoich obawach.

-Mhm... A leki bierze?
-No tak. Zawsze pilnuję, żeby o tym nie zapominał.
-Oj! Nie będę ściemniał, ale nie jest dobrze. Więcej mógłbym wiedzieć po zbadaniu Tony'ego, chociaż...
-Chociaż, co?
-Victorio, masz zadanie!

Zawołał uczennicę. Od razu podeszła z lekkim poddenerwowaniem.

-Coś się stało, doktorze?
-Będziesz mi potrzebna.
-Do czego?
-Przed tobą mały test. Pakuj sprzęt.
-Eee... No dobrze.

Lekko zmieszała się, choć później zaczęła zabierać do torby medycznej najważniejsze rzeczy. Yinsen powrócił do rozmowy, uspokajając ojca chłopca.

-Zaraz się pojawimy u ciebie, ale najpierw odpowiedz na jeszcze jedno pytanie.
-Słucham.
-Czy poza omdleniem wystąpiły jakieś inne objawy?
-Miał trudności z oddychaniem.
-A teraz?
-Oddycha normalnie.
-Czyli to było chwilowe.
-Powiesz mi, co podejrzewasz?
-Howard, nie bój się. Sam chciałbym wiedzieć, ale powiem jedno.
-Co?
-Choroba mogła się nasilić.

Mężczyzna zamilknął. Nie mógł pojąć, że coś takiego mogło się wydarzyć. Poważnie bał się o jedynego syna, którego wychowywał sam.

-Howard, jesteś tam?
-Tak, tak. Wybacz, ale to dla mnie nie do pojęcia.
-Wiem, lecz wszystko wyjdzie na jaw. Bądźmy dobrej myśli. Porozmawiamy, gdy zobaczymy się twarzą w twarz.
-Dobrze.

Więcej nie mógł z siebie wykrztusić. To dla niego było już zbyt wiele. Wystarczy, że żona zmarła na tę chorobę, co odziedziczył nastolatek.
Po odbytej konwersacji przez telefon. lekarze pojechali odwiedzić chorego. Biznesmen nadal czuwał przy nim. Ciągle nie odezwał się ani jednym słowem. Strach rósł z całym niepokojem. Najbardziej bał się usłyszeć potwierdzenia przypuszczeń przyjaciela. Jeśli genetyczna wada się powiększyła, mógł stracić dziecko. Kiedy on starał się ukoić nerwy, kobieta rozmawiała z kardiochirurgiem.

-Może dasz mi jakieś ułatwienie? Chociaż powiedz, z kim mamy do czynienia?
-Nie mogę. Wtedy test będzie nieważny. Od twojej diagnozy będzie zależało czyjeś życie. Weź to pod uwagę, dlatego nie pomyl się.
-Doktor liczy na moją celową pomyłkę?
-Nie powiedziałem tego.
-Ale tak jest.
-Nieprawda. Po prostu musisz zrozumieć, że bez tego nie można podjąć odpowiedniego leczenia. Rozumiesz, Victorio?
-Tak.

Nie odpowiedziała zbyt pewnie, ale nie miała zamiaru udowadniać, iż odpowiedź powinna być inna. Jednak nie kwestionowała słów specjalisty, aż dojechali na miejsce. Zabrali sprzęt, wchodząc schodami do mieszkania. Ho doskonale pamiętał, gdzie mieszkał przyjaciel, co teraz potrzebował pomocy. Zapukali, a on ich jedynie wpuścił. Nic nie mówił. Victoria podeszła do chorego, mierząc wszelkie parametry, zaś Howard rozmawiał z dr Yinsen w kuchni.

-Kim ona jest?
-To moja uczennica. Jest bardzo uzdolniona i na pewno postawi dobrą diagnozę.
-A dlaczego ty tego nie zrobisz?
-Mam swoje powody... Jak do tego doszło?
-Pracował nad nowym rozrusznikiem serca.
-Zdolny chłopak.
-Zawsze taki był.
-Bez obaw. Victoria Bernes wie, co robić. Niebawem mnie zastąpi, gdy umrę.

Stwierdził z lekkim uśmieszkiem na twarzy. Potrafił zachować humor nawet w takich tematach. Długo nie rozmawiali, gdyż cierpliwość domownika miała swoje granice. Dziesięć minut i już chciał wiedzieć, co się dzieje za sąsiednią ścianą. Wszedł tam, widząc syna, podpiętego do aparatury. Lekarka podała mu ostatnie lekarstwa. Po jego minie było widać, iż żądał natychmiastowych wyjaśnień.

-Co się z nim dzieje?
-Podałam amiodaron, by wyrównać bicie serca.
-Nie bardzo rozumiem.
-Według EKG, miał częstoskurcz komorowy, co mogło być spowodowane kardiomiopatią rozstrzeniową.
-To bardzo poważne?
-Powinien zostać zabrany na obserwację tak na wszelki wypadek.
-Czyli nie jest dobrze? Choroba się nasiliła?
-Na to wygląda, choć wszystko się okaże po dodatkowej diagnostyce.

Stwierdziła, sprawdzając zapisy z urządzenia. Zanotowała swoje odkrycia, wychodząc na chwilę z pokoju. Podała zebrane informacje egzaminatorowi.

-I jak? Ustaliłam odpowiednio?
-Hmm... Wykres na to wskazuje, że nie mylisz się. Miał częstoskurcz, ale dostał leki?
-Tak.
-Co dałaś?
-Amiodaron.
-Pomogło?
-Tak.
-No i zuch dziewczynka. Test masz zdany.
-Przeżyje, prawda?
-Pozwól, iż sam się o tym przekonam.

Oboje weszli do pokoju chorego, którego stan znowu uległ zmianie. Na kardiomonitorze było widać kolejną zmianę bicia serca.

-Bradykardia.
-Niedobrze... Podaj pół miligrama atropiny dożylnie.
-Podałam.
-Ho, co się dzieje?

Howard nie rozumiał, co mógł zrobić. Wiedział jedno. Było źle.

-Sytuację mamy pod kontrolą. Rytm wrócił prawidłowy, ale i tak musi zostać zabrany do szpitala.
-Zgadzam się. Pomóżcie mu. Nie chcę go stracić.
-Wiemy o tym, Howardzie. Wszystko jakoś się ułoży.
-Mogłem mu nie pozwalać na tak długą pracę. Jestem winny.
-Nie mów tak, bo nawet wysiłek niczego nie zmienił. Tylko jego serce słabnie.
-Umrze?
-Nie pozwolę na to... Victorio, gotowa?
-Tak. Możemy zabrać pacjenta.

Położyła chłopaka na noszach, wynosząc ostrożnie z mieszkania i schodząc po schodach. Za pozwoleniem lekarza mógł ktoś z rodziny być przy chorym. Mężczyzna siedział obok syna, trzymając go za rękę. Chciał przekazać mu swoje siły do walki z chorobą. Bał się kolejnych godzin, co były niepewnością.

-Tony, bądź silny. Musisz wygrać, rozumiesz? Twoja mama, by tego chciała.
-Howard, wszystko będzie dobrze. Zajmiemy się nim, jak należy.
-Maria umarła przez to, jaką ma przypadłość.
-Pamiętam o tym, ale naprawdę nie masz się, czego obawiać.
-Powiedz coś, co mnie ucieszy.
-Tony jest młody i silny. Nie umrze.
-Doktorze, asystolia! Proszę, zatrzymaj się!
-Co się znowu dzieje?!
- Howard, spokojnie.

Strach znowu wzrósł przez nagłe pogorszenie stanu. Młoda lekarka sprawdziła odczyty i podała adrenalinę. Ojciec siedział, zakrywając twarz w dłoniach. Tony walczył, choć serce nadal zamierzało się poddać. Po podaniu leków, sytuacja znowu znalazła się pod kontrolą. Jednak mężczyzna panicznie bał się o życie syna.

-Mam go! Możemy jechać!
-Trzeba, jak najszybciej. Jeśli znowu będzie zmiana rytmu, użyj kardiowersji.
-Ale to tylko przy częstoskurczu.
-Może znowu się pojawić. Bądź gotowa.
-Dobrze, dr Yinsen.

Pojechali na sygnale prosto do najbliższego szpitala. Kobieta nadal sprawdzała, czy organizm ponownie szykował bunt. Na razie nic na to nie wskazywało. Zdołali dojechać do placówki bez większych zakłóceń. Chłopak został zabrany na kardiologię, gdzie został dokładnie przebadany. Wyniki nie były dobre dla ojca chorego. Musieli mu jakoś przekazać złe wieści. Tak złe, że gorsze mogły też nadejść. Właśnie siedzieli w gabinecie, dyskutując nad wynikami.

-Co teraz? Mamy niewiele czasu.
-Zauważyłem, Victorio. Na razie będziemy obserwować.
-Ale to nic nam nie da, jeśli niebawem umrze.
-Nie umrze! Tak nie będzie!
-Doktorze...
-Musimy coś wymyślić.
-Serce jest zbyt zmęczone ciągłym wysiłkiem fizycznym, więc leki też niewiele dają.
-Nie wydaje mi się. Tu chodzi o coś innego
-Co sugerujesz?
-Wykonajmy echo serca.

Zgodziła się i razem poszli na oddział. Ojciec dziecka czekał przed wejściem na zakończenie badania. Yinsen przyglądał się obrazowi serca, zaś lekarka wykonywała diagnostykę. Potwierdziły się ich obawy, co nie wskazywały na coś dobrego.

-Widzisz to?
-A jednak zaostrzony stan kardiomopatii.
-Niestety. Co my mu powiemy?
-W pracy lekarza zawsze trzeba mówić prawdę, ale tylko w dość odpowiedni sposób. Nie powiemy mu prosto z mostu, że bez ingerencji chirurgicznej się nie obejdzie.
-Czyli, jak się ma dowiedzieć?
-Normalnie. Powiem mu to tak aby niczego się nie obawiał.
-Przygotuję pacjenta do operacji.
-Najpierw potrzebna jest zgoda.
-Oj! Ale z tym zwlekać nie możemy.
-Procedury, Victorio. Musimy się ich trzymać.

Przypomniał o zasadach, bo bez wiedzy rodzica nie mogli podejmować żadnych kroków. Przyjaciel Howarda zaczął wyjaśniać, co odkryli oraz podał ostateczną diagnozę. Nie był zadowolony, a wręcz przerażony. W jednej chwili przypomniał sobie, że to samo mówili lekarze, co próbowali uratować jego żonę. Nie udało się. Nie chciał, by ta historia zatoczyła koło.

-Wyjdzie z tego? Obiecaj mi jedno, Ho. Przeżyje i nic mu nie będzie.
-Wiesz, że nie mogę składać żadnych obietnic. Zrobię wszystko, co w mojej mocy.
-Ale dlaczego choroba akurat teraz się nasiliła?
-Bo Tony nie brał leków.
-Niemożliwe. Przecież... Przecież pilnowałem go.
-Mógł brać wtedy, kiedy byłeś przy nim. Musi brać po dwie tabletki, a brał jedną. Łącząc do tego brak odpoczynku lub niewielką ilość snu, są efekty.
-Boże! Czy on naprawdę umiera?
-Niestety, a teraz mi wybacz. Muszę przygotować się do operacji.

Pożegnał się z nim, zabierając łóżko z umierającym nastolatkiem na blok. Tam też Victoria mu towarzyszyła ubrana w fartuch chirurgiczny, czepek oraz maskę. Również liczyła na happy end tej historii.

-Gotowa?
-Prawdziwy egzamin, tak?
-Niekoniecznie. Prawdziwa walka o czyjeś życie. Nie możesz stchórzyć.
-Wiem. No to do dzieła.

Uśpili pacjenta gazem, a następnie podpięli do kardiomonitora, maski tlenowej oraz rozłożyli narzędzia niezbędne w chirurgii. Dr Yinsen przejechał skalpelem wzdłuż klatki piersiowej, zaś kolejnym krokiem było użycie rozwieraczy w celu dostania się do pożądanego narządu. Nie mieli z niczym problemu i prawie kończyli skomplikowany zabieg. Chirurg wyjął rozrusznik serca, który wszczepił, podłączając odpowiednio. Ustawił tryb działania, by w ten sposób wspomagało chory organ.

-Udało się. I co? Było tak źle?
-Nie, aż takie obrzydliwe, jak wcześniej.
-Oj! Gastrologom możesz pozazdrościć.
-Przestań. To wcale nie jest śmieszne... Naprawdę konieczny był rozrusznik?
-Niestety, ale tylko w ten sposób można utrzymać odpowiedni rytm. W ten sposób jego choroba będzie bardziej znośna. Jest dobrze.
-Czyli zszywamy?
-Tak.

Usunęli "łyżki" i zszyli ranę, opatrując plastrem na całą klatkę piersiową. Tony został zabrany na salę pooperacyjną. Victoria była zmęczona, więc jedynie umyła się, przebrała i poszła spać. Położyła się na kanapie w gabinecie, chrapiąc. Niestety została brutalnie zbudzona, spadając z sofy.

-Au! Za co to?
-Dlaczego uciekłaś?
-Daj mi spać!
-Nie jesteś ciekawa, co się z nim stanie?
-Uratowany, prawda? Więcej nie muszę wiedzieć.
-Ojciec chłopaka uspokoił się i prosił, żeby ci podziękować.
-Jaja sobie robisz?
-Mówię prawdę. Masz dziś wolne, ale od jutra jesteś lekarzem.
-Zdałam? Naprawdę zdałam?
-Oczywiście. Nie ma rzeczy niemożliwych.

Podzielił się swoim głupawym uśmieszkiem, aż oberwał poduszką. Kiedy oni się ze sobą droczyli, Tony otworzył oczy. Czuł się o wiele lepiej. Zdziwił się, widząc strach w oczach ojca.

-Tato, co się stało?
-Ty żyjesz! Synu, to taka ulga! Więcej już mi tak nie rób, jasne?
-Mogę wiedzieć, dlaczego tu jestem?
-Byłeś chory, ale będzie coraz lepiej.
-Tato, to moja wina.
-Wiem o tym, ale następnym razem nie pozwolę na długie siedzenie w laboratorium. Potrzebujesz normalnego życia.
-Chyba nie zapiszesz mnie do szkoły? Nie zapiszesz, prawda?
-Zastanowię się nad tym. Dobra propozycja.
-Tato!
-Hahaha! Naprawdę dobrze, że żyjesz.

Przytulił swoją pociechę, aż uronił jedną łezkę przez szczęście oraz odchodzący niepokój. Teraz jedynie liczył, że już nigdy więcej nie będzie musiał przechodzić przez taki koszmar. Tony Stark żyje.

--**--

Witajcie. Napisałam ten krótki dramacik, bo natchnęły mnie pewne seriale medyczne, a skoro jestem dramatyczką, dręczenia Tony'ego nie mogło zabraknąć. Mam nadzieję, że nie zostanę zabita za takie znęcanie. Jestem sadystką. Lubię mu sprawiać ból. Niestety, ale duet Yinsen i mojej Victorii jest najlepszy, jaki mogłam stworzyć ;)
PS: Czy chcecie więcej takich historyjek z udziałem tej pary medyków? A może wolicie poczytać o czymś innym?

Podsumowanie. W końcu.

2 | Skomentuj
Dziękuję za oddane głosy w ankiecie. Wiem, że musiałam prywatnie powiadamiać, ale i tak coś się udało. No to podsumujmy, co udało się zebrać.
Po pierwsze: wynik.

Jakie opowiadania były najlepsze?

  • Pisane normalnie (zwykłe dialogi): 5 głosów 62%
  • Tworzone pod scenariusz: 2 głosy 25%
  • Krótkie: 2 głosy 25%
  • Długie: 4 głosy 50%

Co nam to daje?

Książki pisze się zwyczajnym stylem, więc nic dziwnego, że tyle głosów padło na tę propozycję. Jednak po moich ostatnich porażkach z takim typem opowiadań, będzie ciężko napisać w takiej formie. Mogę spróbować.

Dużym zaskoczeniem okazała się długość historii. Nie spodziewałam się tak dużego zainteresowania długimi historiami. Raczej 100 to przesada, ale mogę zmniejszyć do 20 albo trochę więcej. Wszystko zależy od was.

Wniosek: Będą długie opowiadania z możliwością zwykłych dialogów. Jeśli się nie uda, będą pisane pod scenariusz.

Uwaga! Dodatkowe informacje!

Pełna aktywność na blogu wraca po Nowym Roku. Do tego czasu miałam zaplanowany jeden one shot, lecz zabrakło weny na jego realizację. Widocznie wykończyłam każdy możliwy pomysł. Aha! I jeszcze jedno. Ostatnio założyłam bloga z myślą o dyskusji na temat IMAA. Dodaję tam własne przemyślenia oraz teorie spiskowe z tego serialu. Serdecznie zapraszam ;)

http://iron-man-stories.blogujaca.pl/

© Mrs Black | WS X X X