**Tony**
Słyszałem dość intensywną rozmowę, dlatego dłużej nie mogłem spać. Leniwie otwierałem oczy, zauważając wrogą postać. W jednej chwili chwyciłem za blaster z kombinezonu Pepper, mierząc w intruza.
Pepper: Hej! Spokojnie. Nie zrobi nam krzywdy.
Tony: Jak to?
Rhodey: Tony, odłóż broń. Whitney jest nam potrzebna do ucieczki.
Tony: W… Whitney?
Myślałem, że z tych wrażeń zemdleję. Na szczęście w porę mnie złapała gaduła.
Tony: Czy… Czy ktoś mi to… wyjaśni? Najlepiej z… obrazkami.
Pepper: Whitney nie wiedziała, że jesteś w zbroi i niechcący cię zaraziła jakąś nieznaną infekcją, która jest przez kylit i jakieś kwiaty, więc musimy wspólnie zrobić odtrutkę, bo…
Tony: Pep, mówiłem ci… coś o… tlenie.
Pepper: Nie przerywaj mi!
Wycofałem się na bezpieczną odległość. Nie chciałem jej denerwować. Słuchałem dalej.
Pepper: Musimy zbadać te kwiaty, a jest malutki problem, bo nie dość, że są na tej części, gdzie przebywają jaszczurki, to planeta umiera.
Tony: U… Umiera?
Zatkało mnie. Mieliśmy przerąbane. Nie zamierzałem czekać na ich zgodę i założyłem zbroję.
Tony: Muszę to… sprawdzić. Zostańcie.
Rhodey: Czy ty oszalałeś?! Jesteś chory!
Pepper: Rhodey ma rację, więc pozwól mi to załatwić.
Rhodey: Ty też nadal masz w sobie toksynę. Też nie możesz lecieć.
Pepper: Słucham?! O nie! Nie ma mowy!
Whitney: Jeśli mogę coś wtrącić…
Tony, Rhodey, Pepper: NIE! NIE MOŻESZ!
Dość długo się sprzeczaliśmy, aż zamilkliśmy. Uzbroiliśmy się i wyszliśmy z kryjówki. Whitney poszła zaraz za nami. Nie ufałem jej, ale w obecnej sytuacji przyda się każda para rąk. W skafandrach kosmicznych były funkcje podtrzymywania życia, które miały nas nieco ustabilizować, bo infekcja mogła rozprzestrzeniać się w błyskawicznym tempie. Tylko w pancerzach mieliśmy spowolniony ten proces.
Gdy znaleźliśmy się na samym początku, rozpoznałem nasz statek, a raczej jego części.
Tony: Szukamy kwiatów. No i pamiętajcie, żeby się nie rozdzielać.
Pepper: To akurat wiadome, Einsteinie.
Podzieliliśmy się w pary, żeby poszło nam sprawniej. Musiałem mieć na oku dawną przyjaciółkę, więc Rhodey był skazany na gadulstwo. Nie oddalaliśmy się za bardzo, gdyż mogło coś na nas wyskoczyć w najmniej spodziewanym momencie.
**Pepper**
Nie podobało mi się to, że Tony połączył siły z tą cholerą. Jednak musiał mieć dobry powód. Nikt normalny nie zbliża do siebie wroga.
Rhodey: Wiem, że ciebie też to gryzie, ale na razie potrzebujemy jej.
Pepper: Niestety, chociaż czegoś tu nie rozumiem.
Rhodey: Czego? Wyjaśnij w skrócie, bo masz mało tlenu.
Pepper: Pamiętam, Rhodey. Chodzi mi tylko o to, że coś musiało się stać, że akurat znalazła się na tej planecie.
Rhodey: Myślisz, że Fury o tym wiedział?
Pepper: Nie wiem. Musimy być ostrożni. To jest niebezpieczne tak latać po planecie, która zacznie być niezdolna do przetrwania.
Rhodey: Dlatego znajdziemy odtrutkę i uciekniemy stąd. Niech Ziemia będzie zniszczona, ale… to może blef.
Pepper: Blef?
Tu mnie zaciekawił. Generał mógł kłamać w jakimś celu? W jakim?
**Whitney**
Nie spuszczałam ich z oczu ani na sekundę. Wolałam być pewna, że pomogą mi uciec. Ryzykowali własne życie. Podobnie jak ja. Oboje umieraliśmy.
Whitney: Przepraszam, że cię zaatakowałam.
Tony: Mówisz to już kolejny raz. Przecież nie mam ci tego za złe. Sam bym tak zareagował.
Miałam wrażenie, iż uśmiecha się pod hełmem. Zawsze potrafił mieć pozytywne myślenie. Nawet w obliczu zagrożenia. Powoli szliśmy, szukając toksycznej flory. O dziwo nie znaleźliśmy żadnych.
Whitney: Ale naprawdę nie chciałam, żebyś cierpiał.
Tony: Whitney, to już bez znaczenia. Umrzemy, jeśli nie weźmiemy się w garść.
Whitney: Tony?
Tony: Coś się stało?
Whitney: Czy tylko mi jest tak ciepło?
Tony: Nie tylko tobie.
Uderzało nas ciepło z każdej możliwej strony. Było na tyle gorąco, że wędrowanie w takich warunkach wiązało się ze śmiercią.
Tony: Chodźmy do innych.
Whitney: Musimy się gdzieś schować. No i potrzebujemy wody.
Tony: Mają w plecakach zapasy. Spokojnie.
Od razu dołączyliśmy do nich. Nie wyglądali za dobrze. Szczególnie Pepper. Nigdy nie przepadałam za nią, ale na tej planecie wszyscy musieli odpuścić z dawnymi urazami. Wraz z ciepłem pojawiła się chmura toksyn, która nie była wydzielana z roślin. To było z samej ziemi.
Tony: Uciekamy! Natychmiast!
Whitney: Dwa razy… nie musisz… powtarzać.
Nie spodziewałam się, że moje ciało tak szybko się podda. Upadłam. Kątem oka dostrzegłam, jak oni podzielają ten sam los. Wniosek nasuwał się sam. Czas się skrócił.
Słyszałem dość intensywną rozmowę, dlatego dłużej nie mogłem spać. Leniwie otwierałem oczy, zauważając wrogą postać. W jednej chwili chwyciłem za blaster z kombinezonu Pepper, mierząc w intruza.
Pepper: Hej! Spokojnie. Nie zrobi nam krzywdy.
Tony: Jak to?
Rhodey: Tony, odłóż broń. Whitney jest nam potrzebna do ucieczki.
Tony: W… Whitney?
Myślałem, że z tych wrażeń zemdleję. Na szczęście w porę mnie złapała gaduła.
Tony: Czy… Czy ktoś mi to… wyjaśni? Najlepiej z… obrazkami.
Pepper: Whitney nie wiedziała, że jesteś w zbroi i niechcący cię zaraziła jakąś nieznaną infekcją, która jest przez kylit i jakieś kwiaty, więc musimy wspólnie zrobić odtrutkę, bo…
Tony: Pep, mówiłem ci… coś o… tlenie.
Pepper: Nie przerywaj mi!
Wycofałem się na bezpieczną odległość. Nie chciałem jej denerwować. Słuchałem dalej.
Pepper: Musimy zbadać te kwiaty, a jest malutki problem, bo nie dość, że są na tej części, gdzie przebywają jaszczurki, to planeta umiera.
Tony: U… Umiera?
Zatkało mnie. Mieliśmy przerąbane. Nie zamierzałem czekać na ich zgodę i założyłem zbroję.
Tony: Muszę to… sprawdzić. Zostańcie.
Rhodey: Czy ty oszalałeś?! Jesteś chory!
Pepper: Rhodey ma rację, więc pozwól mi to załatwić.
Rhodey: Ty też nadal masz w sobie toksynę. Też nie możesz lecieć.
Pepper: Słucham?! O nie! Nie ma mowy!
Whitney: Jeśli mogę coś wtrącić…
Tony, Rhodey, Pepper: NIE! NIE MOŻESZ!
Dość długo się sprzeczaliśmy, aż zamilkliśmy. Uzbroiliśmy się i wyszliśmy z kryjówki. Whitney poszła zaraz za nami. Nie ufałem jej, ale w obecnej sytuacji przyda się każda para rąk. W skafandrach kosmicznych były funkcje podtrzymywania życia, które miały nas nieco ustabilizować, bo infekcja mogła rozprzestrzeniać się w błyskawicznym tempie. Tylko w pancerzach mieliśmy spowolniony ten proces.
Gdy znaleźliśmy się na samym początku, rozpoznałem nasz statek, a raczej jego części.
Tony: Szukamy kwiatów. No i pamiętajcie, żeby się nie rozdzielać.
Pepper: To akurat wiadome, Einsteinie.
Podzieliliśmy się w pary, żeby poszło nam sprawniej. Musiałem mieć na oku dawną przyjaciółkę, więc Rhodey był skazany na gadulstwo. Nie oddalaliśmy się za bardzo, gdyż mogło coś na nas wyskoczyć w najmniej spodziewanym momencie.
**Pepper**
Nie podobało mi się to, że Tony połączył siły z tą cholerą. Jednak musiał mieć dobry powód. Nikt normalny nie zbliża do siebie wroga.
Rhodey: Wiem, że ciebie też to gryzie, ale na razie potrzebujemy jej.
Pepper: Niestety, chociaż czegoś tu nie rozumiem.
Rhodey: Czego? Wyjaśnij w skrócie, bo masz mało tlenu.
Pepper: Pamiętam, Rhodey. Chodzi mi tylko o to, że coś musiało się stać, że akurat znalazła się na tej planecie.
Rhodey: Myślisz, że Fury o tym wiedział?
Pepper: Nie wiem. Musimy być ostrożni. To jest niebezpieczne tak latać po planecie, która zacznie być niezdolna do przetrwania.
Rhodey: Dlatego znajdziemy odtrutkę i uciekniemy stąd. Niech Ziemia będzie zniszczona, ale… to może blef.
Pepper: Blef?
Tu mnie zaciekawił. Generał mógł kłamać w jakimś celu? W jakim?
**Whitney**
Nie spuszczałam ich z oczu ani na sekundę. Wolałam być pewna, że pomogą mi uciec. Ryzykowali własne życie. Podobnie jak ja. Oboje umieraliśmy.
Whitney: Przepraszam, że cię zaatakowałam.
Tony: Mówisz to już kolejny raz. Przecież nie mam ci tego za złe. Sam bym tak zareagował.
Miałam wrażenie, iż uśmiecha się pod hełmem. Zawsze potrafił mieć pozytywne myślenie. Nawet w obliczu zagrożenia. Powoli szliśmy, szukając toksycznej flory. O dziwo nie znaleźliśmy żadnych.
Whitney: Ale naprawdę nie chciałam, żebyś cierpiał.
Tony: Whitney, to już bez znaczenia. Umrzemy, jeśli nie weźmiemy się w garść.
Whitney: Tony?
Tony: Coś się stało?
Whitney: Czy tylko mi jest tak ciepło?
Tony: Nie tylko tobie.
Uderzało nas ciepło z każdej możliwej strony. Było na tyle gorąco, że wędrowanie w takich warunkach wiązało się ze śmiercią.
Tony: Chodźmy do innych.
Whitney: Musimy się gdzieś schować. No i potrzebujemy wody.
Tony: Mają w plecakach zapasy. Spokojnie.
Od razu dołączyliśmy do nich. Nie wyglądali za dobrze. Szczególnie Pepper. Nigdy nie przepadałam za nią, ale na tej planecie wszyscy musieli odpuścić z dawnymi urazami. Wraz z ciepłem pojawiła się chmura toksyn, która nie była wydzielana z roślin. To było z samej ziemi.
Tony: Uciekamy! Natychmiast!
Whitney: Dwa razy… nie musisz… powtarzać.
Nie spodziewałam się, że moje ciało tak szybko się podda. Upadłam. Kątem oka dostrzegłam, jak oni podzielają ten sam los. Wniosek nasuwał się sam. Czas się skrócił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi