**Whitney**
Słyszałam głos Tony’ego i pozostałych. Najwidoczniej przeżyli. Od razu schowałam się za górą i czekałam na ich ruch. Pewnie już wymyślili sposób na ucieczkę. Co ciekawe Pepper była bez kombinezonu. Dla miłości zaryzykuje wszystkim. To było do przewidzenia.
**Rhodey**
Obserwowałem przyjaciół, martwiąc się o nich. Przynajmniej sprawnie dotarliśmy w góry, które były jeszcze bardziej skute lodem niż ostatnio. Mieliśmy szansę, aby zdobyć kylit. Pozostała tylko kwestia punktu wyrzutu.
Gdy zaczęliśmy się wspinać w górę, wszystko pod naszymi stopami się kruszyło.
Rhodey: Dziwne. Powinno być stabilnie.
Tony: Jak widać… nie… jest.
Rhodey: Dobra. Oszczędzaj się. Wchodzimy. Powoli.
Poprosiłem, asekurując po kolei uczestników misji. Miałem takie dziwne wrażenie, iż ktoś nas obserwował. Nie myliłem się. Gdzieś znajdowała się Whitney w zbroi. Nie powiedziałem im o tym. Lepiej, żeby nie marnowali sił, a drugi raz nie zamierzałem bawić się skalpelem.
Po dotarciu na sam szczyt, zrobiliśmy odpoczynek. Może i nie pokazywali tego po sobie, lecz zdecydowanie ledwo żyli.
Rhodey: Kylit nadal się świeci, choć jest ciemno.
Tony: Zimno… też.
Rhodey: Cholera.
To mi dało do myślenia. Gaduła mogła zmarznąć. Stąd te jej milczenie. Natychmiast wyjąłem folię termiczną i owinąłem ją.
Rhodey: Jak masz mówić, to milczysz. Czemu nie powiedziałaś, że marzniesz?
Pepper: N… Nie c… chciałam… w…was m… martwić.
Tony: Oj! Pep.
Rhodey: I co my z nią mamy?
Uśmiechnąłem się głupawo, a następnie wziąłem narzędzia.
Rhodey: Wy odpoczywajcie, zaś ja pozbieram łupy.
Kiwnęli tylko głową, więc zacząłem uderzać o skały pełne metalu. Każdy fragment kładłem obok. Brałem jak największe.
**Tony**
Próbowałem jakoś rozgrzać zimne ciało dziewczyny. Nie było to łatwe w takich warunkach. Dotknąłem jej dłoni. Marzła coraz bardziej. Martwiłem się o nią. Rhodey nie mógł pomóc, bo dalej zbierał kylit. Oby plan się udał i szybko po nas przylecieli.
Tony: Nadal… zimno?
Pepper: L… Lepiej.
Tony: Nie… słychać, Pep.
Pepper: W… Ważny j… jesteś… ty.
Tony: Będzie… dobrze. Nie… umrzemy. Twój plan… wypali.
Pepper: M… Może.
Ciało drżało i wychładzało się nadal. Musiałem coś wymyślić. Rhodey, pospiesz się.
**Pepper**
Nie podobało mi się to, że byłam na nich skazana, ale nie miałam wyboru. Zresztą, zwykle to ja byłam damą w opałach. Gdziekolwiek wyląduję, powtarza się ten sam schemat.
Kiedy przyjaciel skończył pastwić się nad górą, przyniósł metal w formie kryształów. Najwyższa pora, bo robiłam się coraz bardziej senna, a wolałam być przy fajerwerkach.
Rhodey: Skąd je wystrzelimy?
Tony: Jesteśmy… w… odpowiednim… miejscu.
Rhodey: Też tak uważam. A ty, Pepper? Pepper!
Pepper: Tak… Też… się… zga… dzam.
Powoli traciłam kontakt z rzeczywistością. Z mojej winy działali w pospiechu, a to nie było wskazane. Zamglonym obrazem zauważyłam jak do zmodyfikowanej armatki z kombinezonu wsypywali metal.
Tony: Pepper… trzy… maj się.
Pepper: T… Ty… też.
Uśmiechnęłam się do niego, obserwując widowisko. Wystrzelili zawartość działa w przestrzeń kosmiczną. Było widać wielki rozbłysk światła. To było coś pięknego. Szkoda, że to zobaczyłam po raz ostatni, zanim na dobre odpłynęłam.
Słyszałam głos Tony’ego i pozostałych. Najwidoczniej przeżyli. Od razu schowałam się za górą i czekałam na ich ruch. Pewnie już wymyślili sposób na ucieczkę. Co ciekawe Pepper była bez kombinezonu. Dla miłości zaryzykuje wszystkim. To było do przewidzenia.
**Rhodey**
Obserwowałem przyjaciół, martwiąc się o nich. Przynajmniej sprawnie dotarliśmy w góry, które były jeszcze bardziej skute lodem niż ostatnio. Mieliśmy szansę, aby zdobyć kylit. Pozostała tylko kwestia punktu wyrzutu.
Gdy zaczęliśmy się wspinać w górę, wszystko pod naszymi stopami się kruszyło.
Rhodey: Dziwne. Powinno być stabilnie.
Tony: Jak widać… nie… jest.
Rhodey: Dobra. Oszczędzaj się. Wchodzimy. Powoli.
Poprosiłem, asekurując po kolei uczestników misji. Miałem takie dziwne wrażenie, iż ktoś nas obserwował. Nie myliłem się. Gdzieś znajdowała się Whitney w zbroi. Nie powiedziałem im o tym. Lepiej, żeby nie marnowali sił, a drugi raz nie zamierzałem bawić się skalpelem.
Po dotarciu na sam szczyt, zrobiliśmy odpoczynek. Może i nie pokazywali tego po sobie, lecz zdecydowanie ledwo żyli.
Rhodey: Kylit nadal się świeci, choć jest ciemno.
Tony: Zimno… też.
Rhodey: Cholera.
To mi dało do myślenia. Gaduła mogła zmarznąć. Stąd te jej milczenie. Natychmiast wyjąłem folię termiczną i owinąłem ją.
Rhodey: Jak masz mówić, to milczysz. Czemu nie powiedziałaś, że marzniesz?
Pepper: N… Nie c… chciałam… w…was m… martwić.
Tony: Oj! Pep.
Rhodey: I co my z nią mamy?
Uśmiechnąłem się głupawo, a następnie wziąłem narzędzia.
Rhodey: Wy odpoczywajcie, zaś ja pozbieram łupy.
Kiwnęli tylko głową, więc zacząłem uderzać o skały pełne metalu. Każdy fragment kładłem obok. Brałem jak największe.
**Tony**
Próbowałem jakoś rozgrzać zimne ciało dziewczyny. Nie było to łatwe w takich warunkach. Dotknąłem jej dłoni. Marzła coraz bardziej. Martwiłem się o nią. Rhodey nie mógł pomóc, bo dalej zbierał kylit. Oby plan się udał i szybko po nas przylecieli.
Tony: Nadal… zimno?
Pepper: L… Lepiej.
Tony: Nie… słychać, Pep.
Pepper: W… Ważny j… jesteś… ty.
Tony: Będzie… dobrze. Nie… umrzemy. Twój plan… wypali.
Pepper: M… Może.
Ciało drżało i wychładzało się nadal. Musiałem coś wymyślić. Rhodey, pospiesz się.
**Pepper**
Nie podobało mi się to, że byłam na nich skazana, ale nie miałam wyboru. Zresztą, zwykle to ja byłam damą w opałach. Gdziekolwiek wyląduję, powtarza się ten sam schemat.
Kiedy przyjaciel skończył pastwić się nad górą, przyniósł metal w formie kryształów. Najwyższa pora, bo robiłam się coraz bardziej senna, a wolałam być przy fajerwerkach.
Rhodey: Skąd je wystrzelimy?
Tony: Jesteśmy… w… odpowiednim… miejscu.
Rhodey: Też tak uważam. A ty, Pepper? Pepper!
Pepper: Tak… Też… się… zga… dzam.
Powoli traciłam kontakt z rzeczywistością. Z mojej winy działali w pospiechu, a to nie było wskazane. Zamglonym obrazem zauważyłam jak do zmodyfikowanej armatki z kombinezonu wsypywali metal.
Tony: Pepper… trzy… maj się.
Pepper: T… Ty… też.
Uśmiechnęłam się do niego, obserwując widowisko. Wystrzelili zawartość działa w przestrzeń kosmiczną. Było widać wielki rozbłysk światła. To było coś pięknego. Szkoda, że to zobaczyłam po raz ostatni, zanim na dobre odpłynęłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi