**Rhodey**
Błyskawicznie w sali pojawił się personel medyczny. Nie tłumaczyli nic i jedynie wyprosili mnie za drzwi. Byłem przerażony. Bałem się, że przez powiedzenie prawdy zabiłem Tony’ego. Obserwowałem zza szyby co się działo. Próbowali przywrócić krążenie. Co ja najlepszego narobiłem?
**Victoria**
Ponad dwadzieścia minut próbowaliśmy uratować chłopaka. Nie było to łatwe, bo nie walczył. Pierwszy raz sam z siebie kapitulował. Odrzucał naszą pomoc.
Dr Bernes: No nie bądź uparty, Tony! Walcz! Wszyscy na ciebie czekają! Zostawisz też swoją przyjaciółkę?!
Krzyczałam, aby coś do niego zaczęło docierać. Użyłam kolejne ładowanie ze specjalnego defibrylatora. Wrócił rytm. Dla pewności sprawdziłam puls ręcznie.
Dr Bernes: Dobra robota. Teraz reszta leży w jego rękach.
Podziękowałam lekarzom z T.A.R.C.Z.Y., a następnie spisałam wszelkie parametry. Powoli się normowały. Wyszłam do Rhodey’go. Był chorobliwie blady ze strachu.
Dr Bernes: Tony żyje. Jest stabilny. Nie martw się.
Rhodey: Ja… Ja go… prawie zabiłem.
Dr Bernes: To nie wina stresu, lecz toksyny. Był wystawiony na działanie od wewnątrz. Sama toksyna była wpuszczona przez gardło.
Rhodey: Gardło?
Dr Bernes: Drogi oddechowe były zakażone. Na szczęście już wszystko będzie w porządku.
Rhodey: Dziękuję.
W porę go chwyciłam, nim upadł na podłogę. Zemdlał z tych wrażeń. To było pewne. Zabrałam go do jego sali, podałam mu leki i przykryłam kołdrą. Poprosiłam jego mamę, aby była przy nim. Ojciec Pepper co jakiś czas chodził w różne strony. Podeszłam do niego. Nie chciałam, żeby i on mdlał ze stresu.
Dr Bernes: Może pan odpocząć. Wszystko jest na dobrej drodze.
Virgil: Wcześniej pani mówiła inaczej.
Dr Bernes: Przekazałam tylko to co by powiedział każdy. Prawdę, a teraz daję panu nadzieję. Ona się wybudzi.
Chwyciłam go za rękę, dając wsparcie.
Dr Bernes: To silna dziewczyna. Wiele w życiu zniosła, więc nawet w tak kiepskim stanie da radę.
Virgil: Chciałbym, żeby tak było.
Dr Bernes: Proszę wrócić do domu. Będę informować na bieżąco.
Virgil: Na pewno o wszystkim?
Dr Bernes: Oczywiście. Chcę jej pomóc tyle ile zdołam. Dopóki walczy, nie umrze. Szczególnie, jeśli ma w tym jakiś bardzo ważny cel.
Uśmiechnęłam się i poszłam do dziewczyny. Kątem oka dostrzegłam jak pan Potts kierował się w stronę wyjścia. Nie mogli go więzić. Sprawdziłam każdy zapis z komory. Nie zmieniło się nic.
Dr Bernes: Trzymaj się. Masz dla kogo walczyć.
Usiadłam przy komorze, obserwując odczyty. Nie przypuszczałabym, że skończą w takim stanie. Współczułam im oraz ich bliskim. Lekko nie mają.
**Gen. Fury**
Zauważyłem, że ojciec Pepper chciał opuścić helikarier. Nie mogłem na to pozwolić. Wysłałem agentów w celu zatrzymania go. Szybko został pojmany. Spotkałem się z nim na korytarzu w części medycznej.
Gen. Fury: Panie Potts, nie może pan wrócić do domu.
Virgil: A to niby czemu? Mam prawo! Nie jestem więźniem!
Gen. Fury: W obecnej sytuacji jest pan pod nadzorem T.A.R.C.Z.Y. i każda próba wyjścia z bazy powietrznej będzie uznana za akt wrogości wobec agencji.
Virgil: Słucham?! To jakieś żarty! Przecież nikomu nie powiem co się wydarzyło!
Gen. Fury: Przykro mi.
Roberta: Proszę go puścić.
Nieco się zdziwiłem na głos Roberty. Nadal była w bazie. No tak. Nikogo nie puszczą, bo wiemy za dużo. Ona pewnie też zna prawdę o misji na Oplion. Nieźle się wkopaliśmy.
Gen. Fury: A pani też nie może opuszczać bazy powietrznej.
Roberta: Nie będziecie nas więzić. Mamy prawo stąd wyjść, kiedy nam tylko się podoba.
Gen. Fury: Naprawdę? Nie wydaje mi się.
Zostaliśmy otoczeni przez agentów, którzy mierzyli do nas z broni. Nie mieliśmy szans na wygraną. Myślałem, że to koniec. Zamkną nas w jakiś celach dla zakapiorów. Będą traktować jak najgorsze kanalie ze świata przestępczego. Tak mi się wydawało, aż na korytarzu zjawiła się kolejna osoba.
Dr Bernes: Jak pan może tak robić?! Pani Rhodes, musi pani pójść ze mną. Pan także.
Roberta: O co chodzi?
Dr Bernes: Ktoś musi być przy Rhodey’m, zaś pan nie może się tak denerwować. Proszę ze mną.
Gen. Fury: Dokąd pani go zabiera?
Dr Bernes: Na badania. Muszę wiedzieć, że nie ma zawału przez te emocje.
Niechętnie nas puścił. Jednak uratowała przed odsiadką w celi.
Virgil: Dziękujemy.
Dr Bernes: Ja nie żartowałam. Muszę się zająć panem.
**Pepper**
Czułam, że jestem w czymś zanurzona. Woda? Nie. Toksyny? Odpada. Nie bardzo wiedziałam co to za płynna substancja. Nie mogłam się ruszyć. Jedynie otworzyłam szeroko oczy.
Błyskawicznie w sali pojawił się personel medyczny. Nie tłumaczyli nic i jedynie wyprosili mnie za drzwi. Byłem przerażony. Bałem się, że przez powiedzenie prawdy zabiłem Tony’ego. Obserwowałem zza szyby co się działo. Próbowali przywrócić krążenie. Co ja najlepszego narobiłem?
**Victoria**
Ponad dwadzieścia minut próbowaliśmy uratować chłopaka. Nie było to łatwe, bo nie walczył. Pierwszy raz sam z siebie kapitulował. Odrzucał naszą pomoc.
Dr Bernes: No nie bądź uparty, Tony! Walcz! Wszyscy na ciebie czekają! Zostawisz też swoją przyjaciółkę?!
Krzyczałam, aby coś do niego zaczęło docierać. Użyłam kolejne ładowanie ze specjalnego defibrylatora. Wrócił rytm. Dla pewności sprawdziłam puls ręcznie.
Dr Bernes: Dobra robota. Teraz reszta leży w jego rękach.
Podziękowałam lekarzom z T.A.R.C.Z.Y., a następnie spisałam wszelkie parametry. Powoli się normowały. Wyszłam do Rhodey’go. Był chorobliwie blady ze strachu.
Dr Bernes: Tony żyje. Jest stabilny. Nie martw się.
Rhodey: Ja… Ja go… prawie zabiłem.
Dr Bernes: To nie wina stresu, lecz toksyny. Był wystawiony na działanie od wewnątrz. Sama toksyna była wpuszczona przez gardło.
Rhodey: Gardło?
Dr Bernes: Drogi oddechowe były zakażone. Na szczęście już wszystko będzie w porządku.
Rhodey: Dziękuję.
W porę go chwyciłam, nim upadł na podłogę. Zemdlał z tych wrażeń. To było pewne. Zabrałam go do jego sali, podałam mu leki i przykryłam kołdrą. Poprosiłam jego mamę, aby była przy nim. Ojciec Pepper co jakiś czas chodził w różne strony. Podeszłam do niego. Nie chciałam, żeby i on mdlał ze stresu.
Dr Bernes: Może pan odpocząć. Wszystko jest na dobrej drodze.
Virgil: Wcześniej pani mówiła inaczej.
Dr Bernes: Przekazałam tylko to co by powiedział każdy. Prawdę, a teraz daję panu nadzieję. Ona się wybudzi.
Chwyciłam go za rękę, dając wsparcie.
Dr Bernes: To silna dziewczyna. Wiele w życiu zniosła, więc nawet w tak kiepskim stanie da radę.
Virgil: Chciałbym, żeby tak było.
Dr Bernes: Proszę wrócić do domu. Będę informować na bieżąco.
Virgil: Na pewno o wszystkim?
Dr Bernes: Oczywiście. Chcę jej pomóc tyle ile zdołam. Dopóki walczy, nie umrze. Szczególnie, jeśli ma w tym jakiś bardzo ważny cel.
Uśmiechnęłam się i poszłam do dziewczyny. Kątem oka dostrzegłam jak pan Potts kierował się w stronę wyjścia. Nie mogli go więzić. Sprawdziłam każdy zapis z komory. Nie zmieniło się nic.
Dr Bernes: Trzymaj się. Masz dla kogo walczyć.
Usiadłam przy komorze, obserwując odczyty. Nie przypuszczałabym, że skończą w takim stanie. Współczułam im oraz ich bliskim. Lekko nie mają.
**Gen. Fury**
Zauważyłem, że ojciec Pepper chciał opuścić helikarier. Nie mogłem na to pozwolić. Wysłałem agentów w celu zatrzymania go. Szybko został pojmany. Spotkałem się z nim na korytarzu w części medycznej.
Gen. Fury: Panie Potts, nie może pan wrócić do domu.
Virgil: A to niby czemu? Mam prawo! Nie jestem więźniem!
Gen. Fury: W obecnej sytuacji jest pan pod nadzorem T.A.R.C.Z.Y. i każda próba wyjścia z bazy powietrznej będzie uznana za akt wrogości wobec agencji.
Virgil: Słucham?! To jakieś żarty! Przecież nikomu nie powiem co się wydarzyło!
Gen. Fury: Przykro mi.
Roberta: Proszę go puścić.
Nieco się zdziwiłem na głos Roberty. Nadal była w bazie. No tak. Nikogo nie puszczą, bo wiemy za dużo. Ona pewnie też zna prawdę o misji na Oplion. Nieźle się wkopaliśmy.
Gen. Fury: A pani też nie może opuszczać bazy powietrznej.
Roberta: Nie będziecie nas więzić. Mamy prawo stąd wyjść, kiedy nam tylko się podoba.
Gen. Fury: Naprawdę? Nie wydaje mi się.
Zostaliśmy otoczeni przez agentów, którzy mierzyli do nas z broni. Nie mieliśmy szans na wygraną. Myślałem, że to koniec. Zamkną nas w jakiś celach dla zakapiorów. Będą traktować jak najgorsze kanalie ze świata przestępczego. Tak mi się wydawało, aż na korytarzu zjawiła się kolejna osoba.
Dr Bernes: Jak pan może tak robić?! Pani Rhodes, musi pani pójść ze mną. Pan także.
Roberta: O co chodzi?
Dr Bernes: Ktoś musi być przy Rhodey’m, zaś pan nie może się tak denerwować. Proszę ze mną.
Gen. Fury: Dokąd pani go zabiera?
Dr Bernes: Na badania. Muszę wiedzieć, że nie ma zawału przez te emocje.
Niechętnie nas puścił. Jednak uratowała przed odsiadką w celi.
Virgil: Dziękujemy.
Dr Bernes: Ja nie żartowałam. Muszę się zająć panem.
**Pepper**
Czułam, że jestem w czymś zanurzona. Woda? Nie. Toksyny? Odpada. Nie bardzo wiedziałam co to za płynna substancja. Nie mogłam się ruszyć. Jedynie otworzyłam szeroko oczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi