Mechaniczne serce

0 | Skomentuj
Okładka zrobiona przez Nutcase (jedna z czytelniczek bloga) Bardzo dziękuję ;)

**Tony**

Za głupotę płaci się najwyższą cenę. Mogłem przemyśleć swoje działania zanim wpadłem w pułapkę bez wyjścia. Byłem idiotą. Największym, bo gdybym tylko posłuchał przyjaciół, zbroja działałaby dalej, a implant wciąż podtrzymywał bicie mojego serca. Zamiast tego utknąłem w metalowej trumnie, a wspomagacz wysiadał. Nie miałem możliwości powrotu. Nawet próba kontaktu była niemożliwa. Nie wiedziałem, czy znajdą mnie na czas. A przecież miałem lepszą możliwość do wyboru. Dlaczego z niej nie skorzystałem? Bo wolałem postawić na szali wszystko. Łącznie z życiem. Jak do tego doszło? Odpowiedź znajduje się kilka chwil przed walką.

~*Tydzień wcześniej *~

Nie byłoby dnia bez alarmu w zbrojowni. Nieważne jaki mieliśmy dzień czy obowiązki. Zło nigdy nie zmrużyło oczu do snu. Przeglądałem źródło sygnatury poprzez mapę miasta, która wyświetliła się na ekranie fotela. Rhodey wiedział co to znaczy. Ne musiałem nic mówić.
- To zdecydowanie Whiplash. Dziwne, że pojawił się dopiero teraz. Czego może chcieć? – spytał nas przyjaciel, a jedyna osoba, która uwielbiała odpowiadać posiadała zdolność słowotoku. Tak długiego, że potrafił doprowadzić do niewyobrażalnego bólu głowy. Zwykle radziłem sobie z rannym sercem, lecz rozwalająca makówka była trudna do przetrwania.
- Może ma jakieś z tobą niedokończone porachunki, chociaż on celuje w Stark International, więc musiałby wiedzieć, że Tony Stark to Iron Man, ale tylko jedna osoba wie o tobie. Nie licząc mnie i Rhodey’go. – podsumowała Patricia, którą często nazywaliśmy jako Pepper lub Pep. Bez pytania o zgodę zaczęła szperać w systemie. Szukała poszlak co pokazywało, że bardzo chciała zostać agentką T.A.R.C.Z.Y.
- Tak czy owak, muszę to sprawdzić. Jeśli tam krąży, może czegoś szuka. Sejf dalej trzyma niestabilne wynalazki mojego taty. – Na moment przerwałem, spoglądając na dokładną lokalizację przeciwnika. Coś mi tu nie pasowało do reszty. Zachowałem tę informację dla siebie. Podszedłem do komory ze zbroją, uzbrajając się w model Mark II.  Po raz ostatni przyjrzałem się twarzom członków drużyny. Byli dla mnie niczym rodzina. Nie do zastąpienia.
Gdy chciałem opuścić bazę, na szyję rzuciła się dziewczyna. Czułem, jak drżało jej ciało. Była przerażona.
- Masz wrócić. Pamiętaj, że będziemy na ciebie czekać. – Powiedziała błagalnym tonem. Miałem wrażenie, iż za kilka minut będę ocierał policzki z łez. Nie znosiłem pożegnań. Szczególnie, gdy siła mego oponenta przerastała moje. Wiedziałem, że życie bohatera będzie wymagało poświęceń.
- Nie mogę ci tego obiecać, ale zawsze wracam, Pep. Zawsze, więc trzymajmy się tej myśli. – Poprosiłem ją, dając jej pocałunek w policzek. Na tyle miałem odwagi. Zresztą, wciąż jej ojciec nie wiedział o naszym związku. Pragnąłem dożyć tego momentu. Wiązałem z nią przyszłość.
Po tym jak pożegnałem się z ukochaną wyleciałem przez tunel, aż wzbiłem się wysoko nad miastem. Widok nocą zapierał dech w piersiach. Jednak na przyjemności nie pozostała ani sekunda. Musiałem wypełnić swoją kolejną misję, gdyż tak postępują bohaterowie.
- Tony, słyszysz mnie? – odezwał się Rhodey, który przez moją kondycję niańczył mnie niczym małe dziecko. Jednak, gdyby nie jego troska, mogłem umrzeć wiele razy. Wszystko przez upartość.
- Głośno i wyraźnie. Co mamy? – spytałem go opanowanym głosem. Po raz pierwszy nie bałem się walki. W końcu Whiplash był tylko robotem. Niczym więcej jak sługą na posyłki, lecz jego szef dodawał mu coraz to lepsze bajery. Tego miałem prawo się bać, aż po samą gęsią skórkę.
- Miałeś rację. Szuka czegoś w sejfie. Alarmy go nie wykryły, ale na kamerach widać jakiś ruch. – Zaczął tłumaczyć całą sytuację. Byłem w szoku. Czyżby stał się niewidzialny? Duch podzielił się swoim patentem? A może to Hammer? Tyle pytań, a żadnych odpowiedzi. Przyspieszyłem prędkość w locie, aby dotrzeć tam najszybciej jak się da.
- Nie pozwolę mu tam grzebać. – Z powagą udałem się w wyznaczone miejsce. Na szczęście niewielu pracowników siedziało w wieżowcu. Marudzący głos Stane’a mogłem usłyszeć nawet z niewielkiej odległości. Zatrzymałem się przed szybą, obserwując starca. Wymierzyłem z nim spojrzenia. Nie mogłem go usłyszeć, chociaż wydawał się zaskoczony moją wizytą. Pomachałem mu, a następnie przebiłem się przez jedną ze ścian.
- Brać go! – krzyknął do strażników, którzy nie pojawili się na wezwanie. To nie wróżyło nic dobrego. To oznaczało jedno. Whiplash wzrósł na sile. Szanse na powrót malały.
Kiedy znalazłem się na miejscu, ochroniarze leżeli nieprzytomni, zaś sejf pozostał zamknięty. Podszedłem do drzwi, wpisując kod. Wszedłem, poszukując wroga. Ujrzałem pustki. Magazyn niestabilnych wynalazków został opróżniony.
- Pepper, czy Stane ostatnio sprzątał w tym pokoju? – zapytałem, licząc na błyskawiczną odpowiedź. Rozglądałem się na wszystkie strony. – Tu nic nie ma.
- Nie ma nic w zapisach. Widocznie zrobił to dziś albo inteligentnie schował przed takimi jak ty. – Skomentowała ruda. Niezbyt pojmowałem kobiecy tok myślenia, a mimo to, tkwiło w nim ziarenko prawdy. Obadiah zabezpieczył się przed kradzieżami.
- Może po tym co się stało z Whitney nie chce nikogo dopuścić do tego miejsca. Może on… - Nie zdążyłem dokończyć, obrywając piłą tarczową. Upadłem na ziemię. Przechodziłem przez wszystkie możliwe spektra, żeby w jakiś sposób namierzyć drania. Był nie do wykrycia.
- Tony, uważaj! – ten krzyk należał do Rhodey’go. Nie zdążyłem w porę zareagować, aż ciało oplotły bicze. Prąd przechodził przez każdy mięsień. Próbowałem jakoś je zerwać.
-Nie tym razem, Iron Manie. Nie będzie ucieczki. – Dźwięk robota przypominał radość. Niezbyt wiedziałem co robić. Wykorzystałem ładunek zwrotny.
- Nie uciekam. – Uśmiechnąłem się pod maską. Wybuch wyrzucił mnie przez kolejną ścianę budynku. Ledwo czułem plecy.
- Wynoś się stamtąd! Już! – teraz panika przemówiła przez dziewczynę. – Nie pokonasz go sam. – Wrzaski zamieniły się w rozpacz. 
- To było głupie, ale podziwiam desperację, bohaterze. – Podszedł biczownik, machając swym orężem na prawo i lewo. -  Ale zbyt wiele razy zalazłeś za skórę mojemu szefowi. Czas za to zapłacić.
- W rublach czy koronach? – zadałem głupkowate pytanie. Nawet w obliczu zagrożenia nie traciłem poczucia humoru. Szybko się zmienił przez ostrzeżenie komputera. Na własne oczy widziałem gromadzoną energię. Przeskanowałem ciało Whiplasha. Posiadał zbyt wiele energii. Teraz i zagrożone było miasto. Przekierowałem całą moc do pola siłowego.
- To szaleństwo! W ten sposób nie będziesz miał energii na powrót! – odezwał się głos rozsądku, a raczej męska niańka. Ktoś musiał to powiedzieć, a nikt inny nie miałby takiej odwagi. – Twoje serce będzie biło na rezerwach. Musisz przestać!
- A co z miastem? Innymi ludźmi? Mają zginąć, bo go nie powstrzymałem?! – na chwilę zawiesiłem głos. – Nie. Nie mogę. 
- Za… Zabijesz się. – Pierwszy raz od lat usłyszałem drżący głos brata. Musiał być naprawdę przerażony.
- Powiedziałem, że wrócę tak jak zawsze. Wrócę. – Powtórzyłem tym niedowiarkom. Moc z zasilania nie wystarczyła, więc użyłem zapasowych rezerw mocy.
- Dlaczego to robisz, blaszaku? Przecież zabiję tylko ciebie. – Oponent nie współpracował, walcząc z siłą pola. Nie mogłem pozwolić, aby się uwolnił.
- Bo gdy ty strzelisz we mnie, zginą niewinni. Nie mogę na to pozwolić. – Uśmiechnąłem się blado. Ból rozchodził się stopniowo po klatce piersiowej. – Stałeś się bombą zegarową. 
- Blefujesz. Fix mi powiedział, że z tą bronią będę niepokonany. Zniszczę każdego, zaczynając od ciebie. – Napierał silniej na barierę. Zwiększyłem przepływ mocy. Słabłem coraz bardziej, lecz to była gra warta świeczki. Funkcje w skafandrze wyłączały się jedna po drugiej. Wpierw padła komunikacja, potem zdolność lotu, a kolejna część wydawała się oczywista.
- Żegnaj. – Tyle zdołałem powiedzieć nim rozległa się potężna eksplozja. Wypadłem z okna, upadając na bruk. Ledwo mogłem oddychać. Każdy najmniejszy ruch sprawiał trudność. Lekko obróciłem głową. Wszędzie leżały części po przeciwniku. Rozleciał się na kawałki. Współczułem mu, lecz sam zgotował sobie taki los. Podobnie jak ja. Implant domagał się zasilania, a nie miałem ani dwóch procent baterii. W ułamku sekundy czas się zatrzymał, a z nim ostatnie uderzenie serca. Umarłem.

**

- Błagam. Pomóżcie mu! On… On umiera. – Odezwał się płaczliwy głos kobiety. – Proszę. Jesteście jego ostatnią nadzieją.
Doktor Ho Yinsen spoglądał na umierającego nastolatka na rękach Pepper. Rozrusznik przestał wydobywać z siebie jakikolwiek blask, chorobliwa bladość zmieniła się niczym zwłoki od trupa, a serce… Mężczyzna bez badań mógł stwierdzić zgon, a mimo to nie zrobił tego. Potarł palcami swoją bródkę, szukając dobrego rozwiązania. Tylko czy takie istniało?

~~* Kilka godzin wcześniej*~~

**Rhodey**

Wiedziałem, że Tony nie posłucha, ale nie spodziewałem się tak ogromnych zniszczeń. Przyjaciółka zaniemówiła przez dźwięk eksplozji. Media zaczęły o typ opowiadać, a Stane, jak gdyby nic się nie stało próbował wytłumaczyć wypadek. Tylko my wiedzieliśmy, że ten „wypadek” krył coś więcej. Siedziałem, starając się wykombinować sposób na zdobycie kontaktu z Iron Manem. Zasilania nie było, a funkcje wydawały się być uszkodzone, więc mogłem liczyć tylko na cud.
Kiedy byłem bliski załamania, odezwała się nadzieja. Przez głośnik wydał się niewyraźny głos. Ręką przywołałem przyjaciółkę do siebie. Nie byłem w stanie rozpoznać wypowiadanych słów. Trwało to przez chwilę, aż nastąpił głośny pisk. Natychmiast odłożyłem słuchawki.
- Rhodey, co to było? Czy to… - Już chciała dokończyć, lecz na głośny wrzask zadrżała. Sam skamieniałem ze strachu. Wewnętrznie przeszył mnie ból, który musiał znieść brat. Miałem wrażenie jakby krzyk przepełniony cierpieniem oznaczał wyrwanie czegoś z wnętrza organizmu. Bałem się o implant. Tylko to utrzymywało go przy życiu.
- Musimy go odnaleźć. – Odparłem zdecydowanym tonem. Zeskoczyłem z fotela, podbiegając do komory ze zbroją War Machine. Rudzielec za to zajął moje miejsce. Brakowało czasu na głupie frazesy, dlatego czym prędzej opuściłem bazę. Udałem się w miejsce ostatnich współrzędnych Mark II. Mijałem zniszczone budynki spowodowane eksplozją. Mnóstwo wozów strażackich z dodatkowymi zasobami pomocy medycznej pomagała ofiarom „wypadku”. Brakowało mi słów na opisanie tego chaosu. Dopiero po opadnięciu pyłu dostrzegłem kawałki metalu. Kawałki rozsypane na całej przestrzeni. Nie wróżyło to nic dopiero. Musiałem o tym przekonać się sam. Poleciałem za śladami krwi. Wyglądały tak jakby ktoś go ciągnął. Od razu przygotowałem amunicję.
Nagle moim oczom ukazała się czerwonozłota zbroja. W miejscu zasilania znajdowała się ogromna dziura. Przerażony podbiegłem tam. 
- Rhodey, powiedz mi, że on żyje. Powiedz mi, że wróci. – Przez kanał komunikacyjny rozpoznałem głos gaduły.
- Szpital. – Niechętnie podałem miejsce, dokąd miałem zabrać umierającego. Zdjąłem resztki żelastwa, aby był nieco lżejszy. Zresztą, do niczego się nie nadawały. Wzbiłem się w powietrze, lecąc najszybciej, ile fabryka dała. Błagałem w duchu o kolejny cud. Tony Stark nie mógł zginąć tej nocy.
Po jakimś czasie doleciałem do placówki medycznej. Patricia czekała przy drzwiach budynku. Podałem jej Tony’ego.
- Pomogą mu. Muszą. – Wyjąkała z trudem. Wbiegła do środka, a sam udałem się jej śladem. Po raz pierwszy w swoim życiu odczułem ogromny ciężar odpowiedzialności. Czy zdążyłem na czas? Zrobiłem wszystko co mogłem?

~~*Obecnie*~

Za przezroczystą szybą rozgrywała się walka o życie. Jedno, ale dość cenne, bo heros nie odszedłby bez pożegnania. Tak każdy postrzegał Tony’ego w pancerzu. Długie godziny zmieniły się w wyczerpującą próbę wytrzymałości. Co chwilę szedłem po kolejny kubek kawy. Pepper ciągle czytała jakieś magazyny, żeby jakoś odrzucić negatywne myśli. Moja mama wciąż nie wiedziała, dlaczego Tony trafił pod nóż. Musieliśmy ukrywać dalej tę tajemnicę. Pozostało tylko czekanie. Niechętnie usiadłem przed salą.
- Dlaczego nic nie zrobiłem? – to pytanie dręczyło mnie od samego początku. – Dlaczego pozwoliłem mu lecieć samemu? – zakryłem twarz w dłoniach. Spełniał się najgorszy koszmar.
- Próbowałeś, dzieciaku. – Oniemiałem na głos lekarza w okrągłych okularkach. Raptownie wyskoczyliśmy z krzeseł. Nie miałem pojęcia o co mogłem zapytać, a było tak wiele wątpliwości.
- Co z Tony’m? – spytałem zanim na dobre zniknęła odwaga. Zwykle byłem przygotowany na każdy scenariusz, ale nie dziś.
- Pierwszy etap operacji się zakończył. Pozostały jeszcze trzy inne. – Na te słowa zbladłem. Ponownie zająłem miejsce na stołku.
- Jak to jeszcze trzy? Co to znaczy? – słowotok odezwał się w Pepper. – Nie możemy go zobaczyć?
- Niestety, ale nie. To wieloetapowa operacja. Na razie przywróciliśmy czynności życiowe, a do końca zabiegu daleka droga. – Wyjaśnił z powagą w głosie. Nie żartował co nie pasowało do jego charakteru. Kawały o śmierci były jego rozpoznawalną wizytówką.
- Proszę działać. On ma do nas wrócić. – Powiedziała zrozpaczonym tonem.
- Nie mogę wam obiecać. Robimy co się da. Wiem, że wiele dla was znaczy, dlatego wciąż walczymy o niego. – Pożegnał się z nami, powracając do pomieszczenia, w którym nadal pozostała nadzieja. Usiłowałem uzbroić się w cierpliwość, a przede wszystkim przeczekać ten najcięższy etap, a przerabiałem go wiele razy. Przyjaciółka wciąż przeglądała magazyny. Mi pozostał kolejny kubek kofeiny.

**Roberta**

Ciężko zliczyć ilość przerwanych rozpraw przed tak pilne wezwania do szpitala jak te. Nigdy w życiu nie słyszałam tak poważnego głosu doktora Yinsena. Zazwyczaj rzucał żartami na powitanie, lecz tym razem pominął ten element rozmowy. Całą drogę zastanawiałam się jakim cudem Tony znalazł się w tak krytycznym stanie. Był gorszy niż po katastrofie samolotu. Czyżby miał wrogów? O czymś nie wiedziałam, a mój instynkt podpowiadał, aby dopytać o szczegóły.
Korytarze placówki zostały wyryte w pamięci. Mijałam personel medyczny, który zajmował się swoim przeznaczeniem. Sprawnie przeszłam do odpowiedniego skrzydła. Cyberchirurgia. Ktokolwiek znajdował się po tej stronie otrzymywał szansę na drugie, a nawet i lepsze życie. Odważnie przekroczyłam ogromne szklane drzwi. Przede mną dostrzegłam czerwony napis jako „Intensywna Opieka Medyczna.” Miałam zamiar przejść przez nie, lecz widniała na szybie informacja, która sugerowała o podjętych czynnościach. Trwała operacja.
- Co wiecie? – spytałam się nastolatków, a szczególnie swojego syna. Był załamany, a zawsze stąpał twardo po ziemi. Podniósł głowę, spoglądając mi w oczy, a następnie rzucił się w ramiona.  Nie spodziewałam się płaczu. Pogładziłam go po plecach. – Oni wiedzą, jak mu pomóc. Wszystko się ułoży.
- Nie, mamo. Ty tego nie widziałaś. On… On był martwy. – Stwierdził roztrzęsionym głosem. Nie wierzyłam jego słowom, lecz strach przemawiał przez niego. Nie udawał. Chłopak walczył ze śmiercią.

**Ho**

Doktor Victoria Bernes była uzdolnionym następcą na moje miejsce. Wiele nauczyłem ją po ostatniej operacji Tony’ego. Nawet zdradziłem jej czym dokładnie jest implant, a sama podzieliła się własnymi odkryciami. Oboje eksperymentowaliśmy, ratując w ten sposób ludzkie życia. Teraz na stole operacyjnym walczyliśmy o jedno bicie serca, które potrzebowało jednej rzeczy. Wspomagacza. Przejrzałem szafki w poszukiwaniu odpowiedniego elementu. Opróżniłem najmniejsze zakamarki mebli. Poza atrapami nie odnalazłem nic.
- Wiesz co to znaczy. – Spojrzała lekarka ze smutnymi oczami. – Jeśli serce nie ma dobrego rozrusznika, wtedy… 
- Wiem, Victorio. On umrze. – Wyznałem szczerą prawdę co była dość dołująca. – To syn mojego przyjaciela. Musi być jeszcze jakiś sposób.
- Jest, ale dość inwazyjny. – Przyznała, pokazując projekt pewnego urządzenia. Zabrakło mi odpowiednich słów do opisania przerażenia. Długo zastanawiałem się nad użyciem tego. Rozważałem za i przeciw, a przede wszystkim oszacowałem szanse na przeżycie. Spojrzałem na kardiomonitor, który upewnił mnie w przekonaniu, iż czas naglił.
- Poproszę Robertę o zgodę. Na razie improwizujemy. – Podałem instrukcje do lekarki, a następnie wyszedłem za szklane drzwi. Otarłem pot z czoła. Dopiero minęły trzy godziny, zaś operacji nie było widać końca. Dzieciaki prawie rzuciły mi się do gardła. Odepchnąłem ich na tyle ile pozostało siły. Ostrożnie podszedłem do matki Rhodey’go. Chyba mój strach przerzucił się na nią. Stukała prawym obcasem o kafelkową podłogę.
- Wiem, że chodzi o Tony’ego. Proszę mówić co mogę dla niego zrobić. Oddać krew, szpik czy nerkę? – zaczęła szukać punktu pomocy dla chorego. Byłem w szoku na tak chętne poświęcenie. Niechętnie zgasiłem ten entuzjazm.
- Chciałbym, żeby to było takie łatwe. – Podałem kartki ze zgodą na zabieg. – Ale nie jest. Od ciebie zależy co zrobimy. – Położyłem jej rękę na ramieniu. Momentalnie zrobiła się blada. – Porozmawiamy o tym w gabinecie, dobrze?
- T… Tak. – Nerwowo pokiwała głową. Wziąłem rękę kobiety pod ramię i powoli przeszedłem do pokoju, w którym zazwyczaj witałem się z dzieciakiem. Tylko on znajdował się na liście moich stałych bywalców.
Droga nie trwała zbyt długo. Wystarczyło przejść kilka metrów. Otworzyłem drzwi, pomagając jej wejść do środka. Podałem kubek z tabletką na uspokojenie. Wyglądała na dość spanikowaną.
- Nie bój się. Jest w dobrych rękach. Doktor Bernes powiadomi mnie, jeśli zaczną się komplikacje. – Wyjaśniłem, przechodząc powoli do sedna sprawy. – Ta inwazyjna opcja jest ostatnią deską ratunku. Wiem, że to wygląda dość okropnie, ale lepiej, żeby jakoś żył. Zgodzisz się ze mną.
- Chcę, żeby żył. Nic więcej. – Poprosiła, biorąc lekarstwo. – Traktuję go jak drugiego syna.
- Wiem o tym, dlatego walczymy. To już ostatni etap, a potem zostanie już rekonwalescencja. – Starałem jakoś podnieść na duchu. Prawda była taka, iż wiele stało pod znakiem zapytania. Czekałem na podjęcie decyzji. Długo machała długopisem w dłoni.  Wręcz bawiła się nim. 
- Może tego nie pożałuję. – Jednym ruchem wykonała podpis pod świstkiem papieru. Uśmiechnąłem się ciepło.
- Ufasz nam, więc damy z siebie wszystko. Nie zawiedziemy cię. – Brzmiało to dość dziwnie, a nie pragnąłem dawać fałszywej nadziei. Za późno. Już to zrobiłem. Wyszliśmy z gabinetu, aby dokończyć resztę zadań. Powróciłem z optymistycznym nastawieniem do sali operacyjnej. Przepełniała ją cisza. Victoria stała przy chorym, obserwując bicie serca. Dostrzegłem, jak zamierało. Biło coraz wolniej.
- Nic mu nie podawałam, gdybyś pytał. – Wyprzedziła moją kwestię. – Jak z Robertą? Zgodziła się?
- Tak. Zróbmy to. – Odparłem krótko. Przygotowaliśmy wszelkie narzędzia oraz wynalazek z prototypowego projektu transplantacji. Ustawiliśmy się w odpowiednich miejscach. W rękach trzymaliśmy skalpel. Powoli przecinaliśmy pozostałe tętnice wraz z zastawkami. Nigdy nie posuwałem się do tak radykalnych działań. Jednak musiałem wierzyć, że taka cena jest warta świeczki.
Kolejne godziny zlewały się w jedno, pot spływał po całym czole, zaś krople krwi spadały na podłogę. Nigdy nie pomyślałbym, że istnieją takie brutalne ingerencje chirurgiczne. Żaden szanujący się chirurg nie wziąłby za to odpowiedzialności. My musieliśmy.
- Ciśnienie spada. – Ostrzegła przyjaciółka spokojnym tonem.
- To normalna reakcja. Pospieszmy się zanim nam się zatrzyma. – Wyjaśniłem, podając niewielką dawkę epinefryny. Serce wracało na odpowiedni rytm. – Wyjmujemy.

**Pepper**

Rhodey nadal dobijał się całą sytuacją, choć i tak wiedział, iż Tony mało, kiedy nas słucha. Zwykle idzie na żywioł. Nieważne jak głośne byłyby krzyki czy błagania, on zrobi wszystko po swojemu. Po części sam wpakował się do szpitala. Cierpi własną głupotą, a wraz z nim cierpią wszyscy. Znudzona czytaniem magazynów odłożyłam je na bok. Wybrałam się po mały kubek kawy. Czułam zbliżający się sen, a przecież nie mogłam zasnąć. Nie tu. Nie w tej chwili.
Automat zawierał wiele różnych smaków kofeiny. Takie wybory nie stanowiły problemu, lecz dziś każda decyzja to kłębek nerwów. Długo główkowałam nad wciśnięciem przycisku, aż trafiłam na chybił trafił. Ciepły kubek wzięłam do ręki, a swoje miejsce zajęłam przy przyjacielu. Nerwowo stukał palcami o nogi.
- Hej. Tony wyjdzie z tego. Doktorek ma jakiś plan i ja mu ufam. Nieraz dokonali niesamowitych rzeczy. Tak zajebistych, że są nielegalne. – Zaśmiałam się. – Ale musimy czekać.
- Miał wyrwany implant. Tylko jedna osoba mogła to zrobić, a ja nawet tam nie byłem. Nie wspomogłem go w walce. Nie obroniłem. – Wyrzucił wszystkie dręczące myśli z głowy. Nie spodziewałam się zobaczyć panikarza w tak kiepskim stanie. Jego mama lepiej nie miała. Siedziała blada jakby miała zejść.
Gdy chciałam do niej podejść, drzwi otworzyły się. Całą trójką podeszliśmy do lekarza. Nie zadawałam żadnych pytań. Nikt tego nie chciał. Chcieliśmy wiedzieć jedną rzecz. Specjalista wiedział jaką. Zawsze o to pytaliśmy, kiedy z niecierpliwością czekaliśmy na wieści z drugiej strony.
- A więc skończyliśmy drugi etap operacji i na tym zakończyliśmy nasze działania. – Te słowa brzmiały tak tajemniczo. Wręcz nie przekazywały żadnych informacji. Słuchaliśmy zatem dalej. – Ten gamoń jest trudny do ogarnięcia. Co chwilę nam odlatywał, ale na szczęście żyje. – Uspokoił w połowie swojej wypowiedzi. Nadal kontynuował. Nieco łagodniej, gdyż pani Rhodes zbyt ciężko to znosiła. Trzymała się za klatkę piersiową. – Już zaczął wybudzać się z narkozy. Jeśli dobrze pójdzie, pozwolę na krótkie odwiedziny.
- Mówiłam, Rhodey? Przeżył! – zaczęłam piszczeć z radości. 
- Dziewczyno, lubię twój entuzjazm, ale od tego pisku, aż uszy bolą. – Skarcił mnie doktor Yinsen, a następnie zwrócił się do mamy histeryka. –  Roberto, musisz odpocząć. Ten widok nie będzie na twoje nerwy. 
- Co wy mu zrobiliście? – zapytała pełna pretensji i obaw, a mnie zżerała ciekawość.
- To co go utrzyma przy życiu przez najbliższe dekady. – Uśmiechnął się przyjaźnie. – Jest lepsze od rozrusznika. Szybko się przyzwyczai. – Wytłumaczył, unikając jednego detali. O czym mówił? Co teraz ma utrzymywać Tony’ego, aby nie umarł? Jeśli nie rozrusznik, to co?

**Tony**

Wielokrotnie powtarzałem bratu jak bardzo nienawidzę szpitali. A tu proszę. Znowu te białe ściany, przerażające dźwięki aparatury, lekarze w kitlach, kroplówki, worki z krwią, a co gorsza przebudzenie w takim miejscu daje traumę do końca życia. Czułem się inaczej. Klatka piersiowa była w bandażach, lecz żadne światło nie przebijało się przez nie. Bez implantu? To nowość. Jednak najdziwniejsze było brak czucia bicia serca. Co oni mi zrobili? Z przerażeniem szukałem znajomej twarzy. Umarłem?
Po chwili ktoś pojawił się. Mężczyzna w okrągłych okularkach. Kiedyś pomagał mojemu ojcu, a nawet byli przyjaciółmi. Wiedziałem co mogłem od niego usłyszeć, chociaż sam zamierzałem wysłuchać logicznych wyjaśnień.
- Nawet nie dasz mi na chwilę odsapnąć. – Westchnął ciężko. – Prawie całą noc cię składałem. Prawie dobiłem do piątej nad ranem. Nie wiem co tym razem zrobiłeś, ale gratuluję. Twoje serce nie nadawało się już do twojego organizmu. – Zaczął mówić dość poważnie. Nie chciałem mu przerywać. Zamieniłem się w słuch. – Wywaliliśmy je i daliśmy ci inne. Takie metalowe. 
- Me… Metalowe? – próbowałem cokolwiek powiedzieć, a jedynie kilka słów zdołałem wydobyć z gardła. Wszystko bolało. Dalej czułem tę rurkę w gardle.
- Masz mechaniczne serce.
KONIEC

~~~~~~~~~~**~~~~~~
No i jak na razie wstawiłam wszystko co napisałam do tej pory. Nie wiem kiedy tu zawitam, bo nieco blaszak mi wypadł z głowy. Mam nadzieję, że ta historia komuś przypadła do gustu. Do napisania następnym razem.
© Mrs Black | WS X X X