Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Na koniec świata i jeszcze dalej. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Na koniec świata i jeszcze dalej. Pokaż wszystkie posty

Część 24: Noc zakochanych

2 | Skomentuj

**Rhodey**


Tony nie wracał od dwóch godzin, a na telefon nie mogłem się dodzwonić. Nieco zmartwiłem się. Było już po dwudziestej drugiej, więc powinien zjawić się w domu. Mama nie wyglądała na zachwyconą. Jego ucieczka rozgniewała ją na tyle, aż sam bałem się do niej zbliżać.


Rhodey: Mamo, on wróci. Poszedł zobaczyć się z Pepper.
Roberta: Ale nie może być za długo poza domem, a teraz jest taka godzina, że mogą go napaść jacyś złodzieje i zrobić mu krzywdę. A kto odpowiada za niego? No ja!
Rhodey: Wiem, że się martwisz, ale przy swojej dziewczynie ma zapewnioną ochronę.
Roberta: I naprawdę się nie przejmujesz? Dziwne.
Rhodey: Może tak odrobinę, choć z drugiej strony po prostu wiem, iż jest z nią bezpieczny. Na wyjeździe potrafiła o niego zadbać.
Roberta: Pewnie tak, ale i tak powinien wrócić. Jeśli spróbuje spać u Pepper, to jej ojciec będzie bardzo niezachwycony, co może doprowadzić do kłopotów.
Rhodey: Eee… Jak wielkich?
Roberta: Tak wielkich, że wywaliłby go bez ani chwili zawahania.


Faktycznie. Ojcowie jako agenci potrafią być bezlitośni. Oby nie ubzdurał sobie noclegu. Wybrałem po raz kolejny numer do niego. Nadal nie zamierzał odebrać. Zupełnie tak, jakby był czymś wielce zajęty. O kurcze. Chyba nie przyszło im na myśl o… Raczej nie.


**Pepper**


Na dworze nieco ochłodziło się, dlatego przenieśliśmy wszystko do picia i jedzenia, żeby leżało w moim pokoju. Przy okazji pościeliłam łóżko, aby nam się wygodnie spało. Widziałam, iż ciągle był przeciwny temu pomysłowi, ale jeszcze nigdy u mnie nie nocował. Chciałam, żeby na jedną noc był tak blisko, jak nigdy dotąd. Walka ze złem mogłaby nie pozwolić na powtórzenie takiej wyjątkowej sytuacji.


Pepper: Dobranoc, Tony.
Tony: Ja jeszcze nie idę spać.
Pepper: Serio? A nie jesteś zmęczony?
Tony: Ani trochę.
Pepper: Wow! Dziś w ogóle cię nie poznaję. Nie jesteś sobą.
Tony: A to źle, że tak jest?
Pepper: Nie! Nawet tak mi się bardziej podoba.


Cmoknęłam go w policzek, a następnie rzuciłam na kołdrę.


Pepper: Spać.
Tony: Pep, noc nadal młoda. Możemy zrobić tak wiele.
Pepper: Czy nie wyraziłam się dość jasno? Spać!
Tony: Pep…
Pepper: Dobranoc, Anthony.
Tony: Ej! Tylko nie Anthony, bo się fochnę na ciebie, Patricio.
Pepper: Osz ty! Tylko tatuś może tak do mnie mówić.
Tony: Patricia.
Pepper: Przestań.
Tony: Pepper.
Pepper: Skończ.
Tony: Potts.
Pepper: O! Taki jesteś? Teraz cię nie puszczę nigdzie.


Wskoczyłam na niego znienacka, blokując drogę ucieczki. Nie potrafił się ruszyć, gdyż mój ciężar nie pozwalał na ruch. Musiałabym przesunąć się na bok, aby pozwolić mu zwiać. Nie zrobiłam tego i nie zamierzałam zmięknąć.


Tony: Nie zejdziesz, prawda?
Pepper: Szczerze? Właśnie otrzymujesz karę w największym wydaniu.
Tony: Czuję się, jak twój niewolnik.
Pepper: Oj! No nie przesadzaj, Anthony.
Tony: Mówiłam, żebyś z tym skończyła!
Pepper: Anthony Edwardzie Starku, zamierzam z tobą spędzić resztę życia, więc mogę cię nazywać, jak mi się podoba.
Tony: Whoa! Powoli! Nie myśl tak do przodu.
Pepper: Ale muszę, bo ty tego nie zrobisz.
Tony: Tu się niestety zgodzę, ale miasto nie obroni się same.
Pepper: Och! Ile razy mam ci powtarzać, że są też inni bohaterowie? No chyba nie chcesz całe życie mieć spartolone przez bycie Iron Manem, co?
Tony: Zobaczymy, jak będzie. Na razie nie mogę ci obiecać, że zrezygnuję.


Spodziewałam się takiej, a nie innej odpowiedzi. Zrezygnowana zeszłam z niego, kładąc się w stronę okna. Zabrałam większość kołdry w ramach małej zemsty za te durne odzywki.


Tony: Serio? Dalej mam karę? Oj! Nie bądź na mnie zła.
Pepper: A ktoś mówił, że jestem? Nie, więc nie marudź.
Tony: I tak nie idę spać. Cokolwiek ze mną zrobisz, to nie zmusisz mnie do tego.
Pepper: A założysz się?
Tony: O co?
Pepper: Jeśli mi się uda, przebierzesz się za klauna i tak wrócisz do domu.
Tony: A jeśli ja wygram, wtedy ty całujesz Rhodey’go.
Pepper: Coś ty powiedział?!
Tony: Nie udawaj głuchej. Powiedziałem głośno i wyraźnie.
Pepper: Może coś źle usłyszałam, ale mam go pocałować?
Tony: Hmm… Tak.
Pepper: Spoko. O ile tylko w policzek.
Tony: W usta.
Pepper: Tony!
Tony: Hahaha! Wygrałem.


Wkurzyłam się na niego, aż oberwał w pysk dość solidnie. Troszkę zaczerwienił mu się policzek, ale miał za swoje. Dostał słuszne lanie, choć gdyby mój tatusiek odkrył jego obecność, poczułby gorsze traktowanie.
Gdy zaczęłam atakować chłopaka łaskotkami, próbował bronić się. Bezskutecznie. Byłam silniejsza od niego, więc skapitulował na samym starcie.


Pepper: Już masz dość?
Tony: Hahaha! Z tym całowaniem… Ach! Żartowałem!
Pepper: O! Teraz próbujesz się wywinąć? Nie pozwolę ci na to.
Tony: Hahaha! Przestań!
Pepper: Pójdziesz grzecznie spać, to przestanę.
Tony: Musisz mnie szantażować?
Pepper: Taka metoda sprawdza się na takie barany, jak ty.
Tony: Barany?!


Na chwilę zaprzestałam łaskotek.


Pepper: Spać.
Tony: Eee… Nie.
Pepper: Mówiłam coś.
Tony: Ja też, ale…
Pepper: Ale co?
Tony: Tak naprawdę, to masz pocałować Rhodey’go, gdy przegrasz zakład.
Pepper: Ja nigdy nie przegrałam, dlatego zaryzykuję.
Tony: Stoi.


Zderzyliśmy się piąstkami, pieczętując umowę. Leżeliśmy bez ruchu, choć wiedziałam, kiedy zaśnie. Wystarczy usłyszeć chrapanie, a zakład uznam za wygrany. Nie odezwał się już ani jednym słowem. Po prostu leżał odwrócony w przeciwnym kierunku.


Pepper: Ugryzłam cię? W sensie, że to, co ci mówiłam.


Zero reakcji. Nienawidziłam, gdy ktoś mnie ignorował, a on właśnie to robił.


Pepper: Pobiję cię, jeśli nie odpowiesz.
Tony: Myślę.
Pepper: Nad czym?
Tony: Nad wszystkim, ale głównie nad tym, co będę robić po ukończeniu Akademii Jutra.
Pepper: Spokojnie. Mamy dużo czasu do namysłu. Dziś możesz odpuścić.
Tony: Próbujesz mnie zmusić do spania.
Pepper: Hmm… Nie zmuszam, lecz próbuję, a ty przez myślenie starasz się nie zasnąć.
Tony: Bingo, Patricio.
Pepper: Chyba coś ci mówiłam na ten temat, Anthony.
Tony: Wychodzę.
Pepper: Ej! Zaczekaj! No nie obrażaj się!


Nie do wiary. Nadepnęłam mu na ego. Zdenerwował się, wstał i wyszedł.


Pepper: Tony!


Pobiegłam za nim, aby go dogonić. Na szczęście dorwałam geniusza przy wejściowych drzwiach od domu.


Pepper: Tony, stój!
Tony: Unieważniam zakład. Muszę już wracać. Miło było, ale się skończyło.
Pepper: No ej! Przepraszam, dobra? Nie chciałam. Zostań ze mną.
Tony: Dobranoc, Pep.


Pomachał na pożegnanie i wyszedł. Chyba naprawdę przegięłam. Szkoda, że nie mogłam cofnąć czasu.
Po powrocie do pokoju, otrzymałam SMS-a. Postanowiłam zaspokoić ciekawość, czytając jego treść.


Zrobiłem ci na złość, wychodząc. Tak naprawdę, to dobrze się czułem w twoim towarzystwie. Powinniśmy to kiedyś znowu powtórzyć.
Tony :)


Uśmiechnęłam się tak, jak było na emotikonce. Odczułam ulgę. Nadal mnie kochał i nie miał mi za złe mówienie pełnym imieniem. Ta noc przejdzie do pamięci i wiem, że nie była ona ostatnia.

---***---

I tak kończy się wakacyjne opowiadanie o przygodzie związanej z wielką podróżą dookoła świata. Było ciężko mi to skończyć, gdyż w połowie pisania zderzyłam się z okrutną rzeczywistością. Przez stratę mojego pupilka nie potrafiłam długo pisać. Otwierałam dokument i od razu zamykałam. Na szczęście dzięki motywacji pewnej czytelniczki (o ciebie chodzi, Saro) udało się zapisać ostatnie zdanie. Jeśli coś nowego napiszę z IMAA, to dodam na bloga bez obaw czy ktoś czyta, czy też nie. Mogłabym dodać crossover, chociaż nie wiem czy są tu osoby, które znają anime "Bleach". Jeśli tak, wstawię to. No nic. Mam wenę, ale czasem brak chęci. Komentarze motywują. Nie bójcie się zostawić po sobie śladu ;)

Część 23: Zabawmy się

0 | Skomentuj
Podobny obraz
**Pepper**


Nie byłam pewna, czy wybrałam odpowiedni moment na spotkanie. Zresztą, nie mogłam z tym czekać do następnego dnia. Poprosiłam tylko, żeby przyszedł. Pomimo krzyków pani Rhodes, odważył się uciec. Dla kogo? Dla mnie, a to wiele znaczy.
Kiedy spoglądałam przez okno na ulicę, dostrzegłam bruneta o niebieskich oczach z czymś w ręce. Jakaś paczka? Co on kombinował? Byłam tak ciekawa, że dzwonek do drzwi zaalarmował o pojawieniu się gościa. Natychmiast zbiegłam po schodach, otwierając mu.


Tony: Dzień dobry, kwiatuszku.
Pepper: Witaj, konserwo.
Tony: Konserwo? No weź. Jestem dla ciebie taki miły, a ty…


Nie pozwoliłam dokończyć, całując geniusza z wielką namiętnością. Chwyciłam za jego rękę, prowadząc na balkon. Od razu zamknęłam drzwi, aby nikt nam nie przeszkadzał.


Pepper: Wyłącz komórkę.
Tony: Po co?
Pepper: To nasz wieczór.
Tony: A gdyby Roberta…
Pepper: Guzik mnie to obchodzi! Teraz liczysz się tylko ty… i ja.
Tony: Okej. Zrobię to.
Pepper: Super, a paczuszkę postaw na stole. Chcesz coś do picia?
Tony: No nie wiem. Zależy, co proponujesz.
Pepper: Hmm… Mam zimne puszki coli. Może być?
Tony: Pewnie.
Pepper: Więc za sekundkę do ciebie wrócę.


Cmoknęłam chłopaka w powietrze, a następnie pomaszerowałam do lodówki, skąd wyjęłam napoje, zaś z szafki wzięłam paczkę chipsów. Na szczęście tatuś miał długą zmianę nocną, więc mogłam zrobić to, czego pragnęłam.


Pepper: Idealnie.


Wróciłam na taras z piciem oraz przekąskami, a on siedział zrelaksowany, skupiając swój wzrok na gwieździstym niebie. Byłam w szoku.


Pepper: Eee… Chyba mi podmienili chłopaka. Wszystko gra, Tony?
Tony: No pewnie. Takie to dziwne, że jestem spokojny?
Pepper: Nigdy cię nie widziałam w takim stanie.
Tony: Źle?
Pepper: Nie! Jest super. Właśnie chciałam, żebyś się niczym nie przejmował.
Tony: Wyłączyłem telefon, jak nalegałaś. Widzisz?


Pokazał zgaszony ekran, a żaden dźwięk nie wydobywał się przez klikanie po ekranie.


Pepper: Dzięki. Teraz nic nam nie przeszkodzi.
Tony: Otwórz prezent.
Pepper: Nie musiałeś.
Tony: Dla mojego rudzielca zrobię wszystko.
Pepper: Och! Przez ciebie jedynie dostanę cukrzycy.
Tony: Przynajmniej będziemy siebie odwiedzać w szpitalu. Ty będziesz na diabetologii, a ja na kardiologii.
Pepper: Heh! Żartowniś.
Tony: No co? Stwierdzam fakty, ale zobacz, co ci dałem.


Z lekkim niepokojem otworzyłam pudełko, które miało w sobie jeszcze jeden karton, co też zawierało kolejny pakunek. Zabawa w matrioszkę.


Pepper: Tu nic nie ma.
Tony: Kop głębiej.
Pepper: Dobra, dobra.


Po wypakowaniu dwudziestu czterech warstw, dotarłam do zawartości.


Pepper: Babeczki?
Tony: Aż osiemnaście.
Pepper: Zaraz, zaraz… Czy ty…
Tony: Wszystkiego najlepszego, Pep.


Oniemiałam. Nie potrafiłam ukryć łez w oczach. Pamiętał. On pamiętał o moich urodzinach.


Pepper: Dziękuję.


Przytuliłam go najczulej, jak potrafiłam. Więcej nie byłam w stanie z siebie wydusić. Po raz pierwszy w życiu brakowało mi słów.


Tony: Każda ma inne nadzienie.
Pepper: Brzmi, jak te zadania na Youtube.
Tony: Być może, ale nie otrujesz się nimi. Fakt, że nie robiłem ich sam, ale z pomocą cukiernika. Powiedziałem, jakie smaki lubisz i tak je stworzył.
Pepper: Tony, ja… Ja nie mówiłam ci nic o urodzinach. Może raz wspominałam, ale ty… Ty pamiętałeś. Myślałam…
Tony: Po prostu zapisałem datę w telefonie. Codziennie wyskakiwała mi wiadomość z tym, co zrobić na taką okazję. Nawet Rhodey nie wiedział o moim pomyśle.
Pepper: Ale to miłe z twojej strony. Zaskoczyłeś mnie.
Tony: Heh! Jeszcze pewnie nie raz będziesz miała niespodziankę.
Pepper: Hahaha! Dobra. Zacznijmy je jeść. Wyglądają tak apetycznie, że zjem je wszystkie.
Tony: Na zdrowie.


Wzięłam pierwszą babeczkę do ust, czując rozpływającą się czekoladę w ustach. Przez moje obżarstwo na talerzu pozostały same okruszki. Biedny, Tonuś. Nie zdążył się nacieszyć słodyczą.


Pepper: Wybacz. Za szybko je zjadłam.
Tony: Nic nie szkodzi. W każdej chwili mogę pojechać po kolejne.
Pepper: Czekaj… Ile zostało upieczonych?
Tony: Eee… Mogę kłamać?
Pepper: Tony…
Tony: Nie bądź zła.
Pepper: Więc powiedz.
Tony: Ponad sto.


Zagięło mnie. Ile razy będę otwierać gębę z wielkiego zaskoczenia? No widać, iż się bardzo postarał.


**Tony**


Chyba prezent się spodobał. Niby na osiemnastkę powinienem przygotować coś godnego pamięci, lecz przez te zamieszanie z Duchem i wycieczkę, nie mogłem skupić myśli na czymś bardziej kreatywnym. Zastanawiałem się nad rzuceniem jakiegoś tematu odpowiedniego do rozmowy. Coś bez zmartwień i czegoś, co nie dotyczyło Iron Mana.


Tony: Smakowało?
Pepper: No ba! Przepyszne.
Tony: To się cieszę… I naprawdę nie gniewasz się na mnie?
Pepper: Niby za co?
Tony: Za ten wyjazd, bo trochę go zespułem.
Pepper: A! Nie przejmuj się. Teraz, gdy masz nowy rozrusznik, możemy śmiało zaplanować o wiele większą podróż, wpadając do największych miast świata. Zresztą, było bardzo zabawnie i wszystko zostanie na taśmach.
Tony: No tak. Przecież wszystko nagrywałaś.
Pepper: Spoko. Potem wam udostępnię płytkę z wszystkimi filmikami, bo nie wiem, czy wiesz, ale nagrało się więcej, niż miało.
Tony: To znaczy?


Lekko się zmartwiłem, bo po głowie chodziła mi jedna scenka. Bardzo intymna.


Tony: Błagam. Tylko mi nie mów, że…
Pepper: Bez paniki. Nie nagrało się nasze małe szaleństwo w hotelu.


Odetchnąłem z ulgą.


Tony: No to dobrze.
Pepper: Myśleliśmy o tym samym. Przypadek?
Tony: Nie sądzę.
Pepper: Hahaha! Częstuj się chipsami, a ja zaraz wracam.
Tony: Pep, zostań.
Pepper: A co? Anthony jest dzidziusiem i potrzebuje mamusi?
Tony: Przestań mi z tym Anthony! Dobrze wiesz, jak tego nienawidzę!


Bezmyślnie podniosłem na nią głos. O dziwo nie wkurzyła się. Wręcz przeciwnie. Ponownie pocałowała mnie, ale tak mocno, jakby nie potrafiła oderwać się od mych ust. Trwaliśmy tak przez kilka sekund, aż zabrakło nam powietrza.


Pepper: Okej. Nigdzie nie uciekam. Zostanę.
Tony: Cieszę się. W końcu mamy spędzić ten czas we dwoje, prawda?
Pepper: Tak, myszoskoczku.
Tony: Myszoskoczku?
Pepper: No takie zwierzątko. Sorki, ale nie znudziła mi się ta zabawa w zwierzyniec.
Tony: Możesz mnie nazywać, jak chcesz. Zawsze będę cię kochać w ten sam sposób.
Pepper: Och! Tony.


Objąłem ją w talii, kładąc głowę na jej lewym ramieniu.


Tony: Dopóki tu jestem, nigdzie cię nie puszczę, żabko.
Pepper: Żabko? Osz ty!


Próbowała uderzyć z liścia, lecz w ostatniej chwili złapałem za nadgarstek, stosując chwyt, który wykorzystywali policjanci przy aresztowaniach.


Tony: Ani mi się waż mnie bić.
Pepper: Tonusiu, już nie będę. Możesz puścić.
Tony: Słowo?
Pepper: Słowo.


Zaufałem rudej, choć szybko tego pożałowałem. Całym ciałem rzuciła się na mnie. Wylądowaliśmy na podłodze. Nie mogłem się ruszyć.


Tony: Pepper, złaź ze mnie.
Pepper: Nie.
Tony: Pep…
Pepper: Pozwolę wstać pod jednym warunkiem.
Tony: Jakim?
Pepper: Będziesz spać ze mną.


Zdębiałem. Ona mówiła to tak poważnie, ale jakoś nie potrafiłem uwierzyć. Miała przerażającego ojca i raczej, gdyby odkrył moją obecność w jej pokoju, to zrobiłoby się piekło. Gorsze od przesłuchań Roberty, czy ciągłego matkowania Rhodey’go. Dostałbym porządne lanie.


Pepper: Coś nie tak, Tony?
Tony: Co twój ojciec na to?
Pepper: Hmm… Dobre pytanie. Szybko nie wróci, więc nawet się nie skapnie, że tu jesteś.
Tony: A gdyby odkrył? Pep, ja chcę jeszcze pożyć.
Pepper: Hahaha! Tak bardzo się go boisz?
Tony: Eee… Tatuś, co traktuje córeczkę, jak swoje oczko w głowie? Pomyśl, do czego może dojść.
Pepper: Oj! Wystarczy, iż nie będziesz wychodzić z pokoju. Sprawa załatwiona.
Tony: I tak będę musiał wrócić do Roberty.
Pepper: Nikt ci nie każe. Wyluzuj i popatrz w gwiazdy. Piękne niebo, prawda?
Tony: Poza tobą, to nic nie widzę.


Zaśmiała się i wreszcie uwolniła mnie ze swojego ciężaru ciała. Jednak nadal upierała się przy noclegu.


Pepper: I tak zostajesz.
Tony: Jeśli umrę, to podpisujesz się pod tym.
Pepper: Hahaha! Do niczego takiego nie dojdzie. Zaufaj mi.

Część 22: Zjawa zapukała. Otwórz

0 | Skomentuj

**Tony**


Brak bólu, oddychanie nie sprawiało problemów, a moje serce tętniło nowym życiem. Dawno nie czułem się tak świetnie. Nie dość, że wreszcie przestałem cierpieć, to miałem otrzymać wypis za trzy godziny.


Tony: Cześć, Pep.
Pepper: Widzę, że masz się znakomicie i to bez ściemy. Mam rację?
Tony: Jak w siódmym niebie.
Pepper: Tylko mi tu nie odlatuj.
Tony: Nie od ciebie. No chodź tu do mnie.
Pepper: Tęskniłam.


Rzuciła mi się w objęcia i nie zamierzała puścić. Jednak wiedziała, że w taki sposób nie pogadamy. Usiadła obok łóżka, gapiąc się na rozrusznik. Wyglądał o wiele inaczej, niż poprzednio. Był nieco większy, a wewnętrzny kształt przypominał pierścień z łącznikiem do stopu metalu.


Tony: Działa lepiej, niż ten wcześniejszy. Mogę być dłużej na chodzie.
Pepper: Heh! To świetna wiadomość.
Tony: Dzisiaj wracam do domu. Nie ma powodu mnie trzymać, skoro wszystko gra.
Pepper: Wiesz, że powinieneś pilnować zaleceń.
Tony: Ale mówię prawdę. Lekarz przyznał, iż wypisze mnie za trzy godziny.
Pepper: I tak mam go ochotę zabić.
Tony: Za co?
Pepper: Te jego żarty nie są śmieszne!
Tony: Hmm… Niech zgadnę… Próbował rozluźnić atmosferę?
Pepper: Bingo!
Tony: Zaraz się z nim rozprawię.


Zaśmiałem się, odpinając wszelkie elektrody. Założyłem bluzkę, a następnie wstałem na równe nogi. Nie miałem z tym problemu, co zdziwiło moją rudowłosą.
Kiedy wyszedłem z sali razem z nią, na podłodze znalazłem kopertę.


Tony: Deja vu?
Pepper: Pewnie Duch, ale nie bój się. Widziałam panią Rhodes. Jest bezpieczna.
Tony: Ciekawe.


Otworzyłem papier, wyjmując wiadomość. Byłem zaintrygowany jej treścią.


Dobra robota, Anthony. Posłuchałeś się mnie i wróciłeś. Pewnie już wiesz, że nikomu nie spadł ani jeden włos z głowy. Wiesz, dlaczego? Ponieważ chciałem cię przetestować. Chciałem sprawdzić, czy Iron Man zrezygnuje z odpoczynku, aby zająć się ochroną najbliższych. Test uznaję za zdany.
PS: Kiedy znów się spotkamy, nie będę miał dla ciebie litości. Ciesz się nowym życiem.
Twój wróg numer jeden.


Pepper: Tony, co on napisał?
Tony: Nie wierzę. To… To był test.
Pepper: Test? Dziwak z niego.
Tony: Muszę zobaczyć się z Robertą. Gdzie ją ostatnio widziałaś?
Pepper: Chodź za mną, a na pewno się nie zgubisz.


Zgodziłem się, idąc przy jej prawym boku, zaś nasze dłonie splotły się. Skręciliśmy raz w prawo, natrafiając na trzy znane osoby. Obok Rhodey’go leżał plecak, czyli zbroja, zaś prawniczka z lekarzem mieli posępne miny.


Dr Yinsen: A kto ci pozwolił się ruszać z łóżka? Wiesz, co twoje ciało musiało przejść?
Tony: Czuję się dobrze.
Dr Yinsen: Bo działają leki.
Pepper: Doktorek ma przerąbane.
Dr Yinsen: Dlaczego?
Pepper: Tony?
Tony: Niech pan już nie żartuje przy Pepper. Ona nie trawi tych żartów.
Dr Yinsen: Przykro mi. Taki mój urok osobisty.
Roberta: Wracaj do sali, bo dostaniesz szlaban na wypady z przyjaciółmi.
Tony: Chcę już wrócić do domu. Proszę.
Dr Yinsen: Pod warunkiem, że dasz się zbadać.
Tony: Żaden problem.
Dr Yinsen: Z tobą są same problemy.


Wszyscy się zaśmiali, a ja jedynie poszedłem posłusznie do sali pod eskortą doktorka. Nie była ona konieczna, choć nie zamierzał mnie ścigać po całym oddziale.
Po wykończeniu serii badań, podpisał wypis.


Dr Yinsen: Zadowolony?
Tony: Jak najbardziej.
Dr Yinsen: To się ciesz, bo następnym razem, nie będę taki dobry.
Tony: Wow! Druga groźba tego samego dnia. Na pewno zapamiętam.
Dr Yinsen: Mam taką nadzieję. Lepiej uważaj na siebie.
Tony: Ja zawsze uważam.
Dr Yinsen: Więc, skąd takie wypadki?
Tony: Każdemu się zdarza.
Dr Yinsen: Mhm… No dobra. Leć do dziewczyny, zanim zmienię zdanie.
Tony: Dziękuję za uratowanie mi życia po raz któryś… z kolei.
Dr Yinsen: Taka praca, chłopcze.


Pożegnałem się ze specjalistą, dołączając do pozostałych. Wziąłem na plecy swój plecak, a reszta zajęła się bagażem. Opuściliśmy szpital, idąc w kierunku domu.


Tony: Nie każcie mi tu wracać. Proszę.
Rhodey: Wszystko zależy od ciebie, więc postaraj się nie oberwać.
Tony: Duch już zapowiedział walkę. Muszę być przygotowany na wszystko.
Pepper: Ej! Damy radę. Tak, jak zawsze.
Roberta: Pepper, możesz iść do domu. Wolałabym, żebyś nie była świadkiem rozmowy między tymi osłami.
Tony, Rhodey: OSŁAMI?!


Lekko nas podirytowało takie, a nie inne porównanie. Jednak po Robercie Rhodes mogliśmy wszystkiego się spodziewać. Pożegnaliśmy się z rudą na pasach. Cmoknąłem ją w policzek, a potem poszliśmy dalej.


**Rhodey**


Czas przesłuchania nadszedł. Pechowo placówka medyczna znajdowała się dwa kilometry od naszego domu. Położyłem walizki w salonie, gdzie usiedliśmy na kanapie. Pierwszy raz widziałem, jak Tony położył się na sofie, dając nogi do góry. Wyluzował, aż miło popatrzeć.


Roberta: Anthony Edwardzie Starku, nogi!
Tony: Wystarczy Tony.
Rhodey: Hahaha!
Roberta: Trochę kultury, dzieciaki. Mamy do pogadania.
Rhodey: Eee… Mogę iść po adwokata?
Tony: Ja też poproszę.
Roberta: Już? Skończyliście się nabijać? Głupki.
Rhodey: Na wyjeździe leciały lepsze wyzwiska.
Roberta: W to nie wątpię.


Zapowiadał się ciekawy wieczór. Musieliśmy wysłuchać jej pytań, a następnie na nie odpowiedzieć bez żadnych pokrętnych słów. Nie zamierzaliśmy opowiadać od samego początku. Wystarczyło, aby spytała się, z czym miała wątpliwości.


Roberta: No dobra, żartownisie. Macie moje słowo, że nikomu nie zdradzę o waszej tajnej działalności, ale…
Tony: Ale?
Roberta: Musicie się skupić na szkole. Gdy ją skończycie, pójdziecie tam, gdzie wam się podoba.
Rhodey: Na pewno tak zrobimy.
Roberta: Jeszcze nie skończyłam.
Rhodey: Poważnie?
Roberta: Nie zadałam, jak na razie ani jednego pytania, więc siedzieć na swoich dupskach i odpowiadać zgodnie z prawdą.
Tony: Niczego nie powiem bez adwokata.
Rhodey: Hahaha!


Nie wiedziałem, skąd u niego wziął się taki humor. Poza wyjazdem, to nigdy nie sypał takimi żartami. Dobrze, że szybko doszedł do siebie.


Roberta: Jeszcze jedna taka odzywka, a będzie dożywotni szlaban!
Rhodey: Tony, lepiej przystopuj.
Roberta: Ciebie także dotyczy ta uwaga!
Tony: Oj! Nie krzyczmy i pogadajmy, jak ludzie.
Roberta: Przecież rozmawiamy.


Tony lekko nachylił się, szepcząc mi coś do ucha. Myślałem, że przez niego skisnę ze śmiechu.


Tony: Jak myślisz, kiedy skończy przesłuchanie? Bo mi to wygląda na całodobowe gadanie bez przerwy.
Rhodey: Nie wiem.
Roberta: O czym wy tam szepczecie? To niekulturalne. Zachowujcie się normalnie… Anthony, dlaczego położyłeś nogi na ławie?
Tony: Eee… Chciałem je wyprostować?
Roberta: Och! I co ja z wami mam?


Całą zabawę przerwał telefon do geniusza.


Tony: Wybaczcie na chwilę.
Roberta: Siadać! Nigdzie nie wychodzisz!
Tony: A właśnie sobie idę.
Roberta: Anthony!


Wstał i po prostu wyszedł na zewnątrz. Nawet domyślałem się, kto mógł dzwonić. Jedna osoba na świecie, co nie widziała poza nim żadnego życia.


Rhodey: On wróci. Ma ważną sprawę do załatwienia.

---***---

Jeszcze 2 notki do końca tego opo i wstawiam one shota specjalnego. Mam nadzieję, że gdy ogarnę szkolne zadania (w liceum było zdecydowanie łatwiej) zacznę pisać nowe opowiadanie. Jest plan, okładka i pierwszy szkic. Na chwilę obecną wszystko jest niewiadomą.

Część 21: Poczuj życie

0 | Skomentuj

**Rhodey**


Moja zbroja zbytnio rzucała się w oczy ludziom przy hotelu. Na szczęście pamiętałem umiejscowienie pokoju, dlatego wykorzystałem okno do wejścia. Przed nim porzuciłem pancerz, który unosił się nad ziemią. Wziąłem walizki, a potem zamknąłem lokum na klucz. Odniosłem go do portierni, załatwiając wszelkie formalności. Udało się. Za pomocą aplikacji w telefonie mogłem sterować zbroją, aby wysłać ją na inne współrzędne. I tak po wyjściu z budynku, mój blaszany kolega czekał przy rogu ulicy. Szybko wskoczyłem w zbroję, lecąc do Nowego Jorku. Przy okazji nawiązałem kontakt z Pepper. Odebrała.


Rhodey: Pepper, wszystko załatwione. Mam walizki i już do was lecę. Jak sytuacja?
Pepper: Przez chwilę się dusił, ale już doktorek się nim zajął. Na początku musiał zabrać innego pacjenta do sali, a potem wziął Tony’ego na zabieg. Teraz wszystko powinno być dobrze, ale sama nie wiem.
Rhodey: Coś mówił, zanim go zabrał?
Pepper: Tylko tyle, że to może długo potrwać, bo ta jego metoda jest bardzo złożona.
Rhodey: Nie bój nic. Najważniejsze, że nim się zajął.
Pepper: Gdzie już jesteś?
Rhodey: Moja zbroja nie jest taka szybka, ale widzę już Big Bena.
Pepper: Czyli zbliżasz się do Londynu?
Rhodey: Właśnie.
Pepper: I tak jesteś blisko, a przy takim balaście można nawet powiedzieć, że to cud.
Rhodey: Na razie się muszę rozłączyć, ale dzwoń, gdy czegoś się dowiesz.
Pepper: Pewnie. Nie zapomnę.


Zakończyłem rozmowę, skupiając się na locie. Mimo wszystko, cieszyłem się z takiego obrotu spraw. Nasz plan się powiódł, a pozostała część leżała w rękach lekarza. Wiedziałem, iż poradzi sobie z takim wyzwaniem, zaś obecność rudzielca przed salą z pewnością dodawała sił Iron Manowi.
Po przekroczeniu granic Anglii, nad sobą miałem wody oceanu. O dziwo aura się poprawiła przez przebicie się promieni słonecznych, aż wiele statków robiło rejsy, zaś rybarze łowili ryby. Nikt nie zwracał uwagi na pancerz wojenny, co zamienił się w tragarza.


**Pepper**


Nudziłam się, a nie powinnam, bo za drzwiami sali odbywała się walka o życie mojego chłopaka. Czekałam na jakieś wieści albo przynajmniej o pojawienie się znajomej duszyczki. Siedziałam bez ruchu do czasu, kiedy wpadłam na pomysł. Zapomniałam o kamerze. Wyjęłam gadżet, włączając wideo. Czasem zapominaliśmy, że była ciągle aktywna, nagrywając nasze poczynania. Odpaliłam pierwszy filmik, na którym widziałam siebie, jak wykonywałam zadanie od panikarza.


Pepper: PAPAJA!


Uśmiechnęłam się, chociaż bardziej miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Jednak szpital nie był do tego idealnym miejscem. Próbowałam zachować ociupinę powagi, oglądając pozostałe filmiki. Kolejny trafił na taniec Tony’ego. Sam widok jego ruchów powodował u mnie wzruszenie. Tak. Do moich oczu zbierały się łzy.


Pepper: Tony, ty mój wariacie.


Po cichu skomentowałam obraz. Podczas tego przeglądania nagrań uświadomiłam sobie, jak ostatnimi czasy mało spędzaliśmy tak przyjemnie czas we trójkę. Ciągłe walki i chodzenie do szkoły nie pozwalało nam na zabawy. Pojmowałam, w jakim znaleźliśmy się wieku. Mieliśmy wkraczać w dorosłość.


Roberta: Co tam ciekawego oglądasz?
Pepper: Pani Rhodes!


Wystraszyłam się na widok prawniczki. Natychmiast zakończyłam oglądanie, wyłączając kamerę.


Pepper: Co pani tu robi?
Roberta: To ja zadałam jako pierwsza pytanie, więc odpowiedz.
Pepper: Eee… Już nic.
Roberta: Dobra. Nie wnikam, co robiliście na wyjeździe. Mam nadzieję, że chociaż bawiliście się, jak należy.
Pepper: Oczywiście.


Taa… Poza małym seksem w hotelu mieliśmy przyzwoite zabawy.


Pepper: Teraz pani kolej.
Roberta: Doktor Yinsen zadzwonił do mnie, bo potrzebował ode mnie zgody na zabieg. Wypełniłam dokumentację i chcę poczekać, gdy skończy.
Pepper: To się długo ciągnie. Praktycznie nie widać końca.
Roberta: Cierpliwości, Pepper… A gdzie Rhodey?
Pepper: Jest w drodze. Niebawem powinien tu przyjść.
Roberta: Oby, bo mam z nim do pogadania.
Pepper: Coś zrobił?
Roberta: A jak ci się wydaje? Przez tyle lat mnie okłamywał i zatajał prawdę.
Pepper: Taka była konieczność. Nikt nie chciał, żeby ktoś poza nami znalazł się na celowniku, ale taki Duch panią prześladował i groził, że coś zrobi.
Roberta: Słyszałam o nim.
Pepper: Jak długo to będzie jeszcze trwać?
Roberta: Tyle, ile trzeba.


Ta wiadomość ani trochę mnie nie usatysfakcjonowała.


Roberta: Nie martw się. Tony zniósł wiele. Taki Iron Man nie powinien przegrać z tak silnym sercem.
Pepper: Niech się pani nie gniewa na Rhodey’go. On zrobił dobrze.
Roberta: Nie gniewam się. Po prostu w takim wieku robić coś takiego? Powinni mieć normalne życie.
Pepper: Tylko, że właśnie ta zbroja ocaliła wielokrotnie Tony’ego, a War Machine działa na tej samej zasadzie, ratując pani syna. Cokolwiek się stanie, są w pancerzach. Nie są bezbronni.
Roberta: Po części masz rację, ale…
Pepper: Ale co?
Roberta: Pomimo tego, obawy pozostają takie same.


Wiedziałam, iż tak będzie myśleć. Rozumowania rodziców nie da się zmienić.


Roberta: Spotkałam twojego ojca i powiedziałam mu, że dziś wrócisz. Prosił przekazać, że będzie późnym wieczorem.
Pepper: Ech. Nic nowego. Zawsze tak jest, było i będzie, ale z jednym muszę pani przyznać rację.
Roberta: Z czym?
Pepper: Że Tony ma silne serce.


Kobieta zajęła miejsce obok mnie, czekając na wyjście lekarza. Więcej nie zamieniliśmy ze sobą słowa. Jedynie oczekiwałyśmy na zakończenie ingerencji chirurgicznej.
Gdy minęła kolejna godzina, lampy oświetliły korytarz. Zegarek wskazywał godzinę dwudziestą drugą, gdyż tu obowiązywał inny czas. Przez te strefy poczułam ból głowy. Wstałam z krzesła, podchodząc do gabinetu pielęgniarek. Poprosiłam o lekarstwo, co dostałam bez najmniejszych problemów. Od razu pulsowanie łepetyny zaczęło ustawać.


Pepper: Tak lepiej.


Usiadłam z powrotem na miejsce. Niepotrzebnie, bo doktorek odważył się wyjść do nas. Zamiast zadawać setkę pytań, pozwoliłam, żeby mama Rhodey’go zadręczyła śmieszka.


Roberta: Udało się?
Dr Yinsen: Przepraszam, że musiałyście tak długo czekać, lecz doszło do pewnych komplikacji podczas wszczepienia nowego rozrusznika serca.
Pepper: Doktorek nie żartuje? Na pewno nowy, a nie ciągle ten sam badziewny szmelc?
Dr Yinsen: Teraz byłem w stanie zastąpić stary na zupełnie inny.
Roberta: Jak on się czuje?
Dr Yinsen: Dochodzi do siebie i myślę, że za kilka godzin będzie mógł wrócić do domu. To są dobre wieści.
Pepper: A te złe?


Te pojęcia szły ze sobą w parze. Co mogłyśmy od niego usłyszeć?


Dr Yinsen: Jutro umrze.
Pepper: Nie. Pan sobie żartuje. Ja już pana na tyle poznałam że to na pewno jakiś wkręt. Gdyby miał umrzeć, nie dostałby tak prędko wypisu. Za takie kłamstwa powinien pan się smażyć w piekle.
Roberta: Pepper!
Dr Yinsen: No dobra. Skłamałem.
Pepper: Mówiłam?
Dr Yinsen: Zaraz zaśnie i nigdy się nie obudzi.
Pepper: Nie!


Wkurzyłam się na niego, bo tego głupawego uśmieszku nie zdołał przede mną ukryć. Mama histeryka ocaliła go przed byciem rozszarpanym. Bez pytania o zgodę zaczęłam poszukiwać mojego geniusza. Przeczesałam każdą salę, oddział, aż odnalazłam odizolowany pokój.


Pepper: Dzień doberek, Tonusiu.

Część 20: Do domu. Chcę do domu

0 | Skomentuj

**Pepper**


Nie mogłam się doczekać, kiedy całą trójką wrócimy do Nowego Jorku. Może i skrócił się wyjazd, ale nic nie stoi nam na przeszkodzie, aby go powtórzyć następnym razem. O ile drużyna blaszaka nie będzie potrzebna, bo z pewnymi wrogami tylko nasza ekipa potrafi dać sobie radę. Żadna T.A.R.C.Z.A. Tylko my.
Podczas bezczynnego siedzenia, czekaliśmy na przylot pancerzy. Rhodey zajął się dręczeniem kolejnej książki, zaś moim zadaniem było czuwanie. Zachowywałam ostrożność, gdyby ktoś lub coś próbowało naruszyć tę harmonię spokoju.


Rhodey: Nie bój się. Wytrzyma.
Pepper: Nie wątpię w jego siłę, ale… Ale coś jest nie tak.
Rhodey: Co takiego?
Pepper: Myślisz, że mam rację?
Rhodey: Z czym niby?
Pepper: Że to blef. Że Duch chce coś innego osiągnąć.
Rhodey: Tak, Pepper. Myślałem nad tym i nawet wiem, czego może żądać.
Pepper: Czego? Nie zdradziłeś mi wcześniej swojej teorii.
Rhodey: Jego celem jest wywołanie strachu.


Cholera. To miało sens, więc mogłoby też znaczyć, iż te groźby przeciw naszym bliskim są haczykiem. Haczykiem na ofiarę.


Pepper: Masz całkowitą rację, Rhodey.
Rhodey: Ale to dzięki tobie na to wpadłem.
Pepper: No może… Co teraz zrobimy?
Rhodey: Czekamy.


Nienawidziłam tego całym sercem. Tej bezczynności, lecz i tak niewiele byłam w stanie zdziałać.
Nagle usłyszeliśmy jakiś huk.


Rhodey, Pepper: NIEMOŻLIWE.


Powiedzieliśmy jednocześnie, bo chyba mieliśmy to samo na myśli. Czyżby zbroja przyleciała o wiele wcześniej, niż zakładaliśmy? To byłby jakiś cud. Sprawdziliśmy swoje przypuszczenia, natrafiając na otwarte okno na korytarzu, zaś na podłodze leżały…


Pepper: Niemożliwe.
Rhodey: A jednak.


Tak. Nie mylił mnie wzrok. Przed nami leżały dwa pancerze. Mark I i War Machine.


Pepper: Czy ja… Czy ja dobrze widzę?
Rhodey: Też jestem w szoku. Widocznie nie zauważyliśmy, jak minął czas.
Pepper: No to pora na krok drugi.


Czerwona zbroja zmieniła się w plecak, zaś ociężały skafander założył histeryk. Mieliśmy wielkiego farta, ponieważ na korytarzu nie znajdowała się ani jedna żywa dusza. Poza nami. Weszliśmy do sali Tony’ego. Lekko szturchnęłam go na pobudkę.


Pepper: Budzimy się, śpioszku.
Rhodey: Tony, wstawaj. Musimy ruszać.
Pepper: Halo? Słyszysz mnie? Masz wstawać.


Użyłam nieco większej siły, aż niechcący spadł na podłogę. Nadal nie reagował. Przeanalizowałam odczyty z bransoletki. Niby odczyty wskazywały na poprawne działanie organizmu, choć i to także mogło się zepsuć wraz z implantem. Mogliśmy ufać jedynie własnemu doświadczeniu. Wpakowałam geniusza do zbroi, dając mu większe szanse na przeżycie.


Pepper: Dobra. Zbroja powinna załatwić resztę, a my w tym czasie polećmy po bagaże.
Rhodey: Ja polecę, a ty masz być z nim, jasne?
Pepper: Rhodey, nie lepiej, żebyś to ty mu towarzyszył?
Rhodey: Nie.
Pepper: Czemu? Wiesz więcej o implancie ode mnie.
Rhodey: Doktor Yinsen zna także ciebie. Wystarczy, że trafi w jego ręce, a nic nie powinno się zdarzyć.
Pepper: Tak bardzo mi ufasz?
Rhodey: Jesteś moją przyjaciółką, a poza tym, pokazałaś swoje umiejętności w kryzysowych sytuacjach. Wierzę w ciebie, Pepper.
Pepper: Więc do zobaczenia w Nowym Jorku.
Rhodey: Bezpiecznej podróży.
Pepper: Wzajemnie.


Panikarz skontaktował się z komputerem ze zbrojowni, podając jakieś klucze i hasła. W ten sposób zbroja mogła lecieć bez konieczności przytomności pilota.
Po wyleceniu ze szpitala, nie patrzyłam w dół. Za bardzo się bałam wysokości, na której się znajdowałam. Gdyby mój bohater był świadomy, raczej nie odczuwałabym takiego strachu. Lecieliśmy tak szybko, jak było to możliwe. Niepokój powoli opuszczał moje ciało, aż sama pragnęłam poczuć swobodę w locie.
Niespodziewanie do moich uszu dotarły słowa geniusza. Mruczał je pod nosem, więc spał. Co za ulga.


Tony: Dom… Chcę do domu.
Pepper: Spokojnie. Właśnie tam lecimy.
Tony: Pepper?
Pepper: Tak, kochany. Jestem przy tobie. Wszystko będzie dobrze. Doktorek ci pomoże, postawi na nogi, a potem będziesz mógł robić to, na co będziesz miał ochotę.
Tony: My… lecimy?
Pepper: No tak. Zbroje do nas bardzo szybko dotarły. Rhodey chce wziąć bagaże i potem dołączyć do nas. Zresztą, coś ci powiem.
Tony: Co takiego?
Pepper: Duch z nami pogrywa. Nikogo nie skrzywdzi. On tylko chce ciebie sprowokować, żebyś popełnił samobójstwo na misji.
Tony: Jak to? Czy… on…
Pepper: Nie mów za wiele. Sęk w tym, iż rozgryźliśmy jego plan. Teraz mu się nie upiecze.
Tony: Pepper…
Pepper: Cii… Wyśpij się. Jeszcze sobie pogadamy.


Uśmiechnęłam się, ciesząc z tego, że cała powrotna podróż nie powodowała żadnych problemów. Zbroja posiadała odpowiednią ilość energii, szybko mijała miasta, a przede wszystkim silne podmuchy wiatru nie stanowiły przeszkody w swobodnym lataniu.


**Tony**

Nie potrafiłem zasnąć. Już zbyt długo odpoczywałem. Pamiętałem, jak Pep z Rhodey’m mnie wołali. Byłem wtedy za słaby, aby odpowiedzieć. Niestety, lecz nadal tak było. Przynajmniej podtrzymywanie życia oraz proces leczenia w zbroi pozwalał mi przeżyć. Obserwowałem twarz mego rudzielca. Promieniał szczęściem oraz pozytywną energią. Nie przejmowała się niczym. Jej wiara w rzeczy niemożliwe dawała siłę do walki. Nie zamierzałem skapitulować przed powrotem do rodzinnego miasta.


Tony: Pep?
Pepper: Mówiłam, żebyś poszedł spać.
Tony: Jestem… zmęczony… ciągłym spaniem.
Pepper: Teraz tego najbardziej potrzebujesz. Później będziesz mógł szaleć, lecz na razie masz odpoczywać.
Tony: Przepraszam.
Pepper: Za co?
Tony: Za wyjazd, bo… Bo ja… zepsułem…
Pepper: Ej! Nawet tak nie mów. Mieliśmy kupę frajdy. Nie sądzisz, że miło spędziliśmy czas?
Tony: Gdyby nie implant…
Pepper: Nie, Tony. Gdyby nie Whiplash, nie musiałbyś tak cierpieć. Pewnie dalej cię boli.
Tony: Trochę mniej.
Pepper: Nie kłamiesz?
Tony: Nie.
Pepper: Więc się cieszę.
Tony: Pep?
Pepper: Tak, Tony?
Tony: Trzymaj się.
Pepper: Przecież nie spadnę. Whoa!


Ostrzegałem, że zbroja przyspieszy. Lecieliśmy z zawrotną prędkością, omijając szybciej wszelkie granice państw. W powietrzu czułem zapach oceanu. Byliśmy coraz bliżej celu. Nawet dostrzegłem znajome ulice, wieżowce, a także te zatłoczone ulice. Wciąż byłem na sterowaniu komputera, a dla bezpieczeństwa rudej nie zamierzałem brać stery w swoje ręce.
Po trzech godzinach, znaleźliśmy się przed szpitalem. Pepper wyskoczyła na parking. Odrzuciłem pancerz przez wciśnięcie przycisku na napierśniku, zmieniając ją w plecak. Jednak nie spodziewałem się tak gwałtownej utraty sił. W ostatniej chwili złapała mnie moja anielica.


Pepper: Nie puszczę cię.
Tony: Wiem.
Pepper: Chodźmy do doktorka. Niech zrobi z tobą porządek.


Podparłem się jej ramienia, wchodząc do placówki. Nadal pamiętała, gdzie mógł znajdować się specjalista. Szliśmy korytarzem, aż skręciliśmy w prawo. Nie ukrywał zdziwienia na nasz widok.


Dr Yinsen: O! A wy do mnie, prawda?
Pepper: Potrzebujemy pomocy.
Dr Yinsen: Dobrze. Zabiorę jednego pacjenta do sali, a ty usiądź z nim i poczekaj.
Tony: Pepper…
Pepper: Spokojnie. Jestem tu.


Chwyciła za rękę, dając otuchę ducha. Nie chciałem martwić rudej, ale znowu nie mogłem oddychać. Upadłem na podłogę.


Pepper: Tony!

Część 19: Blef

0 | Skomentuj

**Tony**


Powoli uchylałem powieki, dostrzegając światła nad głową. Szpital? Znowu? Nie tak wyobrażałem sobie ten wyjazd. Jednak czułem się okropnie. Implant zaciskał miażdżąco, że nie mogłem oddychać. O dziwo lekarze rozwiązali ten problem, wsadzając mi jakąś rurkę do gardła. Ledwo słyszałem bicie serca, co i tak ledwo się trzymało. Nie musiałem poznawać diagnozy. Winny był rozrusznik. Gdyby nie walka z Whiplashem, nie doznałby tak poważnych uszkodzeń.
Gdy wykorzystałem siły do użycia przycisku przy łóżku, w sali pojawił się personel medyczny. Od razu pozbawili mnie tego badziewia z ust, zastępując je zwykłą maską tlenową. Nie mówiłem nic, bo i z tym miałem problem. Słuchałem, co lekarz miał mi do powiedzenia.


Lekarz: Pierwszy raz spotkałem się z takim mechanizmem podtrzymywania życia. Niestety, lecz on powoduje kłopoty. Chyba o tym wiesz, prawda.


Lekko kiwnąłem głową.


Lekarz: Nie znam się na tej technologii, a od twoich przyjaciół słyszałem, że w Nowym Jorku mogą ci pomóc. Zostaniesz tam zabrany specjalnym samolotem z naszej placówki, ale dopiero przy poprawie pogody.


Wiedziałem, że będę zmuszony do zostania na dłużej. Nie miałem wyboru. Bezczynne leżenie, aż do dnia z dobrą aurą na niebie.


Lekarz: A! I masz gości. Chcesz się z nimi zobaczyć?


Uśmiechnąłem się, ukrywając ból.


Lekarz: Uznaję to za “tak”.


Przez drzwi przeszły dwie znane mi postacie. Rozpoznałem moją gadułę oraz niańkę od siedmiu boleści. Dziewczyna rzuciła się na kark, lecz nie odepchnąłem jej. Chciałem znów poczuć bliskość naszych serc. Mimo narastającego bólu, utrzymywałem się przytomny.


Pepper: Dobrze cię widzieć, choć nie czujesz się za dobrze, co?


Zgodziłem się, potakując głową.


Pepper: Niech ci coś podadzą, bo się wykończysz.
Lekarz: Miał już sporą ilość leków przeciwbólowych. Nie można przesadzić z ilością.
Pepper: Ale on strasznie cierpi. Proszę się zlitować.


Próbowała to przekazać bardzo spokojnie, ale ja znałem prawdę. Bała się, jak nigdy dotąd. Doktor skłonił się do podania dawki. Złamał przepisy, bo ona pragnęła pozbawić mnie agonii.


Lekarz: Tyle wystarczy. Powinieneś poczuć się lepiej.
Tony: Bo tak jest.


W końcu mogłem coś z siebie wydusić. Specjalista zostawił nas, a w razie pogorszenia stanu, miałem kliknąć w ten sam przycisk, co poprzednio. Patrzyłem na nich, jakbym przespał wiele lat, a wyglądali tak samo.


Pepper: Musimy coś omówić.
Tony: Eee… Dobra?
Pepper: Wiemy, że implant ci szkodzi w takim stopniu, aż wywołuje te niebezpieczne ataki serca, dlatego postanowiliśmy cię jeszcze dziś zabrać do Nowego Jorku.
Tony: Przecież pogoda nie dopisuje.
Rhodey: Przepraszam cię, Tony. Musiałem.
Tony: Ej! O co chodzi?


Nie pojmowałem ich zachowania. Zachowywali się tak tajemniczo, niczym morderca z ukrywaniem zwłok.


Tony: Co się dzieje? Powiedzcie coś.
Rhodey: Ona wie.
Tony: Twoja mama?
Rhodey: Tak. Wie, kim jesteś, kiedy uciekasz ze szkoły. Wie, czym się zajmujesz. Wie, ponieważ byłem zmuszony jej to powiedzieć, żeby mogła ci pomóc.
Tony: Rhodey…
Rhodey: Wybacz. Nie chcę patrzeć, jak umierasz.
Tony: Ej! Już jest dobrze.
Pepper: Te badziewie, co miało ci wspomagać serce, zepsuło się. Nie można go naładować, naprawić ręcznie. Jedynie doktorek śmieszek coś może zdziałać.
Rhodey: Jesteś zły na mnie?


Dobre pytanie. Czy miałem gniewać się na kogoś, kto próbował po raz kolejny ocalić mój nędzny żywot? Mam pałać nienawiścią, bo zdradził ten najgłębszy sekret? Dlaczego powinienem krzyczeć, a tego nie robię? Prosta odpowiedź.


Tony: Nigdy nie byłem. Znowu jestem ci wdzięczny.
Rhodey: To dobrze.
Tony: Podałeś jej kod?
Rhodey: Nie.
Tony: Więc zrób to. Tracimy czas.
Pepper: Ile?
Tony: Sami oceńcie.


Wyświetliłem skan przez hologram za pomocą bransoletki. Ostatnio znalazłem czas na parę udoskonaleń, a skoro urodziłem się geniuszem, to takie modyfikacje mogłem zrobić w każdej chwili.


Tony: Osiem godzin. Tyle wynika z analizy.
Rhodey: Kiedy ty to robiłeś? Ciągle byłeś z nami. Niby kiedy ty...
Tony: Ostatnio w łazience.
Pepper: Dlatego nie wychodziłeś?
Tony: Byłem przerażony, Pep. Bałem się i chyba zemdlałem przez ten stres.
Pepper: Nie bój się. Jesteśmy z tobą cały ten czas. Zaraz ogarniemy, jak wykorzystać zbroję, aby nikt nie widział. Zobaczysz. Jutro będzie piękny dzień.
Tony: Dzięki. To chciałem usłyszeć.


Przytuliłem ich po raz ostatni, a następnie zasnąłem. Ta nadzieja w niej nigdy nie umarła. Wsparcie najbliższych było najsilniejszym lekarstwem na ból. Odpłynąłem w krainę snów w całkowitym spokoju.


**Rhodey**


Zostawiliśmy Tony’ego, żeby odpoczął. Przy okazji wysłałem mamie SMS z kodem do wejścia. Odpisała dość szybko, utwierdzając w przekonaniu o dotarciu do bazy. NIeco rozluźniłem się, licząc na szybkie dotarcie pancerzy. Szkoda rudzielca, ponieważ bardzo się przeraziła.


Pepper: Osiem godzin? Rhodey, nie zdążymy!
Rhodey: Zdążymy. Manewr orbitalny skróci czas o połowę.
Pepper: To i tak nadal za dużo do pokonania!
Rhodey: Pepper, nie wpadaj w panikę. Na pewno się nam uda.
Pepper: A Duch może przeszkodzić.
Rhodey: Raczej nie. On właśnie chce, żeby Iron Man wrócił. Mógłby nawet pomóc.
Pepper: Co? On i pomóc? Bez jaj.
Rhodey: Wiem, jak to absurdalnie brzmi, chociaż mógłby zostawić nas w spokoju. Nie będzie zmieniał planów.
Pepper: No racja. Czegoś od niego chce, a ten szantaż, który polegał na groźbie, nie jest wszystkim.
Rhodey: Co konkretnie masz na myśli?
Pepper: Wydaje mi się, że to blef.
Rhodey: Blef?


Byłem w szoku. Czyżby cała sztuczka zjawy posiadała inny cel? Nie atakuje mojej mamy, ale… O nie!


Rhodey: Chyba się z tobą zgodzę. Wiem, co chce osiągnąć.
Pepper: Poważnie?
Rhodey: Nie pozwolę mu na to.


Nie zdradziłem swych przypuszczeń. Zostawiłem je dla siebie. Dzięki temu zniknął strach.
Gdy chciałem pójść po kubek wody, rozdzwonił się telefon w kieszeni. Natychmiast odebrałem, bo na wyświetlaczu pojawił się kontakt rodzicielki.


Rhodey: Tak, mamo?
Roberta: Może nie jestem specem takim jak Tony, ale wysłałam zbroje do Stambułu.
Rhodey: To dobrze.
Roberta: Nie wiem, czy dolecą szybko przez pogodę. Strasznie wieje.
Rhodey: Można zastosować manewr oebitalny. Wtedy szybciej dotrze do nas.
Roberta: Nie wiedziałam o tym.
Rhodey: Nie da się zmienić?
Roberta: Nie potrafię. Robiłam wszystko według wskazówek komputera tylko tyle, żeby je wysłać na dobre współrzędne lokalizacji.
Rhodey: I tak zrobiłaś dość. Dziękuję.
Roberta: Jak się trzyma?
Rhodey: Nie za dobrze. Wręcz fatalnie, a mamy osiem godzin.
Roberta: Bądźcie przy nim. Dajcie mu siłę, aby przetrwał.
Rhodey: Tak zrobimy.
Roberta: Trzymajcie się i bądźcie dobrej myśli.
Rhodey: Oby wszystko się udało.
Roberta: Nie martw się. Wychodził z gorszych tarapatów. Dobrze o tym wiesz.


Poprosiła, a następnie zakończyliśmy rozmowę.


Pepper: I co powiedziała?
Rhodey: Pomoc jest w drodze.

Część 18: Nadzieja wykuta w ogniu

0 | Skomentuj

**Rhodey**


Puls słabł z każdą minutą, co mogłem dostrzec na przenośnym kardiomonitorze. Pepper ani na chwilę nie puściła jego ręki, a lekarz robił, co mógł, aby mu pomóc. Podał jakieś leki oraz przeanalizował sytuację.


Lekarz: Wiem, że nie chcecie tego słyszeć, ale muszę go intubować.
Rhodey: Dlaczego? Przecież może oddychać przez maskę tlenową.
Lekarz: To prawda, ale wszelkie parametry są bardzo niskie. W każdej chwili może dojść do zatrzymania krążenia. To jedyne wyjście.
Rhodey: Mamy coś wypełnić?
Lekarz: Nie trzeba, bo moim zadaniem jest go ustabilizować, żeby resztą zajmie się specjalista.
Rhodey: Dziesięć procent.
Lekarz: Nie rozumiem.
Pepper: Musimy naładować implant, bo inaczej jego serce przestanie bić!


Mieliśmy pojęcie, że nie rozumiał działania mechanizmu. Był nieznaną technologią w wielu krajach. Jedynie mógł nam zaufać.


Lekarz: Zgoda. Zróbcie to.


Nie musiałem wyręczać rudej z tego zadania, gdyż sama zajęła się tym. W ten sposób tylko spowolniliśmy to, co było nieuniknione. Dość krótko wytłumaczyłem, co dokładnie się stało. Wspomniałem o wcześniejszej hospitalizacji w Paryżu oraz dodałem kilka informacji na temat poprzedniego ataku serca. Doktor nie wyglądał na skołowanego. Wręcz przeciwnie. Zrozumiał wszystko.
Niespodziewanie na ekranie zaczęły wariować odczyty.


Lekarz: Teraz już muszę to zrobić.


Wyjął jakiś sprzęt, a rurkę włożył do przełyku. Przyjaciółka była przestraszona. Jako jedyny zachowywałem spokój. No i lekarz także, bo w takiej pracy tak trzeba robić. Zwłaszcza przy ratowaniu życia.
Kiedy podał kolejne substancje do krwiobiegu, sprawdziłem stan baterii. Byłem w szoku, chociaż wewnątrz mnie włączył się strach.


Rhodey: Pepper, możesz odłączyć ładowarkę.
Pepper: Ale wtedy…
Rhodey: Nie przesyła energii.
Pepper: Rhodey, musimy coś wymyślić. Zanim dojedziemy do szpitala, może być za późno.
Rhodey: Wiem, Pepper. Nasuwa mi się jedna myśl. Dość ryzykowna.
Pepper: Jaka?


Szepnąłem jej do ucha. Nie ukrywała zdziwienia, ale ten sposób mógł wiele zdziałać.


Pepper: Zrobimy to? Bez jego zgody?
Rhodey: Masz lepszy pomysł? Słucham.
Pepper: Poczekajmy z tym. Na pewno zadbają o niego.
Rhodey: Bez naprawy implantu, to nie pomogą mu.
Pepper: I naprawdę postawisz wszystko na tej jednej karcie tylko po to, żeby znalazł się w Nowym Jorku? Myślisz, że twoja mama nie zdradzi nikomu sekretu? Czy prędkość dwóch machów wystarczy, żeby przed dwoma dniami znaleźć się w mieście? A co, jak nie zdążymy na czas?!
Rhodey: Pepper, nie za dużo tych pytań?
Pepper: Wybacz.
Rhodey: Doktorze, jak długo jeszcze będziemy jechać?
Lekarz: Za niecałą minutę powinniśmy się znaleźć na miejscu.
Pepper: Tony, trzymaj się.
Rhodey: Pepper, wszystko się jakoś ułoży. Trzeba w to wierzyć.
Lekarz: Juz jesteśmy.


Miał rację. Znaleźliśmy się przy placówce medycznej, parkując przed wejściem do budynku. Wyszliśmy z pojazdu, pozwalając medykom na zabranie Tony’ego. Pomogliśmy im otworzyć drzwi, dzięki czemu mogli wjechać z nim do środka. Nie mogliśmy wejść za nimi. Usiedliśmy przed salą, która na szczęście nie była od ingerencji chirurgicznych. Teraz mogliśmy czekać.


Rhodey: Trzymasz się jakoś?
Pepper: A mam jakieś wyjście? No nie, więc nie zadawaj głupich pytań.
Rhodey: Zbroja przyspieszy proces leczenia i utrzyma go przy życiu. Naprawdę nie chcesz tego wypróbować?
Pepper: Zanim podejmiesz decyzję, sam zapytaj siebie, czy Tony by tego chciał.


Świetnie. Przez nią miałem dylemat, ale znaleźliśmy się w bardzo kiepskiej sytuacji. Tu chodziło o ludzkie życie. Jego życie. Jeśli miałbym później żałować, bo nic nie zrobiłem, takie ryzyko wziąłbym pod uwagę. Wybrałem numer do mamy. Czas wyjawić tajemnicę.
Gdy czekałem na usłyszenie głosu rodzicielki, Pepper dalej była przeciwna mojej decyzji.


Pepper: Jeszcze możesz się wycofać. Na pewno chcesz tego?
Rhodey: To nasza nadzieja.
Pepper: Żebyś potem nie żałował.
Rhodey: Później nad tym pomyślę, a teraz pozwól mi go ratować.


Po zaledwie sześciu sekundach, odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki. Wziąłem się w garść, zbierając siły na odwagę.


Rhodey: Mamo, czy jesteś w domu?
Roberta: Tak. Właśnie wypakowuję zakupy. Jak się trzymacie?
Rhodey: Niezbyt dobrze.
Roberta: Rozumiem, że chodzi o Tony’ego.
Rhodey: Nie inaczej.
Roberta: Dlatego dzwonisz?
Rhodey: Tak… Czy jesteś zdrowa?
Roberta: Oczywiście, że tak. Czemu pytasz? Coś miało mi grozić?
Rhodey: Ktoś czyha na twoje życie.


Zdziwiłem się, gdyż nie miała bladego pojęcia o Duchu. Nie znała go, ale nie czuła, jakby ktoś ją obserwował. To chyba było dobrze.


Roberta: A! Stąd widziałam tylu agentów na mieście. Nawet ucięłam sobie małą pogawędkę z tatą Pepper.
Rhodey: Potrzebujemy Iron Mana.
Roberta: I ja mam to załatwić? Przecież nie mam do niego numeru.
Rhodey: Mamo, prawda jest taka…
Roberta: Tak, James?
Rhodey: Że Tony to Iron Man.


Powiedziałem to. Myślałem, że odczuję ulgę, ale nic takiego nie nastąpiło.


Rhodey: Mamo, jesteś tam?
Roberta: Teraz wszystko układa się w logiczną całość. Ten ostatni “wypadek” był walką?
Rhodey: Niestety.
Roberta: Ale numer! Wiedziałam, iż coś ukrywacie, ale nie spodziewałam się czegoś takiego.
Rhodey: A co myślałaś? Co niby mieliśmy robić?
Roberta: A ja wiem? Jakieś imprezy?


Lekko parsknąłem ze śmiechu. Nie przypuszczałbym takich podejrzeń u niej.


Rhodey: Dobra. Przejdę do rzeczy, bo jest mało czasu.
Roberta: Zgoda.
Rhodey: Musisz iść do fabryki. Tam są stalowe drzwi na kod, przez które wejdziesz do zbrojowni. Stamtąd wyślesz dwie zbroje do Stambułu, dobrze?
Roberta: Brzmi dość zawile.
Rhodey: Jednak nie mamy innego wyboru. Poradzisz sobie, mamo. Wierzę w ciebie.
Roberta: Jeśli nie będę czegoś rozumieć, masz mi wytłumaczyć, jasne?
Rhodey: Pewnie, więc powodzenia.


Rozłączyłem się, żegnając z mamą. Odłożyłem komórkę, oddychając z ulgą.


Rhodey: O rany! Jeszcze nigdy nie czułem się tak zestresowany.
Pepper: Widzisz? A u niego to norma... I co powiedziała?
Rhodey: Myślała, że w zbrojowni robimy imprezy.
Pepper: A teraz zna prawdę.
Rhodey: Agenci wykonują swoją pracę bez przeszkód. Nie mamy powodów do obaw.
Pepper: Masz rację. Nie mamy, bo wreszcie coś się układa.


Z niecierpliwością przesiedzieliśmy kolejne godziny na korytarzu, oczekując na jakieś wieści o stanie przyjaciela.


**Pepper**


Nadal nie byłam zbytnio przekonana, co do pomysłu ze zbroją. Jednak mogło się udać. Wszystko zależało od pani Rhodes. Jeśli ogarnie, jak wysłać pancerze do naszych współrzędnych, wtedy mój przyszły mąż będzie uratowany.
Po dość długim czekaniu, na zegarku była szesnasta, a drzwi pokoju wreszcie się uchyliły. Wstałam, niczym porażona, zaś Rhodey uczynił to samo.


Pepper: Co z nim? Jest lepiej? Były kłopoty? Zrobiliście coś?
Lekarz: Jesteś bardzo wygadana.
Rhodey: Taka jej natura, doktorze.
Pepper: Obudził się? Możemy go zobaczyć? Czy odpowie mi pan na te cholerne pytania?!
Rhodey: Pepper, nie przeklinaj!
Pepper: To nie policja! Nie dostanę za to mandatu!
Lekarz: Ekhm… Mogę coś powiedzieć?
Rhodey, Pepper: PROSIMY.
Lekarz: Zrobiliśmy serię badań, żeby sprawdzić stan serca.
Pepper: I?
Lekarz: I wiemy, że to nie był atak serca, jak na początku myślałem. Za szybko postawiłem diagnozę. Wybaczcie.
Pepper: To… To chyba dobrze, prawda?
Lekarz: Po części tak, lecz nie do końca.
Rhodey: Co to znaczy?


Chciałam zadać to samo pytanie, ale mnie wyprzedził o jedną sekundę. Te słowa, które wypowiedział lekarz wprawiły nas w osłupienie.


Lekarz: Zepsute urządzenie na klatce piersiowej powodowały problemy z sercem. Trudności z oddychaniem, duszności, czy zwykłe przemęczenie. To wszystko wina technologii.

Część 17: Uparty, aż do bólu

0 | Skomentuj

**Tony**


Pepper nie wpadła na oryginalne imię, ale i tak cieszyłem się z tego, jak promieniała szczęściem. Nie chciałem tego psuć przez głupi rozrusznik, który w każdej chwili mógł zaprzestać działania. No i serce również nie mogłoby pracować. Wiedziałem, że coś ukrywali przede mną. Domyślałem się, co to mogła być za informacja. Musiałem im udowodnić, iż nie mają powodu do obaw.


Tony: Chyba nikt z nas nie wpadłby na takie imię. Możesz ją tak nazywać.
Pepper: Szkoda, że widzę ją po raz ostatni.
Tony: Oj! Nie smuć się. Jutro też możemy wpaść.
Pepper: No właśnie nie możemy.
Tony: Pep?
Pepper: Z twojego powodu.
Tony: Super. Znowu wszystko zepsułem.
Pepper: Tony, zaczekaj!
Tony: Mam dość. Zostawcie mnie.


Wybiegłem z wybiegu dla pand, zostawiając ich. Przez swoją słabość za daleko się nie oddaliłem. Zatrzymałem się przy żyrafach. Tam usiadłem na ławce, próbując się uspokoić. Na nic moje starania, gdyż otrzymałem wiadomość od anonima. Zerknąłem na jej treść.


Dwa dni, Anthony. Nie zapominaj, że mam cię w garści.


Tony: Nienawidzę cię, Duch.


Włożyłem telefon głęboko do kieszeni spodni. Czułem się słabo, dlatego siedziałem. Czekałem, aż mi się poprawi.
Nagle zauważyłem swoich przyjaciół, co biegli w moim kierunku. Dołączyli do mnie, zajmując wolne miejsca obok mnie.


Pepper: Musiałeś uciekać? Tony, przepraszam. Nie chciałam, żebyś to odebrał tak agresywnie. Po prostu martwię się i musimy dziś wracać.
Tony: Zostaję z wami albo bez was.
Pepper: Tony…
Tony: Macie ze mną same problemy. Zostawcie mnie.
Rhodey: Nie, chłopie. My tak nie postępujemy. Nie zostawimy cię, bo nie jesteś dla nas ciężarem. Jesteś moim bratem, chłopakiem Pepper, a przede wszystkim Iron Manem. Będziemy z tobą zawsze. Tak robią przyjaciele.
Tony: Wy jesteście moją rodziną. Nie chcę was stracić.
Rhodey: I nie stracisz.


Przytuliliśmy się dość czule, a z moich oczu spadły małe łezki. Na ten moment uczucie słabości zniknęło. Odczułem ulgę.


Tony: Chodźmy do parku. Spędźmy ten czas, jak najlepiej.
Pepper: To nie jest nasz ostatni raz. Jeszcze któregoś dnia zrobimy największą wycieczkę, o jakiej każdy dzieciak mógłby tylko pomarzyć.
Rhodey: Zgadzam się z nią. Nic straconego.
Tony: Dziękuję.
Pepper: Dasz radę wstać? Jesteś blady, jak ściana.
Tony: Poradzę sobie.


Stwierdziłem, stawiając ciało do pionu. Na ułamek sekundy lekko się zachwiałem, lecz później wszystko grało tak, jak należy. Zapłaciłem za przejazd do najbliższego parku, co na nasze szczęście znajdował się blisko naszego noclegu. Dwa dni, a potem może dojść do tragedii.


**Pepper**


Dwadzieścia minut nam zajęło dotarcie do zielonej strefy miasta. Pomimo godziny popołudniowej, całe miejsce tętniło życiem. Dzieci bawiły się, grając w różne gry. Zazwyczaj była to piłka nożna, skakanie na skakance, czy też zwykłe klasy. Znaleźliśmy puste boisko, gdzie Tony postanowił zagrać z nami w gałę.


Tony: Pepper, będziesz napastnikiem. Pasuje ci taka rola?
Pepper: Pewnie. Przynajmniej się wyżyję.
Tony: Rhodey?
Rhodey: Stanę na bramce, a ty będziesz mnie osłaniał.
Tony: Spoko.
Pepper: No to zaczynajmy.


Wykopałam piłkę wysoko w powietrze, lecz nie trafiłam. Bramkarz złapał przed dotknięciem siatki.


Pepper: Dobra obrona.
Rhodey: Dzięki. Często grałem z tatą, gdy miałem siedem lat.


Kopnął w moją stronę, zaś geniusz blokował mnie przed uderzeniem. Starał się być potężną zaporą na moje ataki. Bronił dość długo i nawet nie zauważyłam, kiedy podkradł mi piłkę.


Pepper: Osz ty!
Rhodey: Dobry jest.


Przyspieszyłam biegu w celu zablokowania strzału. W ostatniej chwili dobiegłam pod moją bramkę. Skoczyłam w lewo, łapiąc ją.


Rhodey: Miałaś być napastnikiem.
Pepper: A Tony nie miał biegać.
Tony: Nic mi o tym nie wiadomo.
Pepper: To teraz wiesz.
Tony: Dobra. Gramy.


Rzuciłam nieco podkręconą, dając chłopakowi pole do manewru. Kopnął w moją stronę z wielką werwą.


Pepper: Wow! Tony, kipisz energią.
Tony: A widzisz? Nie jest ze mną tak źle.


Zaśmiał się, dając powody do radości. Uśmiechał się, niczym małe dziecko, co dostało lizaka. Zaraził tym entuzjazmem bardzo błyskawicznie. Graliśmy tak przez godzinę. Po twarzy Tony’ego było widać porządne zmęczenie. Zrobiliśmy przerwę. Każdy wyjął butelkę wody, pijąc do samego końca.
Nagle zaczął się krztusić. Poklepałam go po plecach, lecz nie pomogło. Padł na kolana, dusząc się.


Rhodey: Cholera!
Pepper: Tony, nie zamykaj oczu! Patrz na mnie!


Silnie leżał skulony, a do tego trzymał się za klatkę piersiową, próbując oddychać. Nie mógł nabrać powietrza do płuc. Przeraziłam się nie na żarty. Natychmiast zadzwoniłam po karetkę. Dyspozytor gadał po turecku. Nic nie rozumiałam z jego gadki, a on również nie wiedział, co mówiłam. Nie znałam żadnego słowa z jego języka. Jednak dotarło jedno słowo. “Pomocy”. Wtedy ktoś tłumaczył na angielski każdy wypowiedziany przeze mnie wyraz. Dowiedziałam się, że musieliśmy czekać dziesięć minut na przyjazd pogotowia. Rozłączyłam się, licząc na to, iż nie spóźnią się. Przyjadą na czas.


Rhodey: Co powiedział?
Pepper: Za dziesięć minut będą.
Rhodey: Za długo.
Pepper: Nie mamy innego wyjścia!
Rhodey: Pepper, bez paniki.
Pepper: Tony, błagam. Nie zasypiaj. Wytrzymaj jakoś.


Nie potrafił nic powiedzieć. Duszności przybierały na sile. Sprawdziłam odczyty z bransoletki.


Pepper: Funkcje życiowe spadają.
Rhodey: Niedobrze. Musimy coś zrobić.
Pepper: Ale co?! On umiera! Jak mamy mu pomóc?!
Rhodey: Przede wszystkim, to nie wpadajmy w panikę.
Pepper: Rhodey, boję się.
Rhodey: Niepotrzebnie. Da radę.
Pepper: Tony, nie zasypiaj.


Błagałam, żeby był silny, lecz jego powieki opadły. Stracił przytomność. Spełniał się najgorszy z możliwych scenariuszy.


Rhodey: Co z energią implantu? Ile ma mocy?
Pepper: Dwadzieścia.
Rhodey: Więc serce będzie bić.
Pepper: Podłączyć ładowarkę?
Rhodey: To nic nie da. Lekarze mogą podać leki, a reszta zostaje do powrotu.


Po upływie czasu, pojawiła się długo oczekiwana pomoc. Sanitariusze wraz z lekarzem przybiegli ze sprzętem, sprawdzając stan chorego. Usłyszałam znajomą diagnozę.


Lekarz: Atak serca.
Pepper: O Boże! Nie! Błagam! Ratujcie go!
Lekarz: Spokojnie. Od tego przecież jesteśmy.
Pepper: Co z nim będzie?
Lekarz: Trafi do szpitala, bo nie będę ukrywał, że stan jest bardzo ciężki.
Pepper: On musi się znaleźć w Nowym Jorku! Tylko tam jest osoba, która mu pomoże!
Lekarz: Gdy zostanie ustabilizowany stan, wtedy będzie mógł tam polecieć. Jednak szybciej nie można.
Rhodey: Możemy jechać z wami?
Lekarz: Proszę.


Bez problemu zostaliśmy wpuszczeni do pojazdu. Ciągle wpatrywałam się w światło implantu, co świeciło słabym światłem. Jechaliśmy na sygnale, a mimo to, korki na ulicy utrudniały dojazd. Bałam się najgorszego, co może się zdarzyć. Nie zamierzałam krakać, ale znaleźliśmy się w okropnej sytuacji.


Pepper: Trzymaj się, Tony.

Część 16: Zapomnijmy o troskach

0 | Skomentuj

**Pepper**


Obudziłam się o dziesiątej. Histeryk już siedział ze swoją kochanką, romansując na wysokich falach. Nie chciałam mu przeszkadzać, więc ruszyłam się z łóżka i poszłam odprawić poranny rytuał w łazience. Tony nadal spał, ale i tak wstanie.
Po przemyciu twarzy, wytarciu ręcznikiem i wyczesaniu włosów, wyszłam, aby coś przekąsić.  W plecaku znalazłam krakersy. Zajadałam je z wilczym apetytem.


Rhodey: Pepper, musisz tak głośno przeżuwać?
Pepper: A co? Jakiś problem?
Rhodey: Tak, bo nie mogę się skupić na czytaniu.
Pepper: Och! Przepraszam bardzo, ale ja nie chcę głodować. Mam prawo coś zjeść, a dziś nas czeka sporo atrakcji.
Rhodey: Chyba poza zoo nic więcej nie miało być.
Pepper: Plany uległy zmianom. Dobrze wiesz, dlaczego.


Wzruszył ramionami. Przestał się czepiać mojej konsumpcji, zatapiając się w bardzo “ciekawej” książce. W niecałe pięć minut opakowanie zostało opróżnione z zawartości, a ja nadal nie miałam dosyć.
Gdy wyciągnęłam drugą paczkę, za swoimi plecami poczułam czyjąś obecność. Ten dotyk dłoni na mojej talii.


Pepper: Tony, czemu się zakradasz?
Tony: Chciałem ci zrobić niespodziankę.


Ucałował mnie w policzek, czym byłam rozczarowana.


Pepper: Tylko tyle?
Tony: Chcesz więcej? Proszę bardzo.
Pepper: Ej!


Chwycił mnie, niczym pannę młodą, a potem zostałam brutalnie rzucona na łóżko. W jedną noc nabrał tyle siły.


Rhodey: Tylko żadnego seksu.
Tony: Rhodey, zajmij się sobą.
Pepper: Właśnie. Możemy robić to, na co mamy ochotę.
Rhodey: Dobra, ale pamiętaj o zabezpieczeniach. Dla waszej wiadomości, to nic o tym nie wiem.
Tony: Hahaha! Zgoda.


Histeryk wycofał się, wychodząc całkowicie z pokoju. Do tego czasu mogliśmy się zabawić. Jednak mój niezdarny chłopak przejął pałeczkę. Przygwoździł mnie swym ciałem, kładąc się całym sobą.


Tony: Ma być szybko, wolno, czy nic?
Pepper: No weź. Jak już zacząłeś, nie możemy skończyć. Działaj, mój rycerzu.
Tony: Wedle życzenia, księżniczko.
Pepper: Tylko nie przesadzaj, dobrze? Musisz się oszczędzać.
Tony: Pep, mam wrażenie, że o czymś mi nie mówisz.
Pepper: Powiem ci, jak skończysz się ze mną bawić.
Tony: W porządku.


Jego palce zwinnie rozpięły guziki od bluzki. Na moment się zatrzymał, masując piersi przez stanik. Czułam się, jak w niebie. Wszelkie troski odpłynęły gdzieś na bok, gdyż sprawiał mi wielką przyjemność. Moje serce uderzało z większym rytmem przez te pozytywnie emocje. Bez ingerencji dłoni mego mężczyzny, zrzuciłam górną warstwę odzieży. Kolejnym elementem było pozbawienie drugiej przeszkody. Jednym ruchem odpiął biustonosz, wyrzucając na podłogę. Delikatnie błądził dłońmi wokół zapięcia spodenek, lecz w tym momencie zatrzymał się.


Tony: Chcesz tego?
Pepper: Proszę.


Błagałam, aby się nade mną nie pastwił. Wysłuchał mojej prośby, uwalniając z dolnej warstwy. Leżałam w samych majtkach, czekając na dalszy ruch.


Pepper: Co jest? Boisz się?
Tony: Zapomniałem prezerwatywy.
Pepper: Nie szkodzi. Poradzimy sobie bez niej. Kontynuujmy dalej.
Tony: Poczekaj.


Wstał ze mnie, podchodząc do drzwi. Byłam w szoku, co tam znalazł. Ktoś wsunął przez drzwi jedną sztukę gumki? Tylko jedna osoba mogła być do tego zdolna. Rhodey. Przez cały czas siedział za drzwiami? Przegięcie.
Kiedy wrócił z powrotem do zabawy, skrócił grę wstępną, zdejmując błyskawicznie spodnie oraz koszulkę. Padł swoim wychudzonym ciałem, szykując się na dotarcie do mety. Pocałował w kark, błądząc dłońmi przy krawędzi bielizny. Przez podniecenie zebrała się wilgoć, więc wykorzystał to, wchodząc palcami przez materiał. Jęknęłam, czując ich ruch w sobie.


Pepper: Ach! Jeszcze!
Tony: Powiedz, kiedy będziesz miała dość.
Pepper: Najpierw zrzuć mi je.
Tony: Twoje życzenie jest mym rozkazem.


Za jednym pociągnięciem dolna bielizna spadła do kostek. Machnęłam nogą, aż mogłam bez skrępowania pokazać mu się w całości. Rozszerzyłam nogi, a on dalej bawił się paluszkami w moim wnętrzu. Jęczałam, wzdychając z coraz większej ekstazy.
Po wyjęciu ich, pozwolił mi na zdjęcie bokserek. Wtedy założył zabezpieczenie i całym swoim przyrodzeniem wtargnął do środka. Wygięłam się nieco do góry, unosząc biodra. Liczyłam na długie szczytowanie, ale to trwało parę sekund. Emocje opadły i położyliśmy się obok siebie, przykrywając kocem.


Tony: I jak? Podobało się?
Pepper: To był mój pierwszy raz. Nikt nie może o tym wiedzieć.
Tony: Spokojnie. To zostanie między nami.
Pepper: A Rhodey się nie wygada?
Tony: Nie powinien. Nawet nas wspierał.
Pepper: Prawdziwy przyjaciel.
Tony: To prawda.
Pepper: Co robimy teraz?
Tony: Odpoczniemy, ubierzemy się i ruszamy w drogę, ale najpierw…


Pozwoliłam mu na głęboki pocałunek. Chciałam, aby ta magia trwała, jak najdłużej. Niestety, lecz wystarczyło pięć sekund na zmianę atmosfery. Implant zaczął hałasować. Musiałam zasłonić uszy. Panikarz natychmiast wkroczył do pokoju.


Rhodey: Co się dzieje?!
Pepper: Tony, powiedz coś!
Tony: Przeklęta technologia!


Miał ochotę w to uderzyć, ale w porę go powstrzymałam. Pisk trwał dwie minuty, a później urządzenie przestało wariować. Widocznie i łóżkowe igraszki były zakazane w takim stanie.


Pepper: Jak się czujesz?
Tony: Nie bolało. Mówię poważnie.
Pepper: Czyli nie możemy się kochać.
Tony: Pep, nie przesadzaj.
Rhodey: Ona ma rację. Na razie musicie przestać.
Tony: Ale nie zmieniamy planów. Idziemy do zoo.
Pepper: Rhodey, on jest uparty.
Rhodey: Nic nie poradzę. No to ubierzcie się. Będę czekał na zewnątrz.
Tony, Pepper: ZGODA.


Zostawił nas, biorąc ze sobą plecak. Oby kolejne godziny nie pogorszyły zdrowia Tony’ego. Tak bardzo się bałam. On chyba też dzielił ten strach ze mną.


**Rhodey**


Doktor Yinsen miał rację. Żadnego biegania, jakiegokolwiek sportu, zero wyczerpujących zajęć, zakaz pracy. Nie wspomniał o seksie, bo pewnie myślał, że w wieku siedemnastu lat nie przyjdzie mu coś takiego do głowy. Mylił się.
Piętnaście minut później, wyszliśmy z hotelu. Zamówiliśmy taksówkę, ponieważ do zoo mieliśmy spory kawałek. Poza tym, nie mogliśmy ryzykować. W trakcie jazdy nikt nie odezwał się ani jednym słowem. Mogłem doczytać ciąg dalszy książki. Mogłem i to zrobiłem. Nie zaskoczyłem się końcówką, bo znałem historię Churchilla. Wielcy ludzie zawsze giną, lecz pamięć o nich nigdy nie umiera.
Po dotarciu do celu, kupiliśmy bilety, a następnie wybraliśmy się na wybieg dla małp.


Rhodey: Zobacz, Pepper. Twoi przyjaciele.
Pepper: Chyba nie dostałeś solidnej nauczki za te malunki, co?
Rhodey: Hahaha! Ale zobacz, jak się bawią. Dołącz do nich.
Pepper: O! Świetny pomysł, a ciebie wrzucimy do rekinarium.
Tony: A mnie?
Pepper: Hmm… Ciebie możemy podrzucić do fok.
Tony: Do fok? Czemu tam?
Pepper: Bo jesteś taka foka.


Dała niezłe porównanie, z czego musiałem się pośmiać. Mijaliśmy lwy, kozice, pantery, jaguary, aż rudą naszła myśl, żeby zatrzymać się przy pandach. Zrobiła z nimi selfie.


Pepper: Jakie te misie są urocze. Tony, kup mi pandę.
Tony: One są zagrożonym gatunkiem. Nie można.
Pepper: Oj! Szkoda, ale byłoby fajnie taką zaadoptować.
Rhodey: I jak byś ją nazwała? Druga Pepper?
Pepper: Nie. Dałabym jej na imię Pandzia.
Tony, Rhodey: PANDZIA?

Część 15: Niespokojne sny

0 | Skomentuj

**Rhodey**


Tony dość długo nie wychodził z łazienki. Zaczynałem się bać. A Pepper? Uderzyła w kimę, chociaż ciągle wierciła się niespokojnie. Najpierw sprawdziłem, co się z nią dzieje. Jako przyjaciel martwiłem się o nich oboje. Podszedłem ostrożnie, słysząc jej ciężki oddech. Koszmary. Tego byłem pewien. Delikatnie potrząsnąłem ramionami.


Rhodey: Pepper, uspokój się. To tylko zły sen.
Pepper: Nie… Nie! Oni go skrzywdzą. Nie! Zostawcie go!
Rhodey: Cii… Już dobrze.


Pogłaskałem ją po czole, dając rudej spokój ducha. Udało się. Oddech był naturalny, a serce biło odpowiednim rytmem.


Rhodey: Śpij.


Teraz pozostało mi jedynie zobaczyć, jak trzymał się mój przyszywany brat. Podszedłem do drzwi, pukając mocnymi uderzeniami.


Rhodey: Tony, wszystko gra?


Nie odpowiadał. Ponowiłem stukanie.


Rhodey: Tony, odezwij się!
Pepper: Rhodey, co tak krzyczysz?


Świetnie. Obudziłem ją. Będzie piekło. Przetarła oczy i na mojego farta nie wydarła się na mnie.


Pepper: Dalej nie wyszedł?
Rhodey: Coś jest nie tak.
Pepper: Albo zasnął przy sraniu.
Rhodey: Pepper, bądź poważna.
Pepper: Sorki, ale… Za dużo widziałam.
Rhodey: Co ci się śniło? Opowiesz mi?
Pepper: Najgorszy sen z możliwych.


Gdy to powiedziała, z oczu poleciały małe łezki, zaś dłonie drżały przez strach.


Pepper: Rhodey, boję się.
Rhodey: Hej! Będzie dobrze. Poradzi sobie, bo ma nas. Cokolwiek się wydarzy, może na nas liczyć. Głowa do góry.
Pepper: Tony, co tam robisz?
Rhodey: Widzisz? Nie jest dobrze.
Pepper: Dobra, więc przejdę do ofensywy. Odsuń się.


Zrobiłem tak, jak kazała. Przeszedłem na drugą stronę, a ona miała zamiar wyważyć drzwi.


Rhodey: Ej! Stój! Wystarczy chwycić za klamkę.
Pepper: A! No racja.


Przekręciła gałkę, uchylając wejście do pomieszczenia.


Pepper: Rhodey, przynieś ładowarkę! Prędko!


Szybko podbiegłem do plecaka, poszukując urządzenia. Długo kopałem, bo miał wiele rzeczy, a większość z nich stanowiła tylko niepotrzebny ciężar.
Po odnalezieniu gadżetu, podałem go gadule, co natychmiast zajęła się chorym.


Rhodey: Co się stało?
Pepper: Implant padł.
Rhodey: Jak to padł? Niedawno miał ładowany.
Pepper: No normalnie bateria się wyczerpała.
Rhodey: Niedobrze.
Pepper: Pomóż mi go przenieść.
Rhodey: Okej.


Chwyciłem za nogi, zaś ona trzymała resztę ciała wraz z podpiętą ładowarką do implantu. Bransoletka wyświetlała słaby poziom energii. Ledwie pięć procent. Przenieśliśmy nieprzytomnego na łóżko, zważając na przeszkody, jakimi były rozwalone walizki po całym pokoju. Przykryliśmy też kocem, żeby było mu ciepło.


Pepper: Jest stabilny. Wszystko gra.
Rhodey: Wszystko dzięki pani doktor Patricii Potts.
Pepper: Mówiłam ci już, żebyś mnie tak nie nazywał.
Rhodey: Nie moja wina, że jesteś w tym dobra.
Pepper: Musimy przerwać wyjazd. Wiem, co wcześniej ustaliliśmy, ale jest coraz gorzej.


Niespodziewanie zadzwonił telefon. Byłem w szoku.


Pepper: Kto się dobija o tej porze?
Rhodey: Nasz ukochany doktorek.


Odebrałem bez wahania. To, czego się dowiedziałem, zmroziło moją krew w żyłach. Okropna wieść na koniec dnia.


**Tony**


Pole usłane różami, dzieci z latawcami, a przede wszystkim uśmiech mojej Pep. Mojego rudzielca, za którego oddałbym wszystko. To wszystko wyglądało, jak złudzenie raju. Złudzenie pięknego zakończenia zwykłej historii dwóch kochanków. Leżeliśmy wpatrzeni w swoje twarze. Żadnych zmartwień, czy ran. Nawet byłem bez implantu, a całe serce odżyło na nowo.


Pepper: O czym myślisz, kochany?
Tony: O tobie. Tylko ty zawróciłaś mi w głowie.
Pepper: Naprawdę? A co z rolą Iron Mana? Nie kochasz tego blaszaka?
Tony: A ty? Tęsknisz za nim?
Pepper: Szczerze? Nawet jest bez niego o niebo lepiej.


Poczułem, jak nasze wargi się łączą, zaś języki plotą się w namiętnym tańcu miłości. Kochałem ją nad życie. Pragnąłem, aby ta chwila trwała wiecznie. Niestety, lecz te pragnienie było zbyt słabe. Coś musiało się popsuć, gdyż cała otoczka spokoju przepełniła się w krzyki i płacz. Sceneria kwiatów zamieniła się w grobowiec wielu ofiar. Słyszałem, że o wszystko obwiniali mnie. Mnie jako Tony’ego Starka. Przy jednym nagrobku dostrzegłem ojca Pepper.


Virgil: Spoczywaj w pokoju, mój aniołku. Ten drań długo nie pożyje. Też będzie pochowany.


Nie mogłem w to uwierzyć. Ona również umarła? Z jakiegoś powodu nawet nie potrafiłem nic z siebie wykrztusić. Zamiast powiedzieć zwyczajne “Przepraszam”, zacząłem się dusić. Skuliłem się przez narastający ból. Przez głowę przelatywał fałszywy uśmiech rudowłosej.


Tony: Przepraszam… cię… Pep. Najmocniej... przepraszam.


I tylko tyle zdołałem z siebie wykrztusić, nim pojawiło się jakieś światło.


**Pepper**


Nie potrafiłam przestać płakać. Nie dość, że w moim chorym śnie Tony umarł na moich oczach, a ja bezradna patrzyłam na tę agonię, to jeszcze doktorek potwierdził, że czasu jest coraz mniej i musimy wrócić. Długo z nim nie rozmawialiśmy, bo miał dyżur, ale utwierdził nas w przekonaniu, jak wielki popełniliśmy błąd, kontynuując wyprawę dookoła świata.
Kiedy usiłowałam zasnąć, usłyszałam ciężki oddech Tony’ego. Od razu zerwałam się z łóżka, sprawdzając, co się wyprawiało.


Pepper: Tony, już dobrze. Jestem tu.
Tony: Pepper…
Pepper: Cii… Śpij słodko, kochany. Ja też miałam złe sny, wiesz? Śniło mi się, jak umierasz. Jednak nie wierzę w to. Wiesz, dlaczego? Bo przy mnie nic ci nie grozi.
Tony: Przepraszam… Znowu musiałaś mnie ratować.
Pepper: Mogę to robić całą wieczność, jeśli będzie trzeba.
Tony: Kochana jesteś, wiewióreczko .
Pepper: Och! Ty także, świstaku.
Tony: Sny są wytworami z naszej głowy. Nie powinniśmy się tego bać.
Pepper: Masz rację, ale na razie wyśpij się do porządku. Jutro wyruszamy do zoo.
Tony: Więc mam dobry powód, choć głównie ty jesteś przyczyną, bo nie potrafiłbym żyć bez ciebie.
Pepper: I ja bez ciebie też.


Ucałowałam go w czoło, a następnie wróciłam do snu. Próbowałam wrócić, gdyż on nadal nie zasnął.


Tony: Pep, mogę cię o coś spytać?
Pepper: Pytaj śmiało.
Tony: Co zrobisz, gdybym umarł?
Pepper: Na serio musisz mnie pytać o takie rzeczy?
Tony: Jestem ciekawy.
Pepper: Ech! Raczej popełniłabym samobójstwo.
Tony: Poważnie?
Pepper: Tak myślałam, ale wolałabym nie planować nic do przodu. Masz żyć, jasne?
Tony: Dla ciebie będę istniał nawet, gdyby moje ciało przegrało. Nie bój nic. To szybko nie nastąpi.


Mylił się. Tak bardzo był w błędzie, co doprowadzało do wylania kolejnych łez. Szybko je starłam z policzka, żeby nie pokazywać smutku. Mieliśmy cieszyć się wspólnym wypadem za granicę. Odwróciłam głowę w stronę okna, słysząc w pokoju chrapanie geniusza. Ten dźwięk nieco wyciszył moje zmartwienia. Mimo tego, w głowie pojawiło się zarazem mnóstwo pytań, jak i wątpliwości. Zdecydowałam nie zadręczać się nimi, zostawiając je na później. Pewnie Rhodey również głowił się nad tym samym. Potrzebowaliśmy dobrego planu.


Pepper: Kolorowych snów, Iron Manie.

---***---

Nie wiem co się stało, ale pojawiają się błędy na blogu. Bardzo was za to przepraszam. Postaram się naprawić wszystko w najbliższych tygodniach.
PS: Jeszcze 9 części i pojawi się one shot specjalny. O czym? Nie będę zdradzać :D

Część 14: Piekielna zemsta

0 | Skomentuj

**Tony**


Po dość długiej podróży, znaleźliśmy się w Stambule. Do naszych uszu dotarł komunikat, który poinformował nas, że mogliśmy wysiąść. Odpiąłem ładowarkę, założyłem bluzkę i chwyciłem za bagaże. Lekko szturchnąłem rudowłosą, aby się obudziła. Rhodey dość szybko się ocknął, gdyż bezpiecznie ewakuował się z pociągu. Pewnie wyszedł jako pierwszy.


Tony: Heh! I kto tu jest nieustraszony?
Pepper: Tony?
Tony: Cześć, myszko. Już jesteśmy u celu.
Pepper: Och! Naprawdę? No to chodźmy.


Wstała, zabierając ze sobą swój balast. Wyszliśmy bez problemu, bo większość siedzeń już była pusta. Nasz przyjaciel siedział na ławce wraz ze swoimi walizkami. Starał się nie śmiać, lecz z trudem się powstrzymywał. Przeczuwałem wojnę między nimi.


Pepper: O co chodzi?
Rhodey: O nic. Musimy zameldować się w hotelu.
Pepper: Eee… I to jest takie śmieszne?
Tony: Pep, masz…


Chciałem zdradzić powód chichotu histeryka, ale zasłonił mi usta swoją dłonią.


Rhodey: Cii… Pepper, nie słuchaj go. Upił się i będzie gadał brednie.
Pepper: Co zrobił?!


On na serio chce ją wkurzyć. Nie mogłem do tego dopuścić, dlatego zdjąłem jego rękę, usiłując złagodzić gniew Pepper.


Tony: On kłamie. Nic nie piłem. Zresztą, spójrz w lustro. Tu masz odpowiedź na jego śmiech.
Rhodey: Tony, miałeś nie mówić!
Tony: Ktoś ci zrobił psikusa, jak spałaś.
Rhodey: Widziałem jakieś dziecko, co się kręciło.
Tony: Tak. To prawda.
Pepper: Jaja se robicie.
Tony: Sama zobacz.


Nadal uważała, że żartujemy, ale dość szybko zmieniła wyraz twarzy na uśmiech. Nie byle, jaki, bo oznaczał niebezpieczeństwo.


Pepper: Czy to dziecko nazywa się James Rhodes?
Rhodey: Nie.
Tony: Tak.
Pepper: Rhodey!
Rhodey: Ej! Musiałeś mnie zdradzić?
Tony: Wybacz. To moja dziewczyna.
Rhodey: Ale brat jest ważniejszy!
Pepper: Rhodey, zabiję cię!


No i zaczęli się ze sobą gonić po całym peronie. Miałem przez to dobry powód do śmiechu, choć liczyłem na brak ran. Fakt, iż był takim, jakby bratem, ale z Pep wiązałem całą przyszłość. Gonili się, niczym małe dzieci. Mój uroczy rudzielec starał się kopnąć w tyłek, lecz za każdym razem on zdołał uciec.
Kiedy straciłem ich z oczu, zabrałem bagaże ze sobą, próbując dołączyć do pościgu. Największy ciężar czułem przy taszczeniu walizki od dziewczyny. Nie mogłem iść powoli, więc ruszyłem do biegu. Tak. Biegłem, ciągnąc pakunki na kółkach.


Tony: Hej! Poczekajcie!


Przyspieszyłem nieco tempa, mijając podróżników, którzy spieszyli się do wyjazdu. Rozumiałem, że w takim stanie nie powinienem biegać tak intensywnie, ale nie mogłem zostać w tyle. Wykorzystałem większą ilość energii, przez co złapałem sporą zadyszkę. Na szczęście dogoniłem znajomych. Zdążyłem się zatrzymać, zanim ciało mogło zrobić wywrotkę.


Tony: I co? Kara… była?
Pepper: Hahaha! Oczywiście. Dostał pięć kopniaków w swój zadek.
Rhodey: A co z tobą? Ktoś cię gonił?
Tony: Nie… Goniłem... was. Ach! Rany! Ostatni raz.
Pepper: Nikt ci nie kazał.
Tony: Ale musiałem.
Pepper: Dobra, moi mili. Idziemy się zameldować.
Tony: Zgoda.


Zdołałem oddychać już całymi płucami bez najmniejszych zakłóceń. Szliśmy według włączonej mapy z GPS w telefonie, co zawsze działał na moim podzie. Żeby dojść do miejsca noclegu, musieliśmy skręcić dwa razy w prawo, a przy uliczce z sklepami wystarczyło przejść na drugą stronę, a jako ostatnie wystarczyło ominąć stragany. Cała trasa zajęła nam jakieś piętnaście minut. O dziwo obyło się bez niespodzianek.


**Pepper**


Podeszliśmy do recepcji, potwierdzając wszelkie formalności, co do naszego pobytu. Geniusz załatwił wszystko za nas, a my w ramach wdzięczności pozbawiliśmy go balastu. Może nie pokazywał swego zmęczenia, ale wiedziałam, że na dziś miał dość.
Po ogarnięciu papierków, poszliśmy do naszego tymczasowego lokum. Tym razem, znajdował się na pierwszym piętrze, więc nie musieliśmy nawet korzystać z windy. Skorzystaliśmy ze schodów.


Pepper: Chcecie dziś gdzieś pochodzić?
Rhodey: Możemy, ale zależy, czy Tony da radę.
Tony: Ej! Nie traktujcie mnie, jak kaleki.
Pepper: Wybacz, ale my się martwimy o ciebie.
Tony: Gdybym umierał, to rozumiem wasze obawy. Jednak nadal żyję. Wyluzujcie.


Dotarliśmy pod drzwi, które otworzył kluczem. Niezbyt się rozglądałam, co mieliśmy. Najważniejsze było miejsce do spania, a reszta stanowiła mniejszy priorytet ważności. Odłożyliśmy wszelkie rzeczy obok łóżek. Sprawdziłam godzinę według czasu, który obowiązywał w Turcji. Dwudziesta trzecia? Dość późno.


Pepper: Okej. Jutro się przejdziemy do zoo, bo teraz jest zamknięte.
Tony: A nie chcecie tak pospacerować?
Rhodey: Zostajemy.
Pepper: Tak. Musimy zostać.


Zostawiłam ich na chwilę, żeby umyć twarz w łazience. Na szczęście pozbyłam się czarnych kresem, co okazały się łatwo zmywalne. Mogłam zrobić mu większe piekło. Mogłam, ale oszczędzałam siły na lepszą okazję.
Już miałam wyjść z pomieszczenia, kiedy usłyszałam dziwną rozmowę przyjaciół. Zaciekawiłam się, dlatego przyłożyłam ucho, nasłuchując wypowiadanych słów.


Rhodey: Dlaczego to robisz?
Tony: Niby co takiego?
Rhodey: Ciągle kłamiesz. Myślisz, że ja tego nie widzę? Wydawało mi się, że wreszcie coś do ciebie dotarło, ale ty… Ty znowu brniesz w to samo.
Tony: Rhodey, ja…
Rhodey: Daj mi skończyć.
Tony: Dobra.
Rhodey: Jeśli nie zadbasz o siebie i będziesz ciągle nas okłamywał, możesz stracić każdego, na kim ci zależy. Rozumiesz, co do ciebie mówię, Tony?
Tony: Tak.
Rhodey: Nic nie ukrywaj przed nami, bo w taki sposób nie pozwalasz sobie pomóc. Pepper świetnie się bawiła, goniąc mnie po całym dworcu. To był jedyny moment, kiedy była sobą. Nie zadręczała się złymi myślami. Ty zrób to samo.
Tony: Skończyłeś?


Naprawdę będzie mu matkował? Nie powinni się kłócić. To się źle skończy.


Rhodey: Tak. Już skończyłem.
Tony: Pepper, możesz wyjść? Potrzebuję skorzystać z toalety.
Pepper: Już kończę.


Odkręciłam kran, wylewając niepotrzebnie wodę, ponieważ byłam czysta. Tym trikiem chciałam dać kamuflaż. Małe kłamstwo jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Przekręciłam za klamkę, mijając się z nim.


Pepper: Masz wolną.
Tony: Dzięki.


Zamknął za sobą, robiąc swoje. Podeszłam do panikarza z chęcią przywalenia w policzek. Zrobiłam to, aż poczuł piekło na twarzy. Lekko poczerwieniał przez uderzenie, ale nie przejmowałam się tym. Miał za swoje.


Rhodey: Pepper, za co to było?!
Pepper: Za twoją głupotę!
Rhodey: Nie rozumiem.
Pepper: Po cholerę prowokujesz go do kłótni? Chcesz, żeby dostał kolejnego ataku serca? Chcesz, żeby umarł? No powiedz!
Rhodey: Myślałem, że…
Pepper: Że nie słyszę?! Oj! Źle myślałeś.
Rhodey: Przepraszam, ale po prostu chcę, żeby w końcu zrozumiał, jak bardzo jest źle. Nie chciałem żadnej prowokacji.
Pepper: Wiem. Zawsze pragniesz dla niego, jak najlepiej.
Rhodey: Ty też.
Pepper: Przynajmniej w tym się zgadzamy.

Część 13: Zabawa w zwierzyniec

0 | Skomentuj
Znalezione obrazy dla zapytania hamster
**Pepper**

Chyba ścięło mnie na dwie godziny. Spojrzałam na zegarek, który pokazywał trzynastą. Lekko uderzyłam o kostkę Rhodey’go, bo też przysnął przy swojej lekturze.

Pepper: Ej! Budzimy się.
Rhodey: Pepper…
Pepper: Wstawaj!

Wzięłam mu książkę, trzaskając mu przed nosem. No i to go obudziło.

Rhodey: Aaa! Przegięłaś!
Pepper: Sorki, ale nudzi mi się.
Rhodey: To się rozbierz i ubrań pilnuj.
Pepper: No bardzo śmieszne, Rhodey.
Rhodey: No co? Dałem ci propozycję.

Nie mógł przestać się głupawo uśmiechać, aż nabrałam ochoty na rozwalenie mu ząbków w drobny mak. Byłam zdolna do wielu rzeczy. Wiedział o tym doskonale, a mimo to, ciągle prowokował.

Pepper: Ponad dwadzieścia godzin podróży. Chyba wykituję.
Rhodey: A wolałaś ryzykować samolotem?
Pepper: Byłoby krócej!
Rhodey: Przeżyjesz. Możesz większość czasu przespać. Kto ci zabroni?
Pepper: Hmm… No nikt, ale…
Rhodey: Więc daj mi spokój.
Pepper: Oj! Proszę cię grzecznie. Pograjmy w coś.
Rhodey: Dziwię się, czemu nie dręczysz Tony’ego.
Pepper: On potrzebuje bardziej snu od nas.
Rhodey: Wiem.

Oboje doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę, dlatego wciąż mieliśmy obawy, co do całej wycieczki. Postanowiłam poszukać jakiś gier w plecaku. Niestety, lecz poza kartami, nie znalazłam nic. Za słabo się przygotowałam do wyjazdu. No to nie zostało mi nic innego poza improwizacją.

Pepper: Kaczka.
Rhodey: Pepper, co ty…
Pepper: Masz wymienić jakieś zwierzę na “a”.
Rhodey: Eee… Nie rozumiem.
Pepper: Kaczka kończy się na “a”, więc na kończącą się literę szukasz zwierzaka.
Rhodey: Okej? No to, co powiesz na antylopa?
Pepper: Może być. Wreszcie załapałeś.

I tak graliśmy, aż skończyły nam się pomysły. Postanowiliśmy zaprzestać na tej grze. Zresztą, widziałam po jego minie, że nie potrafił się bawić. Coś go dręczyło i ja wiedziałam, co to było, bo miałam taki sam powód do niepokoju.

Pepper: Nie bój się. Tony nie przegra tej walki. Wytrwa do powrotu.
Rhodey: A jeśli tak nie będzie? Pepper, powinniśmy już wracać do domu, a my to odwlekamy.
Pepper: Rozumiem twój strach, ale powinniśmy bardziej w niego uwierzyć. Nie jest zwykłym nastolatkiem, pamiętasz? To człowiek z żelaza, więc taki ktoś poradzi sobie z chorym sercem.
Rhodey: Naprawdę chciałbym w to wierzyć, ale kończy nam się czas. Im dalej jesteśmy od Nowego Jorku, tym bardziej ryzykujemy. Pamiętaj o Duchu. On jeszcze nie skończył z nami.
Pepper: Ale skończy, gdy mój tatuś złapie tego drania.

Próbowałam jakoś myśleć pozytywnie, okłamując samą siebie. Histeryk zachowywał się w identyczny sposób, chociaż pozostał mu ten rozsądek. Położyłam głowę na ramieniu Tony’ego, zasypiając.

**Rhodey**

Oboje spali tak spokojnie, że nie powinienem się przejmować. Żeby zabić czas, wróciłem do poprzedniej lektury, jaką była biografia Churchilla. Bardzo chętnie ją czytałem i zawsze z wielką przyjemnością wracałem do niej. Bardzo motywowała mnie jego postawa, zaś strategie dowódcy wykorzystywałem w każdej walce z przestępcami. Najpierw myśleć, a dopiero potem działać. Jednak Iron Man często o tym zapominał, przez co mógł odnieść śmiertelne rany.
Kiedy zacząłem czytać następną część, usłyszałem ziewanie kumpla. Obudził się.

Rhodey: Nie wolisz dłużej pospać? To długa podróż, Tony.
Tony: Jakoś nie potrafię.
Rhodey: Coś cię trapi?
Tony: Tracimy czas.
Rhodey: Co masz na myśli?
Tony: Dobrze wiesz.

Tak. Wiedziałem, skąd nasunął mu się taki wniosek. Nie musiałem pytać o szczegóły.

Rhodey: Dopadną go. Zobaczysz. Nikomu nie zdarzy się nic złego.
Tony: A skąd możesz to wiedzieć? Nie ma cię tam. Nie wiesz, czy nie prześlizgnął się wokół ochrony Roberty. Nie masz pojęcia, co się dzieje!
Rhodey: Tony, nie krzycz. Musisz się uspokoić, bo będziesz miał kolejny atak.
Tony: Wybacz.

Dość szybko ochłonął, lecz nie mógł przede mną ukryć, że czuł ból. Dostrzegłem ten typowy grymas, kiedy zwykle cierpiał.

Rhodey: Niczym się nie przejmuj. Potrzebujesz odpocząć.
Tony: Pepper dalej śpi?
Rhodey: Na chwilę się obudziła i graliśmy.
Tony: O! Mam nadzieję, że nie w żadne sadystyczne gierki.
Rhodey: Nie, nie. To było normalne, choć nie znam nazwy.
Tony: Ona i normalne? Rhodey, co mnie ominęło?
Rhodey: Niewiele.
Tony: Hahaha! Moja Pep.

Śmiał się szczerze mimo ciągłego bólu, który prawdopodobnie miał swe źródło przy implancie. Zaraził mnie tym śmiechem, aż sam wybuchnąłem z tej emocji na cały przedział. Niektórzy patrzyli się na nas dziwnie. Głównie tyczyło się dorosłych, gdyż dzieci spały.

Rhodey: Gdyby ciebie teraz słyszała, miałbyś przerąbane.
Tony: Oj! Lepiej jej nie mów. Proszę cię.
Rhodey: Ej! To zostanie między nami.
Tony: Świetnie, chomiczku.
Rhodey: Chomiczku?
Tony: Przegiąłem?
Rhodey: Nie pocałuję cię.
Tony: Heh! Przecież tak się z tobą droczę. Ach!
Rhodey: Tony?

Zmartwiłem się. Zgiął się z bólu, ale od razu wyświetliło się przypomnienie na bransoletce.

Tony: Spoko. Podładuję rozrusznik. Nic strasznego.

Uśmiechnął się, a następnie wyjął ładowarkę. Ostrożnie odsunął rudą, podwinął bluzkę i podpiął się do urządzenia.

Tony: I po krzyku. Widzisz? Nie trzeba panikować.
Rhodey: I tak będę obserwował.
Tony: No serio. Miała rację.
Rhodey: Co?
Tony: Niańka od siedmiu boleści.

Znowu się zaśmiał, a ja nie znalazłem powodu do zachwytu. Po prostu chwyciłem za książkę, analizując poprzednie strony.

Tony: Chyba się nie obraziłeś, co?
Rhodey: Nie. Jedynie czytam, a tak wracając do tej zabawy, to mieliśmy mówić zwierzęta na literę, które zakończyło słowo.
Tony: A! To faktycznie jest normalne.
Rhodey: Mówiłem.
Tony: Słodko śpi.
Rhodey: Aż kusi namalować wąsy.
Tony: Rhodey, ani się waż, bo będziesz miał do czynienia ze mną.
Rhodey: Sorki, Romeo. Kara za bicie kapciem musi być.

Znalazłem w swoim plecaku czarny mazak, co miał posłużyć w zemście na gadule. Z głupawym uśmieszkiem tworzyłem dzieło na buźce nieświadomej ofiary.

Rhodey: Wąsik francuski.
Tony: Dobra. Tyle wystarczy.
Rhodey: Poczekaj. Jeszcze jeden element.


Dorysowałem okulary wokół umiejscowienia oczu, “tworząc” okulary.

Rhodey: Wybitny ze mnie artysta, prawda? Przyznaj, że wygląda zabawnie.
Tony: Będzie piekło.
Rhodey: Nie boję się. A ty?
Tony: Nigdy się nie bałem.
Rhodey: Kiepsko kłamiesz.
Tony: Poważnie. Jedynie strach objawia się z obawą o wasze życie. Nigdy nie wybaczę sobie, jeśli stanie się wam krzywda.
Rhodey: Będzie dobrze. Bardziej pomyśl o sobie.

Próbowałem dać mu do zrozumienia, iż miał poważne problemy ze zdrowiem. Nie mógł ich lekceważyć. Jednak on wolał nie przejmować się tym, bo bardziej pragnął z nami spędzić, jak najlepiej ten wyjazd.

Rhodey: Dobra. Na dziś mi starczy czytania. Później dokończę.
Tony: Chyba się przesłyszałem. Ty tak na serio?
Rhodey: Serio, serio, więc dobranoc, Tony.
Tony: Nie chcę spać.
Rhodey: Ale musisz. Jeśli nie chcesz robić tego dla siebie, zrób to dla Pepper.

No i chyba to mu dało do myślenia. Bez dalszego gadania zapadliśmy w głęboki sen.

Rhodey: Spokojnych snów, przyjacielu.
© Mrs Black | WS X X X