**Rhodey**
Wszyscy odczuli chwilę grozy, kiedy doszło do ataku na szpital. Nie musiałem wychodzić z sali, żeby wiedzieć kto sieje w ludziach strach, a w samej placówce jedynie spustoszenie. Whiplash znowu czegoś chciał. Jak to możliwe, że znalazł nas? Wiedział kto znajdował się pod zbroją? Coś zdecydowanie było z nim nie tak. Jeszcze te jego chwile wahania. To nie ten sam drań.
Roberta: Ciągnie was do dziwnych osób.
Rhodey: Nie, bo… my…
Roberta: Przecież to rozumiem. Pepper była waszą przyjaciółką, a że jej ojciec dowodzi FBI, to i teraz was wzięło to coś na celownik.
Zdziwiłem się. Nawet ciekawą wersję sobie wmówiła. Po części była prawdą, lecz dla niej mogliśmy zrobić wszystko. Byliśmy prawdziwymi przyjaciółmi. Wróć. Jesteśmy.
Rhodey: Ona… żyje.
Roberta: Cóż… Wciąż jej nie odnaleziono. Za to wy w połowie drugiego semestru urządziliście sobie wakacje w białych ścianach.
Rhodey: Mamo…
Roberta: Nie tłumacz się. Chcę, żebyście wyzdrowiali, a nie pójdę zapytać o Tony’ego, bo mi uciekniesz.
Rhodey: Ja nie…
Za każdym razem wcinała mi się w słowo. Chyba miała dość moich tłumaczeń. W ten sposób jedynie pokazałem, iż coś było do ukrycia, a ona nie znosiła tajemnic. Przed prawniczką nie może być żadnych.
Roberta: Pamiętasz, jak Tony chciał uciec? Cały szpital go szukał. Nie chcę, żeby i ciebie ścigali.
Rhodey: To było… raz.
Roberta: O raz za dużo.
Rhodey: Bał się.
Roberta: Wiem, ale to było głupie z jego strony. Jeszcze zrobiłby sobie większą krzywdę. Czasem mi się wydaje, że obaj jesteście postrzeleni.
Teraz mnie zatkało. Postrzeleni?
**Ho**
Wiązanka wulgaryzmów dotarła do moich uszu. Co się działo, że tak się denerwowała? Zrozumiałem to dopiero jak Victoria wszelkimi lekarstwami próbowała ustabilizować pracę serca.
Dr Yinsen: Spokojnie.
Dr Bernes: Spokojnie?! Nie da się! Jest tak uparty jak ty! Cholera!
Dr Yinsen: Daj to.
Dr Bernes: Ty leż!
Rany. Była wściekła. Już myślałem, że zacznie żądlić. Lekko się podniosłem, biorąc plastry regeneracyjne. Wreszcie odczułem ulgę. Ślady po oparzeniach zaczęły znikać.
Dr Yinsen: Jego serce… jest za… słabe. Implant musi… mieć większą… moc.
Dr Bernes: Więc co proponujesz?
Dr Yinsen: Wspomagacz?
Dr Bernes: Co?
Dr Yinsen: Taki elektryczny.
Ciężko było mi wyjaśnić o co dokładnie chodziło, ale nadal musieliśmy liczyć się ze skutkami podjętej decyzji. Nadal potrzebował nowego rozrusznika, a nasza improwizacja była bezcelowa.
Dr Bernes: Poczekaj, Ho. Mamy znowu go otwierać?
Dr Yinsen: Nie.
Dr Bernes: Bo nie bardzo rozumiem co wymyśliłeś.
Dr Yinsen: Sam… nie potrafię… wyjaśnić.
Dr Bernes: Okej. Po kolei. Najpierw mu dam leki, żeby jakoś wzmocnić serce.
Dr Yinsen: Brawo.
Zaśmiałem się lekko, żeby się nie katować po porażeniu prądem.
Dr Yinsen: Dzięki.
Dr Bernes: Za uratowanie ci życia? Nie no. Drobnostka. Ty byś zrobił to samo.
Uśmiechnęła się do mnie, podając leki. Chyba był stabilny, bo hałasu nie słyszałem, a głos przyjaciółki brzmiał tak spokojnie.
Dr Bernes: Mieszanka działa, ale nadal trzeba pomyśleć jak wspomóc implant. Ten wspomagacz musiałby być w środku czy na zewnątrz jako jakaś maszyna?
Dr Yinsen: Zależy, bo… to drugie… wiąże się… z dłuższym… pobytem.
Dr Bernes: Faktycznie, a jeszcze dziś był operowany. Ciężka sprawa.
Dr Yinsen: Spory bigos.
Uśmiechnąłem się głupawo, poprawiając się na łóżku.
Dr Yinsen: Damy radę.
Dr Bernes: Musimy.
**Pepper**
Pół godziny. Ten wyrok odbijał się echem w mojej głowie razem z przyspieszonym tykaniem bomby. O dziwo nie usłyszałam już Fixa. Po prostu zostawił mnie na pastwę losu. Przynajmniej mogłam już ruszyć się swoim ciałem. Tylko gdzie, skoro niebawem umrę?
Pepper: Kim jestem?
Zaczęłam zadawać sobie to pytanie, patrząc na mechaniczne części ciała. Uratował mnie z rąk śmierci, a teraz ponownie wcisnął w jej łapska. Jedynym sposobem było zniszczyć broń. Ja byłam bronią. Zraniłam tych, których nie chciałam skrzywdzić. Powoli wyrywałam sobie prawą rękę, zaciskając zęby z bólu. Była zbyt połączona z ludzką częścią, że i tak z gardła wydobywał się krzyk. Odpuściłam.
Pepper: Co robić?
Spytałam się na głos, myśląc nad innym rozwiązaniem. Miałam bicze, a one na moją komendę mogły wyjść z ręki. Zdecydowałam się spróbować opleść całe ciało nimi.
Pepper: Do dzieła.
Zamknęłam oczy, zaś przez ciało przeszła potężna fala ładunku. Chciałam odzyskać swoje prawdziwe człowieczeństwo. Nawet jeśli oznaczałoby to szybszą śmierć. Wrzeszczałam z bólu, smażąc każdy skrawek metalu oraz skóry. Im dłużej to trwało, tym bardziej pojawiały się wspomnienia. Ze łzami w oczach przypomniałam sobie tatę. Mojego kochanego ojca, który przytulał mnie i całował na dobranoc.
Pepper: Ta…to.
Wydusiłam ledwo z gardła, bo wszystko płonęło. Mimo tego cierpienia cieszyłam się, bo zaczęłam odkrywać swoje prawdziwe „ja”. Te ludzkie. Powoli rozumiałam jak naprawdę miałam na imię. Byłam Pepper Potts. Wygadaną i dość psotliwą nastolatką z żyłką detektywistyczną.
Gdy przypomniałam sobie przyjaciół, ciąg wspomnień się urwał, a bomba zwalniała. Tykanie było wolniejsze. Nie wiedziałam co to mogło oznaczać. Raczej nic dobrego, a przez to, że nadal znajdowałam się przy szpitalu, mogły być niewinne ofiary.
Pepper: Pomóżcie… mi.
**Rhodey**
Usłyszałem donośny krzyk. Nie byłem, wobec tego obojętny. Pomimo protestów mamy wyszedłem z sali. Powoli wychodziłem z budynku, choć musiałem się podpierać mamy. To co zobaczyłem, zamurowało mnie.
Roberta: Rhodey, nie zbliżaj się. Policja się nim zajmie.
Rhodey: On… cierpi.
Roberta: Naprawdę mu współczujesz? Chyba zasłużył sobie na taki los.
Pepper: Pomóżcie… mi.
Podszedłem nieco bliżej. Sam atakował się własną bronią. To nie był prawdziwy Whiplash. Co ten Fix zrobił?
Roberta: James, wracaj do szpitala! W tej chwili!
Rhodey: Nie… Nie mogę.
Musiałem wreszcie upewnić się, że nie postradałem zmysłów, a moja teoria była prawdziwa. Ten przeciwnik przypominał człowieka. Swoim zachowaniem pokazał litość, a także współczucie. To nie ten zimny drań i naprawdę cierpiał. Zaryzykowałem i całą siłą zerwałem mu maskę. Parę iskier przeszło przez ciało, ale nie przez to upadłem. Tony miał rację.
Rhodey: Pepper?
Nasza przyjaciółka nadal żyła. Poczułem się okropnie, bo chciałem ją zabić, mszcząc się za rany Tony’ego. Jakim ja byłem idiotą. Czy ona mi kiedyś wybaczy?
Wszyscy odczuli chwilę grozy, kiedy doszło do ataku na szpital. Nie musiałem wychodzić z sali, żeby wiedzieć kto sieje w ludziach strach, a w samej placówce jedynie spustoszenie. Whiplash znowu czegoś chciał. Jak to możliwe, że znalazł nas? Wiedział kto znajdował się pod zbroją? Coś zdecydowanie było z nim nie tak. Jeszcze te jego chwile wahania. To nie ten sam drań.
Roberta: Ciągnie was do dziwnych osób.
Rhodey: Nie, bo… my…
Roberta: Przecież to rozumiem. Pepper była waszą przyjaciółką, a że jej ojciec dowodzi FBI, to i teraz was wzięło to coś na celownik.
Zdziwiłem się. Nawet ciekawą wersję sobie wmówiła. Po części była prawdą, lecz dla niej mogliśmy zrobić wszystko. Byliśmy prawdziwymi przyjaciółmi. Wróć. Jesteśmy.
Rhodey: Ona… żyje.
Roberta: Cóż… Wciąż jej nie odnaleziono. Za to wy w połowie drugiego semestru urządziliście sobie wakacje w białych ścianach.
Rhodey: Mamo…
Roberta: Nie tłumacz się. Chcę, żebyście wyzdrowiali, a nie pójdę zapytać o Tony’ego, bo mi uciekniesz.
Rhodey: Ja nie…
Za każdym razem wcinała mi się w słowo. Chyba miała dość moich tłumaczeń. W ten sposób jedynie pokazałem, iż coś było do ukrycia, a ona nie znosiła tajemnic. Przed prawniczką nie może być żadnych.
Roberta: Pamiętasz, jak Tony chciał uciec? Cały szpital go szukał. Nie chcę, żeby i ciebie ścigali.
Rhodey: To było… raz.
Roberta: O raz za dużo.
Rhodey: Bał się.
Roberta: Wiem, ale to było głupie z jego strony. Jeszcze zrobiłby sobie większą krzywdę. Czasem mi się wydaje, że obaj jesteście postrzeleni.
Teraz mnie zatkało. Postrzeleni?
**Ho**
Wiązanka wulgaryzmów dotarła do moich uszu. Co się działo, że tak się denerwowała? Zrozumiałem to dopiero jak Victoria wszelkimi lekarstwami próbowała ustabilizować pracę serca.
Dr Yinsen: Spokojnie.
Dr Bernes: Spokojnie?! Nie da się! Jest tak uparty jak ty! Cholera!
Dr Yinsen: Daj to.
Dr Bernes: Ty leż!
Rany. Była wściekła. Już myślałem, że zacznie żądlić. Lekko się podniosłem, biorąc plastry regeneracyjne. Wreszcie odczułem ulgę. Ślady po oparzeniach zaczęły znikać.
Dr Yinsen: Jego serce… jest za… słabe. Implant musi… mieć większą… moc.
Dr Bernes: Więc co proponujesz?
Dr Yinsen: Wspomagacz?
Dr Bernes: Co?
Dr Yinsen: Taki elektryczny.
Ciężko było mi wyjaśnić o co dokładnie chodziło, ale nadal musieliśmy liczyć się ze skutkami podjętej decyzji. Nadal potrzebował nowego rozrusznika, a nasza improwizacja była bezcelowa.
Dr Bernes: Poczekaj, Ho. Mamy znowu go otwierać?
Dr Yinsen: Nie.
Dr Bernes: Bo nie bardzo rozumiem co wymyśliłeś.
Dr Yinsen: Sam… nie potrafię… wyjaśnić.
Dr Bernes: Okej. Po kolei. Najpierw mu dam leki, żeby jakoś wzmocnić serce.
Dr Yinsen: Brawo.
Zaśmiałem się lekko, żeby się nie katować po porażeniu prądem.
Dr Yinsen: Dzięki.
Dr Bernes: Za uratowanie ci życia? Nie no. Drobnostka. Ty byś zrobił to samo.
Uśmiechnęła się do mnie, podając leki. Chyba był stabilny, bo hałasu nie słyszałem, a głos przyjaciółki brzmiał tak spokojnie.
Dr Bernes: Mieszanka działa, ale nadal trzeba pomyśleć jak wspomóc implant. Ten wspomagacz musiałby być w środku czy na zewnątrz jako jakaś maszyna?
Dr Yinsen: Zależy, bo… to drugie… wiąże się… z dłuższym… pobytem.
Dr Bernes: Faktycznie, a jeszcze dziś był operowany. Ciężka sprawa.
Dr Yinsen: Spory bigos.
Uśmiechnąłem się głupawo, poprawiając się na łóżku.
Dr Yinsen: Damy radę.
Dr Bernes: Musimy.
**Pepper**
Pół godziny. Ten wyrok odbijał się echem w mojej głowie razem z przyspieszonym tykaniem bomby. O dziwo nie usłyszałam już Fixa. Po prostu zostawił mnie na pastwę losu. Przynajmniej mogłam już ruszyć się swoim ciałem. Tylko gdzie, skoro niebawem umrę?
Pepper: Kim jestem?
Zaczęłam zadawać sobie to pytanie, patrząc na mechaniczne części ciała. Uratował mnie z rąk śmierci, a teraz ponownie wcisnął w jej łapska. Jedynym sposobem było zniszczyć broń. Ja byłam bronią. Zraniłam tych, których nie chciałam skrzywdzić. Powoli wyrywałam sobie prawą rękę, zaciskając zęby z bólu. Była zbyt połączona z ludzką częścią, że i tak z gardła wydobywał się krzyk. Odpuściłam.
Pepper: Co robić?
Spytałam się na głos, myśląc nad innym rozwiązaniem. Miałam bicze, a one na moją komendę mogły wyjść z ręki. Zdecydowałam się spróbować opleść całe ciało nimi.
Pepper: Do dzieła.
Zamknęłam oczy, zaś przez ciało przeszła potężna fala ładunku. Chciałam odzyskać swoje prawdziwe człowieczeństwo. Nawet jeśli oznaczałoby to szybszą śmierć. Wrzeszczałam z bólu, smażąc każdy skrawek metalu oraz skóry. Im dłużej to trwało, tym bardziej pojawiały się wspomnienia. Ze łzami w oczach przypomniałam sobie tatę. Mojego kochanego ojca, który przytulał mnie i całował na dobranoc.
Pepper: Ta…to.
Wydusiłam ledwo z gardła, bo wszystko płonęło. Mimo tego cierpienia cieszyłam się, bo zaczęłam odkrywać swoje prawdziwe „ja”. Te ludzkie. Powoli rozumiałam jak naprawdę miałam na imię. Byłam Pepper Potts. Wygadaną i dość psotliwą nastolatką z żyłką detektywistyczną.
Gdy przypomniałam sobie przyjaciół, ciąg wspomnień się urwał, a bomba zwalniała. Tykanie było wolniejsze. Nie wiedziałam co to mogło oznaczać. Raczej nic dobrego, a przez to, że nadal znajdowałam się przy szpitalu, mogły być niewinne ofiary.
Pepper: Pomóżcie… mi.
**Rhodey**
Usłyszałem donośny krzyk. Nie byłem, wobec tego obojętny. Pomimo protestów mamy wyszedłem z sali. Powoli wychodziłem z budynku, choć musiałem się podpierać mamy. To co zobaczyłem, zamurowało mnie.
Roberta: Rhodey, nie zbliżaj się. Policja się nim zajmie.
Rhodey: On… cierpi.
Roberta: Naprawdę mu współczujesz? Chyba zasłużył sobie na taki los.
Pepper: Pomóżcie… mi.
Podszedłem nieco bliżej. Sam atakował się własną bronią. To nie był prawdziwy Whiplash. Co ten Fix zrobił?
Roberta: James, wracaj do szpitala! W tej chwili!
Rhodey: Nie… Nie mogę.
Musiałem wreszcie upewnić się, że nie postradałem zmysłów, a moja teoria była prawdziwa. Ten przeciwnik przypominał człowieka. Swoim zachowaniem pokazał litość, a także współczucie. To nie ten zimny drań i naprawdę cierpiał. Zaryzykowałem i całą siłą zerwałem mu maskę. Parę iskier przeszło przez ciało, ale nie przez to upadłem. Tony miał rację.
Rhodey: Pepper?
Nasza przyjaciółka nadal żyła. Poczułem się okropnie, bo chciałem ją zabić, mszcząc się za rany Tony’ego. Jakim ja byłem idiotą. Czy ona mi kiedyś wybaczy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi