Rozdział 6: Burząc spokój rodzi się niepokój

0 | Skomentuj
Przyjaciel ponownie odwiedził rudowłosą. Od razu zapytał o samopoczucie.
-I jak? Wszystko gra?
-Pewnie, panikarzu.
-Ja? Panikarz? Nie jestem panikarzem.
Oburzył się, słysząc takie określenie.
-Hmm… Niech no sobie przypomnę.
Zaczęła wyliczać sytuacje.
-Wpadasz w panikę za każdym razem, gdy coś się Tony’emu dzieje, pytasz za każdym razem o doładowanie implantu i ciągle mu przypominasz, że ma na siebie uważać.
Po raz kolejny przesadziła z gadaniem, a ból musiał się odezwać. Wszystko z winy własnej głupoty.
-No chyba to normalne, że się martwię o brata. No dobra. Nie męczę cię już, bo widzę, że mówienie powoduje ból.
-Ej! Sama sobie nagrabiłam, tak? Nie martw się. Nie umrę tak szybko, choćbyś bardzo tego chciał.
-Nie chciałbym, żebyś umarła. Co ty znowu sobie ubzdurałaś?!
-To taki żart.
Zachichotała bez czucia bólu. To mogła robić.
-Cieszę się, że znowu jest w tobie życie.
-I nawzajem.
Uśmiechnęła się do niego szczerze.
-To jak? Kiedy cię wypiszą? Nie chcę sam chodzić do szkoły.
-Spokojnie. Skłonię doktorka, aby nie zastanawiał się w nieskończoność.
Głupi śmiech gaduły ponownie przyprawił o ból.
-Pepper, przestań sobie szkodzić, bo wyjdzie na to, że to ja.
-Ej! Nie panikuj. Jest okej.
-Ja nie panikuję. Po prostu jestem za młody, żeby pójść siedzieć.
-Nic jej nie zrobiłeś. Ona sama sobie szkodzi.
Zaśmiał się agent. Nawet nie zauważyli, kiedy wszedł. Tak zagadali się między sobą. Chłopak odsunął się nieco dalej od łóżka.
-Dzień dobry. A pan to kto?
-Witaj, Rhodey. Nazywam się agent Rick Bernes i byłem przyjacielem ojca Patricii.
-Pan mnie zna? Ale skąd?
Zaczął nabierać podejrzeć, co do niego.
-Twoja mama wielokrotnie pomagała przy śledztwach jako prawniczka. Stąd słyszałem o tobie nieraz.
Wyjaśnił bez powodu o lęk. Nie zamierzał nikomu zrobić krzywdy. Histeryk nieco się uspokoił, znając dość logiczne wyjaśnienie.
-No tak. Czasem można zapomnieć, że mama ma znajomości w policji i FBI.
-Spokojnie. Jestem po twojej stronie… To może was zostawię. Wybaczcie, że wszedłem bez uprzedzenia.
-Nic się nie stało. Proszę zostać.
Usłyszał głos dziewczyny.
-Właśnie, Patricio. Zdecydowałaś już?
-Zdecydować? Ale na co?
-Nie powiedziała ci? Dziwne. Myślałem, że się przyjaźnicie i sobie ufacie.
Był w lekkim zdumieniu.
-Czego mi nie powiedziałaś, Pepper?
Spojrzał z przerażeniem na dziewczynę.
-Nic takiego. Po prostu będę mieć nową rodzinę.
-Co?! Przecież rozmawialiśmy już o tym.
-Eee… Mogę się wtrącić?
Spytał, bo musiał wyjaśnić nieporozumienie.
-Proszę.
-Jej ojciec spisał w testamencie, że w razie śmierci mogę przejąć nad nią opiekę. Jednak czekam na jej zgodę.
Chłopak zdziwił się na to wyznanie.
-Pepper?
-Rhodey, to był przyjaciel mojego taty. Czasem zajmował się mną, gdy go nie było. Jednak i tak muszę myśleć co zrobię.
Stwierdziła lekko zmieszana.
-Masz czas do namysłu.
-Wiem, ale… Ale to i tak… dość trudne.
W ułamku sekundy przypomniała sobie, że została sama. Przyjaciel położył jej rękę na ramieniu. Widział jak posmutniała.
-Nie przejmuj się, Pepper.
-Nawet… Nawet nie mogłam… nic zrobić. Nie mogłam… Nie mogłam.
Rozpłakała się jak małe dziecko. To było wiadome, że szybko nie zapomni tamtej nocy. Usiadł obok niej, dając wsparcie.
-Ej! Pepper, nie mówmy już o tym. Z tego co słyszałem, to nawet Iron Man nie dał im rady.
-Jak to… Iron Man? Przecież…
Od razu wyczuła kłamstwo.
-Rhodey, to niemożliwe.
-A jednak. Pokonali go.
-Ale… Ale wcześniej…
Nie bardzo pojmowała, do czego doszło. Niewiele pamiętała, a w najważniejszych momentach film się urywał.
-On… On nie mógł tam być.
-To prawda, bo jakiś inny blaszak się pojawił. Widziałem, że wyglądał inaczej, a może… Hmm… Może Iron Man ma więcej niż jeden pancerz.
-Mnie tam nie było, a wszystko co wiem, usłyszałem w telewizji. Zgadzam się z panem. Na pewno ma więcej pancerzy. Pewnie, gdy tamtą zniszczyli, wziął drugą. Jako super bohater pewnie wziął pod uwagę możliwość zniszczenia zbroi.
-Ej! Czy to jakaś zmowa?
Teraz bardziej była przekonana, że miała rację. Rhodey kłamał, lecz nie chciała tego roztrząsać.
-Więc zastanowię się jak wyjdę ze szpitala.
Wróciła do poprzedniego wątku rozmowy.
-Nie ma żadnej zmowy. Po prostu uważamy, że Iron Man ma więcej niż jeden pancerz. A może ty wiesz kto jest w zbroi?
Przyjaciel puścił do niej oczko. Nie mogli mówić o tożsamości bohatera przy agencie.
-Masz jeszcze czas.
-Ech! Wiem, ale…
Zanim zdołała dokończyć, zadzwonił telefon.
-Do mnie?
Wyjęła komórkę. Spojrzała na wyświetlacz. Nieznany numer. Pokazała to agentowi, bo takie niespodzianki nie wróżyły nic dobrego.
-Zna pan ten numer?
-Możemy przejść na „ty”. A tak, poza tym, nie rozpoznaję go.
-Rhodey?
Podała mu telefon.
-Wiesz kto to może być?
-Nieznany. Nie mam pojęcia. Może odbierz? Pana ludzie pewnie założyli podsłuch?
-Wyłapujemy każdą rozmowę, która jest podejrzana. Zajmujemy się bezpieczeństwem, więc musimy naruszyć w pewien sposób prywatność.
Wyjaśnił w największym skrócie o swojej pracy.
-Patricio, odbierz.
-Halo?
Przyłożyła słuchawkę, zaś agent dzięki swojemu gadżetowi miał kontakt z całą siecią telefoniczną.
-Patricia Potts, jak mniemam? Oczywiście, że to ty, bo twój numer jest łatwo zapamiętać.
-Kim… Kim jesteś?
Widział, że zaczęła się denerwować. Na szczęście Rhodey nadal był przy niej, próbując ukoić jej nerwy.
-Jeśli nie spełnisz moich żądań, ktoś ucierpi. Ktoś z twoich bliskich, a wiem, że wszyscy są w szpitalu. Chyba nie chciałabyś odpowiadać za kolejną śmierć, prawda?
Chłopak nie słyszał rozmowy, więc mógł tylko czekać.
-Co mam zrobić?
-To bardzo proste. Masz uwolnić Mr. Fixa z więzienia T.A.R.C.Z.Y. Wiem, że to łatwe nie będzie, ale w ten sposób już nigdy nikogo nie stracisz. Daję ci moje słowo w imieniu wszystkich terrorystów.
Przez odpowiedzi dziewczyny mógł domyśleć się, że nie rozmawiała z nikim dobrym. Miał tylko nadzieję, iż agenci namierzą dzwoniącego.
-I… to wszystko?
Jej głos się łamał. Już była zestresowana, więc Rick wskazał gestem, żeby skończyła rozmowę.
-Spełnisz jeden warunek, pojawią się następne. Jednak powiem później o tym, Patricio.
Po tych słowach, sam szantażysta rozłączył się.
-Mamy go. Wiemy, skąd dzwonił. To niedaleko… stąd.
Zrzedła mu mina, bo sprawca znajdował się bardzo blisko.
-Pepper, ty tu zostań… Chcę wam pomóc.
-To zbyt niebezpieczne. Wolałbym nie mieć więcej rannych.
Ostrzegł, wybiegając z pomieszczenia. Przyjaciel nie wiedział, jak zareagować. Rzucił krótkie pytanie.
-Co teraz?
-Nie… Nie wiem. Rhodey, przecież to miał być koniec. O co im chodzi?! Nienawidzę tego! Nie… Nie uda mi się uwolnić tego Fixa z więzienia. To… To niemożliwe… Rhodey.
-Ten ktoś kazał ci go uwolnić?!
Był w szoku. Chciał jakoś zareagować, lecz nie chciał zostawiać przyjaciółki zupełnie samej.
-Tak.
Więcej nie zdołała mu powiedzieć i bezsilnie zemdlała.

Rozdział 5: Jakby zmartwień było za mało

0 | Skomentuj
Lekarz wparował do środka, próbując zapanować nad sytuacją. Wykres bicia serca wariował, ponieważ porażenie prądem wywołało potężny atak serca. Mógł tylko czekać na jego kulminację. Dopiero kiedy serce Tony’ego przestało bić, zareagował, podając odpowiednie leki. Delikatnym uderzeniem defibrylatora starał się przywrócić krążenie.
-No dalej, Tony. Masz dla kogo żyć. Walcz!
Uderzył po raz kolejny. Odetchnął z ulgą, widząc, jak organ wrócił do pracy.
-Mamy go.
Poczekał jeszcze przez chwilę, a gdy upewnił się, że chłopakowi nie zagraża już żadne niebezpieczeństwo, wyszedł na korytarz. Tam spotkał tego samego agenta co ostatnio.
-Doktorze, czy wszystko z nim dobrze?
-Żyje. To najważniejsze. Najgorsze przetrwał. Teraz powinien szybko wrócić do zdrowia.
-Dziękuję za informację. Oby tak się stało. To samo co z Patricią.
Już myśleli, że ten wieczór już niczym nie zaskoczy. Byli w błędzie. W szpitalu zrobiło się zamieszanie.
-Co tam się dzieje?
Spytał lekarz.
-Sprawdzę to. Niech pan tu zostanie.
Poprosił. Po chwili dostrzegł swoich agentów rozsianych po całym szpitalu.
-Co się dzieje?
-Włączył się alarm.
Rick nie bardzo rozumiał co to znaczyło.
-I tyle?
-Tak, ale poszukujemy sprawcy.
-Dziwne. Włączył się alarm, a wy latacie i straszycie cały szpital.
-Wybacz, szefie.
-Nie szkodzi. Grunt, że jesteście czujni.
Stwierdził, a następnie rozejrzał się po holu. Wezwał agentów przez mini słuchawkę.
-Jeśli zobaczycie coś podejrzanego, macie meldować o wszystkim. I nie działać w pojedynkę. Nie chcę przeżywać kolejnej straty przyjaciela.
Agenci zgodzili się, więc w spokoju wrócił do Pepper. Niestety, lecz ponownie odezwał się strach. Jak na zawołanie pojawił się Yinsen.
-Jak się czujesz?
Spytał nastolatkę, lecz ona nie odpowiedziała. Nawet delikatne szturchnięcie Ricka nic nie dało.
-Patricio, słyszysz?
Doktor podszedł do niej, upewniając się czy wszystko było w porządku.
-To nic takiego. Podałem jej środki przeciwbólowe, a ona po prostu zasnęła.
-To dobrze.
Odetchnął z ulgą.
-Niech śpi.
Nie minęło kilka minut, a do szefa FBI dotarł kontakt od jednego z agentów.
-Co znalazłeś?
-Sprawdziliśmy monitoring i widać jakiś ruch. Ktoś przeszedł naszą ochronę.
Mężczyzna był ciekawy, co do tożsamości intruza.
-Jakieś przypuszczenia kto to może być?
-Jest nietykalny.
-Cholera.
Przeklął pod nosem. Nie umknęło to uwadze lekarza.
-Dowiedział się pan czegoś?
-Tak, ale to na razie informacje poufne.
-Rozumiem. Zróbcie wszystko, żeby wyjaśnić tę sprawę.
-Zgoda, a niech pan robi dalej co trzeba.
Poprosił o nieutrudnianie w misji.
-Dobrze.
Długie godziny braku odpoczynku dały o sobie znać. Agent był na granicy wytrzymałości, dlatego na chwilę wyszedł, żeby wziąć kawę z automatu. Wypił ją, a następnie zaczął wracać do sali. Poczuł ciarki na plecach. Zupełnie tak, jakby coś koło niego przeszło. Odwrócił się, lecz nikogo tam nie było. Miał wrażenie, że przez zmęczenie musiał mieć omamy.
Następnego dnia, Rhodey zdecydował się opuścić szkołę, żeby tylko być przy swoich przyjaciołach. Lekarz przekazał mu takie słowa, które od razu poprawiły mu humor. Chciał powiedzieć o tym Pepper. Wszedł do jej sali.
-Cześć, Pepper. Jak się czujesz?
Dziewczyna odwróciła się, słysząc głos przyjaciela. Nie ukrywała zdziwienia.
-Rhodey, a ty nie w szkole? I co ty taki zadowolony? Stało się coś?
Ciekawość obudziła się w niej, bo był w naprawdę dobrym humorze.
-Pierwszy zadałem pytanie.
-Żyję, jak widzisz. Ech! Jakoś przeżyłam.
Westchnęła ciężko, rozciągając się. Na moment zapomniała o szwach, które się odezwały. Poczuła ból.
-Coś się stało? Mam zawołać lekarza?
Podszedł bliżej łóżka chorej.
-Nie, nie! Au! To moja głupota.
Zaśmiała się lekko, żeby siebie bardziej nie katować.
-Twoja kolej na odpowiedź, Romeo.
-Chodzi o Tony’ego.
-O Tony’ego?
Raptownie wstała, przez co ból znowu się nasilił.
-Masz mi powiedzieć wszystko.
Przyjaciel uspokoił ją i kazał usiąść, żeby bardziej się nie raniła.
-Pepper, Tony wraca do zdrowia. Możliwe, że obudzi się za kilka dni. Może szybciej. Pepper, on wygrał tę walkę.
W ostatniej chwili powstrzymał się od uścisku.
-Obiecuję, że jak stąd wyjdziecie, to pójdziemy na pizzę. Teraz już wszystko będzie dobrze.
-Ej! Tony wisi mi dalej obiad. Ja mam bardzo dobrą pamięć, więc jak się ocknie, powiem mu to i nie pozwolę, żeby się wykręcił.
Przez gadulstwo ponownie żebra dały jej popalić.
-Idę po lekarza.
-Nie!
Wstała i szarpnęła go za rękaw.
-Nie idziesz.
-Ej! Pepper, może coś jeszcze ci jest. Daj sobie pomóc.
-Raczej nic.
Jednak gdy tak wspomniał o tym, to odpuściła mu.
-Okej. To dla świętego spokoju.
-No dobra. To mam iść czy nie? Nie chcę zaliczyć nokautu.
-Heh! Idź.
Pozwoliła na pomoc, bo chciała przydać się im, a nie tkwić z własnej głupoty ciągle w łóżku szpitalnym.
Po chwili, Rhodey przyszedł z lekarzem.
-Dzień dobry, panno Potts. Jak się dzisiaj czujesz?
-Dobrze.
Stwierdziła krótko.
Lekarz ucieszył się, widząc, jak wraca do zdrowia. Poprosił jej przyjaciela o wyjście, żeby przyjrzeć się szwom.
-Wszystko ładnie się goi. Tylko staraj się nie robić gwałtownych ruchów, bo je naderwiesz.
Spokojnie wytłumaczył, a dla pewności zrobił kilka innych badań.
-Tak jak myślałem. Oprócz tych żeber, to nic ci nie jest. Jeżeli coś będzie się działo, zawsze możesz mnie zawołać.
-Ja chcę zobaczyć się z Tony’m.
Nalegała.
-Ja chcę tam iść.
Nie mogła się doczekać na zobaczenie się z nim.
-Hej. Spokojnie. Jeszcze trochę to potrwa, nim odzyska przytomność. Na razie zajmij się swoim zdrowiem. Na pewno ci nie ucieknie.
-Och! Okej.
Nie była tym faktem zachwycona, chociaż zgodziła się z nim. Tony nie ucieknie.
-No dobrze. To ja idę się zająć innymi pacjentami. Gdyby coś się działo, proszę zawiadom mnie.
-Jasne, doktorku.
Uśmiechnęła się, mrugając okiem. Czuła, że życie nabrało barw.

Rozdział 4: Najgorszy dzień z możliwych

0 | Skomentuj
Przyjaciółka Rhodey’go długo nie kryła się ze swoimi odczuciami. Od razu podzieliła się nimi.
-Rhodey, ty… Ty to widziałeś?
-Pepper, widziałem. Skoro on nas słyszał, to może jest jeszcze nadzieja?
-Jeszcze… jest. Pomożesz mi wrócić do sali?
Czuła się zmęczona przez samo patrzenie na tak przeraźliwy obraz. Głównie z winy maszyn. To było dla niej za wiele. Zbyt dużo wrażeń jak na jeden dzień.  Przyjaciel pomógł jej usiąść na wózek, a następnie położył na łóżku.
-On walczy. Ja jestem tego pewny.
-Wiem. On nigdy się nie podda.
Przykryła się kołdrą, układając wygodnie.
-Dzięki, Rhodey.
-Nie ma za co, Pepper. Jest już późno i wszyscy jesteśmy zmęczeni. Odpocznijmy. Jutro z samego rana tu przyjadę.
-Dobrze, więc do jutra.
Pożegnała się z nim, a on wyszedł z sali. Wpatrywała się biały, aż do mdłości sufit. Już dłużej nie mogła powstrzymywać kolejnej fali łez. Rozpłakała się jak małe dziecko. Znany jej lekarz nie mógł przejść obojętnie, widząc, jak cierpi. Odważył się wejść do jej sali.
-Dzień dobry. Jak się czujesz?
-Jest dobrze, ale czasem boli tutaj.
Wskazała na klatkę piersiową.
-Pewnie mnie czymś uderzyli.
Lekarz nieco się zmartwił, więc od razu zapytał.
-Może chcesz, żebym cię przebadał?
-Jak pan chce. W sumie… Wszystko mi jedno.
Zgodziła się. Mężczyzna chciał jakoś poprawić jej humor albo przynajmniej ulżyć w cierpieniu. Usiadł na krześle obok łóżka.
-Gorszy dzień?
-Najgorszy… z możliwych.
Westchnęła ciężko.
-Wszystko jeszcze się ułoży.
-Byłem przed chwilą w sali Tony’ego. Nie wiem czy to ty tak na niego działasz, ale wszystko wskazuje na to, że wygra tę walkę.
-Może… Nie wiem.
Dziewczyna nie była pewna, co do uczuć, a co dopiero do słów lekarza. Była zbyt przygnębiona, aby widzieć promyk nadziei.
-Hej. Nie możesz się załamać. Kto da Tony’emu siłę do walki?
-Wiem, ale… Dzisiaj ciężko… mi myśleć… dość… pozytywnie.
Z ciężkim oddechem zdołała wydusić parę słów. Przestała mówić. Yinsen zmarszczył brwi, widząc, że coś musiało być nie tak.
-Chodź. Pomogę ci wstać. Musimy zrobić prześwietlenie.
-Prze… Przepraszam. Ja nie wiem… co się… dzieje.
Miała coraz większe trudności z oddychaniem. Doktor zabrał ją na prześwietlenie. Aby ułatwić oddychanie, dał jej maskę tlenową. Po badaniu, wszystko stało się jasne.
-Masz złamane żebro. Muszę je operacyjnie nastawić. Zgadzasz się na zabieg?
Nastolatka tylko kiwnęła głową. Mała ingerencja chirurgiczna zajęła mu pół godziny. Zawiózł ją z powrotem do tego samego pomieszczenia i powoli wybudzał z narkozy. Do kroplówki dał środek przeciwbólowy.
Podczas gdy jej ciało próbowało wrócić do życia, jeden z agentów znalazł się w szpitalu. Dopytywał o Patricię w recepcji. Nie dowiedział się niczego. Jednak na szczęście zdołał złapać lekarza, który wyszedł od Pepper z zamiarem sprawdzenia stanu Tony’ego.
-Jestem Rick i byłem przyjacielem Virgila Potts. Czy mogę wiedzieć, gdzie jest Patricia?
-Dzień dobry. Rozmawiałem z policją i kazali mi nie mówić nic o tej dziewczynie, ale może dla pana zrobię wyjątek. Jednak wejdzie pan tam pod eskortą ochroniarza.
-Zapewniam, że nie chcę jej skrzywdzić. Mam coś do przekazania. Widziałem, jak Virgil umierał. Wcześniej poprosił mnie, że mam zająć się nią, gdyby coś mu się stało. Kiedyś jak był postrzelony w ramię, to zajmowałem się nią.
Agent próbował przekonać go, że ma wyłącznie dobre zamiary.
-Możliwe, że będzie wychowywać się ze mną.
Jako dowód pokazał dokument.
-To testament. My jako agenci jesteśmy gotowi na śmierć w każdym momencie. Po śmierci żony, Virgil napisał testament i zdradził mi co zawiera. Proszę zobaczyć.
Podał mu pismo, a Ho jedynie przeczytał.
-Dobrze. Może pan do niej wejść, ale ja będę przy tym. Proszę za mną.
Rick widział nieufność lekarza, lecz zdołał go jakoś przekonać do odwiedzin rannej. Leżała zmęczona i nie reagowała na nic.
-Jaki jest jej stan?
-Jest świeżo po operacji. Miała złamane żebro. Gdybym go nie nastawił, mogłoby dojść do poważnego krwawienia.
Wytłumaczył na spokojnie.
-Dziękuję za informacje. Czy mogę tu być przy niej?
-Niech będzie, ale ochroniarz jest zaraz za drzwiami.
Wyjaśnił krótko.
-Dobrze.
Mężczyzna usiadł obok jej łóżka.
-Mam nadzieję, że szybko wyzdrowieje.
-Kilka dni i powinna być do wypisu.
-To dobrze.
Nieco uspokoił się, choć zdawał sobie sprawę, że potrzebowała czasu, aby dojść do siebie. Współczuł jej, gdyż w tak młodym wieku została sierotą.
Nagle dostrzegł jak powoli uchylają się powieki śpiącej.
-Dobrze cię widzieć, Patricio. Jak się czujesz?
-Chyba… Chyba dobrze.
Zauważył, że nadal nie czuła się na siłach.  Chciał ją zostawić samą, ale od razu ścisnęła go za rękę.
-Zostań.
-O! Czyli mnie pamiętasz?
-Tak.
Stwierdziła krótko. Lekarz poprosił o wyjście z sali w celu przebadania pacjentki. Rick zgodził się.
-Operacja się powiodła. Za kilka dni powinnaś dostać wypis ze szpitala.
-Ale?
-Coś się stało?
-Bo zawsze jest jakieś „ale”.
-Tym razem, nie ma żadnego. Kości szybko się zrosną. Przyjdziesz do mnie za dwa tygodnie, żeby zdjąć szwy i to tyle. Masz wielkie szczęście, że nie oberwałaś tak mocno.
Za pozwoleniem lekarza ponownie mogła zobaczyć się z agentem. Znowu usiadł na krześle, a następnie chwycił za jej dłoń. Chciał, żeby czuła się bezpieczna.
-Już nic ci nie grozi. Zajmę się tobą.
-Czy… Czy to…
-Żaden kłopot. Potrzebujesz domu i rodziny.
Stwierdził z lekkim uśmiechem. Wciąż nie mógł przestać myśleć o śmierci przyjaciela. To była koszmarna noc dla nich wszystkich. Mimo wszystko, ochrona strzegła miejsc, gdzie leżeli ranni. Jednak i tak musiał wpisać do akt wszystkie dane z akcji.
-Nie zrobię nic wbrew twojej woli. Zadecydujesz sama, dobrze?
-Tak, ale… Ale czy widział pan… Widział pan jak on… umiera?
Po jej policzkach spłynęły łzy. Z trudem mówiła o śmierci ojca.
-Byłem sam, ale on kazał wszystkim uciekać. Posłuchaliśmy się go, a potem jak dorwaliśmy sprawcę… Widział go. Sam… Sam sprawdziłem, czy oddychał i… Patricio, bardzo ci współczuję.
Głos agenta zaczął się łamać, aż przypomniał sobie znalezione ciało. Uwolnił łzy i przytulił rudzielca.
-Jakoś to będzie. Poradzimy sobie.
Jako że doktor nadal znajdował się w sali, chciał jeszcze z nimi posiedzieć. Plany zmienił alarm z sali Tony’ego.
-Przepraszam. Muszę was zostawić.
-Coś się stało?
Dziewczyna bardzo się zaniepokoiła. On zapytał o to samo.
-Są jakieś kłopoty?
Ho nie zamierzał psuć im humoru, więc skłamał.
-Nie. Wszystko dobrze.
Patricia zauważyła, że jego słowa mijały się z prawdą.
-O co chodzi? Coś się dzieje z Tony’m?
Mężczyzna dość długo nie odpowiadał. Od razu nasuwały się przypuszczenia. Potem wyszedł z sali bez słowa.
-Proszę sprawdzić co jest grane.
Nastolatka poprosiła Ricka, aby poznał prawdę, która była zatajana. Nie miał serca jej odmówić.
-Dobrze. Za chwilę wrócę.
Pożegnał się, a następnie wyszedł. Dotarł za lekarzem pod OIOM. I właśnie za tymi drzwiami zaczęła się ostateczna walka o jedno życie.

Rozdział 3: Kropla nadziei

0 | Skomentuj
Pepper momentalnie czuła się słabsza, choć i tak leżała na łóżku. Obwiniała się o wszystko, a przez ból żeber nie potrafiła się ruszyć. Rhodey wytarł łzy, które spłynęły po policzkach.
-Nie wiem co zrobić. Boję się, że…
Przerwał, gdyż odrzucał najgorsze scenariusze, chociaż i tak siedziały w głowie.
-Idź do swojej mamy. Wesprzyj ją.
Doradziłam.
-Ja sobie poradzę. Tylko daj mi znać, że czegoś się dowiesz więcej.
Poprosiła na spokojnie, lecz i tak była bardzo zestresowana ostatnimi przygodami.
-Nie, Pepper. Mama i tak rozmawia teraz z doktorem. Potem do nas przyjdzie. Poza tym i tak mu nie pomogę. To jego walka.
W tym momencie głos chłopaka się załamał.
-Rhodey.
Dziewczyna pierwszy raz widziała go w takim stanie. Próbowała jakoś podnieść przyjaciela na duchu.
-Rhodey, musisz tam być. Musisz.
-Pepper, nie zostawię cię. Pójdziemy tam razem, gdy wydobrzejesz. Na razie odpocznij.
-Zgoda. W sumie, to nie mam wyboru.
Zgodziła się, a następnie położyła do spania.
-Idę spać, ale mnie obudź, jeśli czegoś się dowiesz.
-Masz moje słowo.
Podniósł się z łóżka Pepper i usiadła na krześle obok niej. Przez chwilę popatrzyła na chłopaka i zasnęła. Błąd. Próbowała spać, ale myśli o tacie nie pozwalały na odpłynięcie do elfów. Leżała z zamkniętymi oczami.
Po chwili, Rhodey zauważył Robertę, która przywołała go skinieniem ręki. Wyszedł przed salę, widząc w ją w jeszcze gorszym stanie niż poprzednio.
--Mamo, co się stało? Tylko mi nie mów, że…
-Nie. Rhodey. On żyje, ale lekarz nie daje mu dużych szans. Powiedział, że możemy się z nim pożegnać.
Nie wytrzymała i zalała się łzami. Syn przytulił matkę, prosząc, żeby na niego zaczekała. Wrócił do Pepper. Płacz kobiety nawet dotarł do rudzielca. Nie miała pojęcia, że tak bardzo było kiepsko z Tony’m. Obwiniała się, że przez nią Tony cierpiał, a do tego nie wiedziała, jak mu pomóc. Cierpiał, bo bronił ją. Tak jak przystało na bohatera. Nie zamierzała udawać w nieskończoność, więc odwróciła się, otwierając oczy.
-Rhodey, coś wiadomo?
-Pepper… Lekarze nie dają Tony’emu szans na przeżycie. Mamy szansę się z nim… pożegnać.
-Czyli… Czyli umiera?
Chciała być pewna, co do jego słów.
-Rhodey, czy to znaczy…
-Tak… Pepper.
Przytulił przyjaciółkę, dając jej oparcie.
-M… Muszę go zobaczyć. Muszę tam iść!
Zignorowała ból i wstała z łóżka.
-Prowadź.
Spojrzała na przyjaciela.
-Pozwól mi się z nim zobaczyć.
-Zaczekaj.
Przyprowadził wózek. Pomógł dziewczynie usiąść na niego. Przemierzali korytarze, jadąc na OIOM. Gdy byli pod drzwiami, założyli specjalne, zielone ubrania. Chwilę wahali się, zanim weszli do środka. To co tam ujrzeli było przerażające. Tony leżał na środku sali z podpiętym respiratorem oraz implant ciągle podłączonym do ładowania. Taka ilość maszyn jeszcze bardziej ich przerażała. Do tego dostrzegł też kroplówki z morfiną. Nie tak Rhodey chciał go pamiętać. Za to Pepper przez przerażenie nie chciała wstawać z łóżka. Bała się, że zemdleje przez tak przygnębiający widok. Coraz mocniej czuła się winna tak makabrycznemu stanu ciała przyjaciela. Mimowolnie popłynęły łzy.
-Mam podejść z tobą bliżej?
Widział jak się czuła. Sam nie wstydził się swoich uczuć.
-N… Nie wiem czy… Czy potrafię.
Jej głos drżał, ale z pomocą przyjaciela podeszła bliżej. Przytłaczający dźwięk dochodził do jej uszu. Szukała nadziei. Nie znalazła jej. Usiadła na krześle, zaś on obszedł łóżko z drugiej strony. Chwycił brata za rękę.
-Tony, walcz. Błagam cię.
I tak siedzieli przy nim, a czekanie nie miało końca.
-Rhodey, czy mój tata… Czy widziałeś, jak umiera? Czy coś powiedział do ciebie?
Spytała, ocierając ręką lewe oko.
-Nie, Pepper. Moją zbroję też porazili prądem i zabrali z magazynu. Gdybym był bardziej ostrożny, może twój tata nadal by żył.
Słysząc jego relację, czuła jak serce się krajało. Czuła się tak, jakby też tam była. Każde słowo, gest, a także dźwięk. Nawet wyobraziła sobie samą walkę. Nie potrafiła się oderwać od tego obrazu wyobraźni. Oboje czuli się winni za to, do czego doszło.
-Ostrzegałam go, Rhodey. Ostrzegałam, ale mnie nie posłuchał. To moja wina. Nie twoja.
Powiedziała mu to prosto w twarz, aby zrozumiał co miała do przekazania.
-Rhodey, tylko ja jestem winna. Jednak teraz muszę być silna. Oboje musimy.
Ścisnęła za dłoń Tony’ego, aby odczuł jej obecność.
-Tony, przepraszam cię. Przepraszam, że znowu cierpisz z mojego powodu. Nie tak to sobie wyobrażałeś, co nie? Jednak pamiętaj, że my tu jesteśmy. Nie zostawisz nas, bo na twoim miejscu… Na twoim miejscu walczylibyśmy całym sobą o powrót. Ty też tak zrobisz.
Szepnęła mu do ucha.
-Bo jesteś Iron Manem, a człowiek z żelaza nigdy się nie poddaje.
Spuściła wzrok, lecz nadal trzymała go za rękę. Oboje byli przytłoczeni, siedząc tu. Najgorsza była ta niepewność. Chcieli wspólnymi siłami to przeżyć. Chłopak próbował się uspokoić, bo wiedział, że nerwy na nic się zdadzą.

W jednej chwili dostrzegł, jakby Tony uronił łzę. Jednak szczęście nie trwało długo przez pojawienie się lekarza. Kazał im zakończyć odwiedziny. Zrobili tak jak chciał. Pepper także widziała to samo. Ta jedna łza coś znaczyła.

Rozdział 2: Trudno jest przekazywać złe wieści

0 | Skomentuj
Gdy restart zbroi zakończył się sukcesem, Iron Man zrzucił z siebie siatkę. Poleciał do magazynu. Od razu w oczy rzuciło mu się bezwładne ciało Virgila.
-Fix, ty bydlaku.
Ze wściekłością mierzył w mordercę. Był tak skupiony bohaterem, że nie zauważył jak jeden z agentów zakradł się za jego plecami. Jedno uderzenie paralizatora powaliło kryminalistę na ziemię. Mężczyzna podszedł do swojego przyjaciela, aby upewnić się czy rzeczywiście umarł. Sprawdził czy reagował. Nawet zbadał puls na szyi. Nie czuł go. Bez słowa patrzył na niego. Potem tylko zamknął mu powieki.
-Spoczywaj w pokoju, Virgil.
Heros podszedł do niego. Ten tylko odwrócił się do niego i pokiwał przecząco głową. Chłopakowi puściły nerwy. Wziął Fixa, rzucając go pod nogi Fury’ego.
-Zamknij go tak, żeby już nigdy nie ujrzał światła dnia.
Po tych słowach, jak gdyby nigdy nic poleciał do zbroi zdjąć zbroję. Zdołał złapać taksówkę, aby pojechać do szpitala. Tam czekała na niego mama, która czekała na jakieś wieści od lekarza. W końcu tego samego dnia również oberwał Tony, zaś jego przyjaciel na moment przywdział zbroję. Tylko dla ratowania przyjaciółki.
-Wiadomo co z Tony’m?
-Jak na razie nadal operują. Rhodey, ja nie wiem czy on z tego wyjdzie.
Syn prawniczki nie potrafił patrzeć na załamanie swojej rodzicielki, a pierwszy raz widział ją w tak fatalnym stanie psychicznym.
-Będzie dobrze. Zawołaj mnie jak tylko będzie coś wiadomo.
Poprosił, a następnie poszedł szukać Pepper. Wystarczyło zapytać kilku lekarzy, aby odnaleźć odpowiednią salę. Wszedł do środka. Stanął pod ścianą.
Nagle zauważył jak monitor zaczął piszczeć, a dziewczyna budziła się. Podbiegł do niej, łapiąc za ramiona.
-Pepper, Pepper. Już wszystko dobrze. Uspokój się. Jesteś w szpitalu. Już nic ci nie grozi.
-R… Rhodey? Co tu robisz? Co… Co się stało?
Była skołowana, a mówienie przychodziło jej z trudem przez ból.
-Odbiliśmy cię z rąk Mr. Fixa. Byłaś nieprzytomna. Może pójdę po lekarza?
-Nie trzeba. Przejdzie.
Tak przynajmniej myślała, choć czuła się tak, jakby oberwała porządnie po żebrach. Niezbyt pamiętała, do czego doszło.
-A tata… Gdzie on jest?
-Pepper, przecież widzę, że źle się czujesz. Poczekaj chwilę.
Na moment wyszedł, wracając z lekarzem. Zostawił ich i poszedł na korytarz. Dość szybko ją zdiagnozował, więc pozwolił mu wrócić do sali.
-No i jak? Co powiedział lekarz?
-Że lekkie stłuczenie. Nic wielkiego. Wyliżę się. Muszę zadzwonić do taty. Niech wie, że nic mi nie jest. Pewnie siedzi i się martwi.
Przyjaciel wstrzymał oddech. Nie był w stanie okłamywać przyjaciółki. Usiadł obok niej. Musiał zastanowić się jak przekazać tak złą wiadomość.
-Pepper… Zawiodłem ciebie i twojego tatę… Nie zdołałem go uratować…
-Co?!
Czuła, jak serce łamie się na pół. Niedowierzała jego słowom.
-N… Nie! Nie! Nie.
Tak się zdenerwowała, że odpięła się od kabli. Wybiegła z sali. Rhodey zdołał ją zatrzymać na środku korytarza.
-Pepper, błagam cię. Uspokój się.
-Jak mam się uspokoić?! Jak?! Nie wierzę, że kłamiesz, ale… Ale nie chcę wierzyć, że… Że to… prawda.
Zabrakło jej powietrza na dalsze mówienie, a ból nasilił się.
-Pepper! Musiałaś się ruszać?!
Wziął ją na ręce, zanosząc z powrotem do sali.
-Musisz odpocząć.
Położył dziewczynę na łóżko.
-A Tony? Co z nim?
Histeryk nie chciał jej bardziej dobijać, więc odparł krótko.
-Dobrze.
-Rhodey, powiedz. Nie chcę być okłamywana, bo będę się martwić. Bardzo.
-Pepper, idź spać. To był ciężki dzień. Musisz odpocząć.
-Nie.
Zaparła się.
-Chcę wiedzieć.
-Ech. No dobrze. Tony… jest operowany.
-W… Wiedziałam. P… Po prostu wiedziałam. Daj znać, jeśli będziesz coś wiedział.
-Zostanę tutaj z tobą. Moja mama czeka na jakieś wieści. Gdy tylko się czegoś dowie, zadzwoni do mnie.
-A co będzie dalej? Znowu spróbują mnie porwać, Tony’ego skrzywdzą, a tata… Tatuś!
Wypłakała się w poduszkę. Bardzo żałowała, że nie mogła zobaczyć ostatnich chwil ojca. Przyjaciel jedynie ją przytulił.
-Nie martw się. Już was nie skrzywdzą. Mr. Fix siedzi w więzieniu. Jesteście bezpieczni. Żałuję tylko, że nie dotrzymałem słowa danego Tony’emu i nie uratowałem twojego taty. To moja wina.
-Nie masz za co się obwiniać. Jestem tylko ciekawa co ze mną zrobią. Nie chcę trafić do żadnego przytułku.
Nastolatka miała złe myśli co do swojej przyszłości. Nie wiedziała, jak to będzie. Z kim zamieszka? Czy nadal będzie zadawać się ze swoimi znajomymi?
-O to nie musisz się martwić. Jestem pewny, że mama ci przygarnie tak jak zrobiła z Tony’m. Po wypadku, Tony też był zagubiony, a mimo wszystko, jego życie znowu się ułożyło.
-Mieć trójkę pod jednym dachem? Myślisz, że… Że nie będzie to problem?
Nie pragnęła być ciężarem dla Roberty.
-Pepper, daj spokój. Przecież nie zostawimy cię samej.
Przez dzwoniący telefon musiał uwolnić dziewczynę z uścisku.
-Tak mamo? Co z Tony’m?
Na same wieści o stanie brata zbladł, aż musiał usiąść obok Pepper.
-Dobrze.
Po tych słowach, rozłączył się.
-Rhodey? Rhodey, co się stało? Chodzi o Tony’ego?
Zamarła, widząc jego bladą twarz.
-Tak… Właśnie skończyła się operacja. Pepper… On jest utrzymywany w śpiączce farmakologicznej.
W jego oczach zebrały się łzy.

-Według mamy… maszyny utrzymują go przy życiu. Najbliższe godziny będą decydujące.

~~~~~**~~~~~
Infinity War za mną, a emocje nadal nie opadły. Jeden z dość gigantycznych filmów, ale nie zawiódł. A tak mijając ten temat to jest rozdział drugi.

Rozdział 1: Jesteś skończony

0 | Skomentuj
Każdy ma jakieś lęki. Niektóre są dla nas bezlitosne, a pewna część nie pozwala nam żyć normalnie. Nawet, gdy czuje się pozorny spokój, znikąd pojawia się strach. Strach rośnie, aż zaczynamy bać się własnego cienia. Pepper była już kilkakrotnie porywana przez terrorystów. Teraz ponownie siedziała w jakimś magazynie pod strażą Maggi.
-Pilnujcie jej, a ja muszę zadzwonić do pewnej osoby.
-Dobrze, szefie.
Mężczyzna oddalił się od nich i chwycił za telefon. Wybrał numer do Mr. Fixa.
-Mamy dziewczynę. Możesz zaczynać.
Kryminaliści wiedzieli, że dziewczyna była córką agenta FBI, więc mogli ją wykorzystać do zniszczenia całej agencji. Nefaria z pomocą Fixa wrzucił nagranie do ich komputerów.
-Wabik zarzucony. Wkrótce będzie po wszystkim.
Tymczasem Virgil siedział w domu. Zerwał się na wiadomość od kolegi z pracy.
-Hej! Co jest grane? Wyjaśnij.
-Chodzi o twoją córkę. Mamy przerąbane.
-Co… Co z nią?
Był zdenerwowany, bojąc się o jej życie. Obawiał się, iż po raz kolejny została porwana.
-Virgil, oni chcą ciebie.
-Ale czemu mnie?! O co im chodzi?!
-Stary, nie denerwuj się. Wysłaliśmy już jednostki po całym mieście. Szukamy w każdym magazynie. Wiesz, że znamy ich kryjówki. Spokojnie. Radzę ci odpocząć.
-Dzięki.
Tylko tyle zdołał powiedzieć, kończąc rozmowę. Długo czekał na jakieś wieści agentów. Godziny dłużyły się, a on chodził nerwowo po całym domu. Wreszcie po dwóch godzinach, otrzymał wiadomość.
„Czekamy na rozkaz. Są w potrzasku.”
Zabrał wszystko co potrzebne i niezwłocznie opuścił dom, zamykając drzwi na klucz. Dość szybko dołączył do swoich ludzi. Obstawili cały teren. Dał im znak do ataku. Wparowali do środka.
-FBI, nie ruszać się!
Nagle dostrzegł jak Iron Man wylądował przed nim, który chronił jego tyłu. Walka ze złoczyńcami poszła bardzo gładko. Poddali się dobrowolnie.
-Coś tu nie gra. Normalnie nie poddaliby się tak łatwo.
-Masz rację, blaszak… Pepper, gdzie jesteś?!
Ruszył przed siebie, aż dostrzegł znajomego rudzielca. Jednak nie była sama. Jedna osoba ją zasłaniała.
-Mr. Fix?
-Nie inaczej. Jak rozumiem, to przyszedłeś się poddać? Bardzo mądrze.
Bohater od razu wszedł za ojcem porwanej. Zasłonił go własnym ciałem.
-Czego chcesz, Fix?
-Panie Potts, miło było znów cię spotkać. Stare, dobre czasy powracają.
Puścił Pepper wolno, zaś rodzic podbiegł do niej. Próbował ją uspokoić, gdyż była cała roztrzęsiona.
-Już dobrze, słonko. Jestem tu. Jestem.
Pilot zbroi miał pewne przeczucie. To mogła być pułapka. Bez wahania zaczął mierzyć w handlarza bronią.
-Blaszaku, zabierz ich stąd. Niech wszyscy wyjdą. Poza nim.
Wskazał na Fixa. Chłopak miał pojęcie co się może stać.
-Zabierz ją.
Poprosił herosa.
-Zabierz ją do szpitala.
-Nie zostawię pana samego.
Odwrócił się do jednego z agentów.
-Zabierzcie ją i uciekajcie. Nie pozwolę, żeby coś mu się stało.
-Idźcie! Poradzę sobie.
Nalegał, aby wszyscy go posłuchali, bo zdawał sobie sprawę, że takiego człowieka nie wolno lekceważyć.
-Niestety, ale muszę panu odmówić.
-O! Mamy bunt. Niedobrze.
Znienacka kilka agentów Magii wstało na równe nogi i rzuciła siatkę na zbroję. Nie mógł się ruszyć, zaś pancerz wyłączył się. Musiał czekać na koniec restartu.
-Wyrzućcie go!
Rozkazał Fix i jego ludzie podnieśli blaszaka.
-A ty zostajesz, Potts.
Wszyscy zniknęli w mgnieniu oka. Pozostali sami. Virgil rozumiał wszystko. Czuł, że nic więcej nie zdziała. Jednak bardziej chciał zapewnić bezpieczeństwo swojej córeczce. Bez względu na to czy przez to zginie.
-No to może coś chcesz powiedzieć?
Wymierzył pistoletem w czoło. Przeładował broń.
-Tak, Fix. Jesteś skończony.
Nastąpił strzał. Potem nie było już nic. Ciało upadło na podłogę, brudząc ją we krwi.

~~~~****~~~~~
No i jest. Wreszcie jakieś opowiadanie i te, które miało oparcie na grze Role Play. Oby komuś się spodobało. Za literówki i błędy przepraszam.

"Karuzela"- największy dramat wszech czasów

0 | Skomentuj



Dr Yinsen: Ładuj do 300.

Dr Bernes: Uwaga. Strzelam.

Dr Yinsen: Bez zmian. Zwiększ moc.

Dr Bernes: Odsunąć się. Defibrylacja.

Uderzyła po raz kolejny, aż spojrzała na kardiomonitor z sali operacyjnej.

Dr Bernes: Wrócił rytm zatokowy.

Dr Yinsen: Tylko na jak długo? To już trzecie zatrzymanie krążenia, a czas ucieka, Victorio. Co jeśli teraz go nie uratujemy?

Dr Bernes: Hej. Jeszcze nie wszystko stracone. On walczy.

Dr Yinsen: Nadal nie mogę w to uwierzyć. Co on wyrabiał? To nie mieści się w głowie.

Oboje nie mieli bladego pojęcia, iż Anthony Edward Stark walczył o życie, bo właśnie miał najgorszy dzień z możliwych.

~*Kilka godzin wcześniej*~

Cała trójka siedziała w zbrojowni. Tony majstrował kolejne ulepszenia dla zbroi Iron Mana, Pepper męczyła ojca przez telefon, zaś Rhodey siedział z książką od historii. W skrócie? Dzień jak co dzień. Co się może stać?

Kiedy głośny alarm rozległ się po bazie, jak oparzeni podbiegli do fotela. James zasiadł za sterami, a pozostała dwójka zerknęła mu przez ramię.

Tony: Co mamy?

Rhodey: Nie wiem. Komputer wykrył jakąś dziwną energię.

Pepper: Będziesz chciał to sprawdzić, co? Oj! Nie znamy cię od wczoraj. Nawet nie próbuj ściemniać.

Tony: Taa… Chyba, aż za dobrze znacie moje nawyki. To czasem wydaje się trochę przerażające.

Stwierdził z głupawym uśmieszkiem, a następnie wszedł do zbroi. Wyleciał przez tunel, kierując się na miejsce sygnatury. Nie dostrzegał nikogo.

Tony: Dziwna sprawa. Komputer, przejdź przez wszystkie… Aaa!

Rhodey, Pepper: TONY!

Usłyszał krzyk przyjaciół, chociaż bardziej skupił się na bólu kręgosłupa. Zdołał wstać na nogi. Dostrzegł znajomego nemezis, przez którego wielokrotnie walczy o życie.

Tony: No to się wkopałem.

Whiplash: Tak sądzisz?

Oplótł pancerz swoimi biczami, rzucając przez skrzynie w porcie. Nie musiał długo czekać na piekło, gdyż ledwo czuł plecy.

Gdy Whiplash już leciał w jego kierunku, szybko podniósł się i strzelił z repulsorów. Oponent zaśmiał się.

Tony: Co cię tak bawi, Whiplash?

Whiplash: Mnie? A może jego?

Tony: Hę?

Nie rozumiał jego słów. Pojął je dopiero jak poczuł obcą rękę wewnątrz. Jednak ta dłoń nie skupiała się na implancie, ale na żebrach.

Tony: Ty…

Duch: Nie gorączkuj się, Anthony.

Tony: Aaa!

Mocnym ściskiem złamał jedno z żeber.

Duch: Po prostu nie ruszaj się, a ból stanie się przyjemniejszy. Nawet go polubisz.

Zaśmiał się złowrogo. Geniusz szukał jakiegoś rozwiązania z pułapki. Był uwięziony. W potrzasku. Przyjaciele bezradnie patrzyli na to jak moc zasilania spadała coraz niżej.

Pepper: Tony, wróć do nas. Wróć.

Rhodey: No dalej, chłopie. Walcz. Dasz radę.

Mogli tylko czekać. Nic więcej nie byli w stanie zrobić. I to dobijało ich najbardziej. Na dalszy rozwój wypadków nie musieli długo czekać.

Pepper: Rhodey?

Rhodey: Coś nie tak?

Pepper: Popatrz!

Wskazał na skaner, który wykrył sygnaturę maski. Przerażenie sięgnęło zenitu. Gdyby mieli zbroje, mogliby udzielić wsparcia. Niestety, lecz na nieszczęście byli bez nich.

Kiedy oni błagali o bezpieczny powrót bohatera, trzeci gracz wkroczył do akcji. Z ukrycia wystrzelił wiązkę paraliżującą cały system zbroi.

Tony: Nie. NIE!

Krzyknął, upadając na ziemię. Musiał liczyć na to, że restart nie potrwa za długo i dożyje kolejnego dnia. Wróci do bliskich, dzieląc się z nimi swoim uśmiechem.

Whiplash: Oj! To już chyba po tobie, blaszaku.

Tony: Nie… wydaje… mi… się. Ach!

Duch: Dopilnujemy, że umrzesz szybko i bezboleśnie.

Uśmiechnął się, lecz nikt tego nie widział przez zasłoniętą twarz. Swoją dłonią złamał kolejne żebro. Chłopak jedynie krzyczał z bólu. Coraz trudniej mu się oddychało. Nie zamierzał panikować. Wykorzystał ostatnią deskę ratunku.

Po przywróceniu podstawowych funkcji zbroi zaczął działać.

Tony: I… Impuls… elektro… magnetyczny… Już!

Siła ładunku odrzuciła zjawę daleko, lecz pozostała dwójka nadal nie poddawała się. Biczownik rzucił pięć mini bomb na Iron Mana, Madame Masque dołożyła swoją „niespodziankę”, zaś Duch czekał w pogotowiu na najlepszy moment, aby pozbawić życia Starka. Mógł to zrobić w jeden sposób. Wyrwać mechaniczne serce. Uzbroił się w cierpliwość, czekając na wybuch. Pilot nie był w stanie ich zdjąć. Były nie do rozbrojenia.

Nagle nastąpiła potężna eksplozja. Krzyk przepełniony bólem oraz strach nad śmiercią przepełnił jego ciało. Leżał daleko od kryminalistów. Wszelkie funkcje wyświetlały się na czerwono.

<<Uwaga. Wykryto nadmierne obciążenie serca oraz złamanie żeber. Możliwe dodatkowe urazy. Konieczna interwencja medyczna>>

Tony: Tak… Ach! Wiem.

Rozumiał jak bardzo utknął. Mimo tych obrażeń, podniósł się. Tak jak przystało na bohatera wykutego w ogniu. Wstał, ruszając pełną mocą na Whiplasha. Uderzał z repulsorów naprzemiennie w jego dłonie.

Whiplash: Jeszcze masz siłę walczyć? Co powiesz na to?

Nie spodziewał się takiej sztuczki ze strony sługusa Fixa. Nigdy nie przypuszczałby, że bicze mogły być zmodyfikowane do takiego stopnia, aby przepaliły przewody oraz dosięgnęły użytkownika zbroi. Wróg oplótł go nimi, porażając wszystko. Stertę blachy oraz człowieka, który z trudem znosił następne obrażenia. Na pech cała ta „zabawa” jeszcze się nie miała zakończyć.

Nastolatek wariował przez ból, aż sam chciał wyrwać sobie implant z piersi. Duch od razu zareagował. Jako że kawałki blachy odsłoniły większą część ciała, Whitney ruszyła do działania. Tony nie widział jej, bo bardziej skupił się na najemniku co ściskał mechanizm.

Duch: Zanim wyrwę twoje mechaniczne serce, to może chcesz coś powiedzieć?

Tony: Nie… Nie… przegrałem. Ach! Jeszcze… nie.

Duch: Hmm… Upór pełny podziwu, lecz wszystko ma swoje granice wytrzymałości, młody.

Znienacka poleciał pocisk, trafiając w ramię.

Tony: Ach! Co to…

Duch: I właśnie twoja granica została przekroczona.

Więcej nic nie usłyszał. Szumy w głowie, ból ciała oraz krew. Upadł, trzymając się za implant i pogrążył się w czerni.

Duch: Cóż… To było dość banalne. Robota skończona.

Whiplash: Ja tam nie wiem. Może jeszcze żyć.

Whitney: Ma rację, dlatego upewnię się.

Podeszła do chorego. Przyłożyła palce do jego szyi.

Whitney: Żyje, więc trzeba go dobić.

Pomyślała, chwytając za broń. Już miała wystrzelić, lecz niespodziewanie zostali otoczeni przez agentów T.A.R.C.Z.Y. Musieli skapitulować. Zdołali jakoś uciec. Fury nie zwracał na nich uwagi. Potrzebował Iron Mana. Żywego, więc podszedł z lekarzem dla sprawdzenia stanu Anthony’ego.

Lekarz: Ledwo żyje, ale on… umiera.

Fury: Trzeba dzwonić do dzieciaków, ale wpierw zabierzmy go stąd.

Rozkazał, a jednostki medyczne wykonały polecenie bez sprzeciwu. Generał wiedział, że czas działał im na niekorzyść. Musieli działać szybko. Od razu wybrał numer do Rhodey’go. Bez wahania odebrał. Rozmowa trwała dość krótko, ale otrzymał potrzebne informacje. Gaduła musiała rozplątać swój język.

Pepper: Co się stało, Rhodey? Kto dzwonił?

Rhodey: Mają… Tony’ego. On… On umiera.

Pepper: Co?! Jak to? Nie! To niemożliwe!

Krzyczała na całe gardło. Przyjaciel podszedł do niej i przytulił, starając się ukoić psychiczny ból dziewczyny.

Rhodey: Tony walczy. Już wzywają doktorka. Będzie dobrze, Pepper.

Pepper: Musi być. Musi.

Tylko tyle zdołała powiedzieć. Emocje wzięły górę. Po prostu wybuchła płaczem.

Podczas kiedy oni uspokajali się nawzajem, Ho Yinsen wraz z Victorią Bernes pojawili się na helikarierze. Fury nie powiedział im o sekrecie Iron Mana. Ściemniał o przypadkowym znalezieniu. Nie dociekali prawdy.

Dr Yinsen: No dobra. Musimy wiedzieć, w jakim jest stanie. Czy implant ucierpiał?

Fury: Nie wiem. Sądząc po pęknięciach, to widocznie nie miał szczęścia.

Dr Yinsen: Rany! Co z tym dzieciakiem jest nie tak? Zawsze znajduje się w dziwnych miejscach z nietypowymi obrażeniami.

Westchnął ciężko. Wraz ze swoją partnerką z pracy przyszli do sali Tony’ego. Widok był bardzo makabryczny. Kobieta zasłoniła usta z przerażenia. Lekarz jedynie szeroko otworzył oczy ze zdziwienia.

Dr Yinsen: Ja cię kręcę!

Dr Bernes: Jakie są obrażenia?

Spytała medyka T.A.R.C.Z.Y. Lista obrażeń skołowała lekarkę. Nie wierzyła, w co się wpakowała. Jednak chciała pomóc. Tak jak zawsze.

Dr Yinsen: Bierzemy go na blok. Już!

Natychmiast zabrali łóżko z umierającym na salę operacyjną. Byli gotowi na wszystko. Sprawnie przygotowali się, czyli umyli ręce, założyli rękawiczki, fartuch chirurgiczny, maskę, czepek oraz wyjęli zestaw wszelkich narzędzi i postawili przy stole. Przenieśli chłopaka na niego, intubując go i podłączając do kardiomonitora. Jednej osobie z personelu kazali przynieść krew.

Dr Yinsen: Gotowa?

Dr Bernes: Ho, teraz nie ma czasu na takie pytania. Musimy działać.

Dr Yinsen: Dobrze, więc uznaję to za „tak”.

Dr Bernes: Od czego zaczynamy?

Dr Yinsen: Żebra, a potem wstawiamy nowy rozrusznik. Reszta dopiero później. Zrozumiałe, Victorio?

Dr Bernes: Tak.

Odparła krótko, biorąc się do pracy. Lekko nacięła skórę, wyjmując delikatnie przewody wraz z mechanizmem na wierzch.

Dr Yinsen: Nie odłączaj. Jeszcze mamy czas. Przygotuję nowy. Możesz w tym czasie ogarnąć kości.

Nie odpowiadała tylko od razu przystąpiła do działania. Nastawiła je i użyła specjalnego zszywacza, a także kleju do wzmocnienia ich.

Dr Bernes: Gotowe. Mogę już odłączać?

Dr Yinsen: Tak, ale ostrożnie.

Położył implant obok, przygotowując się na najgorsze.

Dr Yinsen: Powoli i bez pośpiechu, bo wszystko pójdzie w diabli.

Dr Bernes: Wiem… Najważniejsze jest… spokój.

Zawahała się, gdyż kardiomonitor zaczął piszczeć.

Dr Bernes: Cholera. Puls słabnie.

Gdy lekarze walczyli o życie bohatera, jego przyjaciele znaleźli się już w bazie powietrznej. Dowiedzieli się o operacji. Załamani siedzieli przed blokiem, modląc się, aby Tony nie uciekł do zaświatów.

Pepper: Rhodey… Czemu… Czemu nie mogliśmy… nic zrobić?

Rhodey: Po prostu nie mogliśmy, Pepper. On wydobrzeje. Wychodził z gorszych przygód.

Pepper: Ale… Ale oni… Oni mówili, że… Że…

Histeryk przytulił rudowłosą.

Rhodey: Grunt to nie poddawać się. Tony by tego chciał. Pamiętaj o tym.

Pepper: P… Pamiętam. Dziękuję.

Cieszyła się, mając w nim oparcie. Nieco uspokoiła się i jedynie uzbroiła się w cierpliwość. Znała możliwości cudotwórców. Jeszcze nigdy nich nie zawiedli, chociaż zawsze mógł zdarzyć się ten pierwszy raz.

Nagle zauważyli kobietę, która biegła z białym pojemnikiem przeznaczonym na krew. Wiedzieli, iż musieli być silni.

Piętnaście minut później, specjaliści zdołali przywrócić odpowiednie parametry, zaś dostarczona krew rozwiązała jeden problem. Pozostały następne.

Dr Yinsen: No dobra. Jest stabilny. Na razie, więc musimy się pospieszyć. Przechodzimy do wymiany.

Lekarka uważnie przyjrzała się przewodom z urządzenia. Wiedziała, jak je odłączyć i zamienić. Ostrożnie odpinała zniszczoną technologię.

Dr Yinsen: Spokojnie. Wszystko jest na dobrej drodze.

Po chwili, każdy z kabli był odpięty. Ho zajął się podłączeniem nowego rozrusznika. Nie robił tego pierwszy raz, więc o pomyłkach nawet nie było mowy.

Dr Yinsen: Dobrze. I o krzyku. Teraz restartujemy i uruchamiamy. Łatwizna, nie?

Dr Bernes: Raczej nie.

Wskazała na ramię, z którego sączyło się coraz więcej krwi.

Dr Yinsen: Cholera jasna! Co jest grane?! On się zaraz wykrwawi! Potrzeba więcej krwi! Leć!

Przyjaciółka błyskawicznie wybiegła z sali po dodatkowe worki z osoczem. Dzieciaki zauważyli ją i na moment wstali. Strach o Iron Mana nasilił się jeszcze bardziej, a łzy rudzielca to potwierdziły. Kobieta wróciła bardzo szybko, podając worki do transfuzji. Ho nie wykorzystywał ich. Odłożył je na bok.

Dr Bernes: Coś nie tak?

Dr Yinsen: Chyba coś przeoczyliśmy.

Wskazał na to samo ramię co poprzednio.

Dr Bernes: Niedobrze. Widocznie został czymś otruty.

Powoli wyjmowała odłamki na metalowy stół. Był ich niewiele, ale uporała się z nimi.

Dr Bernes: Muszę stworzyć odtrutkę. T.A.R.C.Z.A. nie powinna mieć nic przeciwko mieszankom.

Dr Yinsen: Raczej nie, ale nie mamy czasu, aby nad tym myśleć.

Stwierdził, spoglądając na wariujące odczyty maszyny. Skakały w górę i dół. Oboje byli przerażeni, lecz w tej pracy liczyła się cierpliwość, a przede wszystkim opanowanie.

Po kilku minutach, antidotum było gotowe. Całą zawartość pobrała do strzykawki, a następnie zaaplikowała do wenflonu.

Dr Bernes: Podane. Teraz musimy czekać.

Dr Yinsen: Zaszyję ranę, a potem uruchomię implant.

Dr Bernes: A nie lepiej najpierw go uruchomić? Serce nie działa bez niego.

Dr Yinsen: Wiem o tym, ale najpierw trzeba zaszyć, żeby krew już nie wydostawała się z ciała. Serce jeszcze wytrzyma.

Dr Bernes: Obyś miał rację.

Zgodziła się. Dla pewności kontrolowała funkcje życiowe operowanego. Założenie szwów nie trwało zbyt długo, dlatego też mogli przejść do najważniejszego elementu. Mężczyzna ustawił rozrusznik do pobudzenia chorego organu, a potem przygotował się do jego uruchomienia.

Dr Yinsen: Odsuń się. Strzelam.

Użył niewielkiej ilości energii w celu aktywacji mechanizmu.

Dr Bernes: Nadal bez zmian.

Dr Yinsen: Spróbuję jeszcze raz.

Zwiększył nieco moc, lecz na tyle, żeby ładunek elektryczny nie zabił chłopaka. Victoria przyjrzała się biciu serca.

Dr Bernes: Działa.

Dr Yinsen: Na pewno?

Zwątpił, widząc kolejny skok.

Dr Bernes: Cholera! Co tym razem?!

Dr Yinsen: Sprawdzę.

Przejechał tabletem wzdłuż ciała chorego. Jego mina nie wskazywała na dobre wieści. Chciała zapytać o odkrycie. Sam się nim podzielił.

Dr Yinsen: Jest uraz głowy. Zajmiemy się nim, ale wstawmy rozrusznik.

Dr Bernes: Może… Może wezwę kogoś do pomocy. To za dużo roboty, a czas ucieka, Ho.

Dr Yinsen: Nie, Victorio. Poradzimy sobie.

Dr Bernes: Jak zawsze?

Dr Yinsen: Jak zawsze.

Powtórzył za nią. Pomimo sporego zmęczenia, przez ciągłą adrenalinę zdołali utrzymać się na nogach.

Po wstawieniu wspomagacza, zaszyli rany.

Dr Yinsen: Potrzeba krwi.

Dwa razy nie musiał powtarzać. Podała mu jednostki, a ich zawartość wpływała do krwiobiegu. Ponownie stan się stabilizował. Teoretycznie tak. Jednak…

Dr Bernes: Coś tu nie pasuje.

Dr Yinsen: Nie mamy wyjścia. Musimy go otworzyć jeszcze bardziej. Przygotuj narzędzia.

Kobieta na samą myśl poczuła ciarki na plecach, a żołądek zrobił fikołka. Jeszcze nigdy nie robiła trepanacji czaszki. Musiała przełamać się i pomóc Yinsenowi. W przeciwnym wypadku, ich pacjent umrze na stole.

Podczas tej niebezpiecznej ingerencji chirurgicznej, do przyjaciół Tony’ego dołączyła Roberta. Nie minęło pięć sekund, a już zaczęła po nich krzyczeć.

Roberta: Siedziałam sobie spokojnie w domu, a tu nagle dzwonią do mnie, że Tony jest umierający. Wyjaśnicie mi to?!

Rhodey: Mamo, my… My sami nie wiemy.

Roberta: Oj! Nie nabiorę się na wasze kłamstwa. Mówcie jak go tego doszło?!

Pepper: Pani Rhodes, proszę się uspokoić. On… On przeżyje to i… I wygra tę walkę.

Prawniczka musiała usiąść. Udawała twardą, lecz w środku jej serce się krajało.

Roberta: Tony, coś ty najlepszego narobił?

Cała trójka pragnęła szczęśliwego zakończenia. Tylko czy było ono możliwe? Specjaliści operowali kolejne godziny z coraz większym trudem. Nie mogli przerwać.

Dr Bernes: Trzymasz się jakoś? Usunęliśmy krwiak. Możemy chwilę odsapnąć.

Dr Yinsen: Ja się trzymam rewelacyjnie. Zważywszy na fakt, że Tony umrze, jeśli przez zmęczenie zabiję go tu i teraz. Oczywiście, że czuję się znakomicie.

Lekarka poczuła sarkazm w jego głosie. Chwyciła przyjaciela za rękę.

Dr Bernes: Poradzimy sobie. Razem.

Jej słowa jakoś dały światło w tej bezwzględnej ciemności umysłu. Potrzebowali odpoczynku, lecz ciało chorego wpadło w silne konwulsje. Victoria podała odpowiednie leki dożylnie, aż mięśnie rozluźniły się.

Dr Yinsen: Zdecydowanie nie mamy już czasu.

Dr Bernes: Dajmy opatrunki na oparzenia. To drugiego stopnia, więc nie dojdzie do martwicy tkanek.

Dr Yinsen: Oby.

Pesymizm partnera zaraził ją, niczym wirus. Sama straciła nadzieję. Ho zajął się oparzeniami, dając na nie żelowe opatrunki. Kobieta jedynie obwinęła bandażem klatkę piersiową, ramię z raną postrzałową i głowę.

Dr Yinsen: Chyba… Chyba po… problemie.

Dr Bernes: Ho!

Złapała go, nim upadł. Pomogła mu usiąść.

Dr Bernes: Wiem, że jest ciężko, ale… Ale jeszcze tylko trochę. Błagam… Wytrzymaj. Sama sobie nie dam rady.

Dr Yinsen: Dasz, dasz. Więcej… wiary.

Pozorny spokój zmienił pisk maszyny. Stało się najgorsze. Serce Tony’ego przestało bić.

Dr Bernes: Nie! Tylko nie teraz!

Była załamana. Musiała sama poradzić sobie z brakiem krążenia. Zaczęła uciskać klatkę piersiową.

Dr Bernes: No dalej, Tony. Wiele już zniosłeś. Już jesteś w domu. Wrócisz… do przyjaciół. Do rodziny… Błagam cię! Walcz!

Po trzydziestu uciśnięciach, wzięła specjalny defibrylator do ręki. Uderzyła raz, a ładunek przeszedł przez ciało chorego. Nie zadziałało. Zwiększyła moc.

Dr Bernes: Strzelam!

Po raz drugi uderzyła, lecz z nieco większą mocą. Nawet podanie adrenaliny nie pomogło.

~*Obecnie*~

Stan ich pacjenta pogarszał się z minuty na minutę. Trzykrotna defibrylacja nic nie zmieniła. Powoli ręce lekarki były niezdolne do pracy. Coraz bardziej odczuwała zmęczenie. Ledwo oddychała, nogi trzęsły się, zaś posługiwanie się dłońmi też miało wiele do życzenia.

Dr Bernes: No dalej! Żyj!

Nie miała siły na masaż serca. Ledwo zdołała wykrzesać z siebie energię. Zwiększyła moc urządzenia, uderzając. Spojrzała na monitor ze łzami w oczach.

Dr Bernes: Wrócił… On… żyje.

Dr Yinsen: Victorio!

Nogi odmówiły jej posłuszeństwa i upadła na podłogę. Yinsen podniósł ją z ziemi.

Dr Yinsen: Spisałaś się… na medal. Gratuluję… Już koniec.

Dr Bernes: Wreszcie.

Z trudem wydusiła z siebie. Na ich szczęście więcej niespodzianek nie było. Trzymali się, aby nie upaść. Ledwo wyszli z sali, aż zostali zaatakowali pytaniami. Byli wycieńczeni, co nawet Fury widział.

Fury: Dobra robota. Tak myślę, bo żyje, prawda?

Dr Yinsen, Dr Bernes: ŻYJE.

Odparli słabo. Medycy z agencji zabrali chorego, a pozostała część wzięła lekarzy do jednego z pokoi. Pozwolili im odpocząć. Zasłużyli sobie na chwilę wytchnienia. Od razu zasnęli. Monitorowaniem stanu zajęły się odpowiednie jednostki T.A.R.C.Z.Y. Roberta nie pojmowała przez jakie piekło musiał przejść jej wychowanek. Rhodey z Pepper jedynie cieszyli się, słysząc dobrą wiadomość. Podeszli do sali chorego. Popatrzyli przez szybę, a widok był przytłaczający.

Pepper: Rhodey…

Rhodey: Wiem, Pepper. Wrócił do nas… Wrócił.

Dni zmieniały się w tygodnie. Tygodnie przekształciły się w miesiące, a cały proces leczenia potrwał pół roku. Lekarze czuwali przy nim, kontrolując wszystko. Nie obyło się bez niespodzianek, lecz poradzili sobie. Sześć ciężkich miesięcy zakończyło zwariowane wesołe miasteczko z mnóstwem atrakcji. Karuzela przestała się kręcić, a pozostałe zabawki również zniknęły.

Po tym czasie, Tony opuścił helikarier, a wrogowie, którzy tak go skrzywdzili, zniknęli. Nikt nie wiedział co się z nimi działo. T.A.R.C.Z.A. chroniła nastolatków, aby w razie niebezpieczeństwa mogli wrócić do domu.

~~~~~~***~~~~~~
Źle ze mną jak zapomniałam co dzisiaj za dzień. Co roku były organizowane konfy z okazji rocznicy emisji pierwszego odcinka. To był takie Dzień IMAA. Grupa już dawno się rozpadła. Jednak warto powspominać dlaczego akurat ten serial tak bardzo wkręcił. A to akurat było moje drugie fanfiction.

Bajeczka: Ostatnia minuta

0 | Skomentuj
                

Tony zszedł z Rhodey’m na śniadanie. Zjedli grzanki przyrządzone przez Robertę. Tak im zasmakowały, że nie chcieli odrywać się od talerza. Jednak szkoła wzywała, więc podziękowali jej i poszli na lekcje. Histeryk był w swoim żywiole już na pierwszej godzinie przez wykłady na temat Pearl Harbor. Nawet rozpoczął swoją wymianę myśli z profesorem, przez co uczniowie momentalnie zasypiali. Wszyscy poza Tony’m. Ciągle nasłuchiwał raporty policyjne, szukając kłopotów. Nie było nic niezwykłego, dlatego odpuścił.
                Gdy lekcja skończyła się z bólem głowy u wychowanków Kleina, cała trójka postanowiła zjeść lunch na dachu Akademii Jutra. Nie było tam nikogo, więc rozmawiali bardzo swobodnie. Pepper wpierw uderzyła panikarza w głowę. Ten ze złością spojrzał na nią, żądając wyjaśnień. Rudzielec wypowiedział się o tym w niecałą minutę, opisując w głośnej tonacji głosu jak bardzo miała ochotę go ukatrupić za te „nieludzkie” tortury” dla mózgu i uszów. Geniusz lekko uśmiechnął się. Świetnie się bawił, słuchając ich sprzeczki.
                Nagle chłopak otrzymał alarm ze zbrojowni, zaś komputer wysłał na jego komórkę wszelkie dane o tym. Przeprosił przyjaciół i wybiegł. Oboje nie mieli bladego pojęcia, z kim musiał się zmierzyć. Byli zmuszeni zostać w szkole ze względu na surowych oraz stanowczych rodziców. Zdawali sobie sprawę, że z prawniczką i agentem FBI nie mają szans na wygraną. Posłusznie siedzieli na angielskim, choć błagali o dzwonek. Syn Roberty siedział jak na szpilkach. Bał się, że Iron Man wpadł na trudnego przeciwnika, a już nieraz mierzył się z takimi oponentami, którzy prawie posłaliby go do piachu.
                Podczas, gdy oni walczyli o przetrwanie na nudnych zajęciach, bohater już rozpoczął swój pojedynek z wrogiem. Nie walczył z jednym. Był uderzany z każdej strony przez bicze Whiplasha, blastery Ducha, rakiety Iron Mongera, a nawet miażdżony stopą Crimson Dynamo. Heros z trudem odpierał ataki. Walczył ostatkami sił, lecz coraz gorzej je znosił. Jego serce chciało… poddać się. Skapitulować, ale on nie zamierzał paść trupem. Zaryzykował, uderzając z olbrzymiego ładunku elektromagnetycznego. Od razu zostali odrzuceni daleko. Zjawa zaśmiała się i stwierdziła, iż jeszcze nie skończył z Anthony’m. W ułamku sekundy zabójca Mr. Fixa także odpuścił. Pozostali giganci, a Mark I nie nadawała się do dalszego boju. Wszelkie funkcje wyświetlały się na czerwono, zaś oddychanie przychodziło mu z trudem.
                Gdy użył unibeamu, energia zbroi spadła niebezpiecznie nisko. Walczył na rezerwach, którego zasilanie zostało zaczerpnięte z implantu.
                Niespodziewanie oberwał mini bombami w kręgosłup. Próbował się odwrócić, lecz było za późno na jakiekolwiek manewry obronne. Poddał się i włączył autopilota. Zaczął lecieć do zbrojowni. Jednak nie wiedział, że potyczka nadal się miała końca.
                Po dotarciu do bazy, odłożył pancerz. Upadł na ziemię, lecz powoli czołgał się do ładowarki. Czuł jak klatka piersiowa była w ogniu. Na szczęście zdołał zdjąć koszulkę i podpiąć mechanizm. Leżąc czekał na koniec procesu. Planował zbudować lepszy pancerz. Bardziej odporniejszy na poważne uszkodzenia. W głowie widział schematy Mark II.
                W trakcie ładowania nie spodziewał się kłopotów. Pragnął odpocząć po dość intensywnym wysiłku. Z tego też powodu złoczyńcy sprawnie weszli na teren fabryki. Śledzili całą trasę zbroi, więc nie pozostało im nic innego jak tylko działać. Dynamo oraz Stane podłożyli ładunek wybuchowy blisko metalowych drzwi. Najemnik uśmiechnął się, ponieważ Iron Man będzie tylko historią, a do tego wystarczyła minuta. Wrogowie wybiegli na zewnątrz, przygotowując się do celebracji zwycięstwa. Obadiah powiedział im, że chciałby zobaczyć minę dzieciaków na widok ruin. Zjawa przyznała mu, iż długo nie będzie musiał czekać.
                Po chwili, zauważyli nastolatków. Dziewczyna coś opowiadała, lecz nie skupiali się nad jej słowach. Jedynie schowali się, żeby zobaczyć oczekiwaną reakcję.
                Gdy nastąpiła potężna eksplozja, nie była widoczna na zewnątrz. Przyjaciele i tak przestraszyli się. Od razu pobiegli do zbrojowni. Wewnątrz budynku były same zgliszcza. Gruzy, kamienie… Tylko ruiny. Nie słyszeli wynalazcy, przez co strach jeszcze bardziej się nasilił.
                W jednym momencie, dziewczyna wskazała na głowę człowieka. Podbiegli bliżej, widząc Tony’ego zawalonego sporą ilością skał. Rhodes błagał, żeby wytrzymał. Każda próba wyciągnięcia ciała kończyła się fiaskiem. Skały poluzowały się i zaczęły spadać na nich. Patricia w porę zablokowała ich drogę, używając plecaków. Opanowała sytuację. Nalegała, aby panikarz zadzwonił po karetkę. Nie musiała powtarzać dwa razy, gdyż sam pomyślał o tym samym.
                Nagle ranny obudził się, dotykając ręką telefonu, zakazując im wzywania pomocy. Przyjaciółka krzyczała z bezradności, a strach powoli przejmował nad nią kontrolę. Chłopak z trudem mówił. Kazał uciekać, bo i tak już było za późno na ratunek. Rhodey za te słowa miał ochotę mu przyłożyć, lecz powstrzymał się. Ponowił próbę dzwonienia. Stark nie odpuścił. Zdołał zrzucić komórkę z jego rąk, aż urządzenie przestało działać. Z żalem czekali na najgorsze. Wreszcie przyznali rację geniuszowi, bo polegli. Polegli razem z nim. Iron Man nie pojął ich słów.
                Gdy usiedli obok niego, zrozumiał przekazany komunikat. Chwycili się za ręce, a łzy spływały po policzkach. Przyznali, że wolą zginąć razem z nim niż żyć bez niego. Córka Virgila w płaczu wymieniała listę tego, czego osiągnęli. Nastolatek uśmiechnął się do rudej, prosząc o zatrzymanie łez. Poprosił o uśmiech. Chciał ich zapamiętać z pozytywnymi emocjami. James zgodził się, dzieląc tym ciepłym gestem. Ranny odetchnął z ulgą, czując, że teraz mógł odejść. Pożegnał się z nimi, pogrążając się w nieskończoności pełnej mroku. Byli załamani, widząc ciało bez ruchu, ale nadal uśmiechali się. On sam wysyłał im ciągle taką odpowiedź.
                Nie minęło zbyt wiele czasu, aż zapora pękła. Gruzy spadały na ich głowy. Oponenci blaszaka byli gotowi na świętowanie wielkiego sukcesu sojuszu. Zniknęli, a wraz z nimi cała fabryka doszczętnie zawaliła się. Nie było nic do ratunku. Tak pomyśleli strażacy, próbując odnaleźć ocalałych. Długo przekopywali ruiny. Kamień po kamieniu, aż natrafili na jednego osobnika. Usłyszeli jak rozrusznik serca sam wznowił działanie, zaś jego światło oświetlało ich twarze. Mogli to nazwać cudem. Cud czy nie, radość trwała krótko. Serce Tony’ego znowu przestało bić. Ratownicy wyciągnęli go, odkrywając pozostałych. Jeden z lekarzy podszedł ocenić ich stan. Ciało Rhodesa było martwe, dziewczyna podzieliła los przyjaciela, zaś Anthony Edward Stark… miał słaby puls. Tylko czy opłacało się ratować chłopaka? W końcu stracił tych, którzy zastąpili mu rodzinę. Doktor próbował swoich sił w ustabilizowaniu stanu. Jednak bunt przez zniszczony wspomagacza do serca utrudniał mu to zadanie. Wielokrotnie reanimował nastolatka. Podawał leki, a nawet stosował niewielkie wyładowanie z defibrylatora. Cały wysiłek… poszedł na marne. Służby z trudem zakończyły akcję. Lekarz wypisał karty zgonu, a następnie dotarł do domu Rhodesów. Tak się składało, że Roberta siedziała tam z Virgilem nad jedną ze spraw.

                Po usłyszeniu pukania, od razu otworzyła. Nawet nie zdążyła się przywitać. Nie zdołała nic powiedzieć. Na słowa o stracie dzieci rozpłakała się. Świat stracił bohatera, zaś rodziny pozostały bez swoich pociech. To najgorszy los jaki mógł ich spotkać. I niestety, ale z tego koszmaru nie potrafili się obudzić. Stał się dla nich rzeczywistością.
~~~~~***~~~~~
Przepraszam za formatowanie, ale jak zwykle trolle są wszędzie. Kopiowanie z jednego na drugie się nie sprawdza. Tak czy owak to była ostatnia bajeczka, która została do tej pory napisana. Teraz pora na opko.
PS: Jeśli macie jakieś pomysły albo chcielibyście udostępnić swoje prace to chętnie je tu umieszczę i podpiszę, że należą do was.

BONUS#23: Scenariusz z serialu (oryginalnie z odcinka): Technovore

0 | Skomentuj






1
00:00:42,374 --> 00:00:44,592
<b>1x19 - Technovore</b>

2
00:00:50,340 --> 00:00:55,261
Delphi,
raport stanu systemu.

3
00:00:55,303 --> 00:00:58,389
Błąd.
Wykonanie niemożliwe.

4
00:00:58,473 --> 00:01:01,225
Błąd sprzętu.

5
00:01:01,267 --> 00:01:04,103
Wykryto uszkodzenie.

6
00:01:04,228 --> 00:01:05,479
Ugh!

7
00:01:05,563 --> 00:01:09,108
Delphi, przeskanuj tego wirusa
jeszcze raz.

8
00:01:09,108 --> 00:01:14,071
Zaraz... Jak wirus komputerowy
może uszkodzić taki sprzęt?

9
00:01:14,154 --> 00:01:16,865
Wnio... Wnio... Wniosek:

10
00:01:16,907 --> 00:01:21,828
Wirus zyskał fizyczną...

11
00:01:21,912 --> 00:01:22,788
Alarm.

12
00:01:22,871 --> 00:01:26,416
Błąd... całego systemu.

13
00:01:26,500 --> 00:01:31,296
Główny... rdzeń... zagrożony.

14
00:01:40,430 --> 00:01:42,056
Co tu się dzieje?

15
00:01:42,098 --> 00:01:44,016
Jaki jest stan rdzenia?

16
00:01:44,058 --> 00:01:47,853
Dokąd wy biegniecie?

17
00:01:59,865 --> 00:02:00,908
Nie, to--

18
00:02:00,991 --> 00:02:02,618
To jest niemożliwe.

19
00:02:02,701 --> 00:02:03,994
Delphi!

21
00:02:09,624 --> 00:02:10,750
Delphi?

22
00:02:10,834 --> 00:02:12,168
Co--

23
00:02:13,211 --> 00:02:14,462
Błąd.

24
00:02:14,504 --> 00:02:16,714
Nie Delphi.

25
00:02:26,132 --> 00:02:27,967
Jest... Jest niesamowity,
co nie?

26
00:02:28,051 --> 00:02:30,761
No wiecie. Wszystkich nas
uratował. Mnie dwa razy.

27
00:02:30,803 --> 00:02:34,515
Dobrze wychowany, świetny
aktor. Och! Zna sztuki walki.

28
00:02:34,557 --> 00:02:38,727
Jest taki, taki... Inny niż wszyscy,
których znam.

29
00:02:38,769 --> 00:02:41,397
Mówiłem wam. Gene jest okej.

30
00:02:41,438 --> 00:02:45,359
Rhodey, powiedz panu puszce,
że nadal z nim nie gadam.

31
00:02:45,442 --> 00:02:47,027
Mimo to, się z nim widujesz.

32
00:02:47,069 --> 00:02:48,779
To co innego.

33
00:02:48,862 --> 00:02:51,990
Och. Mówiłam już, że Gene podróżował
po całym świecie?

34
00:02:52,032 --> 00:02:54,493
Tak. Jakieś miliard razy.

35
00:02:54,534 --> 00:02:56,328
Wiesz. Jeszcze parę tygodni
temu

36
00:02:56,369 --> 00:02:58,330
uważałaś go za syna kryminalisty

37
00:02:58,371 --> 00:03:00,415
i nie chciałaś, żebyśmy się z nim
zadawali.

38
00:03:00,498 --> 00:03:02,500
Bo go dobrze nie znałam.

39
00:03:02,584 --> 00:03:04,877
Teraz jesteśmy kumplami.

40
00:03:04,961 --> 00:03:07,171
Och. Żeby tylko częściej
ze mną gadał.

41
00:03:14,011 --> 00:03:15,888
Tony, ci ludzie są z T.A.R.C.Z.Y.

42
00:03:15,888 --> 00:03:17,306
Chcieliby zamienić z tobą słowo.

43
00:03:17,389 --> 00:03:19,058
Eee...

44
00:03:19,183 --> 00:03:20,935
Hej.

45
00:03:24,271 --> 00:03:26,023
Gdzie oni się tak śpieszą?

46
00:03:34,114 --> 00:03:35,115
Oni wiedzą.

47
00:03:35,198 --> 00:03:36,491
Guzik wiedzą.

48
00:03:36,575 --> 00:03:38,952
Jakby wiedzieli, już byśmy
siedzieli. Albo gorzej.

49
00:03:39,077 --> 00:03:40,370
Jesteś bardzo pewny siebie jak
na kogoś,

50
00:03:40,495 --> 00:03:43,039
kto przebiegł pół miasta na widok
pary agentów.

51
00:03:43,122 --> 00:03:44,415
Może zamkną nas w

52
00:03:44,457 --> 00:03:47,168
specjalnym więzieniu
T.A.R.C.Z.Y. Och.! W ich bazie
powietrznej.

53
00:03:47,210 --> 00:03:48,669
To jak prywatna wycieczka

54
00:03:48,711 --> 00:03:50,296
bez końca.

55
00:03:50,379 --> 00:03:52,006
Taa... Kusząca perspektywa.

56
00:03:52,006 --> 00:03:54,258
Może zamkną nas razem z Living
Laserem.

57
00:03:55,676 --> 00:03:58,762
Och. Może mogliby zamknąć
Gene'a z nami.

58
00:03:58,888 --> 00:04:02,891
Możemy już kontynuować.

59
00:04:08,605 --> 00:04:09,731
T.A.R.C.Z.A. to

60
00:04:09,773 --> 00:04:12,150
międzynarodowa organizacja
strzegąca pokoju,

61
00:04:12,192 --> 00:04:15,028
a jej centrum operacyjne
znajduje się na podniebnym
lotniskowcu

62
00:04:15,195 --> 00:04:16,821
znanym jako baza powietrzna.

63
00:04:16,821 --> 00:04:19,991
Pracuje tam i żyje ponad tysiąc
agentów.

64
00:04:20,075 --> 00:04:22,785
Zużywa więcej prądu niż
większość miasta

65
00:04:22,827 --> 00:04:24,996
i może się rozbić.

66
00:04:25,038 --> 00:04:27,165
Silniki bazy odmawiają
posłuszeństwa,

67
00:04:27,248 --> 00:04:29,876
a T.A.R.C.Z.A. chce, by je pan
naprawił, panie Stark.

68
00:04:36,590 --> 00:04:37,800
Czemu ja?

69
00:04:37,800 --> 00:04:39,718
Zbudował je twój ojciec, Tony.

70
00:04:39,802 --> 00:04:41,679
Co?

71
00:04:41,720 --> 00:04:44,473
Naukowcy nie potrafili
rozwiązać tego problemu,

72
00:04:44,515 --> 00:04:48,018
a ponieważ konsultacja z twoim
ojcem nie wchodzi w grę...

73
00:04:48,018 --> 00:04:50,437
Poza tym, nasz wywiad wykazał,

74
00:04:50,604 --> 00:04:52,773
że połowa wynalazków Stark
International

75
00:04:52,773 --> 00:04:53,773
to twoje dzieło.

76
00:04:53,857 --> 00:04:56,568
Pomóż nam, Tony.

77
00:04:59,487 --> 00:05:00,530
Ja--

78
00:05:00,613 --> 00:05:02,073
Tak!

79
00:05:02,157 --> 00:05:05,034
O! Proszę, Tony. Zgódź się, co?

80
00:05:05,076 --> 00:05:07,328
I co najważniejsze, musisz mnie
zabrać ze sobą.

81
00:05:07,412 --> 00:05:10,248
Chłopie, ja marzyłam o tym, żeby
zostać agentką T.A.R.C.Z.Y.

82
00:05:10,331 --> 00:05:12,750
Musisz mnie zabrać do ich bazy!

83
00:05:12,792 --> 00:05:14,794
Czy... Czy to był głos Pepper?

84
00:05:14,877 --> 00:05:16,212
Przez parę tygodni

85
00:05:16,253 --> 00:05:17,588
zupełnie zapomniałem jak to brzmi.

86
00:05:17,671 --> 00:05:19,131
Proszę, Tony.

87
00:05:19,173 --> 00:05:21,592
Ech. Chcesz się przyłączyć?

88
00:05:21,592 --> 00:05:22,843
W życiu!

89
00:05:22,843 --> 00:05:25,179
To może być pułapka.

90
00:05:25,220 --> 00:05:27,431
Dobra.
Zrobię to,

91
00:05:27,514 --> 00:05:32,519
ale Pepper idzie ze mną.

92
00:05:32,561 --> 00:05:34,521
Warunki przyjęte.

93
00:05:36,439 --> 00:05:38,692
Tak!

94
00:05:38,817 --> 00:05:40,026
Dawaj!
Dawaj no!

95
00:05:42,028 --> 00:05:43,321
Ratatata! Bzium! Bzium!

96
00:05:43,363 --> 00:05:44,364
Tak!

97
00:05:44,405 --> 00:05:45,531
Gińcie, kosmiczne śmie...!

98
00:05:45,615 --> 00:05:47,116
Co?

100
00:05:48,493 --> 00:05:49,827
Alarm.

101
00:05:49,911 --> 00:05:52,914
System obserwacji wykrył
anomalię.

102
00:05:52,997 --> 00:05:54,332
Projekt Pegaz?

103
00:05:54,373 --> 00:05:56,459
Budynek Projektu Pegaz został
odłączony

104
00:05:56,542 --> 00:05:58,085
od miejskiej sieci elektrycznej

105
00:05:58,127 --> 00:05:59,879
i komunikacyjnej.

106
00:05:59,920 --> 00:06:02,840
Wszystkie połączenia komputerowe,
telefoniczne i satelitarne

107
00:06:03,007 --> 00:06:05,843
z Projektem Pegaz zostały zerwane.

108
00:06:05,884 --> 00:06:07,052
Dziwne.

109
00:06:07,177 --> 00:06:10,305
Komputer, dzwoń do Tony'ego.

110
00:06:10,305 --> 00:06:12,182
Połączenie.

111
00:06:33,119 --> 00:06:35,371
Powiedz. Tak między dziewczynami.

112
00:06:35,454 --> 00:06:38,582
Gdybyście chcieli przejąć kontrolę
nad światem da się, prawda?

113
00:06:38,666 --> 00:06:42,461
T.A.R.C.Z.A. nie powstała w celu
przejęcia władzy.

114
00:06:42,503 --> 00:06:46,089
Ale tak. Da się.

115
00:06:48,008 --> 00:06:49,926
Rhodey, żałuj stary.

116
00:06:50,010 --> 00:06:51,887
Lecimy właśnie nad Jersey.

117
00:06:51,970 --> 00:06:53,221
Powinieneś zobaczyć Pepper

118
00:06:53,263 --> 00:06:55,223
jaka jest podekscytowana i
wdzięczna.

119
00:06:55,265 --> 00:06:57,058
Co chwila mi dziękowała.

120
00:06:57,183 --> 00:06:59,019
Nawet się do mnie odzywa.

121
00:06:59,102 --> 00:07:00,311
Chyba już nie ma do mnie żalu.

122
00:07:00,353 --> 00:07:03,147
To--to świetnie.

123
00:07:03,231 --> 00:07:05,900
No i jak tam na dole? Wszystko
w porządku?

124
00:07:06,025 --> 00:07:09,487
No... Taa.

125
00:07:09,529 --> 00:07:10,488
Tak.

126
00:07:10,613 --> 00:07:11,447
Wszystko gra.

127
00:07:11,489 --> 00:07:13,407
To był tylko fałszywy alarm.

128
00:07:13,491 --> 00:07:16,494
Bawcie się dobrze z Pepper.

129
00:07:16,535 --> 00:07:18,412
Ja się wszystkim zajmę.

130
00:07:29,464 --> 00:07:31,008
Dobra.

131
00:07:31,174 --> 00:07:34,594
To bardzo... Bardzo dziwne.

132
00:07:45,355 --> 00:07:46,481
Nienormalny.

133
00:07:46,522 --> 00:07:48,691
Strasznie tu.

134
00:08:08,669 --> 00:08:10,337
Halo?

135
00:08:10,420 --> 00:08:12,255
Jest tam ktoś?

136
00:08:22,891 --> 00:08:25,727
Jest tam...

137
00:08:25,852 --> 00:08:27,729
Och, coś?

138
00:08:34,721 --> 00:08:35,847
Dobra.

139
00:08:35,889 --> 00:08:37,098
Spokojnie.

140
00:08:37,140 --> 00:08:38,516
Nie mam złych zamiarów.

141
00:08:38,600 --> 00:08:39,726
Nie ma co się martwić.

142
00:08:39,851 --> 00:08:41,186
Nie ma się co...

143
00:08:41,227 --> 00:08:42,103
martwić.

144
00:08:42,103 --> 00:08:43,813
Analiza.

145
00:08:43,938 --> 00:08:45,106
Co to je?

147
00:08:46,232 --> 00:08:47,692
Przyswajalne.

148
00:08:47,775 --> 00:08:49,026
Węgiel.

149
00:08:49,026 --> 00:08:50,403
Wodór.

150
00:08:50,403 --> 00:08:52,279
Tlen.

151
00:08:52,321 --> 00:08:55,032
Wykryto nieznaną technologię.

152
00:08:55,074 --> 00:08:56,283
Zżerać.

153
00:08:56,408 --> 00:08:57,993
Integrować.

154
00:09:04,082 --> 00:09:05,417
Nie ma wyjścia.

155
00:09:05,417 --> 00:09:07,252
Dalej! Myśl!

156
00:09:20,390 --> 00:09:24,102
Technologia rządzi.

157
00:09:24,143 --> 00:09:26,979
Serio, mój ojciec to geniusz.

158
00:09:27,021 --> 00:09:29,482
Te silniki to kawał dobrej roboty.

159
00:09:29,523 --> 00:09:31,525
To może masz pomysł
czemu szwankują?

160
00:09:31,651 --> 00:09:34,028
Pytam z ciekawości.

161
00:09:34,153 --> 00:09:35,863
Nie zrzucajcie winy na ojca.

162
00:09:35,863 --> 00:09:38,407
Te silniki pracowały nonstop
przez lata.

163
00:09:38,574 --> 00:09:40,159
To normalne, że się trochę
zużyły.

164
00:09:40,284 --> 00:09:43,036
Spokojnie.

165
00:09:43,162 --> 00:09:44,413
Macie plecaki odrzutowe?

166
00:09:44,496 --> 00:09:46,206
O! Przyjmujecie może
stażystów?

167
00:09:46,206 --> 00:09:48,083
Stażyści dostają plecaki?

168
00:09:59,135 --> 00:10:01,262
To Living Laser.

169
00:10:01,304 --> 00:10:03,473
Jest chory.

170
00:10:03,556 --> 00:10:05,683
On... umiera.

171
00:10:05,767 --> 00:10:09,562
A jeśli nie przestaniesz buszować
w moim systemie, panie Stark,

172
00:10:09,645 --> 00:10:11,022
dołączysz do niego.

173
00:10:11,105 --> 00:10:12,940
Halo! Generale. Nazywam się...

174
00:10:13,107 --> 00:10:15,943
Generale Fury, zamierza go
pan tak zostawić?

175
00:10:15,985 --> 00:10:18,404
Na pewno nie zamierzam
po nim płakać.

176
00:10:18,445 --> 00:10:20,280
On jest złoczyńcą.

177
00:10:20,322 --> 00:10:22,950
Może pamiętasz jak chciał
zniszczyć Nowy Jork.

178
00:10:22,991 --> 00:10:23,909
A więc zasłużył na taki los?

179
00:10:23,951 --> 00:10:25,077
To tak działa T.A.R.C.Z.A?

181
00:10:26,828 --> 00:10:29,748
Dziwię się, że ojciec
zbudował wam te silniki.

182
00:10:29,748 --> 00:10:31,291
Ja nie.

183
00:10:31,374 --> 00:10:33,460
Zaprojektował system uzbrojenia
bazy.

184
00:10:33,543 --> 00:10:35,712
Mój ojciec zrobił co?

185
00:10:35,712 --> 00:10:37,964
Wracaj do pracy.

186
00:10:38,048 --> 00:10:39,841
I przestań grzebać mi w systemie.

187
00:10:56,232 --> 00:10:57,608
Świetny pomysł, Rhodey.

188
00:10:57,650 --> 00:10:59,735
Nie nękać Tony'ego. Poradzisz
sobie sam.

189
00:10:59,818 --> 00:11:01,779
Nie ma się czym martwić.

190
00:11:04,656 --> 00:11:07,701
Lepiej to odbierz, stary.

191
00:11:09,369 --> 00:11:11,204
Whoa!

192
00:11:15,959 --> 00:11:18,461
Ty?
Co tu się--

193
00:11:18,503 --> 00:11:20,088
Powiedz, że nie jesteś sam.

194
00:11:20,130 --> 00:11:22,882
Że sprowadziłeś pomoc.

195
00:11:23,007 --> 00:11:24,092
Nie.

196
00:11:24,092 --> 00:11:26,052
Jestem sam.

197
00:11:26,135 --> 00:11:27,762
Co tu się stało?

198
00:11:27,845 --> 00:11:29,764
Co to za stwór?

199
00:11:29,805 --> 00:11:33,684
Ten stwór to wirus

200
00:11:33,726 --> 00:11:36,061
i na pewno wykończy nas obu.

201
00:11:36,103 --> 00:11:37,354
Wirus?

202
00:11:37,396 --> 00:11:38,522
Co ty wygadujesz?!

203
00:11:38,564 --> 00:11:39,732
To jakiś potwór!

204
00:11:39,815 --> 00:11:42,860
Projekt Pegaz
został zarażony przez wirusa
komputerowego

205
00:11:42,943 --> 00:11:44,403
o nazwie Technovore.

206
00:11:44,486 --> 00:11:45,821
Technovore?

207
00:11:45,904 --> 00:11:47,823
Przeniósł się z sieci komputerowej

208
00:11:47,864 --> 00:11:49,908
do eksperymentalnych nanobotów.

209
00:11:49,950 --> 00:11:54,079
Ten wirus, zyskał formę.
Jest inteligentny i głodny.

210
00:11:54,162 --> 00:11:57,499
Pożerał system od środka od tygodni,

211
00:11:57,540 --> 00:12:00,084
ale ujawnił się on dopiero wczoraj.

212
00:12:00,126 --> 00:12:02,712
Wszystko co pożre, zwiększa
jego inteligencję

213
00:12:02,795 --> 00:12:04,213
i on rośnie.

214
00:12:04,255 --> 00:12:07,884
Padnij!

215
00:12:22,356 --> 00:12:29,446
Zżerać.

216
00:12:29,488 --> 00:12:31,364
Nie. Nie.

217
00:12:31,448 --> 00:12:35,493
Nie możesz!

218
00:12:35,577 --> 00:12:37,704
Harkov!

219
00:12:43,209 --> 00:12:45,003
Zżerać.

220
00:12:45,044 --> 00:12:46,003
Jesteś głodny?

221
00:12:46,045 --> 00:12:47,547
Smacznego!

222
00:13:09,359 --> 00:13:10,610
Dalej, Tony.

223
00:13:10,610 --> 00:13:13,655
Potrzebna pomoc!

224
00:13:13,697 --> 00:13:17,409
Adaptacja.

225
00:13:17,492 --> 00:13:19,869
On integruje się ze zbroją.

226
00:13:19,911 --> 00:13:21,454
Jeśli Tony się pojawi,

227
00:13:21,538 --> 00:13:25,375
zrobi to samo ze zbroją Iron
Mana.

228
00:13:27,585 --> 00:13:28,961
Ugh!

229
00:13:28,961 --> 00:13:32,715
Nie!

230
00:13:32,798 --> 00:13:34,592
Analiza.

231
00:13:34,633 --> 00:13:39,638
Technologia komunikacji
odpowiada technologii
rękawicy.

232
00:13:39,638 --> 00:13:41,348
Połączenie.

233
00:13:41,432 --> 00:13:46,228
O nie.

234
00:13:48,980 --> 00:13:49,981
Halo. Mówi--

235
00:13:50,065 --> 00:13:53,401
Zbroja Iron Mana.

236
00:13:53,485 --> 00:13:57,197
Wersja 3.1.

237
00:13:57,280 --> 00:13:59,157
Namierzam sygnał.

238
00:13:59,240 --> 00:14:01,242
Kto mówi?

239
00:14:01,367 --> 00:14:02,368
Tony!

240
00:14:02,410 --> 00:14:03,828
Trzymaj się z daleka!

241
00:14:03,911 --> 00:14:07,373
To wirus! Wirus Technovore!

242
00:14:07,457 --> 00:14:10,084
E. Pomyłka.

243
00:14:10,209 --> 00:14:11,836
Dobra. Silniki działają.

244
00:14:11,919 --> 00:14:13,629
Czas zmykać.

245
00:14:13,754 --> 00:14:17,049
O nie!

246
00:14:17,091 --> 00:14:18,968
Agentko Hill, trzeba obserwować
pracę silników.

247
00:14:19,009 --> 00:14:19,927
Niech Pepper tu zostanie

248
00:14:20,010 --> 00:14:23,514
i będzie raportować mi ich stan.

249
00:14:23,639 --> 00:14:26,141
Och. Dzięki, Tony.

250
00:14:26,225 --> 00:14:28,769
Muszę się znaleźć na ziemi.
Natychmiast!

251
00:15:03,343 --> 00:15:05,929
Ach!

252
00:15:09,433 --> 00:15:10,892
Nie, nie!

253
00:15:11,017 --> 00:15:13,728
Iron Manie, uciekaj!

254
00:15:24,724 --> 00:15:27,435
Pożeranie rozpoczęte.

255
00:15:27,519 --> 00:15:31,939
Rozkład w toku.

256
00:15:32,023 --> 00:15:34,358
Złaź ze mnie!

257
00:15:37,862 --> 00:15:38,863
Ach!

258
00:15:39,864 --> 00:15:41,407
Odmowa.

259
00:15:41,407 --> 00:15:46,370
Technologia zostanie pożarta.

260
00:15:46,453 --> 00:15:49,456
Alarm. Zewnętrzny pancerz
uszkodzony.

261
00:15:49,498 --> 00:15:51,208
Wykryto obecność nanobotów.

262
00:15:51,291 --> 00:15:53,085
Wymagana reakcja użytkownika.

263
00:15:53,168 --> 00:15:54,086
Nie.

264
00:15:54,127 --> 00:15:55,003
Nie!

265
00:15:55,128 --> 00:15:56,088
Co to jest?

266
00:16:00,842 --> 00:16:03,511
Iron Manie, uważaj!

268
00:16:10,310 --> 00:16:12,937
"Trzymaj się z daleka".
Mówi ci to coś?

269
00:16:12,979 --> 00:16:15,731
Rhodey, ocaliłeś mi życie.

270
00:16:15,773 --> 00:16:17,608
Tylko po to, żeby ci potem dołożyć.

271
00:16:17,650 --> 00:16:19,360
Może pamiętasz jak mówiłem,
że

272
00:16:19,485 --> 00:16:22,112
wirus Technovore to zły pomysł.

273
00:16:22,154 --> 00:16:23,447
Nic nie rozumiem.

274
00:16:23,447 --> 00:16:25,199
Jak to się stało?

275
00:16:25,282 --> 00:16:27,201
On nie miał się wydostać z komputera.

276
00:16:27,284 --> 00:16:28,660
Miał po wszystkim sam się zniszczyć.

277
00:16:28,702 --> 00:16:30,746
Zanim przerażony Harkov uciekł,

278
00:16:30,787 --> 00:16:33,915
wspominał, że wirus zainfekował
jakieś nanoboty.

279
00:16:33,957 --> 00:16:36,626
Tony, co ten stwór zamierza?

280
00:16:36,626 --> 00:16:39,671
On... On. On miał pożerać
dane i technologię.

281
00:16:39,713 --> 00:16:41,798
Nigdy nie miał być wypuszczony
na zewnątrz.

282
00:16:41,840 --> 00:16:43,591
Nigdy się nie zatrzyma.

283
00:16:43,675 --> 00:16:44,926
Tak go zaprogramowałem.

284
00:16:45,051 --> 00:16:46,344
Jeśli się wydostanie,

285
00:16:46,427 --> 00:16:48,596
pożre wszystko na swojej drodze.

286
00:16:48,638 --> 00:16:52,642
Rhodey, wypuściłem na świat
potwora.

287
00:16:52,725 --> 00:16:56,646
Tylko, jeśli się wydostanie.

288
00:17:02,818 --> 00:17:04,528
Ani śladu.

289
00:17:04,570 --> 00:17:05,821
Właściwie.

290
00:17:05,863 --> 00:17:08,323
Nie widzę go nigdzie w budynku.

291
00:17:08,365 --> 00:17:09,867
Myślisz, że się wydostał?

292
00:17:09,908 --> 00:17:11,660
Może po prostu go nie widzisz.

294
00:17:21,044 --> 00:17:23,254
Pochłaniam.

295
00:17:23,338 --> 00:17:25,173
Rhodey, szykuj się.

296
00:17:26,674 --> 00:17:29,010
Odpalam impuls unipromienia.

297
00:17:34,515 --> 00:17:38,769
On to wchłania.

298
00:17:38,936 --> 00:17:41,313
Pochłonąć zbroję.

299
00:17:41,397 --> 00:17:43,983
Zintegrować jej funkcje.

300
00:17:44,024 --> 00:17:47,403
Pochłonąć tkankę.

301
00:17:47,486 --> 00:17:50,197
Zaadaptować umysły.

302
00:17:50,280 --> 00:17:52,074
Ewoluować.

303
00:17:52,074 --> 00:17:53,951
Replikować.

304
00:17:53,992 --> 00:17:59,080
Rozszerzać na zewnętrzne środowisko.

305
00:17:59,164 --> 00:18:01,666
Zżerać.

306
00:18:01,666 --> 00:18:05,003
Rhodey, to coś wie, że na
zewnątrz jest cały świat.

307
00:18:05,044 --> 00:18:07,172
Czy nie powiedziało, że nas zeżre?

308
00:18:09,549 --> 00:18:10,717
Ugh!

309
00:18:10,758 --> 00:18:13,136
Iron Man!

310
00:18:19,225 --> 00:18:23,562
Zżerać.

311
00:18:23,604 --> 00:18:26,857
Impuls elektromagnetyczny. Już!

312
00:18:37,451 --> 00:18:41,955
Udało się!

313
00:18:42,038 --> 00:18:43,957
O! Chyba nie.

314
00:18:46,876 --> 00:18:48,878
Ma świra na punkcie zbroi.

315
00:18:48,962 --> 00:18:50,588
Szybko, Rhodey. Uciekaj stąd.

316
00:18:50,672 --> 00:18:52,507
Rhodey, skup się.

317
00:18:55,343 --> 00:18:56,928
Jeśli tak bardzo chce zbroi,

318
00:18:57,011 --> 00:18:58,346
to mu ją dajmy.

319
00:18:58,387 --> 00:18:59,764
Zwariowałeś?!

320
00:18:59,805 --> 00:19:01,724
Stane prawie mi ją odebrał i--

321
00:19:01,807 --> 00:19:03,142
I dlatego dołożyłeś jej

322
00:19:03,184 --> 00:19:04,894
funkcję samozniszczenia.

323
00:19:04,977 --> 00:19:06,103
Tak.

324
00:19:06,186 --> 00:19:07,730
Tak!

325
00:19:07,855 --> 00:19:08,772
Szybko, Rhodey.

326
00:19:08,897 --> 00:19:09,773
Uciekaj stąd.

327
00:19:09,857 --> 00:19:10,816
Ja to stworzyłem.

328
00:19:10,858 --> 00:19:12,484
To mój obowiązek.

329
00:19:12,526 --> 00:19:14,027
Jeśli będę musiał oddać życie,
żeby go powstrzymać,

330
00:19:14,027 --> 00:19:15,737
zrobię to.

331
00:19:15,779 --> 00:19:18,240
Albo po prostu zdejmij tę zbroję.

332
00:19:18,365 --> 00:19:21,117
Tak. Tak też można.

333
00:19:25,580 --> 00:19:27,248
Mamy mało czasu.

334
00:19:27,290 --> 00:19:29,751
Hej! Tu jestem!

335
00:19:32,628 --> 00:19:34,380
Procedura samozniszczenia.

336
00:19:34,422 --> 00:19:36,299
Pozostało 30 sekund.

337
00:19:40,761 --> 00:19:43,097
Wiejemy stąd!

338
00:19:43,138 --> 00:19:44,348
To zaraz wybuchnie.

340
00:19:47,184 --> 00:19:48,769
Pochłaniam.

341
00:19:48,852 --> 00:19:50,395
Przyswajam.

342
00:19:50,479 --> 00:19:52,272
Ewoluuję.

343
00:19:52,356 --> 00:19:53,523
Błąd.

344
00:19:53,649 --> 00:19:56,651
Zbroja ulegnie zniszczeniu.

345
00:20:25,346 --> 00:20:27,765
Ojciec mnie okłamał.

346
00:20:27,848 --> 00:20:30,309
Zawsze mi mówił, że broń służy
tylko złu,

347
00:20:30,350 --> 00:20:32,311
ale ją tworzył.

348
00:20:32,436 --> 00:20:34,313
Ale robił ją dla tych dobrych, nie?

349
00:20:34,354 --> 00:20:38,316
Hej. A gdzie Pepper?

350
00:20:41,945 --> 00:20:44,739
Hej!

351
00:20:44,781 --> 00:20:46,199
Mam jeszcze kilka pytań!

352
00:20:46,241 --> 00:20:48,451
Szukacie pracowników?

353
00:20:48,534 --> 00:20:50,328
Co z plecakami odrzutowymi?!

354
00:21:09,680 --> 00:21:11,473
Zżerać.
~~~~~~****~~~~~~~
To jak na razie ostatni scenariusz odcinka, bo teraz ruszamy z opowiadaniem, które powstało na podstawie Role Play z IMAA. Gra nadal trwa, ale tutaj wstawię określone zakończenie.
© Mrs Black | WS X X X