Pokazywanie postów oznaczonych etykietą W mroku rozumu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą W mroku rozumu. Pokaż wszystkie posty

Rozdział 54: Już nigdy nie będzie tak jak kiedyś [FINAŁ]

0 | Skomentuj
Yinsen czekał przed salą, zaś Victoria wzięła się do pracy. Z tabletu wyjęła mini urządzenie o kształcie pinezki, które przyczepiła do jej głowy. Było widać skołowanie u dziewczyny, więc zaczęła powoli tłumaczyć, włączając odpowiednie ustawienia z aplikacji. Miała podgląd na zachowanie mózgu oraz innych organów. Pomogła usiąść na łóżku, gdyż do testu potrzebowała ją w pozycji siedzącej.
-No dobra, Pepper. Odpowiadaj na moje pytania i bez obaw. Będą proste. Chcę ci pomóc, żeby twoje ataki poszły precz. Zaufaj mi, dobrze?
Kiwnęła głową na znak zgody.
-W porządku, więc zaczynamy. Czy wcześniej miałaś ataki paniki?
-Tak?
-Czy miałaś wrażenie, że słyszysz jakieś głosy albo widzisz jakąś postać, która ci się źle kojarzyła?
-Tak.
-Kim była?
Nadal obserwowała uważnie odczyty z każdą odpowiedzią.
-Duch.
Od razu fale skoczyły do góry. Musiała dalej kombinować, choć wiele ryzykowała.
-Dobrze, a teraz zamknij oczy. Przypomnij sobie, kiedy odczuwałaś najsilniejszy strach. Czujesz to, prawda?
-T… Tak.
-Pepper? Hej! Słyszysz mnie?
Maszyna hałasowała wraz z bransoletką. Nie ruszała się, oddychając z trudem. Nie mogła podać leków, aby ogniwo toksyny było widoczne. Ledwo je dostrzegała, więc zwiększyła nadmiar wrażeń u chorej.
-Straciłaś matkę, a potem ojca. Wielokrotnie cierpiałaś, a mimo to, dzielnie znosiłaś ból. Czy nadal go odczuwasz?
-T… Tak. C… Czuję.
Chwyciła się za klatkę piersiową. Nadal utrzymywała się przytomna, lecz z trudem. Była o wiele bladsza niż poprzednio.
-Ten Duch… Kiedy go ostatnio widziałaś? Zranił kogoś?
-T… Tak. D… Dzisiaj chciał… zranić… mamę.
Ciało zadrżało, zaś źródło substancji uaktywniło się. Fale mózgowe wariowały co również tyczyło się serca. Jednak musiała to doprowadzić do końca.
-Pepper, ostatnie pytanie i już będzie koniec. Tylko na nie odpowiedz pełnym zdaniem… Czy ktoś cię nawiedza w koszmarach, mówiąc jakieś groźby? Albo pojawia się przed tobą i nikt inny go nie widzi?
-T… Tylko… Duch. On… chciał… za… bić… moją… ro... dzinę.
Kobieta chwyciła ją mocno za rękę, aby poczuła jej obecność.
-Już nie musisz się bać. On cię nie skrzywdzi. Masz mnie, tatę i swoich przyjaciół. Przy nas jesteś bezpieczna, rozumiesz?
Traciła z nią kontakt. Odpływała.
-Hej! Hej! Już dobrze.
-M… Mamo?
-Jestem tu.
Na moment spojrzała na opiekunkę, aż upadła.
-Pepper!
Na sam krzyk lekarki pojawił się Ho.
-I jak?
-Zwariowane odczyty i spadło do zera. Prawie ją zabiłam, ale ognisko powinno zniknąć.
-No to będzie zabawa.
Spojrzał na monitor. Nie było czasu i od razu podał adrenalinę. Rozpoczął masaż serca.
-Wykończysz mnie, Victorio.
-Przepraszam.
Tyle powiedziała, przeglądając odczyty.
-Jak Pepper? Błagam. Powiedz mi, że jej nie zabiłam.
-Na szczęście wszystko wróciło do normy.
Uspokoił ją, gdyż serce znowu biło. Usiadła obok nastolatki, wykonując skan.
-Będzie zabawnie.
-Co przeoczyłem?
-To będzie jej walka. Pomogę jej. W razie czego wezwę cię.
Wyjaśniła bez zdradzania szczegółów.
-Jeżeli to ma być walka o życie, nie zostawię cię.
-Ho, wezwę cię, jeśli będę potrzebowała pomocy.
Złożyła obietnicę.
-Proszę cię.
-Zgoda, więc pójdę po kawę.
Podziękowała mu i już więcej nie traciła czasu. W szafce odnalazła zapasy krwi. Podłączyła ją, a następnie podpięła chorą do respiratora.
-Teraz będzie się działo. Pepper bądź dzielna.
Dokładnie obmyła ręce, zakładając rękawiczki. Ustawiła cały sprzęt obok łóżka. Podała środek znieczulający w obrębie klatki piersiowej. Wykonała nacięcie.
-Oni mnie zabiją. Już jestem martwa.
Od razu zauważyła naruszoną strukturę organu.
-I tego się obawiałam.
Wstrzyknęła specjalną mieszanką prosto w organ. Puls wariował, lecz spodziewała się tego.
-Dam radę. Dam radę. Nie wołać Ho. Tylko… spokojnie.
Miała wrażenie, że serce wyskoczy z tych wrażeń. Jednak jakoś się trzymała. Założyła szwy, a dożylnie podała lekarstwo. Sytuacja się stabilizowała.
Kiedy miała zamiar odetchnąć z ulgą, ciało wpadło w silne konwulsje.
-Co jest grane?
Bez wpadania w panikę podała kolejny lek. Ciało było spokojne, a odczyty wracały do normy. Dała opatrunek na ranę, bandażując całą klatkę piersiową, która unosiła się z trudem. Zabrała łóżko z chorą na intensywną terapię. Przyjaciel dołączył do niej.
-Udało się?
-Chyba tak. Teraz wystarczy ją monitorować.
-To dobrze.
Oboje odetchnęli z ulgą. Pozbyli się rurki z przełyku, zastępując ją maską tlenową. Wyrzuciła zużyte rękawiczki, zaś przyjaciel podpiął pacjentkę do monitora.
-Już dobrze, Pepper. Byłaś bardzo dzielna.
Pogłaskała ją po czole, roniąc kilka łez.
-Będziesz zdrowa, rozumiesz? Będziesz normalnie żyć.
Przykryła chorą kołdrą, zaś tabletem sprawdziła czy wszystko grało.
-Ogniwo zniknęło.
-Sprawdźmy krew dla pewności.
Kiwnęła głową. Pobrał niewielką ilość, sprawdzając pod mikroskopem.
-Jest czysta.
-Całe… szczęście.
-Dobranoc, Victorio.
Uśmiechnął się do niej, bo przysypiała. Była zmęczona całą akcją. Usiadła na krześle, zamykając oczy. Lekarz także czuł się senny, ale nie mógł zasnąć. Ktoś musiał pilnować Pepper, która leniwie otwierała oczy. Na widok ścian zbierała się do ucieczki. Wstała, odpinając się od elektrod. Ho oprzytomniał, widząc jej zamiary.
-Hej, Pepper. Spokojnie. Wszystko w porządku.
-Chcę… do domu.
Wyjaśniła.
-Wiem, ale najpierw mi powiedz. Jak się czujesz? Boli cię coś?
Gaduła przyjrzała się swojemu ciału. Wskazała na bandaże.
-Tylko tam… Kiedy mogę wrócić… do domu?
-Jak tylko twoja mama odpocznie. Miała ciężki dzień.
Ziewnął.
-Ja też muszę, ale najpierw cię przypilnuję.
-Nie ucieknę. Chcę… iść spać.
-Na pewno? Jak uciekniesz, to twoja mama mnie poszatkuje.
-Daję… słowo.
Położyła rękę na sercu.
-Nie chcę… być… kłopotliwa.
-Dobrze się czujesz?
-Trochę źle…, ale… wyśpię się… i będzie dobrze.
Uśmiechnęła się do niego.
-Jeśli coś cię boli, to mów. Czujesz się słabo? Wiesz, że chcę pomóc.
-Słabo… na pewno. Dużo… się działo… ostatnio.
Nie potrafiła dłużej utrzymać się przytomna i opadła na łóżko. Lekarz był zaniepokojony. Na szczęście tylko zasnęła. Ułożył ją na łóżku i przykrył, podpinając ponownie do kabli i dając na twarz maskę tlenową. Sam czuł potrzebę odpoczynku. Poszedł do pokoju lekarskiego. Od razu położył się i zasnął.
Tydzień później, Pepper otrzymała wypis, powracając do obowiązków szkolnych. Szwy zostały zdjęte, a rany zagoiły się. Jednak już nie była taka jak kiedyś. Ostatnie wydarzenia dały jej do zrozumienia, iż chwila spokoju długo nie potrwa. Z uśmiechem poszła do szkoły. Przywitała się z przyjaciółmi i skupiła na lekcji. Starała się normalne żyć. Tak jak każda nastolatka.
KONIEC
~~~~~~~~*****~~~~~~~~
I tak się kończy opowiadanie na podstawie elementów z gry RolePlay. Mam nadzieję, że się ono podobało, a tymczasem robimy krótką przerwę od opowiadań i pora na bajeczki.

Rozdział 53: Aby wszystko dobrze się skończyło

0 | Skomentuj
Tony zgrywał aktualizacje przez całą noc. Chciał wziąć się za budowę nowej zbroi. Jednak odłożył narzędzia na ból przypomnienia o naładowaniu implantu. Podpiął się do ładowarki i położył się na kanapie. W kilka minut usnął.
Kiedy dzieciaki spały, Victoria ponownie się zbudziła. Wszystko przez szczypanie w okolicy szyi. Od razu powędrowała do łazienki. Przemyła twarz, a następnie przyjrzała się dziwnym śladom na szyi.
-Co to jest?
Spytała samą siebie. Odkaziła rany, zakładając opatrunek. Domyślała się, iż Maggia musiała maczać w tym palce.
Po wyjściu z łazienki usłyszała pisk bransoletki. Dziewczyna była bardzo blada.
-Pepper?
Nie reagowała. Natychmiast pobiegła po walizkę. Wyjęła z niej odpowiednie lekarstwo, podając dożylnie.
-Nie podoba mi się to.
Zerknęła na gadżet, który pokazywał niezbyt dobre odczyty. Lekarstwo jedynie pomogło unormować oddech. Wzięła ją sposobem matczynym, zanosząc do samochodu. Położyła ją z tyłu, zapinając pasami. Szybko wróciła po walizkę i zamknęła dom.
-Wiem, że nie lubisz szpitali, ale nie mamy wyboru.
Powiedziała do niej, chociaż nie spodziewała się żadnej reakcji. Wyjechała na ulicę, jadąc pod odpowiedni adres. Nie zajęło to zbyt długo, a nawet znalazła wolne miejsce na parkingu. Zaparkowała pojazd i wzięła dziewczynę na ręce, biorąc w jakiś sposób swoje narzędzia do pracy. Na korytarzu natknęła się na jednego z lekarzy.
-Potrzebuję wolnej sali. Jestem lekarzem.
Pokazała swoją plakietkę jako dowód.
-Jasne. Już panią prowadzę.
-Dziękuję.
Bez większego namysłu położyła ją na wyznaczonym miejscu, podpinając do kardiomonitora oraz zakładając maskę tlenową.
-To powinno pomysł. Dojdzie do siebie. Jest silna.
Ledwo pochwaliła waleczność córki, aż maszyna zaczęła piszczeć. Gwałtownie oddychała, ale z pomocą maski szybko się uspokoiła. Otworzyła oczy, patrząc na matkę.
-Mamo?
-Pepper, spokojnie. Wdech i wydech. Nic się dzieje. Wszyscy są bezpieczni.
-Ale… Ale… on was skrzywdzi.
Widziała jak przez wspomnienia stan ulegał drastycznej zmianie. Podała leki na uspokojenie, aby zapobiec kolejnemu atakowi paniki. Nie minęło pięć minut, a nastolatka zasnęła ponownie.
Nagle kobieta poczuła utratę sił. Obraz się zamazywał, a dźwięki były niewyraźne. Zjechała z krzesła na podłogę, widząc przed sobą jedynie czerń.
Podczas gdy ona leżała nieprzytomna, Ho robił obchód po całym szpitalu. Zerkał do każdej sali, sprawdzając stan swoich pacjentów. Zatrzymał się, widząc przez szybę Pepper oraz przyjaciółkę, leżącą na ziemi.
-Victoria?
Od razu podbiegł do niej, sprawdzając stan. Położył ją na łóżko obok i podłączył kroplówkę. Czekał kilka minut, ale nic się nie zmieniło. Podszedł do szafki z lekami, wyjmując płyn, który zaaplikował do strzykawki, a następnie wstrzyknął do krwiobiegu. Lek zadziałał, bo zaczęła się budzić.
-Nie mów mi, że pocałowałam podłogę.
-Ja nie wiem, czy ona jest taka kusząca, ale tak. Co się stało?
Zapytał zmartwiony o lekarkę. Kobieta wstała z łóżka, dotykając szyi. Zerknęła pod plaster.
-Już nic. Dziękuję ci za pomoc. Pora wrócić do obowiązków.
-Co tam masz ciekawego?
Spytał z zainteresowaniem.
-Eee… Taka mała pamiątka. Chyba po Duchu.
Uśmiechnęła się głupawo.
-Ciebie też chciał dopaść?
Zrobił zdziwioną minę, przypominając sobie ostatnie zdarzenie w magazynach.
-Wszystkich chciał, ale następnym razem, to nie dam mu się tak łatwo.
-Oby. Mam nadzieję, że mnie nie powiąże z tą sprawą. Nie mam zamiaru wąchać kwiatków od spodu.
-Nie pozwolę na to.
Uśmiechnęła się do niego.
-Pójdę po kawę. Potrzebuję trochę kopa.
-To widać, bo wyglądasz na porządnie zmęczoną. Będę tu.
-Dzięki.
Więcej nic nie powiedziała i wyszła z sali. Akurat Pepper zaczęła się przebudzać. Powoli otwierała oczy, aż dostrzegła światło oraz znajomą twarz. Nie znosiła szpitali. Tony także.
-Witaj, Pepper. Pozwolisz, że cię zbadam?
-Dlaczego?
Popatrzyła na doktora, żądając dobrego wytłumaczenia.
-Ponieważ chcę wiedzieć czy wszystko gra. To tak dla pewności.
Wyjaśnił, a ona niechętnie się zgodziła. Wziął się za podstawową diagnostykę. Niewiele rozumiał, dlatego potrzebował Victorii do konsultacji. Wysłał sygnał na jej pager. Nie minęła minuta, a już pojawiła się w sali niczym burza. Dopiła kubek kawy i z niepokojem podeszła do nich.
-Co się stało?
-Mam pytania odnośnie ataków Pepper.
-Co chcesz wiedzieć?
-Wszystko co wiesz. To ważne, Victorio.
Lekarka zebrała wszystkie myśli w głowie, układając je w odpowiedniej kolejności.
-No to oddalmy się na chwilę.
-Mamo, co się dzieje?
-Nic, nic. Zaraz wrócimy.
Przyjaciel zgodził się wejść do drugiej części sali. Głównie były tam szafki z lekami i biurko.
-Popełniłam błąd.
Zaczęła.
-Błąd? Powiedz mi wszystko co wiesz.
-Wielokrotnie przeglądałam jej wyniki. Wiedziałam, że coś było nie tak, a leki…
Przerwała na chwilę, aby nabrać powietrza do płuc i je wypuścić.
-Leki będą nieskuteczne.
Przez ciało mężczyzny przeszedł zimny dreszcz.
-Chcę wiedzieć każdy szczegół, więc nie przerywaj. Po prostu mów.
-A myślisz, że to takie łatwe?! Zawaliłam, rozumiesz?!
-Victorio, jeszcze wszystko da się odwrócić, ale muszę wiedzieć wszystko.
Próbował ją uspokoić. Kobieta nieco ściszyła ton, aby dziewczyna przypadkiem tego nie usłyszała.
-Ostatnie skany organizmu wykryły jakąś aktywną substancję. Nie da się jej znaleźć we krwi. Ona się uaktywnia przez silny stres, przez co ma ataki paniki. Może być sparaliżowana, mieć halucynacje, problemy z oddychaniem… Lista jest wielka, ale…
Na moment przerwała.
-To się ciągnie latami. Od pierwszego spotkania z Maggią. Była podtruwana z każdym porwaniem, a wiem, że było ich wiele. Źle była leczona od samego początku.
Wyjaśniła z trudem, lecz próbowała na spokojnie wyjaśnić swoje zamiary.
-Trzeba spowodować u niej atak. Tak silny, że substancja się bardziej uaktywni. To ryzykowne, ale powinno pomóc. Jednak do tego muszę być z nią sama, żeby mi się zwierzyła.
Przyjaciel na moment zastanawiał się co powiedzieć. Znał metody Victorii i wiedział, że często działała w dość nietypowy sposób.
-No dobrze. Będę za drzwiami.
-Po prostu mi zaufaj.
Poprosiła nim ten opuścił salę. Żona Ricka podeszła do nastolatki. Na szczęście nie usłyszała ich rozmowy. Jednak nadal bała się, że coś było nie tak z jej ciałem.

Rozdział 52: Obrazy namalowane czernią

0 | Skomentuj
Lekarka spisała kolejne parametry. Wszystko wskazywało na to, że dziewczyna niebawem się ocknie. Nie widziała nic niepokojącego, więc mogła wyjść po bransoletkę. Ucałowała ją w czoło, zostawiając męża z nią.
Gdy znalazła się na miejscu, gadżet leżał naprawiony.
-Dzięki. Oby była bardziej odporna na wodę.
-Uszczelniłem ją bardziej. Musiała pęknąć podczas jakiejś przygody, a przy kąpieli mechanizm został zalany. Teraz powinno być w porządku.
Uśmiechnął się.
-Jak Pepper? Twój mąż ją pilnuje?
-Chyba wszystko gra. Teraz tylko terapia musi wypalić.
Wzięła bransoletkę ze stołu.
-Jest wodoodporna?
-Jeśli nie pęknie jej obudowa, to tak.
-No to chyba będzie dobrze.
Podrapała się po głowie.
-Coś cię martwi?
-Trochę na pewno, bo nigdy nikomu nie układałam terapii. Nie wiem, czy uda mi się jej pomóc. Ostatnio tylko ją zawodziłam.
Wyjaśniła zmartwiona.
-Victorio, ja wierzę, że dasz sobie radę. Musisz w siebie wierzyć, żeby ona wierzyła, że masz w niej oparcie.
-Może i masz rację, ale i tak się boję.
-Czego?
Spytał zaniepokojony.
-Że zamiast pomóc, pogorszę jej stan.
Wydusiła z siebie.
-Chyba gorzej już być nie może. Najgorsze przeszła. Teraz będzie coraz lepiej.
-Rick otworzył ukryte wspomnienia, o których nawet zapomniała, że istnieją. Ho, to będzie naprawdę trudne.
-Ale ja wierzę, że ci się uda.
Uśmiechnął się do kobiety.
-Dzięki. Gdyby nie ty, już dawno rzuciłabym tę robotę.
-Nawet nie próbuj. Jesteś świetnym lekarzem i mam nadzieję, że kiedyś mnie zastąpisz.
Cokolwiek mu mówiła, on dalej wierzył w jej umiejętności.
-Dziękuję ci za wszystko. Wrócę do niej, a ty znajdź Tony’ego. Chyba, że puściłeś go do domu.
Uśmiechnęła się lekko.
-Nawet nie przyjmowałem go na oddział. To postrzelony dzieciak. Pewnie już go w szpitalu nie ma.
Zaśmiał się.
-To wracaj do nich, a potem do domu.
-Masz rację, więc do zobaczenia.
Przytuliła go na pożegnanie, wychodząc.
-Do zobaczenia, Victorio.
Odpowiedział przed zamknięciem drzwi. Zajął się porządkowaniem dokumentacji, zaś lekarka weszła do sali Pepper. Była przytomna. Skontrolowała funkcje życiowe.
-Możesz wrócić do domu.
Uśmiechnęła się do niej, odpinając od monitora, a następnie dała czystą bluzkę do przebrania. Na chwilę zasłoniła parawan, żeby miała chwilę intymności.
Gdy była gotowa do wyjścia, wstała na nogi, biorąc pudełko ze sobą.
-Gotowa?
Spytał ojciec.
-Tak. Tak sądzę.
Całą trójką opuścili salę, docierając do samochodu. Wsiedli i zapięli pasy. Szybko dotarli do domu, lecz byli wypompowani z energii. Wylądowali w łóżkach, zasypiając.
Gaduła zbudziła się z rana, schodząc na śniadanie. Było dość cicho, lecz tosty leżały nietknięte. Zjadła je, pijąc też herbatę.
Nagle została porwana przez czyjąś rękę. To działo się tak szybko, że nie zauważyła, kiedy znalazła się w gabinecie matki. Nie ukrywała zdziwienia.
-Mama?
-Wybacz, córciu. Chcę ci pomóc z atakami. Dzisiaj pierwszy dzień terapii. Gotowa?
Niechętnie kiwnęła głową. Bała się pomysłów lekarki. Próbowała jakoś odnaleźć zaufanie.
-Dobrze, więc możemy zaczynać.
Wzięła komórkę od nastolatki, wyłączając ją.
-Daj rękę.
Zrobiła jak chciała wciąż z obawą nad planem. Pozwoliła spisać odczyty z bransoletki na kartkę. Mimo wszystko, siedziała jak na szpilkach.
-Boisz się? To nie boli. Krzywda ci się nie stanie, rozumiesz?
-Chyba… Chyba rozumiem. Jak ma… wyglądać ta… terapia?
Spytała zaniepokojona.
-Cóż… Ma potrwać tydzień. Jeśli wszystko się uda, to będziesz mogła żyć bez ataków paniki. Jednak czas pokaże.
Nie pasowała jej taka odpowiedź. Od razu wyczuła w nim kłamstwo.
-Dobra. Niech będzie… co ma być.
Westchnęła ciężko.
-Nie bój się. Będzie dobrze.
Uśmiechnęła się, próbując dodać odwagi. Im dłużej siedziała, tym bardziej chciała uciec, żeby popływać.
-Pepper, wszystko ci wyjaśnię. Spokojnie. Jesteś gotowa?
-Muszę, ale proszę, mamo. Skończmy to… szybko.
-Oj! To nie ode mnie zależy, lecz od ciebie. Postaraj się.
Zaśmiała się głupawo. Wyciągnęła kartki z obrazkami.
-Każda z kart przedstawia inną rzecz. Ja nie wiem co w niej widzisz, bo to tylko plamy. Musisz mi powiedzieć co w nich dostrzegasz.
Wyjaśniła bardzo spokojnie, aż mięśnie rudzielca rozluźniły się. Wylosowała pierwszą.
-Motyl… z jakimiś… odnóżami?
-W porządku. Mów to co zobaczysz jako pierwsze.
Kiwnęła głową, biorąc kolejny. Czuła się dość niezręcznie przez ciągłą obserwację.
-Co teraz widzisz?
Dziewczyna przyjrzała się uważnie, aż z plam zrobił się kształt.
-Staruszek z dzieckiem.
-W porządku. Weź kolejny.
-To… motyl. Znowu?
Była w szoku, a nie rozumiała sensu testu.
-Nie wiem co tam jest. Mówiłam ci. To twoje widzenie, a nie moje.
-Dobra?
Kontynuowały dalej, losując następny obrazek. Na chwilę zastanowiła się co dostrzegła.
-Pepper, wszystko gra? Co widzisz?
Gaduła zerknęła na kartę pod każdym kątem. Ciągle widziała ten sam kształt.
-Widzę… maskę.
-Jesteś pewna? Pepper? Halo! Pepper!
Słyszała jak ją wołała, lecz odpłynęła wspomnieniami. Do najgorszego, gdyż z maską skojarzyła śmierć biologicznej matki. W jednej chwili przeniosła się do momentu jak krew spływała po jej twarzy.
-Pepper, no dalej. Ocknij się!
Jej serce biło jak szalone. Nie potrafiła wrócić do rzeczywistości. Znowu przeżywała ten sam koszmar, aż za swoimi plecami usłyszała złowrogi głos.
-Mówiłem, że będą ofiary.
-D… Duch?
Nerwowo się rozglądała. Dopiero jak poczuła ciepłe ramiona opiekunki, uspokoiła się.
-Już dobrze. Nic się nie dzieje naprawdę. Chcesz przerwę?
-P… Proszę.
Zsunęła się z krzesła, upadając na podłogę.
-Musimy przerwać. Położysz się i odpoczniesz, dobrze? Przepraszam, że tak wyszło.
Wzięła chorą z podłogi i zaniosła do salonu, kładąc na kanapie.
-Mamo… to nie twoja… wina.
-Ale nie chciałam cię narażać na atak paniki.
Przykryła ją kocem oraz podała leki. Nawet nie zorientowała się, że dostała lekarstwo dożylnie i zasnęła.
-Śpij, Pepper. Na dziś ci wystarczy wrażeń.
Ucałowała córkę w czoło, a sama ułożyła się do snu. Opadła na łóżko w sypialni i zasnęła.

Rozdział 51: Wysokie ryzyko życia

0 | Skomentuj
Victoria zdołała wziąć się w garść, gdyż Pepper potrzebowała jej wsparcia. Jako matka, lekarz oraz przyjaciółka. Przetarła oczy z łez i wyszła z kabiny.
Gdy zaczęła myć ręce, zauważyła dziewczynę.
-Pepper, co ty robisz? To źle tak biegać ze szwami.
-Ja… Ja tylko…
-Pepper!
Szybko zniknęła jej z oczu. Szybko wytarła ręce i próbowała złapać uciekinierkę. Tony nie mógł pozwolić sobie na bieg, dlatego jedynie szedł w jej stronę.
-Pepper, wróć do sali… Proszę.
Była otoczona z każdej strony. Przez trzy osoby, których nie rozpoznawała. Serce waliło jak młot, a spokój był trudny do odzyskania. Chciała coś wykrzyczeć, ale bezsilnie upadła.
-Ja… Ja was… nie pamiętam.
Powiedziała ze łzami w oczach, patrząc na nich. Lekarka podeszła do niej, zauważając bandaże przesiąknięte krwią.
-Chcemy ci pomóc. Pozwolisz?
Lekko kiwnęła głową. Kobieta chwyciła ją na ręce, zabierając na łóżko. Położyła, podpinając do monitora.
-Reszta stąd wychodzi. Muszę zszyć ranę ponownie.
Poprosiła wszystkich. Poza przyjacielem. Z jego pomocą zmieniła opatrunki oraz założyła nowe szwy. Przez zamyślenie nawet nie poczuła bólu.
-Wiem co jej pomoże. Zostań z nią.
-Rick, a ty nie miałeś przypadkiem wyjść?
Popatrzyła na niego gniewnie.
-Teraz wychodzę, bo muszę coś zrobić.
-Co?
-Mam pewien pomysł. Może się udać albo przyprawię ją o problemy sercowe.
Była przerażona tym co powiedział. Nawet nie zdołała mu wyrazić swojego zdania, bo wyszedł bez zdradzania zamiarów. Pojechał do domu.
Po zaparkowaniu na posesji, wszedł do środka, idąc do pokoju chorej. Tam odnalazł poszukiwaną rzecz. Wziął to i ponownie wrócił do szpitala. Na korytarzu minął się z Tony’m.
-Gdzie pan był?
-Naprawdę muszę się tłumaczyć? Mam coś co może jej pomóc… Albo ją zabije.
Stwierdził z lekkim uśmieszkiem.
-Nie możemy tak ryzykować!
Mężczyzna był nieco poirytowany, więc wszedł do sali bez zapowiedzi. Chłopak poszedł zaraz za nim. Stanął przy drzwiach, żeby nie straszyć nastolatki.
-Coś się stało?
Spytał lekarz, dostrzegając Ricka. Nie otrzymał odpowiedzi, bo skupił się na córce. Podał pudełko do jej rąk. Od razu popatrzyła na niego z naleganiem na odpowiedzi.
-To twoje rzeczy, Patricio. Zabrałem je, bo twój ojciec był moim najlepszym przyjacielem. Obiecałem mu, że jeśli coś się stanie, to zajmę się tobą.
Yinsen pojął plan agenta. Wiedział, iż do tego potrzebny był spokój.
-No dobra, Tony. Musisz wyjść.
Z początku sprzeciwiał się, aż wreszcie udało mu się go złamać. Wyprosił go z sali, a następnie podszedł do chorej.
-Dziękuję, doktorze… Victorio, ty też musisz opuścić salę.
-Co? Czemu?!
-Musi nas być jak najmniej.
Wyjaśnił.
-Akurat Victoria się tu przyda, gdyby coś się działo.
-Wyjaśnię coś panu.
Zabrał go w ustronne miejsce.
-Słucham. Co pan ma mi do powiedzenia?
-To pudełko… to zbiór wszystkiego od czasów najmłodszych. Są tam takie rzeczy, które mogą jej przypomnieć o śmierci mamy, a nawet wywołać niekontrolowany atak paniki. Doktorze, ona… Ona mnie rozpozna, ale Victorii już nie. To ryzyko, więc mówię co może się stać. Proszę być przygotowanym na wszystko.
Wytłumaczył najbardziej jasno jak potrafił.
-Naprawdę nie wiem, jak mógłbym inaczej pomóc.
Lekarz odwrócił się w stronę dziewczyny.
-To naprawdę bardzo ryzykowne posunięcie.
Westchnął.
-Niech będzie. Pod warunkiem, że Victoria zostanie przy drzwiach.
-Zgoda.
Podszedł do żony.
-Victorio, zawołam cię. Po prostu bądź w pobliżu, dobrze?
-Dobrze.
Przytuliła go i ucałowała w policzek.
-Mam nadzieję, że wiesz co robisz.
-Spróbować nie zaszkodzi.
Lekko zaśmiał się, zaś kobieta zniknęła za drzwiami. Doktor podszedł bliżej łóżka, aby być blisko w razie kłopotów.
-Niech pan zaczyna.
Pokiwał głową, decydując się na ryzykowny krok. Ustawił łóżko, żeby mogła wygodnie na nim siedzieć, a on sam usiadł obok.
-No dobrze, więc nazywam się Rick Bernes. Znałem twojego ojca, odkąd zaczął pracować jako jeden z agentów FBI. Pamiętasz go, prawda?
-Tak.
-Wyjmij coś z pudełka, a ja ci powiem wszystko, dobrze?
Kiwnęła porozumiewawczo. Łagodnie się uśmiechnął, przyglądając się wydobytej rzeczy.
-Może być to?
Wskazała na książkę.
-W porządku. Zajrzyj do środka. Nie bój się.
-Ale to jest dla dzieci.
-A to niby już dzieckiem nie jesteś? No weź. Nie ma czego się wstydzić.
Dziewczyna ostrożnie przeglądała obrazki. Rick pamiętał jak Virgil usypiał ją tymi historyjkami w pracy. Były o elfach.
-Pamiętasz te stworzonka?
W odpowiedzi zaczęła się śmiać. Na tyle, że poczuła lekki bol przy szwach.
-Pamiętam je.
-Dobrze, ale troszkę się powstrzymaj. Chcesz, żeby znowu cię zszywali?
-Nie, nie. Nie chcę tego. Chcę… stąd wyjść.
-Obiecuję, że stąd wyjdziesz, jeśli nie sprawisz żadnych problemów.
Pokusił się o śmiech.
-Mama mi to czytała. Tatuś też.
Powoli przypominała sobie wspomnienia z przeszłości. Wiedział, iż kolejny etap będzie gorszy.
-No to wybierz następną rzecz. Co masz?
Zapytał, a ona zerknęła do pudła. Natrafiła na album.
-Zanim go otworzysz, muszę cię przed czymś ostrzec.
-Coś nie tak, panie agencie?
Od razu zaśmiał się, słysząc stare przezwisko od niej.
-Pepper, musisz wiedzieć, że cokolwiek zniosłaś w swoim życiu, każda taka walka dawała ci jeszcze większą siłę, rozumiesz? Bez względu na to jak bardzo było źle, podnosiłaś się, a twoi przyjaciele cię wspierali… Patricio Potts, jesteś moją córeczką.
Uśmiechnął się ciepło, pozwalając na otwarcie albumu. Chciał ją zostawić samą, lecz nie pozwoliła mu na to.
-Proszę zostać.
-Na pewno? To bardziej taki intymny moment dla ciebie. Największy zbiór twoich wspomnień.
-Proszę.
Poprosiła z grzecznością. Zgodził się, czekając na pytania. Lekarz nadal był w pogotowiu. Powoli przeglądała fotografie, skupiając się na ich. Im była bliższa końca, tym szybciej wertowała strony ze zdjęciami z różnych odstępów czasowych. Pierwsze kroki, przedszkole, życie po śmierci biologicznej maki, szkoła oraz początki poznawania przyjaciół.
W jednej chwili zastygła. Nie ruszała się.
-Pepper, wszystko gra?
-Ja… Ja… pamiętam… wszystko.
-Pepper!
Opadła na łóżko, mdlejąc. Lekarz od razu podszedł do łóżka, zaś przez krzyki pojawiła się Victoria. Mężczyzna zabrał rzeczy z powrotem do pudełka, kładąc go na półce obok łóżka.
-Co z nią?
-Chyba nic jej nie jest.
Sprawdził odczyty.
-Udało się?
-Powiedziała, że pamięta wszystko. Nie wiem co to znaczy… Kochanie?
-Nie wiem, ale bardziej nie mogłeś jej zaszkodzić.
Zerknęła na bransoletkę, którą przez dłuższą chwilę analizowała.
-Victorio, powiedz mi co tam widzisz, a ja sprawdzę resztę.
-Miała atak, ale nie włączył się alarm. Naprawisz ją?
Zdjęła gadżet, podając go przyjacielowi.
-Musiałbym wyjść do pokoju lekarskiego.
Odebrał uszkodzony przedmiot.
-Dasz sobie radę?
-Jasne. Jak na razie, to musi trochę pospać. Nic jej nie jest.
-Ryzyko się opłaciło, a tak mi nie ufacie.
Zaśmiał się, całując żonę w policzek.
-Daliśmy radę. Teraz będzie tylko lepiej.
-No to ja zaraz wrócę.
Wyszedł z sali i pokierował się do odpowiedniego gabinetu. Położył urządzenie na stół. Zabrał się za naprawę, a pager położył obok. Był przygotowany na ewentualne wezwanie.

Rozdział 50: Amnezja

0 | Skomentuj
Lekarze dojechali z rannymi do szpitala. Każdy z nich zabrał chorych do innej sali. Pepper trafiła na obserwację, a Tony leżał na cyberchirurgii. Victoria wyjęła pocisk, zszywając ranę, a całość obwinęła bandażem. Jednak potrzebowała też maski tlenowej, gdyż przez silny atak paniki nie potrafiła prawidłowo oddychać. Z chłopakiem była inna sytuacja. Rozrusznik nie odniósł uszkodzeń. Ładował się prawidłowo, ale wykres bicia serca był niepokojący. Postanowił zadzwonić do lekarki. Bez wahania odebrała.
-Zgaduję, że coś się dzieje.
-Nie inaczej. Jak u ciebie? Jeżeli bardzo źle, to nie będę przeszkadzał.
-Też nie jest różowo, ale mogę ci pomóc. Zostawię Ricka z Pepper.
Wyjaśniła.
-Kochanie, popilnujesz Pepper?
-Jasne. Gdy coś będzie się działo, zadzwonię.
-Dzięki.
Pocałowała go w policzek, kontynuując rozmowę.
-Idę do ciebie. Cyberchirurgia?
-Victorio, dam radę. Zostań z nią.
Nie powiedziała nic i rozłączyła się. Szybko wparowała na odpowiedni oddział, przez co przestraszyła przyjaciela.
-Co się dzieje?
-Rozrusznik ładuje się prawidłowo, ale nie pobudza serca jak należy. Jakiś kabel musiał się odpiąć.
Wyjaśnił swoje przypuszczenia.
-No to ci pomogę i nie martw się. Mój mąż potrafi być przydatny w takich momentach.
Ho nieco odetchnął z ulgą na tę wiadomość.
-Muszę to sprawdzić operacyjne.
-Aż tak źle? No to powiedz mi co mam robić.
Bez pytania o zgodę ubrała rękawiczki oraz fartuch chirurgiczny. Specjalista również uporał się chwilę z przygotowaniami. Wszystko mieli w sali, więc nie musieli go przenosić.
-Nie będziemy go usypiać. Wykorzystamy jego utratę przytomności i działamy tylko pod znieczuleniem. Chyba, że się ocknie, to wtedy przyda się narkoza.
Na moment przerwał, aby nabrać powietrza do płuc.
-Plan jest taki. Wyjmujemy implant, ale nie wyłączymy go. Sprawdzimy jedynie kable. Jak wszystko będzie na miejscu, kończymy.
-No to będzie zabawa.
Uśmiechnęła się, wyjmując narzędzia do zabiegu.
-Jestem gotowa.
-No to zaczynamy.
Wziął kilka wdechów, żeby się uspokoić. Naciął niedawno zszyte rany i ostrożnie wysunął rozrusznik na zewnątrz. Od razu rzuciła mu się w oczy przyczyna zamieszania.
-Victorio, widzisz te dwa kable? Odpięły się. Trzeba je wpiąć na swoje miejsce.
-No to wystarczy, że będą tam, gdzie trzeba i po problemie.
Ostrożnie chwyciła za jeden z kabli, podpinając odpowiednio.
-To jak zabawa w gry dla dzieci. Jeszcze jeden.
Próbował ją uspokoić.
-Spokojnie. Wszystko kontroluję.
-Ale mnie pocieszyłeś.
Wzięła kolejny i podłączyła na miejsce.
-No i co? Było tak strasznie?
Uśmiechnął się. Dla pewności sprawdził czy nie było innych uszkodzeń. Na szczęście mogli zakończyć ingerencję. Włożył implant oraz zaszył rany. Potem nałożył bandaż. Na odczytach dostrzegł prawidłowe bicie serca.
-Udało się. Dziękuję ci.
Oboje wyrzucili zużytą odzież oraz rękawiczki do kosza, a następnie umyli dokładnie ręce.
-Dziwie się, że poszło tak łatwo, ale to nawet i dobrze. Jeśli chcesz, to możemy iść do Pepper.
-To chodźmy.
Zaprowadziła go do sali, a jej mąż ciągle czuwał przy chorej. Siedział, popijając kawę. Podał kubek partnerce.
-Przyda ci się zastrzyk energii.
-Dzięki.
Wzięła spory łyk, a potem odłożyła kubek.
-Jakieś zmiany?
-Nadal nic… O! Witam, doktorze Yinsen. Jak wygląda sytuacja z Tony’m?
-Nie najgorzej. Wyjdzie z tego.
-To dobrze, że uratowaliśmy ich w ostatniej chwili.
-Teraz możemy odpocząć, Victorio.
-Jeszcze nie.
Wyszła z sali, idąc po krew do przetoczenia. Na szczęście znalazła się w zapasach, więc szybko do nich wróciła.
-Jakieś zmiany?
-Nic się nie dzieje. Powinna wyzdrowieć lada dzień. To samo tyczy się Tony’ego. Wypuszczę go zaraz jak się obudzi.
-To się okaże. Trzeba być gotowym na niespodzianki. W każdym… przypadku.
Zaczęła odczuwać brak sił. Powiesiła worek z osoczem, aby uzupełnić jej brak w organizmie.
-No dobra. Udam, że dacie radę. Jednak macie mi dać znać, jeśli coś będzie nie tak.
-Oczywiście. Wyślę sygnał na twój pager.
Uśmiechnął się.
-Dasz radę sam?
-Dam, dam. Nie wierzysz we mnie?
-Wierzę, ale jak mówiłam. Chcę być informowana na bieżąco.
Nalegała.
-Nie ma sprawy. Będę pod telefonem, a teraz zmykaj.
-Dzięki.
Zaufała im i poszła do gabinetu lekarskiego. Położyła przy kanapie, na której ułożyła się do snu. Rick także się zdrzemnął, zaś Ho wyszedł zobaczyć stan geniusza. W sali go nie znalazł.
-Nie wierzę.
Nie był zachwycony jego ucieczką. Jednak domyślił się, gdzie mógł pójść. Wrócił do sali Pepper.
-Co ty tu robisz? Powinieneś odpocząć po zabiegu.
-Nie mogłem leżeć bez sprawdzenia stanu Pepper.
-Ja cię nie upilnuję.
-No nie.
Uśmiechnął się do doktora bez wychodzenia. Nadal siedział przy niej. Nie była mu obojętna. Łączyła ich wspaniała przyjaźń. Przez nieciekawe odczyty z kardiomonitora musiał wyprosić nastolatka z sali. Od razu wstał i wywalił go na korytarz.
-Nie wchodź.
Zagroził palcem i wysłał sygnał do Victorii. Miała kilka godzin, żeby odsapnąć, lecz nie potrafiła zmrużyć oka. Na samo wezwanie wstała z kanapy, zabierając ze sobą walizkę. Natychmiast wbiegła do sali.
-Co jest grane?
-Chyba mamy to samo co kiedyś z Tony’m.
Pokazał ostatnie wyniki.
-Co o tym myślisz?
Chwilę analizy wystarczyło na ocenienie stanu. Odpowiedź nasuwała się sama.
-Miała bardzo silny atak paniki, a dziś… prosiłam ją, żeby nie brała leków. Gdybym wiedziała, że zostanie porwana…
Mówiła załamana.
-Tylko spokojnie, Victorio. Tony z tego wyszedł, a ma o wiele słabsze serce, to z Pepper nie będzie tak źle.
Uśmiechnął się do niej, dodając otuchy. Podał leki na atak.
-To powinno zminimalizować skutki.
Kobieta zerknęła na wykres. Funkcje życiowe podskoczyły do góry. Dziewczyna budziła się, oddychając ciężko. Nerwowo kręciła głową w obie strony. Od razu chwyciła ją za rękę, żeby nieco uspokoić córkę. W ten sposób lekarz mógł podać środki uspokajające.
-Chyba… Chyba się uspokaja.
Opadła na krzesło, zaś Yinsen sprawdzał odczyty. Nastolatka znowu zemdlała.
-Miejmy taką nadzieję i z tego co widzę, to nie odpoczęłaś.
-Jestem zmęczona psychicznie. Po prostu było już tak blisko, a teraz… Wszystko od nowa. Nie wiem nawet czy terapia okaże się skuteczna.
Westchnęła ciężko.
-Myślałaś nad tą terapią? Na pewno wszystko się ułoży.
-Najpierw muszę wiedzieć, że…
Nie zdążyła dokończyć, gdyż Pepper ponownie się obudziła. Tym razem, bez chaosu ciała. Otworzyła oczy. Patrzyła innym spojrzeniem.
-Gdzie… ja jestem?
-W szpitalu. Miałaś wypadek, ale już wszystko w porządku.
Wyjaśnił.
-Pan… jest… lekarzem?
-Pepper, co się dzieje?
Była zaniepokojona jej stanem. Doktor stanął jak wryty. Chora nie rozpoznawała nikogo.
-Atak musiał spowodować utratę pamięci. Nie wiem jednak w jak dużym stopniu.
-To naprawdę był silny atak. Myślisz, że to minie?
Spojrzała błagająco na przyjaciela.
-Pomóż jej.
-Nie można przywrócić pamięci, ale może pamięta jakąś bliską osobę. Jednak to wiąże się z ryzykiem ponownego ataku. W innym wypadku trzeba czekać, aż sama sobie przypomni.
-I tak źle. I tak niedobrze, Ho. Przepraszam.
Wstała i wybiegła na korytarz, a następnie usiadła na ławce, zakrywając twarz. Miała wrażenie jak serce pękło na milion kawałków. Stark zauważył załamanie lekarki. Podszedł do niej, siadając obok.
-Czy Pepper… Czy ona…
-Tony?
Wytarła twarz z łez.
-To nic. Po prostu… potrzebuje czasu. Będzie dobrze.
Czuła się źle, okłamując przyjaciela dziewczyny.
-Obudziła się. Chcesz… porozmawiać z nią?
-Coś się stało? Skoro się obudziła, to pani powinna się cieszyć.
-Idź do niej.
Poprosiła.
-Po prostu idź i ciesz się, że żyje.
-Pani mi czegoś nie mówi, prawda?
-Przekonasz się sam. Lekarz ci wszystko powie.
Wstała z ławki, wychodząc do łazienki. Zamknęła się w wolnej kabinie, uwalniając płacz. Tony wiedział, że potrzebowała chwili samotności, dlatego sam chciał zobaczyć się z przyjaciółką. Wyglądała normalnie. Podszedł do niej, a agent spał twardo na jednym z krzeseł.
-Pepper, jak się czujesz?
Rozejrzała się, patrząc na niego. Czuła, że znali się. Jednak nie potrafiła przypomnieć sobie jego imienia.
-Kim… jesteś?
-Nie pamiętasz mnie? To ja… Tony… Tony Stark.
-Tony?
Próbowała ułożyć myśli w głowie.
-Nie męcz jej. Powinna odpoczywaj.
-Wiem, ale przepraszam.
-Nie… Ja tylko… Nie wiem… Ja cię… znam, ale nie potrafię… sobie przypomnieć.
Była zdruzgotana brakiem wspomnień. Gubiła się.
-Nie przemęczaj się. To był ciężki dzień. Naprawdę nie pamiętasz kompletnie nic?
-Wiem, że… mój tatuś… nie żyje. Co… ze mną… się stanie?
Spytała, lecz nie płakała. Przypominała sobie jedynie skrawki pamięci.
-Masz już nowy dom i rodzinę.
-N… Naprawdę?
-Tak, Pepper. Naprawdę.
To było dla niej niepojęte. Usiadła na łóżku, wstając na nogi. Szwy nadal narywały, choć domyśliła się, że to z winy „wypadku”. Doktor nie był zachwycony, że próbowała uciec. Oboje zastawili jej drogę.
-Powinniście leżeć… Pepper, nie rób problemów i się połóż.
Rick zbudził się, słysząc ich głosy. Zauważył, jak blokowali drogę do wyjścia.
-Coś mnie ominęło? Co wy robicie?
Podszedł do nich, licząc na wyjaśnienia.
-Pepper… Ona straciła pamięć.
Oniemiał na te słowa. Jednak liczył na to, że sobie przypomni.
-Pepper, wiesz kim jestem?
-A… powinnam znać?
Nikomu nie udała.
-Pepper, nikt nie zrobi ci krzywdy.
To było zaledwie kilka chwil, aż przewróciła stolik. Wymknęła im się. Powoli podnosili się z podłogi.

Rozdział 49: Jak za dawnych lat

0 | Skomentuj
Rana postrzałowa oraz ból przy implancie nadal powodowało dyskomfort. Jednak nawet z takiego powodu nie zrezygnował z poszukiwań Pepper, aż namierzył sygnaturę Ducha. Zdołał wyjść tyłem niezauważalnie i poszedł do zbrojowni. Tam założył zbroję, lecąc na teren magazynów. Uważnie rozglądał się, próbując odnaleźć przyjaciółkę. Zjawa dostrzegła Iron Mana.
-Atakujcie.
Terroryści rzucili z wysokości siatkę, która trafiła bohatera. Poza prądem były również ostrza. Natychmiast użył impulsu, aby je zniszczyć. Bronił się, uderzając z repulsorów.
-No nieźle, ale to nie koniec.
Powiedział sam do siebie.
-Wiecie co robić.
Nie musiał więcej używać słów. Maggia otoczyła herosa, strzelając kosmicznymi promieniami. Mogli zdobyć zbroje bez uszkadzania jej, a jedynie pilot byłby ranny.
-W co oni są uzbrojeni?!
Był przerażony, mając do czynienia z tak zaawansowaną bronią. Wykorzystał pole siłowe do obrony. Jednak strzały nie ustawały. Był zmuszony się wycofać. Przekierował całą moc do butów i wyleciał z magazynu.
Gdy Tony krążył, szukając porwanej, próbował nawiązać kontakt z Rhodey’m. Nie odbierał, więc na wsparcie nie mógł liczyć z jego strony. Długo oblatywał nabrzeża, aż namierzył telefon dziewczyny. Wleciał do środka, robiąc przy tym sporą dziurę w dachu. Pojawił się w odpowiedniej chwili. Najemnik stał za przerażoną nastolatką, ściskając za jej serce.
-Puść ją.
-Proszę bardzo.
Rzucił ją na ziemię. Gestem dłoni dał znak do kolejnego ostrzału. Cztery działa jonowe narobiły szkód w elektronice. Nie zdołał się obronić i cały system padł w pancerzu. Na szczęście rozrusznik pozostał nietknięty.
-Uwielbiam takie zabawki. Podobają ci się, Anthony?
Z przerażeniem spojrzał na kryminalistę, a następnie na Pepper. Był bezbronny. Nie miał innego wyboru jak wyjść ze zbroi. Zostawił kawałki żelastwa, uruchamiając autodestrukcję.
-Nic ci to nie da, Duchu! Zaraz zjawi się tu FBI!
Gaduła czuła się coraz gorzej. Ledwo utrzymywała się przytomna, a przed sobą widziała niewyraźne plamy.
Nagle zaczęła się dusić. Zasłoniła usta, dostrzegając krew. Była otruta.
-Widzę, że twój czas dobiega końca, Patricio. W sumie, to was wszystkich.
Stark nie pojmował słów zjawy. Dopiero jak zostali otoczeni z każdej strony, zrozumiał co miał na myśli. Celowali w nich z broni. Jednak bardziej skupiał się na przyjaciółce. Przykucnął i oparł jej głowę o swoje ramię.
-Pepper, co ci jest?
Nie odezwała się. Słabła z każdą minutą. Tony spojrzał ze strachem na Ducha.
-Co jej zrobiłeś?!
-Co ja zrobiłem? Nie martw się. Pozostało ci tylko zapytać, kiedy skona.
-Nie pozwolę na to! Ona nie umrze! Czego chcesz w zamian za odtrutkę?!
Wiedział, iż z terrorystami nie powinno się negocjować, lecz nie zamierzał ryzykować jej życiem. Najemnik zaśmiał się, mając z tego niezły ubaw.
-Odtrutkę? W jakim ty świecie żyjesz? Nie negocjuj z nami o coś tak bezużytecznego. To na nic. Już jest martwa.
-Zapłacisz mi za to!
Wykrzyknął do zjawy, a potem szepnął do przyjaciółki.
-Przepraszam cię… Znowu zawiodłem.
-To… nie twoja… wina.
Ledwo mogła coś mówić. Trucizna we krwi błyskawicznie się rozprzestrzeniała wraz z nasilającym się bólem.
-Moja… Powinienem cię… chronić.
Głos mu się łamał.
-Przegrałem.
Stwierdził niechętnie, kładąc otrutą na kolanach.
-Zapłacę ci więcej niż ci obiecali! Tylko nas zostaw!
-Hmm… Ciekawe, ale nie przekupisz mnie. Nie masz takiej forsy.
Victoria próbowała uspokoić Ricka. Był wściekły. Wręcz rozjuszony, gdyż czuł, że zawiódł jako ojciec. Kobieta próbowała go podnieść na duchu, gdyż nie mogli się załamywać. Potrzebowali ich pomocy.
Nagle podszedł jeden z agentów, dając im jakieś wieści.
-Zlokalizowaliśmy jeden z magazynów. Wykryliśmy tam nieznane źródło energii, które może należeć do Ducha. Jakie są rozkazy?
-Jedziemy tam.
-Jadę z tobą i nie mów, że nie. Ryzyko w mojej pracy jest normalne.
Lekko się uśmiechnęła, zaś on na moment zastanawiał się nad podjęciem decyzji.
-Jesteś tylko jako medyk. Nie możesz się wychylać.
-Jak za starych czasów, co? Tak się poznaliśmy.
-Pamiętam, kochanie. Tego dnia nie da się wymazać z pamięci.
Stwierdził z lekkim uśmieszkiem, a następnie poszli do auta. Pojechali za sygnałem, a reszta agentów robiła za eskortę, jadąc po bokach.
Po dziesięciu minutach, lekarka dostrzegła ludzi w maskach.
-Victorio, zostań. Ja ich zdejmę.
Rzucił granat, utrudniając im widoczność. Nie wiedziała co się działo. Jedynie słyszała odgłosy walki. Kilka sekund, a kryminaliści leżeli obezwładnieni.
-Idziesz ze mną, ale nie oddalaj się, dobra? Nie chcę, żeby i ciebie skrzywdzili.
-Spokojnie. Dla mnie to nie nowość.
Wzięła walizkę, która zawierała w sobie asortyment medyczny. Dowódca rozrzucił swoje jednostki po obszarze. Walczyli z napastnikiem, a oni zakradli się do środka.
-Zatrzymaj się. Mamy ich.
Zrobiła jak chciał. Z przerażenia musiała zakryć usta, gdyż poza Pepper widziała również Tony’ego. Jej serce krajało się na ich tragiczny wygląd.
-Co teraz? Oni potrzebują natychmiastowej opieki medycznej.
Szepnęła z podenerwowaniem.
-Tylko spokojnie. Żadnych gwałtownych ruchów. Czekamy.
Mężczyzna rzucił kamieniem w najemnika. Poza odwróceniem się w ich stronę, to nic nie zrobił.
-Co robisz?
-Poczekaj.
Nalegał. Starała się jakoś zapanować nad nerwami.
-Zdaje się, że mamy nieproszonych gości.
Sprawnie wyjął dłoń, strzelając w brzuch dziewczyny. Nie zdołała nic powiedzieć, a z rany ubywało mnóstwo krwi. Nie potrafiła dłużej wytrzymać i upadła, tracąc przytomność.
-No to jedną mam z głowy.
-Ty bydlaku! Nie daruję ci!
-Tak myślisz? Będziesz następny.
Zaczął celować w niego z broni. Trzymał palec na spuście. Jednak agent był szybszy, trafiając go w rękę. Chłopak odwrócił się, widząc ojca dziewczyny.
-Puść ich! Natychmiast!
-Cóż… Na tym moja rola się kończy.
-Duch!
Zjawa szybko zniknęła. Na szczęście uziemili terrorystów, zakuwając ich w kajdany. Wyprowadzili ich z magazynu do furgonetek więziennych.
-Kochanie, twoja kolej.
Dał znak do działania.
-Oby nie było za późno.
-Niech… jej pani… pomoże. Ja… dam radę.
Chciała dać im wsparcie, a każdy z potrzebujących był ranny na swój sposób. Walczyli z czasem. Bez wahania wyjęła wszelkie narzędzia z walizki do tworzenia odtrutki. Mężowi podała bandaże.
-Zatamuj krwawienie, a ja zrobię antidotum.
-Mamy mało czasu. Pospiesz się.
Pomimo zabandażowania rany, krew nadal wypływała z niej. Tamowanie krwi było nieskuteczne. Sprawdził puls na szyi. Był bardzo słaby, a to oznaczało najgorsze. Tony również nie czuł się najlepiej. Implant wyczerpywał się. Tylko adrenalina utrzymywała go przytomnym.
-Przyda się dodatkowa para rąk.
Wyjęła telefon, dzwoniąc do specjalisty. Odebrał dość szybko. Siedział w pokoju lekarskim.
-Jak tam, Victorio? Już znudzona?
-Zbieram trupy. Fajnie, co? Jeśli chcesz się pobawić w ożywianie zwłok, to przyjedź do magazynów.
Lekarz prawie zachłysnął się kawą.
-Co?! Podaj mi adres!
Błyskawiczne wysłała dane w wiadomości.
-Pospiesz się.
Od razu się zebrał, biorąc swoje rzeczy i pojechał pod podany adres. Dość szybko znalazł się na miejscu. Wszedł do pomieszczenia, znajdując się przy Victorii.
-Co się tutaj działo?!
-Nie ma czasu na wyjaśnienia. Zajmij się Tony’m. Muszę zająć się odtrutką.
Nalegała na pomoc, a następnie wzięła składniki do mieszanki. Mieszała je, aż była gotowa. Zaaplikowała antidotum.
Gdy ona czekała na oznakę poprawy, Ho sprawdził stan drugiej osoby.
-Jak się czujesz?
-Słabo.
-Nic dziwnego, skoro implant ma tylko dziesięć procent.
Ledwo to powiedział, a chory stracił przytomność.
-Jak szybko możemy stąd znaleźć się w szpitalu?
Spojrzał na głównodowodzącego FBI.
-Dziesięć. Może dwadzieścia minut.
-Nie zdążymy. On musi tam trafić w tej chwili.
-Improwizacja.
-Pan nie rozumie. Ten chłopak ma rozrusznik, który pobudza jego serce do działania. Jeśli zaraz nie będzie naładowany, Tony umrze!
-Mam pomysł, Ho.
Wtrąciła się kobieta, wstając z miejsca.
-Rick, pilnuj Pepper. Uciskaj, bo nadal krwawi.
Kiwnął jedynie głową. Bez dłuższego namysłu ruszyła do samochodu. Tam odnalazła poszukiwaną rzecz.
-Oby zadziałało.
Chwyciła za sprzęt, wracając do nich. Dała przyjacielowi akumulator.
-Wystarczy?
-Musi, bo inaczej będziemy szukać czarnych ubrań.
Uśmiechnął się i zajął implantem. Prowizorycznie mógł zasilić implant, ale nie na długo.
-Muszę go zabrać. Jak Pepper?
-Już sprawdzam.
Ledwo wyczuwała puls, choć krwawienie ustąpiło.
-Też do szpitala.
-No to się zbieramy.
Przyznał, chwytając ostrożnie chłopaka, zaś Rick trzymał akumulator. Zanieśli go do samochodu, zabezpieczając pasami. Zasilacz położyli tak, żeby w razie gwałtownego hamowania nie ruszył się. Victoria także zabrała Pepper, lecz do swojego auta.
-Spotkamy się w szpitalu.
Tyle powiedział, gdy weszli do swoich pojazdów. Natychmiast ruszyli w stronę szpitala. Akurat wyjechali w odpowiedniej chwili, gdyż cały magazyn wyleciał w powietrze.

Rozdział 48: Powrót koszmarów

0 | Skomentuj
Tony wyjął telefon z kieszeni, wybierając numer do matki Pepper. Dźwięk gadżetu wyrwał ją z myślenia o terapii. Nie wahała się nad odebraniem połączenia.
-Victoria Bernes. Co się stało?
-Zaatakowali nas przed domem Roberty! Strzelają do nas! Niech pani wezwie męża!
Nadal biegł w stronę budynku. Kobieta była przerażona na jego słowa. Nie miała ani chwili na odpoczynek przez terrorystów.
-Dobrze. Już dzwonię. Czy ktoś ucierpiał? W jakim jesteście stanie?
Spytała, licząc na dodatkowe informacje.
-Niech pani dzwoni. Nie traćmy czasu.
Tyle powiedział i rozłączył się.
-Tony? Tony!
Z niepokojem wybrała numer do Ricka. Odebrał błyskawicznie. Nie pozwoliła mu dojść do słowa.
-Jedź do domu Roberty. Natychmiast! Dzieciaki są w niebezpieczeństwie!
-Hej! Powoli! Co się stało?
Nie było czasu na wyjaśnienia, a sama nie znała ilości poszkodowanych.
-Strzelają do nich! Bierz swoich ludzi i ich ratuj!
-Dobra, dobra. Już jadę. Będę za dziesięć minut.
-Pospiesz się.
Zakończyła rozmowę, a parę osób ze szpitala dziwnie na nią patrzyło. Zignorowała to i zabrała walizkę, wybiegając z budynku.
-Trzymajcie się. Pomoc jest w drodze.
Duch był wściekły na swoich sojuszników. Wiedział, że Nefaria potrzebował dziewczyny w jednym kawałku.
-Wycofać się!
Rozkazał, krzycząc przez krótkofalówkę.
Od razu odłożyli broń. W kilka sekund zdołał się przenieść za plecy chłopaka. Wszedł ręką w jego ciało, ściskając za implant.
-I co powiesz na to? Nigdzie już nie uciekniesz, a po twoich przyjaciołach nie zostanie żaden ślad.
Wskazał na ludzi w maskach, którzy zabierali rudzielca do furgonetki.
-Widzisz? Nic już nie zrobisz.
Wyjął dłoń z ciała.
-Poza tym, masz mechaniczne serce. Zupełnie jak twój kumpel Iron Man. Czyżbyś go znał? Spokojnie. Na niego też przyjdzie pora.
-Co… ci to da? Czemu nas… gnębisz?
 Przez stres oraz bieganie czuł się słabo. W ostatniej chwili usłyszał agentów.
-FBI, nie ruszać się! Ręce na kark!
Zauważył, jak zostali otoczeni z każdej strony. Jednak furgonetka zdołała już odjechać.
-No to na mnie już pora. Jeszcze się kiedyś spotkamy.
Zniknął mu z oczu, wracając do zleceniodawcy. Nastolatek był wykończony całą gonitwą. Upadł na kolana, próbując się uspokoić. Jednak ból mu na to nie pozwalał. Mąż lekarki podbiegł do niego.
-Wszystko gra, Tony? Boli cię coś?
Z trudem oddychał, ale jakoś odpowiedział agentowi.
-Dostałem… w… ramię. Poza… tym… chyba nic.
-Raczej nie jest dobrze.
Podbiegła Victoria z walizką. Rick chwycił go na ręce, zabierając do środka. Weszła zaraz za nim. Od razu dostrzegła Rhodey’go, który leżał nieprzytomny w salonie. Wpierw zajęła się rannym. Położyli go na kanapie.
-Niech… mnie pan zostawi… i zajmie… się szukaniem… Pepper. Proszę.
-Tony, to nie takie proste, ale przeszukamy każdy najmniejszy kąt miasta.
-Ma rację, ale teraz pozwól sobie pomóc.
Zaczęła zajmować się ramieniem, odkażając je.
-Zaboli.
Ostrzegła, aż wyjmowała łuski. Nie chciał na to patrzeć, więc odwrócił wzrok. Cicho syknął z bólu, przygryzając wargę. Wszystkie kawałki pocisku znalazły się na zewnątrz. Podała mu środek znieczulający, żeby zszyć ranę. Chwilę jej to zajęło, a następnie dała opatrunek. Całość obwinęła bandażem.
-Teraz tu leż i daj działać zawodowcom, dobrze?
Poprosił agent.
-Nie mogę tak siedzieć bezczynnie! Chociaż namierzę jej… telefon.
Skutki po ataku zjawy dały o sobie znać. Chwycił się za rozrusznik zdrową ręką. Lekarka zauważyła, że cierpiał.
-Ładowałeś implant? Tony, naprawdę jesteś blady jak ściana. Mów co się dzieje.
-Nie… Wszystko w… porządku.
-Właśnie słyszę. Jak nie chcesz, to ci dam spokój. Teraz sprawdzę co z twoim bratem.
-Dziękuję.
Nie zamierzał jej bardziej martwić, gdyż sama miała swoje własne problemy. Mąż oddalił się od nich, próbując dowiedzieć się jakiś informacji od agentów.
Gdy matka Pepper sprawdziła stan Rhodey’go, rozumiała powagę sytuacji. Przez napięte mięśnie wiedziała co się stało. Natychmiast chwyciła chłopaka sposobem matczynym.
-Gdzie jest jakiś wolny pokój?
-Zaprowadzę… panią do jego… pokoju.
Wstał z kanapy i poszedł na górę. Nogi plątały się, lecz zdołał dojść do drzwi.
-Proszę.
-Dziękuję.
Położyła nieprzytomnego na łóżku. Zaczęła sporządzać odtrutkę. Stark nie chciał jej przeszkadzać, więc wszedł do swoich czterech ścian. Upadł na łóżku. Słowa Ducha dźwięczały mu w głowie. Obawiał się, iż rozgryzł jego sekretną tożsamość.
Po sporządzeniu odtrutki, całość wstrzyknęła do krwiobiegu. Aby sprawdzić skuteczność mieszanki, podpięła go do kardiomonitora. Odczekała kilka minut na pożądany efekt. Ciało rozluźniło się, a chory obudził się.
-Jak się czujesz?
-Jakoś tak… nieswojo. Co się stało? Gdzie Tony!
-Spokojnie. Jest bezpieczny. Już się nim zajęłam.
Uspokoiła go.
-Czy coś ci dokucza?
Spytała dla pewności o braku urazów.
-Jest wszystko w porządku. Dziękuję.
-To dobrze. Gdyby coś się działo, będę na dole.
Odpięła nastolatka od urządzenia i zeszła po schodach do salonu. Tony nie byłby sobą, gdyby nie zaczął czegoś robić. Pomimo osłabienia przez Ducha, zdołał usiąść przed komputerem. Zaczął namierzać komórkę przyjaciółki.
Tymczasem snajper wyjaśnił Nefarii o całej akcji. Nie ukrywał wściekłości, lecz i tak nie zamierzał zmienić swoich zamiarów. Patricia siedziała skulona w odizolowanej celi pod okiem facetów w maskach.
-Mieliście jej nie krzywdzić! Jak ty ich pilnowałeś?! Chcesz resztę kasy czy nie?
-Nawet nie próbuj się wykręcać. Zrobiłem tak jak chciałeś. Teraz pozostała tylko kwestia, kiedy nasz blaszany kumpel się pojawi.
Wyjaśnił, a następnie popatrzył przez ekran na przerażoną dziewczynę. Usiadł przed komputerem, wysyłając sygnał.
-Pora zwabić Iron Mana.

Rozdział 47: W tarapatach

0 | Skomentuj
Zapach tostów skłonił dziewczynę do ruszenia się z łóżka. Sprawdziła godzinę na zegarku. Była dziesiąta co oznaczało zapomnienie o wzięciu leków. Od razu podreptała do kuchni. Na lodówce była przyklejona kartka.
„Na razie nie musisz brać leków. Zjedz śniadanie. Wrócę, gdy tylko coś załatwię”
Ze smakiem zajadała tosty, które jeszcze były ciepłe, ale w domu nie zastała nikogo. Zastosowała się do prośby matki i nie brała lekarstw.
-Ciekawe czy Tony też wstał.
Pomyślała, aby do niego zadzwonić. Akurat robił kanapki, lecz nie zdołał się nimi nacieszyć przez głód Rhodey’go.
-Ej! Zrób sobie, a nie kradniesz.
-Dobrze ci szło ich robienie. Dasz radę zrobić kolejne.
-No wiesz co?
Zrobił kilka kromek, pilnując przez kradzieżą z rąk przyjaciela. Ledwo zdołał zjeść i usłyszał dźwięk telefonu. Od razu odebrał na widok nazwy kontaktu. Nie zdołał się przywitać, gdyż został zaatakowany słowotokiem.
-Hej. Tu Pepper. Możemy się spotkać? Mamy wolne, więc pomyślałam, żeby coś wspólnie porobić. Co ty na to?
-Nie ma problemu, ale nie mogę wychodzić poza dom. Roberta jest zła za to, że ostatnio śpię w laboratorium.
-Auć!
Rozumiała, iż słowa prawniczki były prawem, dlatego nie mogła mu pomóc w ucieczce.
-No to zaraz będę.
-Będziemy czekać.
Uśmiechnął się do słuchawki, a połączenie zakończyło się. Nastolatka błyskawicznie ogarnęła się do wyjścia, zamawiając taksówkę. W kilka minut zajechała na miejsce, płacąc za usługę.
Gdy stała przed drzwiami, zapukała. Chwilę potem pojawił się Tony.
-Zapraszam.
Odsunął się, żeby ją wpuścić do środka. Od razu przywitał ją też syn Roberty.
-Cześć.
-Hej, panikarzu. Macie filmy, jakieś gry, coś do żarcia albo cokolwiek, przy czym nie będzie nudno?
Spytała się o każdą z opcji.
-Filmy są, gry się skombinuje, a jedzenia też nam nie brak. Rozgość się i czuj jak u siebie.
-Dzięki.
Poszli do salonu, gdzie usiadła.
-Rzućcie wszystko co macie.
-Dobra, więc wybieraj.
Otworzył szafkę pełną filmów oraz planszówek.
-To ja pójdę po przekąski.
Ledwo to powiedział, a histeryk zniknął w odmętach kuchni. Rudzielec dał sobie chwilę, aby zastanowić się nad wyborem rozrywki. Dawno nie miała chwili relaksu. Postanowiła zaryzykować.
Podczas gdy ona myślała co wziąć w pierwszej kolejności, domownicy wyjęli chipsy, ciastka, chrupki, a nawet przyrządzili kanapki. Do tego wzięli też soki.
-Rhodey, zaniesiesz? Muszę coś zrobić.
Wskazał na klatkę piersiową i już wiedział co to była za rzecz.
-Pewnie. Już je biorę.
Chwycił za przekąski i rozdzielili się. Na widok jedzenia ze stołu zwiększał się apetyt dziewczyny. Jednak z kulturą czekała na wszystkich.
-A gdzie Tony uciekł?
-Do pokoju, żeby się naładować. Spokojnie. Nigdzie nie ucieknie, także częstuj się.
-Dobra, więc co wybieramy?
Zapytała przyjaciela o radę. Chłopak przejrzał płyty, szukając czegoś spokojnego. Bez scen akcji.
-Może Hobbit? Podobno lubisz elfy.
Uśmiechnął się.
-Prosisz się o łupnia, Rhodey. Weźmy coś innego.
Powiedział na spokojnie.
-A komedia?
-Może być.
Nie zamierzała się sprzeczać, godząc się na drugą propozycję. Włożył płytę do napędu, rozpoczynając uruchamianie. Gaduła usiadła wygodnie na kanapie i oglądała pierwsze minuty filmu.
-Zobaczę co z Tony’m. Zaraz wracam.
-Dobra, panikarzu. Nie spiesz się.
Zaśmiała głupawo, wpatrując się w ekran telewizora. Brat zerknął do odpowiedniego pokoju. Zauważył jak przyjaciel odkładał ładowarkę.
-Idziemy do niej?
-Idziemy.
Zeszli na dół, docierając do salonu.
-Widzę, że wybraliście komedię.
Oboje zajęli miejsca na kanapie.
-I widzę, że kanapki są nietknięte. Czemu nie jesz?
W odpowiedzi włożyła dwie kanapki do ust.
-Zadowolony?
Spytała z pełną buzią.
-Teraz tak.
Uśmiechnął się, bawiąc się przy seansie. Jednak dla Pepper był nudny. Skrycie ziewnęła, żeby ich nie poirytować. Siedzieli trzy godziny, a miski oraz talerze z jedzeniem znikały w mgnieniu oka. Również szklanki z napojem stały puste.
Nagle zadzwonił do niej telefon. Wyszła do innego pomieszczenia, przepraszając kolegów.
-Halo? To ty, mamo?
-Chciałabyś, ale nie.
Miała dreszcze na sam głos zjawy.
-Co? Jak ty…
-Nie wysilaj się. Nie z takich miejsc uciekałem. Wykorzystałem lukę i wróciłem się tobą zająć, Patricio.
Z przerażeniem rozglądała się, szukając rozmówcy.
-G… Gdzie jesteś?
-Nie martw się. Niebawem się zobaczymy… Tak przy okazji, komedia? Serio? Mogliście obejrzeć coś lepszego.
Miała dość z nim rozmowy i chciała zakończyć połączenie.
-Jednak ja wam zagwarantuję rozrywkę. Nie zapomnicie tego.
Dopowiedział, aż nastąpiła cisza.
-Nie!
Krzyknęła do telefonu, lecz próbowała się uspokoić. Wzięła kilka miarowych wdechów. Nastolatkowie od razu pobiegli do Pepper.
-Co jest grane?!
-M… Musimy uciekać.
Wydusiła z siebie.
-Szybko.
-O czym ty mówisz?
Nie potrafiła nic powiedzieć przez dziwne przeczucie. Zajrzała za siebie, dostrzegając rękę Ducha, która machała do niej. Trwało to tylko dwie sekundy, ponieważ szybko się ulotnił. Jej przerażenie sięgało zenitu. Z obawy o bliskich wybiegła na zewnątrz, a on… już czekał na nią. Celował z dachu z oczekiwaniem na pozostałych. Obserwował tak długo, aż dostrzegł Starka.
-Do fabryki! Szybko!
Zanim uderzył w niego, trafił strzałką paraliżującą w Rhodesa. Nawet nie zdołał dołączyć do pozostałych, upadając na podłogę. Kolejny strzał oddał w Potts. Także kilka sekund wystarczyło, żeby osunęła się o ziemię.
-Jeszcze tylko ty.
Mierzył w ostatnią ofiarę. Tony nie panikował, podnosząc dziewczynę z ziemi. Zaczął biec z nią w kierunku domu. Najemnik zmienił strzałki na ostre naboje. Jednym z nich trafił w lewe ramię. Ból przeszywający ciało był odczuwalny zaraz po strzale. Przez ranę był zmuszony położyć ją. Nadal biegł do domu, lecz trzymał się za ranę postrzałową.
-Cholera.
Snajper przeklął pod nosem. Nie miał widoku na dzieciaki. Skontaktował się z Maggią. Akurat wyszli z furgonetki, idąc w ich stronę.
-Dorwijcie ich.
Rozkazał, czekając na rozwój wydarzeń.

Rozdział 46: Wszyscy potrzebują odpoczynku

0 | Skomentuj
Ho zbudził się po kilku godzinach. Na stole dostrzegł kanapki. Wziął jedną, a następnie założył kitel lekarski. W kieszeni nie znalazł pagera, więc zadzwonił do Victorii. Szybko odebrała.
-Cześć. Jak tam? Wypoczęty?
-Gotowy do akcji, jeśli o to pytasz. Coś masz dla mnie ciekawego?
-Kłopoty. Co mogłoby być innego?
Stwierdziła.
-Musiałam użyć na nim silnej dawki środka nasennego.
-Jak bardzo silna?
Zamarł na słowa przyjaciółki.
-Nie miałam wyboru, bo był nieposłuszny. Chciał wypisać się na własne życzenie, a dawka… Chyba zwiększyłam ją niewiele. Na tyle, że przespał resztę nocy.
Wyjaśniła, wyczuwając kłopoty.
-No to musimy sprawdzić, czy mu to nie zaszkodziło.
-Zajmiemy się nim.
Zgodziła się i rozłączyła. Od razu się spotkali przed salą.
-Twoja zguba.
Oddała mu pager.
-Dziękuję, więc zobaczmy, jak się trzyma.
Weszli do środka, a chłopak już siedział na skraju łóżka. Niecierpliwił się.
-Słyszałem, że chcesz dostać wypis.
-Nie usiedzę tu dłużej, doktorze.
-Wiem, Tony.
Bez tracenia czasu sprawdził odczyty z kardiomonitora. Nie były idealne, lecz zadowalające. Potem przyjrzał się mechanizmowi oraz ranom pooperacyjnym.
-Widzę, że wszystko się układa. Masz szczęście.
Zmienił opatrunki, które przesiąkły krwią.
-Potem zrobisz to samo w domu, jasne?
-Tak.
-Dobrze. Możesz założyć koszulkę. Puszczam cię wolno, ale uważaj bardziej na siebie.
Chłopak kiwnął jedynie głową, a lekarka poszła do gabinetu wraz ze specjalistą. Wypełnił wszelkie dane, zaś kobieta zdjęła fartuch i odłożyła gadżet.
-Pora wrócić do domu.
-Odpocznij, Victorio. Jednak chciałbym cię prosić, żebyś to mu dała.
Podał kartę z wypisem.
-A ty nie możesz? Coś się stało?
Spytała zaciekawiona, ale bardziej zmartwienie przemawiało przez jej głos.
-Nie chce mi się chodzić w tę i z powrotem. Mam już swoje lata.
Uśmiechnął się.
-A! No racja, bo wszystko przede mną.
Przytuliła go po przyjacielsku, żegnając się z nim.
-Odpocznij.
-Hej. Nie musisz mi tego powtarzać dwa razy. Pierwszą rzecz jaką zrobię po powrocie, to walnę się do łóżka.
Zaśmiała się i wyszła. Szybko trafiła do odpowiedniej sali. Chory był już gotowy do wyjścia.
-To twój wypis.
-Dziękuję.
Odebrał od niej kartkę, wstając z łóżka.Pożegnała się z nastolatkiem i każdy z nich poszedł w swoje strony. Nawet nie zdołała dojść do sypialni, bo padła na kanapę jak trup.
Gdy Rick wrócił z pracy, zauważył jak leżała w salonie. Przykrył ją kocem i ucałował czule w policzek.
-Śpij dobrze, kochanie.
Dla pewności zerknął też do Pepper. Spała przy biurku z twarzą w książce. Chwycił dziewczynę, kładąc do łóżka. Również przykrył ją czymś ciepłym, a on sam poszedł do swojego wyra. Ułożył się wygodnie do spania i zasnął.

Rozdział 45: Niefortunny los

0 | Skomentuj
Victoria zabrała Tony’ego na cyberchirurgię, aby tam mieć podgląd na sytuację z implantem. Odłączyła go od maszyny wspomagającej oddychanie, zastępując ją maską tlenową. Został też podpięty do kardiomonitora, gdyż musiała monitorować stan serca. Na chwilę wyszła dla upewnienia się co do odpoczynku przyjaciela. Zabrała mu pager i przykryła kocem.
-Dobranoc. Ho. Odpoczywaj.
Przyrządziła mu parę kanapek, które włożyła do pudełka śniadaniowego. Położyła je na stole, a następnie wróciła do Tony’ego. Akurat obudził się z obolałą głową. Ledwo otworzył oczy, lecz przez rażące światło ponownie zasnął. Spisała wszelkie odczyty, siadając obok niego. Na chwilę zdrzemnęła się, gdyż pisk maszyn od razu zmusił do przebudzenia. Bez dłuższego myślenia podała leki na uspokojenie.
-Współpracuj albo będziesz dłużej uziemiony.
-Wychodzę jeszcze dzisiaj. Wypiszę się na własne żądanie.
Starał się mówić spokojnie, ale wewnątrz ciała wszystko wrzało.
-O nie! Tak nie będziemy robić. Nie dostaniesz wypisu. Ani mi się śni… Jesteś niepełnoletni, a poza tym, twój stan na to nie pozwala.
-Przecież nic mi nie jest, a pani mi to obiecała!
-Chyba się przesłyszałam. Ja coś obiecywałam?
Była w szoku na słowa chłopaka.
-Przecież to miał być krótki zabieg. Chciałbym wrócić do domu.
Przyznała mu rację. Po części, gdyż ta ingerencja przeszła wszelkie oczekiwania.
-Faktycznie, ale muszę cię obserwować.
Nastolatek podniósł się na równe nogi.
-Nic mi nie jest!
-Twoje serce urządziło sobie dzikie rodeo bez trzymanki. Jeśli znowu zwariuje, to może być bardzo źle. Przykro mi.
Podała mu środek nasenny.
-Jest… gorzej?
Więcej nic nie powiedział, gdyż poczuł zawroty głowy, padając na łóżko. Kobieta położyła go, przykrywając kołdrą. Zostawiła odsłoniętą klatkę piersiową, żeby obserwować mechanizm. Ponownie usiadła, spisując parametry.
Po chwili poczuła zmęczenie. Wstała po kawę. Wzięła ją z automatu, pijąc ją do dna, aż mogła wrócić do obowiązków. Po raz kolejny spisała odczyty z kardiomonitora, które były mniej więcej w normie. Nie chciała niespodzianek, ale wiedziała, że z eksperymentalną technologią nigdy nic nie wiadomo. Zauważyła jak powoli się wybudzał.
-Tony, jak samopoczucie? Sam mnie zmusiłeś do tego.
Spytała z obawą, ponieważ wyglądał na słabszego niż wcześniej.
-Chyba… jest dobrze. Słabo się czuję, ale… jest dobrze.
Przyznał z prawdą. Odczuwał zmęczenie.
-Musisz odpocząć. Twoje serce tego potrzebuje, rozumiesz? To nie był łatwy zabieg.
Wyjaśniła, nalegając na odpoczynek.
-Nie… Nie chcę… spać.
-Ale musisz. Czy ty tego nie rozumiesz, przez co musiałeś przejść?
Powiedziała najbardziej spokojnie jak się dało.
-Naprawdę mam znowu to zrobić?
Wskazała na strzykawkę.
-Nie… Pani ciągle mówi o trudnym zabiegu… a ja o czym nie wiem! Niech mi pani wytłumaczy.
Poprosił, zachowując opanowanie.
Kobieta nie zamierzała mu powiedzieć o błędzie lekarza. Tony musiał mu ufać, a tego nie mogła zniszczyć. Skróciła wersję do minimum.
-Musiałeś mieć wszczepiony nowy implant. Stary nie nadawał się już do niczego. Teraz powinno być w porządku, ale będę obserwować, czy serce zaakceptowało rozrusznik.
-Nowy… rozrusznik?
Spojrzał na urządzenie i delikatnie przejechał po nim palcem.
-Znowu muszę przechodzić przez to samo? Za pierwszym razem… leżałem tydzień.
Był załamany.
-Mogłem się nie zgadzać na ten zabieg.
Lekarka nie zamierzała go dobijać bardziej, lecz nie zdołała uniknąć tego.
-Przepraszam, ale to było konieczne. Byłeś narażony na utratę życia. Jeśli dobrze pójdzie, to w trzy dni dostaniesz wypis. Resztę będziesz mógł spędzić w domu.
-Dlaczego to wszystko spotyka mnie? Zawsze wszystkich zawiodę… Mam dosyć.
Położył głowę na poduszkę. Spojrzał w sufit.
-Jestem beznadziejny.
-Tony, sytuacja nie jest taka zła. Nie obwiniaj się za coś, na co nie masz wpływu. Jakoś to będzie.
Próbowała podnieść chorego na duchu.
-Masz przyjaciół, którzy cię wspierają. Poradzisz sobie. Jak bardzo byłoby źle, nie będziesz sam.

Rozdział 44: Witamy w wesołym miasteczku

0 | Skomentuj
Yinsen otrzymał sygnał od Victorii zaraz po zakończonej operacji jednego z pacjentów. Na spokojnie poszedł do pokoju lekarskiego i otworzył drzwi. Był w szoku na widok Tony’ego.
-Tony, co ty tu robisz? Victorio, wyjaśnisz?
-Mamy problem i przyda się kylit. Jednak sam oceń.
Podała mu tablet ze skanem.
-Co o tym sądzisz?
Na samo wspomnienie o metalu już wiedział, że problem leżał w implancie.
-Tony, połóż się.
Chłopak o dziwo nie protestował i posłuchał się go.
-Trzeba od razu operować. Kylit przedostaje się do narządów i może je uszkodzić.
Oddał tablet przyjaciółce. Była przerażona na słowa lekarza.
-Tony, chcesz tego?
-Chyba… nie mam wyjścia.
-Owszem, chłopcze. Nie masz. Lecimy na blok.
Od razu zabrali go na salę operacyjną, gdzie wszystko przygotowali do zabiegu.
-No to trochę sobie pośpisz.
Założyła mu maskę, wpuszczając gaz.
-Kolorowych snów.
Geniusz walczył przed snem, lecz nim się spostrzegł, to ogarnęła go ciemność. Zespół specjalistów od razu zaczął wyjaśniać sobie co było do zrobienia.
-To nie będzie łatwa operacja.
Przyznał, przygotowując resztki kylitu.
-Nie wiem w jakim stopniu implant jest uszkodzony. Zawsze musimy być przygotowani na to, że przez wyjęcie mechanizmu do naprawy może ulec większemu uszkodzeniu. Przy pęknięciach nie wiadomo co może się wydarzyć. Kolejną sprawą jest kylit, który przedostał się do jego ciała. Musimy go wydobyć. Mogą być niespodzianki. Wchodzisz w to, Victorio?
Na myśl o wysokości stawki jej serce podskoczyło do gardła. Jednak nie zamierzała skapitulować, gdyż było mnóstwo zadań do wykonania, a doktor potrzebował pomocy.
-Zgoda, więc zaczynamy.
-W porządku. Jeszcze ustalmy kto co robi. Bez wliczania w to problemów.
-Nie wiem co będę w stanie zrobić. Chcę pomóc, ale nie zamierzam pogarszać sytuacji tak jak ostatnio.
Wyrzuciła z siebie wszelkie obawy.
-Zadecyduj za mnie co mogę zrobić, a czego nie.
Poprosiła.
-Victorio, wszystko będzie dobrze. Ostatnio byłaś zmęczona. Dziś jest na odwrót, bo musisz mnie pilnować, żebym mu nie zaszkodził.
-Aż tak… źle? Nie spałeś czy tyle pacjentów na głowie?
Spytała zaniepokojona.
-Pacjenci… nie dali mi dzisiaj odsapnąć, a teraz on.
Wskazał na nastolatka.
-Przykro mi, ale… Ale ja tu jestem i wszystko jakoś się ułoży. Potem zagwarantuję ci taki wypoczynek, że szybko nabierzesz sił.
Uśmiechnęła się pocieszająco.
-Zróbmy to i będzie po krzyku. Mów co robić.
Odetchnął, zbierając myśli po raz kolejny tego samego dnia.
-Musimy wyjąć implant i sprawdzić jego uszkodzenie. Możliwe, że będzie potrzebna wymiana. Jeśli nie, to uzupełnimy metal, a reszty pozbędziemy się z organizmu Tony’ego. Potem składamy go do kupy i w najlepszym wypadku zakończymy ingerencję. Jakieś pytania?
Uśmiechnął się słabo.
-Żadnych. Działamy.
Zrobiła niewielkie nacięcia, wyjmując urządzenie z ciała. Robiła to powoli oraz bardzo ostrożnie. Nadal był podłączony, żeby pobudzał serce do działania. Specjalista przyjrzał się rozrusznikowi.
-Jest zbyt uszkodzony. Musimy go wymienić, dlatego zacznij usuwać kylit z organizmu.
-Nigdy tego nie robiłam. Jakieś instrukcje?
Spytała zagubiona.
-Wierzę, że sobie poradzisz, Victorio.
Uśmiechnął się do niej i zaczął szukać odpowiedniego mechanizmu.
-Dobrze.
Wykorzystała rurkę, aby odessać metal na zewnątrz. Uważnie usuwała go z różnych narządów. Cały proces zajął jej dziesięć minut.
-Gotowe.
Skończyła w odpowiednim momencie. Przyjaciel położył technologię na stół.
-I jak? Wszystko gra?
-Tak… Chyba się udało.
Przyjrzała się odczytom z kardiomonitora.
-Wszystko gra jak na razie. Tutaj masz metal.
Wskazała na fiolkę.
-Dobrze, a teraz przygotuj się, bo będzie zabawa. Musimy odłączyć zniszczony mechanizm i zastąpić go nowym. Mam nadzieję, że serce je zaakceptuje.
-Jestem gotowa. A ty?
-Jak nigdy.
-No to jedziemy.
Delikatnie chwyciła za przewody, odpinając je jeden po drugim. Powoli wyjmowała implant.
-No dalej. Wszystko będzie dobrze.
Uspokajała się w myślach. Odłączyła kolejne kable, aż wspomagacz znalazł się na zewnątrz. Nie obeszło się bez niespodzianek. Puls spadał.
-Cholera. Mamy zabawę.
Wstrzyknęła dożylnie odpowiedni środek, reagując na czas. Sytuacja ustabilizowała się.
-To teraz dajemy nowy rozrusznik.
Powiedziała do mężczyzny, który zaczął przysypiać. Ciągle wpatrywał się w odczyty.
-Hej! Wiem, że jesteś zmęczony, ale został nam ostatni krok. Wytrzymaj.
-Tak. Już, już.
Podszedł do stołu, napełniając rozrusznik kylitem. Dodał również metal, który pozostał w starym mechanizmie, a następnie rozpoczął podłączanie kabli w odpowiednie miejsca. Wiedział, że spadek pulsu oznaczał trudność z przepompowywaniem krwi.
-Podaj mu maskę tlenową. Ułatwmy mu oddychanie.
Od razu nałożyła maskę na twarz chorego. Lekarz nadal obawiał się co do swojego działania przez zmęczenie.
-Victorio, sprawdź przewody. Nie wiem czy dobrze zrobiłem, a wszystko… już mi się miesza.
Zrobiła jak prosił.
-Jest dobrze. Niczego nie pomyliłeś.
-To była zabawa, a teraz czas wejść do wesołego miasteczka. Musimy uruchomić mechanizm. Bądź przygotowana w razie komplikacji, dobrze?
-Jestem, więc działajmy.
Włączył nowe urządzenie, czekając na poprawę. Chwilę odczekali, aż coś zaczęło się dziać. Widzieli nienaturalne bicie serca.
-Odczyty skaczą jak szalone.
-No i właśnie o tym mówiłem. Cholera. Czemu to zawsze na moim dyżurze muszą być najgorsze przypadki?
-Nie tylko na twoim.
Pocieszyła go.
-Podaj mu coś na ustabilizowanie pracy serca. Ja przygotuję defibrylator na wszelki wypadek.
-Przecież to go zabije. Nie pamiętasz?
Była w szoku.
-Pamiętam, ale nie wspomniałem, że ten został stworzony tylko dla Tony’ego.
-No to już zmienia postać rzeczy.
Podała substancję do krwiobiegu, zaś on wyjmował sprzęt z szafki.
-Jak to wygląda?
Zapytał, stojąc tyłem. Tylko kobieta widziała funkcje życiowe chłopaka.
-Poprawia się.
Odparła niezbyt pewnie. Dla pewności spojrzała po raz kolejny na odczyty. Nie zauważyła nic niepokojącego.
-No to dobrze.
Odwrócił się do niej, kładąc defibrylator obok stołu.
-Dziwne… Implant nadal nie rozpoczął działania. Zaintubujemy go. Nie możemy narazić chłopaka na niedokrwienie mózgu i innych narządów.
Przerażenie sięgało zenitu. Zrestartował urządzenie.
-No dalej. Działaj!
Victoria zdołała oczyścić drogi oddechowe i podpiąć operowanego pod respirator.
-I co?
-No właśnie nic… Coś jest nie tak.
-Cholera! O co chodzi?! Czego jeszcze nie zrobiliśmy?!
Zaczęła wpadać w panikę.
-Victorio, teraz tylko spokój nam pomoże. Nie panikuj.
Poprosił, sprawdzając wszystkie szczegóły. Odnalazł winowajcę.
-Teraz wszystko powinno wrócić do normy.
-Co się stało? To moja wina?
Powoli uspokajała się, choć niepokój pozostał.
-Moja, bo nie domknąłem urządzenia. Jeszcze raz restartuję, a ty sprawdź sytuację na monitorze.
-W porządku. Już patrzę.
Zerknęła na odczyty.
-Coś się dzieje. Puls się zmienia.
-Co? Jak się zmienia?
-Nie wiem. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Sam spójrz.
Była skołowany na bardzo dziwne odczyty, odbiegające od normy. Były wręcz nienormalne. Doktor sam przyjrzał się nim.
-Ja się chyba zabiję. Co to ma być?!
-Nie mam pojęcia.
Próbowała zrozumieć obecny stan organizmu nastolatka.
-Musimy jakoś działać!
Krzyknął, chociaż wolał mówić spokojnie.
-Podaj mi defibrylator. Może tak unormujemy bicie serca.
Od razu podała mu urządzenie, zaś wzrok wbiła w monitor. Funkcje były nadal niezwykłe. Z wysokich zaczęły spadać i ponownie się podnosić.
-Oby to mu pomogło.
-Inaczej będziemy go mieć na sumieniu.
Podpiął elektrody.
-Strzelam.
Wyładowanie nie było duże, więc nie mogło zabić. Kobieta odsunęła się. Spojrzała na odczyty.
-Jak wykres?
-Cholera jasna. To nie zadziałało!
Nie była zachwycona. Funkcje skakały naprzemiennie w górę i dół.
-Kończą mi się pomysły. Spróbuję jeszcze raz.
Delikatnie zwiększył moc, ostrzegając przed kolejnym wyładowaniem. Przez ciało przeszedł ładunek.
-Jak jest teraz?
-Sprawdzam.
Przyjrzała się wyświetlanym falom. Skoki ustawały. Wszystko wydawało się wracać do normy.
-Raczej po problemie. Możemy kończyć.
-Dobrze… Dokończysz za mnie? Ja nie mam siły.
Opadł na krzesło.
-Jasne. Wystarczy go wstawić i zszyć rany?
Spytała, bo chciała, aby odpoczął.
-Tak, ale ostrożnie. Na wszelki wypadek tu zostanę, a potem… zostanie tylko monitorowanie serca.
-Zrobię to, a ty marsz spać.
Nalegała na posłuszeństwo.
-Tam są drzwi.
Wskazała na nie, uśmiechając się głupawo.
-Odpocznę jak będę wiedział, że serce przyjęło nowy mechanizm.
-Och! Ty mnie nawet nie denerwuj! Wszystko ogarnę.
Zapewniła go, wstawiając implant na miejsce. Sprawnie zaszyła rany, założyła opatrunek, a następnie zabandażowała klatkę piersiową.
-Dobrze, ale nie zapomnij odpiąć go od respiratora, a…, jeśli coś będzie nie tak, to mnie zawołaj.
-Się wie szefie.
Zasalutowała z uśmiechem.
Mężczyzna wyszedł z sali, przebrał się, a następnie wszedł do pokoju lekarskiego. Padł na kanapę, zasypiając.

Rozdział 43: To jeszcze nie koniec kłopotów

16 | Skomentuj
Minęły trzy dni od zatrucia narkotykami. Victoria z troską sprawdziła czy Pepper wzięła ze sobą wszystko. Również apteczkę, która miała prawdziwe leki na atak paniki. Na szczęście nie spotkały ją żadne niespodzianki w drodze do szkoły. Nawet Tony zjawił się równo z dzwonkiem. Zajęli swoje miejsca, zajmując się sobą. Dziewczyna była żywsza przez długie sny. Zaczęła rysować motyle na marginesie zeszytu. Zajęcie pochłonęło ją na tyle, że dopiero alarm z bransoletki przywrócił do rzeczywistości. Od razu wyszła z klasy, kierując się do łazienki.
-Pepper?
Zauważył jak przyjaciółka zniknęła za drzwiami. Nie wiedział skąd był ten pośpiech, więc napisał wiadomość.
„Pepper, chodź na lekcję.”
Szybko otrzymał odpowiedź.
„Wzięłam tylko leki. Nie matkuj”
Ostatni tekst wysłał skrycie, bo nauczyciel uważnie wszystkich obserwował.
„Ej! Ja nie matkuję!”
Lekko się uśmiechnął i wrócił do słuchania profesora. Nastolatka również znalazła się w sali, siadając na swoje miejsce. Ponownie rysowała motyle. Nabierały kolorów. Fizyka szybko dobiegła końca, więc mogli wyjść na przerwę. Gaduła chciała rozpocząć swój słowotok, lecz geniusz się spieszył.
-A ty, dokąd?
-Muszę się naładować.
-A! Zapomniałam, że jesteś baterią.
Zaśmiała się, lecz cieszyła, że dbał o siebie. Pożegnał się z nią i pojechał do domu. Zaczął zastanawiać się nad nową ładowarką.
Po przerwie poszła na zajęcia z angielskiego. Były dla niej nudne, więc ponownie zajęła się tworzeniem obrazków. Zabawa nie potrwała zbyt długo przez liczne SMS-y. Cały spokój został zburzony, lecz siedziała z opanowaniem. Bez ataku paniki. Każda treść zawierała inną pogróżkę, wywołując strach. Przez to nie mogła już dłużej zapanować nad nerwami. Wzięła rzeczy, wybiegając z klasy. Wróciła do domu, który był pusty. Rzuciła plecak w kąt, zaś z półki wzięła chrupki. Wskoczyła na kanapę, a pilotem szukała ciekawego programu.
Kiedy chciała rozkoszować się lenistwem, usłyszała telefon. Nie sprawdziła nazwy kontaktu. Kliknęła czerwoną słuchawkę, zostawiając komórkę w spokoju. Próbowała skupić się w ciszy. Jednak nadal słyszała dźwięk otrzymanych wiadomości.
-Cholera!
Rzuciła gadżet o podłogę. Położyła się na kanapie. Nie zauważyła powrotu matki.
-Chyba przyszłam nie w porę.
-Mama!
Gwałtownie wstała, rzucając jej się w ramiona.
-Hej! Spokojnie, Pepper. Jestem tu.
Przytuliła ją, uspokajając.
-Dzwonili do mnie ze szkoły.
-Ups?
-Podobno uciekłaś z lekcji. Co się stało?
Spytała zmartwiona.
-Po prostu było nudno i tyle.
Uśmiechnęła się głupawo, wzięła telefon oraz swój plecak do pokoju. Padła na łóżko, zastanawiając się nad wrogami, którzy mogliby kogoś skrzywdzić. Ją oraz każdego kogo zna. Wizualizowała ostatnie wydarzenia, aż widziała przed sobą twarze kryminalistów. Oddychała niespokojnie, a z każdym urywkiem wspomnienia bała się bardziej. Liczenie do dziesięciu na niewiele się zdało. Mimo wszystko, zdołała zasnąć.
Kolejny dzień wiązał się z następną serią przypadków w szpitalu. Victoria wstała dość wcześnie z rana, przygotowując wszystko do pracy. Przy okazji zrobiła kanapki dla córki.
-Pepper, do szkoły! Wstawaj!
Zawołała ją, biorąc ze sobą walizkę. Zamiast usłyszeć odpowiedź, do uszu dotarł pisk bransoletki. Bez wahania pobiegła schodami do pokoju nastolatki. Oddychała niespokojnie, dlatego delikatnie nią szturchnęła.
-Spokojnie, Pepper. Jesteś w domu. To tylko zły sen.
-M… Mama?
-Tak, myszko. Jestem tu.
Przytuliła ją, aby poczuła się bezpieczna. Powoli uspokajała się.
-Dasz radę iść na lekcje?
-Tak i… przepraszam.
-To nie twoja wina. Nie martw się.
Nie dopytywała ją o powód niepokoju. Wolała odpuścić, choć zmartwienie nadal pozostało.
-Ja muszę już lecieć, ale gdyby coś się działo, jestem pod telefonem.
Ucałowała w policzek oraz wręczyła śniadaniówkę z małą apteczką.
-Owocnego dnia nauki. Bez ucieczek, dobrze?
-Tak, tak. Przyjęłam to do wiadomości.
Prace Tony’ego nad ładowarką zajęły mu całą noc, a Roberta musiała zapytać co robił tak długo w laboratorium. Rhodey sam nie wiedział, jak go obronić, ale na szczęście „przesłuchanie” szybko minęło. Zabrał plecak wraz z urządzeniem, a następnie pojechał do szkoły. Zajął swoje miejsce, zaś rudzielec nieco się spóźnił na pierwsze zajęcia.
-Przepraszam, profesorze.
-W porządku, panno Potts. Proszę siadać.
Zrobiła tak jak chciał, wyłączając też telefon, aby nie drażnił. Zeszyt po raz któryś z kolei stał się płótnem dla jej obrazków. Do motyli dołączył wieniec kwiatów.
Nagle poczuła jak przyjaciel tyrpnął ją w ramię.
-Dlaczego nie odebrałaś wczoraj ode mnie telefonu?
-To byłeś ty? Wybacz, ale… nie chciałam cię dręczyć.
Stwierdziła, zatajając prawdę.
-Dobra, więc nie mów. Znowu powtarza się ta sama sytuacja.
-Tony, ty… Ty tego nie rozumiesz. Nikt nie pojmuje!
Wykrzyczała zdenerwowana, aż nauczyciel kazał ściszyć głos.
-Masz rację, bo nie rozumiem.
Wrócił do słuchania wykładowcy. Dziewczyna nie zamierzała go denerwować, więc wróciła do rysowania. Starała się jakoś odgonić złe myśli.
Kiedy była bliska końca szkicu, usłyszała alarm. Wyłączyła go i kontynuowała zajęcie. Chłopak nie był zachwycony jej zachowaniem.
-Pepper, słyszałem alarm. Weź leki.
-Wezmę je na przerwie. Teraz jest lekcja.
Odpowiedziała niezadowolona. Od razu po dzwonku wyszła z budynku, biegnąc do parku. Usiadła na ławce nieco zdyszana, próbując poukładać wszystkie myśli. Długo nie usiedziała, decydując się na powrót do domu. Stark również odpuścił zajęcia, ponieważ czuł się zmęczony. Wiedział, iż coś było nie tak. Usiadł w pokoju, podpinając implant do ładowania, gdyż na bransoletce dostrzegł niewielką ilość energii. Rozładowywał się szybciej niż powinno następować. Był zmartwiony, a nie chciał kopnąć w kalendarz. Zaczekał na koniec procesu, a następnie założył koszulkę i pojechał do szpitala. Na korytarzu natknął się na znajomą lekarkę.
-Witaj, Tony. Co cię tutaj sprowadza?
-Mógłbym porozmawiać z panią na osobności? To ważne.
Poprosił.
-No dobrze, więc zapraszam.
Zaprowadziła chłopaka do gabinetu lekarskiego. Zamknęła za sobą drzwi.
-Tutaj nikt niczego się nie dowie. Wszystko zostanie za tymi ścianami. O co chodzi?
Spytała z ciekawości, ale i też przez zmartwienie.
-Chodzi o implant. Ostatnio zauważyłem, że muszę ładować się częściej niż normalnie. Nie zauważyłem nic niepokojącego w jego budowie.
-No cóż… Sprawa jest poważna. Będziesz musiał mi zaufać.
Poprosiła chorego.
-Ufam pani. Inaczej bym to zlekceważył.
-Dobrze, że tak nie zrobiłeś. Połóż się.
Nie wyrażał sprzeciwu. Lekarka podwinęła nieco koszulkę, aby przyjrzeć się mechanizmowi. Nie widziała nic niepokojącego, lecz dla pewności przejechała tabletem medycznym wzdłuż klatki piersiowej. Zbliżyła bardziej obraz, zauważając kilka pęknięć.
-Możesz usiąść. Jak się teraz czujesz?
-Normalnie bez liczenia tego szybkiego rozładowywania. Wiem pani co może być przyczyną? Może przez małą ilość snu.
Usiadł na łóżku, zaś kobieta analizowała wynik skanu.
-Przepraszam, ale niepotrzebnie panią zatrzymuję.
-Nieprawda, dziecko. Taka jest moja praca.
Uśmiechnęła się do niego.
-Nie będę cię okłamywać, Tony. Nie wygląda to dobrze.
Wyjaśniła na spokojnie.
-Co? Jak to?
Podniósł swój przerażony wzrok na nią.
-Struktura implantu została naruszona, przez co kylit wylewa się z niego. Jeśli go zabraknie, ładowanie nie będzie skuteczne, a sam mechanizm… niezdolny do swojego działania.
Ponownie spojrzał na podłogę. Rozumiał, że miał kłopoty. Nie zamierzał martwić przyjaciółki.
-Można coś zrobić?
-Zawsze jest jakieś wyjście. Doktor Yinsen powiedział, że są zapasy kylitu. Można je użyć, żeby rozrusznik znowu działał, jak należy. Będzie dobrze.
Położyła mu rękę na ramieniu.
-Uratujemy cię.
-Dziękuję pani za wszystko.
Nie potrafił nic więcej powiedzieć. Był zdruzgotany.
-Będziemy musieli jak najszybciej wykonać zabieg.
-Czyli trzeba to robić już? Myślałem, że jest więcej czasu.
Załamał się jeszcze bardziej.
-To naprawdę poważne i lepiej to zrobić jak najszybciej.
Powiedziała wprost, wysyłając sygnał do Ho.
-Może twój lekarz coś poradzi innego.
Nie chciała dołować bardziej Tony’ego. Czekała na pojawienie się specjalisty, licząc na jego pomoc.

Rozdział 42: Nie ma nudnego życia z Rickiem Bernes

0 | Skomentuj
Czas naglił, a sytuacja nadal nie była za ciekawa. Pepper potrzebowała odtrutki, dlatego Victoria ponawiała dzwonienie do męża. Dzwoniła wielokrotnie, aż zamierzała się poddać. W ostatniej chwili wahania sam do niej wybrał numer. Nerwowo chwyciła za telefon.
-Trochę mi to zajęło, ale mam odtrutkę. Właśnie jadę do ciebie.
-Pospiesz się! Mamy coraz mniej czasu!
Była przerażona tym co się działo, a najgorsze była ta myśl, że pewnego dnia organizm dziewczyny nie wytrzyma tych ataków.
-Podaj mi składniki!
-Ale to są trudne nazwy!
-Mów!
Nie potrafiła się opanować, choć obecność Ho nieco podnosiła ją na duchu. Zapisała wszelkie składniki odtrutki na kartkę.
-To wszystko. Jednak wiesz, że mógł kłamać.
-Nie chcę tego słuchać! Ma działać!
Rozłączyła się, dając świstek papieru przyjacielowi.
-No to zabieramy się do roboty.
Tworzenie antidotum nie zajęło im zbyt długo. Kilka minut i była gotowa. Strzykawkę podał Victorii.
-Jesteś pewna, że można mu ufać?
-Mamy inne wyjście? Nie chcę, żeby i Tony musiał walczyć o życie. Już zbyt wiele przeszedł, więc działamy.
Zdecydowała się na ryzyko.
-No to wio.
Wstrzyknęła substancję do krwiobiegu. Czekali na rezultat parę minut i nic się nie działo. Już nawet Yinsen pomyślał o złej proporcji składników. Podstawił krzesło lekarce, a sam usiadł po drugiej stronie łóżka.
-Czemu to tyle trwa?
-Nie wiem. Coś tu nie gra.
Przedzwoniła do męża. Oboje byli zdenerwowani.
-Victorio, przepraszam.
-Rick…
-Duch… Duch nas wykiwał.
Na te słowa doznała paraliżu ciała. Ze strachu upuściła komórkę na ziemię. Nie potrafiła nic powiedzieć, dlatego rozmowę kontynuował lekarz. Podniósł telefon z ziemi i pominęli przedstawianie się.
-Proszę mówić szybko. Jest coraz mniej czasu.
-Jeden ze składników, który podał do odtrutki jest narkotykiem. Nie wiem jak to się nazywa.
-Niedobrze. Musimy sprawdzić każdy z nich. Dziękuję.
Po rozmowie oddał telefon kobiecie, wyjaśniając powagę sytuacji.
-Musimy działać szybko. Chyba, że mam iść zapytać o zgodę Robertę.
-Nie! Zrobimy to!
Zaczęła przeglądać listę, aby znaleźć jakieś rozwiązanie.
-Co ci powiedział?
-Jeden składnik jest narkotykiem. Musimy sprawdzić wszystkie.
-To zgadywanka!
Była przerażona, chociaż starała się zachować spokój. Porównała wyniki z listą składników. Siedziała nad tym, szukając winowajcy, aż odnalazła.
-To jest to!
Wskazała palcem na nazwę, a następnie wyjęła odczynniki.
-Jesteś pewna?
-Ho, straciliśmy już sporo czasu.
Przyznała, spoglądając na odczyty. Ponownie słabły, a to oznaczało tylko jedno. Stan pogarszał się.
-Musimy spróbować!
Wymieszała składniki, pobierając całą zawartość do strzykawki.
-Błagam. Zadziałaj.
Podała środek dożylnie. Znowu pozostało im czekanie. Jednak byli coraz bardziej zmęczeni. Sekundy zamieniały się w wieczność, aż oczy mężczyzny powoli się zamykały.
-Wyjdę na chwilę po kawę. Też chcesz?
-Nie trzeba. Muszę tu być.
-No dobrze, więc zaraz wracam. Jakby coś się działo, wyślij sygnał.
Kiwnęła głową i została z nią sama. Organizm ciągle nie reagował. Bała się, że mogła bardziej jej zaszkodzić niż pomóc.
-No dalej, Pepper. Dasz radę. Nie zmuszaj nas do podjęcia ostatecznych kroków.
Chwyciła chorą za rękę, aby dodać jej sił. Chciała, aby ten koszmar jak najszybciej się skończył, a przez zagrywki Ducha nie było to możliwe.
Nagle ciało wpadło w silne konwulsje. Natychmiast użyła pagera do wezwania specjalisty. Wiedziała, że w takim wypadku przyda się pomocna dłoń.
Podczas kiedy ona czekała na przyjaciela, Rick pojawił się w szpitalu. Przed jedną z sal dostrzegł Tony’ego, który wyglądał na załamanego. Usiadł obok niego.
-Hej. Wszystko będzie dobrze. Jak ją zobaczysz, to znowu będziemy grać w karty.
Położył mu rękę na ramieniu, starając się jakoś podnieść na duchu.
-Poza tym, szantażysta został aresztowany. Teraz już nikt jej nie skrzywdzi. Nie martw się. To koniec.
Zapewnił chłopaka, choć pewna część słów mijała się z prawdą. Mimo wszystko, liczył na to, iż gaduła będzie mogła żyć jak normalna nastolatka. Będzie chodziła do szkoły, spędzała czas z przyjaciółmi, natomiast rany z przeszłości zagoją się.
-Dziękuję panu, ale zmienię nastawienie dopiero, gdy zobaczę ją całą i zdrową.
Po chwili dostrzegli doktorka, który wbiegł do środka. Nastolatek wiedział, że coś musiało dziać się złego.
-Victorio, co się dzieje?
Spytał, widząc silne drżenie ciała.
-Podaj jej coś przeciwwstrząsowego.
Zrobiła tak jak chciał i chwilę odczekali na ustąpienie drgawek.
-Parametry w normie.
Odetchnęła z trudem. Coraz bardziej odczuwała zmęczenie. Ledwo stała na nogach, dlatego też wyszła po kawę. Mąż również pokusił się o zastrzyk energii. Stał przy automacie z kubkiem.
-Coś już wiadomo?
-Nadal walczy? Bardziej jej zaszkodziłam niż pomogłam.
Stwierdziła załamana. Wzięła napój i usiadła na ławce. Wzięła spory łyk, dostarczając energię do ciała.
-Hej! To nie twoja wina. Duch nam namieszał, rozumiesz?
-Rick, ja… Ja nie chcę narażać kolejnej osoby.
Wyżaliła mu się, a on tylko zajął miejsce obok niej.
-No to cię pocieszę, bo właśnie siedzi w Vault. Nie ucieknie stamtąd, więc Pepper jest bezpieczna.
Na tę wieść poczuła się spokojniejsza, ale zdawała sobie sprawę z działań terrorystów. Mogli znaleźć zastępcę do dokończenia roboty.
Gdy opróżniła kubek kawy, wrzuciła go do kosza. Pożegnała się z ukochanym i wróciła do sali. Od razu spisała odczyty z kardiomonitora.
-Chyba się udało.
-Miejmy taką nadzieję. Dobra robota, Victorio.
Uśmiechnął się do niej, a nawet poklepał po ramieniu dla dodania otuchy. Wreszcie odczuła ulgę.
-Raczej już nic jej nie grozi. Duch, Nefaria i Fix znajdują się w celi. Nie ma nikogo kto mógłby coś zrobić.
Wytłumaczyła, układając w głowie ostatnie zdarzenia.
-To dobrze, bo należy wam się normalne życie.
-Szczerze? Mój mąż jest agentem FBI. Normalne życie? To nigdy nie nastąpi.
Zaśmiała się głupawo.
-Hahaha! No to już był twój wybór wyjść za niego.
Dopisywał im humor, gdyż zagrożenie minęło.
-Ale nie żałuję. Do tego ciągły rollercoaster w szpitalu. Świetna zabawa i do starości takie atrakcje mi się nie znudzą.
Uśmiechnęła się do przyjaciela.
-Tu muszę ci przyznać rację. W szpitalu nie ma czasu na nudę. Ciągle coś się dzieje.
-Zwłaszcza z nimi.
Od razu wiedział o kim pomyślała. O tej samej dwójce, która pakowała się w kłopoty.
-Zwłaszcza z nimi.
Powtórzył słowa Victorii.
-Widzę, że wszystko jest w normie. Powinna za niedługo się obudzić.
-No to co? Czekamy.
Tym razem, czekanie trwało krócej. Wystarczyło kilka minut, aby dostrzec, jak otwierała oczy.
-Pobudka, Pepper.
Dziewczyna była zdezorientowana. Matka chwyciła ją za rękę, aby nieco ją uspokoić.
-Hej. Już nic ci nie grozi. Jest dobrze.
-M… Mama?
-Jestem tu. Jestem.
Uśmiechnęła się ciepło.
-Elfy dały ci spać?
-Tak i nawet śniły mi się przyjemne rzeczy.
Stwierdziła z uśmiechem. Cieszyła się, widząc ją w tak zadowalającym stanie.
-To opowiedz mi o tym.
Nawijała jak na szpulę bez robienia przerw. Jednak musiała przyznać, iż miała kolorowe sny.
-No to odpoczywaj.
Ucałowała córkę w czoło i wyszła. Od razu przekazała im wieści.
-Obudziła się. Będzie zdrowa.
-To dobrze. Kiedy dostanie wypis?
Geniusz nie znosił szpitali. Bardzo się niecierpliwił, żeby wyjść.
-Jeśli nic nie będzie stało na przeszkodzie, to jeszcze dzisiaj. Możesz z nią pogadać. Na pewno się ucieszy, gdy dotrzymasz jej towarzystwa.
Uśmiechnęła się łagodnie. Nie musiała powtarzać i wszedł do sali. Był szczęśliwy, że wyszła z tego cało. Lekarka sporządziła wypis i tego samego dnia opuścili szpital. Wszyscy wrócili do domu.
~~~~**~~~~
No i po kolejnej rocznicy. Wracamy do reszty części opowiadania. Co jak co, ale jeszcze jest dużo do wstawienia innych rzeczy. Mam nadzieję, że wytrwacie.

Rozdział 41: Wszędzie jest ryzyko

0 | Skomentuj
Lekarz z karetki uwierzył w kłamstwa Tony’ego i pozwolił mu jechać razem z Pepper. Chwilę im zajęło dotarcie do szpitala. Od razu po dotarciu zaczął szukać znajomego doktora. Akurat trafił na Victorię, która na widok ratowników z dziewczyną podbiegła do nich.
-Co się stało? Miała atak?
-Nie, ale mam przypuszczenie, że ktoś podmienił jej leki.
Starał się mówić szybko i wyraźnie, bo czas działał na ich niekorzyść.
-Po tych lekach była bardzo senna.
-Senna? Coś jeszcze?
Miała złe przeczucia, lecz nie zdradzała swoich obaw. Chciała wiedzieć o dodatkowych objawach, aby potwierdzić przypuszczenia.
-Nic więcej nie zauważyłem…, ale pielęgniarka mówiła coś o narkotykach.
Nie była tym zachwycona i natychmiast sprawdziła parametry życiowe.
-Pokaż te leki.
Chłopak wyjął pudełko w kieszeni, pokazując je lekarce. Przyjrzała się zawartości, która nie była jej znana.
-No dobra. Zabieram ją. Spróbuję jej pomóc i dowiem się kto za tym stoi.
Zabrała chorą na przetoczenie krwi, aby w ten sposób pozbyć się szkodliwej substancji z organizmu. Przyjaciel jedynie czekał na jakieś informacje.
Po zabiegu przeniosła dziewczynę na toksykologię. Chłopak poszedł za nią. Nie potrafił siedzieć w miejscu.
-Czy ona z tego wyjdzie?
-Tak jak zawsze. Uda jej się. Zostań tutaj.
Pocieszyła go i popchnęła łóżko do ściany, podpinając do kardiomonitora. Musiała kontrolować zaburzony rytm serca. Odczyty były słabe, a mogła tylko działać przeciw objawom.
-Pepper, dasz radę. Wygrasz to.
Pogłaskała ją po czole z troską.
Pobrała próbkę krwi do analizy, zaś jej zawartość sprawdziła pod mikroskopem. Szukała narkotyku, lecz nie potrafiła go zidentyfikować. Pomimo zakazów lekarki, wszedł do sali.
-Nie potrafię tak siedzieć bezczynnie… Co z nią?
-Jej stan może nie wygląda za ciekawie, ale będzie się poprawiać.
Zapewniła go, choć nieco skłamała. Nie wiedziała, jak działać, więc wysłała sygnał do Ho.  Zdołał skończyć jeden z zabiegów i mógł zerknąć na pager.
-Toksykologia? A co ona tam robi?
Był zdziwiony, ale i tak chciał pomóc przyjaciółce. Poszedł na odpowiedni oddział. Długo nie musiał szukać. Wszedł bez pukania.
-Czyżby kolejny atak?
Spytał się lekarki.
-A ty za drzwi.
-Nie mogę zostać?
-Nie.
Zrezygnowany wyszedł z sali, pozwalając działać specjalistom.
-Co my tu mamy?
-Narkotyki z nieznanym składem chemicznym. Sprawdzałam go, ale wygląda na jakąś mieszankę.
Spojrzała ponownie pod mikroskop, a następnie podała kartę z wynikami.
-Nie wiem co robić. Transfuzja nie pomogła.
Mężczyzna przyjrzał się zapisanym wynikom.
-Musimy rozgryźć skład tej mieszanki. Innego wyjścia nie widzę.
-Ale do tego czasu trzeba jakoś ją zwalczyć.
Była zmartwiona stanem podopiecznym.
-Wspólnymi siłami musimy znaleźć rozwiązanie.
-Myślałem nad tym, żeby po ustaleniu składu mieszanki zrobić z niej odtrutkę. Zależy od szybkości rozprzestrzeniania się toksyny.
-No i tu mamy problem. Żadnego ze składników nie umiem znaleźć, a toksyna… W kilka godzin może narobić porządnego spustoszenia organizmu.
Wyjaśniła bez ukrywania zmartwień.
-Cholera. To niedobrze. Daj spojrzeć.
Usiadł na jej miejscu, przyglądając się uważnie toksynie. Po chwili podniósł się i wyznał.
-Niestety, ale nie spotkałem się nigdy z czymś takim. Nie wiem co robić.
-I co teraz?
Nie potrafiła nic z siebie wydusić. Była załamana.
-Pierwszy raz nie mam pojęcia.
Kiedy chciała się jakoś odezwać, zadzwonił telefon. Od Ricka, więc niezwłocznie odebrała. Rozmawiała z nim w miarę spokojnie, lecz nie było to łatwe przez strach o córkę. Jednak domyśliła się kto mógł zaszkodzić.
-Ma coś przy sobie?
-Nic nie znalazłem. A co się stało?
-Pepper znowu walczy o życie. Możliwe, że przez niego. Podmieniono leki na narkotyki.
Wyjaśniłam, mówiąc szybko, a czasu było coraz mniej.
-Rick, jesteś tam?
-Zaraz przyjadę. Przekonam go do mówienia.
Powiedział stanowczo i rozłączył się.
-Victorio, wiesz coś nowego?
Doktor musiał zapytać przez ciekawość.
-Rick dorwał Ducha. Będzie go przesłuchiwać, a przesłuchiwać mam na myśli torturować.
-Sądzisz, że to on za tym stoi?
-Ostatnio ją postrzelił, śledził, a teraz, żeby dokończyć dzieła mógł podmienić leki. Mógł to zrobić, Ho.
Przytoczyła poprzednie wydarzenia jako dowód.
-Teraz już rozumiem. No to czekajmy. Mam nadzieję, że się uda.
Liczył na Ricka, bo znał niebezpieczny sposób na pozbycie się toksyny.
-Nie wiem, czy zdążymy.
Zmartwiła się bardziej na widok linii, wskazujących na nierówne bicie serca.
-Cholera jasna! Niech się pospieszą z tymi pogaduszkami! Nie chcę przejść do ostatecznego sposobu.
Zdenerwowanie lekarza było coraz większe, zaś sytuacja nadal była niestabilna.
-Jakiego sposobu? Wiesz, jak jej pomóc?!
Teraz i strach sięgnął kobiety, a mąż nie raczył od niej odebrać.
-Wiem, ale nie możemy tego zrobić… Przykro mi.
Jak na złość stan bardziej się pogorszył. Nikt nie miał ani trochę spokoju.
-Saturacja spada!
Yinsen bił się z myślami, zastanawiając się nad podjęciem ryzyka.
-Można użyć kylitu. On powinien zwalczyć toksynę, ale… Większość zużyłem do implantu Tony’ego. Zostało go trochę w zapasach, ale za mało na odtrutkę. Musiałbym… pobrać resztę z rozrusznika.
-Nie… Zdecydowanie odpada. Tak nie ryzykujemy.
Podała leki dla ustabilizowania stanu. Puls unormował się.
-Jeśli oni nie zdążą, nie będziemy mieli wyboru.
Byli prawie postawieni pod ścianą z niewielką ilością możliwych sposobów na uratowanie dziewczyny. Każde ruszenie metalu z mechanizmu mogło być tragiczne w skutkach.
© Mrs Black | WS X X X