Wyprawa

0 | Skomentuj

Tony, Rhodey i Pepper wybrali się w góry. Na wypadek spotkania Mandaryna mieli przy sobie plecaki ze zbrojami. Według danych o aktywności pierścieni Makluan, polecieli, aż do Himalajów. Pogoda im nie dopisywała. Ciągle wiał wiatr, a kontakt przez urządzenia komunikacyjne był zakłócony. Nie mogli z nikim porozmawiać. Byli zdani tylko i wyłącznie na siebie.
Kiedy byli już wysoko, zrobili sobie krótki czas na odpoczynek.

Tony: Jesteśmy blisko. Czuję to. Muszę go odnaleźć. Po prostu muszę.
Rhodey: Wiemy, że ci zależy na ojcu, ale może Gene kłamał. Może tak naprawdę powiedział jedynie po to, żeby ci namieszać w głowie.
Pepper: Rhodey ma rację. No, bo zauważ. Prawie z nim wygrałeś i tak nagle ci powiedział coś, co chciałbyś usłyszeć. Chcesz wierzyć, że nie zginął, a pewnie…
Tony: Wiem, co masz na myśli, ale muszę spróbować. Jeśli chcecie, możecie wracać. Dopóki go nie odnajdę, nie wrócę. Nie poddam się.
Rhodey: Trzeba oszczędzać siły, bo im wyżej, tym gorzej z oddychaniem. Dobrze wiesz, jak może być w twoim przypadku.
Tony: Tak. Pamiętam o implancie.
Rhodey: Okej. Idziemy powoli i spokojnie.

Kiwnęli głową na znak zrozumienia jego słów. Ostrożnie kroczyli po skale. Tony trzymał za haki, zaś reszta chwytała się za linę. I tak szli pod górkę. Aura nadal nie pozwalała na kontakt ze światem, zaś Khan walczył ze strażnikiem. W każdej chwili mogła wytworzyć się lawina. Jednak on nie przejmował się tym i swoją mocą pokonał obrońcę szóstego pierścienia.

Gene: Udało się. Teraz pozostało zdobyć resztę.
Howard: A nie wolisz odpuścić sobie? Nie wiesz, co się stanie, gdy połączysz je wszystkie. Może…
Gene: Zamilcz, starcze! Przez ciebie zaraz się rozmyślę i cię tu porzucę. Może powinienem wziąć twojego syna, bo ty nie pomagasz!

Wściekł się, aż uderzył swoją mocą w kolumny świątyni. Drżenia doszły na cały obszar pasma górskiego.

Howard: Przestań, bo obaj zginiemy!
Gene: Tak myślisz? Ja nie umrę. Nie przed spełnieniem przeznaczenia.

Mandaryn zniknął, zabierając ze sobą więźnia. Tymczasem przyjaciele nadal mierzyli się z utrudnieniami. Uważnie patrzyli, czy nie wchodzą na liche kamienie. Na złość odezwało się przypomnienie. Tony był wściekły, lecz ból zakrył złe emocje. Zatrzymał się, próbując złapać oddech.

Rhodey: Tony?
Pepper: Ej! Co tam się dzieje?
Rhodey: Powinniśmy wrócić.
Tony: Nie… Nie… możemy. On… tam jest. Ach!
Pepper, Rhodey: NIE!

I runął w dół. Dziewczyna próbowała go chwycić, lecz on spadł. Mgła utrudniała widoczność. Oboje byli przerażeni.

Pepper: Rhodey?
Rhodey: Schodzimy… Powoli.
Pepper: A on?
Rhodey: Zaraz. Powoli, Pepper... Powoli.

Małymi krokami stąpali, schodząc niżej. Przyjaciel pomógł jej zejść bezpiecznie. Po kilku minutach, rozpoczęli poszukiwania geniusza. Nie mogli krzyczeć, dlatego musieli znaleźć inny sposób na zawołanie go. Zeszli jeszcze niżej, rozglądając się wokół.

Pepper: Widzisz go?
Rhodey: Szukam.
Pepper: Boże! Oby nic mu się nie stało.

Nagle zauważyli za swoimi plecami lawinę. Tak. Mandaryn spowodował katastrofę. Nawet lina nie pomogła i zostali przykryci grubą warstwą śniegu oraz wyrzuceni gdzieś w głąb góry.
Kiedy przyroda powodowała niszczenie wszystkiego na swojej drodze, zostało ewakuowane najbliższe miasteczko. Ludzie uciekali, zabierając najważniejszy asortyment. Nie zostawiali nikogo. Zabierali również swoje zwierzęta. Stacja ratownicza od razu otrzymała alarm, by działać. W centrali uzbrajali się dr Yinsen i dr Bernes.

Dr Bernes: Dlaczego akurat tutaj mam odbyć następną część szkolenia?
Dr Yinsen: Muszę zobaczyć, jak działasz przy takiej sytuacji. Jest bardzo niebezpiecznie i naszym zadaniem jest pomóc tym, którzy zostali w górach. Podobno jakaś trójka nastolatków była w obszarze lawiny.
Dr Bernes: Myślisz o tym samym, co ja?
Dr Yinsen: Powiedzmy, choć dowiemy się, jak będziemy na miejscu. Pakuj sprzęt i jedziemy.

Wzięli skuter oraz duży plecak z akcesoriami medycznymi, aż mogli ruszyć w drogę. Pozostała część ratowników zajmowała się ofiarami w wiosce, współpracując ze służbami, które ewakuowały ludność z dala od zagrożenia. Lekarze przejechali przez ogromne zaspy, kierując się drogą, żeby pomóc.
Gdy znaleźli się na miejscu, skąd system wyłapał oznaki życia, zaczęli kopać łopatami.

Dr Bernes: Skąd wiesz, że w tym miejscu?
Dr Yinsen: Tu były ostatnie ślady ich aktywności. Trzeba spróbować.
Dr Bernes: Czekaj… Widzisz to?
Dr Yinsen: Co?
Dr Bernes: No patrz!

Wskazała na miejsce, gdzie świeciło się coś na niebiesko. Znali ten kolor.

Dr Yinsen: Niemożliwe.
Dr Bernes: A jednak. To musi być Tony, Rhodey i Pepper. Chodźmy tam.
Dr Yinsen: Jesteś pewna? Może te światło jest z czegoś innego.
Dr Bernes: Nie dowiemy się, jeśli tego nie sprawdzimy.
Dr Yinsen: Racja. Okej. Ruszajmy.

Przypuszczenia potwierdziły się. Przekopali się do jednego ciało i był nim Tony Stark. Blady, zmarznięty, a do tego z wyczerpanym implantem. Ho bez dłuższego namysłu, przeniósł chłopaka na nosze i przykrył folią izotermiczną.

Dr Yinsen: Jest nieprzytomny i to z winy implantu. Tylko, gdzie jest reszta?
Dr Bernes: Od niego się nie dowiemy. Co robimy?
Dr Yinsen: Zabiorę go, a ty poszukasz reszty. Może być?
Dr Bernes: Tak, ale…
Dr Yinsen: Co?
Dr Bernes: Myślisz, że sobie poradzę?
Dr Yinsen: Sama zobaczysz.

Rozdzielili się. Victoria na własną rękę szukała pozostałych. Ponad kwadrans przeszukiwała najbardziej możliwy obszar, gdzie mogli zostać zasypani. Co chwilę brała się za kopanie, lecz nie odnajdywała nic. Chyba, że kamienie. Nie zamierzała się poddać, więc szukała dalej.
Kiedy minęło pół godziny, znalazła obie osoby. Zrobiła to, co wcześniej Ho. Wyjęła ciała, okrywając folią życia.

Dr Bernes: Okej. Nie jest źle. Teraz wystarczy zabrać ich do bazy.

Wezwała przez krótkofalówkę zespół, co znajdował się najbliżej w jej otoczeniu. Szybko zabrali poszkodowanych, a ona mogła wrócić do swego mentora. Na szczęście ratownicy mogli skończyć ewakuację, gdyż miasteczko stało opustoszałe. Kolejnym fartem było brak ofiar. No może bez patrzenia na tych, znalezionych w górach. Dołączyła do niego i chciała mu powiedzieć wszystko, lecz on przerwał jej.

Dr Yinsen: Nie musisz nic mówić. Wiem o wszystkim. Dowiedziałem się od reszty ekipy. Znaleźliśmy ich w ostatniej chwili.
Dr Bernes: Ważne, że żyją. Jak się czują?
Dr Yinsen: Cała trójka utrzymuje się nieprzytomna. Zostali dodatkowo przykryci kocem, bo muszą odzyskać ciepło, ale…
Dr Bernes: Wiedziałam. Coś zepsułam?
Dr Yinsen: Nie. Nic takiego nie miałem na myśli. Tony potrzebował ładowania, ale jest już stabilny.
Dr Bernes: Himalaje. Co im odbiło?
Dr Yinsen: Powiedzą nam sami.
Następnego dnia, cała trójka obudziła się. Jako że nie doznali żadnych złamań, mogli wrócić do domu. Zanim jednak to miało nastąpić, doktorek chciał otrzymać odpowiedź na najbardziej nurtujące go pytanie.

Dr Yinsen: Nikt normalny nie wyjeżdża w tak ekstremalne warunki. Możecie powiedzieć, co wam strzeliło do głowy?
Tony: Bo mój ojciec żyje i… I chciałem go odnaleźć. Tylko tyle.
Dr Yinsen: Mhm… To i tak było głupie. Mogliście zginąć.
Dr Bernes: Na szczęście uratowaliśmy wam życie. Standardzik.

Wtrąciła się lekarka z uśmiechem.

Pepper: Przepraszamy.
Dr Bernes: Nie szkodzi. Następnym razem wybierzcie się w bardziej bezpieczne miejsce.
Rhodey: Dopilnuję tego.
Dr Yinsen: Mamy taką nadzieję. No nic… Gratuluję, Victorio. Test zdany pozytywnie.
Dr Bernes: Dziękuję.
Pepper: Eee… To wy przyjechaliście, bo jakiś głupi test? I kto tu ma durnowate pomysły, co? Doktorku, jak tak można?
Dr Yinsen: Jakoś można.


Zaśmiał się i zostawił ich samych. Zabrali swoje rzeczy, a żeby nie ryzykować kolejną katastrofą, wskoczyli w pancerze i wrócili do domu.

--**--

Miało nie być nic, ale one shot jest krótki. Zaispirowałam się polskim serialem medycznym, gdzie jeden z ratowników stacji wyruszył w Himalaje. Pomyślałam, że Tony będzie chciał szukać ojca. No i tak oto mamy to coś.

Notka informacyjna

0 | Skomentuj
Witajcie. Z tej strony tradycyjnie Katari, która jest sadystką i maniaczką serialu Iron Man: Armored Adventures. Zrezygnowałam z pisania nowego opo, dlatego jako ostatnie pojawi się projekt. To nad nim będę się najbardziej skupiać, ale jest problem. Potrzebuję pomocy. Z tego właśnie powodu piszę to na blogu. Może ktoś poda pomocną dłoń do tego projektu. Ok. No to, co taka osoba musi wiedzieć?

Osoba musi być:

  • aktywna
  • chętna
  • zaangażowana w projekt (chodzi o kreatywność i nie olewanie tego)
  • zapoznana z fabułą serialu
  • konieczny kontakt ze mną pisemny lub rozmowa na komunikatorach (Messenger, Skype lub Hangout, a jeśli byłby problem, to mailowo lub telefonicznie)

To jest podstawa. A czego nie może być?

  • braku aktywności do dwóch miesięcy
  • braku kontaktu z osobą współpracującą nad scenariuszem
  • kopiowania żywcem
  • rezygnacji bez podania powodu
  • zbyt mrocznych scenariuszy (nie może być wulgaryzmów i opisów, jak z rzezi)
  • dodawania własnych postaci
Może to wydać się skomplikowane, ale więcej szczegółów podam prywatnie. Z okazji rocznicy IMAA, czyli 24 kwietnia, bo wtedy była emisja pierwszego odcinka, zacznę wstawiać pierwsze odcinki. Obecnie mam zrobionych 9. Jeszcze sporo pracy, a naprawdę sama tego nie ukończę. To co? Mogę na kogoś liczyć?

PS: Można pisać na maila, jeśli ktoś tak woli.

yoanka2415@gmail.com

Epilog

0 | Skomentuj
Podobny obraz
Whitney umarła mimo walki lekarzy o jej życie. Duch już się nie pojawił, a Tony mógł wrócić do domu. Powinnam zakończyć na tym swój pamiętnik, ale było coś jeszcze, co powinnam opisać. Otóż Pepper odważyła się powiedzieć temu pacanowi, że go kocha. Jak zareagował? Zdziwił się, ale na szczęście czuł to samo do rudej. To był spokojny dzień. Ostatni dzień. Siedzieliśmy we czwórkę w ogrodzie, aż do naszych uszu dotarł odgłos strzał. Natychmiast padliśmy na ziemię. Jednak rodzice nie wiedzieli nic o tym i nieświadomie przyszli do nas. Od razu dostali kulkę w łeb. Nie potrafiłam krzyczeć. Zamurowało mnie, ale czułam strach. Dlaczego wszystko, kiedy szło po naszej myśli, coś musiało nam przeszkodzić? Tony chronił dziewczynę całym swoim ciałem i nie chciał, żeby stała się jej krzywda.
Nagle strzały ucichły. Rhodey lekko wychylił się, sprawdzając, czy faktycznie zaprzestano ataku.

Rhodey: Czysto. Możemy…
Tony, Pepper: RHODEY!

I ponownie zaczęła się strzelanina. Zostaliśmy we trójkę, a jego już nie dało się uratować.

Pepper: Zginiemy. My zginiemy!
Tony: Pepper, opanuj się. Wyjdziemy z tego cało.
Pepper: Obiecujesz?
Tony: Obiecuję.
Anne: Lepiej go nie słuchaj, bo sam nie wie, co mówi, a my nawet nie mamy dobrego schronienia, żeby to przeżyć, choć sam strzelec nie wie, ilu nas zostało, ale na pewno zaatakuje ponownie.
Pepper: No racja, ale ja chcę przeżyć. Damy radę. Poświęcenie Rhodey’go nie pójdzie na marne.
Tony: I rodziców.
Anne: Byli głupi, że tu przyszli. Mogli tego nie robić, a nie zginęliby.

Znowu nastała cisza. Nikt się nie wychylał. Jednak on był wariatem. Po co mu mówić, by tego nie robił, skoro za chwilę sam to zrobi.

Anne: Zostajesz!
Tony: Pójdę po zbroję.
Pepper: Nie ma mowy!
Tony: Rany! Nie rozumiecie, że potrzebujemy się bronić?
Anne: Prędzej zginiesz, durniu! Masz tu zostać, jasne?!
Tony: Czy ty się o mnie martwisz?
Anne: Wydaje ci się.
Tony: Wrócę.
Pepper: Obiecujesz?
Anne: Zamknij się! Nie pytaj o to! Nie wróci żywy, bo jest głupi!
Pepper: Obrażasz mojego chłopaka, przyszłego męża i…
Anne: Guzik mnie to obchodzi! Nikt stąd nie wychodzi, jasne?!

Powiedziałam stanowczym głosem, ale ten kretyn wybiegł. Ruda już chciała za nim płakać. Nie lepiej ryczeć na pogrzebie?

Anne: Debil, idiota, patelnia i jeszcze raz debil.
Pepper: Patelnia?
Anne: Tak. Jest tak płaska, jak jego mózg.

Ponownie była strzelanina, a Tony nie zdołał nawet opuścić ogrodu. Krzyknął i upadł. Chyba też zarobił w łeb.

Anne: Ostrzegałam.
Pepper: Zostałyśmy same. Co teraz?
Anne: Zostajemy.
Pepper: Ale…
Anne: Nic nie możemy zrobić.
Pepper: Świetnie. Cały życie mamy spędzić tutaj?
Anne: No bez przesady. W końcu sobie pójdzie i zostawi nas.
Pepper: Nie! Ja tak nie mogę! Nie chcę być sama! Chcę być z Tony’m!
Anne: Pepper!

No i kolejna osoba padła. Zostałam tylko ja. Jako jedyna byłam w ukryciu. Nie wiedziałam, jak długo musiałam czekać.
Kiedy minęło pół dnia, rzuciłam kamień, skąd zwykle snajper celował. Było cicho. Postanowiłam wyjść. Szłam powoli. Powoli, powoli… Ukrywałam strach, dlatego szłam bardzo wolnym tempem. Minęłam zwłoki i poszłam do łazienki. Zdjęłam ubrania i zaczęłam brać prysznic. Nie spodziewałam się, że zacznę płakać. Nie wytrzymałam. Pękłam.

Anne: To juz koniec.
Duch: Zgadza się.


Przestraszyłam się, słysząc wrogi głos. Trafił mnie w klatkę piersiową trzykrotnie, a następnie odchodząc, sam sobie strzelił w głowę. Umierałam. Krew mieszała się z wodą. Traciłam siły. Upadłam, uderzając o krawędź wanny i odpłynęłam. Przegrałam ze śmiercią.

---***---

I kolejne opowiadanie kończy się w podobny sposób, gdzie wszyscy giną. Nie było pomysłu na dalsze notki, a tak pojawiło się nowe opo. To straszne, bo taka mania do tego serialu, że piszę dalej.

Notatka 10: Wszystko, co dobre kiedyś się kończy

0 | Skomentuj

Przed salą znowu stała mama, ale uśmiechała się. Miała do tego dobre powody. Lekarz powiedział, że Tony obudził się i chce gadać ze mną. Zdziwiłam się, bo nie wiedziałam, co miał mi do powiedzenia, a jako jedyna nie bałam się o niego. Nie czułam żadnych emocji i on woli rozmawiać akurat z siostrą, która go nie znosi. No nic. Zgodziłam się. Weszłam do środka. Nadal wyglądał słabo, co było widać po wymuszonym uśmiechu na twarzy. Próbował ukryć grymas bólu, lecz nie udawało mu się.

Anne: Cześć. Jak tam? Przestaniesz już straszyć mamę i wszystkich innych?
Tony: Dziękuję.
Anne: Za co? Czekaj… Pogubiłam się. Przyszłam tu, bo chciałeś pogadać, a zamiast tego, ty mi dziękujesz za coś.
Tony: Słyszałem, co zrobiłaś.
Anne: Nadal nie jesteś bezpieczny. Co z tego, że cię przenieśli, jak on pewnie nie odpuści, bo gadanie o kasie raczej niewiele dało, choć pewnie przez chwilę nad tym myślał.
Tony: Nie rozumiem, jak można tyle gadać.
Anne: Problem?
Tony: Mały na pewno.
Anne: Mam coś im przekazać?
Tony: Nie.
Anne:  Więc, czego jeszcze chcesz?
Tony: Nie tak wyobrażałaś sobie wakacje, co?
Anne: Szczerze? Jest ciekawie i podoba mi się. Zero monotonii, ciągła adrenalina i w ogóle tyle się dzieje.
Tony: Z Duchem nie ma żartów.
Anne: A wiesz, że znam twój sekret? Wiem, kim naprawdę jesteś.
Tony: No twoim bratem, a kim miałbym być?
Anne: Iron Manem.

Zamilknął. Chyba próbował to jakoś strawić, bo poznałam jego największą tajemnicę. Powiedziałam coś bardzo cicho, co szybko zapomniałam. Pożegnałam się z nim i wyszłam. Mama weszła do sali, a my siedzieliśmy.

Pepper: O czym gadaliście?
Rhodey: Pepper, nie bądź taka ciekawska. Może mają jakieś rodzinne sprawy.
Anne: Nie gadaliśmy za wiele, bo go męczyło moje gadulstwo, ale jakoś żyje. Heh! Nawet się zdziwił, że wiem o blaszaku.
Rhodey: Powiedziałaś mu?!
Anne: Co w tym złego?
Rhodey: Nie powinien wiedzieć.
Anne: Wy macie też przed nim jakieś sekrety? Nieładnie. Tacy z was przyjaciele, jak pies z kotem.
Pepper: Cóż… Kot z psem mogą być przyjaciółmi.
Anne: Ech! Wiesz, co mam na myśli.
Pepper: Tak.


Niespodziewanie przy nas pojawiła się jakaś zakrwawiona postać. Trzymała się za ranę, jaką miała przy klatce piersiowej. Długo nie została w masce i rozpoznaliśmy blondynę. Ta sama, co wtedy ostrzegła przed atakiem, umierała.

Notatka 9: Szybko i bezboleśnie

0 | Skomentuj


Głos przestał być słyszalny. Widocznie ta zjawa rozpłynęła się w powietrzu. Albo i nie. Nadal była w szpitalu. Co robić? Na pewno nie możemy pozwolić, żeby skrzywdził Tony'ego. Już wystarczająco chłopaczyna wycierpiała.
Nagle usłyszałam dźwięk pistoletu. Ludzie zaczęli panikować i przepychać się, żeby uciec z dala od strzelaniny.

Pepper: On ma broń!
Rhodey: To logiczne. Musiał z czymś przyjść.
Pepper: Tony musi żyć. Trzeba jakoś wykurzyć Ducha.
Rhodey: Jak?
Anne: Mam pomysł.
Rhodey: Czekaj! Chyba nie zamierzasz z nim walczyć?
Anne: Rozumu jeszcze nie zjadłam, Rhodey. Wiem, co robię. Chyba.
Rhodey, Pepper: CHYBA?
Anne: Życzcie mi powodzenia.

Natychmiast ruszyłam do biegu szukać sprawcy chaosu. Rozglądałam się za każdym kątem, zakamarkiem oddziału. I co? Nic. Zero śladów po Duchu.

Anne: On tu jest. Nie mógł uciec.
Duch: Masz rację.

Odskoczyłam przestraszona, szukając wroga. Dobrowolnie pokazał swoją sylwetkę. Nie był już niewidzialny.  Stał i jedynie, co robił, to patrzył na mnie.

Anne: Eee… Coś nie tak? Jestem brudna na twarzy?
Duch:  Bezmyślnie jest działać w pojedynkę, wiesz? Zrobię jeden ruch i umrzesz.
Anne: Próbuj. Proszę bardzo, ale mam ci coś do powiedzenia, jeśli chcesz mnie wysłuchać przed zabiciem mnie, bo chyba jesteś ciekaw, czemu cię szukałam, co?
Duch: Kolejna gaduła. Rany! Mów wolniej.
Anne: Powiem krótko. Wiesz, dlaczego cię szukałam?
Duch: Lubisz kłopoty.
Anne: Nie.
Duch: Kochasz Starka?
Anne: Nie? Skąd taki pomysł?!
Duch: No to, jaki może być powód?
Anne: Tony Stark nie jest warty śmierci.
Duch: Dlaczego? Sądzisz, że pozostawiając go przy życiu będzie lepiej, niż wykonać zlecenie?
Anne: Nieważne, ile ci płacą. Pomyśl. Co on ci zrobił? Może… Może znajdź lepsze zlecenie. Bardziej… płatne?
Duch: Dostanę 10 milionów za niego.
Anne: Oj! To słabo.
Duch: Sądzisz, iż mój zleceniodawca dał małą kwotę?
Anne: Oczywiście. Mogłeś targować się o większą sumkę, ale widać, że nie masz jaj.
Duch: Oj! Lepiej tak nie mów, bo ciebie zabiję.
Anne: Nie boję się śmierci. Proszę. Zrób to.

Rozgadać się potrafiłam, ale tym razem, miałam do tego dobry cel. Kiedy ja z nim nawijałam, oni powinni przenieść mojego brata w bezpieczniejsze miejsce.

Duch: Jesteś nietypową osobą. Zawsze spotykałem się z tchórzami, którzy chcieli uniknąć śmierci, a ty nie. Dlaczego?
Anne: Bo to w końcu wszystkich czeka. Prędzej, czy później, umrzemy… Nadal chcesz go zabić?
Duch: Dostałem takie zadanie, więc muszę je wykonać. Dobrze będzie, jeśli zejdziesz mi z drogi.

Spojrzałam na zegarek. Trochę ta gadka trwała.

Duch: Rozumiesz?
Anne: Pewnie. Droga wolna.

Odeszłam od niego, idąc w stronę łazienki. Czekałam, aż zniknie. Ponownie stał się niewidzialny. Od razu mogłam wrócić do Pepper i Rhodey’go. Nadal stali przed intensywną terapią, ale mama zniknęła.

Anne: Chyba się udało… Gdzie wcięło moją mamę?
Pepper: Rozmawia z lekarzem.
Anne: A Tony?
Pepper: Na początku nie wiedziałam, co jest grane, bo tak poszłaś na konfrontację z Duchem i tak myślałam, że już nie wrócisz, ale jesteś, więc się cieszę.
Anne: Dostaliście sporo czasu. No tak mi się wydaje.
Pepper: Rhodey domyślił się, czemu tak długo nie wracałaś. Powiedzieliśmy lekarzom, skąd te zamieszanie niewidzialnego zamachowca i zgodzili się zabrać go na inny oddział. W ogóle, to trochę cię minęło.
Anne: Co takiego?
Pepper: Poprawiło mu się i nie musi być ciągle monitorowany. Został przeniesiony również z tego powodu, a poza tym…
Anne: Chyba brakuje ci tlenu. Spoko. Możesz zwolnić.
Pepper: Nie no. To emocje. Wreszcie wszystko się poukładało, a on żyje. Po prostu kamień mi spadł z serca, bo nawet widziałam, jak lekko otworzył oczy, a potem mruczał coś pod nosem. Nie wiem, co to były za słowa, ale…
Rhodey: Dość, Pepper. Jesteś szczęśliwa. Wiemy o tym.
Anne: Heh! Oby Duch zniknął.
Rhodey: O czym z nim gadałaś?
Anne: Próbowałam go przekonać, że jego zlecenie jest nic niewarte.


Uśmiechnęłam się lekko, a następnie poszłam z nimi tam, gdzie leżał Tony. Jednak miałam nadal jakieś obawy. Coś mnie drażniło. Nie wiedziałam tylko, co.

Notatka 8: Co się może stać?

0 | Skomentuj


Myliłam się. Gdyby jego serce zaprzestałoby pracy, już byłby martwy, a tak nie było. On nadal żył, choć było widać, że puls słabł. Niby umierał, ale i tak nie zrobi tego. Nie on. Nie da rady tak odejść.
Po jakimś kwadransie, uchyliły się drzwi. Wyszedł lekarz. Mówił coś, czego nie zrozumiałam, choć do mnie dotarła jedna wiadomość. Wkrótce Tony się obudzi. Na taką wieść czekali wszyscy. Smutek zastąpiła radość, a ja jedynie nie czułam nic. Zwyczajna obojętność na czyjś los.

Pepper: Wiedziałam… Wiedziałam, że tak będzie.
Anne: Też tak myślałam. Teraz tylko czekać, aż się gamoń zechce obudzić, bo mam dość przebywania całego dnia w szpitalu.
Pepper: Ja też.
Anne: O! Przynajmniej w tym się zgadzamy.
Rhodey: I tak trzeba uważać na Ducha.
Pepper: Ducha?
Rhodey: Wydawało mi się, że o tym też mówiłem.
Pepper: Widocznie już wtedy musiałam odpłynąć.
Anne: Każdemu się zdarza.

Lekko parsknęłam śmiechem, na co i oni zareagowali w ten sam sposób. Humor nam dopisywał. Co może się niby stać?

Pepper: To, o co chodzi z tym Duchem?
Rhodey: Whitney ostrzegła przed nim, bo chce zabić Tony’ego.
Pepper: Ktoś musiał go wynająć. A.I.M,  Pegaz, Stane, Hammer, a może…
Rhodey: To Stane.
Anne: Kim jest Stane?
Rhodey: Myślałem, że wiesz. Pracuje z twoim ojcem w tej samej firmie.
Anne: A! No jakiś łysielec.
Pepper: To on. Nie da się pomylić tego typka z kimś innym. Takie łysej pały się nie zapomina. Hahaha!

Znowu się zaśmiałam, ale bardziej.

Rhodey: No dobra. Koniec tych żartów.
Anne: Nikt sobie z niczego nie żartował, Rhodey.
Rhodey: Ale obie wiecie, o co chodzi. Jesteśmy w szpitalu. Trzeba się odpowiednio… zachowywać.
Pepper: Rhodey, co jest? Wyglądasz, jakbyś zobaczył…
Rhodey: Ducha? Tak. On… On tu jest.
Pepper: Cholera!

Przez chwilę nie miałam pojęcia, skąd taki wniosek, lecz dotarło do mnie dopiero wtedy, kiedy światła zaczęły migotać. Myślałam, że to jakaś awaria. Mama też się zdziwiła, a cały personel zamarł w bezruchu na korytarzu. Z różnych stron słyszeliśmy ten sam głos. Odbijał się, jakby echem.


Duch: Nic nikomu się nie stanie. Daję słowo... Przyszedłem załatwić z kimś sprawę. Gdy to zrobię, będzie po krzyku... Żadnego wzywania policji. To pójdzie szybko i bezboleśnie.

Notatka 7: Nieporozumienie

0 | Skomentuj

Zobaczyliśmy kobietę w masce. Byłam rozkojarzona. Zmieniała, co chwilę twarz. Nie była jedną postacią, a wieloma w jednej. Jakim cudem? Czyżbym miała jakieś zwidy?

Whitney: Gdzie Stark? Mam z nim do pogadania.
Rhodey: Rany! Dajcie mu już wszyscy spokój. Albo chcecie go zabić albo straszycie, że skrzywdzicie kogoś, na kim zależy Tony’emu… Anne, poznaj Whitney Stane, która znana jest jako Madame Masque.
Anne: Eee… Cześć?
Whitney: A to kto? Twoja dziewczyna?
Rhodey: Co? Nie! Ona jest…

Już chciał powiedzieć o moim pokrewieństwie z geniuszem, ale się powstrzymał. Ma trudne te życie bohatera. Każdy chce go zabić. Nie zazdroszczę.

Whitney: No dobra. Nie wnikam, ale gdzie on jest?!
Rhodey: Nie pozwolę ci go skrzywdzić!
Whitney: Przecież nie tego chcę.
Rhodey: I ja mam ci w to uwierzyć po tym, co zrobiłaś? Do tego jesteś uzbrojona.
Whitney: Tak na wszelki wypadek.
Anne: Eee… To wy sobie gadajcie, a ja sobie pójdę.
Whitney: Zaczekaj. Dopóki nie dowiem się, co się z nim dzieje, nie puszczę nikogo.

Wyjęła broń i zaczęła w nas celować. Jakie to typowe dla kryminalistów. Nie bałam się, bo miała przy sobie maleńką spluwę. Może lepiej jej nie lekceważyć. Mogła zmienić się w każdego, co raczej nie było niczym dobrym, bo to oznaczało jedynie kłopoty.

Rhodey: Tony jest… Jest w szpitalu.
Whitney: W którym?
Rhodey: Nie powiem, bo na pewno coś knujesz. Jest z nim Pepper, więc może ci skopać porządnie dupę.
Whitney: Hmm… Zaryzykuję.
Rhodey: Czego ty chcesz?
Whitney: Chcę go jedynie ostrzec.
Rhodey: Przed czym? Każdy chce jego śmierci. Ty również.
Whitney: Zmieniłam się.
Anne: To może schowasz broń, bo tak ci nikt nie zaufa.
Whitney: Zgoda.

Posłuchała się mnie, lecz zamiast zabezpieczyć pukawkę, wyrzuciła cały arsenał. Rozbroiła się w dziesięć minut, bo dużo miała tych “zabawek”.

Anne: Kto mu grozi? Jakiś śmiertelny robot, kosmita, czy co to jest?
Whitney: To człowiek. To znaczy, to taki niby człowiek, bo jest bardzo niebezpieczny.
Rhodey: I tak na razie nic mu nie powiesz, bo jest nieprzytomny.
Whitney: Więc będzie źle.
Rhodey: Ale dlaczego ostrzegasz przed tym “kimś”?
Whitney: Bo wiem, że Tony wiele razy mi uratował życie, a do tego poświęcił swoje.
Rhodey: Super, że w końcu do tego dotarłaś, bo przez większość czasu chciałaś jedynie zemsty. Ech! Kto jest tym wrogiem?
Whitney: Duch.
Anne: Kim on jest?
Rhodey: Oj! Nie chcesz mieć z nim do czynienia… Whitney, powiemy mu, a ty wracaj do siebie.
Whitney: Nie mogę.
Rhodey: Dlaczego?
Whitney: Bo to mój ojciec go nasłał, a jeśli się dowie, że ostrzegłam Tony’ego, to będzie na mnie wściekły i to dość porządnie.
Anne: Nie wiem, o co chodzi, ale z rodzicami każdy ma praktycznie na pieńku, co się tyczy i mamy i taty, więc nie bój się i kurde pokaż, że szczekanie psa nie rusza.
Whitney: Niby tak, ale…
Anne: Poczekaj chwilę.

Oboje z Rhodey’m otrzymaliśmy taką samą wiadomość. Nie wskazywała na coś dobrego. Pogorszyło się.

Rhodey: Musimy już lecieć. Dzięki za ostrzeżenie. Na pewno powiemy o Duchu.
Whitney: Dziękuję. Aha! I niech zdrowieje.
Rhodey: Na pewno tak będzie.
Anne: Kłamca.

Powiedziałam to ledwo słyszalnym głosem, ale wiedział, co miałam na myśli. Bez dalszego rozumowania poszliśmy do szpitala. Już nawet odechciało mu się tych zwiadów.
Gdy dotarliśmy na miejsce, Pepper była przed salą i tylko mama była. Ojca gdzieś wcięło. Typowe. Pewnie firma, czy coś podobnego.

Anne: Mamo, dostałam SMS-a. Co się stało?
Mama: To okropne.
Anne: Ale co?
Mama: Nadal się nie obudził.
Anne: Potrzebuje czasu. A! Właśnie! Gdzie tatę wywiało?
Mama: Musiał wrócić do firmy, ale przyjedzie znowu.
Rhodey: Pepper?
Pepper: Czego chcesz?
Rhodey: Musimy pogadać.
Pepper: Chodzi o sekret?
Rhodey: Tak.
Pepper: Zgoda.

Poszłam razem z nimi, bo jakoś nie chciałam siedzieć przed intensywną terapią. Ruda wpadła w szał i zaczęła sklinać dość porządnie. Gdybym miała wypisać każdy wulgaryzm, brakłoby kartki.

Rhodey: Pepper, już! Starczy!
Pepper: Nie! Ja… Ja nie daję… rady.
Anne: Przytulić?
Pepper: Proszę.

Pokazałam gest otwartych ramion i rzuciła się w nie. Dała upust swoim emocjom. Uspokajała się powoli, aż lekko uśmiechnęla się.

Pepper: Będzie dobrze. Musi być.
Anne: Może jest głupi, ale chyba nie zostawiłby kogoś, kogo kocha nad życie.
Pepper: Ale my nie jesteśmy razem.
Anne: Co z tego? Pasujecie do siebie.


Lekko się zaśmiałam, bo w takim miejscu trochę nie było to na miejscu. Zwłaszcza po tym, co się później stało. Do sali wbiegł lekarz, próbując opanować sytuację. Miała ochotę znowu płakać, ale się powstrzymała. Jedynie popatrzyła przez szybę, jak lekarze próbowali uratować mojego brata. Sama zauważyłam, że kolejny raz i to tego samego dnia, jego serce przestało bić.

Notatka 6: War Machine w tarapatach

0 | Skomentuj


Byłam kompletnie nieczuła, ale nie mogłam nic poradzić na mój brak empatii. Po prostu się zmieniłam, a z trudem pokazuję emocje, jakie odczuwam. Przynajmniej Pepper była szczera. Było widać, że bała się o niego śmiertelnie. Szkoda, że nie potrafiłam pokazać tego, co sama czuję. Za trudne. Zdecydowanie za trudne.
Po kilku minutach, lekarz pozwolił wejść jednej osobie. Nikt nie miał problemu, żeby to ruda poszła się zobaczyć z Tony’m.

Mama: A ty nie chcesz widzieć brata?
Anne: Na razie nie.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Odpowiadałam krótko, co było dziwne, jak na taką gadułę. Zaczęłam rozmyślać o tym, co powiedzieć mu, kiedy się obudzi. Czy byłby zadowolony, że wiem o jego małej tajemnicy z blaszakiem? Czy chciałby, żebym poznała ich sekretną kryjówkę? Zdecydowanie sprzeciwiłby się. Nie byłam w stanie dłużej siedzieć i chciałam zniknąć z tego miejsca. Nic nie robiłam i nikomu nie pomagałam. Byłam jedynie niepotrzebna.
Nagle ktoś mnie stuknął czymś w ramię.

Anne: Co?
Rhodey: Chcesz się do czegoś przydać?
Anne: Zależy, co to miałoby być.
Rhodey: Nie będę prosił Pepper, ale muszę zrobić patrol. Będziesz jedynie siedzieć i obserwować, czy ktoś się nie pojawił.
Anne: Eee… A Tony nie będzie zły, że będę w waszej bazie?
Rhodey: Nie wiemy, kiedy się obudzi. Muszę wiedzieć, kto nam zagraża.
Anne: Nam?
Rhodey: Tobie też. Masz w rodzinie Iron Mana.
Anne: No fakt.

Zgodziłam się pójść z nim. Nie szliśmy za daleko, bo po jakimś kwadransie ukazała nam się fabryka. Weszliśmy przez drzwi, które były otwarte.

Rhodey: Dziwne. Coś mi tu nie gra.


Wbiegł do środka, a ja nie wiedziałam, co go tak poruszyło. Wszystko stało się jasne, gdy zobaczyliśmy...

Notatka 5: Nie takiej prawdy chciałam

0 | Skomentuj


Co chwilę ktoś wychodził z bloku i przynosił jakieś rzeczy. Niezbyt zwracałam na to uwagę, bo bardziej skupiłam się na grze. Miałam już mapkę na 40 poziom w “Polyforge”. W ten sposób próbowałam zająć myśli, choć po części martwiłam się o Tony’ego. Nie tak wyobrażałam sobie spędzić wakacje, a przez tego idiotę chyba będą ciągłe wizyty w szpitalu. A może szybko wróci do domu? Oby, bo chciałabym go trochę podręczyć. Żartuję. Na początku byłam przeciwna wyjazdowi, ale będzie ciekawie.
Kiedy chciałam się spytać o coś mamy, do nas podbiegł jakiś czarnoskóry chłopak. Niewiele powiedział, bo Pepper chwyciła go za rękę i zaciągnęła do jakiegoś kąta. Mieli sekrety, a to mnie ciekawiło. Ukryłam się kilka metrów za ścianą i przysłuchiwałam się uważnie ich rozmowie.

Pepper: I ty mu na to pozwoliłeś?! To szaleństwo?! Trzech na jednego?!
Rhodey: Pepper, nie krzycz, bo cały szpital nas usłyszy.
Pepper: To jak do tego doszło?
Rhodey: Tony był na patrolu i natknął się na Whiplasha.
Pepper: No i wszystko jasne. Tylko on mógł tak zaszkodzić Tony’emu.
Rhodey: Potem pojawił się Mandaryn, a kiedy już wracał do bazy, Crimson Dynamo zaatakował znienacka.
Pepper: O kurde! To niedobrze.
Rhodey: Co się z nim dzieje?
Pepper: Nadal operują. A wiesz, co on powiedział? Mówił, że go pobiłeś.
Rhodey: Niezłe kłamstwo, w które chyba nikt nie uwierzy. Nigdy nie wyrządziłbym mu krzywdy.
Pepper: Chyba, że przez zabranie twojej kochanki.
Rhodey: Naprawdę, Pepper? Jest ci do śmiechu w takim momencie?
Pepper: Nie śmieję się… Rhodey, co teraz? On nie da sobie rady sam.
Rhodey: Wiesz, jaką mam mamę. Ciężko się wyrwać, a zbrojownia nie jest blisko.

Moment… Zbrojownia? Czy to znaczy, że… Nie. Niemożliwe.

Rhodey: Iron Man potrzebuje wsparcia.

O jasny gwint! Czyli jednak to prawda! Natychmiast wyszłam z ukrycia, na co chłopak odskoczył, jak poparzony.

Anne: Tony to Iron Man? Dobrze słyszałam?
Rhodey: Kim ty jesteś? Pepper, znasz ją?
Pepper: To siostra Tony’ego.
Rhodey: Nigdy nie mówił, że ma jakiekolwiek rodzeństwo.
Anne: Czyli nikomu się mną nie chwali. I bardzo dobrze.
Rhodey: Eee… No dobra.
Anne: No więc?
Pepper: Niech wie.
Rhodey: Tak. Dobrze słyszałaś. Twój brat lata w tej metalowej trumnie.
Anne: Wow! Każdy ma sekrety, choć tego się nie spodziewałam. A tak, to nie przedstawiłam się. Jestem Anne.
Rhodey: Rhodey.

Podaliśmy sobie ręce na znak rozpoczęcia znajomości. Atmosfera została zmieniona na poważną przez otwarcie drzwi od sali operacyjnej. Zabrali Tony’ego na intensywną terapię, więc nie było dobrze. Już myślałam, że jednak z nim pogadam, a tu taka lipa. No nic. Kiedyś obudzi się. Ruda zaczęła płakać. Oho! Czują więcej poza przyjaźnią. Wiedziałam. Rodzice rozmawiali z lekarzem, a ja usiłowałam coś zrozumieć. Wiedziałam jedynie kilka informacji. Pierwsza: on żyje. Druga: implant jest naprawiony. Trzecia: trzeba być dobrej myśli.

Pepper: A mówili mu, żeby więcej nie walczył. On nikogo nie słucha. Nikogo!
Rhodey: Pepper, spokojnie.
Anne: Ma rację. Krzyki nic nie dadzą… Mamo, czy on ma chore serce?
Mama: Dawno się nie widzieliście, ale tak. Nie ma je w dobrym stanie. To tak, jak u ciebie z oczami.
Anne: Taa… Trzy wady, ale nie jest źle. Nie pogłębiły się.
Pepper: Wszyscy mają jakieś problemy. Tony, błagam cię. Wyzdrowiej i już tak nie szalej, dobrze?


Przyłożyła rękę do okna od sali i patrzyła na niego ze łzami w oczach. Nie miałam ochoty patrzeć na ten widok, dlatego siedziałam i nie robiłam nic.

Notatka 4: Pobicie

0 | Skomentuj

Rozmawiałyśmy w najlepsze. Wymieniłyśmy się wieloma myślami na raz, a poza nami nikt nie rozumiał tego bełkotu. Niestety, lecz cały czar prysł, kiedy pojawił się Tony. Otworzył drzwi i od razu szedł do swojego pokoju. Ledwo stał, więc chyba ktoś potraktował go, jak worek treningowy.

Howard: Tony, zaczekaj! Nie zostaniesz z nami?

Głupek odwrócił się, a ja zaczęłam się śmiać. Nigdy nie potrafiłam być poważna albo po prostu nie odczuwałam nic. Byłam nieczuła. No mam problemy z wyrażaniem emocji.

Howard: Co ci się stało? Boże! Jak ty wyglądasz?!
Tony: Nic mi nie jest.
Howard: Na pewno?
Tony: Tak… Jestem zmęczony, a jeszcze muszę się pouczyć.
Howard: W porządku, ale odpowiedz na jedno pytanie. Kto cię pobił?
Tony: Ech! Trochę poszarpałem się z Rhodey’m.
Pepper: Nie wierzę. On nie mógł ci tego zrobić. Coś tu śmierdzi i to nie chodzi o twoje skarpetki.
Tony: Pep, nic się nie stało. Naprawdę.

Kłamał. Wszyscy to wiedzieli. Poszedł do siebie, a ja z rudą nadal nawijałam, jak na szpule.

Pepper: On kłamie. Na sto procent Rhodey go nie tknął. Nie posunąłby się do czegoś takiego, chociaż gdyby zabrał mu książkę od historii, to mógłby troszeczkę “pobawić się” Tony’m, ale raczej to jest bardzo mało prawdopodobne.
Anne: Wierzę ci. Nie umie kłamać. Nieudolny kłamca.
Mama: Może pójdę zobaczyć, czy na pewno wszystko z nim w porządku.
Pepper: Ja pójdę!

Natychmiast zerwała się do biegu, aż mi się przykro zrobiło. Wolała pobyć z tym gamoniem niż ze mną. No trudno. Musiałam to jakoś przeboleć. Siedzieliśmy w milczeniu. Nikt się nie odzywał. Po prostu martwa cisza.
Nagle usłyszałam krzyk. Pewnie Pepper jest jego dziewczyną, chociaż… To był odgłos faceta, a nie kobiety. Okej. Dziwne. Od razu poszłam sprawdzić, co się tam działo. Dziewczyna klęczała nad nim, usiłując zatamować silne krwawienie z brzucha.

Anne: MAMO, TONY UDAJE TRUPA!
Pepper: I to cię bawi? On tu się zaraz wykrwawi! Trzeba zabrać go do szpitala!
Anne: Eee… Okej.

Chyba mnie usłyszeli, bo do pokoju wparowali rodzice. Ojciec był opanowany i wybrał odpowiedni numer alarmowy.

Howard: Karetka zaraz przyjedzie. Musisz wytrzymać, Tony. Słyszysz mnie?
Tony: Tak.

Niby nie udawał, bo ta krew wydawała się prawdziwa, ale nie potrafiłam odpowiednio zareagować. Obserwowałam jedynie, co się działo. Brat długo nie wytrzymał i zemdlał, co bardzo przeraziło jego przyjaciółkę, naszą mamę, a tata nadal miał poważną minę.
Gdy pojawiło się pogotowie, zdołali zatamować krwawienie i znieśli go na noszach.

Pepper: Muszę zadzwonić do Rhodey’go. On musi coś wiedzieć!
Anne: Nie krzycz tak, bo mi uszy pękną. Och! Wyliże się. Nic mu nie będzie.
Howard: Chodźcie do samochodu. Pojedziemy za nimi.

Wskazał na pojazd przed domem. Zgodziliśmy się, a ta dalej dzwoniła do jednej i tej samej osoby. Krzyczała coraz głośniej, na co każdy zwrócił uwagę. Nie mogła się uspokoić, chociaż moja mama próbowała uspokoić ją. Bezskutecznie.

Po pojawieniu się na miejscu, podeszliśmy pod salę operacyjną. Za bardzo dramatyzują. Już mają ochotę w nim grzebać? Fakt. Nie było z nim dobrze. Powoli zaczynało do mnie docierać, że mógł umrzeć.

Notatka 3: Rozmowa wariatek

0 | Skomentuj

Długo tak stałam, jak kołek, aż w końcu ona sama weszła do mieszkania, rozglądając się za tym głupkiem. Przeczesywała swym wzrokiem każdy zakamarek. Szybko znudziła się i padła na kanapę z nogami do góry. Próbowała do niego dzwonić.

Anne: Pewnie do łazienki pobiegł. Wróci.
Pepper: No nie wiem. Chyba nie znasz go tak dobrze, jak ja. No, bo wiesz. Eee… Właśnie. Kim ty jesteś? Jego dziewczyną?
Anne: Ha! Wolne żarty! Ja i on? Nigdy w życiu nawet, jeśli będzie ostatnim facetem na globie… Jestem Anne, a Tony jest moim bratem.
Pepper: Wow! Nigdy mi nie mówił o tobie.
Anne: Mamy ze sobą trochę na pieńku.

Przyznałam, a ta wpatrywała się we mnie, jakby czegoś szukała. Chyba była ciekawa, skąd ta nienawiść. Oj! Mogłyśmy go obgadywać. Żaden problem.

Pepper: Każdy ma z nim problem. Nie zliczę ich na palcach jednej ręki, dlatego ma pecha do znajomości. Hehehe! I zaufaj mi na słowo. On nie siedzi w kiblu. Ma swoje sekrety.
Anne: O! Jakie?
Pepper: Ach! Ten Tony. Wiesz, gdyby nie moja wścibskość i grzebanie w aktach, to byłby dalej dla mnie zagadką, a teraz został otwartą księgą. Wiem wszystko o nim.
Anne: No to zamieniam się w słuch.

Wskoczyłam na kanapę, czekając na rozpoczęcie jej słowotoku. Zamiast tego, milczała. Świetnie. Chyba niczego się nie dowiem. No dobra. Pora przerwać tę niezręczną ciszę.

Anne: Podobno lubisz Japonię. To prawda?
Pepper: Świetny kraj i cała ta kultura. Nawet jadłam już sushi, ale wolałabym posmakować też innych potraw i może też pojechać tam, bo to naprawdę ciekawe miejsce, a do tego można dużo zwiedzić i w ogóle… Nadążasz?
Anne: Jestem taka, jak ty podobno. Też potrafię się porządnie rozgadać… Prawda, mamo? Halo?
Mama: Co? Mówiłaś coś?
Anne: Ech! Już nic.
Pepper: Też tego nienawidzę. Mówię coś i wszyscy mnie ignorują. A tak, to co ogólnie robisz tutaj?
Anne: Przyjechałam na wakacje, bo mam wolne od studiowania na razie.
Pepper: A jakie studia?
Anne: Japonistyka.
Pepper: Ej! To naprawdę fajnie! Tłumaczysz jakieś teksty?
Anne: Próbuję, ale średnio mi wychodzi.
Pepper: Mam taką mangę, której nie rozumiem. Fajnie byłoby, jakbyś ją przetłumaczyła.

Uśmiechnęła się, żeby zachęcić mnie do tego. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale znowu drzwi się otworzyły. Myślałam, że ten gnojek wrócił, ale nie. Wreszcie mogłam zobaczyć tatę. Trochę się zmienił. Więcej siwych włosków i ten zarost. Od razu przywitałam się z nim.

Anne: Cześć.
Howard: Jak dobrze was widzieć całe i zdrowe. Mam nadzieję, że podróż się udała.
Anne: Heh! Większość przespałam.
Howard: Rany! Czy mi się wydaje, że urosłaś z kilka centymetrów?
Anne: Chyba troszkę tak.
Pepper: Dzień dobry, panie Stark.
Howard: Witaj, Pepper. Zgaduję, że przyszłaś do mojego syna. Wiem, jak bardzo się lubicie, ale znając go, zniknął na długo.
Anne: Pewnie liczy kropelki moczu.
Howard: Hahaha! Widzę, że ciągle masz te swoje poczucie humoru. Bardzo dobrze… Chyba musiałyście długo czekać.
Mama: Nie liczyłyśmy nawet.
Howard: Cóż… Na niego długo poczekamy. Może chcecie coś do jedzenia
Anne: Ja nie mam nic przeciwko.
Mama: Zjadłaś talerz ciastek.

Bekłam.

Mama: I jeszcze ci się odbija.
Pepper: O! Były zawody, kto je szybciej? I mnie nie zaproszono? Ze mną nie ma równych.
Anne: Zgłodniałam… Pepper, ty jesteś tylko przyjaciółką Tony’ego?
Pepper: Tak. Tyle lat, a on nadal woli…
Anne: Co woli?
Pepper: Woli siebie. Heh! Pieprzony egoista.
Howard: Mówisz o moim synu w moim domu. Pohamuj się trochę.
Anne: No tak. Trudno się pogodzić z prawdą, ale taki już jest.


Zaśmiałam się, a ruda też parsknęła śmiechem. Kilka minut znajomości i już ją lubię.

Notatka 2: Anne, poznaj Pepper

0 | Skomentuj


Zjadłam parę ciastek, popijając oranżadą. Nawet były dobre, ale na pewno kupił ze sklepu. Nigdy nie zjadłabym czegoś jego wyrobu. Bałabym się zatrucia. Ciężko było mu zaufać, a szczególnie po tym, że zniknął na dłużej, niż pięć minut. Co on się tak guzdra? Mogłabym sprawdzić, co robi, ale złapałam lenia. Czekałam na niego tak długo, że nie było już smakołyków na talerzu. Zostawiłam okruszki. Mama ledwo zjadła dwa ciastka. Ja do tego wypiłam dwie szklanki napoju i zaczęła się symfonia beków.
Gdy w końcu się pojawił, udawałam niewiniątko. Patrzyłam w ekran komórki, udając sprawdzanie wiadomości, których tak naprawdę nie było.

Tony: Wybaczcie, że musiałyście na mnie czekać. Potrzebowałem coś… sprawdzić.
Mama: W porządku. To pogadaj z nami, co tam u ciebie słychać.
Anne: Masz coś jeszcze słodkiego?

Bekłam. Ojć! I wydało się.

Tony:  To były ostatnie. Masz niezłego głoda. Okres się zbliża?
Anne: Ej! To było wredne.
Tony: Naprawdę pasujesz do Pepper. Jesteście jak dwie krople wody.
Anne: Czyżby?
Tony: Zadzwonię do niej, żeby przyszła.
Anne: Siedź!
Tony: Cicho. Nie będziesz mi mówić, co mam robić.
Anne: Wredota.

Wyciągnął telefon i usiłował nawiązać połączenie. Jedno… drugie… trzecie...

Tony: Kurcze. Nie odbiera.
Anne: Hahaha! Chyba ma cię już dość.
Mama: Anne, nie mów tak. Pewnie jest zajęta. Każdy ma własne życie i żyje nim.
Anne: Tony, przyznaj się. Masz dziewczynę? A może spłoszyłeś wszystkie przez swój móżdżek?
Mama: Anne, hamuj się. Przestań mu tak dogryzać. Może ty mu powiesz o swoim związku, co?
Tony: O! Właśnie. Odbijamy piłeczkę. Ty masz już kogoś?
Anne: Nie twój interes.
Tony: A właśnie, że mój. Braciszek się martwi.
Anne: Ty! Możesz jesteś starszy o miesiąc, ale nie przeginaj, jasne?!
Tony: No dobra. Wybacz, ale nie pisane ci jest bycie samotną. Musisz mieć kogoś, bo zwariujesz.
Anne: Nie byłabym taka pewna.

Nagle usłyszałam jakiś dźwięk. To nie był mój telefon, a jego. Spojrzał na wyświetlacz, przeprosił nas i wybiegł. Nie wiem, co się stało. Zachciało mu się siku, a to przypomnienie o oddaniu moczu? Boże! Mam dziwne domysły.
Gdy już chciałam przejrzeć z nudów stare opowiadania o Iron Manie, usłyszałam dzwonek do drzwi. Wstałam i otworzyłam. Spodziewałam się taty, ale to nie był on. W drzwiach stała dziewczyna.

Pepper: Cześć. Jestem Pepper. Zastałam może Tony’ego, bo ten głąb nawet nie odbiera ode mnie telefonów, co się naprawdę kiedyś dla niego źle skończy, a mówię to, bo nie jestem cierpliwa i jeszcze jak mnie ignoruje, to musiałam tu przyjść. Jest w domu?
Anne: Eee… Hej.

Zatkało mnie. Tylko tyle zdołałam powiedzieć, ale zrozumiałam jej przekaz. Faktycznie moja bratnia dusza. Widać ten świat jest duży dla tylu wariatek.

Notatka 1: Spotkanie po latach

0 | Skomentuj

No i pożegnałam się z Polską. Byłam w USA, co mnie nadal nie cieszyło. O dziwo ciągle było jasno. Pewnie tak przysnęłam podczas podróży, że zgubiłam za sobą poczucie czasu. W mojej głowie, aż roiło się od pytań. O co mogę zapytać Tony’ego? Może o dziewczynę. Pewnie jakąś ma.
Kiedy złapałyśmy taksówkę, pojechałyśmy pod odpowiedni adres. Z lotniska nie było tak daleko do domu ojca. Dość szybko znalazłyśmy się na miejscu. Mama zapłaciła za podwózkę i mogłyśmy zapukać do drzwi. Chciałam zobaczyć tatę, jak się zmienił, lecz zamiast niego otworzył mój brat. Był cały w smarze. Idiota, czy jak? Okej. W tym roku skończymy 20 lat, ale i tak ma dziwne hobby. Szperanie w samochodach? Mogłam się tego domyślić. Rodzicielka od razu go przytuliła, choć zdawała sobie sprawę, że jest brudny.

Mama: Tony, jak ty urosłeś. Dawno się nie widzieliśmy.
Tony: Heh! Trochę minęło… Cześć, Anne. Jak ci życie mija?
Anne: Świetnie. Daję radę i nawet studiuję.
Tony: Ja też. A co dokładnie?
Anne: Japonistyka.
Tony: O! Ciekawy kierunek. Z Pepper miałabyś o czym gadać.
Anne: Pepper? To twoja… dziewczyna?
Tony: Tylko przyjaciółka.
Anne: A jaki jest twój kierunek?
Tony: Ogólnie technologia.
Anne: Nic, a nic się nie zmieniłeś, Tony.
Tony: Ty również. Dalej nosisz okulary. Nie wolisz mieć soczewek?
Anne: Przyzwyczaiłam się do okularów. Mi się podoba. Tobie nie musi.
Mama: Oj! Nie bądź na niego zła. On tylko daje ci dobrą radę.
Anne: Taa… Dobrą.
Tony: Wejdźcie do środka. Tata zaraz wróci z pracy.


Jaki geniusz. Szybko zauważył, że nadal stoimy przed drzwiami. Przekroczyłyśmy próg drzwi, udając się do salonu, gdzie leżały jakieś ciastka i oranżada. Przynajmniej pamiętał o naszej wizycie. Zostawił nas i chyba poszedł się przebrać. Do tego mógłby się umyć. Chętnie powiedziałabym to na głos, ale trochę zabrakło mi odwagi. Byłam ciekawa tej Pepper. Kim ona jest? Przyjaciółka? Oj! W takie bajeczki nie uwierzę.

Prolog

0 | Skomentuj

Eee… Dobra. To mój pierwszy wpis w pamiętniku, ale niech będzie. Mam na imię Anne i jestem siostrą Tony’ego Starka. Nie cieszę się z tego powodu, bo z tym mądralą nie potrafiłam wytrzymać ani jednego dnia. Na moje szczęście wyjechałam z mamą do Polski, a on został w tym swoim Nowym Jorku. Przez ponad 7 lat żyliśmy daleko od siebie, lecz nasze drogi ponownie się skrzyżowały. Miałam spędzić całe wakacje z nim. Jak dla mnie, to jakaś kara. Może przez to, że za dużo gadam i narzekam, kiedy każdy mnie ignoruje. Ech! Nie pozostało mi nic innego, jak tylko spakować rzeczy i wyjechać. Pewnie ktoś, czytając ten wpis pomyślałby o rozwodzie rodziców. Wręcz przeciwnie. Po prostu powodem była praca i nic poza tym. Jeśli minął taki kawał czasu, jest maleńka nadzieja, że brat się zmienił. No nic. Zobaczymy.

---***---

Chyba ostatnie opowiadanie, jak na razie, ale pozostał jeszcze projekt. Miłego czytania ;)

Czerwony festiwal

2 | Skomentuj

Nadszedł czas festiwalu w chińskiej dzielnicy Nowego Jorku. Tony razem z Pepper i Rhodey’m wyszli na miasto, by obchodzić Nowy Rok. Podziwiali wspaniałe dekoracje, wiszące lampiony i fajerwerki. To był jedyny dzień bez ratowania świata. Jedyny, ale i ostatni dla pewnego człowieka. Cała uroczystość trwała w najlepsze. Co niby mogłoby się wydarzyć?

Pepper: Wow! Jaki wielki smok! Tony, zróbmy sobie z nim zdjęcie.
Tony: Proszę bardzo. Nie ma problemu.

Wyjął komórkę, wykonując fotografię.

Pepper: Ej! Zasłoniłeś kciukiem!
Tony: To nie mój palec.
Pepper: Rhodey!
Rhodey: No co? Chciałem zetrzeć kurz.
Pepper: Marne wytłumaczenie.

Zrobiła skwaszoną minę. Wykonali drugą próbę, a smok nadal był za nimi. Uśmiechnęli się, zbliżając twarze do aparatu, aż wyszła im fotka. Kolejne zrobił Rhodey, gdy ruda cmoknęła swojego chłopaka w policzek.

Pepper: No i elegancko. Co teraz?
Rhodey: Chodźmy coś zjeść. Nigdy w życiu nie jadłem chińszczyzny.
Pepper: Poważnie? Ty byś jedynie jadł, a w czasie festiwalu mamy się bawić, zaszaleć i wytańczyć się.
Rhodey: Może i tak, ale na następny dzień mamy szkołę… Tony, jak implant?
Tony: Musiałeś o to zapytać. Nie byłbyś sobą, co? Jest w porządku. Naładowany w pełni.
Rhodey: Obyś nie kłamał.
Pepper: Mogę sprawdzić.
Tony: Och! Przestańcie. Zajmijcie się sobą.

Dziewczyna chwyciła za jego dłoń, przyglądając się odczytom na bransoletce.

Pepper: Nie kłamie. Jest tyle, ile ma być.
Rhodey: To się cieszę. Ktoś jest głodny poza mną?
Tony: Ja chętnie coś zjem.
Pepper: Skoro ty, to ja też.
Rhodey: Normalnie bliźniaki.
Pepper: Rhodey, bo ci…
Tony: Ej! Wyluzuj! Przynajmniej nie mówi o ptakach.
Pepper: Powinien być gołębiarzem.
Tony, Rhodey: GOŁĘBIARZEM?
Pepper: No tak. Zajmuje się gołębiami, co są ptakami i w ogóle.
Rhodey: Sama jesteś gołąb.

Zaśmiał się tak głupkowato, aż dostał z liścia. Geniusz wybuchnął śmiechem, bo sytuacja była wręcz komiczna dla niego. Lubiał utarczki między przyjaciółmi. Zwłaszcza te w zbrojowni. Głodomor prowadził ich po zapachu do dobrej knajpy z chińskim żarciem. Zamówili sajgonki z makaronem wraz z sosem.

Rhodey: Nie mogę się doczekać, aż tego spróbuję. W karcie menu wygląda apetycznie.
Pepper: Chyba, jak ci zasmakuje, będziesz prosił o dokładkę. Zakład o pięć dolców, że tak będzie?
Tony: O! Jestem za.
Rhodey: Okej. Piszę się na to.
Pepper: Świetnie. Najpierw coś zjemy, a potem możemy iść na pokaz sztucznych ogni.
Tony: Ty chyba znasz cały plan, Pep.
Pepper: No tak. Chcę być z wami, jak najdłużej.

Po odpowiedniej długości czasu oczekiwania, kelner przyniósł dania. Jedno z nich wyróżniało się dodatkową “przyprawą”. Chińczyk położył dania na stole, życząc “smacznego” w swoim ojczystym języku. Przyjaciele zaczęli konsumować. Tony czuł piekło na języku przez ostrość sosu, zaś reszta jadła bez zwracania uwagi na pikantny smak.

Pepper: I jak, Rhodey? Dokładeczkę?
Rhodey: Mmm… Pychota. Bardzo dobre, ale jakoś mało dali tego makaronu.
Pepper: Heh! Tobie zawsze czegoś brakuje… Tony, jak u ciebie? Tony?
Tony: Gorące. Zaraz mi wypali żołądek!

Wybiegł do łazienki, pijąc wodę z kranu. Był tak spragniony, a do tego chciał pozbyć się tego wulkanu, dlatego nie zwracał uwagi na innych klientów knajpy.
Nagle poczuł się dziwnie. Miał zawroty głowy, brzuch ściskał niemiłosiernie mocno, aż całe jedzenie podchodziło mu do gardła.

Tony: Niedobrze mi.

Natychmiast wszedł do wolnej kabiny, zwracając całe żarcie. Trochę tam siedział, a ukochana się zaniepokoiła. Spojrzała na zegarek.

Pepper: Nie wraca już dziesięć minut. Coś musiało się stać.
Rhodey: Pepper, on jest dużym chłopcem. Da sobie radę.
Pepper: Myślisz? Może… Może lepiej sprawdzić, czy wszystko gra?
Rhodey: O! Chyba wychodzi.

Był blady, jak ściana, a do tego drżał z zimna. Dostał gorączki. Pepper podbiegła do niego i zaprowadziła do stolika. Dotknęła jego czoła. Zmartwiła się jeszcze bardziej.

Pepper: Chińszczyzną się zatrułeś?
Tony: Nie wiem. Zawsze, jak jadłem, nic mi nie było.
Rhodey: Może po latach się zmieniło.
Tony: Może. Nie wiem. Nie jestem już głodny, choć zwymiotowałem całe żarło.
Pepper: Lepiej wróć do domu. Nie wyglądasz za dobrze. Jeśli to zatrucie, powinieneś leżeć w łóżku.
Tony: Nie mam takiego zamiaru.
Pepper: Uparciuch.
Tony: Nic mi nie będzie. To ma być niezapomniany wieczór, więc niech taki będzie.
Pepper: Ale, gdybyś poczuł się źle, powiedz.
Tony: Dobrze. Powiem na pewno.
Rhodey: Jeśli wam to nie przeszkadza, wezmę na wynos.

Chory lekko się uśmiechnął, zmuszając się do tego. Nadal nie czuł się zdrowo. Zaczął się bać. Czego? Czegoś, czego nie widać, a istnieje.
Gdy histeryk wziął ze sobą chińszczyznę, jadł ją pałeczkami w trakcie drogi na pokaz. Rudzielec nie zamierzał zostawić słabego bruneta, dlatego trzymał silnie za rękę. Długo nie szli do odpowiedniego miejsca i po jakiś pięciu minutach, dostrzegli ludzi w rękach ze sztucznymi ogniami. Wzięli po jednym, a na niebie dostrzegli fajerwerki o różnych barwach oraz kształtach. Nastolatek wyjął swój nowoczesny telefon, wykonując kilka zdjęć. Większość z nich nie wyszła zbyt prosto, gdyż drżenie rąk nie pozwalało na trzymanie gadżetu prosto. Potem pokazał im ujęcia.

Pepper: Wyszło pięknie.
Tony: Nie kłam. Wiem, że są fatalnej jakości.
Pepper: Nieprawda. Są oryginalne i naprawdę ładne.
Rhodey: Też tak uważam. Będziemy mieli pamiątki.
Pepper: Rhodey, czy będziesz to pudełko dojadał w nieskończoność? Przestań pastwić się nad nim i wywal je.
Rhodey: Już kończę.

Wyjadł resztkę makaronu, a następnie wrzucił pusty kartonik wraz z pałeczkami do pobliskiego kosza.

Pepper: Tak lepiej.

Nagle zadzwonił telefon Rhodey’go. Jego mina nabrała innego wyrazu twarzy.

Pepper: Kto dzwoni?
Rhodey: Mama. Pewnie chce, żebyśmy wracali do domu.
Pepper: Ej! Dopiero dwudziesta pierwsza. Noc jeszcze młoda, a nawet nie tańczyliśmy. Ty idź, ale Tony jest mój.

Objęła go, pokazując swoje przywiązanie.

Rhodey: No dobra. Pogadam z nią.

Oddalił się, a zakochani pozostali sami, spoglądając w niebo na niezwykłe widowisko.

Pepper: Wiesz, co ci powiem?
Tony: Co?
Pepper: Kocham cię, Tony. Wiem, że ty mnie też, choć czasem mam wątpliwości, a do tego jestem zazdrosna o twoje zbroje, bo czasami spędzasz z nimi za wiele czasu, a mnie ignorujesz, co jest naprawdę irytujące i…

Przerwał jej pocałunkiem.

Tony: Kocham cię najbardziej na całym świecie. Kocham i nie przestanę.
Pepper: Wiem o tym. Wiem.

Rhodey nadal nie wracał. Tak długo nawijał z rodzicielką, że dziewczynie skończyła się anielska cierpliwość. Razem z ukochanym poszli za światłami latarni oraz tłumem ludzi. Fajerwerki nadal było słychać, a do tego do ich uszu dotarł huk petard. Tak wielki huk, że mogły odpaść uszy. Tylko, czy to aby na pewno były petardy?

Pepper: Tony, idziesz? Tony?

On stał w miejscu. Cały świat zatrzymał się. Słyszał niewyraźne wołanie. Nie miał bladego pojęcia, co się dzieje. Wszystko stało się jasne, jak dostrzegł trzy dziury w bluzce, a poza nimi kapała krew na podłoże.

Pepper: Tony? Tony!

Gwałtownie upadł, zaś krwawienie było coraz silniejsze. Ludzie byli przerażeni i uciekali w popłochu. Myśleli tylko o jednym. Uciec i przeżyć.

Pepper: Niech mi ktoś pomoże! Błagam! Potrzebuję pomocy!

Jej krzyki usłyszał Rhodey, który zakończył swoją “miłą” pogawędkę. Był tak samo przerażony, gdy zobaczył krew na chodniku. Od razu chciał wyjaśnień.

Rhodey: Co się stało?!
Pepper: Nie wiem! Nie mam pojęcia! Ktoś strzelił! Trzy razy!
Rhodey: Pepper, spokojnie. Spójrz mi w oczy. Uspokój się.

Zrobiła, co nalegał, aż powoli odzyskiwała spokój ducha.

Rhodey: Musimy zatamować krwawienie i zadzwonić po pomoc. Tak, Pepper?
Pepper: Tak.

Rhodey powiadomił służby medyczne, zaś ona wyjęła z torebki całą paczkę chusteczek. W miejsce dziur wcisnęła je, aż całe przesiąknęły czerwoną cieczą. Znowu zamierzała panikować.

Rhodey: Tony, nie możesz zasnąć. Musisz być silny, słyszysz? Wygrasz to, chłopie.
Tony: Rhodey… Ekhm… Ja… Ja nie wiem… czy to możliwe… Cały ten dzień… był dziwny. Coś… Coś musiało… się zdarzyć.
Rhodey: Pomoc jest w drodze.
Tony: Nie zdążą… Czuję… to.
Pepper: Ej! Nawet tak nie mów! Wyjdziesz z tego, jasne? Nie możesz się poddać! Nie umrzesz!

Krzyczała tak głośno, że medycy nie musieli pytać, gdzie znajduje się osoba postrzelona. Dotarli za nim i kazali odsunąć się. Przenośny kardiomonitor pokazywał słabnący puls. On walczył, lecz organizm sam skazywał się na przegraną. Lekarz podał lekarstwa, zaś pozostałe osoby z zespołu starały się zatamować krwotok. Nie dawali zbyt wielkich szans na przeżycie. Czas uciekał, brakowało środków, a odległość od szpitala stanowiła poważną przeszkodę.

Lekarz: Przykro mi. Zanim byśmy dojechali do szpitala, umarłby w karetce.
Pepper: Co mamy zrobić? Czekać, aż tutaj zginie?!
Lekarz: Został postrzelony, prawda? Nie mogę operować bez odpowiedniego sprzętu. Nie można nic zrobić.
Pepper: Nie… Nie może pan. Chcecie go zostawić na śmierć?! Co z was za ludzie?!
Tony: Pep, przestań.
Lekarz: To cud, że jeszcze reaguje. Jest silny, ale my jesteśmy bezradni. Możemy tylko czekać.

Kiedy już sytuacja była fatalna, pogorszyła się jeszcze bardziej. Wszystko z winy implantu. Ból doskwierał przy sercu, a mechanizm wyłączył się, co wiązało się z tym, że też stracił przytomność. Teraz panika, przerażenie oraz bezradne krzyki można było usłyszeć z ust Pepper. Doktor sprawdził bicie serca, które na tyle osłabło, aż zdecydował się uderzyć z defibrylatora.

Pepper: To go zabije!
Lekarz: Już umiera. Nie zaszkodzimy mu bardziej.
Pepper: Nie! Przestańcie! Błagam! Nie róbcie tego!

Walczyła rękami i nogami, lecz jeden z ratowników trzymał ją za ręce, by nic nie robiła. Z oczu wypłynęły łzy. Mężczyzna użył jednego uderzenia o średniej mocy. Nie podziałało. Zwiększył moc. Również nie zadziałało. Dodatkowe dawki adrenaliny też nie przyniosły oczekiwanego rezultatu.

Lekarz: Czas zgonu. 22:53.

Nikt nic nie powiedział. Ona straciła siły. Jedynie płakała nad zwłokami. Nie mogła przestać. Na miejsce zdarzenia została wezwana policja. I na tym historia powinna się skończyć, lecz nie do końca. Pepper Potts powiesiła się.


--**--

To taki one shot. Specjalnie dla Karoliny aka Sadystka.
© Mrs Black | WS X X X