Rozdział 18: Sayonara [FINAŁ]

0 | Skomentuj
**Tony**

Cieszyłem się, że tak szybko dostałem wypis. Teraz mogłem zrealizować plan, który miałem w zanadrzu od samego początku. Problem był z Duchem. No i resztą złoczyńców. Niewiele pamiętałem z „wycieczki” po lesie samobójców, ale wiedziałem, że prawie umarłem. Fizycznie i psychicznie rozpadałem się.

Pepper: O czym tak myślisz?
Tony: Sam nie wiem, Pep. O wszystkim. Tak strasznie się bałem, że zostałem sam.
Pepper: Ale wciąż jesteśmy tu z tobą. Cokolwiek tam się stało, powinieneś wymazać to z pamięci. Pamiętasz, że jesteśmy na wakacjach, prawda?
Tony: Tak… Pamiętam.
Rhodey: Pepper, nie męcz go. Pewnie chce odpocząć. Zostaniemy w hotelu.
Tony: Nie taki był plan.

Wstałem z łóżka, podchodząc do okna.

Tony: Nie zamierzam znowu leżeć. Wiem, że miałem operację. Rozumiem wasze obawy, ale jesteśmy tu dla relaksu. Spróbujmy pochodzić parę godzin po Japonii.
Rhodey: No dobra. Nie zmusimy cię, a nawet nie przekonamy, żeby tu zostać. Jednak będziemy mieć na ciebie oko.
Tony: Pepper?
Pepper: Zgoda.

Ucałowała mnie w policzek, choć chciałem posmakować jej ust. Delikatnie musnąłem wargi, aż przejęła inicjatywę. Pocałowaliśmy się z lekkim pożądaniem. Pragnąłem ją całym sercem.

Rhodey: Ekhm!

Oczywiście ktoś musiał zniszczyć ten urok. Kochałem Rhodey’go jak brata, ale czasem pojawiała się ochota na danie mu w kość. Odsunąłem się od ukochanej.

Tony: Wybacz.
Pepper: Ale to nic takiego. Cieszę się, że dalej mnie kochasz.
Tony: Tak, ale…
Pepper: Tony?

W jednej chwili przypomniałem sobie pocałunek Whitney. Było mi za to wstyd. Nie chciałem ranić Pep. Liczyła się dla mnie bardziej niż zbroja.

Tony: Przepraszam was. Idziemy?
Pepper: Wszystko z tobą w porządku, Tony?
Tony: Tak jakby. Dużo się działo.
Rhodey: Nie jesteś z tym sam. Pamiętaj.
Tony: Dziękuję wam.

Przytuliłem ich do siebie, aż jedna łezka uciekła z oka. Byli największym skarbem jaki mogłem posiąść.

**Ho**

Skończyłem muzykować przez pojawienie się Naomi. Obiecała nam pokazać swoją placówkę. Przeszliśmy mnóstwo sal oraz korytarzy. Skończyliśmy po jakimś kwadransie.

Dr Yinsen: Robi ogromnie wrażenie, Naomi.
Dr Bernes: Naprawdę twoje wynalazki wyprzedzają nasze odkrycia o kilkaset lat.
Dr Yashida: No wiecie. Nudziłam się i projektowałam. Chciałam, aby ten szpital działał na moich zasadach. Tak, żeby pacjenci mogli leczyć się bez względu na ograniczenia.
Dr Bernes: Zrealizowałaś bardzo szczytny cel.
Dr Yashida: Tyle, że będę jeszcze rozbudowywać placówkę. Co powiecie na współpracę?

Zaniemówiłem. Kusząca oferta, bo podczas ingerencji Tony’ego we trójkę dawaliśmy sobie radę. Łączyły nas zasady działania, które były sprzeczne z prawem. Dogadywaliśmy się ze sobą. Chciałoby się spróbować.

Dr Yashida: No i jak? Wchodzicie w to?
Dr Yinsen: Szczerze? Nie widzę przeszkód.
Dr Yashida: A Tony? Przecież jest twoim pacjentem.
Dr Bernes: Tu się zgodzę. Musimy wrócić do Nowego Jorku.
Dr Yinsen: Jak na razie nie jest to możliwe. Punkty teleportacyjne wciąż nie zostały naprawione.
Dr Bernes Dzieciaki też tu będą. Na czas ich pobytu możemy być z tobą.
Dr Yinsen: Popieram.

Zgodziliśmy się na tymczasową współpracę. Byłem ciekawe co osiągniemy wspólnymi siłami.

**Pepper**

Pospacerowaliśmy po mieście, wpadając do baru z sushi. Zawsze chciałam spróbować, jak to smakuje. Każdy z nas wziął po jednej porcji. Rhodey od razu wypluł.

Rhodey: Ohyda! Jak można to jeść?!
Pepper: Przecież to surowa ryba z ryżem. Czego byś się spodziewał?

Zaśmiałam się, jedząc posiłek ze smakiem. Tony’emu także przypadło do gustu. I takie dni mi się podobały. Zero strachu, akcji Iron Mana, szkoły, kłamstw… Szkoda, że nic nie trwa wiecznie.

**Whitney**

Przeszliśmy przez punkt, zaś strażnicy wyłączyli do nich dostęp zaraz po naszym zniknięciu. Sprawnie trafiliśmy na miejsce. O dziwo świeciło pustkami. Coś tu nie pasowało.

Nagle rozbłysły światła. Otoczyli nas agenci z każdej strony.

Whitney: Cholera! Wiedzieliście?!

Odwróciłam się, mówiąc do towarzyszy. Ducha już nie było. Zawsze wiedział, kiedy się ulotnić. Whiplash starał się zaatakować, lecz szybko zneutralizowali go jakąś siatką. Niechętnie skapitulowałam, klęcząc. Położyłam ręce na kark. Skończyła się maskarada.

KONIEC.

~~~~~~***~~~~~
I tak po raz kolejny decyduję się na zamknięcie bloga. Dziękuję tym, którzy czytali. Katari odmeldowuje się.

Rozdział 17: Zmęczeni życiem szukają spokoju

0 | Skomentuj
**Duch**

Wszystkie sprawy były dopięte na ostatni guzik, więc mogłem wrócić do hotelu. Walizki stały już spakowane do wyjazdu. Nieco mnie to zdziwiło, bo przecież nie skończyliśmy zadania. Dzieciak nadal żył.

Duch: Dokąd się wybieracie?
Mr. Fix: Jak to, dokąd? Do domu. Nic tu po nas.
Duch: Tak uważasz? No to wracajcie, bo ja jeszcze nie skończyłem.
Whitney: Duchu, na słowo.
Mr. Fix: No i znowu jakieś tajemnice, tak? Tak mamy współpracować?!
Justin: Zgadzam się z Fixem. Jakieś układy na boku? Nieładnie, zjawo.

Nie powiedziałem nic. Podszedłem do Masque, zdając jej raport.

Duch: Nie wyjedzie. Zostanie tu. Jednak nie rozumiem, czemu tego chciałaś?
Whitney: Bo nie może wrócić do domu. Jest bez zbroi. My będziemy szaleć w Nowym Jorku, a on nas nie powstrzyma.
Duch: Hmm… Bardzo mądre podejście.
Whitney: Polecam się na przyszłość.

Uśmiechnęła się, podając mi kartkę z chińskimi znakami. Nie były one trudne do odczytania. Jedne z tych łatwiejszych.

Whitney: Czeka na ciebie. Załatw to, co chciałeś.
Duch: Nie musiałaś.
Whitney: Teraz jesteśmy kwita, Duchu.

Nie podziękowałem, chociaż byłem wdzięczny za załatwienie tego spotkania. Zniknąłem, przechodząc przez podłogę. Udałem się do Mandaryna. Akurat siedział na zewnątrz swojej kryjówki.

Gene: Znowu się spotykamy.
Duch: Jak widać, ale przejdźmy do interesów.
Gene: Co tym razem potrzebujesz?
Duch: Neutralizatora broni energetycznej.
Gene: Hmm... Może coś znajdę takiego.

Poszedł na tyły magazynów. Byłem ciekaw czy rzeczywiście miał coś takiego. Mogłem się domyślić, że ta lekarka miała coś przy sobie. Zorientowałem się zdecydowanie za późno.
Gdy dzieciak wrócił, pokręciłem jedynie głową.

Gene: Niestety, ale nie ma.
Duch: Czy w ogóle coś takiego istnieje?
Gene: Na każdą broń jest sposób, ale ja niestety tego nie posiadam.
Duch: Trochę mnie zawiodłeś, Mandarynie.
Gene: Nie zawsze dostajemy to czego chcemy. Powodzenia, Duchu.

To mówiąc ulotnił się w powietrzu. Niechętnie skapitulowałem. Ponownie zjawiłem się u reszty złoczyńców. Tych, którzy zostali. Fix zniknął z Whiplashem. Także smarkacz przepadł. Tylko panna Stane nie poszła ich śladem.

Duch: Myślałem, że chcesz wrócić do domu.
Whitney: Czekałam na ciebie.
Duch: Wszyscy uciekli. Dlaczego nie poszłaś za nimi?
Whitney: Chciałam wiedzieć, jak ci poszło z Mandarynem. Dostałeś pukawkę?
Duch: Nie miał jej, więc kończę misję.
Whitney: Twój zleceniodawca nie będzie zadowolony.
Duch: No błagam. Hammer nie będzie się przejmował.

Udaliśmy się do punktu teleportacyjnego. Strażnik bez sprawdzania walizek przepuścił nas. W kilka sekund znaleźliśmy się na miejscu. Miasto bez Iron Mana nie obroni się same.

**Victoria**

Obudziły mnie promienie słońca, które przebijały się przez okna. Czułam jak mogłam swobodnie oddychać. Wstałam z łóżka, lecz w sali nikogo nie było.

Dr Bernes: Halo? Jest tu ktoś?
Dr Yinsen: No nareszcie się obudziłaś.

Nieco odskoczyłam na bok, słysząc Ho za swoimi plecami. Miałam ochotę go zabić.

Dr Bernes: Życie ci niemiłe?
Dr Yinsen: Tak mówisz? Przespałaś pół dnia. Dochodzi piętnasta.
Dr Bernes: Co?! Jak to?!
Dr Yinsen: Wcześniej operowaliśmy i ktoś próbował cię zabić. Dusił cię, ale potem puścił.
Dr Bernes: Czyli… mam rozumieć, że…
Dr Yinsen: Tony dostał wypis. Zbadaliśmy go. Wiem, że w sprawach rozrusznika powinniśmy skonsultować z tobą, ale spałaś. Nie chciałem cię męczyć.
Dr Bernes: O rany. Nie sądziłam, że tak urwie mi się film.
Dr Yinsen: Dla pewności cię zbadam.

Nie stawiałam oporu, bo z nim nie dało się wygrać. Sprawdził parametry przez tablet, pobrał krew, osłuchał stetoskopem i przyjrzał się oczom.

Dr Yinsen: Wszystko pięknie gra.
Dr Bernes: Jak te twoje ukulele?
Dr Yinsen: O! Stęskniłaś się za tym? Mogę ci znowu zagrać. A tak, poza tym, jak się czujesz?
Dr Bernes: Nieco zdezorientowana. Czas zleciał bardzo szybko.
Dr Yinsen: Wiem, a czekałem, aż się obudzisz. Musimy zobaczyć jakie cuda ma ten szpital. Jednak najpierw…

Ktokolwiek próbowałby mnie zatrzymać, nie byłby w stanie. Miałam coraz większą chęć na morderstwo przyjaciela. Znowu wyciągnął ten cholerny instrument, śpiewając o tęczy. Nie wiem czemu, ale dołączyłam do niego. Dobrze, że nikt tego nie słyszał.

**Pepper**

Wróciliśmy do hotelu. Jakimś sposobem zdjęli mu szwy o wiele wcześniej niż powinni. Cieszyłam się, że znowu był żywy. Miał tyle pomysłów związanych z Japonią. W sumie to było sporo ciekawych miejsc do zobaczenia. Ciągle nie odstępował mnie na krok, ale chyba nadal pozostał w nim ten strach. Szczególnie, że powiedzieliśmy mu o celach Ducha. I tak by jakoś się o tym dowiedział.

Rozdział 16: Słuchaj mojego głosu

0 | Skomentuj
**Naomi**

Podłączyłam chłopaka do maszyn i na zgodę Ho pozbyłam się rurki z przełyku. Tlen pozostał na masce. Na razie nie wpuszczaliśmy nikogo. Było zbyt niebezpiecznie.
Po ogarnięciu dzieciaka, podeszłam do drugiego łóżka.

Dr Yashida: Co z nią?
Dr Yinsen: Nie stwierdziłem nic niepokojącego. Niech śpi.
Dr Yashida: Ty też możesz. Ja wszystkim się zajmę.
Dr Yinsen: Przestraszył się twojej zabawki. Co to było?

Pokazałam mu metalową pałkę z energetycznym ostrzem.

Dr Yashida: Może uszkodzić każdą formę materii. Nawet niewidzialną.
Dr Yinsen: Jestem w szoku. Sama to wymyśliłaś?
Dr Yashida: Dostałam w prezencie i teraz go wykorzystuję do obrony.
Dr Yinsen: Dziękuję ci.
Dr Yashida: Drobiazg. Czas na sen, doktorku.

Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie. Na dowód podałam kartkę z wynikami Tony’ego.

Dr Yashida: Czy to cię uspokoiło?
Dr Yinsen: Odrobinę na pewno.
Dr Yashida: Więc dobranoc. Śpij dobrze.
Dr Yinsen: Ty również.

Odeszłam od niego i wzięłam się za zbadanie krwi chorego. Musiałam być pewna, że nic nie przeoczyłam.

**Whitney**

Duch wrócił do nas bez słowa. Znikał i pojawiał się, aż usiadł, gapiąc się w okno. Usiadłam obok niego.

Duch: Nie będę z tobą rozmawiać.
Whitney: Nie musisz. Udawaj, że mnie tu nie ma.
Duch: Czego chcesz?
Whitney: Odratowali go, prawda? Stąd brak radości?
Duch: Nie w tym rzecz, ale… nieważne. Zajmij się swoimi sprawami.
Whitney: Chcesz czy nie, wszyscy się dowiedzą, co zrobiłeś.
Duch: O czym ty mówisz?

Zaczęłam mu szeptać do ucha, żeby nikt nie słyszał tych słów.

Whitney: Interesy z Mandarynem. Tak, Duchu. Wiem o tym.
Duch: Ty pieprzona cholero.

Przygwoździł mnie do ściany. Byłam bezbronna. Naprawdę się wściekł.

Duch: Jeśli piśniesz im jakieś słowo…
Whitney: Milczę, ale to nie będzie za darmo.
Duch: Nie dam ci kasy.
Whitney: Ale ja nie o tym mówię.
Duch: A o czym?

Szepnęłam kilka wyrazów. Nie wszyscy musieli znać moje najskrytsze pragnienia.

Duch: Chyba śnisz.
Whitney: Zrób to albo twój sekret nie będzie już taki tajny.
Duch: Nie wierzę, że to robię.

W ułamku sekundy nie został po nim żaden ślad. Oby nie kręcił nosem.

**Duch**

Zabawa z dzieciakami była już nie do zniesienia. Jednak nasze interesy nie mogły przyciągnąć ciekawskich typów. Taki Hammer z pewnością chciałby spróbować.
Gdy dotarłem do punktów teleportacyjnych, przekupiłem jednego ze strażników. Bez zawahania przyjął łapówkę. Pokazałem mu wygląd dzieciaka. Anthony nie mógł wrócić do domu.

Duch: Miło się robi z panem interesy.

**Tony**

Ociężale otworzyłem oczy. Białe ściany, dźwięk maszyn… Cholera! Szpital!
Gwałtownie się podniosłem, aż tego pożałowałem. Od razu ktoś do mnie podszedł. Lekarka z Japonii.

Dr Yashida: Uspokój się, Tony. Inaczej cię uśpię.
Tony: Tata… Pepper… Oni… Oni… nie…
Dr Yashida: Musisz być w szoku, co? Nie wiem co z twoim tatą, a jeśli chodzi o nią, to jest tutaj. Rudzielec z piegami? Wyszczekany w mowie?
Tony: Tak.
Dr Yashida: Nic jej nie jest, ale ty miałeś operację. Dużo się działo, więc odpoczywaj.
Tony: Co… się… działo?
Dr Yashida: Później ci powiedzą. Przeszedłeś naprawdę wiele… Jednak bez obaw. Dostaniesz wypis jutro, jeśli będziesz grzeczny.
Tony: Będę.

Tylko tyle zdołałem powiedzieć, gdyż ciało zmusiło do odpoczynku.

**Rhodey**

Pepper zaczynała przysypiać, więc okryłem ją kurtką. Nie zamierzałem zmrużyć oczu do snu. Nie mogłem pozwolić, aby im stała się krzywda.

Dr Yashida: Spać, dziecko.
Rhodey: Nie mogę.
Dr Yashida: Owszem. Możesz. Sytuacja opanowana.
Rhodey: Ale Tony…
Dr Yashida: Obudził się i zasnął. Nie panikuj.

Łatwo było jej mówić. Szczególnie, że nie widziała go po wypadku. Tego dnia nie dało się wymazać z pamięci.

Dr Yashida: Wstawaj. Już cię tu nie ma.
Rhodey: Nie mogę, pani doktor.
Dr Yashida: Na razie proszę. Potem może być jeszcze gorzej.

Niechętnie się zgodziłem. Poszedłem za nią. O dziwo nie szliśmy w stronę drzwi. To była jakaś sala. Położyłem na łóżku przyjaciółkę, dziękując za pomoc. Wiele dla nas zrobiła. Może uda się przed powrotem w jakiś sposób się jej odwdzięczyć.

Rozdział 15: Nie oddychaj

0 | Skomentuj
**Victoria**

Zdołaliśmy naprawić pikadełko. Sprawdziłam jego funkcjonalność. Wszystko działało, jak należy. Mogliśmy zszyć ranę.

Dr Bernes: Jak odczyty?
Dr Yinsen: W normie. Jest stabilny.
Dr Bernes: Dobrze, więc kończymy.

Zaczęłam zakładać szwy. Nie miałam tu plastrów regeneracyjnych, dlatego to powinno w zupełności wystarczyć.
Po kilku minutach rana była załatana. Nałożyłam opatrunek, obwijając bandażem obszar klatki piersiowej.

Dr Bernes: No i po krzyku. Gdzie go zabierzemy?
Dr Yashida: Mam wolną salę na cyberchirurgii.
Dr Yinsen: O! Nie wiedziałem, że u was też istnieje taki oddział.
Dr Yashida: Chętnie wam pokażę całą placówkę. O ile chcecie.
Dr Yinsen: A co to za pytanie? Jasne, że chcemy!
Dr Yashida: Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że was poznałam. Tyle nas łączy. Co powiecie na wspólne zdjęcie?
Dr Yinsen: Z przyjemnością.

Ustawiliśmy się w jednym miejscu i wycelowałam aparatem.

Dr Bernes: Powiedzcie „skalpel”.
Dr Bernes, Dr Yashida, Dr Yinsen: SKALPEL!

Wykonałam fotkę. Pokazałam im ją. Nada się jako pamiątka na ścianę gabinetu, a niewiele tam ozdób wisiało.

Dr Bernes: To co? Zabieramy go?
Dr Yinsen: Tylko sprawdź rozrusznik.
Dr Bernes: Dobrze.

Ledwo podeszłam do chorego, aż coś ściskało mnie za gardło. Nie mogłam oddychać.

Dr Yinsen: Victoria?
Dr Yashida: Hej! Co jest grane?
Dr Bernes: U… cie… kaj… cie.
Dr Yinsen: Nie zostawimy cię!
Duch: To wasz błąd.

Stałam sparaliżowana na głos zjawy. Wiedziałam kim był. Zabójca na zlecenie. Ktoś mu zapłacił za pozbycie się Tony’ego? Konkurencja? Widocznie wszystko opierało się na firmie, którą miał przejąć za pół roku.

Duch: Macie jeszcze szansę uciec. Jeśli nie, wtedy skręcę jej kark.
Dr Yinsen: Czego ty od nas chcesz?!
Duch: Dostałem zlecenie i muszę je wykonać. Zresztą, nie będę się tłumaczył.
Dr Bernes: Ty… zmie… ni… łeś… leki?
Duch: A dokładnie mój towarzysz. Ja tylko dałem truciznę, ale teraz to nie ma znaczenia. On umrze.

Poczułam większy ucisk. Miałam wrażenie, że ciało słabło wraz z moim oddechem. Tak miałam zginąć?

Dr Bernes: Zo… staw… cie… mnie.

**Pepper**

Dlaczego musiałam mieć rację? Ktoś był w środku. Nie wiedziałam czy ochrona szpitala da sobie radę. Bałam się, że będą ofiary. Przydałby się Iron Man. Tyle, że on sam był w potrzasku. Co robić?

Rhodey: Zawołam ochronę. Ktoś musi im pomóc.
Pepper: Ale… Ale oni mogą sobie nie poradzić.
Rhodey: Będą musieli.
Pepper: A T.A.R.C.Z.A.?
Rhodey: Nie wiem. Miejmy nadzieję, że uda im się nie dopuścić do rozlewu krwi.

Nie pocieszył mnie tym ani trochę, chociaż miał rację. Musieliśmy czekać.

**Ho**

Wreszcie sprawca nam się ujawnił, ale nigdy go nie widziałem na oczy. Musiałem coś zrobić, żeby puścił Victorię.

Dr Yinsen: Zostaw ją! Słyszysz?! Nic ci to nie da!
Duch: Hmm… Ocaliła Anthony’ego przed śmiercią. To jej wynalazek, więc pomoże mi go zabić. Chyba, że chce powąchać kwiatki od spodu.
Dr Yinsen: Powiedziałem! Puść Victorię!
Duch: Albo co, staruszku? Nic mi nie zrobisz.
Dr Yashida: On nie, ale ja tak.

Zdziwiłem się na jej słowa. Jak mogła go skrzywdzić? Zmieniłem zdanie, widząc w dłoniach jakąś nieznaną broń. Nie pytałem o nic. Teraz liczyło się, abyśmy wyszli stąd żywi.

Duch: No dobra. Macie mnie.

Uwolnił moją przyjaciółkę i tak po prostu zniknął. Naprawdę wystraszył się tej technologii? Podbiegłem do Victorii. Leżała, oddychając z trudem. Nałożyłem maskę tlenową na twarz.

Dr Yinsen: Oddychaj, Victorio. Oddychaj.
Dr Bernes: Ho…
Dr Yinsen: Nic nie mów. Wdech i wydech.

Starałem się jakoś ją utrzymać przytomną, zaś Naomi rozglądała się po sali. Czyżby chciał spróbować jeszcze raz?

**Rhodey**

Cisza. Nie było żadnych krzyków. Ochrona pojawiła się dopiero po wszystkim. Wciąż baliśmy się o Tony’ego. Jednak z bloku wyszli wszyscy. Łącznie z lekarzami. Doktor Yinsen trzymał na rękach lekarkę z maską tlenową, a ta druga z kolei pchała łóżko, na którym był mój brat. Odetchnąłem z głęboką ulgą. Skończył się koszmar. Udaliśmy się za nimi.

Dr Yashida: Wiem o co zapytacie, więc wam oszczędzę gadania. Rozrusznik spełnia swoje zadanie, ale pojawił się nieproszony gość, przez co mieliśmy małe kłopoty.
Rhodey: Kto się pojawił?
Dr Yashida: Zachowywał się jak zjawa. Był niewidzialny.

Cholera. Pepper miała rację. Duch maczał w tym palce. Kto jeszcze?

Rozdział 14: Nicość

0 | Skomentuj
**Naomi**

Gdy wszyscy jakoś opanowali strach, zaczęliśmy zabawę. Dotknęłam ekranu, wykonując nacięcie. Każde pociągnięcie wiązało się z ruchami mechanicznego ramienia, które w zależności od zastosowanego narzędzia taką przybierało formę. Wykonałam dodatkowe cięcia, aż dotarliśmy do rozrusznika.

Dr Yashida: Cudowna technologia.
Dr Bernes: Powiedziałabym to samo, ale nie mam zastępczego źródła energii.
Dr Yashida: To nie jest konieczne.

Wskazałam jej na małe urządzenie w mechanizmie. Nie musiałam znać budowy, aby wiedzieć, że znaleźliśmy intruza.

Dr Yinsen: O! Znaleźliśmy sprawcę. Jak go usuniemy?
Dr Yashida: Victorio, to twój wynalazek. Pomysły?
Dr Bernes: Hmm… Trzeba oddzielić to od baterii. W innym razie nas pokopie. Jeśli spróbujemy czymś to chwycić bez uruchamiania procedury bezpieczeństwa, przeżyjemy.
Dr Yashida: Zaraz, zaraz… Jakich procedur?
Dr Bernes: Rozrusznik wyczuje obcą technologię i może porazić prądem.

Zaniemówiłam. Skubane urządzenie. Podałam lekarce parę rękawic. Ho jedynie usiadł, patrząc na odczyty. Wzięłam szczypce, a drugie narzędzie dałam jej do ręki.

Dr Yashida: Gotowa?
Dr Bernes: Cóż… Najwyżej zabije mnie mój wynalazek.
Dr Yashida: Oj! Zaryzykujemy.

Uśmiechnęłam się do niej, chwytając za intruza. Nie przeszło żadne spięcie, więc kontynuowałam. Powoli podniosłam metal do góry, aby oddzielić go od wspomagacza.
Gdy Victoria podniosła ze swojej strony, usłyszałam dźwięki ukulele oraz śpiew. Odwróciłyśmy się w tym samym momencie.

Dr Yashida: Bez urazy, ale to nie uspokaja, a irytuje.
Dr Bernes: Ho, ty pilnuj odczytów! Potem pograsz nam na nerwach!

Nie słuchał nas, chociaż po części patrzył na kardiomonitor. Takiej zabawy nigdy nie miałam przy stole.

**Rhodey**

Godziny przedłużały się w nieskończoność, choć te czekanie umilała muzyka z bloku. Pepper od razu zareagowała śmiechem. Mnie też bawił sam fakt, że nasz kochany doktorek rozluźniał atmosferę. Jednak było słychać wrzaski lekarki.

Rhodey: Nawet nie chcę wiedzieć co tam się dzieje.
Pepper: Doktorek stał się muzykantem, a to nowość.
Rhodey: Więc nie bójmy się. Przeczekajmy to jakoś.
Pepper: A masz pomysł co możemy robić, jak Tony wydobrzeje?
Rhodey: Znajdę Hammera. Pokażę mu, gdzie jego miejsce.

Przyjaciółka ponownie wybuchła śmiechem, płacząc przy tym. No tak. Śpiewanie o tęczy nie było niczym normalnym.

Pepper: Jeśli Tony im ucieknie, to pewnie przez śpiewy doktorka.
Rhodey: Niektórzy słyszą co się wokół nich dzieje.

Po chwili usłyszałem, jak kobiety dołączyły swoje głosy. Musieli mieć przy tym naprawdę dobry powód. Chyba wszystko będzie dobrze.

**Ho**

Nic nie jest dobrze. Chłopak nam schodził, a ta otoczka muzyczna miała tylko uspokoić przyjaciół chorego. Victoria podała lek, poprawiając bicie serca. Naomi starała się pozbyć tego badziewia. Na moment przerwałem śpiewanie.

Dr Yinsen: I jak tam na dole?
Dr Bernes: Jakim zaś dole?! Chcesz wylądować w rowie?! Już cię tam do niego prowadzę.
Dr Yashida: Ej! Spokojnie. Wdech i wydech. Jeszcze trochę i wyjmiemy to ustrojstwo. Pilnuj odczytów, Ho.

Kiwnąłem jedynie głową, wracając do poprzedniego zadania. Polubiłem te ukulele. Chyba na stres będzie idealna.

Po dość długich minutach, lekarka położyła kawałek blachy na bok. Moc pikadełka wracała do normy.

Dr Yinsen: Czyli bateria nie była uszkodzona, a zatrzymana w działaniu?
Dr Yashida: Można tak powiedzieć.
Dr Bernes: Eee… Nie chcę krakać, ale znowu serce niedomaga.
Dr Yinsen: Powiem to raz. Jak on tu umrze, rzucam tę robotę i wyjeżdżam dożywotnio na Hawaje.
Dr Bernes: Mocne słowa.

Nie odpowiedziałem nic. Odłożyłem instrument i sam zajrzałem do środka. Nie wyglądało to dobrze.

Dr Yinsen: Trzeba to zlutować.
Dr Bernes: Jesteś pewny? Wtedy trzeba będzie je wyłączyć.
Dr Yinsen: A jak chcesz to inaczej naprawić?
Dr Bernes: Nie wiem.
Dr Yashida: A ja mam pewien pomysł.

Wykonała skan operowanego obszaru, a jego obraz pokazał nam się na żywo. Pokazała, jak naprawiać w ten sposób. Przyjaciółka musiała podawać jej instrukcje, ale byliśmy coraz bliżej końca. Musi się udać.

**Pepper**

Chyba nie potrafili ze sobą współpracować. Znowu były krzyki. Miałam tylko nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży. Jednak zastanawiało mnie jedno. Czy Hammer byłby w stanie posunąć się do tak nieludzkiego traktowania?

Pepper: Cholera! Nie!
Rhodey: Pepper, co się dzieje?
Pepper: A jeśli… A jeśli to sprawka Ducha? On nie odpuszcza tak łatwo.
Rhodey: Myślisz, że… Że jest na sali?
Pepper: Nie wiem. Mam bardzo złe przeczucia.

Rozdział 13: Ocierajmy się o te same schematy

0 | Skomentuj
**Whitney**

Zostawiliśmy Starka, bo i tak nie miał, jak uciec. Jego los był przesądzony. Powoli uciekało z niego życie. Tylko czy to tak powinno się skończyć? Miałam dylemat.
Po powrocie do bazy świętowaliśmy zwycięstwo. Nawet gdyby ktoś próbował go ocalić, odwlekłby jedynie to co nieuniknione. Śmierć.

**Naomi**

Natychmiast wybiegłam z auta, biorąc torbę medyczną. Dzieciaki z przerażeniem dołączyli do mnie. Las był dość gęsty, lecz z pomocą przyszła nam sygnatura rozrusznika. Ostatnie wyładowania miały miejsce na północy. Nie mieliśmy czasu na wyjaśnienia.

Pepper: Tam jest!

Krzyknęła dziewczyna, wskazując na wiszącego chłopaka. To nie wróżyło nic dobrego. Policjanci weszli na drzewo, odcinając linę. Ostrożnie znieśli go umierającego na dół.

Dr Yashida: Dobra. Przejmuję go.

Podeszłam do niego, próbując wyłapać tętno. Nic nie czułam. Zaczęłam uciskać klatkę piersiową, aby przywrócić bicie serca. Wiedziałam, że do tego dojdzie. Jeden z nastolatków pomógł, stosując pompę, którą uciskał co trzy sekundy. Co jakiś czas zmienialiśmy się, aż mogliśmy odetchnąć z ulgą.

Dr Yashida: Wrócił rytm zatokowy. Zabieramy go.
Pepper: Czy… Czy wszystko będzie dobrze?
Dr Yashida: Tego nie mogę obiecać, ale zdążyliśmy w ostatniej chwili. Jeszcze parę minut i byłby martwy.

Podłączyłam chłopaka do przenośnego respiratora. To był jedyny sposób, aby utrzymać Tony’ego przy życiu. Zabezpieczyłam pasami, a następnie wykonałam numer do Victorii. Błyskawicznie odebrała.

Dr Bernes: No mów. Znalazł się?
Dr Yashida: Sala operacyjna. Przygotujcie ją.
Dr Bernes: A dożyje transportu?
Dr Yashida: Wykorzystam helikopter. Inaczej nie zdążymy na czas.
Dr Bernes: Dobrze. Przygotuję wszystko.

Tyle powiedziała, kończąc rozmowę. Przez dziesięć minut czekaliśmy na transport. Po jakimś czasie przyleciał śmigłowiec. Ratownicy zabrali go, a my wróciliśmy do auta. Ruszyliśmy z piskiem opon. Liczyła się każda sekunda.

**Ho**

Zbudziłem się w jakiejś sali. Czułem się jakoś inaczej. I to w dość pozytywnym znaczeniu. Odpiąłem się od wszystkiego, wstając na równe nogi.

Dr Bernes: Leż!
Dr Yinsen: Już mi lepiej.
Dr Bernes: Musisz nabrać sił. Czeka nas operacja.
Dr Yinsen: Naprawdę? Co za szczęście. Tak bardzo tęskniłem za skalpelem.
Dr Bernes: Pokroimy Tony’ego.
Dr Yinsen: Pierdolę to! Nie robię!

Nie uśmiechało mi się otwierać tego gamonia. Jednak Victoria nie mogła działać sama, zaś ta lekarka z Tokio nie posiadała doświadczenia, jeśli chodzi o niespodzianki dzieciaka.
Nagle usłyszałem, jak ktoś szukał wolnej sali. Wyszedłem sprawdzić o co chodziło. Musiało mnie wiele ominąć. Miałem ochotę strzelić sobie w łeb.

Dr Yinsen: Jestem od doktor Yashida. Zajmę się nim.

Wziąłem nosze, biorąc je na salę operacyjną. Wysłałem wiadomość kobiecie, aby zjawiła się w szpitalu. Nie odpisała ponad kwadrans. Pewnie działała w pośpiechu.

Dr Bernes: Gotowy?
Dr Yinsen: Podłączmy go do wszystkiego.
Dr Bernes: Musimy poradzić sobie bez mieszanek. Zresztą, jesteś w stanie operować?
Dr Yinsen: A mam inne wyjście? Żartuję. Jestem w stanie.
Dr Bernes: Mogę powiedzieć to samo.

Podpięliśmy chorego do kardiomonitora i przebraliśmy się do zabiegu, dezynfekując ręce. Sprzęt był na miejscu. Musiałem przyznać, że mieliśmy do dostępu bardzo zaawansowaną technologię.
Gdy minęła godzina, pojawiła się lekarka już w gotowości do operacji.

Dr Yinsen: To w trójkę mamy operować?
Dr Yashida: Chłopak ma wyczerpaną baterię rozrusznika. Był powieszony na drzewie, więc lepiej tak.
Dr Bernes: Biedak.
Dr Yinsen: Trudno. Zawsze otrzymuje taki zaszczyt.
Dr Bernes: Ho, nie bądź wredny.
Dr Yinsen: Taki mój charakter.

Uśmiechnąłem się jedynie. Wiedzieliśmy co było do zrobienia. Pora na podział obowiązków.

Dr Yinsen: Będę obserwował odczyty, Victoria zajmie się rozrusznikiem, a pani może czynić honory i otworzyć go.
Dr Yashida: Mów mi Naomi. Poza tym, łamiecie zasady?
Dr Yinsen: Na śniadanie.
Dr Yashida: Zakazane techniki?
Dr Yinsen: Eee… Trochę ich mamy.
Dr Yashida: Świetnie, więc gramy w tej samej drużynie.

Bez zbędnego przedłużania zajęliśmy swoje miejsca. Japonka podała mieszankę nasenną. Zdecydowanie pasowała do nas.

Dr Yashida: Bądźcie gotowi na wszystko.
Dr Yinsen: Hmm… Klasycznie próbujemy tego nie spartolić.

Wyjąłem z torby ukulele i zacząłem na niej grać. Kobiety przeszywały mnie morderczym spojrzeniem.

Dr Yinsen: No co? Trzeba się odstresować.

**Pepper**

Siedzieliśmy z niecierpliwością na koniec operacji. Trzech lekarzy. Przecież to nie może się nie udać. Trzymałam się tej kruchej nadziei. Tylko ona mi pozostała.

Rozdział 12: Coraz bliżej błękitnego nieba

0 | Skomentuj
**Duch**

Hammer rozczarował się, widząc panienkę Stane całą i zdrową. Chyba nigdy nie był w teatrze. Typowa sztuczka z kukłą. Anthony i tak widział tam swoją ukochaną. Świetnie zagrane. Zacząłem klaskać przez podziw tej sztuki.

Justin: Naprawdę? Tak bardzo cię cieszy fakt, że żyje?
Duch: Milcz. Nie znasz się na pięknie dramatu. Zresztą, został najlepszy element gry.
Justin: Niby jaki?
Duch: Stracił ojca i dziewczynę, więc…
Justin: No gadaj bez zagadek! Kogo teraz wybierze?
Duch: Obserwuj. Przyglądaj się dokładnie.

Masque uśmiechnęła się do nas, zmieniając na twarz ostatniej nadziei bohatera. W końcu wszystko sprowadza się do matki.

Duch: Zagrajmy ostatni akt.

**Victoria**

Wzięłam Ho sposobem matczynym, wsiadając do taksówki. Dla pewności jego stanu sprawdziłam funkcje życiowe. Nieco wolniejsze niż powinny być. Widocznie nie odtruliśmy się do końca.
Gdy znaleźliśmy się przed szpitalem, zapłaciłam taksówkarzowi. Lekko uśmiechnęłam się, biorąc przyjaciela tym samym sposobem co poprzednio. Placówka była bez ludzi. Pusta.

Dr Bernes: Trzymaj się, Ho. Pomogę ci.

Dzięki tłumaczeniom na tabliczkach odnalazłam odpowiednią salę. Położyłam go na jednym z łóżek, podłączając do przetaczania krwi. Tyle lat pracowaliśmy razem, więc wiedziałam jaka grupa była potrzebna.

**Tony**

Szukałem wyjścia z lasu, obijając się o każde możliwe drzewo. Nie mogłem wrócić do ojca, a na moich oczach straciłem Pepper. Po co żyć? Dla kogo niby byłem ważny? Moje serce biło coraz słabiej. Umierałem powoli, lecz w środku już byłem martwy.

Whitney: Tony, pamiętasz mnie?

Chyba się przesłyszałem. Może faktycznie było ze mną krucho, skoro zmarli przemawiają z tamtego świata. Wziąłem głęboki wdech, lecz upadłem na kolana.

Tony: Mamo, ja… Ja się… boję.
Whitney: Niby czego, dziecko? Możesz być ze mną szczęśliwy. Czy nie brakuje ci moich ciastek, które ci piekłam na twoje urodziny? Nie tęsknisz za moim śpiewem? Powiedz mi, moje słońce. Kochasz mnie nadal?
Tony: T… Tak. Kocham, ale… boję… się. Nie chcę… umrzeć.
Whitney: Ty nigdy nie umrzesz. Po prostu przejdziesz do cudownego świata. Tego bez bólu. Nie byłoby to piękne tam żyć razem?
Tony: Ja… Ja nie wiem.

Poczułem silniejszy ból. Oddech był utrudniony.

Whitney: Chwyć mnie za rękę. No chodź.
Tony: Ale… Ale Rhodey…
Whitney: Ja cię znam całe życie, a on tylko kilka lat. Naprawdę dalej nie wiesz co zrobić? Wiesz, gdzie jest twoje miejsce?
Tony: Nie.

Odparłem z trudem. To był koniec. Ostatnim obrazem, który widziałem była znikająca postać mamy w gęstą mgłę. Choćbym chciał ją zawołać, nie potrafiłem. Straciłem siły na wszystko. Pogrążyłem się w ciemności.

**Naomi**

Sygnatura rozrusznika zanikała coraz bardziej. Straciliśmy zbyt wiele czasu na poszukiwania. Kazałam przyspieszyć na tyle ile było to możliwe.

Pepper: Tony…

Odwróciłam się, słysząc dziewczynę. Zbadałam ją. Była w pełni czysta od toksyny.

Dr Yashida: Spokojnie. Już jesteśmy prawie na miejscu. Jak się czujesz?
Pepper: Dobrze.

Po chwili ocknął się chłopak. Również sprawdziłam wszystko co trzeba. Czysty. Co za ulga. Odtrutka podziałała.

Rhodey: Gdzie… jesteśmy?
Dr Yashida: Zaraz będziemy przy lesie Aokigahara.
Rhodey: Dlaczego?
Dr Yashida: Tam jest wasz przyjaciel.
Rhodey: I co z nim? Proszę mówić.
Pepper: Pani doktor?
Dr Yashida: On… może umrzeć. Nawet teraz.

Wiedziałam, że ta informacja była niezadowalająca. Jednak nie chciałam ich okłamywać. Niech wiedzą.

**Whitney**

Duch pogratulował mi za spełnienie zadania. Stark powoli się budził. Nie przywiązywaliśmy go. I tak już ledwo co oddychał. Przygotowałam pętlę, robiąc supeł. Reszta tylko otaczała go z każdej strony.

Duch: Oblałeś test, Anthony, ale pocieszę cię, żebyś umarł spokojnie.
Tony: Co… ty… mówisz?
Justin: Jesteś naiwny, bo nie rozpoznałeś oszustki. I ty masz więcej IQ ode mnie? Nie masz co się porównywać.
Tony: Co… takiego?
Whitney: W skrócie? Pepper żyje, a twój ojciec nie został odnaleziony. Nie ma za co.
Tony: Potwór.

Niepotrzebnie się odezwał, bo każdy dołożył swoich starań do zniszczenia rozrusznika. Umierał, ale i tak musieliśmy to zakończyć.

Whitney: Żegnaj, Tony.

Zawiązałam mu pętlę wokół szyi i puściłam. Swobodnie ciało wisiało na drzewie. Tak umierają tchórze.

Rozdział 11: Spokój?

0 | Skomentuj
**Ho**

Nie mogliśmy czekać kolejnych dni. Musieliśmy jakoś przedostać się na drugą stronę. Podszedłem do techników, nalegając na zastępczy środek transportu.

Dr Yinsen: Naprawdę nie mam czasu na pogawędki. Mamy pilnie potrzebującego pacjenta i jeśli nie zdążymy go uratować, będą ofiary. Znajdźcie nam coś, czym możemy szybko przedostać się do Tokio!

Mężczyzna od razu zaprowadził nas do innego miejsca. Obok siebie stały tuby z kapsułami w środku. Nie podobał mi się ten pomysł.

Dr Bernes: Nie panikujmy, doktorku. Przeżyjemy to razem albo wcale.
Dr Yinsen: Wiesz co ci powiem, Victorio? Tylko nie obraź się.
Dr Bernes: No mów, mów.
Dr Yinsen: Pocieszać to ty nie potrafisz.
Dr Bernes: Tak uważasz? Sam tak robisz, Ho.

Uśmiechnęła się głupawo. Przed wejściem otrzymaliśmy instrukcję dla bezpieczeństwa. Zgodziliśmy się na to, gdyż lepsza opcja nam nie pozostawała. Zamknąłem oczy, a kapsuły zostały wystrzelone. To było dosyć mocne. Myślałem, że zemdleję.

Gdy dotarliśmy na miejsce, starałem się przywyknąć do innego klimatu.

Dr Bernes: Żyjesz?
Dr Yinsen: Jakoś… tak.
Dr Bernes: Pamiętasz adres szpitala od doktor Yashida?
Dr Yinsen: Tutaj.

Podałem jej adres na kartce. Musiałem usiąść, żeby nie paść.

Dr Bernes: Coś się dzieje, Ho?
Dr Yinsen: To nic. Muszę… przywyknąć.
Dr Bernes: Damy radę. Pamiętaj.
Dr Yinsen: Zadzwoń do niej. Musi wiedzieć, że… jesteśmy na… miejscu.

Przechyliłem głowę na bok i odpłynąłem.

**Naomi**

Przez ponad godzinę biegałam z jednego miejsca na drugie. Na szczęście jednostki medyczne zajęły się poszkodowanymi z wypadku, więc mogłam wrócić do dzieciaków. Spali oboje.

Dr Yashida: Odpoczywajcie. Już wiele zrobiliście dla Tony’ego.

Przykryłam ich kocem, a kierowca ponownie ruszył w drogę. Musieliśmy poruszać się bardzo ostrożnie przez zniszczone auta.
Gdy przejeżdżaliśmy ostatnią ulicę, usłyszałam dźwięk telefonu. Odebrałam, bo coś czułam, że to ktoś ważny.

Dr Yashida: Naomi Yashida. Kto dzwoni?
Dr Bernes: Doktor Victoria Bernes. Rozmawiałam z panią. Nie powiem, kiedy, bo tu panuje inna strefa czasowa!
Dr Yashida: To zrozumiałe. Poza tym, mówmy sobie po imieniu.
Dr Bernes: No dobrze, Naomi. Przybyliśmy już do Tokio, ale przez poprzednie otrucie trochę nam zajmie dotarcie do szpitala.
Dr Yashida: Niedobrze, ale jest też inny problem.
Dr Bernes: Jaki?
Dr Yashida: Chłopak został porwany. Próbujemy go odnaleźć i wszystko wskazuje na tereny lasu Aokigahara… Dotrzyjcie do szpitala, a potem się spotkamy.

Zgodziła się, dlatego nie przedłużałam rozmowy. Schowałam telefon, żeby ponowie poszukać śladu po rozruszniku. Miałam rację. Był aktywny w lesie. Powiedziałam o tym fakcie właścicielowi pojazdu. W ten sposób znajdowaliśmy się bliżej chorego.

**Tony**

Mijałem szczątki ludzi. Czaszki, kości… Wszystko, co pozostało po tych, którzy mieli ten sam dylemat co ja. Czy warto żyć? Starałem się odgonić negatywne myśli. Przecież miałem przyjaciół oraz nową rodzinę.
Nagle odczułem wyładowanie, aż zgięło mnie w pół. Oparłem się o drzewo, głęboko oddychając.

Whitney: Tony, jesteś tutaj?
Tony: Pepper?

Odwróciłem głowę. Patrzyła na mnie z uśmiechem.

Whitney: Wróciłeś.
Tony: Wróciłem? Skąd? Ty… Ty tu… jesteś?
Whitney: Ale z ciebie niedowiarek.
Tony: To… To niemożliwe.
Whitney: Naprawdę tak uważasz?
Tony: Niby… Niby jak? Ciebie tu… nie…

Nie dokończyłem, gdyż musnęła moje wargi. Wciąż nie potrafiłem uwierzyć. To nie mogła być ona. Nawet nie pozwoliła mi na słowa, całują dość namiętnie. Pogłębiłem go, czując przyjemne ciepło. Wszystko zniknęło przez kolejne wyładowanie.

Tony: Przepraszam… Nie chciałem… cię zranić.
Whitney: Jestem cała.

Nadal uśmiech nie znikał z jej twarzy. Jednak coś mi nie pasowało. W jednej chwili zniknęła.

Tony: Pepper! Pepper, gdzie jesteś?!

Zacząłem ją nawoływać. Słyszałem tylko wiatr oraz złamanie gałęzi. Podniosłem głowę do góry. Serce mi podskoczyło do gardła.

Tony: Nie! Nie odchodź! Nie ty… Proszę.

Nie powiedziała nic, skacząc. Widziałem, jak wisiała na pętli sznura. Łzy ciekły po policzkach. Bezradnie upadłem na kolana. To drzewo było zbyt wysokie. Nie mogłem nic zrobić. Straciłem ją.

Tony: Pepper… Dlaczego… to zrobiłaś? Dlaczego?

Próbowałem to zrozumieć. Gdzie popełniłem błąd? Może faktycznie ją zraniłem. To ja ją zabiłem. Nie wiedziałem co zrobić. Byłem pusty od środka. Nie pozostało ze mnie już nic.

Rozdział 10: Pośród niczego

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Martwiłem się o Pepper, choć lekarka uspokajała, że to wina trucizny. O dziwo nie czułem się tak słabo jak wtedy, a oddech powrócił do normy. Dlaczego wcześniej nie zauważyliśmy, że coś nie pasowało? Gdybym nie stracił czujności, nikt nie byłby otruty.

Dr Yashida: Potrzebuje odpocząć. Na pewno dojdzie do siebie. Jak się czujesz?
Rhodey: Dobrze. Tak jakby.
Dr Yashida: Tak jakby? Coś cię boli?
Rhodey: Nie, ale… Ja po prostu się o nich martwię.
Dr Yashida: Traktujesz Tony’ego jak brata, chociaż i tak jesteście rodziną. Nie martw się. Znajdziemy go.
Rhodey: Dziękuję

Powoli pojazd ruszył w drogę. Nawet nie skupiałem się na krajobrazie. Chciałem tylko, aby wszystko dobrze się skończyło. O ile było to możliwe.

**Victoria**

Trzy dni? To był kiepski żart ze strony techników. Musieliśmy znaleźć inny sposób na przedostanie się do Japonii. Czy istniał jakiś transport?

Dr Yinsen: Nad czym tak myślisz?
Dr Bernes: Nad zastępczą komunikacją.
Dr Yinsen: Nie wiem czy coś takiego znajdziemy. Hawaje są bardzo oddalone od Tokio. To inny kontynent.
Dr Bernes: Wiem.
Dr Yinsen: Dostaliśmy dwie dawki w krótkim odstępie czasowym. Musimy poszukać czegoś bezpieczniejszego.
Dr Bernes: Samolot?

Zasugerowałam jeden z pomysłów. Tyle, że niezbyt zgrywał się z czasem. Musiało być coś jeszcze.

**Tony**

Tata? Nie. Niemożliwe, żeby tu był. Jednak Gene szukał pierścieni, a on podróżował razem z nim. Usiadł obok drzewa dość spokojnie.

Tony: Tato, czy… Czy to naprawdę… ty?
Whitney: Nie mylisz się, synu. Jestem tu.

Uśmiechnął się do mnie, a ja jedynie przytuliłem ojca. Tak strasznie brakowało mi go. Szkoda, że bez zbroi nie mogłem walczyć z Mandarynem.

Tony: Gene też tu... jest?
Whitney: Tak, ale daleko stąd. Zdołałem od niego uciec. Cieszę się, że znowu jesteśmy razem, Anthony.

To było dla mnie nie do pojęcia. Gene nie kłamał. Ojciec naprawdę przeżył wypadek. Starałem się nie pokazywać po sobie słabości. Serce nadal bolało. Byłem zmęczony.

Whitney: Dobrze się czujesz?
Tony: Tak. Po prostu… nie spałem.
Whitney: Ciężko zmrużyć oczy, będąc winnym.
Tony: Winnym? Niby czego?

Nieco się zmieszałem. O coś mnie posądzał?

Whitney: Twoja matka oddała za ciebie życie, żebyś żył, a ty chciałeś kolejne odebrać.
Tony: Co?! Tato, co ty… mówisz?!
Whitney: Nie byłoby wypadku, gdybyś nie mówił mi o swoim wynalazku. Próbowałeś mnie zabić.
Tony: Nie! To nieprawda!

Z tego stresu ból wzrósł na sile. Musiałem się uspokoić. Wdech i wydech. Cokolwiek próbowałem robić, nie potrafiłem zapanować nad nerwami.

Tony: Tato…
Whitney: Nie oczekuję od ciebie usłyszeć przeprosin. Chcę, żebyś zrozumiał co zrobiłeś. Brzydzę się tobą. Nie pokazuj się w domu. Nawet nie przyznawaj się, że jesteś Starkiem, bo… nie jesteś. Wstyd mi za takiego syna!
Tony: Tato?

Jego słowa były ciosem dość dotkliwym. Wstał i odszedł ode mnie. Mój świat właśnie legł w gruzach.

**Duch**

Musiałem pogratulować pomysłu. Zaczęła z dobrą kartą. Ciekawe co jeszcze wymyśli. Przez ukryte kamery obserwowaliśmy Iron Mana.

Whiplash: O! Teraz ja chcę zaszaleć.
Duch: Nie ma mowy, bo będzie coś podejrzewał. Masque namiesza mu w głowie. Dołączymy po zakończeniu widowiska.
Justin: Ile jeszcze mamy to ciągnąć?
Duch: Tak długo, aż będzie chciał przekroczyć granicę. Tak przy okazji, Hammer. Trochę przesadziłeś.
Justin: A to niby z czym?
Duch: Dobrze wiesz, że dałem ci trochę trucizny. To była za wysoka dawka.
Justin: Oj! Tak bardzo cię to boli?
Duch: Psujesz zabawę. Nie potrafisz się bawić.

**Naomi**

Pozostało pół godziny, aby dotrzeć do odpowiedniej prefektury. Nie sądziłam, że będzie więcej potrzebujących. Sprawdziłam im parametry. Wszystko się unormowało, a dziewczyna potrzebowała jedynie snu.
Gdy przejechaliśmy dalszą część trasy, auto zahamowało dość mocno.

Dr Yashida: Co się dzieje?
Rhodey: Nie wiem. Chyba… Chyba wypadek.
Dr Yashida: No to ładnie… Rhodey, zgadza się?
Rhodey: No tak. O co chodzi?
Dr Yashida: Popilnuj jej. Muszę ogarnąć ten bałagan do przyjazdu karetek. Zostawię ci apteczkę. Poradzisz sobie?
Rhodey: Coś tam wiem o pierwszej pomocy.
Dr Yashida: Więc zostawiam cię.

Wzięłam torbę i podbiegłam do poszkodowanych. Spory karambol na trasie. Osiem samochodów oraz kilku rowerzystów. Będzie co robić. Podeszłam do pierwszych rannych. Nie mogłam na razie nic innego zrobić poza podawaniem leków. Katastrofa.

~~~~~****~~~~
Zapomniałam przypomnieć, że to moje ostatnie opowiadanie z IMAA jak na razie. Obecnie pracuję nad czymś bardziej swoim, a mianowicie drama medyczna. W końcu wszystkie akcje sprowadzały się do szpitala. Jeśli jesteście ciekawi jak radzę sobie z tym wyzwaniem i jak mi idzie pisanie stylem książkowym to zapraszam na Sweek. W innym wypadku potraktujcie to jako SPAM.

https://sweek.com/s/AgEEAgtsCAAFBQ4OBwYHDWYCCA==/AnnaKatari/Na-cienkiej-linii

Rozdział 9: Przepadnij

0 | Skomentuj
**Duch**

Obserwowałem zmagania dzieciaka z daleka. Byłem ciekaw czy ma silny umysł. Jak długo wytrzyma bez zbroi i przyjaciół? Był pozostawiony sam sobie. Czekałem na pozostałych, żeby rozpocząć zabawę, zaś fizyczne cierpienie zostawiłem na później. I tak ledwo poruszał się po lesie.

Duch: Pokaż mi, Anthony. Pokaż kim tak naprawdę jesteś.

**Pepper**

Wyruszyliśmy z lekarką oraz policjantami, szukając Tony’ego. Nie mogli go zabrać daleko. Jeśli wszyscy mieliśmy rację, wpadł w poważne tarapaty. Musieliśmy znaleźć jakiś trop. Cokolwiek. Jechaliśmy przez całe Tokio. Nic. Żadnego śladu.

Dr Yashida: Jego telefon zawiera GPS?
Pepper: Tak, ale ostatnio był wyłączony.
Dr Yashida: Hmm… Gdyby miał coś, co go wyróżnia od innych, byłoby nam łatwiej.
Rhodey: A rozrusznik? Ślad jego energii?
Dr Yashida: Dobra myśl.

Od razu wyjęła tablet, wpisując jakieś dane. Tak bardzo się bałam o chłopaka. Kto mógłby być zdolny do porwania?
Gdy kobieta szukała sygnatury, wyjęłam komputer. Przeszukiwałam listę osób, którzy korzystali z punktu teleportacyjnego do Japonii.

Rhodey: Dobry pomysł, Pepper.
Pepper: Tak uważasz?
Rhodey: Pewnie i nawet wiem, jak skrócić listę poszukiwań.
Pepper: Jak?
Rhodey: Szukaj z Nowego Jorku o tej samej porze co my.

Zrobiłam tak jak chciał, zmieniając kluczowe hasła. Lista wydawała się być o wiele krótsza. Szukałam znanych nazwisk i twarzy. Zajęło mi to z pół godziny, aż w oczy rzuciło się coś ciekawego.

Pepper: Chyba mam sprawcę.
Rhodey: Na kogo wypadło?
Pepper: Justin Hammer.
Dr Yashida: Hammer? To chyba konkurencja, prawda? Cholera. Ten dzieciak ma już wrogów w takim wieku? Życie nie przestanie mnie zaskakiwać.
Pepper: A pani znalazła Tony’ego?
Dr Yashida: Jest ślad energii. Ostatni był w prefekturze Yamanashi. Dwie godziny zajmie nam podróż.
Rhodey: A czemu akurat tam? Co jest w tamtym miejscu?
Dr Yashida: Cóż… Jeśli ten Hammer jest psychopatą, mógł go zabrać do lasu Aokigahara albo zostawić na górze Fuji.
Pepper: Przynajmniej… coś… mamy.

Znikąd pojawiły się trudności z oddychaniem. Rhodey, aż dusił się.

Dr Yashida: Hej! Co się dzieje?
Pepper: Nie… mogę… oddychać.
Dr Yashida: Cholera. Zatrzymajcie się!

Auto gwałtownie zahamowało. Starałam się nie wpadać w panikę. Świeciła nam latarką po oczach. Kolejna mina ze złymi nowinami.

Dr Yashida: Połóżcie się.
Pepper: Dla… czego?
Dr Yashida: Poszerzone źrenice.
Pepper: Czyli?
Dr Yashida: Jesteście otruci.

Ta informacja była jak grom z nieba. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyliśmy? Kobieta zaczęła sporządzać odtrutkę, a ja miałam wrażenie, że moje ciało płonie. Było mi gorąco, a pot spływał z każdego skrawka skóry.

Pepper: Niech… pa… ni… po… może… To…
Dr Yashida: Tony’emu. Przecież mu pomogę. Najpierw zajmę się wami.

Odwróciłam się na widok igły. W kilka sekund było po wszystkim. Powoli oddech wracał do normy. Jednak byłam za słaba, aby dłużej utrzymać się przytomna. Zamknęłam oczy.

**Ho**

To było pewne. W naszej krwi krążyło coś więcej niż środek na spowolnienie funkcji życiowych. Ktoś coś dodał. Chyba, że popadłem w paranoję. Tak czy owak, pobrałem krew przyjaciółki. Wyniki były zgodne z przypuszczeniami. Podpierając się o ściany podszedłem do swojej torby i usiadłem wraz z nią. Sporządzałem antidotum. Miałem niewiele składników, ale to musiało wystarczyć na ten moment.
Po zakończeniu procesu tworzenia podałem jedną dawkę Victorii, a drugą sobie. Ulga była w oddychaniu, zaś słabość w mięśniach pozostała.

Dr Yinsen: Mam… złe przeczucia.
Dr Bernes: Chodzi o Tony’ego?
Dr Yinsen: A jeśli… on też dostał… truciznę?
Dr Bernes: Bardzo możliwe, więc… musimy…
Dr Yinsen: Działać. Natychmiast.

Spytałem się jednego z mężczyzn o długość napraw. Stwierdził, że punkty powinny być aktywne za trzy dni. Szkoda, że nie mieliśmy tyle czasu.

**Whitney**

Pojawiłam się, aby dowiedzieć się co wymyślił Duch. Wyjaśnił mi w skrócie kim się bawił. Zainteresował mnie, dlatego z wielką chęcią zgodziłam się na przyłączenie do zabawy.

Whitney: Myślisz, że jak długo wytrzyma?
Duch: Zależy jak bardzo go zniszczymy. Jego serce jest słabe z dwóch powodów. Teraz trzeba rozwalić kolejną barierę.
Whitney: Jaką?
Duch: Wejść do jego umysłu. Wchodzisz w to?
Whitney: Z przyjemnością.

Uśmiechnęłam się, zakładając maskę. Czas na zabawę. Weszłam do lasu, słysząc jedynie śmiech towarzyszy. Będzie co opowiadać tacie po powrocie do domu. Może i leżał w śpiączce z tymi wszystkimi maszynami wokół, ale wiedziałam jedno. Słuchał mnie.
Gdy przeszłam w głąb lasu, dostrzegłam Starka. Wyszłam mu naprzeciw jako jego ojciec. Widziałam, jak zaniemówił, a to był dopiero początek.

Rozdział 8: U kresu sił po prostu giń

0 | Skomentuj
**Naomi**

Jeszcze nigdy w życiu nie spotkałam się z czymś takim. Żaden pacjent nie uciekłby w tak tragicznym stanie. To było fizycznie niemożliwe. Potrzebowałam dowiedzieć się więcej o Tony’m. Może coś z tych informacji mnie naprowadzi na jakiś trop.

Dr Yashida: Nie muszę wam mówić, że ta ucieczka tylko pogorszy sytuację.
Rhodey: Wiemy, ale… Ale jak on to zrobił?
Dr Yashida: Kamery są czyste. Nie widać nic, że ktoś wchodził, dlatego muszę wiedzieć o nim wszystko. Każdy szczegół.
Pepper: To niczego nie zmieni!
Dr Yashida: Wierz mi, że dużo zmieni. Zanim zaczynam badać pacjenta, szukam o nim każdej wzmianki. Wiem o wypadku, a także o tym, że jest dziedzicem firmy Stark International. Może ktoś chce mu zaszkodzić.
Rhodey: Cholera!
Dr Yashida: Obadiah Stane?

Spytałam, sugerując jedną z osób. Nienawidziłam tracić czasu na pogawędki. Jednak teraz musiałam chwycić się każdego sposobu. Miałam w głowie najgorszy z możliwych scenariuszy.

Dr Yashida: Widziałam, że był podejrzewany o wypadek Tony’ego, ale FBI zakończyło śledztwo. Czy wasz przyjaciel ma z nim na pieńku?

Rhodey: Tak, bo walczą. Stane nie chce mu oddać firmy.
Pepper: Tylko czy to ma sens? Mógłby mu coś zrobić?
Dr Yashida: Nie obstawiam od razu, że tak było, ale próbuję zrozumieć. Chłopak nie miał najmniejszych szans na wstanie. Był naprawdę słaby, więc…
Rhodey: Ktoś go porwał?
Pepper: Nie! Tylko nie to!
Dr Yashida: Spokojnie. Wcale nie musi tak być, chociaż ta opcja wydaje się bardziej prawdopodobna.

Zadzwoniłam na policję, podając opis zaginionego. Funkcjonariusze postanowili rozpocząć poszukiwania niezwłocznie.

**Whitney**

Duch zniknął z Hammerem. Zostałam sama z tym cybernetycznym dziwolągiem. Oczywiście mało tego brakowało jego sługi. Zdecydowanie ta współpraca nam nie wychodziła.

Whitney: Gdzie ich wszystkich wcięło? Nie tak wyobrażałam sobie współpracę z wami.
Mr. Fix: Naprawdę cię to dziwi? Justin Hammer chce pozbyć się konkurencji, Duch lubi bawić się w kreatywne zabójstwa za sporą sumkę pieniędzy, mój zabójca chce tylko niszczyć, a ty pragniesz zemsty. Widzisz to czy nie?
Whitney: Widzę.
Mr. Fix: Więc zrozum. Cel mamy ten sam, ale każdy ma swoje sposoby.
Whitney: Tylko, że mieliśmy działać razem.
Mr. Fix: No i nie wyszło.

Nagle przez okno przebił się Whiplash. Odskoczyłam na bok, żeby nie zniszczył mi twarzy swoją piłą tarczową. Hammer będzie płacił za szkody. Teraz byłam bardziej ciekawa co ten zabójca zmajstrował. Słuchałam ich wymiany zdań.

Mr. Fix: Nie pozwalam na samowolkę, Whiplash. Co to miało być?
Whiplash: Kłopoty.
Mr. Fix: Jak to?
Whiplash: Musiałem rozwalić dostęp do punktów teleportacyjnych. Ktoś chciał się przedostać.
Mr. Fix: Niby kto taki?
Whiplash: Jacyś lekarze.
Mr. Fix: Czyli mogą wiedzieć o Starku? A może pomyliłeś ich.
Whiplash: Nie, panie. Ci sami co uratowali Iron Mana ostatnio. Słyszałem ze stacji kontroli punktów, że wybierają się tu przez niego.

To było ciekawe posunięcie. Tyle, że to działało w obie strony. Utknęliśmy tu do czasu napraw. Biczownik zadziałał bezmyślnie, lecz w ten sposób jednie spowolnił nadejście pomocy. Byłam ciekawa, gdzie podziewała się reszta.
Gdy chciałam wyjść z hotelu, odezwał się komunikat od Ducha. Przynajmniej zostawił z nami łączność.

Whitney: Duch, co wyście zrobili?! Gdzie jesteście?! Co to za ciche akcje?!
Duch: Nie krzycz, dziewucho. Plany uległy zmianie. Chcecie dołączyć do nas i popatrzeć?
Whitney: Na co?
Duch: Na widowisko.

O czym on bredził? Czyżby działał za naszymi plecami? W dodatku nie był sam. Słyszałam radość bogacza.

Whitney: Duch?
Mr. Fix: Ej! Nie mów mi, że ty i Justin działacie bez konfliktów.
Duch: Hmm… Nie nazwałbym tego współpracą, a raczej chwilowym zawieszeniem broni. Jeśli chcecie popatrzeć z nami, namierzcie mój sygnał.

Tyle powiedział, rozłączając się. Nic z tego nie rozumiałam. O jakim mówił widowisku?

**Tony**

Zbudziłem się w jakimś lesie. Wszędzie jakieś drzewa. Myślałem, że śniłem, lecz ból był prawdziwy. Oparłem się o jedno z drzew. Jednak coś mi nie pasowało. Jeszcze zaledwie kilka minut temu znajdowałem się w szpitalu. Co jest grane?
Po chwili usłyszałem czyjś głos. Wyjątkowo mi znany.

Duch: O tym miejscu krąży wiele historii. Jedni tu myślą nad swoim życiem, a drudzy wolą je zakończyć. Idealne miejsce, aby sprawdzić twoją odwagę.
Tony: Odwagę?
Duch: Jestem bardzo ciekaw, ile wytrzymasz. Ile tak naprawdę potrafisz walczyć o sens istnienia? Jednak musi być nagroda, Anthony.
Tony: Jaka?

Zadawałem krótkie pytania przez trudności z oddychaniem.

Duch: Jeśli wytrwasz, oszczędzimy twoich przyjaciół.
Tony: CO?! Nie… Nie… krzywdźcie… ich!
Duch: To już od ciebie zależy. Witaj w Aokigahara. W lesie samobójców.

Rozdział 7: Bo problemów nigdy nie ubywa

0 | Skomentuj
**Ho**

Sytuacja była naprawdę nieciekawa. Mógłbym nawet powiedzieć, że nierealna, bo wynalazek Victorii nie miał baterii ze zwykłego źródła. Zakończyłyśmy rozmowę z lekarką i myśleliśmy nad działaniem.

Dr Bernes: Chcesz mu pomóc, prawda?
Dr Yinsen: Odpowiadam za niego. Jeśli coś się z nim dzieje, muszę reagować natychmiast. Nieważne, że odpoczywam.
Dr Bernes: A wiesz, jak można zatrzymać wyczerpywanie energii?
Dr Yinsen: W grę wchodzi operacja. Pakuję walizki.
Dr Bernes: A ja?
Dr Yinsen: Czyli nie chcesz drinków z parasolką?
Dr Bernes: Tyle mi wystarczy.

Udaliśmy się do hotelu. Zabrałem nasze rzeczy i zapłaciłem za pobyt. Przy punkcie teleportacyjnym nikogo nie było. Poza oczywistą kontrolą. Dostaliśmy środek na spowolnienie procesów życiowych.

Dr Yinsen: Gotowa?
Dr Bernes: Już bardziej nie będę.

Weszliśmy w krąg, zamykając oczy. Kilka sekund i będzie po krzyku.

**Whiplash**

Wszyscy tylko rządzili się, a mieliśmy ten sam cel. Duch także doprowadzał mnie do szewskiej pasji. Myślałem, że zniszczę go. Powstrzymałem się, wpadając na lepszy pomysł. Wyleciałem bez słowa. Zresztą, nikt nie zauważyłby mojego zniknięcia.

**Naomi**

Wróciłam do sali. Chłopak akurat spał, choć i tak jego serce bardzo osłabło. Dobrze, że doktor Yinsen zgodził się tu przyjechać. Musiałam tylko ustabilizować dzieciaka na czas. Podałam leki, żeby nieco uśmierzyć mu ból.

Dr Yashida: Trzymaj się, Tony. Pomoc jest w drodze. Zobaczysz. Wszystko będzie dobrze.

Spisałam odczyty z monitora i podpięłam go pod kroplówkę. Brakowało mu paru składników odżywczych. Obyśmy zdążyli z pomocą.
Nagle na pager przyszedł sygnał z innej sali. Musiałam zostawić Tony’ego i sprawdzić kto potrzebował mojej pomocy.

**Victoria**

Lek błyskawicznie zadziałał, ale od dziesięciu minut staliśmy w miejscu. Zupełnie tak, jakby punkt był wyłączony. Ludzie od sprzętu nie stwierdzili usterek. Byliśmy uziemieni. Widziałam, że Ho z trudem znosił tę dawkę substancji. Ciężko oddychał, aż stracił równowagę. W porę zaasekurowałam jego upadek.

Dr Bernes: To był głupi pomysł. Dostałeś drugą dawkę tego samego dnia.
Dr Yinsen: Ty… też.
Dr Bernes: Wielokrotnie byłam wystawiona na działanie różnych mieszanek. Ta nie jest jakaś wyjątkowa.
Dr Yinsen: Musimy… jakoś tam… przejść.
Dr Bernes: Poczekamy, aż naprawią. Wracajmy do hotelu.
Dr Yinsen: Nie… Po prostu… czekajmy tutaj.
Dr Bernes: Myślisz, że to dobry pomysł?

Kiwnął jedynie głową. Serwisanci techniczni zasugerowali nam usiąść w ich biurze. Podniosłam Ho, przekładając jego rękę przez moje ramię. Oparłam go o ścianę i usiadłam obok.

Dr Bernes: Sprawdzę, czy wszystko gra.
Dr Yinsen: Nie musisz… Już… lepiej.
Dr Bernes: Słyszę właśnie. To tylko chwila.

Zawsze pod ręką miałam tablet. Miał wiele zastosowań. Wykonałam skan medyczny. Przeanalizowałam na nowo dane, ale nie pojmowałam ich.

Dr Yinsen: Victorio?
Dr Bernes: To jest inny środek. Spowolnił bardziej procesy niż powinien. Zaraz sama… to…
Dr Yinsen: Hej!
Dr Bernes: Od… czuję.

Zsunęłam się na podłogę. Byłam taka głupia. Mogłam wpierw zapytać o funkcjonalność portalu, a zamiast tego wpakowaliśmy się po uszy. Tony musiał zaczekać.

**Rhodey**

Lekarka wyszła, a my nadal nie wiedzieliśmy co robić. Pewnie skontaktowała się z odpowiednimi osobami. Miałem na myśli cudotwórców. Jeśli oni nie pomogą, to nikt.
Gdy tak czekaliśmy, odczułem ciarki na plecach.

Pepper: Wszystko gra, Rhodey?
Rhodey: Sam nie wiem. Boję się.
Pepper: Widać. Bardzo zbladłeś. Może przyniosę ci wody.
Rhodey: Nie ma takiej potrzeby, Pepper.
Pepper: Po prostu nie chcę i ciebie oglądać przykutego do łóżka.
Rhodey: Wiem, że się martwisz, ale do niczego takiego nie dojdzie.

Uspokoiłem ją, zaś dreszcz zniknął. Nie potrafiłem jego wyjaśnić. Siedziałem z nią, licząc na pojawienie się doktor Yashida. No i… podeszła do nas.

Dr Yashida: Doktor Yinsen zjawi się zaraz. Jakoś ogarniemy ten bałagan.
Rhodey: Dziękujemy.
Dr Yashida: Taka moja praca.

Uśmiechnęła się lekko i weszła do środka. Dość szybko wróciła.

Dr Yashida: Nie ma go.
Pepper, Rhodey: CO?!
Dr Yashida: To jest coraz bardziej popaprane! Zniknął! Przepadł bez śladu!

Byliśmy przerażeni. Jak to możliwe, że zniknął? Nie miał na to siły. Coś tu się bardzo nie zgadza.

Rozdział 6: Miej odwagę w cierpieniu

0 | Skomentuj
**Duch**

Niewyczerpywalne źródło energii? Wolne żarty. Nie istniało coś takiego. Znałem wszczepiony rozrusznik Anthony’ego. Nie tak trudno znaleźć słaby punkt. Jednak wszyscy mieli wgląd do schematów. No i samej kontroli urządzenia. Słyszałem, jak się śmiali.

Duch: Co wy tam robicie?
Justin: A nic, nic. Bawimy się.
Whiplash: Ale z ciebie mięczak. Tak to się robi.

Widziałem, że uderzali wyładowaniami. Znowu plan legł w gruzach. Od razu zabrałem pilota.

Duch: Nie może nam tak szybko umrzeć. Miało być powoli, aż będzie błagał o śmierć.
Justin: Och! To nudne. Daj nam zaszaleć.
Duch: A ty lepiej milcz! Koniec tej zabawy! Dajmy mu jeszcze pożyć. Jeśli ruszycie pilota, urwę wam łeb, wykręcę flaki i połamię żebra. Wiecie, że jestem w stanie to zrobić.

Chyba moja groźba trafiła do nich. Zajęli się sobą. Miałem tylko nadzieję, że w porę zareagowałem. Nie pogodzę się z szybką śmiercią Iron Mana. Nie tak działam.

**Tony**

Znowu pojawiły się wyładowania. Jeden za drugim. Przecież nie walczyłem. Serce nie było przeciążone. Co się ze mną działo? Lekarka od razu zmieniła podejście. Błagam. Tylko nie łóżko.

Dr Yashida: Nie podoba mi się to, dziecko. Chciałam cię puścić, ale teraz nie mogę. Energia rozrusznika bardzo spadła.
Tony: Jak… to… się… dzieje?
Dr Yashida: Nie wiem. Tu mamy problem.

Nałożyła mi maskę tlenową na twarz. Byłem zmieszany. Nie rozumiałem, dlaczego to się działo. Zaraz… Będąc na mieście słyszałem Justina. Czy to jego sprawka? Nie. Niemożliwe.

Dr Yashida: Muszę wiedzieć wszystko o tym rozruszniku. Podasz mi namiary na tego lekarza?
Tony: Jest… na… wakacjach.
Dr Yashida: Rozumiem, że odpoczywa, ale muszę ci pomóc. Jeśli nie znajdziemy sposobu na powstrzymanie tego, twoje serce przestanie bić!
Tony: Ale… on… musi… odpocząć.
Dr Yashida: Teraz liczy się twoje życie. Postaram się tobie pomóc. Tylko współpracuj.

Kiwnąłem tylko głową i podałem telefon. Od razu spisała numery, wychodząc z sali. Może sam ten wyjazd był złym pomysłem. Wręcz nieodpowiednim.

**Pepper**

Czekałam niecierpliwie z Rhodey’m na jakieś informacje. Nie przywyknę do tego nigdy. Czekanie w nieskończoność, która się ciągnie bez końca. Bałam się, że faktycznie coś się stało Tony’emu. Przez lek? A może ktoś z nami się udał? Tylko kto?
Po chwili pojawiła się lekarka. Mina na jej twarzy była odpowiedzią na wszystko.

Dr Yashida: Na pewno chcielibyście wiedzieć co z waszym kolegą. Nie mam dobrych wieści.
Pepper: Czy… Czy to przez jego serce?
Dr Yashida: A raczej przez wadliwą technologię.
Rhodey: Niemożliwe! Miał wymianę miesiąc temu! Jak?
Dr Yashida: To właśnie próbuję ustalić. Jakieś dziesięć minut temu mógł wrócić z wami, ale…
Pepper: Ale?
Dr Yashida: Wszystko się zmieniło, dlatego spytam się jego lekarza czy mogły wystąpić jakieś usterki.
Pepper, Rhodey: USTERKI?

To nie mieściło się w głowie. Oboje byliśmy w tym zagubieni. Jakim cudem nowa technologia zaczęła nawalać? Coś tu się nie zgadza. Kobieta odeszła od nas, wykonując telefon. Wykorzystałam to na szczerą rozmowę z Rhodey’m.

Pepper: Mam pewne podejrzenia.
Rhodey: Ja tam nie wiem. To jest naprawdę dziwne.
Pepper: Ktoś chce mu zaszkodzić.
Rhodey: Wiesz co? Możesz mieć rację. Jednak poza Duchem nikt nie wie o jego drugiej tożsamości.
Pepper: Chyba, że komuś się pochwalił.
Rhodey: Przeklęta zjawa.

**Tony**

Ledwo mogłem nabrać powietrza do płuc. Czego nie zauważyłem? Byłem słaby. Praktycznie bez sił, więc sen był dobrym rozwiązaniem. Nawet nie walczyłem, odpływając.

**Victoria**

Leżeliśmy tak, spoglądając beztrosko, lecz odezwał się telefon. Najwidoczniej nasza sielanka szybko się skończyła. Ho jedynie zerknął na wyświetlacz.

Dr Yinsen: Nieznany. Pewnie pomyłka.
Dr Bernes: Możliwe.

Odłoży telefon, który ponownie zadzwonił. Przyjaciel szybko stracił cierpliwość i odebrał. Mówił dość poważnie, a potem nagle znieruchomiał. Chciałam zapytać skąd taka reakcja. On tylko włączył na głośnomówiący.

Dr Yashida: Podobno pani technologia jest wspomagaczem serca od Tony’ego Starka.
Dr Bernes: Zgadza się. Eee… Coś się stało?
Dr Yashida: Naomi Yashida. Można powiedzieć, że jesteśmy na tych samych dziedzinach.
Dr Yinsen: Mówi prawdę… Proszę przejść do sedna.

Nieco się bałam co usłyszę. Te same dziedziny? Lekarka? Zaciekawiło mnie to.

Dr Yashida: Bateria w rozruszniku wyczerpuje się.
Dr Bernes: To pomyłka! Nie ma takiej możliwości!
Dr Yinsen: Victorio, spokojnie… Wiadomo co to spowodowało?
Dr Yashida: Tutaj pojawia się problem. Nie wiadomo.

Na tę informację Ho zaczął śpiewać „Odę do radości”. Chyba już zwątpił w sens odpoczynku. Ten chłopak nas kiedyś zabije. Jednak musieliśmy coś wymyślić, aby mu pomóc.

Rozdział 5: Nie spieszmy się ze śmiercią

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Nawet nie miał siły na walkę, więc chwyciłem brata na ręce i wyszedłem z hotelu. Pepper poszła za mną. Duszności były słabsze. Zaczął prawidłowo oddychać. To było dziwne, a na pewno nie robił sobie żartów.

Rhodey: Jak się czujesz, Tony?
Tony: Już mi… lepiej.
Rhodey; Na pewno?
Tony: Tak.
Pepper: Ale i tak powinien cię zbadać lekarz. Jeśli się nie zgodzisz, wezmę cię siłą i już miłe traktowanie się skończy.
Tony: Dobra… Idę.

Dobrze, że zgodził się na taki układ. Odstawiłem go na ziemię, ale pozwoliłem, żeby podparł się mojego ramienia. Wciąż był słaby. Zamówiliśmy taksówkę. Mieliśmy szczęście, bo kierowca mówił naszym językiem. Podałem mu kartkę z nazwą szpitala i ruszyliśmy w drogę. Spoglądałem w okno. Miasto nocą było takie piękne.

**Tony**

Chciałem mieć to za sobą, aby z przyjaciółmi zwiedzić ten kraj. Przyjechaliśmy na wakacje, a nie patrzeć na białe ściany oraz ludzi w kitlach lekarskich. Przez moje serce psuł się każdy wypad. Mogli pojechać sami, a tak stałem się dla nich ciężarem.
Gdy znaleźliśmy się na miejscu, Rhodey zapłacił za podróż i przeszliśmy przez drzwi placówki. Nie było ruchu.

Tony: Nie… pomyliliśmy miejsc?
Rhodey: To na pewno tutaj.
Tony: Ale tu… nikogo… nie ma.
Pepper: Może rzadko mają pacjentów.
Tony: Może.

Po chwili dostrzegliśmy jakąś kobietę, która nieco poirytowana wyszła z jakiejś sali. Nie chciałem jej sprawiać kłopotów, ale na mojego pecha sama mnie zauważyła. Podeszła, gadając coś szybko po japońsku. Chyba przeklinała.

Tony: Eee… Przepraszam?
Pepper: Ja to załatwię.
Tony: Mówiłaś, że… znasz kilka… słów.
Pepper: Poradzę sobie.

Dała mi buziaka w policzek i zaczęła swój słowotok. Byłem w szoku, chociaż bardziej uszy błagały o litość. Pięć minut dręczyła lekarkę, lecz to chyba coś dało. Odezwała się do nas po naszemu.

Dr Yashida: Naomi Yashida. Cybernetyka, nanotechnologia i inne bzdety. W skrócie: jestem lekarzem od „cudownych” przypadków.
Tony: Cudownych?
Dr Yashida: Pewne moje metody są niezgodne z prawem.

Jakbym słyszał doktorka za pierwszym razem. To był ciekawy zbieg okoliczności. Znała się na tym co on.

Dr Yashida: Widzę, że jest problem, a skoro szukaliście tej placówki, rozumiem, iż zgadzacie się na eksperymentalne leczenie.
Tony: Mój lekarz… zajmuje się… tym.
Dr Yashida: Więc postanowione. Przebadam cię od stóp do głów.

Zabrała mnie do sali, ale strach był odczuwalny. Czy na pewno mogłem jej zaufać?

**Ho**

Nie dawałem forów Victorii. Musiałem jej pokazać na co mnie stać. Graliśmy z pół godziny, aż mieliśmy dość. Jednak i tak wygrałem. Do tej pory nie potrafiła uwierzyć w siłę mojego ciała.

Dr Yinsen: Mówiłem ci. Wiek nie ma znaczenia.
Dr Bernes: Teraz to wiem.
Dr Yinsen: Oj! Następnym razem mnie pokonasz. Może.

Zaśmiałem się, aż oberwałem piłką w twarz. Podniosłem okulary, dając je na nos.

Dr Yinsen: Lubię cię tak nakręcać. Taka osa.
Dr Bernes: Gdybyśmy nie byli na wakacjach, pobiłabym cię tak dotkliwie, że ktoś musiałby cię składać.
Dr Yinsen: No ja tylko żartuję. Nie bądź dla mnie taka ostra.
Dr Bernes: A będę.
Dr Yinsen: Do męża też się tak odnosisz?
Dr Bernes: Stul dziób! Żądam rewanżu!
Dr Yinsen: Jestem za.

Uśmiechnąłem się, kładąc się na leżak. Miło było tak odpocząć od Tony’ego i tej całej dzieciarni. Jednak lekko świerzbiły mnie ręce.

Dr Bernes: Wiedziałam.
Dr Yinsen: Co takiego?
Dr Bernes: Zaczynasz się nudzić. Odcięcie od adrenaliny jest torturą.
Dr Yinsen: Nawet mi o tym nie mów.

Niestety, ale miała rację. Byłem przyzwyczajony do chaosu. Na Hawajach tego nie było. Musiałem zająć czymś myśli.

**Naomi**

Chłopak był przerażony. No tak. Nie da się ufać pierwszej napotkanej osobie, a zaplecze tego szpitala składało się z bardzo zaawansowanej technologii.

Dr Yashida: Połóż się tutaj.
Tony: Nie będzie… pani… mnie usypiać?
Dr Yashida: Nie ma takiej potrzeby. Domyślam się, że chodzi o serce. Wykonam skan. To nie boli, więc leż spokojnie.
Tony: Dobrze.

Włączyłam skaner, który był nad nim, zaś wszelkie zapisy pokazywały się na monitorze z prawej strony.

Dr Yashida: Zdumiewający rozrusznik serca, ale coś jest z nim nie tak.
Tony: Jak to?
Dr Yashida: Zasilanie w nim się wyczerpuje.
Tony: To… To nie jest… możliwe.
Dr Yashida: Wiem, ale na razie nie widzę innej przyczyny wewnątrz. Podam ci leki, żeby poprawić pracę serca.
Tony: I… mogę wrócić… do nich?
Dr Yashida: Nie ma potrzeby cię zatrzymywać, ale bądźmy w kontakcie, gdyby coś złego zaczęło się dziać.

Nastolatek jedynie podziękował, a ja podałam mu lek. Czekałam, aż odczyty będą w normie.

Rozdział 4: Płaczące wisielce

0 | Skomentuj
**Victoria**

Miło było patrzeć, jak Ho korzysta z wakacji. Cieszyłam się, widząc go z dala od skalpela i sali operacyjnej. Był zupełnie inną osobą, gdyż pokusił się o uśmiech. Akurat graliśmy w piłkę plażową.

Dr Bernes: Dam ci fory, żebyś nie marudził.
Dr Yinsen: Ej! Wiek nie robi różnicy.
Dr Bernes: No to udowodnij to, doktorku.

Zaśmiałam się, dając mu wyzwanie. Od razu przystąpił do serwu. Byłam w szoku, bo ledwo zdołałam zablokować.

Dr Bernes: Rany! Ile w tobie energii.
Dr Yinsen: Ha! Zdziwiona?
Dr Bernes: Nie spodziewałam się, że…
Dr Yinsen: Że co? Będąc starym dziadem znajdę w sobie siłę z młodzieńczych lat?
Dr Bernes: Eee… Właśnie tak.
Dr Yinsen: Zdziwisz się, co jeszcze potrafię.
Dr Bernes: Zaskocz mnie.

Uśmiechnęłam się, odbijając piłkę przez siatkę. Zagrałam dość mocno, żeby sprawdzić czy rzeczywiście miał tyle siły. Gdy odbił ją nad siatką, zastosowałam blok.

Dr Bernes: Nie ma tak łatwo.
Dr Yinsen: Dopiero się rozkręcam.
Dr Bernes: No dawaj.
Dr Yinsen: Mówisz i masz.

Wziął piłkę, serwując lekko. Zaczęłam odbijać, żeby za wszelką cenę przebić się na jego stronę. Ciągnęliśmy to pięć minut, a już wyczuwałam podstęp.
Gdy odbiłam po raz kolejny, zatrzymał się.

Dr Bernes: Ho?

Znienacka zaatakował, zdobywając punkt. Szczęka na glebie. Już nigdy nie nazwę go staruszkiem.

**Pepper**

Martwiłam się o Tony’ego. Minęła połowa dnia, a on dalej leżał. Postanowiłam sprawdzić, jak się trzyma. Położyłam się obok niego, kładąc głowę przy sercu. Biło takie słabe.

Pepper: Powiesz mi co się dzieje?
Tony: Zawaliłem… Przepraszam.
Pepper: Hej. To siła wyższa. Ważne, żebyś dał sobie pomóc.

Chwyciłam delikatnie jego rękę, spoglądając na bransoletkę. Nie wyglądało to dobrze.

Pepper: Tony, potrzebujesz lekarza.
Tony: Nikt… nie zna się… na tym.
Pepper: Od czegoś są te punkty teleportacyjne. Można ściągnąć doktorka i…
Tony: Nie, Pep. On… musi odpocząć… ode mnie.
Pepper: Skarbie, proszę cię.

Byłam coraz bliższa płaczu. Odtrącał wszystkich, a to naprawdę bolało. Rhodey cały czas milczał, robiąc coś na komputerze. Czyżby miał plan?

Tony: Zajmijcie… się planem.
Pepper: Bez ciebie nie robimy nic.
Tony: M… mu… si… cie.
Pepper: Tony?

Zauważyłam, że dusił się. Nie mogłam patrzeć na to, co się z nim dzieje. Podbiegłam do Rhodey’go, patrząc na niego błagalnym spojrzeniem.

Rhodey: Pepper, my mu nie pomożemy. Nie znamy się na tym, ale wiem kto może.
Pepper: Mamy ściągnąć doktorka i lekarkę?
Rhodey: Nie o nich myślałem.

Pokazał mi stronę ze szpitalem, który stosował bardzo nietypowe metody. Zajmował się eksperymentalną technologią. To mogła być szansa dla Tony’ego.

Pepper: Zabieramy go.

**Duch**

Sprawdzałem swój arsenał, aby rozpocząć nocne łowy. Akurat miałem Starka na muszce. Widziałem, że dzieciaki próbowały mu pomóc. Dziwne. Jeszcze go nie tknęliśmy. Wszystko stało się jasne, odnajdując puste miejsce po pluskwie.

Duch: Ktoś widział moją zabawkę?

Odpowiedziała mi cisza. Ponowiłem pytanie.

Duch: Czy któryś z was ruszał moje rzeczy?! Hej!
Whitney: Mogłeś ich bardziej pilnować.
Duch: Czyli to ty!

Przeniosłem się za jej plecy i wszedłem ręką w jej ciało. Ścisnąłem za serce.

Duch: Oddaj.
Whitney: Nie… brałam…ci. Przysięgam.
Duch: Hmm… To w takim razie kto?

Widziałem, że nie kłamie, a swoje spostrzeżenia skupiłem na Hammerze. Ten szczeniak irytował mnie od samego początku. Zamiast grzebać mu we flakach strzeliłem neurotoksyną. Błyskawicznie odczuł ją, padając na ziemię.

Duch: Ty pieprzony padalcu! Pytałeś się czy możesz zabrać?!
Justin: W… wziąłem, bo… Bo było zabawnie.

Stwierdził z głupawym uśmiechem. Mogłem go zabić. Mogłem, ale miał na nas haka. Gdyby nie on, wszystkie agencje rządowe siedziałyby nam na karku, a tego nikt nie chciał. Podałem mu odtrutkę.

Duch: Czucie wróci po kwadransie. Następnym razem nie będzie litości, Hammer.
Justin: Zabawne, ale… wiesz co? Dokonałem swego.
Duch: Widzę, ale to miało być później.
Whitney: Bez zbroi nic nie zrobi.
Whiplash: I tak go zniszczę, aż będą go wywozić w sosnowym pudle.
Mr. Fix: Panowie, spokojnie proszę. Po kolei. Prawda, Duchu?

Niechętnie przyznałem mu rację. Przez lornetkę spoglądałem na nieudolne ratowanie bohatera. Przepiękny widok.

Rozdział 3: W kraju kwitnącej wiśni

0 | Skomentuj
**Mr. Fix**

Hammer załatwił wszystkie formalności za nas i legalnie mogliśmy być w Japonii. Musiałem przyznać, że lokalizacja hotelu nadawała się do zamachu. Tylko czy Duch tak łatwo chciałby zabić Iron Mana? Czasem ciężko tę zjawę rozgryźć.
Gdy wszystko leżało na swoich miejscach, walizka zaczęła coś mruczeć z niezadowolenia.

Justin: Ktoś kota brał? Nikt nic nie wspominał o zapchlonych futrzakach.
Duch: Myślałem, że lubisz takie drapieżniki.
Justin: Aha! To twój sierściach!
Duch: Wypraszam sobie, Hammer. Ja mam tylko psa i tylko go tkniesz, a zostaniesz bez nerki.

Zaczynało być groźnie. Czekałem na ich cudowną reakcję, gdy odkryją kto tak naprawdę jest w środku.

Mr. Fix: Wy tak tylko się licytujecie. Może niech ktoś sprawdzi. Przygotuję sznur.
Duch: Pan Hammer jest chętny. Mam rację?

Włożył mu rękę przez ciało i ściskał kiszki. Skąd mogłem to wiedzieć? Ponieważ, aż zzieleniał. Niechętnie posłuchał się Ducha i otworzył walizkę. Nie mogłem powstrzymać tego głupiego uśmiechu.

Justin: Aaa!

Odskoczył jak porażony, a mój zabójca tylko rozwinął bicze. Najemnik śmiał się, gratulując pomysłu.

Whiplash: Naprawdę niewygodna ta walizka.
Justin: Co tu robi ta cholera?! Fix, co to ma znaczyć?!
Mr. Fix: Wakacje bez mojego sługi? To byłby błąd.

Zaśmiałem się, zaś dzieciak tylko się wściekł i wyszedł. Dobrze, że wszystko nagrało się w moim cybernetycznym oku. Uwielbiam technologię.

**Rhodey**

Tony musiał na siebie uważać, a zamiast tego miał ochotę na spacer po dzielnicy Shibuya. Cokolwiek próbowaliśmy mu powiedzieć, ten tylko zaprzeczał, kłamiąc nam w żywe oczy, że wszystko gra. Pepper też nie dała się na to nabrać.

Tony: Na co czekacie? Na oklaski?
Rhodey: Tony…
Tony: Ile razy mam wam powtarzać? Nic mi nie jest.
Rhodey: Bransoletka mówi co innego. Twoje serce potrzebuje odpocząć.
Pepper: Ma rację. Jutro też jest dzień, więc posiedźmy w hotelu.
Tony: Czemu wy mnie nie słuchacie?! Wiecie co? Pójdę sam.
Pepper, Rhodey: TONY!

No i zrobił to. Wyszedł. Zostawił nas. Nie wiedziałem co robić.

Pepper: Rhodey, czemu za nim nie biegniesz?
Rhodey: Tokio jest sporym miastem. Nie wiem, jak go znaleźć.
Pepper: GPS?
Rhodey: Na pewno wyłączył, żeby nam utrudnić zadanie.
Pepper: Ale troszeczkę za bardzo panikujesz.
Rhodey: Pepper, on miał zniszczony implant. Gdyby nie lekarka, byłby martwy!
Pepper: Wiem, bo Mallen był monstrum. Może… Może nie wracajmy do tego.

Kiwnąłem tylko głową. Zastanawiałem się czy istniał inny sposób na zlokalizowanie brata.

**Tony**

Włóczyłem się po centrum. Był spory ruch wśród ludzi oraz samochodów. Nie wiedziałem nawet, gdzie dokładnie idę. Chyba niepotrzebnie się uniosłem.

Tony: Ach! Idiota ze mnie.

Powiedziałem sam do siebie, bo nie wszyscy rozumieli angielski. Przez te krzaczki na nazwach ulic zatraciłem orientację w mieście. Rozglądałem się, szukając znajomego punktu.
Nagle ktoś na mnie wpadł.

Justin: Przepraszam.

Przepraszam? Kto to powiedział? Odwróciłem się, ale nikogo nie było. Pora skończyć te chodzenie donikąd i wrócić do nich. Odnalazłem drogę, przechodząc przez drzwi.
Gdy miałem dotknąć klamki, poczułem ukłucie w sercu. Coś na rodzaj wyładowania. Może z tego zmęczenia postradałem już zmysły.

Tony: Przepraszam… was.

Tyle powiedziałem siadając na łóżko. Przyjrzałem się bransoletce. Funkcje życiowe się załamywały, a nawet podskakiwały w górę i w dół.

Pepper: Co się dzieje?
Tony: Nic, Pep. Jesteście… źli?
Pepper: Rozumiemy cię, bo zawsze tak reagujesz.
Rhodey: Tony, powiedz prawdę. Coś się stało, prawda?
Tony: Sam… nie wiem.

Położyłem się na łóżku, próbując zapanować nad biciem serca.

Rhodey: Może powinien cię zbadać lekarz.
Tony: Nie… przyjechałem, żeby… zwiedzać… szpitale. Poza tym, nie znam… języka.
Pepper: O! Tak się składa, że przed wyjazdem nauczyłam się paru słówek.
Tony: Jakie?
Pepper: Jak się wita, dziękuje, przeprasza, prosi i żegna.
Tony: Pocieszające.

Odparłem z trudem. Czekałem aż samo minie.

**Justin**

Niektórzy w tej grupie to tacy idioci. Nie zauważyli, jak ukradłem urządzenie Ducha. Na mojego farta dopadłem Starka. Teraz tylko niszczyć. Powoli, ale bardzo boleśnie.

Rozdział 2: Ja, palmy i parasolki

0 | Skomentuj
**Pepper**

Długo czekaliśmy na Tony’ego. Już chciałam zrobić mu niespodziewany spam, który składałby się z tysiąca smsów, ale powstrzymałam się. W porę się pojawił. O dziwo był bardzo wesoły.

Pepper: A co cię tak bawi, Tony?
Tony: Nie uwierzycie czego się dowiedziałem.
Rhodey: Raczej nic złego, skoro szczerzysz się jak głupi do sera.
Pepper: No mów, mów. Nie trzymaj nas w niepewności.
Tony: Nasz kochany doktor Yinsen też wyjeżdża.
Pepper: I dobrze. Zasłużył sobie.
Tony: Ale nie sam.

Wybuchnął śmiechem. Nigdy nie widzieliśmy go w takim humorze. Nałykał się hormonów szczęścia?

Rhodey: Zaraz… Tylko mi nie mów, że jedzie do Japonii tak jak my.
Tony: Lepiej. Na Hawaje z doktor Bernes. Już pochwalił się koszulą w kwiaty.
Pepper: Poważnie?!

Teraz i my zaraziliśmy się jego radością. W punkcie teleportacyjnym ludzie już przenikali na inna stronę. Każdy z nas dostał środek na spowolnienie procesów życiowych. Chwyciliśmy się za ręce, przechodząc przez przejście.

Pepper: Wszyscy cali?
Rhodey: Jak najbardziej.
Pepper: Tony?
Tony: Bywało… gorzej.

Chwycił się za implant i ciężko oddychał. Pomogliśmy mu usiąść, a kontrola szybko sprawdziła nasze rzeczy.

Pepper: Dasz radę, skarbie. To minie.
Tony: Wiem.
Pepper: Poczekamy tu z tobą. Potem zameldujemy się w hotelu.
Tony: Nie, Pep. Idźcie… beze mnie.
Pepper: O nie. Jak wszyscy to wszyscy.
Tony: Spo… walniam… was
Rhodey: Stary, zostajemy tu. Nic nam nie ucieknie. Spokojnie.

**Whitney**

Obserwowałam Starka i jego przyjaciół z ukrycia. Udali się do Tokio, więc zjawiłam się w bazie, aby złożyć raport. Cała banda była gotowa do… wyjazdu? Fix trzymał jakąś metalową walizkę. Raczej tam ubrań nie zapakował.

Duch: Dokąd lecimy, Masque?
Whitney: Tokio.
Justin: O! Bardzo ciekawa lokalizacja. Jednak jedno ważne pytanie.
Whitney: Jakie?
Justin: Ma ze sobą zbroję?
Whitney: Raczej nie.
Duch: No to co, moi drodzy? Wybieramy się na wakacje.

Nikt nie radował się, a jedynie wyszedł z kryjówki, udając się do wyznaczonego punktu. Kogoś mi brakowało.

Whitney: Whiplasha nie bierzecie?
Mr. Fix: Spokojna głowa. Jest z nami.
Whitney: Gdzie?
Mr. Fix: Zobaczysz.

Był dosyć tajemniczy, ale no trudno się mówi. Po podanych lekach przeszliśmy przez punkt. Odprawa także przeszła bez zakłóceń. Na wszystko byliśmy przygotowani.

**Ho**

Udałem się z Victorią na Hawaje. Oboje potrzebowaliśmy odpocząć od tego gamonia. Użyte serum na podróż nieco nas osłabiło, lecz dało się to jakoś znieść. Zameldowaliśmy się w hotelu.

Dr Bernes: Czyli Tony był na badaniach przed podróżą?
Dr Yinsen: Tak i osobiście mu wygarnąłem wszystko co o nim myślę.
Dr Bernes: Wiesz, że to jeszcze dzieciak.
Dr Yinsen: Taa… Z miesiąc odpocznę od niego.
Dr Bernes: Ale wiesz, że można się teleportować w dowolne miejsce. Może cię odwiedzić.
Dr Yinsen: Cholera! Nie ma takiej opcji! Jak tylko się tu zjawi, to wrzucę go do rekinów!
Dr Bernes: Ho, ja tylko żartuję. Zrelaksuj się. Posłuchaj szumu fal. Pomyśl o piasku.

Popatrzyłem na nią z niedowierzaniem. Fakt, że chciała dobrze, ale to ani trochę nie uspokajało. Miałem ochotę jej powiedzieć co sądzę o takim gadaniu. Tak bardzo kusiło.

Dr Bernes: Będziesz pił drinki z parasolką. Poopalasz się. Opcji jest wiele.
Dr Yinsen: Powiedziałbym ci coś, ale nie chcę, żebyś była na mnie zła.
Dr Bernes: No wal, doktorku.
Dr Yinsen: Przy okazji musimy ograniczyć nasze relacje tylko do pracy.
Dr Bernes: A to niby czemu?
Dr Yinsen: Nie wiem co Tony’emu chodzi po głowie, ale jeszcze trochę i zacznie nas ze sobą swatać.

Nie sądziłem, że coś takiego powiem jej prosto w twarz. Bawiło ją to, a mnie ani trochę. Jednak pokusiłem się o wyjście na plażę. Usiadłem w cieniu, popijając drinka.

Dr Yinsen: Za miesiąc bez kłopotów.
Dr Bernes: I krojenia.
Dr Yinsen: Hej!
Dr Bernes: Jeśli już jedziemy na całego…

Zaśmiała się, stukając się szklankami. Popatrzyłem w bezchmurne niebo. Było całkiem przyjemnie. Trzeba było zdecydować się na to wcześniej.

**Tony**

Ból powoli stawał się do zniesienia, więc poszliśmy do hotelu. Tam rozpakowaliśmy walizki. Wciąż odczuwałem efekt tej substancji, ale nie miałem zamiaru leżeć. Byłem ciekaw jaki będzie plan na start.

Rozdział 1: Wakacje na morderstwo

0 | Skomentuj
**Duch**

Nie sądziłem, że tak wiele osób przyjmie moją propozycję. Madame Masque, Justin Hammer, Mr. Fix i Whiplash. Musiałem znowu na nich spojrzeć, aby zrozumieć, że naprawdę chcieli tego samego. Śmierci Iron Mana.

Duch: Wiecie zapewne czemu was tu sprowadziłem.
Justin: Chodzi o Starka. Wiadomo. Znasz moje zdanie, zjawo. Jestem za.
Duch: Ty tylko chcesz pozbyć się konkurencji, prawda?
Justin: Cóż… Nie będę owijał w bawełnę, przyjaciele.
Whiplash: Nie jesteśmy twoimi przyjaciółmi. Lepiej się módl, żebyś był ognioodporny.
Mr. Fix: Whiplash, bez złośliwości… To, kiedy zaczynamy?
Duch: Na razie czekamy. Masque, wiesz co robić.

Ta tylko zmieniła twarz i zniknęła. Byłem ciekaw czy wszystko pójdzie zgodnie z planem, choć niespodzianki dodają więcej frajdy.

**Tony**

Plan, żeby odpocząć od tego miasta i obowiązków bohatera wcale nie wydawał się taki głupi. Szczególnie, że Pepper nie pozwalała na dojście do słowa. Uwielbiałem jej charakter, choć piski z euforii były trochę nie do zniesienia.

Tony: Pep, starczy. Rozumiem, że to ważne.
Pepper: Przecież tyle razy ci mówiłam, abyś odpoczywał, a doktorek też nie lubi, gdy działasz mu na złość, choć dobrze, że nie wie kim jesteś, bo wtedy dałby ci dożywotni szlaban na wszystko co kochasz.
Rhodey: Pepper, dotarło do niego. Tak przy okazji, ile zjadłaś tych cukierków?
Pepper: Rhodey, bo cię zabiję.
Tony: Hej! Spokojnie. Wy spakujcie rzeczy, a ja idę do lekarza. Spotkamy się w punkcie teleportacyjnym.

Pożegnałem się z nimi i pojechałem do szpitala. Pierwszy raz odczuwałem taki dziwny spokój, ale te białe ściany zawsze powodowały ciarki. Bez względu na to, ile tu leżałem, nigdy nie przywyknę do tego miejsca.
Gdy dotarłem pod gabinet Yinsena, zapukałem.

Dr Yinsen: Wejść!

Zrobiłem tak jak chciał. Nie bardzo wiedziałem co powiedzieć. Doktorek bez kitla? Czyżby jakieś święto?

Dr Yinsen: No podejdź. Przecież nie gryzę.
Tony: Taa… Wiem.
Dr Yinsen: Coś nie tak?
Tony: Pan… wyjeżdża?

Spytałem, bo nigdy w życiu nie widziałem go w hawajskiej koszuli. Pakował wszystkie rzeczy do torby. To chyba sen albo i żart.

Tony: Doktorze?
Dr Yinsen: No lepiej mów mi, po co przylazłeś? Nie chcę się spóźnić.
Tony: Na co? Na randkę?
Dr Yinsen: Ostatni raz cię ratowałem, a Victorii też nie będę brał do asysty. Radź sobie sam.
Tony: Ej! Ja tylko żartuję.
Dr Yinsen: Jasne, jasne. To już nie mogę wyjechać na wakacje? Wykończyłeś mnie, dzieciaku. Przez ciebie zarywałem noce, nie mogłem nawet zjeść śniadania, bo mi się pchałeś na stół. I wiesz co ci powiem?
Tony: Co?

Zaczęło być groźnie. Bałem się co jeszcze mi powie.

Dr Yinsen: Jesteś powracającym problemem. Muszę go rozwiązywać codziennie. Chodzące puzzle, które rozsypują się na coraz mniejsze fragmenty.
Tony: Ciekawe porównanie, ale właśnie… Ja też wyjeżdżam.
Dr Yinsen: Och! Co za ulga. A gdzie dokładnie?
Tony: Japonia. Tamte strony.
Dr Yinsen: Dobry wybór.
Tony: Wiem, bo to ciekawy kraj.
Dr Yinsen: Nie dlatego dobry.
Tony: No to czemu?
Dr Yinsen: Bo będziesz daleko ode mnie.

Zaśmiał się głupawo, a ja czułem się zażenowany. Jednak to w sumie cieszyłem się z tak jego dobrego humoru.

Dr Yinsen: Dobra. Koniec żartów. Zróbmy te badania.
Tony: Przejdźmy ten rytuał, doktorku.
Dr Yinsen: Uduszę cię kiedyś.

Widziałem zwątpienie na jego twarzy. Zamilkłem, a on zrobił podstawowe badania. Nie widziałem, żeby miał powody do obaw. Zapisał wyniki na tablecie i usiadłem przed nim.

Dr Yinsen: Możesz przejść przez punkt, ale pamiętaj, że może dojść do niespodzianek.
Tony: Jakich?
Dr Yinsen: To w końcu teleportacja i dostaniesz środek na spowolnienie procesów życiowych. Możesz czuć się słaby.
Tony: Ale już nie muszę się ładować.
Dr Yinsen: Kto wie czy do tego nie powrócisz?
Tony: To żart, prawda?
Dr Yinsen: Hmm… I tak i nie. Bezpiecznej podróży, Tony.
Tony: I wzajemnie.

Uśmiechnąłem się dziękując za wszystko. Zabrałem to co potrzebowałem, kierując się do wyjścia. O mały włos, a dostałbym drzwiami. Nie spodziewałem się tu lekarki. Także bluzka w kwiaty. Zaniemówiłem, choć fakty same się do siebie kleiły.
Po opuszczeniu szpitala, zacząłem się śmiać. Starałem się jakoś pohamować, lecz uśmiech nie znikał mi z twarzy.
~~~~~**~~~~~~
Ta przerwa była konieczna do zakończenia kolejnego opo. Nie wiem co będzie dalej z blogiem. Teraz stoi nad nim wielki pytajnik. Także witam w kolejnej historii o Iron Manie.

Bajeczka: Po stronie losu

0 | Skomentuj

Tony wraz z przyjaciółmi skończył Akademię Jutra. Postanowili uczcić to udając się do domu Rhodesów. Tam już Roberta z Virgilem oraz Howardem przywitała nastolatków. Gratulowali im końca edukacji w szkole średniej. Oczywiście każdy pytał o dalsze plany. Usłyszeli trzy z nich. Praca w Stark International, którą godziłby ze studiowaniem na M.I.T., Akademia Lotnicza i szkolenie na agentkę T. A. R. C. Z. Y. Howard z dumą spojrzał na nich. Wspólnie zrobili zdjęcie, upamiętniając ten dzień. Roberta nalegała, aby nie obijali się zbytnio, a przede wszystkim bawili się z umiarem. To mówiąc skierowała słowa do Tony'ego, który tylko czekał, żeby związek z Pepper posunął się o krok dalej. Wspólnie wnieśli toast, ciesząc się z takiego obrotu spraw.
Po uroczystym stuknięciu się lampką szampana, geniusz usłyszał pisk w uszach. Z przerażeniem spoglądał na wszystkich. Howard podszedł do syna, pytając o samopoczucie. Ten stwierdził, że słabo, aż runął na podłogę. Prawniczka od razu wybrała numer do specjalisty, czyli Ho Yinsena. Chłopak, leżąc na plecach trzymał się za implant. Nie potrafił nic powiedzieć, lecz czuł, jak zanikają jego siły życiowe. Dziewczyna chwyciła go za rękę, błagając o to, aby dzielnie walczył. Nikt nie rozumiał co się z nim działo, gdyż nic nie wskazywało na problemy z implantem. 
Po chwili pojawił się lekarz, każąc nastolatkom o opuszczenie pokoju. Niechętnie się zgodzili i wraz z Virgilem wyszli do innego pomieszczenia. Młody Stark z trudem utrzymywał przytomność. Jednak jego odczucia były bardzo ważne. Spytał się o ból, a także czy przestrzega danych mu zaleceń. Nastolatek pokręcił głową. Doktor z niedowierzania spojrzał na wszystkich, choć już cisnęła się wiązanka wulgaryzmów. Na szczęście w porę się pohamował. Przystąpił do działania. Prosił, żeby nie zamykał oczu. Tony usiłował zatrzymać opadające powieki. Przeprosił jedynie, winiąc się za to co zrobił.
Gdy Ho zapytał go, co takiego uczynił, nie otrzymał odpowiedzi. Serce zaprzestało pracy. Wiedział, iż to była sytuacja krytyczna. Kazał Howardowi uciskać pompę, aby w ten sposób wspomóc ratowanie dzieciaka. Oboje z wielką determinacją walczyli o jedno życie. Nieudane próby tylko wycisnęły z nich siły. Lekarz zdecydował się na nietypowe rozwiązania. Podał mieszankę, która momentalnie zadziałała, przywracając bicie organu. Tak zwany geniusz ocalał. Jednak to nie był koniec. Musieli odnaleźć przyczynę. Specjalista szukał powodu. No i znalazł. Przyjrzał się bliżej, dostrzegając niewielką ilość kylitu. To nasuwało jedną myśl. Rozrusznik coraz bardziej ubywał na mocy. Ojciec chorego spytał co można zrobić. Ten niezbyt chciał rozmawiać o koniecznym zabiegu. Zawołał Rhodey'go, a dorosłym kazał odejść. Panikarz nie rozumiał co mógłby zdziałać, choć pytanie o metal rozwiało wszelkie możliwości. Nalegał, aby przynieśli tyle ile znajdą w laboratorium. Chłopak pospiesznie wybiegł wprost do fabryki. Wstukał kod, rozejrzał się po bazie i.… wrócił. Podał kylit lekarzowi, prosząc, żeby nie pozwolił mu umrzeć. Yinsen zażartował, bo ich gamoń nie ma tu nic do gadania. Ponownie przywołał Howarda. Podpisał wymaganą zgodę na zabieg. Wszystko wydawało się być w porządku, lecz los wybrał inne karty. Bunt serca wskazały nieregularne linie. Czym prędzej został zaintubowany i zabrany do karetki. Zamknął ją i tam rozpoczął zabieg. Miał ograniczoną ilość rąk do pomocy, a także narzędzi. Całość trwała dwie długie godziny. Na tyle długie, że mężczyzna odczuł zmęczenie. Powiedział do Tony'ego, iż na następny raz niech poprosi Mikołaja o mózg, gdyż takie zabawy kiedyś zakończą się krzyżykiem na cmentarzu.
Nagle dostrzegł lekki uśmiech chłopaka. Nie skomentował tego i usnął. Koniec.
~~~~~~~~~***~~~~~
No i tyle na razie. Robimy przerwę. Zawieszam bloga, bo jak na razie nawet niezbyt jest co wstawiać.

Bajeczka: Dwie twarze

0 | Skomentuj


Dawno, dawno temu była sobie odważna dziewczyna o imieniu Rose Morgenstern. Jej marzeniem było poznać bohatera, którego znał cały lud. A był nim Tony Stark. Słyszała o jego poczynaniach oraz wielkim sercu, którym obdarzył ludzi. Jednak nikt nie znał całej prawdy o nim. Za dnia bohater, zaś w cieniu księżyca zmieniał się w bandytę. Napadał na wioski, kradnąc wszystko co było cenne. Nikt nie wiedział, że jeden człowiek miał dwa oblicza. Rose chciała rozwiązać tę zagadkę, ale pewnie zapytacie. Dziesięciolatka i zabawa w detektywa? Otóż właśnie.
Jeszcze przed zachodem słońca rozpoczęła szukanie poszlak. Wypytywała ludzi co widzieli. Wszystko zapisywała w niewielkim notatniku. Zajęło jej to dwa tygodnie. Zmęczona udała się do swojego łóżka, aby Morfeusz zadbał o jej sny. 
Gdy chciała zamknąć oczy, usłyszała czyjeś kroki. Pomyślała wtedy, iż dopadnie bandytę. Z tym też celem zaszyła się w szafie, czekając na właściwy moment. I tak czekała. Z minuty na minutę serce przyspieszało. Mimo wszystko ciekawość dodawała jej odwagi. W końcu każde dziecko chce znać odpowiedź na każde możliwe pytanie. 
Nagle ktoś otworzył drzwi. Wszedł do środka. Natychmiast wyskoczyła z szafy, krzycząc, że wpadł w pułapkę. Dopiero później zorientowała się, że to jej mama przyszła, aby życzyć kolorowych snów. Rose nieco się speszyła i jąkając usiłowała podziękować. Na marne. Rodzicielka tylko uśmiechnęła się i wyszła, chociaż była ciekawa, skąd takie skrępowanie u córki.
Noc zapowiadała się na spokojną. Odczucie dziewczyny okazało się zgubne. Ponownie poczuła obecność jakiejś osoby w pokoju. Męski głos spytał jej, dlaczego tak usilnie go szuka. Nie wiedziała co odpowiedzieć, więc podeszła do niego. Spojrzała mu w oczy. Coś jej mówiło, aby dotknąć jego twarzy. Mężczyzna od razu chwycił dłoń rudzielca, nalegając na zaprzestanie poszukiwań. Jednak ona pragnęła zrozumieć kto znajduje się pod maską. Dlaczego przypomina bohatera, bawiąc się w łotra? Czemu jego serce nieco skute lodem przepełniały promienie słońca? Zadając mu te pytania tylko cisza była odpowiedzią. Spytała zatem inaczej. Kim tak naprawdę jest? Tajemniczy osobnik zdjął maskę, pokazując swoją tożsamość. Rose była w szoku. Nic dziwnego, gdyż jej odczucia były prawdziwe. Chłopak opowiedział jej, iż to klątwa rzucona przez wiedźmę. Wszystko przez to, że rodzice jego zniszczyli wioskę pełną ludzi. Żyjących uczciwie. Szukał pomocy, aż zamierzał pogodzić się, że będzie zarówno bohaterem jak i wrogiem ludu. Dziewczynka podeszła do małej biblioteczki, próbując odnaleźć zaklęcie, które złamie urok. Chłopak prosił, żeby go nie szukała, gdyż takie coś nie da się zniszczyć paroma słowami. Zignorowała jego wypowiedź, skupiając się na jego wzroku. Wyemanowała energię w dłoni. Prosiła, aby zaufał jej, choć takie czary robiła pierwszy raz. Tony zgodził się, podchodząc bliżej. Poczuł coś dziwnego, kiedy moc dziewczyny dotknęła serca. Lód pękał, zaś promienie słońca roztapiały zimno. 
Po chwili twarz chłopaka uległa zmianie. Zupełnie tak, jakby ta druga połowa odeszła w zapomnienie. Chciał podziękować, lecz nawet nie zdążył wypowiedzieć tych słów, opadając z sił. Rodzice na dźwięk huku zjawili się błyskawicznie w pokoju. Od razu zarzucili córkę pytaniami. Ona nie powiedziała nic. Tylko wskazała na bohatera. Dorośli bez słowa zabrali go tam, gdzie jego miejsce. Do domu. 
Na następny dzień Tony obudził się. Czuł przyjemną różnicę. Wychodząc do ludzi rozpatrywał się za dziewczyną. Ich spojrzenia się spotkały. Obdarowali się uśmiechem. Koniec.
~~~~~~***~~~~
Bajeczki są krótkimi formami na rozgrzewkę. Chciałam wrócić do pisania. No i... udało się. Jednak nie da się pisać w spokoju. Pozdrawiam wszystkich, którzy lubią wbijać w najlepszym momencie.

Bajeczka: Obietnica

0 | Skomentuj

Ciężko jest żyć po stracie najbliższej ci osoby. Tony z trudem znosił bycie sierotą. Długo czekał w sierocińcu, aż wreszcie ktoś się pojawił. Rodzina Rhodesów. Pamiętał ich. W końcu Rhodey chodził z nim do przedszkola. Cieszył się, że mógł go ponownie spotkać. Oboje wydorośleli. Nie byli tymi samymi dziećmi co wtedy. Każde o innych cechach, ale jedna rzecz się nie zmieniła. Nadal byli przyjaciółmi. Tony nie wiedział co mu powiedzieć. Roberta załatwiła wszelkie papiery i w trójkę udali się do domu. Miał swój własny pokój. Mógł go urządzić jak tylko chciał.
Przez pierwsze dni siedział tylko tam. Jedzenie zanosili mu na górę. Za każdym razem przepraszał ich za swoje zachowanie, ale nikt nie miał mu tego za złe. 
Kolejne dni były łatwiejsze do przetrawienia. Nawet wyszedł z domu, aby porozmawiać z przyjacielem. Dowiedział się wiele o tym, ile go minęło. Oczywiście nie obyło się bez wspomnienia o wypadku. Na to wspomnienie pojawił się ból w klatce piersiowej. Nie mógł oddychać. Przeżywał to samo piekło na nowo. Rhodey widząc go w takim stanie zabrał do szpitala. Odpowiedni lekarz zajął się nim, podając leki. Chłopak przespał resztę dnia. Roberta była zła na syna, że mu mówił o tak trudnych rzeczach. Doktor Yinsen jedynie obserwował nastolatka. Wiedział, że wiele przeszedł i potrzebował pomocy. Nie tylko medycznej. Z tego też powodu poprosił Victorię Bernes o konsultację. 
Kobieta na następny dzień zjawiła się. Rozmawiała z chłopakiem, próbując mu pomóc. Niestety, lecz on zamknął się na nowo. Nie dopuszczał do siebie nikogo. Ho nie widział, aby go trzymać dłużej w szpitalu, bo serce biło rytmem. Serce tak, lecz nie życie. 
Mijały kolejne dni, a Tony przestał rozmawiać. Nie jadł, nie pił. Tylko raz na jakiś czas wychodził do łazienki. Dobijał go fakt, że nie mógł nic zmienić. Obwiniał się, bo gdyby nie stworzyłby zbroi, jego ojciec nie musiałby z nim lecieć do domu. Nie byłoby żadnego powodu. Miał dosyć całego życia, a koszmary wracały, mieszając mu w głowie. 
Po następnych dwóch stracił głos. Wielka gula pojawiła się w gardle i nic nie mógł z siebie wytłumić. Pewnej nocy zbudził go alarm z bransoletki. Niby czuł ten ucisk w klatce piersiowej, ale był na ból obojętny. Jednak nie jego bliscy. Tym razem Roberta interweniowała. Widziała, że musiał naładować implant, dlatego zabrała go na rękach do laboratorium. Zbroja była ukryta, więc nie widziała sekretu. Położyła go na kanapę, podłączając mechanizm do ładowania. Jednak to nie działało. Chłopak odpłynął. Ledwo był wyczuwalny puls. Kobieta zastanawiała się o co może chodzić. Była przerażona, więc zabrała go do szpitala.
Yinsen natychmiast wziął chłopaka na zabieg, stymulując bicie serca. Chciał je przywrócić do porządku. Nie udawało mu się, więc po godzinie powiedział diagnozę. Tony umiera. Serce kobiety rozdarło się na milion kawałków. Mogła tylko patrzeć, jak znika jego życie. 
Nagle nastąpiło zatrzymanie akcji serca. Lekarz starał się jak mógł go uratować, ale ta walka była przegrana na samym początku. Nie powiedział tego nikomu i zatrzymał to w sekrecie. Tony poprosił go o coś, gdy dowiedział się, że życie z implantem będzie naprawdę trudne. I zrobił to. Ulżył mu w cierpieniu.
© Mrs Black | WS X X X