**Rhodey**
Agenci pilnowali nas, abyśmy nie krążyli po helikarierze. Generał bał się przecieku. Nie mogłem powiedzieć bratu czego się dowiedziałem. Mógłby zareagować dość impulsywnie, a wystarczył niewielki stres, żeby go wpędzić do grobu. Z trudem siedziałem na łóżku, zaś ojciec Pepper został ze mną.
Rhodey: Mogę być sam, ale dziękuję za dotrzymanie mi towarzystwa.
Virgil: Ocaliłeś moje dziecko. Nie wiem jak mogę ci się odwdzięczyć.
Rhodey: Ocaliłem? Jest w komorze prawie bez życia! To kalectwo!
Virgil: Nieprawda. Dałeś jej szansę, że może żyć.
Rhodey: Generał Fury i tak uciszy sprawę.
Virgil: Bo boi się pozwu, a utrata zaufania to mocny cios.
Miał rację. Nick Fury czuł strach. Nie bardzo wiedziałem co mogłem zrobić. Tak bardzo chciałem pomóc przyjaciółce. Wiedziałem, że nadal miała szanse na przeżycie.
Nagle usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Wreszcie zobaczyłem mamę.
Roberta: Musiałam trochę popytać lekarki o wasze wypisy. Przy okazji jak się czujesz?
Rhodey: Pół na pół.
Roberta: To znaczy?
Virgil: Cała ich misja była testem, który miał sprawdzić, czy kryminalistka stała się dobra.
Roberta: Żartujesz sobie?
Nie odezwaliśmy się ani słowem. Tylko przytaknęliśmy. Musiałem zmienić temat, bo krew mnie zalewała od środka.
Rhodey: A Tony?
Roberta: Szybko zdrowieje, ale i tak dostaniecie wypis za tydzień.
Rhodey: Za tydzień?
To mnie wkurzyło jeszcze bardziej. Nie zamierzałem dłużej tu tkwić. Wyszedłem z sali pod pretekstem pójścia do łazienki. W innym wypadku nie byłbym wypuszczony z tego „więzienia”.
**Tony**
Pierwszy raz od dawna miałem okazję porozmawiać szczerze z Robertą. Powiedziałem jej o Iron Manie oraz przeprosiłem za wszelkie kłamstwa. Na szczęście nie gniewała się za to. Bardziej przejęła, że tak ryzykowałem własnym życiem.
Gdy tak myślałem nad tym co zrobię po powrocie do domu, ktoś wszedł do sali. Myślałem, że to lekarka. Myliłem się.
Tony: Rhodey?
Rhodey: Musimy pogadać.
To zabrzmiało dość poważnie. Nieco się bałem co mogłem usłyszeć. Poprawiłem się na łóżku, wskazując mu na krzesło obok.
Tony: Opowiadaj.
Rhodey: Tylko mi nie odleć. To nie są dobre wieści.
Tony: Spokojnie. Już mi lepiej. No wal. Co to takiego strasznego?
Rhodey: Chodzi o misję.
Zaciekawił mnie. Nie powiem. Nie przerywałem mu, więc słuchałem o co dokładnie mu chodziło.
Rhodey: Blefował, bo nie było żadnej energii.
Tony: Ale Whitney…
Rhodey: Ona była tam więziona, ale… Ale to nie wszystko.
Tony: To znaczy? Rhodey, nic nie ukrywaj. Bądź szczery.
Nalegałem na nurtujące odpowiedzi.
Rhodey: Byliśmy tam zabrani do testu. Chciał wiedzieć, czy Whitney stała się dobra.
Tony: Nie wierzę.
Rhodey: To uwierz.
Tony: Jest coś jeszcze, prawda?
Kiwnął tylko głową, a potem ją spuścił na ziemię. Coś się musiało stać. Lekko zakuło mnie w klatce piersiowej. Próbowałem panować nad sobą, choć przychodziło mi to z trudem.
Rhodey: Nie będę cię dodatkowo denerwować.
Tony: Jak zacząłeś, to dokończ. No i gdzie Pep? Widziałeś ją?
Rhodey: Właśnie o nią mi chodzi.
Tony: Rhodey?
Rhodey: Trzymają ją w komorze. Ona… Ona może się już nie obudzić.
Tony: Nie… Nie! To kłamstwa!
Rhodey: Przepraszam, ale wiem jak bardzo ci na niej zależy.
Jego słowa już do mnie nie docierały. Jedynie szum. Cały obraz się rozlał w jedną plamę, zaś ból wzrósł na sile. Nie mogłem oddychać. Opadłem, zatracając się w czerni.
**Rhodey**
Cholera. Wiedziałem, że nie powinienem mu mówić wszystkiego. Jednak nie mógł być okłamywany.
Rhodey: Tony, słyszysz mnie?
Sprawdziłem, czy reagował. Ani trochę, zaś puls niebezpiecznie spadał w dół.
Rhodey: Pomocy! Potrzebny lekarz! Prędko!
Agenci pilnowali nas, abyśmy nie krążyli po helikarierze. Generał bał się przecieku. Nie mogłem powiedzieć bratu czego się dowiedziałem. Mógłby zareagować dość impulsywnie, a wystarczył niewielki stres, żeby go wpędzić do grobu. Z trudem siedziałem na łóżku, zaś ojciec Pepper został ze mną.
Rhodey: Mogę być sam, ale dziękuję za dotrzymanie mi towarzystwa.
Virgil: Ocaliłeś moje dziecko. Nie wiem jak mogę ci się odwdzięczyć.
Rhodey: Ocaliłem? Jest w komorze prawie bez życia! To kalectwo!
Virgil: Nieprawda. Dałeś jej szansę, że może żyć.
Rhodey: Generał Fury i tak uciszy sprawę.
Virgil: Bo boi się pozwu, a utrata zaufania to mocny cios.
Miał rację. Nick Fury czuł strach. Nie bardzo wiedziałem co mogłem zrobić. Tak bardzo chciałem pomóc przyjaciółce. Wiedziałem, że nadal miała szanse na przeżycie.
Nagle usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Wreszcie zobaczyłem mamę.
Roberta: Musiałam trochę popytać lekarki o wasze wypisy. Przy okazji jak się czujesz?
Rhodey: Pół na pół.
Roberta: To znaczy?
Virgil: Cała ich misja była testem, który miał sprawdzić, czy kryminalistka stała się dobra.
Roberta: Żartujesz sobie?
Nie odezwaliśmy się ani słowem. Tylko przytaknęliśmy. Musiałem zmienić temat, bo krew mnie zalewała od środka.
Rhodey: A Tony?
Roberta: Szybko zdrowieje, ale i tak dostaniecie wypis za tydzień.
Rhodey: Za tydzień?
To mnie wkurzyło jeszcze bardziej. Nie zamierzałem dłużej tu tkwić. Wyszedłem z sali pod pretekstem pójścia do łazienki. W innym wypadku nie byłbym wypuszczony z tego „więzienia”.
**Tony**
Pierwszy raz od dawna miałem okazję porozmawiać szczerze z Robertą. Powiedziałem jej o Iron Manie oraz przeprosiłem za wszelkie kłamstwa. Na szczęście nie gniewała się za to. Bardziej przejęła, że tak ryzykowałem własnym życiem.
Gdy tak myślałem nad tym co zrobię po powrocie do domu, ktoś wszedł do sali. Myślałem, że to lekarka. Myliłem się.
Tony: Rhodey?
Rhodey: Musimy pogadać.
To zabrzmiało dość poważnie. Nieco się bałem co mogłem usłyszeć. Poprawiłem się na łóżku, wskazując mu na krzesło obok.
Tony: Opowiadaj.
Rhodey: Tylko mi nie odleć. To nie są dobre wieści.
Tony: Spokojnie. Już mi lepiej. No wal. Co to takiego strasznego?
Rhodey: Chodzi o misję.
Zaciekawił mnie. Nie powiem. Nie przerywałem mu, więc słuchałem o co dokładnie mu chodziło.
Rhodey: Blefował, bo nie było żadnej energii.
Tony: Ale Whitney…
Rhodey: Ona była tam więziona, ale… Ale to nie wszystko.
Tony: To znaczy? Rhodey, nic nie ukrywaj. Bądź szczery.
Nalegałem na nurtujące odpowiedzi.
Rhodey: Byliśmy tam zabrani do testu. Chciał wiedzieć, czy Whitney stała się dobra.
Tony: Nie wierzę.
Rhodey: To uwierz.
Tony: Jest coś jeszcze, prawda?
Kiwnął tylko głową, a potem ją spuścił na ziemię. Coś się musiało stać. Lekko zakuło mnie w klatce piersiowej. Próbowałem panować nad sobą, choć przychodziło mi to z trudem.
Rhodey: Nie będę cię dodatkowo denerwować.
Tony: Jak zacząłeś, to dokończ. No i gdzie Pep? Widziałeś ją?
Rhodey: Właśnie o nią mi chodzi.
Tony: Rhodey?
Rhodey: Trzymają ją w komorze. Ona… Ona może się już nie obudzić.
Tony: Nie… Nie! To kłamstwa!
Rhodey: Przepraszam, ale wiem jak bardzo ci na niej zależy.
Jego słowa już do mnie nie docierały. Jedynie szum. Cały obraz się rozlał w jedną plamę, zaś ból wzrósł na sile. Nie mogłem oddychać. Opadłem, zatracając się w czerni.
**Rhodey**
Cholera. Wiedziałem, że nie powinienem mu mówić wszystkiego. Jednak nie mógł być okłamywany.
Rhodey: Tony, słyszysz mnie?
Sprawdziłem, czy reagował. Ani trochę, zaś puls niebezpiecznie spadał w dół.
Rhodey: Pomocy! Potrzebny lekarz! Prędko!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi