Rozdział 4: Nigdy więcej kłamstw

**Rhodey**

Ostatnie lekcje minęły dość szybko. Nadal dziwił mnie fakt braku przypomnienia o naładowaniu implantu. Jednak wyglądał w porządku. Nie licząc tego, że ciągle się obwiniał z tego samego powodu. Wyszliśmy ze szkoły, kierując się do domu. Taki był zamiar, ale on szedł w innym kierunku.

Rhodey: Mamy wracać do domu. Słyszałeś mamę.
Tony: Muszę iść do szpitala.
Rhodey: Co się dzieje?
Tony: No już tak nie matkuj! Muszę wiedzieć co z tatą Pepper.
Rhodey: Nie dowiesz się tego. Nie jesteś nikim z rodziny. Nic ci nie zdradzą.
Tony: To się jeszcze okaże.

Nie miałem innego wyjścia jak iść z nim. Może przy okazji wpadłby do doktorka na badania kontrolne. Unikał go jak tylko mógł, wykręcając się na trylion sposobów.

Rhodey: Tylko niczego nie kombinuj, jasne?
Tony: O co ci chodzi?
Rhodey: O twoje drugie życie.

Nie powiedziałem tego wprost, bo byliśmy na ulicach Nowego Jorku. Każdy mógł podsłuchać, gdyby go kusiło o czym rozmawiamy. Nikt nie powinien wiedzieć o tym kto tak naprawdę znajduje się pod zbroją Iron Mana.

Tony: I tak będę jej szukał. Sprawdzę każdy najmniejszy kawałek miasta. Znajdę ją, rozumiesz? Znajdę i sprowadzę do domu.
Rhodey: Tony, musisz się oszczędzać. Pamiętaj o zaleceniach. Żadnego przeciążania serca i stresu.
Tony: Znajdę ją.

Chyba mnie kompletnie nie słuchał. Ignorował każde moje słowo. Nie pozostało mi nic innego jak dopilnować, żeby obeszło się bez kłopotów. Weszliśmy do budynku dość spokojnie, chociaż białe ściany zawsze przyprawiały o dreszcze. Sam je czułem, bo przypominały mi ten feralny dzień. Ten sam, gdy Tony walczył o życie. Powoli szliśmy po korytarzu, szukając znajomego lekarza.

**Roberta**

Trzy godziny tam tkwił, choć reanimacja zakończyła się wcześniej. Nie wiedziałam co o tym myśleć. Dopiero kiedy Ho wyszedł z sali, mogłam z nim pomówić.

Dr Yinsen: Nie tutaj. Chodźmy w bardziej cichsze miejsce.
Roberta: Powiesz mi co się dzieje?
Dr Yinsen: Wszystko ci wytłumaczę.

Poszłam zaraz za nim do jednej z kawiarenek na oddziale. Usiedliśmy przy stole i w milczeniu oczekiwałam na początek rozmowy. Trochę to trwało, aż wreszcie rozwiązał swój język.

Dr Yinsen: Powiem tak. Najgorsze za nim.
Roberta: Wiem, że znowu łamiesz zasady, bo nie powinieneś mi mówić o tym, ale…
Dr Yinsen: Roberto, to żaden problem. Jest twoim przyjacielem dość bliskim, więc rozumiem to.

Ciągle był poważny, a zwykle żartował sobie. Nie poznawałam go.

Roberta: Co z nim?
Dr Yinsen: Jest stabilny. Na razie, gdyż we krwi krąży jakaś dziwna substancja. Muszę się skonsultować z toksykologiem. Podana odtrutka nie pomogła.
Roberta: Nawet nie wiem co to była za akcja.
Dr Yinsen: Ja też nie wiem. Wiem tylko, że obrażenia są bardzo poważne. Nie jestem w stanie określić, ile będę go składał do kupy.
Roberta: Virgil jest silny. Ostatnio zniósł oparzenia. Teraz też da radę.
Dr Yinsen: Mam taką nadzieję.

Po chwili usłyszałam dźwięk z jego kieszeni. Wyjął pager, bo dostał sygnał z jakiejś sali.

Roberta: Obowiązki wzywają?
Dr Yinsen: Nie ma nudy w szpitalu, Roberto.

Wstaliśmy z miejsc i się rozdzieliliśmy. Ja poszłam w stronę wyjścia, a on na inny oddział. Bodajże cyberchirurgia. Ciekawe co dzieciaki porabiały. Akurat, gdy o nich pomyślałam, to spotkałam ich na korytarzu.

Roberta: Co wy tu robicie? Nie rozumiecie co to znaczy „iść do domu”?
Rhodey: Przepraszamy, mamo.
Roberta: No nic. Wracamy do domu.
Tony: Co z ojcem Pepper?

Wiedziałam, że o to zapyta. Nie dawała mu spokoju odpowiedź z rana. Kłamać również nie mogłam.

Roberta: Doktor Yinsen zajął się nim i próbuje go doprowadzić do porządku. Potrzebuje sporo czasu, żeby wydobrzeć.
Tony: Aż tak… źle?
Roberta: Robi co może. Nie martw się. Zajmij się sobą.
Rhodey: Od rana nie naładował implantu.
Tony: Rhodey, musiałeś?
Roberta: Jak to nie naładowałeś?

Nie rozumiałam co mówił, a wyglądał na dość żywego. Chwyciłam go za rękę, patrząc na bransoletkę. Alarm nie był wyciszony. Coś tu nie pasowało.

Roberta: Musi to zobaczyć lekarz. Teraz nie uciekniesz.
Tony: Nic mi nie jest.
Rhodey: Tony, proszę cię.
Tony: Przecież mówię. Wszystko gra.
Roberta: Poproszę cię grzecznie, żebyś poszedł do doktora Yinsena na badania. Jeśli sam tego nie zrobisz, zabiorę cię tam siłą.
Tony: Powiedziałem. Nic mi nie jest!
Roberta, Rhodey: TONY!

Dość szybko wybiegł ze szpitala, a nie powinien tego robić. Czasem do tego chłopaka nie miałam sił. Jednak obiecałam jego ojcu, że zajmę się nim, gdyby był pozostawiony sam sobie.

Rhodey: Mam za nim biec?
Roberta: Zaraz sam tu wróci albo ktoś go przyniesie.
Rhodey: Mamo?
Roberta: Ma bardzo słabe serce.

Usiadłam na korytarzu razem z synem, czekając na powrót Tony’ego. Tym razem się nie wymknie.

**Tony**

Byłem wściekły na swoich bliskich. Fakt, że to zastępcza rodzina, ale wiele dla mnie znaczyli. Nie chciałem, aby coś im się stało. Udałem się do zbrojowni. Miałem zamiar pozbyć się emocji przez tworzenie ulepszeń do zbroi. Jednak nie było mi to dane, gdyż rozległ się alarm. Podbiegłem do fotela, analizując sygnaturę.

Tony: Whiplash?

Oniemiałem z przerażenia. Jakim cudem jeszcze żył? To nie mogło być możliwe. Chyba, że Fix stworzył następnego. Nie potrafiłem siedzieć na miejscu i uzbroiłem się, wylatując z bazy za współrzędnymi wroga. Niebo było zachmurzone, aż waliło błyskawicami.
Nagle oberwałem w plecy, aż uderzyłem o budynek. To było dość mocne, choć wszystkie kości miałem w całości. Kończyny również. Powoli podniosłem się, dostrzegając wroga.

Tony: Szybko wróciłeś. Czyżbyś się za mną zatęsknił?
Pepper: Pora na rewanż, Iron Manie.

Ponownie oberwałem jakimiś bombami. Tego u niego nie znałem. Był inny. Zmieniony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X