Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Biegnąc bez namysłu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Biegnąc bez namysłu. Pokaż wszystkie posty

Szósteczka: Szczęśliwie powrócmy na nasze śmieci

0 | Skomentuj

UWAGA! BARDZO DZIWNY ROZDZIAŁ! OSTRZEGAM! CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!

**Gin**

Ledwo przyszliśmy do tego starego pierda, a on już miał czelność się ze mnie śmiać. No tak. To już któryś raz z kolei znajduję się w innym ciele. Jeśli on nie odwróci procesu, to kto? Musiałem liczyć na to, że jakaś jego maszyna pomoże. Tylko, że... W warsztacie znajdowały się wyłącznie części do robotów oraz zwykły szmelc.

Gengai: Widzę, że znowu masz niewiarygodne szczęście poczuć się w innej skórze. Jednak nie przypominam sobie, aby tacy ludzie chodzili po dzielnicy Kabuki.
Kagura: Oni przenieśli się w czasie, my w nich uderzyliśmy, aż doszło do zamiany ciał.
Gengai: Hmm...
Gin: Coś na to poradzisz, prawda? Prawda?

Błagałem na kolanach, bo nie zamierzałem tkwić w ciele z tym badziewiem na baterię. Już wolałem być cukrzykiem i jeść jeden deser na tydzień.

Shinpachi: Pomożesz nam?
Gengai: Hmm... Pierwszy raz mam do czynienia z innym wymiarem. Kosmici to inna bajka, ale... Z trudem się wam przyznam, lecz nie znam żadnego rozwiązania.
Tony: Czy pan mówi na serio? My musimy wrócić do naszych czasów w naszych ciałach!
Rhodey: Właśnie! Moja mama się wścieknie jak zauważy, że nie przyszedłem na czas.
Pepper: Nawet nie będę wspominać, że mamy szkołę na głowie.
Gengai: Oj! Dzieciaki, dajcie mi pomyśleć.

Poszedł na stronę, a my czekaliśmy. Czekaliśmy wystarczająco długo, aż nowa Kagura nie zamierzała siedzieć cicho. Zaczęła katować nas swoim gadulstwem.

Kagura: Ale skoro jest mechanikiem i jakimś tak wynalazcą, a przy zamianie dusz nam pomógł, to może teraz też znajdzie jakiś sposób. Zresztą, nie mamy zbyt wiele czasu, więc trzeba się pospieszyć.

Gin: Tony, czy wasza przyjaciółka tak zawsze nawija?
Tony: Heh! Bez przerwy. Przyzwyczaisz się z tak może... rok?
Gin: Co? Nie! Nie ma mowy! Chcę moją Kagurę z powrotem! STARY PRYKU, ILE JESZCZE?!

Straciłem cierpliwość, co nie tylko tyczyło się mnie. Pozostali także stali wręcz nerwowo. Na szczęście wyszedł do nas, rozciągając swoje kończyny. Tak je rozciągnął, aż pierdnął.

Gengai: Och! Od razu lepiej.

Smród był nie do zniesienia, więc wybiegliśmy z warsztatu, aby odetchnąć świeżym powietrzem.

Gin: Co on jadł?!
Pepper: O Boże! To nawet Rhodey takich bąków nie puszcza!
Rhodey: Ej!
Tony: Ale musimy tam wrócić.
Pepper: Jeśli znowu zrobi to samo, wysadzę go w powietrze!
Shinpachi: Chyba coraz bardziej zadomawia się w ciele Kagury.
Pepper: To dobrze?
Kagura: Źle!
Tony: Bardzo źle!

Nie mieliśmy wątpliwości, co do pozostałego nam czasu. Odważyliśmy się ponownie wejść do warsztatu Gengaia. Nie czuliśmy brzydkiego zapachu. Błyskawicznie zniknął. Podał nam jakieś czarne kulki.

Gin: Co to jest?
Gengai: Musicie to połknąć.
Gin: I wtedy wrócimy do naszych ciał?
Gengai: Przypuszczam, że tak.

Z jakiegoś powodu mu nie ufałem. Wydawało mi się, że potrzebna będzie jakaś maszyna, a on dał jakieś kulki. Nastolatkowie z innego wymiaru czasu połknęli je bez zastanowienia. Kagura z Shinpachim również, dlatego zaryzykowałem.

Gin: Nic się nie dzieje.
Gengai: Dziwne. Powinno zadziałać błyskawicznie.
Pepper: To miało mieć włosy?

Natychmiast wszyscy splunęliśmy mu w twarz. Złość gotowała się w nas i z gniewem patrzyliśmy na niego. Pepper miała ochotę mu przyłożyć, a skoro trafiła do ciała Yato, to starzec miał niewielkie szanse na przetrwanie.

Gengai: Ojej! Pomyliłem się! Ach! Wybaczcie. Już poprawiam ten błąd.

Ponownie podał nam przedmioty o tej samej wielkości.

Pepper: Skąd mamy wiedzieć, że to nie są twoje bobki?
Gengai: Posmakujesz, a się dowiesz.
Pepper: Eee... Chyba odmówię.
Tony: Pepper, musimy jakoś wrócić. Zaufaj mu.
Rhodey: Mmm... Dobre.
Shinpachi: Faktycznie. Smaczne. Możecie połknąć bez obaw.

Byłem w szoku. Nie myśleli nad zaufaniem i tak po prostu przełknęli to. Jednak zaczęli wyglądać na chorych.

Gin: Shinpachi?
Shinpachi: O rany! Mój brzuch.
Rhodey: Do toalety! Gdzie jest łazienka?!

No i wybiegli w podskokach. Nie ukrywałem zdziwienia. Co to był za specyfik? Środek na przeczyszczenie? Nie! Niemożliwe!

Gengai: Hahaha! Na zdrowie, Gin.
Gin: Ty wredny...
Tony: Hej! Uspokój się. Poczekamy na nich i zobaczymy czy podziałało.
Gengai: Eee... Niestety, ale nie możecie czekać.
Tony, Gin: DLACZEGO?

Spytaliśmy go, nalegając na wyjaśnienia.

Gengai: Wkrótce wasze dusze powiążą się z ciałem, w którym jesteście. Poza tym, ta metoda wyjdzie wam na zdrowie.

Zaśmiał się, aż dziewczyny przygotowywały się do ataku. Jednak w porę zahamowaliśmy ich działanie.

Gin: Tony, ryzykujesz?
Tony: Będzie trzeba.
Gin: No to smacznego.
Tony: I wzajemnie.

Wrzuciliśmy kulkę do przełyku, na której efekty nie musieliśmy czekać za długo. Pojawiły się te same objawy.

Gin: Teraz wasza kolej.
Pepper: Musimy?
Kagura: Pepper, nie mamy innego wyboru. Chcesz wrócić do swojego ciała? Chcesz czy nie?
Pepper: No chcę!
Tony: O jezu!

Niemiłosiernie ściskało i obaj czuliśmy to samo. Kagura z Pepper także połknęły to świństwo, czując efekty już po połknięciu.

Pepper, Kagura: AU!

Zaczęły wyć, niczym wilki. Ból wzrastał na sile, więc wybiegliśmy na ulicę, szukając najbliższego sracza. Każdy z nas pobiegł w inną stronę, starając się wysadzić biologiczną bombę z dala od gapiów.

Gdy ucisk stał się silniejszy, nie potrafiłem dłużej szukać odpowiedniego miejsca.

Gin: Och! Od razu lepiej.

Postawiłem klocka w małym zaułku. Na mojego pecha jedno z dzieci widziało moją gołą dupę.

Gin: Ups? Mnie tu już nie ma.

Natychmiast włożyłem na siebie majciochy, zapinając też spodnie. Poczułem ulgę, a mimo to, nadal tkwiłem w ciele Tony'ego. Poszedłem do domu Yorozuyi. I tak wszyscy się tam spotkamy. Tego byłem pewien.
Dziesięć minut później znalazłem się u celu. W pewnym ustronnym miejscu ktoś stękał. Widząc osoby w pokoju zauważyłem, że tym kimś musiał być Shinpachi. Usiadłem przy nich.

Gin: I co? Natura była złośliwa?
Tony: Już dawno... nie miałem... takiego... stresu!
Pepper: Ale nic się nie zmieniło.
Gin: Pewnie wszyscy muszą przejść ten „proces". Jak długo tam siedzi?
Pepper: Z jakieś pół godziny.
Kagura: Moment... Chyba już wychodzi.
Gin: No nareszcie! Co tak długo?!

Wyszedł z kabiny z krwawiącym nosem. Nie wierzę.

Tony: Co ci się stało?
Gin: Czytał świerszczyki.
Shinpachi: Dłużej nie mogłem się powstrzymać! To... To jest silniejsze ode mnie!
Gin: Shinpachi?

Popatrzyłem na ciało przyjaciela. Kolor skóry był taki sam, zaś ubiór również należał do niego. Chyba te kulki podziałały albo siła zwieraczy. Dotknąłem klatki piersiowej, upewniając się, że diabelstwo zniknęło. Od razu odetchnąłem z ulgą.

Gin: Udało się.
Tony: Poważnie?
Gin: No sprawdź sam.
Tony: Jest! Jest! Znowu jestem sobą!
Gin: Kagura?

Uderzyła pięścią w stół, aż się złamał.

Kagura: Tak! Wróciłam!
Shinpachi: Nie tylko ty.

Do drzwi zapukała klientka. Poznałem ją po głosie. Kazałem schować się przyjaciołom, żeby niczego nie zepsuli. Sam musiałem naprawić wizerunek najemników. Otworzyłem jej, zapraszając do środka. O dziwo wolała stać przed wejściem.

Klientka: Znaleźliście mojego męża?
Gin: Przykro mi. Dopóki pani nie zapłaci, nici z poszukiwań.

Długo nie czekałem na reakcję, bo mój policzek odczuł siłę wkurzonej kobiety.

Klientka: Wiedziałam! Za darmo nie zrobicie!
Gin: My też musimy zarabiać na życie. Jesteśmy najemnikami i niech pani sobie to wbije do głowy. Bez kasy nie ma zlecenia.

Mężatka odwróciła się i odeszła. Cała piątka śmiała się z tego.

Gin: No co? Nie wie jaka to praca.
Tony: Często macie takich klientów?
Gin: Różnie bywa.
Tony: Szkoda, że musimy się pożegnać.
Gin: Ale wpadnijcie jeszcze kiedyś.
Tony: Heh! A może tym razem, to wy wskoczycie do nas? Pasuje?
Gin: Hmm... Brzmi interesująco. Nawet jestem ciekawy, z czym musicie się zmierzyć.
Tony: Więc do zobaczenia.

Podaliśmy sobie dłonie.

Gin: Zapraszamy ponownie.
Tony: Dzięki.
Pepper: Będziemy na was czekać, a jak nie przyjdziecie, to zginiecie z mojej ręki.
Rhodey: O! Gaduła wróciła.
Pepper: Haha! Bardzo śmieszne.
Shinpachi: Ej! Zanim znikniecie, zróbmy sobie wspólne zdjęcie. Tak na pamiątkę.

Zgodzili się. Shinpachi ustawił aparat, a następnie zrobiliśmy głupie miny.

Shinpachi: Yorozuya!
Tony, Rhodey, Pepper, Gin, Kagura, Shinpachi: YOROZUYA!

I wraz z wykonaniem fotografii, każdy z nas wziął po jednej kopii. Wtedy widzieliśmy ich po raz ostatni tego dnia. Wszyscy myśleli, że tak będzie. Portal się otworzył, a on nadal stali w tym samym miejscu. Krzyknęli z niedowierzaniem.

Tony, Rhodey, Pepper: AAA! CO TO MA BYĆ?!
Gin: Mam poprosić Gengaia o pomoc?
Tony, Rhodey, Pepper: NIE! WIĘCEJ BÓLU DUPY NIE ZNIESIEMY!

Zaśmiałem się, a oni dalej krzyczeli.

Teraźniejszość, Nowy Jork


**Tony**

Obudziłem się w swoim łóżku. Wydawało mi się, że to wszystko było dziwacznym snem. Jednak na biurku dostrzegłem znane mi zdjęcie. Chwyciłem za nie, przyglądając się uważnie. Nawet był podpis pod nim.

Tony: Heh! Yorozuya, tak?

Odstawiłem zdjęcie na miejsce, powracając do snu.

KONIEC


---***---

Życzę wam spokojnych, radosnych i wesołych świąt. Żebyście miło go spędzili w rodzinnej atmosferze ;)

Piąteczka: Stuknięci na amen

0 | Skomentuj

**Shinpachi**

Kryzys został zażegnany. Dziewczyny spisały się na medal, pomagając liderom. Odetchnęliśmy z ulgą. Odetchnęliśmy? Eee... Nie wszyscy. Pepper w ciele Kagury była bardzo zdenerwowana, chociaż bardziej można było to określić jako przerażenie. Pomyślałem, że podejdę do niej i jakoś spróbuję ją uspokoić.

Shinpachi: Nie martw się. Idioci nie umierają tak szybko. Czego się boisz?
Pepper: Ta... Ta pani.
Shinpachi: A! Mówisz o Otose? Już była po zapłatę za czynsz?
Pepper: T... Tak. Jest... straszna.
Shinpachi: Oj! To ty jeszcze nie znasz mojej siostry. Kawał z niej demona.
Pepper: Poważnie?

Od razu nieco wyluzowała.

Shinpachi: Mogę śmiało stwierdzić, że broni swego dziewictwa, aż do śmierci. Każdy facet, który tylko na nią spojrzy i jest nią zainteresowany, to kończy dość nieciekawie.

Zaśmiałem się lekko, przypominając sobie jej przygody z szefem policji. Nieustępliwy stalker, ale gdy przyjdzie mu stanąć w obronie, jest niezastąpionym stróżem prawa. Zamierzałem powiedzieć coś więcej, ale ktoś zadzwonił do drzwi.

Pepper: O nie! Mnie tu nie ma.
Shinpachi: Hej! To może być klient.
Pepper, Rhodey: KLIENT?
Shinpachi: Płacą nam za różne zlecenia, a my je wykonujemy.
Pepper: O! W takim razie nie będziemy wam przeszkadzać.
Shinpachi: Problem w tym, że wy jesteście w naszych ciałach. Musicie nas reprezentować.
Pepper: Ojć! To będzie problem.

Ciągnąłem Gina po podłodze do innego pomieszczenia, zaś dziewczyna szturchała ciało samuraja, aby się ruszył. Nie skutkowało co mogłem zauważyć po wielokrotnych wstrząsach.
Kiedy zniknąłem z bezwładnym ciałem, obserwowałem przebieg sytuacji. Kagura także była ciekawa jak to wszystko pójdzie.

Pepper: Ej! Ogarnij się! Masz robotę!
Tony: Eee...
Shinpachi: Gin będzie zły.
Kagura: Chyba nie powinno być tak źle, ale zobaczymy co zrobi.

I tak staliśmy, gapiąc się na nich. Zniecierpliwiony klient sam otworzył sobie drzwi i wtedy rudzielec zaczął głaskać Sadaharu, zaś „Gin” stanął na nogi.

Klientka: Czy to Yorozuya Gina?
Tony: Eee... Chyba tak.

Nie chyba, a na pewno. Rany! Za mało mu wytłumaczyliśmy. Kiepsko. Kobieta usiadła przy stoliku, a on zrobił to samo. Jednak nie potrafił ukryć, że nic nie rozumiał.

Tony: Eee... W czym mogę pomóc?
Klientka: Zgubiłam męża.
Tony: Jak to... pani zgubiła?
Klientka: No po prostu wczoraj gdzieś wyszedł wieczorem i nie wrócił.
Tony: Może... Może jest pijany i trzeźwieje?

O kurde. Zły wniosek. Nic dziwnego, że dostał w pysk.

Klientka: On nie jest alkoholikiem! Błagam! Znajdźcie go!
Tony: Zrobimy co w naszej mocy.
Klientka: Czy tyle wystarczy?

Podała kopertę z pieniędzmi. Jeśli teraz zrobi jakieś głupstwo, dostanie porządny łomot od Gintokiego.

Tony: Niech pani to schowa! Zrobimy to za darmo!
Klientka: Jak to za darmo? Przecież trzeba wam płacić za zlecenie.

Brawo. Kopie dół i zaraz do niego wpadnie. Na nieszczęście ciało człowieka z baterią się obudziło na samo słowo o zleceniu. Przytrzymałem go, aby nie robił dodatkowych głupstw. Już mieliśmy problemów po uszy.

Gin: Czy... Czy on powiedział, że za darmo? Nie! On nam rujnuje biznes!
Shinpachi: Gin, on jest w twoim ciele. Nic nie zrobisz.
Gin: A niech cię, głupia epoko!

Był załamany na tyle, że moje próby pocieszenia kończyły się klęską. O dziwo klientka była zachwycona. Od razu zabrała pieniądze.

Klientka: Ale znajdziecie go, prawda?
Tony: Postaramy się. Jednak potrzebujemy zdjęcia.

Podała jakąś fotografię. Potem jedynie się do siebie uśmiechali, aż mężatka wyszła. Dłużej nie potrafiłem powstrzymywać przyjaciela i rzucił się z pięściami na samego siebie.

**Rhodey**

Byłem skołowany, a Tony dostawał bęcki. Za co? Podobno zepsuł wizerunek najemników. Nawet ja wiedziałem jak należało postąpić.

Gin: Ty idioto! Jak mogłeś?!
Tony: Ej! No przepraszam! Nie wiedziałem!
Gin: Przez ciebie wszyscy się o tym dowiedzą i nie będziemy mieli pieniędzy na życie! Zniszczyłeś nas, rozumiesz?!
Rhodey: Whoa! Uspokójcie się! Przecież jeszcze wszystko można odkręcić.
Shinpachi: Ma rację. Po prostu musimy wrócić do naszych ciał.

Nie wiem jak to zrobił, ale w tym momencie zaprzestali szarpaniny. Nawet dziewczyny nie musiały ich rozdzielać. Jakoś... ochłonęli.

Shinpachi: Idziemy do Gengaia czy tego chcecie, czy nie.
Gin: Oby znalazł jakieś rozwiązanie.
Shinpachi: Znajdzie.
Rhodey: A daleko jest do niego?
Shinpachi: To nasz taki, jakby sąsiad.

Zgodziliśmy się tam iść. Zresztą, wielkiego wyboru nie było.

Czwóreczka: Strata cukru lub energii? Zasil się!

0 | Skomentuj

**Kagura**

Mijaliśmy znajome twarze, ale nikt nas nie rozpoznał. Z jednej strony, to szczęście. Z drugiej... Pech. Jednak bardziej skupiliśmy się na powrocie do domu Yorozuyi. Nie chciałam odzywać się do nich, gdyż moje przeklęte gadulstwo odstraszało wszystkich od zadawania jakichkolwiek pytań.
Po jakiś dziesięciu minutach, dostrzegliśmy nasze miejsce. Akurat trafiliśmy w odpowiedni moment, bo nasze ciała wyszły nam naprzeciw. Staliśmy przed nimi, przyglądając się im uważnie. Oni także lustrowali nas wzrokiem. Szczerze? Nic przyjemnego. W końcu dziewczyna w mojej skórze zaczęła krzyczeć, a za nią reszta. No i my też, bo nikt nie był zachwycony.

Kagura, Gin, Shinpachi, Pepper, Tony, Rhodey: JAKIM PRAWEM UKRADLIŚCIE NASZE CIAŁA?!
Pepper: To wy na nas wpadliście!
Kagura: Że jak?! To wasza wina, że nie patrzyliście jak idziecie, a przecież to ważne, żeby uważać na jezdni, chociaż chyba do was to nie dociera!
Rhodey: O nie! Ta Pepper jest gorsza.
Gin: Błagam! Oddajcie mi ciało! Nie chcę mieć tego szmelcu na klacie!
Tony: A ja nie będę chodzić z taką szopą na głowie! Żadna dziewczyna mnie nie zechce!
Gin: Hej! Myślisz, że...
Shinpachi: CISZA!

No tak. Zrobił się niezły chaos. Zamknęliśmy jadaczki, żeby dać mu prawo do głosu. Aby rozluźnić atmosferę, przestaliśmy wymieniać te złowrogie spojrzenia. Od razu nie czuliśmy takiego ucisku.

Shinpachi: Wiem jak to wygląda. Nie jest dobrze, ale jeszcze wszystko można naprawić. Do tego czasu musimy poznać nasze nowe ciała. Wymieńmy się informacjami, a unikniemy najgorszego.
Gin: Zgoda, więc chodźmy do domu.
Kagura: I co? Pasuje taki układ?

Spytałam obcych, którzy nie mieli nic przeciwko rozmowie w lepszym miejscu. Zresztą, za zakłócanie porządku mogliśmy podpaść Shinsengumi. Tak się składa, że tych świrów wolałam nie spotkać. Oni pewnie mieli te same zdanie na ten temat.
Gdy weszliśmy do środka, Sadaharu wskoczył na Gina w innym ciele, wgryzając się w jego głowę. Psiak bez problemu go odróżnił.

Gin: Whoa! Dobra, dobra. Też tęskniłem.

Zaśmiałam się, bo trochę musiał szarpać się z nim, żeby zostawił głowę w spokoju. Szefuńcio pozwolił im usiąść na kanapie, a moja słodka mordka położyła się obok.

Gin: No dobra, więc po kolei. Skąd wyście się wzięli?
Tony: Z Nowego Jorku, ale innego czasu.
Gin: O! Czyli cofnęliście się w czasie i zderzyliśmy się z wami, aż doszło do zamiany ciał?
Tony: Taa... Tak! Właśnie taka jest przyczyna.

Nie wiedziałam co się stało, ale chłopak zaczął płakać.

Kagura: Hej! Czemu jesteś taki mazgaj?
Tony: Bo... Bo jest mądrzejszy ode mnie.
Rhodey: Ale ma twoje ciało, więc zyskał też chore serce.
Gin: Poważnie? Za to ty jesteś cukrzykiem.
Tony: Niee! To porażka!
Gin: Hahaha! Lepiej ci?
Tony: Musimy to jakoś cofnąć. Tylko jak?

Na chwilę zastanawialiśmy się nad tym. Po części znaliśmy osobę, która mogłaby pomóc.

Kagura: Trzeba iść do dziadziusia Gengaia.
Gin: Gengai? No tak, a pewnie znowu naprawia mój skuter.
Tony: Eee... A czy mieliście coś do zapłaty?
Gin: Ups?

Oj! Teraz się wkopał. Postanowiłam wykorzystać ten czas na pogadanie z rudzielcem.

**Pepper**

Intruz w moim ciele zaprosił na malutką pogawędkę. Zgodziłam się. W końcu chciałam wiedzieć czy jej fizyczna forma miała ukryte dodatkowe zdolności. Kto wie? Może potrafiłam latać. Ciekawość skusiła do zadawania pytań, ale przez swoje gadulstwo sama rozpoczęła rozmowę. Chyba znam ból chłopaków jak narzekają na mój słowotok. No i tatuś oraz nauczyciele w szkole. Podziwiam wytrwałość.

Kagura: Pewnie już zauważyłaś, że nie masz ciała zwykłego człowieka. Jesteś bardzo silna, a z parasolki możesz strzelać.
Pepper: Co takiego?!
Kagura: A ty jakie masz moce?
Pepper: Eee... Gadanie bez hamulców, włamywanie do komputerów i chyba używanie gazu pieprzowego w samoobronie.
Kagura: No to chyba nieźle się zgrałyśmy.
Pepper: Heh! Jak widać.
Kagura: A twoi przyjaciele jak mają na imię?
Pepper: Beksa nazywa się Tony, a ten spokojny ktosiek to Rhodey.
Kagura: Wow! Fajna ekipa.
Pepper: A twoi chłopcy?
Kagura: Gin zmienił się na mądralę, choć zwykle nim nie jest, zaś Shinpachi to ten drugi gostek.
Pepper: Heh! Wiesz co ci powiem, Kagura?
Kagura: Co?
Pepper: Zazdroszczę twojej siły. W moim życiu miałaby wiele zastosowań.

Obie zaśmiałyśmy się, ponieważ każda moc potrafiła obrócić życie do góry nogami. Pragnęła pokazać mi pewną rzecz, lecz nasi liderzy zasłabli. Obaj osunęli się na ziemię.

Kagura: Niedobrze. Będzie kłopot.
Pepper: Nie wydaje mi się.
Kagura: Jak to?
Pepper: Jeden potrzebuje cukru, a drugi energii.

Natychmiast pobiegłam poszukać jakieś ładowarki do urządzenia. Cokolwiek co mogłoby zasilić ten złom. Za to nowo poznana przyjaciółka ruszyła w poszukiwaniu jakiś słodyczy.

Kagura: Znalazłam!
Pepper: A ja nie! Potrzebuję czegoś z energią. Jakiś zasilacz albo ładowarka.
Shinpachi: Powinna być jakaś na dole.
Pepper: Dzięki!

Krzyknęłam do niego, a następnie pobiegłam po schodach. Za ladą zauważyłam panią, która poprzednio znokautowała Tony’ego w ciele Gina. Szybko odnalazłam poszukiwaną rzecz. Chciałam wrócić do potrzebujących, ale otworzyła swoja jadaczkę.

Otose: Kagura, do czego ci to potrzebne?
Pepper: Eee... Ja to na chwilę... pożyczę.
Otose: Hę?
Pepper: Zaraz oddam. Przysięgam!

Pobiegłam najszybciej jak mogłam. Z jakiegoś powodu ta baba mnie przerażała. Gorsza od horroru.

Trójeczka: Stojąc przed lustrem

0 | Skomentuj


**Rhodey**

Obudziłem się w czyimś domu. Nigdy wcześniej tutaj nie byłem. Poprawka. To były inne czasy, więc nie miałem prawa znać tego miejsca. Lekko głowa bolała co ewidentnie było efektem po uderzeniu. Jednak coś było nie tak.
Nagle usłyszałem krzyki Tony’ego. Byłem zaniepokojony i od razu wstałem. Długo nie utrzymałem się pionowo, upadając. Od kiedy nosiłem sandały? Moment... Kolejny wrzask dochodził z gardła Pepper. Co ich tak przeraziło? Ponownie ruszyłem do nich, lecz potknąłem się o... psa? Co?!

Tony: Rhodey!
Pepper: Rhodey!
Rhodey: Ej! Co jest z wami?!
Tony, Pepper: RHODEY!

Skąd taka panika? Musiałem się tego dowiedzieć. Zdołałem podnieść się na równe nogi i odnaleźć łazienkę. Byli tam, ale...

Rhodey: Kim... Kim wy jesteście?
Tony: Spójrz na siebie.

Teraz i ja byłem przerażony. Mimo wszystko, odważyłem się spojrzeć we własne odbicie. Zatkało mnie, chociaż również krzyknąłem.

Rhodey: Aaa! Co się z nami stało?!

**Shinpachi**

O rany! Jak mocne było to zderzenie, skoro trafiłem do szpitala? O dziwo na sąsiednich łóżkach nie widziałem przyjaciół. Jedynie tych, na których wpadliśmy z Ginem. No właśnie. Gdzie oni są? Postanowiłem zapytać lekarza, który akurat był w pobliżu.
Gdy chciałem go zawołać, mój głos się zmienił. W dodatku ten ciężar ciała. O co chodzi? Byłem skołowany.

Shinpachi: Gdzie jest Kagura i Gin? W innej sali?
Lekarz: Nie wiedziałem, że się znacie. Tak się składa, że nie ma ich w szpitalu.
Shinpachi: Dziwne.
Lekarz: Ale bez obaw. Nie doszło do uszkodzeń mózgu.
Shinpachi: Czyli musieli wrócić do domu?
Lekarz: Najwidoczniej tak.

Zanim zdołałem dopytać o szczegóły incydentu, chłopak z dziewczyną się obudzili. Wołali mnie, a przecież wtedy widzieliśmy się pierwszy raz. Chyba, że...

Kagura: Shinpachi, gdzie jesteś? Mówiłam, żeby Gin zwolnił, a ty nawet nie przejąłeś sterów i pewnie teraz leżymy przez ciebie w szpitalu, przez co tracimy tylko nasz czas, a jeszcze nie kupiłam moich wodorostożelków! Eee... Ups?
Shinpachi: Kagura?
Kagura: Shinpachi, gdzie twoje okulary? I od kiedy masz ciemniejszy kolor skóry?
Shinpachi: Co?!

Dotknąłem nosa. Faktycznie. Nie miałem ich. Niedobrze. Bardzo niedobrze. Starałem się zachowywać spokój, ale najgorzej było z... Ginem? Skoro ja utknąłem w innym ciele, a przyjaciółka również stała się ofiarą, to z nim musiało być podobnie.

Gin: Aaa! Co to jest za ustrojstwo?!
Lekarz: To jakieś urządzenie. Pika, więc działa.
Gin: Ale co to jest za diabelstwo?!
Shinpachi: Gin, nie chcę tego mówić, ale...
Gin: Shinpachi, to ty? Nie widzę twoich okularów. Przerzuciłeś się na soczewki?
Kagura: Mi się wydaje, że coś poszło nie tak i chyba zamieniliśmy się ciałami, że oni trafili do naszych ciał, a my od nich.
Gin: Kagura, od kiedy ty tyle mówisz?
Kagura: Nie mogę się powstrzymać! To... To jest silniejsze ode mnie!
Shinpachi: Przekichane.
Gin: Chyba, że znajdziemy właścicieli.

Fakt. Jednak Edo było ogromne, a nawet, gdyby szukać po dzielnicy, to też niewiele da.

Shinpachi: Gdzie mamy ich znaleźć?
Gin: U starej wiedźmy.
Kagura: O rany! Czyli musimy stąd wyjść, dopaść złodziei i wymyślić sposób na powrót do normalności, chociaż nie wiem czy da się to zrobić.
Shinpachi: Błagam. Nie gadaj tyle.
Gin: Trzeba jej zakleić gębę.
Kagura: Hej!
Lekarz: No to widzę, że wszystko gra i huczy.
Gin, Kagura, Shinpachi: NIC NIE HUCZY! AAA!
Lekarz: Au! Litości. Tu też są inni pacjenci.
Gin, Kagura, Shinpachi: AAA!

Nie potrafiliśmy się uciszyć. Może raz utknęliśmy w niewłaściwych miejscach, ale te organizmy były dla nas zupełnie obce. Nie z tej epoki.
Gdy lekarz wyszedł z sali, bo miał dość naszych wrzasków na cały oddział, ubraliśmy się i wstaliśmy z łóżek. Popatrzyliśmy na Gina, który nie był tym fizycznym Ginem. Czekaliśmy na to co powie.

Shinpachi: Jaki jest plan?
Gin: Idziemy do domu Yorozuyi. Oby nie podpadli babie.
Shinpachi: Taa... Szczególnie, że dzisiaj wychodzi termin zapłaty za czynsz.
Gin: No to tym bardziej musimy ich dopaść.

Miał rację. Im szybciej to załatwimy, tym lepiej. Bez dłuższego myślenia wyruszyliśmy w drogę.

**Tony**

Dlaczego moje oczy wyglądały tak martwo? I co to za fryzura? Za to ruda nabrała krzepy i lekkim uderzeniem potrafiła zrobić dziurę w ścianę. Wiedziałem, że przyczyną tego było nasze spotkanie z osobami z tego wymiaru czasu. Próbowałem wytłumaczyć przyjaciołom przyczynę zdarzenia.
Niespodziewanie usłyszałem pukanie do drzwi. Zdecydowałem się otworzyć. Patrzyłem na starszą panią z otępieniem. Nie rozpoznawałem jej. Jak mogłem znać kogoś z tego świata? Nie dało się.

Otose: Zapłata, Gin.

Wystawiła rękę, gadając o pieniądzach.

Tony: Eee... O czym pani mówi?
Otose: Za czynsz, tępaku! No nie udawaj amnezji!

Nadal gapiłem się na nią bez kontaktu. Coś mówiła, a ja nic nie rozumiałem. Potem zerknęła na Pepper i Rhodey’go. Teoretycznie nie na nich, ale... Matko! Zbyt skomplikowane jak dla mnie. O nie! Nie!

Otose: Kagura, Shinpachi, a wy się nie upominacie o swoją kasę? Z tego co mi wiadomo, to długo zwleka z waszą wypłatą.

Teraz i oni byli otępiali. Za dużo informacji. Za dużo! Straciłem najważniejszą cechę mojej osobowości, czyli rozum. To naprawdę jakaś katastrofa.

Tony: Mogę... Mogę zapłacić później?

Poprosiłem, lecz od razu dostałem porządnego łupnia w pysk, aż uderzyłem o biurko.

Otose: Moja cierpliwość ma granice, ty durniu z naturalną trwałą! Lepiej mi jutro zapłać za ten miesiąc i te poprzednie, bo inaczej wykopię cię stąd!
Tony: D... Dobrze. Zapłacę jutro.
Otose: Mam taką nadzieję. Miłego dnia.

Trzasnęła drzwiami i odeszła. Podszedłem do przyjaciół. Patrzyliśmy tak na siebie, a przy okazji staraliśmy zrozumieć, w jakiej byliśmy sytuacji. Dość szybko skapitulowaliśmy.

Tony, Rhodey, Pepper: CO TO MIAŁO BYĆ, DO CHOLERY?!

Dwójeczka: Super kraksa

0 | Skomentuj


**Gin**

Ach! Te postacie z shounenów są tacy przewidywalni. Wszyscy muszą zakładać rodzinki, ale Gintama będzie wyjątkiem. Nie wyobrażam sobie, żeby w Gintamie autor posunął się do czegoś takiego. O nie! Szczególnie jak raz wszyscy wmawiali mi, że jestem tatusiem.
Gdy skończyłem wertować mangę, wstałem z kanapy. Podszedłem do lodówki, żeby napić się mleka truskawkowego. Byłem w szoku, widząc jego brak. Od razu rzuciłem spojrzenia na przyjaciół.

Gin: Kto wziął moje mleko truskawkowe?
Kagura: Nie ja.
Shinpachi: Ja też nie brałem.
Gin: Dam sobie rękę uciąć, że wczoraj kupiłem. Jak to możliwe, że zniknęło? Ach! Mam nadzieję, że nie dawaliście tego Sadaharu. Jeszcze nam się zdemonizuje.
Shinpachi: Gin, nie ma takiego słowa.
Gin: A walić to!

Uderzyłem nerwowo o stół. Nie znosiłem, gdy ktoś ruszał moje rzeczy. Może i Kagura miała wielki apetyt, ale zazwyczaj je ryż z jajkiem albo skubie wodorostożelki. No a Shinpachi sam sobie coś przyrządza, bo w swoim domu może zjeść jedynie czarną materię.

Gin: Dobra. Idę do sklepu. Nie przeżyję ani jednego dnia bez mleka!
Kagura: O! To ja też idę! Trzeba kupić ryż.

Zerwała się z kanapy, dołączając do mnie.

Gin: Shinpachi?
Shinpachi: Tak w sumie, to mogę iść z wami. Zrobię zakupy dla siostry.
Kagura: Ale weźmy też Sadaharu, bo jeszcze narozrabia i będziemy mieć przekichane.
Shinpachi: Wystarczy, że Gin nie płaci jej regularnie czynszu.
Gin: Ej! Nie wszyscy śpią na pieniądzach!

Nawet nie zamierzałem poruszać tej kwestii i wyszliśmy z budynku wraz z naszym pieszczochem. Wziąłem skuter, jadąc z przyjacielem, zaś nasz żarłok wskoczył na psa, który biegnął za nami.

**Kagura**

Mogłam powiedzieć Ginowi, że rozlałam mleko, ale głupio się przyznać do czegoś tak głupiego. Rozwaliłam karton, ściskając go za bardzo. Tak to już jest jak ma się siłę klanu Yato. Za dużo użyłam siły, ale na szczęście posprzątałam po sobie, aby się nie poślizgnął.
Nagle zatrzymaliśmy się na światłach. Musieliśmy czekać, aż piesi przejdą na drugą stronę. Nie miałabym nic przeciwko, ale to były żółwie! Krew się we mnie gotowała z tym czekaniem.

Kagura: Ach! Gin, długo jeszcze?
Gin: A co ja jestem? Jakiś wróżbita?!
Kagura: Jesteś zły, bo nie piłeś mleka?
Gin: To jest dla mnie świętością! Och! Jak dostaniemy porządne pieniądze za zlecenie, kupię osobno lodówkę dla siebie.
Shinpachi: Ech! Przesadzasz.
Gin: Ja przesadzam? JA PRZESADZAM?!
Kagura: Hej! Chyba już skończyli.
Gin: O! Faktycznie.

Szefuńcio zawsze miał wywalone na wszystko i dziwne, że tak przejmował się brakiem kartonu. Zdecydowanie nie był sobą.
Po zapaleniu się zielonych świateł, mogliśmy jechać dalej. Sadaharu starał się utrzymać tempa, ale tak przyspieszyli, aż się za nimi kurzyło.

Kagura: Ej! Poczekajcie!

Rany! Tak bardzo chciał dorwać te cholerne mleko. Ostatnio tak pędził, żeby dorwać JUMPA. Jeszcze trochę i w coś walnie. Albo w kogoś. Wielokrotnie mu się zdarzało, więc raczej powinien uważać.

Kagura: Sadaharu, przeskoczysz przez nich?

Zaszczekał, ale widziałam, że nie było to dla niego wyzwaniem. Zdołał ich wyprzedzić. Prawie ich zmiażdżył, lecz jakoś Gin wiedział, kiedy skręcić na bok.

Gin: Whoa! Kagura!
Kagura: Twoje mleko poczeka. Ja chcę ryż i wodorostożelki!
Gin: Przecież ryżu mamy w cholerę.
Kagura: Nie dla mnie.
Shinpachi: Gin, zapomniałeś? Ciężko jej zaspokoić apetyt.
Gin: Hmm... Coś w tym jest, ale...
Kagura: Hej!

Wyminął mnie, znajdując się na prowadzeniu.

Gin: Mleka zapasów nie ma.

Ponownie wrzucił rozpęd, nie zważając na innych uczestników ruchu. Mój pupilek miał dość tego wyścigu.

Kagura: Wiem, Sadaharu. Nie chcesz się ścigać, ale już jesteśmy blisko.

Mówiłam prawdę, ponieważ sklep znajdował się tuż przed nami. Mimo tego, szefuńcio nie zwolnił.
Nagle dostrzegłam jakiś przechodniów, którzy szli w naszą stronę. Wyglądali dość nietypowo, choć to nadal byli ludzie. Natychmiast zatrzymałam się, prosząc Gina o to samo.

Kagura: Gin, stop! Shinpachi!

Nawet krzyczałam do okularnika, co również zauważył tę trójkę.

Shinpachi: Gin, musisz się zatrzymać.
Gin: Mleko. Ja chcę mleko!
Shinpachi: Kagura, on ześwirował!
Kagura: Walnij go w łeb! Niech się opamięta!
Gin: Au! Shinpachi, za co to...
Kagura: Aaa!

Uderzył go zdecydowanie za mocno. Teraz już nikt nie kierował skuterem. Nie minęło zbyt wiele minut i uderzyliśmy w nastolatków. Pojazd wybuchł, a piesek leżał na brzuchu. Miałam ochotę nakrzyczeć na chłopaków, lecz nie potrafiłam wstać. Leżałam bez możliwości ruchu. Czułam się dziwnie i zanim zdołałam coś powiedzieć, opadły mi powieki.

Jedyneczka: Skok

0 | Skomentuj



Teraźniejszość, Nowy Jork

**Tony**

Tradycyjnie siedzieliśmy w zbrojowni po zakończeniu lekcji. Gdy ja zajmowałem się naprawą zbroi, Pepper robiła spam swojemu ojcu, a Rhodey... Myślałem, że go zabiję. Od powrotu nawijał tylko o tym jak wspaniała jest historia naszego kraju. Dla mnie jako ścisłowca i wynalazcy, to nie było nic ciekawego. Fakt, że odzyskanie niepodległości zostało uznane jako jedno z najważniejszych wydarzeń, ale ile można o tym pieprzyć? Starałem się skupić na naprawie, gdyż potrzebowałem pancerza do kolejnych walk.


Rhodey: A wiedzieliście, że...
Tony, Pepper: PRZYMKNIJ SIĘ!


Oboje byliśmy sfrustrowani.


Tony: Rhodey, przymykam oko na to jak romansujesz z historią, ale dzisiaj miarka się przebrała.
Pepper: Powinien dostać karę. O! Wiem! Wrzućmy go do portalu!
Rhodey: Ej! No nie bądźcie na mnie źli. Po prostu to było bardzo ciekawe.

Wstałem od stołu roboczego, podchodząc do przyjaciół.

Tony: Okej. Zrobimy tak. Zbuduję specjalnie dla twoich wielkich nauk maszynę do cofania się w czasie. W ten sposób zaspokoisz swoją ciekawość, a nam oszczędzisz bólu.
Pepper: Rhodey, lepiej się zgódź, bo inaczej marnie skończysz, a chyba nie chciałbyś trafić pod walec drogowy, prawda? No chyba, że to jest twoje marzenie, więc pozwolę ci je spełnić.
Rhodey: Whoa! Dobra, dobra. Już rozumiem. Macie mnie dość.
Tony: Niekoniecznie ciebie, ale twojej kochanki.
Pepper: Hahaha!
Rhodey: No ja się nie czepiam twoich zabawek.
Tony: Osz ty! Doigrałeś się.

Powróciłem do swego stanowiska pracy, tworząc prowizoryczną maszynę, aby jak najszybciej zakończyć ten koszmar. Jeszcze trochę i będzie mi się śnić ta cała bitwa ze szczegółami.
Po jakiejś godzinie, urządzenie było gotowe. Amatorskie wykonanie, ale powinno zadziałać.

Tony: No dobra, Rhodey. Zapraszam do zwiedzania. Wystarczy wstukać datę i zostaniesz tam przeniesiony.
Rhodey: Eee... A jakieś testy? Może to nie zadziałać.
Tony: Rhodey...

Miałem coraz większą ochotę rzucić go czymś w głowę, żeby nieco zmądrzał. Na szczęście mój rudzielec uspokoił mnie przed wykonywaniem ataku. Zabrała mu książkę, wrzucając do maszyny.

Rhodey: Co ty zrobiłaś?! Teraz muszę ją odzyskać!
Tony: Rhodey, jeszcze nie ustawiłem odpowiednich namiarów. Nawet nie próbuj...

Nie pozwolił mi dokończyć i zaczął szarpać się z Pep. Musiałem ich powstrzymać, bo demolowanie mojego sanktuarium było wręcz niedopuszczalne.

Tony: Hej! Uważajcie!

Miałem wrażenie, że zaraz się pozabijają wzajemnie. Próbowałem ich oddzielić, lecz byli silniejsi ode mnie.
Gdy już byłem bliski odseparowania kumpli, machina zaczęła dziwnie hałasować.

Rhodey: Wyłącz to!
Pepper: Au! Moja głowa! Tony!
Tony: No już idę!

Podbiegłem do urządzenia, aby je dezaktywować. Jednak nie mogłem nic zrobić.

Rhodey, Pepper: TONY!

Jakiekolwiek robiłem działania, nic nie poskutkowało, aż doszło do wybuchu. Upadliśmy na ziemię, chroniąc swoje głowy. Potem wstaliśmy, zauważając brak uszkodzeń.

Tony: To było dziwne.
Pepper: No wła...
Tony: Pepper!

Zniknęła. Tak po prostu nie został po niej żaden ślad. Co było grane? Przeraziłem się. I to nie na żarty.

Rhodey: Daj spokój. Pewnie żar...
Tony: Rhodey!

No i on też postanowił zejść mi fizycznie z oczu. Nie wiedziałem co robić. Po chwili, również i ja znalazłem się poza zbrojownią.

Przeszłość, Edo

**Pepper**

Spadłam na jakąś ulicę w nieznanym mieście. Wszyscy poubierani w kimonach, ale niektórzy wyglądali na obcych. Nie byli ludźmi. Próbowałam zorientować się, gdzie trafiłam.
Nagle zauważyłam jak z nieba spadł Rhodey, gniotąc moje flaczki. Jednak w tę stronę leciał i drugi aniołek bez skrzydeł. To był Tony. Czułam się jak kupa mięsa.

Pepper: Wypad!

Zrzuciłam ich z siebie, wstając na równe nogi.

Pepper: Idioci! Co wyście narobili?!
Tony: Powinienem spytać o to samo.
Rhodey: Twoje wynalazki zawsze mają wady.
Tony: To było prowizoryczne!
Pepper: Ej! Później będziecie się kłócić. Gdzie my jesteśmy?

Geniusz sprawdziił na padzie wszelkie parametry. Nasza technologia działała, choć cofnęliśmy się zdecydowanie do tyłu.

Tony: Jesteśmy w Japonii, a raczej za czasów Edo.

Byliśmy w szoku. Za daleko skoczyliśmy w czasie.

Pepper: I co teraz?
Tony: Rhodey będzie miał swoją lekcję historii.
Rhodey: Ale ja nie chcę Japonii. Tylko Stany Zjednoczone!
Tony: Przykro mi. Mogłeś nie drażnić Pepper.

Miał rację. Nie byłoby bum, gdyby nie dręczył swoją kochanką.

Rhodey: Ale możemy wrócić do naszych czasów?
Tony: W każdej chwili. To akurat się nie zepsuło. Jednak i tak musimy uważać.
Pepper: Na co? Przecież jesteśmy w przyszłości. Co możemy sknocić w przeszłości?
Tony: Uwierz mi, Pepper. Wszystko.

---***---

Witam w ostatnim crossoverze, który został powiązany ze światem IMAA. Mam nadzieję, że uśmiejecie się, gdyż pisanie było jako komedię.
PS: Jeśli macie jakieś pomysły albo chcielibyście poruszyć jakąś kwestię, zachęcam do pisania maili. Wielokrotnie podkreślałam, że bez was ta społeczność może upaść, dlatego angażujmy się wspólnie :)

yoanka2415@gmail.com
© Mrs Black | WS X X X