Part 324: Podświadomość cz.2

2 | Skomentuj

**Tony**

Dlaczego powiedziałem, że Duch umarł? Niby kto mógł być do tego zdolny? Zaczynałem błądzić na tyle mocno, że głowa pulsowała z bólu. Wróg jedynie mierzył z broni. Jeśli wszystko było snem, nie mogłem zginąć. Nie mogłem, a jednak czułem, że moje ciało umierało.

Duch: Poddaj się, a zapewnię ci szybką i bezbolesną śmierć
Tony: Ach! Naprawdę? Kłamiesz, Duch... Nie zabijesz mnie
Duch: Podaj jeden powód
Tony: Bo nie istniejesz!

Przyzwałem zbroję, celując w niego z repulsora. Zagroziłem mu śmiercią, a ten śmiał się pod maską. Tak samo zachowywał się, jak za życia. Nie ruszało go to i przeładował swój pistolet. Czekał tylko na odpowiedni moment, by strzelić.

Tony: Nie strzelisz
Duch: Naprawdę? Myślisz, że to sen? Że Pepper, Rhodey i inni nie zginęli z twojej winy? Wydaje ci się, iż nie jesteś winny? Oj! Anthony, jesteś żałosny
Tony: Oni żyją. Wiem o tym
Duch: Twój ból jest prawdziwy. Udowodnię to

Szybko zamachnął się, chwytając za sztylet, który wbił w moją rękę. Wykonał ruch tak szybko, aż nie byłem w stanie przewidzieć ataku. Krew sączyła się z rany. Po części miał rację, bo odczuwałem ból, zaś ścisk w klatce piersiowej robił się mocniejszy. Z trudem oddychałem. Wkurzyłem się, strzelając na oślep. Cel ciągle się przemieszczał. Zbyt szybko dla mojego oka, czy sensorów zbroi. Jakim cudem zdołał przebić się przez jej materiał? Traciłem siły, choć nie miałem zamiaru tak łatwo odpuścić zabójcy.
Kiedy załadowałem moc do unibeamu, przede mną pojawiła się Pepper. Już nie dostrzegałem zagrożenia. Mój mózg płatał mi figle.

Pepper: Tony, odłóż broń. No chyba, że chcesz mnie zabić
Tony: Pepper? Ty przeżyłaś?
Pepper: Walczyłam za nas, rozumiesz?
Tony: A Duch, Stane i Kontroler?
Pepper: Nikogo nie było... Kochanie, obudź się. To tylko zły sen
Tony: Pepper...
Pepper: Musisz się ocknąć... Nikogo nie zabiłeś, a jeśli kogoś skrzywdzisz, to tylko
Duch: SIEBIE
Tony: Co?

Byłem zaskoczony, gdy ponownie pojawił się Duch. Ukochana zniknęła. Nie wierzyłem, co widziałem. Przeciwnik przebijał się przez tworzywo pancerza, co nie stanowiło problemu przy wykonywaniu śmiertelnych ciosów. Atakował coraz bliżej implantu, a z każdego cięcia wylewało się mnóstwo czerwonej cieczy. Wykrwawiałem się.

Duch: Nadal uważasz, że to imaginacja?
Tony: Pepper... Ona żyła... Widziałem ją! Aaa!
Duch: Żegnaj, Anthony

Zadał ostateczny cios w słaby punkt Iron Mana. W sam środek mechanizmu. Wrzasnąłem z bólu, upadając na podłoże. Sylwetka zjawy rozpłynęła się. Ponownie dostrzegłem żonę.

Pepper: Tony, obudź się. Jestem tu przy tobie
Tony: Pepper...
Pepper: Walcz... Zostań z nami
Tony: Nie... Nie mogę. Ja umrę
Pepper: Jesteś silny. Nie poddawaj się. Czekamy na ciebie z Marią
Tony: Ach! Domyślam się
Pepper: Wróć, Tony. Wróć

Z jej oczu wypłynęły łzy. Powoli zamykałem powieki, dostrzegając ułamek uśmiechu rudej. Chyba wola walki nadal wystarczyła, by wygrać gonitwę między życiem, a śmiercią.

~*Godzinę później*~

**Pepper**

Nadal siedziałam z Marią daleko od sali. Jednak podeszłyśmy do lekarza, który lekko uśmiechnął się. Coś musiało się zmienić. Ciekawość wzięła górę i zapytałyśmy o stan Tony'ego. Córka zaczęła podskakiwać z radości. Też ucieszyłam się na wieść, że odzyskał przytomność. Pozwolił wejść jednej osobie. Uzgodniłam z resztą, że to będę ja. Widziałam, jak rozglądał się, szukając czegoś. Byłam szczęśliwa, aż rozpłakałam się, widząc te spojrzenie błękitnych oczu.

Pepper: Tony, wróciłeś do nas. Tak się cieszę, że żyjesz. Wiesz, jak martwiliśmy się o ciebie? Oj! Tony, ostatni raz mnie tak nastraszyłeś
Tony: Ciebie... też miło... widzieć... Pep
Pepper: Jak się czujesz? Pamiętasz, dlaczego tu jesteś?
Tony: Ech! Walczyłem i...
Pepper: Tony, spokojnie. Musisz odpoczywać
Tony: Umierałem, prawda?
Pepper: Tak trochę, ale teraz będzie coraz lepiej

Przytuliłam go bez zwracania uwagi, czy cierpi. Poczułam bicie jego serca. Było takie słabe, a nadal usiłował walczyć, żeby żyć dalej.

Pepper: Śpij dobrze
Tony: Pep, nie... odchodź... Zostań
Pepper: Ale musisz nabrać sił
Tony: Zostań
Pepper: No dobrze... Lekarze niewiele zdołali ci pomóc, bo implant...
Tony: Wiem, Pepper... Czuję to
Pepper: Bardzo boli? Może poproszę o jakieś leki i...
Tony: Nie musisz... Dobrze cię widzieć

Cmoknął mnie w policzek, ukrywając złe samopoczucie. Siedziałam przy nim, bo tak chciał. Razem jakoś damy radę, choć nie wiedziałam, że ktoś mógł nam zagrozić. Teraz wystarczyło, by wrócił do zdrowia, a skoro Iron Man nie miał żadnych wrogów, pora zająć się dalszymi planami.

----***---

Czas na przerwę. Wiem, że niektórych zawodzę, choć nie mam wyboru. Muszę odpocząć i żebyście byli ciekawi, skończyłam w zeszycie pisać "IMAA inaczej". Z notkami wrócę od stycznia, a osoby z Wattpada wiedzą, że mam też inne opowiadania. Opowiem o nich krótko.
  1.  "W poszukiwaniu przeznaczenia" (rozszerzona wersja wypadku i tego, jak Gene Khan potrafi być zły) Podzielone na 40 części. Pisane z punktu widzenia obserwatora
  2. "It's too late" (Tony i Pepper jadą na wakacje do Japonii). 10 części perspektywami Tony'ego i Pepper
  3.  "Ghost" (Tony ginie podczas inwazji i kradnie ciało z kostnicy--> brzmi dziwnie, ale tak było) Tu siedem części i głównie pisanie perspektywą Tony'ego
  4. "Przypadkowe przeznaczenie" (Tony, Rhodey i Pepper urodzili się tego samego dnia). Łącznie 24 części. Pisane różnymi perspektywami
I tyle. Czy warto czekać do stycznia 2017? Odpowiedzcie sobie sami na to pytanie.

Part 323: Podświadomość cz.1

0 | Skomentuj

**Tony**

Nie mogłem odpowiedzieć na podstawowe pytania. Kim jestem? Jak się tutaj znalazłem? Byłem zagubiony, aż zaczynał urywać się film. Cały świat rozpadł się, krusząc na małe odłamki szkła. Wszystko znikało, a postacie również rozpływały się w powietrzu. Pozostałem sam w pustce. Poza czernią nic więcej nie istniało, a droga do prawdziwego domu była daleka. Próbowałem odnaleźć wyjście, lecz znikąd pojawiła się mgła. Nic nie byłem w stanie dostrzec.

Tony: Rhodey, Pepper! No przestańcie! Jeśli to zabawa w chowanego, pokażcie się! Halo! Słyszycie mnie?!

Brak odpowiedzi. Naprawdę śniłem? Nie wierzę. Dobra, Tony. Skup się. Co pamiętasz jako ostatnie? Wiem, że z kimś walczyłem. Fakt, ale nie mogłem wrócić do zbrojowni. Bingo! Viper zniszczyła część fabryki. Okej. Nie jest źle. Co jeszcze było?
Gdy usiłowałem sobie przypomnieć niewielki szczegół, odczułem silny ból głowy oraz klatki piersiowej w tym samym czasie. Co się dzieje?

**Pepper**

Musieliśmy natychmiast wyjść z sali. Tony miał drgawki, a do tego implant znowu szwankował. Błagam cię, skarbie. Walcz. Czekaliśmy przed salą na jakiekolwiek informacje. Siedzieliśmy, jak na szpilkach. Ręce Marii drżały ze strachu, zaś Rhodey o dziwo jakoś zachowywał zimną krew.

Rhodey: Pepper, on walczy. Gdyby tego nie robił, wciąż byłby w śpiączce
Pepper: Wiem o tym, ale i tak się martwię. Mogłam go zatrzymać, a ja nic nie zrobiłam
Roberta: Obwinianie się tutaj w niczym nie pomoże
Maria: Mamo, bądźmy dobrej myśli. Mamy go wspierać, prawda?
Pepper:  Tak, córciu
Rhodey: Chyba skończyli działać

Nie musiał nic więcej mówić, bo to było, jak impuls. Natychmiast podbiegłam do lekarza, który ledwo wyszedł z sali. Podzielił się ze mną, co odkrył. Nie ukrywałam przerażenia, choć też przekazał dobrą wieść. Podziękowałam mu i prosił, żebym odpoczęła, skoro poprzednim razem z przemęczenia zemdlałam. Niechętnie się zgodziłam, idąc po kawę. Córka poszła ze mną. Dałam jej gorącą czekoladę. Usiadłyśmy na ławce nieco dalej od sali chorego.

Maria: Co powiedzieli?
Pepper: Najgorsze za nami
Maria: Naprawdę? A mówili, że umrze?
Pepper: Nie wspomniał o tym, ale mówił, że organizm nadal się nie poddaje w walce. Powinien się obudzić jutro, jeśli nie dostanie ataku serca
Maria: Czyli będzie żył?
Pepper: Tak ma być, Mario

Uśmiechnęłam się, dając jej do zrozumienia, by myśleć pozytywnie. Jednak nie poddałam się złą wiadomością, co nie brzmiała ani trochę optymistycznie. Lekarz wspomniał o paraliżu, a nawet trwałym uszkodzeniu mózgu.

**Lightning**

A to ci niespodzianka. Tak szybko się za mną stęskniła? A może za jagodami? Niestety, ale musiałam ją oddać do zoo. Tatuś nalegał. Pewnie nie lubił pand lub najzwyczajniej bał się ich. Wielki mi War Machine, co ma stracha przy tak uroczych zwierzątkach. Dałam małej porcję świeżych jagód, które szybko zniknęły w brzuchu głodomora.

~*Dziesięć minut później*~

**Roberta**

Jako, że byłam dawną matką zastępczą Tony'ego, zdołałam dowiedzieć się, czy stan uległ poprawie. Rokowania okazały się dobre, a ryzyko stałych uszkodzeń nadal istniało. Rhodey siedział, przyglądając się przez szybę, jak leżał nieprzytomny. Strach nadal istniał, choć pozbyli się maszyn, które odstraszały na sam ich widok.

Roberta: W porządku, Rhodey?
Rhodey: Nie wiem, czego mam bardziej się bać. Domu w ogniu, czy śmierci brata?
Roberta: Nie potrafię ci odpowiedzieć na to pytanie... Pepper wie, co trzeba zrobić
Rhodey: Czekać
Roberta: Dokładnie... Co miałeś na myśli, mówiąc o pożarze?
Rhodey: Zostawiłem Dianę samą, a z jej mocami jest niebezpieczna
Roberta: Czyli Ivy wróciła do Akademii?
Rhodey: Tak
Roberta: Dziwne
Rhodey: Co takiego?
Roberta: Nie bałeś się ją zatrzymać? Pamiętasz, jak zginął twój ojciec? Właśnie przez walkę, a ona zrobi to samo
Rhodey: Na razie trenuje kadetów. Powiedziałaby, gdyby miała lecieć na misję... Mamo, dlaczego oni nie mogą mu pomóc?
Roberta: Dobrze znasz odpowiedź. W dzisiejszych czasach nikt nie zna tej technologii, a twórcy urządzenia umarli. Do tego śmierć dr Bernes... Rhodey, on będzie walczył
Rhodey: Oby starczyło mu sił

**Tony**

Ktoś szedł w moją stronę. Widziałem tylko zielony blask na poziomie oczu. Wydawało mi się, że znam tę osobę. Powoli wstawałem, trzymając się za implant, który nadal ściskał niemiłosiernie mocno. Całe szczęście, że mózgownica przestała nawalać.

Duch: Nadal tu jesteś, Stark? Widać, że jesteś uparty
Tony: Duch? Co ty... Co ty tu robisz? Umarłeś
Duch: Mylisz się. Ja wcale nie umarłem. Złego diabli nie biorą

Part 322: Nieunikniona bitwa

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Jakoś nie ufałem własnej córce. Może przez ten ostatni numer z autem? Przepaliła wszystkie przewody, ale uratowała Tony'emu życie. Jednak narobiła wiele szkód. Jeden dobry uczynek nie skreślał tych złych.
Po wyjściu z garażu, wyszedłem na zewnątrz. Znienacka wskoczyła na mnie panda, aż serce podskoczyło do gardła. Myślałem, że dostanę zawału. Powoli się uspokajałem, odkładając zwierzę na podłogę.

Rhodey: DIANA!
Lightning: CO TAK KRZYCZYSZ. TATUSIU?
Rhodey: PANDA!
Lightning: CO TAKIEGO?
Rhodey: ONA WRÓCIŁA! MASZ TU PRZYJŚĆ I ZAPROWADZIĆ JĄ DO ZOO! TERAZ!
Lightning: OCH! JUŻ IDĘ!

W mgnieniu oka pojawiła się przy mnie. No tak. Szybkość przez moce Inhumans. Raczej dziś nic więcej nie powinno zaskoczyć. Zostawiłem Dianę, by zwróciła uciekiniera w odpowiednie miejsce. Nie zwlekałem dłużej z podróżą do szpitala. Przyjaciel potrzebował każdego wsparcia. Jeśli przenieśli go z intensywnej terapii, czy to znaczyło poprawienie się stanu? Obudził się? Marne szanse, ale zawsze jakieś. Miałem pogadać z mamą w cztery oczy. Nie napisałaby tego bez powodu. Coś tu nie pasowało do reszty. Co?

~*Pół godziny później*~

**Pepper**

Nie mogłam zrozumieć, co Roberta miała nam do powiedzenia. Bałam się, że to coś strasznego. Nie zdołała dokończyć zdania, bo ciągle ktoś wchodził, spisywał dane i wychodził na zewnątrz. Głównie pielęgniarki oraz lekarze.

Maria: Może nam pani powiedzieć, co się dzieje?
Roberta: Ech! Przykro mi. Naprawdę wam współczuję
Pepper: Powiedz nam prawdę
Roberta: Chcesz wiedzieć?
Maria, Pepper: CHCEMY!
Roberta: Okej. Niech będzie, więc... Lekarz powiedział, że wyniki nie są złe i trzeba być dobrej myśli
Pepper: I tyle? Nic więcej nie wspominał?
Roberta: Mówił o implancie. Nie są w stanie nic z nim zrobić
Maria: Tata umrze?
Pepper: Nie, skarbie. On będzie dzielnie walczył
Maria: Nie jestem już naiwną dziewczynką. Mogę znać prawdę
Pepper: Roberto?
Roberta: Mechanizm utrzymuje go przy życiu. Teraz doznał poważnych uszkodzeń. Ledwo działa
Pepper: Czyli... Czyli umiera... Nie! Tylko nie to!
Roberta: Pepper, bądź silna. Zrób to... dla niego
Maria: Mamo, musimy być przy nim. Nie płacz
Pepper: Po raz kolejny... ta sama... diagnoza
Roberta: Wszystko może się zmienić
Pepper: Tony, walcz. Zostań z nami... Mężu, wytrwaj w chorobie. Musisz obudzić się

~*Pięć minut później*~

**Rhodey**

Pojawiłem się punktualnie na miejscu. Zapytałem w recepcji, gdzie mogłem znaleźć Tony'ego. Było jedno miejsce. Kardiochirurgia, jak rodzicielka wcześnie napisała w SMS-ie. Bez trudu odnalazłem salę, dostrzegając trzy osoby przy jego łóżku. Wyglądał w o wiele lepszej kondycji, niż ostatnio. Miałem wrażenie, że wkrótce wróci do pełnych sił, ale zastanawiałem się nad jednym. Pepper płakała. Ostrożnie otworzyłem drzwi, wchodząc do środka.

Rhodey: Mamo, co się dzieje?
Roberta: Już zna prawdę
Rhodey: Jaką? Przecież jest dobrze
Roberta: Niezupełnie, Rhodey. Tony może umrzeć
Rhodey: Znowu? Nie wierzę. Nie! Oni kłamią! Przecież naprawiliśmy implant!
Pepper: To na nic. Spóźniliśmy się... My znaleźliśmy go za późno
Rhodey: Pepper...
Pepper: Czas ucieka... Nikt nie może mu pomóc
Rhodey: Nawet lekarze?
Pepper: Oni załamują ręce
Rhodey: Oj! Tony, coś ty najlepszego narobił? Musisz wrócić, jasne? Rodzina cię potrzebuje. Walcz, chłopie. Walcz

**Tony**

Chwyciłem za rękę mamy, przenosząc się do naszego domu. Tam, gdzie dorastałem, zmieniając się w innego człowieka. Przestałem być egoistą, myśląc jedynie o pieniądzach, czy firmie. Niby każdy detal odzwierciedlał ten sam pokój, salon, kuchnię oraz warsztat, co zwykle był moim miejscem do rozwijania zdolności przy konstrukcji wynalazków. Od tych małych do wielkich kolosów. Byłem zwykłym dzieckiem.
Nagle obraz zaczął się załamywać. Kolory się rozlewały, a pode mną pękła podłoga. Znowu znalazłem się w budynku Stark International. Pep leżała osłabiona, usiłując walczyć.

Pepper: Tony...
Whiplash: Uparta dziewucha, bo nie chce umierać. Wiesz, dlaczego?
Tony: Nie
Duch: Bo jesteś dla niej sensem istnienia
Tony: Ja? Niemożliwe

Poczułem się dziwnie. Przez chwilę zatraciłem własną tożsamość.

Part 321: Zagubiona towarzyszka

0 | Skomentuj

**Roberta**

Pepper ciągle siedziała przy nim. Nie spuszczała go z oka, a jego córka gdzieś błądziła po szpitalu. Dawno się nie pojawiła obok swojej mamy. Widocznie bardzo przeżywała kłótnię oraz to, co działo się z jej ojcem. Powinnam sprawdzić, czy poczuła się lepiej. Wszystko tylko nie przyznawać się do prawdy.

Pepper: Gdzie idziesz?
Roberta: Poszukać Marii. Długo nie wraca
Pepper: Potrzebuje czasu, by zrozumieć
Roberta: No nie wiem, Pepper. Może lepiej zobacz, czy czegoś nie potrzebuje. Nie zapominaj, że ona też się martwi
Pepper: Zgoda, ale... Jakoś mam wrażenie, że nie wiem wszystkiego
Roberta: Co takiego?
Pepper: Nie znam całej prawdy. Wszyscy milczą. Mam rację?
Roberta: Powinna jeszcze być w szpitalu. Lepiej zacznij od łazienki
Pepper: A ty?
Roberta: Zostanę tutaj. Gdyby coś się działo, od razu ci powiem
Pepper: Mam taką nadzieję... Zaraz wrócę, kochany. Kocham cię

Ucałowała mu dłoń i z lekkim uśmiechem wyszła z sali. Akurat w tym momencie pojawił się lekarz. Powiedział mi, że wyniki nie były, aż takie złe, choć sprawa z implantem wyglądała bardzo poważnie. Pomimo kiepskiego stanu, nalegał, by być dobrej myśli, bo walczył. Walczył, więc nie poddał się. Prawdziwy Iron Man w zbroi lub bez. Zawsze stara się dojść do zwycięstwa. Specjalista jedynie podał zwykłe leki i spisał parametry, wychodząc na korytarz.

**Maria**

Długo nie wychodziłam z łazienki, bo płakałam. Ludzie tylko mnie mijali, ale zdarzało się, że ktoś podszedł i zapytał z troską o samopoczucie. Nic nie odpowiadałam. Milczałam, cierpiąc w samotności. Według zegarka w komórce, siedziałam tu ponad cztery godziny. Może dłużej?
Gdy próbowałam się pozbierać, usłyszałam, jak ktoś wchodził do pomieszczenia. Mama? Od razu przytuliła mnie, aż poczułam jej wewnętrzny strach. Bała się.

Maria: Mamo?
Pepper: Wybacz za tamtą kłótnię. Kłamałam, by cię chronić przed problemami. Myślałam... Myślałam, że jakoś sam zdoła się pozbierać, a on walczył z dwoma wrogami. Prawie zginął. Wiesz o tym, prawda? Jednak leży już w innej sali. Będzie coraz lepiej, córeczko. Poradzimy sobie z tym razem

Niby uśmiechnęła się, a z drugiej strony, to nadal odczuwała ten niepokój. Postanowiłam z nią pójść do taty. Jeśli mówiła prawdę, niebawem się obudzi. Wróci z nami do domu.
Po znalezieniu się na miejscu, pani Rhodes siedziała przy jego łóżku. Ledwo nas zauważyła, odwracając się.

Pepper: Roberto, wszystko gra?
Roberta: O! Widzę, że znalazłaś zgubę. Cieszę się... Jak się czujesz, Mario?
Maria: Jest okej, chociaż martwię się o tatę
Roberta: Jak wszyscy
Pepper: Proszę... Odpowiedz mi na pytanie... Co mówił lekarz?
Roberta: Za kilka dni powinien się obudzić
Pepper: Kłamiesz! Powiedz... Co tak naprawdę jest grane?
Maria: Pani nas okłamuje? Dlaczego?
Roberta: Zgoda. Powiem wszystko, co wiem... Tony jest...

**Ivy**

Żółtodzioby. Nie dawali rady z podstawową serią ćwiczeń. Widocznie obijali się, a z takich nie da się zrobić żołnierzy. Oni mają walczyć za kraj? Raczej Akademia Wojskowa nie pasowała do takich typków. Robili damskie pompki, męcząc się po minucie. Coś jeszcze? No tak. Idioci, którzy źle trzymali karabin. A potem zdarzają się amputacje kończyn.

Ivy: Ruchy, ruchy, RUCHY! Nie ociągać się, gamonie!

Krzyki nic nie wskórały, a cierpliwość się kończyła. Oj! Rhodey, byłeś zdecydowanie lepszym kadetem. Zatęskniłam za rodziną, bo przy nich działy się niespotykane rzeczy. W Akademii będzie wiało nudą. Chyba, że zmienię tor przeszkód na prowizorycznie łatwy. Przedszkolak bez trudu przeszedłby go w pięć minut.

~*Piętnaście minut później*~

**Rhodey**

Siedziałem z Dianą, oglądając film. Oczywiście nie wytrwaliśmy długo przy nim, więc skakała ponownie po kanałach. W końcu znudziło to nastolatkę. Poszła do garażu ćwiczyć swoje moce. Oby nie spaliła samochodu.
Nagle w pokoju przestraszyłem się przez narastający dźwięk telefonu. Od mamy. Nie zdążyłem odebrać połączenia. Potem dostałem SMS-a o dziwnej treści.

Tony jest na kardiochirurgii. Musimy pogadać w cztery oczy

Nigdy w życiu nie spodziewałbym się takiej wiadomości. Zaczynałem się niepokoić. Zdecydowałem pojechać do szpitala. Najpierw sprawdziłem, jak córka bawiła się "zabawkami". Rozsypała wszelkie narzędzia po podłodze, co przesuwały się bez dotyku ręki. Jedynie dostrzegłem wokół nich moce elektryczności.

Rhodey: Eee... Co ty robisz?
Lightning: Ćwiczę. Nie widzisz?
Rhodey: No widzę, ale... Nieważne... Muszę jechać do szpitala. Zostaniesz sama?
Lightning: Spoko. Nic nie zrobię. Hahaha! Chyba

Part 320: Uszanuj moją decyzję

0 | Skomentuj

**Pepper**

Leniwie otwierałam oczy, spoglądając na mamę Rhodey'go. Dziwnie się czułam. Z jednej strony, wciąż nie zniknęły obawy o stan Tony'ego, lecz po części strach zmienił się w bezradność. Leżałam przypięta do aparatury. Zemdlałam?

Pepper: Co... się... stało? Czy ja...
Roberta: Na chwilę straciłaś przytomność. Bardzo się zdenerwowałaś, więc przez silny stres tu jesteś
Pepper: A Tony? Co z nim?
Roberta: Ile chcesz wiedzieć?
Pepper: Wszystko
Roberta: Zabrali go do innej sali
Pepper: Jest już lepiej? Jak się czuje? Mogę się zobaczyć z moim mężem?
Roberta: Lekarka ci pozwoli, jeśli czujesz się na siłach
Pepper: Ale... Ale jest lepiej, prawda?
Roberta: Chyba tak, skoro opuścił OIOM
Pepper: Tony, trzymaj się

**Tony**

Rhodey zginął. To nie mogła być prawda. Potem kulka przeszła przez głowę do czaszki Matta. Zamarłem. Oprawcy się śmiali złowrogo, czekając na zgon Pep. Jej nie mogłem stracić. Wyglądała na wycieńczoną. Krew spływała po rękach, skroni, lecz największa rana znajdowała się w okolicy brzucha. Płakała, błagając o szybką śmierć.

Tony: Pepper, nie bój się. Wydostanę cię stąd... Zapłacicie mi za to, co zrobiliście. Słyszycie?! Nie odpuszczę wam!
Duch: Zostałeś tylko ty, Stark. Nie oczekuj, że przeżyjesz, bo tak nie będzie

Uruchomił jakieś urządzenie, które spowodowało okropny ból głowy. Nie miałem na sobie zbroi, więc nici z ochrony. Upadłem na kolana, trzymając się za makówkę. Ruda musiała znieść o wiele gorszy ból. Whiplash uderzał w nią z biczy, aż skuliła się, chroniąc narządy przed śmiertelnym porażeniem, co mogłoby doprowadzić do zwęglenia organów.

Tony: Aaa! Pep, wytrzymaj! Zaraz... będzie... po wszystkim
Stane: Oj! Ty tylko karmisz każdego swoimi kłamstwami. Jesteś żałosny, Anthony. Twój ojciec był bardziej pożyteczny, nim go zabiłem
Tony: Aaa! Co?! Co ty bredzisz?! Przecież... Gene. Aaa! Gene zabił... mojego... Ach! Ojca!
Pepper: Tony... ja dłużej... Aaa! Nie... wytrzymam
Whiplash: Hahaha! Mogę tak robić całą wieczność
Tony: Pepper... Tato... Zabiłem was

Byłem załamany. Przestałem krzyczeć, poddając się. Nadzieja umierała ze mną jako ostatnia deska ratunku.
Kiedy miałem zamiar całkowicie skapitulować, usłyszałem czyjś głos. Kobiecy i do tego znany. Mama? Dostrzegłem ją jako ducha, co wyciągnął do mnie rękę. Coś mówiła. Pragnęła, żebym wrócił do domu. Do domu? Gdzie był ten dom?

~*Dwie godziny później*~

**Roberta**

Nie mogłam powiedzieć Pepper całej prawdy. Wiedziałam zbyt wiele okrutnych dla niej informacji. Pamiętam jeszcze, jak niby na chwilę się obudził. Był spokój, a potem nastąpił niespodziewany atak serca. Obecnie leżał na kardiochirurgii, gdzie lekarze mogli ustabilizować pracę wyniszczonego organu. Lekarka zbadała dziewczynę i pozwoliła, żeby zobaczyła się z Tony'm. Poszłam razem z nią, by być dla niej wsparciem w tak trudnej sytuacji. Weszłyśmy do sali, patrząc na chorego, co wyglądał na śpiącego. Oby przypuszczenia okazały się prawdą. Całe szczęście, że pozbyli się większości przerażających maszyn. Pozostała jedynie maska tlenowa, kardiomonitor oraz zestaw do reanimacji.

Roberta: Jak się czujesz?
Pepper: Widząc go w takim stanie, trochę się cieszę. Wreszcie nie ma OIOMu
Roberta: Zgadza się. Będzie coraz lepiej, Pepper. W końcu dojdzie do siebie
Pepper: Chyba ma pani rację
Roberta: Nie martw się. Wróci do zdrowia
Pepper: Dlaczego kłamiesz?! Proszę tego nie mówić! On zawsze będzie chory! Zawsze będzie ryzykował, a jego serce dłużej nie wytrzyma!
Roberta: Pepper...
Pepper: Przepraszam... Ja... Ja nie chciałam krzyczeć
Roberta: Rozumiem twój strach. On na pewno poczuje się lepiej
Pepper: Wciąż nic nie zrobili z implantem
Roberta: Bo nie znają się na tym
Pepper: Tony umrze
Roberta: Nikt tego nie powiedział
Pepper: Chociaż widać, że umiera?!
Roberta: Uspokój się

Moje słowa nic nie znaczyły. Po prostu nie przekazywały dobrych intencji, a fałszywą nadzieję. Możliwe, że też zgubną. Nie miałam zamiaru przyznać się, jaką usłyszałam wieść od lekarza prowadzącego mojego przyszywanego syna. Powiedział najgorszą diagnozę z możliwych. Nie można było wyleczyć ani zrobić czegokolwiek do spowolnienia choroby. Śmierć jedynie pozostała nieunikniona na pasie następnych nieszczęść.

Pepper: Tony, walcz dalej. Jesteś coraz bliżej nas. Niebawem się spotkamy

Ucałowała ukochanego w czoło, ściskając mu dłoń najsilniej, jak potrafiła. Trzymała się tej złudnej szansy, żeby się przebudził. Jednak nadal specjaliści nie potrafili pomóc pacjentowi z tak poważnym schorzeniem.

Part 319: Nic nie wiem

0 | Skomentuj



~*Następnego dnia*~

**Ivy**

Nadszedł czas powrócić do starych obowiązków pani generał. Pod moim nadzorem żaden żółtodziób nie wyjdzie bez szkolenia. To samo tyczyło się kiedyś Rhodey'go, ale tym razem nie zastosuję na nikim kinbaku. Zabawa się skończyła. Wzięłam ze sobą walizki, żegnając się z rodziną. Diana miała problem z pandą, bo ciągle uciekała. Oby wróciła do zoo, gdzie należało do niej miejsce. Ścisnęłam ich, jak najbardziej potrafiłam. Nadal byłam silna, choć nie posiadałam mocy Inhumans, czy nadludzkich umiejętności z DNA.

Ivy: Będę za wami tęsknić, moje psotniki
Rhodey: Dlaczego psotnik? Na mnie nie patrz
Ivy: Hahaha! Tak sobie z was żartuję. Nie wiem, kiedy znowu się zobaczymy... Diana, wiesz, co masz zrobić?
Lightning: Wiem, wiem. Tylko polubiłam ją, a nigdy nie mieliśmy zwierzaka
Ivy: Gdyby nie była zagrożonym gatunkiem, mogłaby zostać na zawsze
Lightning: Mogę pogadać z właścicielem zoo. Może zgodzi się, żeby została
Rhodey: Eee... Wystarczy, że z tobą są kłopoty
Lightning: Ej! Uratowałam Iron Manowi życie! Dwa razy!
Rhodey: Pamiętam
Ivy: Rhodey, wszystko będzie dobrze
Rhodey: Uważaj na siebie
Ivy: Spokojnie. Raczej nowi kadeci powinni się bać

Uśmiechnęłam się głupawo, tuląc ich po raz ostatni. Dłużej nie mogłam się zatrzymywać. Od razu pojechałam na lotnisko. Żegnaj, Nowy Jorku.

**Lightning**

Było mi smutno z dwóch powodów. Jeden okazał się oczywisty, bo nie wiedziałam, czy poradzę sobie sama z tatą. Drugi powód należał do tych osobistych. Wystarczył jeden dzień, żeby pokochać małe zwierzątko.
Kiedy jakimś cudem dała się wziąć na ręce, pojechaliśmy do zoo. Panda mała wierciła się w różne strony. Dziwne. Nie chciała wracać do swoich? Pewnie miała tam mamusię, co czekała na nią. Zanim dojechaliśmy na miejsce, zjadła część jagód.

Lightning: No i tutaj się rozstajemy. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa

Z trudem ją chwyciłam, skoro trzymała się pazurami o tapicerkę. Zdołaliśmy odnaleźć przy pomocy mapy, gdzie znajdowała się strefa dla pand. Przeszliśmy kilka kroków wzdłuż wybiegu. Mijaliśmy pingwiny, niedźwiedzie polarne, lwy, a nawet i żyrafy. Zakochałam się w tym miejscu. Może któregoś, pięknego dnia zacznę tu pracę?
Po spotkaniu się z właścicielem rezerwatu, oddałam rozrabiakę w ręce kustosza. Wrzuciłam ostatni owoc, co trzymałam w kieszeni, a ona dorwała się do niego z wielkim apetytem.

Rhodey: To jej dom. Poradzi sobie
Lightning: Jakim cudem uciekła?
Rhodey: Pewnie przegryzła drut lub wspięła się po drzewie i wyskoczyła
Lightning: Nie jest małpą
Rhodey: No tak, ale nie zdradzi nam swojego sekretu
Lightning: Prawda

Ostatni raz spoglądałam na rudzielca z ogonkiem i wróciliśmy do domu.

~*Trzy godziny później*~

**Tony**

To niemożliwe. Stane nie mógł przeżyć. Widocznie stał jako wytwór mojej wyobraźni. Dziwne. Długo śnię? Coś jest ze mną nie tak. Pogrążałem się w jeszcze większym koszmarze. Co było w tym najdziwniejszego? Duch i Whiplash współpracowali z nim, a do tego też stał Kontroler. Gorszego sojuszu nie byłbym w stanie sobie wyobrazić. Bicze oplatały Rhodey'go, zabójca mierzył w skroń Matta, zaś Sandhurst z łysolem torturowali Pep. Ponownie żyła. Teraz uświadomiłem sobie, że wytwory w mojej głowie potęgowały strach o powrót śmiertelnych wrogów. No właśnie. Chyba z kimś musiałem walczyć, jeśli traciłem kontakt z rzeczywistością.

**Pepper**

Znowu serce Tony'ego się zbuntowało. Po raz trzeci. Ile razy będę musiała znosić ten ból? Nie chciałam go stracić. Błagałam, by walczył, a on nadal nie reagował.
Już miałam zamiar się poddać, kiedy dostrzegłam, jak ścisnął moją rękę.

Pepper: Tony... Tony, obudź się. Proszę! Otwórz oczy!
Roberta: On cię nie słyszy
Pepper: Kochany, walcz

Po policzkach spłynęły łzy. Traciłam nadzieję w zaskakująco szybkim tempie. Lekarka pojawiła się w sali na dźwięk hałasującej maszyny. Implant przestał migotać. Zgasł.

Pepper: Błagam cię... Nie umieraj... Jeszcze nie przyszła... na to... pora
Roberta: Pepper, spokojnie. On walczy
Pepper: Nie widzę. Ja nie wiem. Obudzi się? Nie wiem! Do cholery! Ja nic nie wiem!
Roberta: Pepper...
Pepper: Wszystko się sypie, rozumiesz?!
Roberta: Pepper, nie krzycz... Zobacz
Pepper: Tony?

Nie musieli nic robić i puls wrócił do normy. Przez ten stres zmęczyłam się na tyle, aż zemdlałam. Przegrałam z organizmem, a siła walki o ukochanego też miała swoje granice. Potrzebowałam poznać analizę implantu od JARVISA, lecz komputer w zbrojowni był zniszczony.
Po zapadnięciu w sen, nie miałam zamiaru się budzić. Nigdy.

Part 318: Kiedy zgaśnie światło

0 | Skomentuj

**Pepper**

Czekać na odpowiedź? Co dokładnie Roberta miała na myśli? Tony ani razu nie otworzył oczu. Musiałam uzbroić się w cierpliwość. To było jedyne wyjście. Maria tylko chciała dowiedzieć się, kiedy będzie mogła wejść. Lekarka zajęła się nią przez chwilę i przyprowadziła moją córkę do nas. Też niepokoiła się jego stanem. Nadal utrzymywaliśmy dziewczynę w niewiedzy, lecz mogła przekroczyć próg sali.

Maria: Mamo, co się dzieje z tatą?
Pepper: Nic takiego... Jest chory i musi odpoczywać
Maria: A w domu nie może chorować? Czemu szpital?
Pepper: Bo tam nie leżałby w łóżku. Wiesz, jaki on jest. Zamiast nic nie robić, to pracowałby godzinami w fabryce
Maria: Ale zniszczyli ją... Nie mógłby w niej pracować
Pepper: On zawsze znajdzie jakiś sposób

Mało brakowało, a powiedziałabym o dodatkowej zbroi. Wtedy wiedziałaby, że kłamię o chorobie. Uspokoiłam swoje nerwy, wstając z podłogi. Nie odezwała się ani jednym słowem. Jednak miałam pewne obawy. Domyślała się prawdy.

Pepper: Córeczko, wszystko gra?
Maria: Nie mówisz mi wszystkiego. Co tak naprawdę się stało?
Roberta: Mario, za bardzo się przejmujesz. Gdyby z twoim tatą byłoby źle, nie byłabyś tutaj, prawda?
Pepper: To nic nie da. Ona wie
Maria: Co wiem?
Pepper: Wszystko
Maria: Nie rozumiem
Pepper: Wiesz, że ma chore serce. Ostatnio nie pokazywał tego po sobie, ale bardzo źle się czuł
Roberta: Pepper, o czym ty mówisz?
Pepper: Wiedziałam, jak cierpiał i nie miałam zamiaru cię tym przytłaczać. Teraz dzielnie walczy, by wrócić do nas
Maria: On... On umiera?
Pepper: Nie, choć nie jest z nim dobrze
Maria: Długo miałaś zamiar mnie utrzymywać w niewiedzy? Odpowiedz, mamo!
Pepper: Nie chciałam, żebyś o tym myślała, rozumiesz?
Maria: Nie... Nie rozumiem. Jak mogłaś?!
Pepper: Maria, zaczekaj!

To była chwila, kiedy na jej twarzy pojawił się żal. Powiedziałam połowę prawdy. Poczułam lekką ulgę, lecz nie przypuszczałam tak burzliwej reakcji.

Pepper: Znienawidzi mnie za to
Roberta: Zrobiłaś dobrze, a ona potrzebuje chwili namysłu
Pepper: Chyba... Chyba masz rację

Akurat, kiedy odzyskałam spokój, pisk maszyny wszystko zniszczył. Spojrzałam na implant, którego światło zbladło. Wołałam lekarza. Nie wiedziałam, że podczas śpiączki organizm może się tak zbuntować. Zostałyśmy wyproszone z sali.

Pepper: Tony... Jestem tu... Musisz walczyć

Położyłam dłoń na oknie, przyglądając się pracy lekarzy, co walczyli o jedno życie, bo mogło zgasnąć w ułamku sekundy. Nadzieja rozpadła się, jak domek z kart.

~*Pół godziny później*~

**Ivy**

Diana próbowała ogarnąć porządek przez pandę małą. Mąż nadal wyglądał na przytłoczonego całą sytuacją. Martwił się o brata, a do tego musiał znieść moją nieobecność przez następne miesiące. Wspólnie podjęliśmy decyzję. Rozumiał, że kiedyś miało nastąpić rozstanie.

Ivy: W porządku, Rhodey? Może połóż się i zaśnij
Rhodey: Nie mogę. Przecież miałem pilnować Diany
Lightning: LIGHTNING!
Rhodey: KRZYCZEĆ NIE MUSISZ! No i widzisz, co ona wyprawia. Ktoś powinien mieć na nią oko
Ivy: Wiem, ale sama dam radę
Rhodey: Lepiej odpocznij przed podróżą
Ivy: Oj! Nie lecę, aż tak daleko. To tylko New Jersey
Rhodey: I tak będę tęsknił. Gdyby zbrojownia nie została zniszczona, poleciałbym do ciebie w odwiedziny
Ivy: O! To miłe z twojej strony
Rhodey: Wrogów już nie ma, więc będę leniuchował przy telewizorze
Ivy: Hahaha! No niestety, chociaż... A kosmici?
Rhodey: Nie przesadzaj. Raczej nie opanują Ziemi. Jest tyle herosów, że nie zliczysz ich na palcach jednej ręki
Ivy: Masz się oszczędzać z tą nogą. Zapomniałeś?
Rhodey: Pamiętam

Pocałowałam ukochanego w usta, aż zapragnęłam rzucić go na kanapę. Szybko zrezygnowałam, bo nasza córeczka miała problem z dzikim zwierzęciem. Oby do jutra zwróciła ją do zoo. Rhodey tego dopilnuje.
Gdy kolejny pocałunek oddałam w szyję, wyprzedził moje myśli, popychając mnie na tapczan.

Ivy: Oszczędzaj nogę
Rhodey: Poradzę sobie i bez niej

Jego dłonie wędrowały wzdłuż dekoltu, aż do brzucha. Tam zatrzymałam go, kładąc ręce. Zachowywał się niegrzecznie. Czułam, że był napalony, aby posunąć się do głębszej namiętności bez zabezpieczenia. Czy Diana zaakceptowałaby rodzeństwo? Zabawne, bo nie powinna być jedynaczką.
Kiedy moja blokada została złamana, rozpiął guzik od spodni, rozsuwając też suwak za jednym zamachem. Wszystko szło tak gładko, a podniecenie wzrastało z każdym posunięciem męża. Już miał wsunąć rękę do moich majtek, gdy na nas wskoczyła panda. Poważnie?

Rhodey: Aaa!
Lightning: Sorki, ale uciekła mi
Ivy: Rhodey?
Rhodey: Ach! Prawie... miałem... zawał
Lightning: Ups? Przeszkodziłam wam? Ej! Czy wyście chcieli mi zrobić braciszka? Zabraniam wam!
Ivy: To nasza sprawa! Idź do pokoju!
Rhodey: Na dziś... wystarczy
Ivy: Chyba masz rację

Zapięłam dżinsy, doprowadzając się do porządku. Nie pomyślałabym, żeby to panda nam przeszkodziła.

Part 317: Obiecałem, więc słowa dotrzymam

1 | Skomentuj

**Tony**

Trwaliśmy tak przez chwilę w uścisku, aż ciało ukochanej zmieniło się w kryształki szkła, które zniknęły w mgnieniu oka. Po rudej nie było ani śladu. Nie wiedziałem, co o tym, myśleć. Cała ziemia zaczęła drżeć. Musiałem uciekać, lecz na to było już za późno. Upadałem na dno do jakiejś niekończącej się czarnej dziury. Moje ciało nie walczyło. Godziło się na taki los.

**Rhodey**

Zgodziłem się z mamą, by wrócić do Ivy i Diany. Niby nazywała siebie Lightning, ale w rodzinnym domu pozostanie Dianą Rhodes. Nie musiałem iść zbyt długo, bo złapałem taksówkę, która mogła pojechać na niebezpieczny teren, gdzie znajdowała się dawna baza Mr. Fixa. Na szczęście wszyscy wrogowie zostali pokonani. Zapłaciłem należytą sumkę i otworzyłem drzwi od mieszkania. Na korytarzu stały spakowane walizki oraz torba podróżna. Domyślałem się, co do planów żony. Planowała wrócić do wojska. Trochę bałem się, że skończy, jak mój ojciec.
Nagle usłyszałem jakieś hałasy w kuchni.

Rhodey: Ivy, co to ma znaczyć?! Jakim prawem ta panda jest w naszym domu?!
Lightning: Eee... To moja wina. Bardzo się na mnie gniewasz?
Rhodey: Diana, czy ty...
Lightning: Lightning! Ile razy mam powtarzać?! Mówcie mi Lightning!
Ivy: W tym domu jesteś naszą Dianą
Lightning: Mamo?
Ivy: Mogą tak do ciebie mówić znajomi, ale tutaj jesteś naszą córeczką. Dobrze, Diana?
Lightning: Ech! No dobrze
Ivy: Panda zostanie, jeśli zajmiesz się nią tak, jak trzeba. Jutro ma wrócić do zoo... Rhodey, dopilnuj tego
Rhodey: Zgoda
Ivy: Coś nie tak? Wyglądasz na przytłoczonego
Rhodey: Znalazłem Tony'ego i... nie jest z nim dobrze... Naprawdę chcesz wyjechać do Akademii?
Ivy: Planowałam ten powrót od samego miesiąca. Diana dorosła, więc nie widzę powodów, by zwlekać z tym dłużej

Przytuliła nas, uśmiechając się lekko. Potem poszła do łazienki, zaś dziewczyna usiłowała złapać pandę. Stłukła sporą ilość talerzy. Niewykluczone, że sprawi większe kłopoty.

**Pepper**

Stan Tony'ego pozostawał bez zmian. Pani Rhodes również siedziała obok łóżka, żeby dać jakieś mi wsparcie. Byłam jej wdzięczna za wszystko. Za samo bycie tutaj. W pewnym sensie zastępowała Rhodey'go. Jakimś cudem wrócił do swoich bliskich. Lekarka, co wcześniej zajmowała się moją ciążą, a leczeniem przyjaciela, pojawiła się w sali. Sprawdzała odczyty z kardiomonitora. Wyraz twarzy niewiele mógł nam zdradzić, lecz pozostała nadzieja. Wyjdzie z tego.
Nagle ciśnienie drastycznie spadało wraz z linią życia na ekranie. Od razu otrzymał odpowiednie leki, aż sytuacja znowu pozostała stabilna.

Pepper: Dłużej tego nie zniosę! Co się z nim dzieje?! Dlaczego tak reaguje?!
Roberta: Pepper, uspokój się. Widocznie mocno przeżywa jakiś koszmar. Nawet w śpiączce mózg ciągle pracuje i może wysyłać mu dziwne sygnały, ale w końcu wróci do nas
Pepper: On musi wrócić. Musi!

Krzyczałam bez możliwości uspokojenia pobudzonego ciała. Strach przejął nade mną kontrolę. Traciłam siły oraz cierpliwość. Traciłam nadzieję. Tylko Roberta nadal w nią wierzyła.

Pepper: Obiecałeś uważać na siebie. Czemu skłamałeś? Tak trudno dotrzymać danego słowa?

Poddałam się, płacząc. Klęczałam na podłodze, kładąc głowę na jego klatce piersiowej. Czułam bicie serca. Takie niewielkie, choć dzięki temu znakowi, odzyskałam część dobrego myślenia. Pragnęłam go usłyszeć. Nawet zwykłe słowo kocham cię. Nawet zobaczyć jego śmiech. Cokolwiek.

Roberta: Pepper, nie trać nadziei. Sama dobrze pamiętasz, ile przeżył gorszych przygód. Ta nie była ostatnia. Wiesz o tym, prawda?
Pepper: Wiem
Roberta: A mimo to, wciąż się boisz
Pepper: To chyba nic dziwnego, skoro tak mocno oberwał, nadal nie przebudził się ze śpiączki i poza ruchami palców... Nie wysłał innego sygnału
Roberta: Kochana, jakoś wszystko się ułoży. Któregoś dnia wypomnisz mu tę głupotę. Przytulisz go i nie puścisz nigdzie
Pepper: Naprawdę?
Roberta: Gdybym nie ufała swojemu mężowi, nie byłoby Rhodey'go na świecie
Pepper: Na serio? A już myślałam, że jest wpadką
Roberta: Oj! Fundamentem jest zaufanie, bo bez tego niczego nie można zbudować. Bez tego nie zrobisz solidnego związku, który przetrwałby wiele kłótni, czy zwykłych, nieszczęśliwych wypadków
Pepper: Nieszczęśliwych wypadków?
Roberta: Zgadza się. Pojawia się wiele przeszkód i trzeba je za wszelką cenę ominąć lub zniszczyć. Tony w każdej walce ufał tobie, że gdy się obudzi, ty przy nim będziesz
Pepper: Nawet tak nie myślałam. Tak bardzo mnie kochał?
Roberta: Możesz upewnić się w jeden sposób
Pepper: Jaki?
Roberta: Czekać na odpowiedź

---**---

Wczoraj ktoś zapytał mnie, czy ktoś czyta moje prace. Powiedziałam, że wyświetlenia nie robią się same, ale prawda jest taka, że nie wiem, do kogo naprawdę piszę. Jeśli ten blog ma przetrwać, muszą być czytelnicy. Nie raz to podkreślałam, bo ktoś musi oceniać to, co robię. Na razie dodaję notki do 26 października. Dziś skończyłam przedostatnią Fazę i uwierzcie, ale jeszcze będzie więcej dziwactw poza śpiączką Tony'ego, czy wybrykami pandy.

Part 316: Mały pupilek

0 | Skomentuj


**Lightning**

Rozpoznałam, jakim zwierzęciem było stworzenie, co na pierwszy rzut oka przypominało szopa. Tak naprawdę natrafiłam na pandę małą. Do domu miała daleko, bo Chiny, więc ta raczej uciekła z zoo. Powinnam ją tam zabrać, lecz na moje nieszczęście zaczął padać deszcz. Chyba rodzice nie powinni się gniewać za zatrzymanie jej na jeden dzień?
Kiedy trafiłam do domu, rozpadało się jeszcze bardziej, niż poprzednio. Przekroczyłam próg drzwi. Byłam w szoku, widząc spakowane walizki. Panda wyskoczyła mi z rąk, kierując się do kuchni. Widocznie zgłodniała.

Lightning: Mamo, ja...
Ivy: Czy ja dobrze widzę? Zabrałaś dzikie zwierzę do domu?
Lightning: Eee... Powiedzmy, że tak, ale na kilka dni. Ona musiała uciec z zoo i pomyślałam, by zająć się nią... Wyjeżdżamy gdzieś? Tatuś wie?
Ivy: Jutro lecę do Akademii Wojskowej. Jestem im potrzebna, żeby nauczyć tych żółtodziobów posługiwania się bronią, a poza tym... Już dorosłaś, więc mogę cię zostawić. Twojemu tacie również powiem o wyjeździe. Zostaniesz z nim, dobrze?
Lightning: Ech! No dobrze... Będziesz do nas dzwonić?
Ivy: Oj! Nie wyjeżdżam na zawsze. Będziemy w ciągłym kontakcie
Lightning: Czyli... może zostać?
Ivy: Tego nie powiedziałam, ale... Okej. Musisz sama zająć się pandą
Lightning: O! Dzięki, dzięki, dzięki!

Przytuliłam ją czule i na pewno szybko zatęsknię za mamą. No nic. Planowała wrócić do swoich obowiązków.
Po rozmowie z rodzicielką, poszłam sprawdzić, co ta mała rozrabiaka porabiała w kuchni. Słyszałam jedynie, jak wspięła się po szafkach. Dopiero później zobaczyłam na własne oczy, że wybiera jagody z miski. Mieliśmy zrobić ciasto, a ona zjadła najważniejszy składnik deseru. Za to stłukła kilka talerzy. Musiałam po niej posprzątać.

**Roberta**

Otrzymałam telefon od syna. Miałam pojawić się z Marią w szpitalu. Znowu Tony był w ciężkim stanie. Śpiączka? A to ci dopiero. Nie powiedziałam jego córce, co się stało, ale chciała poznać odpowiedź na najbardziej nurtujące ją pytanie.

~*Pół godziny później*~

Pepper zabrała nastolatkę z daleka od OIOMu. Raczej nie miała zamiaru powiedzieć jej prawdy. Ja za to wolałam dowiedzieć się od Rhodey'go, jak bardzo było źle. Czy to przez kolejną walkę Iron Mana? A może ludzką bezmyślność? Podeszłam pod salę, gdzie siedział.

Roberta: Jak się czujesz?
Rhodey: Źle, bo nic nie mogę zrobić. Jedynie czekać
Roberta: Będzie dobrze. Wychodził z gorszych rzeczy
Rhodey: Może, choć teraz lekarze wprowadzili go w stan śpiączki farmakologicznej. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek się obudzi. Mogą minąć dni, miesiące, a nawet lata
Roberta: Rozumiem twoje obawy. Musiał z kimś walczyć, skoro tak mocno oberwał
Rhodey: Wiemy, że walczył z dwoma wrogami. Jeden z nich nie żyje, a drugi... Tego nie jesteśmy pewni
Roberta: Jak Pepper to znosi?
Rhodey: Obwinia się
Roberta: A nie powinna... Rhodey, wróć do Ivy, a ja tu zostanę. Gdyby coś się zmieniło, od razu ci napiszę lub zadzwonię
Rhodey: Na pewno mam stąd iść? Przecież... Przecież jesteśmy rodziną. To mój brat
Roberta: Spokojnie. O wszystkim się dowiesz od razu

Próbowałam go uspokoić, lecz nadal lęk mieszał mu w głowie wraz z myślą o utracie brata. Trudno tak odejść na kilka minut, skoro w każdej chwili coś mogło się wydarzyć. Jednak z trudem zgodził się i wyszedł. Żona wciąż trwała przy mężu, trzymając silnie za rękę. Biedna. Ile razy musi znieść ten ból?

**Tony**

Znowu znalazłem się w innym miejscu. W nie byle jakim, bo ostatnia świątynia Makluan. Gene miał wszystkie pierścienie, a Pep leżała bezbronna w zakrwawionej bluzce. Z rąk również sączyła się krew. Wyglądała na umierającą, a bez zbroi nie miałem szans w walce. Była jedynie garstką zepsutej blachy.

Gene: Poddaj się, Stark. To już twój koniec. Masz może jakieś ostatnie słowo? Nie? Więc przyglądaj się, jak cierpi twoja ukochana
Pepper: Aaa!
Tony: Pepper!

Jej ciało było okaleczone z każdej strony. Przez wrzaski bólu dała mi do zrozumienia, jak cierpi. Musiałem jakoś pozbawić mocy Mandaryna. Jak?
Nagle pojawiło się oślepiające światło, które rozproszyło nas wszystkich. To nie było zwykłe światło, a promień lasera.

Tony: Pepper, uciekaj!
Pepper: Nie... Nie mogę... Nie dam... rady
Tony: Dasz radę! Jestem tu, słyszysz? Jestem z tobą!
Gene: Żałosne... Sądzisz, że swoim gadaniem coś zdziałasz? Hahaha! Już po was. Gińcie za zdradę!
Tony: Zdradę? Co ty pleciesz za głupoty? To ty nas zdradziłeś! Aaa!
Pepper: Tony!
Gene: Ja znikam, ale wrócę, a was czeka wspólna mogiła

Szybko się ulotnił, a laser coraz szybciej przedzierał się przez przeszkody, aż natrafił na rudą. Rzuciłem się w jej stronę, chroniąc swoim ciałem.

Tony: Nie możesz zginąć, rozumiesz?
Pepper: Już... po... nas
Tony: Nie bój się. Przeżyjemy

Ostatnie bariery zostały zniszczone. Pomyślałem o lustrze. Zwykła myśl i znalazłem w jej torebce poszukiwany przedmiot. Niewielkie szkiełko, lecz odbiło światło lasera. Byliśmy bezpieczni. Przytuliłem Pepper, a strach zniknął.

Part 315: Z balansem

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Wyszedłem na korytarz po kubek kawy. Ruda również sięgnęła po ten sam napój, siedząc przytłoczona ostatnimi wydarzeniami. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Żadne słowo pocieszenia nie działało. Postanowiłem być przy niej, gdyby szukała ramienia do wypłakania się.
Po wypiciu gorącego napoju, wrzuciłem kubek do kosza.

Pepper: Mogłam coś zrobić. Gdybym znała jego plany...
Rhodey: I tak on nikogo nie słucha. Dobrze wiesz o tym. Musiałabyś przytrzymać Tony'ego w domu przy użyciu siły
Pepper: Pewnie masz rację, ale... Rhodey, czy na pewno zdążyliśmy na czas?
Rhodey: Myślę, że tak, bo gdybyśmy się spóźnili, nie mielibyśmy szans przywrócić mu życia. Zgodzisz się z tym, tak?
Pepper: Tak
Rhodey: Nie chcesz być przy nim?
Pepper: Chcę, lecz później tam wejdę
Rhodey: Coś się stało?
Pepper: Nic takiego... Wybacz

Wstała i znów pobiegła do łazienki. Biedna, Pepper. Za bardzo przeżywa tę sytuację. To nie były tylko takie zmartwienia, ale też i strach.

**Tony**

Coś rozbłysło mi przed oczami. Jakieś światło, które zaczęło upodabniać się do... Pepper. Była taka piękna. Nie zdołałem wymyślić odpowiedniego słowa. Ostrożnie podszedłem do niej. Uśmiechała się tak łagodnie, lecz za każdym moim ruchem, czerń mieszała biel w jej ciele, pochłaniając czystą barwę bez skazy.
Kiedy usiłowałem dotknąć jej dłoni, wygięła ciało w łuk, unikając tego gestu.

Tony: Pepper... Pepper, co jest grane? Myślałem, że mnie kochasz

Na te słowa zastygła w miejscu, zakrywając twarz. Ponownie usiłowałem zdobyć z nią kontakt, lecz na marne. Zwiększyłem tempo chodu, a ona rzuciła się z furią. Czarna barwa przechodziła na moje ciało, tworząc wewnętrzne kolce. Poczułem ból, co leki nie zdołałyby wyleczyć lub uśmierzyć na chwilę.
Nagle odskoczyła, obracając się, niczym baletnica i zaczęła biec. Pomyślałem, żeby zrobić to samo. Dziwne, bo biegłem i nie słabłem. Nie przestawałem gonić ukochanej, aż podłoga pode mną pękała.

Tony: Pepper, stój!

To również było dziwne. Zatrzymała się. Czyżby znowu wróciła moja ruda? Powierzchnia miała wiele pęknięć i runęła w dół. Kolce w moim ciele rozrastały się, powodując cierpienie, jakiego żaden człowiek nie mógłby przetrwać. Straciłem ukochaną. Na jej miejscu odnalazłem maskę, przypominającą uśmiechniętą twarz. Z jednej strony była biała, zaś po drugiej wylewała się czernią. Podniosłem przedmiot.
Gdy znalazł się na poziomie serca, wsiąknął we mnie i jakaś z niego energia zniszczyła kolce. Czułem się inaczej. Tak... Inny.

~*Godzinę później*~

**Pepper**

Odrobinę poczułam się lepiej. Przestałam płakać, wracając z pozytywnym myśleniem do sali męża. Wciąż nie wybudził się, lecz wiedziałam, że wygra. Potrzebował jedynie czasu. Lekarz nie miał nic przeciwko, żebym siedziała długo w sali. Rozumiał, jak bardzo się martwiłam, dlatego nawet pozwolił na spanie w szpitalu.
Właśnie sprawdzał wyniki, gdy na monitorze podskoczyły linie. Na szczęście szybko podał leki i znowu stan był stabilny. Wyjaśnił, skąd mogą brać się takie nieregularne bicie serca. Przez śpiączkę oraz uszkodzenie mózgu, co nie powinno być stałe. Podziękowałam, a on spisał dane, opuszczając pomieszczenie. Chwyciłam Tony'ego za rękę.

Pepper: Nie zostawię cię, rozumiesz? Nie wyjdę stąd, dopóki się nie obudzisz, więc mam dla ciebie malutką prośbę... Zrób to szybko. Planowałam kolejny wypad rodzinny za ciebie, ale musisz wyzdrowieć. Pamiętaj, że my czekamy na ciebie

Ucałowałam go w czoło, zaś dłoń ciągle trzymałam za jego rękę. Miałam takie wrażenie, jak lekko drgnęły palce. Możliwe, że mi się przywidziało. A może to coś znaczy?

Rhodey: Pepper, na dziś ci wystarczy tego siedzenia. Będziesz zmęczona, a musisz wrócić do Marii
Pepper: Ej! Długo tu stoisz?
Rhodey: Na tyle, by rozumieć twoje obawy... Niczym się nie przejmuj. Będzie walczył
Pepper: Ruszył palcami. To dobry znak
Rhodey: Niby tak, choć mogą się zdarzać takie odruchy
Pepper: Skąd wiesz?
Rhodey: Rozmawiałem krótko z lekarzem. Powiedział, co może się dziać
Pepper: Ja myślę pozytywnie, by wszystko jakoś się ułożyło
Rhodey: I dobrze robisz

**Lightning**

Szłam sobie przez miasto, bo do domu miałam spory dystans. Mogłam użyć swoich mocy, by skrócić czas dotarcia, ale... No właśnie. Co ludzie o tym pomyślą? Hmmm... Raczej nie byliby zbytnio zachwyceni, a byłam w stanie podpalić chodnik. Eee... Lepiej nie ryzykować.
Po przejściu przez pasy, wyczułam, jak coś biegło w moją stronę. Było małe i przypominało... szopa? Pewnie żerował na odpadki kuchenne. Niestety, lecz pomyliłam się. Fakt, że istota żywa okazała się zwierzęciem. Mogła uciec z zoo, a przechodnie wpadali w panikę, uciekając.

Lightning: Poważnie? Wy nawet myszy się boicie! Idioci!

Nie bałam się pogryzienia, czy zatrucia przez pchły. Wszystko było mi jedno. Pozytywnie się zaskoczyłam, że nie chciała nikomu zrobić krzywdy. Odważyła się podejść do mnie. Chwyciłam zwierzaka na ręce, przyglądając się, co to mogło być. Raczej powinnam ją zwrócić do zoo. Rodzice nie zgodziliby się na zwierzę zagrożone wyginięciem.

Part 314: Zamiana wspomnień

0 | Skomentuj
Znalezione obrazy dla zapytania guardians of the galaxy peter mom
**Pepper**

Musieliśmy go wyjąć z pancerza, by zabrać w odpowiednie miejsce. Lekko dotknęłam zbroi, która... zniknęła. Hologram? Jak to możliwe? Podobno córka Rhodey'go mogła wyczuć energię życiową. Widocznie pomyliła się, choć ciężko było zrozumieć. Ta sama energia znajdowała się blisko nas. Poszliśmy za nią, natrafiając na drugą zbroję. Tym razem sprawdziłam, czy też mieliśmy do czynienia z hologramem. Ten był prawdziwy.

Lightning: Fajna sztuczka z tym hologramem. Chciał zmylić przeciwnika... No i macie blaszaka. Dostanę za to jakąś nagrodę?
Pepper: Źródło zasilania się nie świeci. Nie jest dobrze... Diana, sprawdzisz, czy żyje?
Lightning: Lightning! Powtórzę! Nazywam się Lightning!
Rhodey: Ale w domu jesteś Dianą Rhodes
Lightning: Ech! No tak, a wy macie swoje ksywki
Rhodey: Tylko przy misjach ich używamy
Lightning: No to teraz też jest jakaś, tak?

Nie miałam ochoty jej słuchać i sama sprawdziłam, czy wszystko gra. Zdjęłam hełm, na którym była krew. Miał ranę z tyłu głowy. Zbadałam funkcje życiowe, przykładając palce do szyi. Puls był słaby, zaś brakowało oddechu.

Rhodey: Wcześniej uruchomił dodatkowe zasilanie. Chyba już je stracił, więc nie mamy czasu i musimy go zabrać do szpitala
Lightning: Mój tatuś ma rację. Moc w zbroi spadła do stanu krytycznego. Mogę mu dać trochę energii. żeby przeżył samą podróż
Pepper: Możesz to zrobić?
Lightning: U Inhumans nauczyłam się wiele sztuczek z moją umiejętnością elektryczności... Nie bój się. Fakt, że tego nie próbowałam na ludziach, ale uczę się na błędach

Niezbyt podobała mi się ta odpowiedź i zdecydowałam powierzyć jej życie mojego męża. Przyłożyła dłonie do napierśnika, przesyłając energię, żeby podtrzymać funkcje życiowe na stabilnym poziomie. Od razu pancerz rozświetlił mocniej reaktor. Ponownie sprawdziłam oddech. Teraz jakimś cudem był na własnym wydechu.

Pepper: Dziękuję... Pomogłaś mu
Lightning: I widzicie? Mogę być przydatną bohaterką
Rhodey: Dla mnie zawsze nią byłaś

Przytulił swoją córkę, a następnie pomógł z zabraniem Tony'ego. Mieliśmy niewiele czasu. W każdej chwili serce mogło poddać się, zaprzestając swojej pracy.

~*Dwie godziny później*~

**Tony**

Znajdowałem się w szpitalu, czekając na przebudzenie mamy. Tata często wychodził, pytając lekarkę o informacje. Siedziałem tak przy jej łóżku i nic nie rozumiałem. Co może pięciolatek rozumieć? Wszyscy powtarzali, że mama znowu była bardzo chora, ale dadzą jej lekarstwa i wróci na Święta. Ten czas mieliśmy spędzić razem. Mój ojciec miał wolne w firmie i chciał być z nami. Z rodziną.
Nagle maszyna zaczęła piszczeć. Nastąpiło poruszenie w sali. Wszyscy musieli wyjść. Łącznie z tatą. Wtedy poczułem, że kłamali o jej chorobie. Czekaliśmy, aż pozwolą nam wejść. Lekarz tylko patrzył na nas, a następnie spuścił głowę. Nie wiedziałem, dlaczego Howard Stark po raz pierwszy tak czule przytulił swojego syna. Słyszałem, jak płacze. Szepnął mi tylko do ucha, że ona poszła do nieba. Byłem w szoku, aż zacząłem krzyczeć na całe gardło. Ten ból... Jakby ktoś wyjął mi serce i wstawił je na nowo.

**Rhodey**

Nie mogłem zostawić Pepper samej, więc Diana postanowiła wrócić do domu. Ruda z trudem czekała na to, co się działo po drugiej stronie. Wiedzieliśmy jedynie, że operacja miała umożliwić mu przeżycie. Gdyby nie moja zdolna córka, życie Tony'ego byłoby skończone w ostatniej minucie. Lekarz siedział z chirurgami na bloku od godziny.

Rhodey: Pepper, wszystko będzie dobrze. Zrobiliśmy, co się dało
Pepper: Raczej nie wszystko. To... To jest okropne. Wiem, że walczył z Fixem. Wiem, że polował na Viper i wiem też, że przesadził... Ach! Mogłam zablokować zbroję, a ja nic nie zrobiłam
Rhodey: Nikt cię nie obwinia. Uspokój się... Powiedziałaś Marii?
Pepper: Jeszcze nie, ale się dowie

Niespodziewanie otworzyły się drzwi. Gaduła zaatakowała najszybciej, jak potrafiła. Nie usłyszałem wszystkich pytań, bo nawijała sporo. Mogłem domyślić się, czy strach przez nią przemawiał. Ponoć operacja się udała, lecz i tak doszło do pewnych komplikacji. Dwa razy serce przestało bić, a implant z trudem próbował przywrócić je do działania. Wyjaśnił też, że przez poważny uraz mózgu, zdecydowali się na śpiączkę farmakologiczną.

Pepper: Co takiego?! Myślałam... Myślałam...
Rhodey: Pepper, spokojnie... Możemy się z nim zobaczyć?

Pozwolił, choć on nas nie usłyszy. Skręciliśmy w lewo, natrafiając na intensywną terapię. Koszmarny oddział, skąd wychodzą nieliczni cali oraz zdrowi. Nie mogła powstrzymać się od łez. Weszliśmy do sali, widząc zabandażowaną głowę, maskę tlenową na ustach i ten niby spokojny dźwięk kardiomonitora. Mechanizm ledwo świecił. Ledwo żył.

Pepper: Nie wierzę... Tony, co oni ci zrobili? Błagam... Musisz walczyć, słyszysz? Walcz, bo my na ciebie czekamy
Rhodey: Lekarze robią, co mogą, a on pewnie chce wrócić... Wszystko się jakoś ułoży. Zobaczysz
Pepper: Obyś miał rację

Wytarła dłonią łzy na policzkach i wyszła do łazienki. Potrzebowała ochłonąć. Chyba nie chciałbym być w jej sytuacji, gdyby coś stało się Ivy.

Rhodey: Chłopie, musisz walczyć. Zniosłeś już zbyt wiele, by teraz się poddać. Potrzebujemy cię, a twoja córka czeka na powrót ojca, więc weź się w garść

Niby mówiłem bez sensu, skoro myślami krążył gdzieś indziej, ale w końcu usłyszy każde słowo.

Part 313: Nie każdy zasługuje na szczęśliwe zakończenie

0 | Skomentuj

**Tony**

Nie mogłem zużyć pozostałej ilości energii. W obecnym stanie, to było zabójcze. Jednak Mr. Fix sam rozpoczął atak. Trafił we mnie z działa mikrofalowego, aż uderzyłem o skrzynię. Przez mgłę miałem zaburzoną widoczność, ale zdołałem wystrzelić serię mini rakiet, które na chwilę go spowolniły.

Mr. Fix: Wiedziałem, że przetrwasz starcie z Viper i wylądujesz tutaj bez energii. Lepiej poddaj się, a twoja śmierć będzie szybka oraz bezbolesna

Ponownie uderzył z broni, lecz zdołałem rozproszyć promienie za pomocą pola siłowego. Trwało to zaledwie trzy sekundy. Po raz kolejny upadłem na kontener. Słabłem z każdą próbą ataku. Mogłem dać wygraną przeciwnikowi. Mogłem, a nie zrobiłem tego. Zaryzykowałem na atak z unibeamu.
Gdy miałem uderzyć z napierśnika, oberwałem tak mocno, aż funkcje wyświetliły się na czerwono. Poczułem piekielny ból głowy. Czułem krew, która spływała z czoła.

[[Uwaga. Wykryto groźny uraz głowy. Zalecana jest konsultacja medyczna]]

Tony: Nie teraz, JARVIS... JARVIS? Gdzie jest... Fix?

[[Przeciwnik doznał utraty przytomności]]

Tony: Przecież... nie oberwał... Dziwne

Zdołałem wstać o własnych siłach, podchodząc do wroga. Szybko oprzytomniał, kiedy chwyciłem go za gardło.

Tony: Ty nasłałeś Viper?
Mr. Fix: Ja jej dałem tylko to, co potrzebowała
Tony: Policja cię... zgarnie za kilka... minut. Nie uciekaj
Mr. Fix: Jesteś tak słaby. Ekhm... A liczysz, że cię posłucham? Ucieknę i nigdy mnie nie znajdziecie

Wkurzyłem się, mierząc mu do głowy z rękawicy. Wystarczył jeden strzał. Groziłem śmiercią, na którą zasługiwał.

Mr. Fix: No strzelaj, skoro tak bardzo ci na tym zależy... Chyba nie stchórzysz, co?
Tony: Mógłbym zabić... takiego typka... jak ty, ale nie... Jesteś wolny
Mr. Fix: Źle robisz
Tony: Chcesz żyć? Lepiej nie... zmarnuj tego. Ekhm...
Mr. Fix: Żegnaj

Wcisnął jakiś przycisk na ramieniu, a moja zbroja została porażona. Musiałem się oddalić, by fala eksplozji nie dotknęła mnie po raz drugi. Jednak nie zdążyłem. Wszystko działo się tak szybko. Nie zapobiegłem wybuchowi. Fala wyrzuciła pancerz daleko od Mr. Fixa. Popełnił samobójstwo. Nie ukrywałem zdziwienia. Do tego nie mogłem wstać. Całe ciało było obolałe.

Tony: Komputer... przeskanuj... Szukaj... obrażeń

[[Wykryłem uraz głowy, kręgosłupa oraz klatki piersiowej]]

Tony: Co... z zasilaniem?

[[Poprzez użycie mocy w trakcie walki, zasilanie zapasowe wystarczy na jedną godzinę]]

Tony: Czyli... kiepsko

Z trudem łapałem oddech, walcząc o przetrwanie.

**Pepper**

Odnalazłam kolejny kawałek ze zbroi. Też od ręki. Zaczęłam martwić się na poważnie o Tony'ego. Rhodey starał się jakoś ukoić nerwy, a również niepokoił się o niego. Lightning zaprowadziła nas za kolejnym śladem energii, choć widoczność była słaba z winy zamglonego obrazu.

Rhodey: Kolejna część? Chyba musiał się rozbić
Pepper: Możliwe... Oby zdołał znieść czekanie na pomoc
Rhodey: Tony da radę. Bez względu, jak bardzo byłoby źle, poradzi sobie... Pepper, ja też się boję, że walczył z kimś i mógł zostać poważnie ranny, ale wiem jedno
Pepper: Co takiego? Że będzie dobrze? To nie działa!
Rhodey: Nie to chciałem powiedzieć. Po prostu trzeba myśleć pozytywnie
Pepper: Tony, gdzie jesteś? Błagam... Pomóż nam ciebie odnaleźć
Lightning: Chyba coś mam. Jest niedaleko
Rhodey: Jak bardzo?
Lightning: Dwa kilometry dalej
Pepper: Żyje?
Lightning: Skoro go wyczuwam, to na pewno tak jest
Rhodey: No dobra... Chodźmy tam

Przeszliśmy do wyznaczonego miejsca. Zamiast zaginionego odnaleźliśmy kolejny fragment metalu i kogoś jeszcze. Mr. Fix? To musiał być on. Nikt inny nie posiadał cybernetycznego oka. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Gdybym miała zbroję, z łatwością odnalazłabym męża.

Rhodey: Nie żyje
Lightning: Są ślady walki, więc musieli ze sobą walczyć. Ten gościu rozwalił się i raczej widać, że wybuch wyrzucił dalej Iron Mana
Pepper: Tony...
Rhodey: Ej! Jesteśmy coraz bliżej. Wkrótce dowiemy się, do czego doszło
Lightning: Walczyli niedawno. Blaszak jest gdzieś blisko

Poszliśmy za nią, bo nadal wykrywała energię życiową Tony'ego. Próbowałam myśleć pozytywnie. Nie wychodziło mi to. Na drodze natrafiliśmy na krople... krwi. Niedobrze. Był ranny. A może to nie jego krew? Niebawem poznamy prawdę.

Rhodey: Widzę go!
Pepper: Tony!

Natychmiast podbiegłam do czegoś na kształt pancerza, co ledwo się trzymał w całości. Otworzyłam hełm, przyglądając się twarzy ukochanego. Nie reagował na wołanie, a był przytomny. Niczego nie czułam. Co się z nim działo?

Rhodey: Musimy zabrać Tony'ego do szpitala. Tam mu pomogą
Pepper: Nie znosi tego miejsca
Rhodey: W zbrojowni nie poskładamy go do kupy. Potrzebuje lekarza
Pepper: Dobra... Niech będzie

---**---

No i mamy nową Fazę. Dziesięć notek do rozpoczęcia przerwy, więc jeszcze trochę sobie poczytacie. Notki będą dziwne ze względu na dalsze wydarzenia.

Part 312: Znajdę cię

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Wróciliśmy do domu. Lekarka nalegała na oszczędzanie nogi przez jakiś miesiąc. Tony będzie musiał poradzić sobie sam z Viper i Mr. Fixem. Tylko oni pozostali. Można też dodać tego Inhumans, co potrafił odnaleźć w każdym słaby punkt. Wiedział, gdzie atakować już przy pierwszym starciu.
Gdy tak rozmyślałem nad walką, na telefon zadzwoniła Pepper. Nie miałem zamiaru jej ignorować. Odebrałem, bo pewnie to było coś ważnego.

Rhodey: No hej, ruda. Co tam u was słychać?
Pepper: Nie możesz mówić po imieniu? Tak ciężko? Ech! Widziałeś może Tony'ego?
Rhodey: Właśnie jestem w domu i ... Nie. Nie widziałem go. Pepper, coś się stało?
Pepper: Viper zniszczyła fabrykę, a on nadal nie wrócił
Rhodey: Viper? Cholera! A możesz jakoś namierzyć zbroję?
Pepper: Próbowałam, ale nadal nic. Przy ostatniej lokalizacji nie znalazłam żadnych śladów... Rhodey, jeśli zrobiła mu krzywdę...
Rhodey: Nie mogę po niego lecieć, ale będę próbował dzwonić. Dowiem się czegoś, dam ci od razu znać
Pepper: Dzięki
Rhodey: Na długo zniknął?
Pepper: No na pewno trochę minęło
Rhodey: Zbroja ma zasilanie zapasowe. Powinien przeżyć bez ładowania, aż go nie zużyje. Gorzej, gdyby zapasy mocy wykorzystał w walce
Pepper: I co ja mam zrobić? Te czekanie doprowadza mnie do szału!
Rhodey: Pepper, rozumiem cię. Bądź cierpliwa, zgoda? Znajdziemy go
Pepper: Obyś miał rację

Rozłączyła się, lecz usłyszałem jej załamany głos. Bardzo przejmowała się stanem swojego męża. Nie wiedziałem, co mu strzeliło do głowy, by latać za zabójczynią. Musiał mieć ważny powód. Również nie ukrywałem zmartwienia.

Ivy: Niech zgadnę... Tony wpakował się w kolejne kłopoty?
Rhodey: Coś w tym rodzaju, a najgorsze jest to, że nikt nie wie, gdzie jest i został sam
Ivy: Rhodey, poradzi sobie
Lightning: Mogę pomóc
Rhodey: Jak?
Lightning: Mogę wykryć energię życiową przez moce
Rhodey: Nie żartujesz, Diana?
Lightning: Nie, ale mów mi Lightning
Rhodey: Dobrze, Lightning... Nie wykorzystaj całej energii
Lightning: Tatku, nauczyłam się paru sztuczek. Na przykład taka

Wytworzyła kulę energii w dłoniach, skupiając na niej cały wysiłek. W ten sposób wyszukiwała osobę, o której myślała.

Lightning: Mam cię, blaszaku!
Rhodey: Gdzie on jest?
Lightning: Oj! Dość daleko za miastem. Eee... Był w magazynie, a potem... Są słabe ślady energii pod wodą
Rhodey: Co takiego? Pod wodą?
Lightning: Ech! On jest gdzieś indziej, ale tam był ostatnio
Ivy: Chcesz tam iść?
Rhodey: Tu chodzi też o mojego brata. Potrzebuje pomocy
Lightning: No i? Pomogłam?
Rhodey: Bardzo

Ucałowałem córkę w czoło i zabrałem się do poszukiwań. Moja Lightning stała się chodzącym GPS-em. Wysłałem wiadomość do rudej o otrzymanych informacjach na temat zaginionego. Już jechała na miejsce, a my szukaliśmy ciała, resztek pancerza, czy jakiejkolwiek formy ludzkiego życia.

~*Dwie godziny później*~

**Pepper**

Dołączyłam do Rhodey'go, gdzie znalazł ślady po Iron Manie. Tym razem zostawiłam Marię pod okiem Roberty. Obiecałam powiedzieć córce, jeśli odnajdę Tony'ego. Przeszukiwaliśmy cały teren, przeczesując każdy zakamarek.

Pepper: Tony, gdzie jesteś? Daj jakiś znak życia
Rhodey: Spokojnie, Pepper. Wszystko będzie dobrze... Diana, jak ci idzie?
Lightning: Miałeś do mnie mówić Lightning!
Rhodey: Wybacz, lecz nie umiem tak szybko przywyknąć do twojej ksywki
Pepper: O co chodzi?
Rhodey: A! Bo Diana ubzdurała sobie
Lightning: Wcale, że nie!
Rhodey: Chce być superbohaterką
Pepper: Ale wie, ile musi mieć wyrzeczeń?
Lightning: Żaden problem zrezygnować z cukierków
Pepper: Nie o takie wyrzeczenie chodzi
Rhodey: Ej! Chyba znalazłem dosyć ciekawą rzecz
Pepper: Co?
Rhodey: Sama zobacz
Pepper: O nie!

Pokazał mi kawałek zbroi. Część z rękawicy. Wyglądała na przypaloną. Przynajmniej mieliśmy już jeden trop na odnalezienie naszego towarzysza. Wystarczy przeskanować ten kawałek, a kolejny ślad po zaginionym przybliży nas do jego odnalezienia.

Pepper: Znajdziemy cię. Nie martw się. Pomoc nadchodzi

**Tony**

Szanse na przeżycie były niewielkie. Wystarczyło wysłać wiadomość do Pep. Jednak przy tak niewielkiej ilości mocy mogłem jedynie oszczędzać resztki zasilania zapasowego. Szybko spadała, a pancerz rozpadał się na części pierwsze.

Tony: JARVIS, jak długo zbroja wytrzyma?

[[Niewiele, szacując straty oraz spadek mocy]]

Tony: Ale?

[[Cztery godziny]]

Tony: Do tego czasu muszę coś... wymyślić

Przed sobą dostrzegłem jakąś postać z cybernetycznym okiem. Mr. Fix. Kolejny, który pragnął zemsty?

Mr. Fix: Widzę, że pozbyłeś się Viper. Ze mną nie pójdzie ci tak łatwo

--***---

Faza 13 zakończona. Pozostały tylko 3 części opowiadania. Jeśli jeszcze was nie zanudziłam na śmierć, to dobrze. Jutro otwieramy Fazę 14, a w niej będzie dużo dziwactw. Co dokładnie? Nie mogę zdradzić, bo zepsuję całą zabawę ;)

Part 311: Przebudzenie Lightning

0 | Skomentuj


**Pepper**

Viper podpaliła fabrykę. Jak ona mogła to zrobić?! Nienawidziłam jej całym sercem. Oby nie zrobiła krzywdy Tony'emu. Wzięłam córkę i pojechałam do domu. Ta część ocalała, ale zbrojownia... Była w gruzach. Szukałyśmy jakiegoś śladu po nim. Znalazłam jedynie otwartą komorę ze zbroi oraz uruchomiony system namierzania. Iron Man znajdował się za miastem daleko od nas.

Pepper: Jeśli go skrzywdziła, zapłaci mi za to
Maria: Mamo, nie denerwuj się. Da radę. Przecież jest silny
Pepper: JARVIS, jaki jest stan zbroi?

[[Nie mogę określić]]

Pepper: Jak to "nie możesz"?

[[System poważnie uszkodzony]]

Pepper: Widzę właśnie, ale... Namierz komórkę Tony'ego

[[Wyznaczam współrzędne]]

Maria: Chodźmy do domu i poczekajmy na niego
Pepper: Może przetrwał jakiś pancerz
Maria: Mamo!
Pepper: Muszę go znaleźć! Boję się, że jest z nim źle... Mam takie przeczucie
Maria: Ja też tego chcę, ale nic nie zrobimy. Znajdzie się

Miała rację. Był w zbroi. Powinien wrócić bezpiecznie do domu.

**Diana**

Zostałam odesłana do domu. Nareszcie, ale przynajmniej nauczyłam się panować nad mocami. Wkrótce im pokażę, że mogę być bohaterką. Taką, jak Iron Man.
Kiedy otworzyłam drzwi, mama rzuciła mi się na szyję. Tak bardzo bała się o mnie?

Ivy: W końcu wróciłaś. Tęskniłam za tobą, córeczko
Diana: Gdzie tata? Chciałam mu pokazać, co umiem
Ivy: Tylko niczego nie psuj
Diana: Spoko. Poskromiłam wewnętrzną energię. Nauczyłam się wiele u Inhumans... Więc, gdzie jest?
Ivy: W szpitalu
Diana: W szpitalu? Co się stało?
Ivy: Podobno walczył i z jego nogą nie jest najlepiej, ale jutro ma otrzymać wypis. Jego mama jest przy nim i z rana możemy go odebrać
Diana: Oj! Ten, kto mu to zrobił, niech strzeże się mnie
Ivy: Za późno, Diana. Sprawca zginął na miejscu

Serio? No nieźle, a tak miałam ochotę wypróbować moce. Najważniejsze było zdrowie taty. Skoro dostanie wypis tak szybko, może nie miałam powodów do obaw.
Nagle spostrzegłam pioruny na niebie. Czyżby Whiplash ponownie się pojawił? Nie tym razem. Ktoś inny się pokazał, uderzając w wodę. Mogłam go dostrzec, jak wpadł do portu, który znajdował się niedaleko mojego miejsca zamieszkania. Postanowiłam sprawdzić, z kim mam do czynienia. Wybiegłam, używając elektryczności w stronę przeciwnika. Natychmiast wyskoczył z wody, atakując pięściami.

Diana: Tak łatwo mnie nie pokonasz

Miotałam błyskawicami, aż płonął mu grunt pod nogami. Wykorzystałam całą moc do maksymalnego uderzenia. Przez ciało przepłynął prąd. Czułam ogromny przypływ siły, wystrzeliwując energię z rąk. Przeciwnik upadł na podłogę, lecz nie zamierzał się poddać.
Gdy już chciał kapitulować, zaprzestałam walki. Ledwo podeszłam do niego, a on znowu uderzył. Celował w moje oczy. Dlaczego? Dopiero, kiedy dotknął ich, straciłam na chwilę wzrok. Znał słabe punkty każdego, lecz Lightning się nie podda. O! Dobra ksywka dla heroski.

Diana: Strzeż się Lightning, złoczyńco! Nadszedł koniec twoich działań

~*Następnego dnia*~

**Rhodey**

O dziesiątej otrzymałem wypis ze szpitala. Zdziwiłem się pozytywnie na widok Diany. Rodzina ponownie była w komplecie. Wyglądała na inną. Zmieniła się przez Inhumans? Nic nie przypalała, więc panowała nad sobą.

Ivy: Jak się czujesz?
Rhodey: Przy was szybko wrócę do zdrowia
Ivy: Mam taką nadzieję
Rhodey: Dobrze cię znowu widzieć, córciu
Diana: Nie uwierzysz, ale pokonałam pierwszego wroga
Rhodey: Zuch dziewczyna. Jestem z ciebie dumny... Zawsze byłem i cieszę się widzieć ponownie moją kruszynkę
Diana: Już nie taką małą. Od teraz, jestem Lightning
Ivy: Nie przekonasz jej, by odpuściła. Nakręciła się
Diana: No co? Mogę wyręczać tatę z ratowania świata
Rhodey: Diana, ty tak na serio?
Diana: Aha! Jeszcze potrzebuję kostium i będę twoją bohaterką
Rhodey: Hahaha! Lepiej nie przesadź, zgoda? Nie chcę, żebyś skończyła tak źle, jak ja
Diana: Będę ostrożniejsza

Uśmiechnęła się i jednym pstryknięciem palca pokazała błysk. Lekko nie będzie, lecz nie chciałbym jej stracić. W takim wieku powinna uczyć się, chodzić z przyjaciółmi na różne wypady, a nie ganiać za przestępcami. Nigdy nie pogodziłbym się, gdyby z mojej winy straciła życie.

--**---

Przedostatnia notka Fazy 13, a to jeszcze nie koniec.

Part 310: Płomienie zemsty

0 | Skomentuj


**Tony**

Pojechałem do zbrojowni, zaś Pep z Marią zostały przy Rhodey'm. Lepiej, żeby nie był sam, choć Roberta została już poinformowana o jego stanie. Na razie moim zadaniem było pokrzyżować plany Viper.
Po dotarciu na miejsce, fabryka stała w ogniu. Straż gasiła pożar, a matka mojego przyjaciela patrzyła z skrzyżowanymi rękami na szkody.

Tony: Co się stało?
Roberta: Ty mi powiedz, Tony... Właśnie wracałam ze sklepu, a tu takie coś. Domyślasz się, jak do tego doszło?
Tony: Cholera! Nie wiem! Przecież... Viper...
Roberta: Viper?
Tony: Chyba ona podpaliła fabrykę
Roberta: Co z Rhodey'm? Dobrze się czuje?
Tony: Jutro powinien dostać wypis. Ma problemy z nogą,. ale więcej ran nie ma. Przez miesiąc nie będzie walczył
Roberta: I dobrze, a ciebie też powinien dotyczyć urlop
Tony: Nie mogę zrezygnować, Roberto. Ja muszę walczyć!
Roberta: Szanuj swoje zdrowie. Dobrze ci radzę i nie chcę cię w niczym ograniczać, lecz pewne działania mają pewne granice, których nie powinieneś przekraczać
Tony; Wiem i teraz znowu wszystko od nowa
Roberta: Niezupełnie, bo wasz dom przetrwał. Nie ma żadnych uszkodzeń. Jedynie część fabryki, gdzie masz swój warsztat, to poszła z dymem. Możecie przenieść się do mnie. Żaden problem
Tony: Nie chcę być dla ciebie ciężarem. Niech Pepper z Marią będą z tobą
Roberta: A ty?
Tony: Muszę dorwać sprawcę

Sprawdziłem przez oprogramowanie w telefonie, czy JARVIS  był w stanie działać i odnaleźć Viper. Pobiegłem do resztek części roboczej, natrafiając na schowek ze zbroją zapasową. Już nawet zapomniałem, że przygotowałem się na każdą ewentualność.
Gdy strażacy ugasili pożar, zostałem sam. Zdołałem odpalić główny komputer, ale większość obwodów została przepalona. Jednak udało się włączyć system namierzania. Bingo!

**Viper**

Mogłam spowodować więcej szkód, ale nieważne. Zdenerwowałam Starka. Wkrótce się pokaże w zbroi, bo w końcu zadbałam o to, by miał w czym walczyć. Nie spodziewałam się, że znajdzie mnie tak szybko. Pojawił się w czerwonej zbroi, niszcząc okno w mojej bazie. Takiej tymczasowej, bo kiedy z nim skończę, wrócę do normalnego życia.

Viper: Jesteś szybki, Stark
Tony: Po co się mścisz, Viper? To nie ma sensu. W ten sposób tylko... Aaa!
Viper: Zamknij się! Ty nic nie wiesz!

Wymierzyłam z działa, wystrzeliwując rakiety na jeden wymierzony cel. Obserwowałam, jak usiłował uniknąć pocisków. Jedną oberwał w plecy, aż przebił się przez ścianę. Nadal nie miał dość.
Nagle z zaskoczenia dostałam własną bronią w te same miejsce, co on na początku. Lekko syknęłam z bólu, lecz zmieniłam uzbrojenie na miotacz EMP. Od razu stracił panowanie nad pancerzem, aż runął w dół. Załadowałam spluwę, przykładając mu ją do głowy.

Viper: Masz dość?
Tony: Chciałaś skrzywdzić... moją... rodzinę. Ach! Nie odpuszczę ci... tak łatwo
Viper: Żegnaj, Stark. A może jakieś ostatnie słowo?
Tony: Masz przestarzały sprzęt... Od Fixa?
Viper: Co?!

Rozproszył moją uwagę, strzelając z repulsorów. Niemożliwe. Powinien nie mieć szans na użycie sprzętu, skoro impuls poraził zbroję.

Viper: Co to za chora sztuczka?!

**Tony**

Wiedziałem, że połączy z nim siły. Od razu domyśliłem się, co jej sprzeda. Stare działko z impulsem elektromagnetycznym? Pierwszy model pancerza mogłaby unieszkodliwić, ale nie ten. Ten tworzył podwójną warstwę ochronną przed szkodliwym działaniem.

Tony: Poddaj się... To już koniec
Viper: Nigdy! Jeden ruch i oboje wylecimy w powietrze!
Tony: Odłóż ten detonator... Duch i Katrine... Oni... nie chcieliby... tego
Viper: A skąd wiesz?! Jesteś winny i musisz otrzymać karę! Mogłam zabić twoją żonę i nie miałbyś nikogo! Tak, jak ja! Dosyć tego! Pożegnaj się z życiem!

Nie blefowała. Użyłem pola siłowego, by zapobiec wybuchowi. Chciałem również uratować zabójczynię, ale nie udało się. Wybuch nastąpił, lecz pole po części zmniejszyło szkody. Jednak moja zbroja nie zniosła tej siły eksplozji, która wyrzuciła mnie przez ściany magazynu. Autopilot nie działał w tym modelu. Musiałem wrócić o własnych siłach.

[[Uwaga. Poważne naruszenie zbroi. Zalecany powrót do zbrojowni]]

**Pepper**

Dzwoniłam do Tony'ego. Ciągle nie odbierał, a do tego nie odpisywał na wiadomości. Spotkałyśmy panią Rhodes, która przyszła do syna. Jak zwykle zachowywała powagę, ale o tym, gdzie znajdował się mój mąż... Nikt nie wiedział. Zaczynałam się bać, bo ledwo wrócił z walki i tylko godzinę odpoczął, a to za mało.

Maria: Mamo, nie martw się. Gdyby coś się stało, wiedziałybyśmy
Pepper: Niby tak, ale... Martwię się
Maria: Ja też
Roberta: Nie wiem, gdzie może być, ale znam plany Tony'ego
Pepper: Co takiego?
Roberta; Szuka Viper. Podobno ona stoi za podpaleniem fabryki
Pepper: CO TAKIEGO?! CO ZA SZMATA!
Maria: Spokojnie... Proszę
Pepper: Wybacz, ale nie mogę w to uwierzyć

Part 309: Proszę o zmianę przeznaczenia

0 | Skomentuj


**Pepper**

Przestałam myśleć nad odzyskaniem wspomnień. Grunt, że mąż wrócił prawie bez szwanku, co raczej nie tyczyło się Rhodey'go. Powinniśmy go odwiedzić w szpitalu. Ładowanie skończyło się w godzinę, jak zwykle. Mimo naładowania implantu, wciąż czuł się źle. Na pewno martwił się o przyjaciela. Tego byłam pewna. Miał zamiar wstać i wyjść. Nie mogłam mu na to pozwolić.

Pepper: Musisz zostać, Tony. Potrzebujesz odpocząć po walce, a Rhodey nie kopnie w kalendarz. Wyjdzie z tego
Tony: Ty nie widziałaś tego. Jego noga... cała we krwi i jeszcze z przebitym prętem
Pepper: Auć! To musiało boleć
Tony: Chcę zobaczyć, czy dobrze się czuje
Pepper: Lepiej sam o siebie zadbaj. Nie będę cię dźwigać z podłogi
Tony: Nie będziesz musiała
Pepper: Tony...
Tony: Będę ostrożny... Słowo

Cmoknął mnie w policzek, wkładając bluzkę i powoli ruszał się z kanapy. Zabraliśmy Marię ze sobą, bo nie mogliśmy zostawić jej samej w domu. Widziałam, że Tony nie był w stanie iść o własnych siłach. Podparł się mojego ramienia i razem z córką pojechaliśmy do szpitala.

~*Godzinę później*~

**Rhodey**

Przeszedłem zabieg, a stan nogi dawał wiele do życzenia, choć podstawowe badania wykluczyły amputację, czy zakażenie ran. Lekarka założyła kilka szwów, zaś części pancerza położyła obok łóżka. Do sali nikt nieupoważniony nie mógł wchodzić. Natasha z Clintem bardzo pomogli. Od razu wyszli, gdy pojawili się Starkowie. Cała trójka bez przeszkód miała prawo na odwiedziny, które zostały przedłużone o kilka minut.

Tony: Hej, Rhodey. Jak się trzymasz?
Rhodey: Oj! War Machine wyautowany na miesiąc. Chłopie, ten drań prawie pozbawił mnie nogi!
Pepper: No cześć, żarłoku. Co tam?
Rhodey: Będziesz musiała chronić Tony'ego od głupot
Pepper: Czyli codzienność. Hahaha!
Tony: Kiedy cię wypiszą?
Rhodey: Możliwe, że jutro, ale zależy od tego, czy rany chcą się goić... A ty?
Tony: Co?
Rhodey: Nie wyglądasz najlepiej. Lepiej się połóż w domu
Tony: Och! Wystarczy, że Pepper nalega. Nie odstawiaj tej samej szopki, dobra?
Rhodey: Dobrze, że Whiplash zginął na zawsze
Pepper: Zabiliście go? Jak? Przecież jest robotem
Tony: Był robotem i wybuch rozwalił nemezis na części
Rhodey: Pozostała Viper i Mr. Fix
Pepper: Jak myślicie... Co mogą szykować?
Tony: Sojusz
Pepper: Hmm... No nic. Zobaczymy
Tony: Zostawisz nas na chwilę? Idź do automatu po batonika dla Marii albo pochodź gdzieś
Pepper: Znowu macie jakieś sekrety?
Tony: Skarbie... Nalegam
Pepper: Dobra

Zdziwiłem się, choć miałem podobny zamiar, by pogadać na osobności. Chodzi o akcję? Coś musiało się stać.

Rhodey: Tony, co to za tajemnice przed żoną? Czego ma nie wiedzieć?
Tony: Muszę zdobyć Extremis
Rhodey: Po co?
Tony: By wyleczyć swoje serce
Rhodey: Zwariowałeś?! Możesz tego nie przeżyć!
Tony: Nie krzycz, bo nas usłyszą
Rhodey: Okej... Jaki jest plan?
Tony: Jeśli dobrze pamiętam, może w pełni mnie uzdrowić i nie będę potrzebował implantu
Rhodey: Za duże ryzyko, Tony
Tony: Chcę żyć! Dla nich. Czy to się już nie liczy?
Rhodey: Liczy, ale znajdziemy inny sposób
Tony: Jaki?
Rhodey: Coś mniej ryzykownego... Posłuchaj mnie uważnie. Nie pozwolę ci popełnić samobójstwa
Tony: Rhodey...
Rhodey: Ale chcę, żebyś żył

**Viper**

SHIELD już nie ma. Teraz nikt nie pokrzyżuje moich planów. Przydałaby się lepsza broń, a tylko jedna osoba mogłaby zrobić dla mnie niezłe cacko. Zemsta musi być.
Kiedy znalazłam kryjówkę w porcie, dostrzegłam mężczyznę z cybernetycznym okiem. Wygląd się zgadzał. To musiał być...

Viper: Mr. Fix
Mr. Fix: Zgadza się... W czym mogę pomóc?
Viper: Potrzebuję broni
Mr. Fix: Jakiej?
Viper: Najbardziej śmiertelnej, która zabije każdego. Głównie chodzi o Iron Mana i Rescue
Mr. Fix: Hmm... Na Starka wystarczy EMP, zaś na nią przydałoby się coś innego
Viper: Widzę, że znasz się na rzeczy
Mr. Fix: Produkowałem broń różnym przestępcom. Hammer, Maggia, czy nawet... Eee... Nieważne, bo wiele osób kupowało sprzęt z mojej ręki... Można wiedzieć, do czego ci taka "zabaweczka"?
Viper: Chcę ich zabić i tyle
Mr. Fix: Nie masz powodu osobistego?
Viper: Mam
Mr. Fix: Czyli zemsta. Chcesz zadać im ból, prawda? Cóż... Chyba mam odpowiednią broń na taką okazję

Podał walizkę z zawartością. Uważnie przyjrzałam się jej zawartości. Powinna zadziałać, dlatego zapłaciłam mu sporą ilość gotówki. Czas wyrównać porachunki. Pora na rundę drugą.

**Tony**

Natasha miała dostęp do pozostałego arsenału z agencji. Być może też znajdzie się serum, co powinno w minimalnej dawce przebudować cały organizm. Żeby był silniejszy i bardziej znosił urazy.
Kiedy chciałem jeszcze na chwilę pogadać z Rhodey'm, telefon zaczął dzwonić. Alarm ze zbrojowni. JARVIS wykrył Viper. Znajdowała się daleko od nas, lecz stanowiła zagrożenie dla mojej rodziny. Ktoś musiał ją powstrzymać.

Part 308: W gruzach

0 | Skomentuj

**Tony**

Leżałem obok resztek Whiplasha, więc ręce, bicze i kończyny z porzuconą piłą tarczową. Jeden z moich największych wrogów został pokonany. Pozostała jedynie Viper, lecz obecnie zastanawiałem się, jak nawiązać kontakt z przyjacielem. Pracownicy Stark International byli bezpieczni. Nikt nie ucierpiał, choć martwiłem się o stan Rhodey'go.
Kiedy zdołałem wstać na równe nogi, w zbroi wyświetliły się poziomy energii na stanie krytycznym.

[[Brak możliwości jakichkolwiek działań. Stan krytyczny. Protokół nalega na powrót do zbrojowni]]

Tony: Nie tak... szybko... Znajdź War... War Machine

[[Odnaleziono jedną sygnaturę. Cel znajduje się trzy przecznice dalej]]

Tony: Cholera! Co z nim?

[[Stan użytkownika: nieznany. Konieczne jest podejście do stu metrów]]

Tony: Wezwij... Ekhm... Wezwij wsparcie

[[Uwaga. Wykryto obcą technologię]]

Tony: Natasha?

[[Tożsamość potwierdzona: Natasha Romanoff]]

**Natasha**

To chyba szczęście, że wybrałam się na mały test zbroi, gdy dostrzegłam zagrożenie. Razem z Clintem sprawdziliśmy, do czego doszło. W gruzach dostrzegłam coś na rodzaj metalu. Podleciałam bliżej. Wszystko się zgadzało. Rhodey tam leżał. Musieliśmy mu pomóc. Jeśli on znalazł się w takim stanie, z Tony'm mogło być podobnie. Nie mogliśmy tracić czasu. Potrzebowali pomocy.

Natasha: Rhodey? Rhodey, słyszysz mnie?
Rhodey: Natasha... Ja... Nie mogę się ruszyć
Natasha: Spokojnie. Zaraz ci pomożemy... Kochanie, poszukaj drugiego blaszaka. Pewnie jest gdzieś blisko
Rhodey: Słyszałem wybuch
Natasha: My również, dlatego chcieliśmy sprawdzić...
Clint: Znalazłem go! Trzy przecznice od nas!
Natasha: Jedź tam
Clint: Pożyczę twój motor
Natasha: Nie pytaj o zgodę tylko ruszaj... Boli cię coś?
Rhodey: Noga
Natasha: Na pewno nie masz innych obrażeń? Jak się ogólnie czujesz?
Rhodey: Wyciągnij... mnie stąd, bo Tony...
Natasha: Domyślam się, że byliście razem, jak doszło do wybuchu... Clint tam już pojechał, a ty uzbrój się w cierpliwość

Strzeliłam repulsorami, krusząc blok kamienia na mniejsze kawałki. Ostrożnie wyrzucałam je, usiłując uwolnić War Machine z potrzasku. Udało mi się pozbyć sporej ilości gruzu, aż natrafiłam na dolne kończyny pancerza. Jedna była przebita prętem. Noga krwawiła. Musiałam się pospieszyć.

~*Dwie godziny później*~

**Rhodey**

Dawna agentka zdołała uwolnić mnie spod resztek budynku. Swoją siłą wyciągnęła pancerz na zewnątrz. Z kończyną się nie pomyliła. Było spore krwawienie. Tony dołączył do nas wraz z Clintem. Widziałem, że ledwo stał o własnych siłach. Jednak większą uwagę skupiał na moim zdrowiu.

Tony: Rhodey... Kto ci to... zrobił?
Rhodey: Whiplash, bo Viper nie było
Tony: Już po nim
Rhodey: Zabiłeś go?
Tony: Niby tak
Rhodey: Jak się trzymasz?
Tony: Lepiej od ciebie
Natasha: Lekarze to ocenią
Tony: Mi wystarczy... ładowanie
Clint: To prawda, ale z Rhodey'm tyczy się inna sprawa
Tony: Idę z wami
Rhodey: Tony, naładuj implant. Później się zobaczymy
Tony: Masz żyć, jasne?
Rhodey: Będę

Uśmiechnąłem się, choć ukrywałem wyraz twarzy pod maską. Zbroja Iron Mana poleciała na autopilocie, zaś swoją pokierowałem do szpitala. Nie miałem ochoty tracić sprawnej nogi, ale ta wiele wycierpiała.
Kiedy znalazłem się przed wejściem do placówki medycznej, przyjaciółka pobiegła po lekarza, dla którego pomoc dla niezwykłych ludzi była chlebem powszednim. Od razu zostałem zabrany do sali operacyjnej, bo na zabiegówkę nie zdołałbym wejść. Clint pomógł zdjąć pancerz, by nie stanowił trudności przy leczeniu rany.

**Pepper**

Rhodey długo nie wracał. Co go zatrzymało? Zjadłam resztkę grzanek, dzieląc się z Marią. Wspólnie poszłyśmy do części roboczej, gdzie nie znaleźliśmy ani jednej żywej duszy. Za to pancerze do walki były zabrane.
Nagle przez dach przebił się Tony w swoim uzbrojeniu. Natychmiast podbiegłam do niego, lecz sam wstał, podchodząc do ładowarki. Zdjęłam mu hełm, widząc na twarzy załamanie.

Pepper: Tony, co się stało? Gdzie wcięło Rhodey'go?
Tony: Rhodey... On... On jest... w szpitalu
Pepper: Walczyliście z kimś?
Tony: Tak... Z Whiplashem
Pepper: Jesteś cały?
Tony: Żyję

Zdjął pozostałość pancerza, podłączając mechanizm do ładowania. Był osłabiony, a moja pamięć nadal pozostała niepełna. O czym mogłam zapomnieć? Na te pytanie nikt nie był w stanie udzielić odpowiedzi.

---**--

Wybaczcie, że tak późno się pojawiają notki, ale nie zdążyłam ich wcześniej przepisać. Przepisuje je w dzień publikacji, dlatego za błędy przepraszam.
© Mrs Black | WS X X X