Część 11: Nie będzie żadnej kapitulacji

**Tony**

Miałem bardzo mądrą dziewczynę. Jako jedyna wiedziała co robić. Ufałem jej. Szkoda tylko, że czułem się coraz gorzej. Ból w klatce piersiowej narastał.

Pepper: Tony, wszystko gra?

Zaprzeczyłem głową. Nie chciałem marnować sił na mówienie. Był jeden plecak. Nic więcej. Musieliśmy oszczędzać wszelkie zapasy. Mogłem wcześniej coś zrobić, żeby Whitney nas nie wykiwała. Zrobiła to, żeby przetrwać. Podłe, bo wykorzystała naszą sytuację dla własnych korzyści.

Pepper: Budzę Rhodey’go. Wiem, że musimy ci jakoś pomóc.
Tony: Pepper…
Pepper: Nie bój się. Pomożemy ci i nie umrzesz.

Chwyciła mnie za rękę, a oczy miała pełne łez. To było widać. Ledwo panowała nad sobą. Nie powstrzymywałem jej przed niczym. I tak brat sam wstał. Wyglądał o niebo lepiej.

Tony: Rhodey…
Rhodey: Jasna cholera!
Pepper: Czy to musiały być twoje pierwsze dwa słowa po przebudzeniu? Naprawdę?

Nie wtrącałem się do ich rozmowy. Próbowałem skupić myśli na czymś innym. Wszystko byle nie myśleć o bólu. Implant świecił coraz słabiej, a serce zwalniało. Ledwo słyszałem dźwięk mechanizmu. Nie chciałem umrzeć. Nie tutaj.

Rhodey: Tony, trzymaj się. Musisz być silny.
Tony: Mu… szę.
Rhodey, Pepper: TONY!

Wiedziałem, że będą krzyczeć. Lekko się do nich uśmiechnąłem, aż straciłem całkowicie siły. Ponownie zetknąłem się z nicością.

**Pepper**

Starałam się zachować spokój, lecz nie było dobrze. Było wręcz tragicznie. Tony potrzebował lekarza. Nie wiedziałam co robić. Powstrzymywałam się od krzyków. Nie wpadałam w panikę, gdyż byłam mu potrzebna. Przyjaciel zaczął badać stetoskopem bicie serca. Po jego minie odczytałam odpowiedź.

Pepper: I co teraz?
Rhodey: Został jeszcze kylit?
Pepper: Tak, ale niewiele. Co kombinujesz?
Rhodey: Musimy naprawić implant.
Pepper: Czekaj, bo nie rozumiem. Ty chcesz go… operować?

Myślałam, że zaraz padnę z tych wrażeń. Głównie na szalone pomysły wpadają geniusze. Wzięłam kilka miarowych wdechów dla przetrawienia tej informacji.

Rhodey: Pepper, nie mamy wyboru. Chcesz, żeby umarł?
Pepper: Nie!
Rhodey: Więc mi pomożesz.
Pepper: Ale my jesteśmy tylko dziećmi! Nie lekarzami!
Rhodey: Jeśli nie zrobimy tego, Tony umrze. Serce ledwo bije, bo rozrusznik nie pracuje jak należy. Zapełnimy go kylitem, wzmacniając jego działanie.
Pepper: No… to będzie ciekawie.
Rhodey: On liczy na nas. Pamiętaj.

Bałam się mu zaszkodzić, choć czas nam wszystko utrudniał. Kolejna lista z rzeczy do zrobienia przed inwazją obcych odhaczona. Zabawa w operację. Położyliśmy Tony’ego na folii z wyprostowanymi nogami i rękami.

Rhodey: Załóż rękawiczki i maskę.
Pepper: To naprawdę szalone, Rhodey.
Rhodey: Spokojnie. Będziesz mi asystować. W razie czego mam worek na wymioty.

Zachichotał. Myślał, że mnie ruszają widoki wnętrzności. Co za kretyn.

Pepper: Naoglądałam się horrorów. Nie boję się.
Rhodey: Wierz mi, że rzeczywistość jest inna.
Pepper: A ty kiedyś to robiłeś?
Rhodey: Widziałem w jednym dokumencie medycznym.
Pepper: No to mnie uspokoiłeś.

Powiedziałam z ironią. Założyłam wszystko co trzeba. Na ręce miał bransoletkę, która była skalibrowana z komputerem. Mogliśmy widzieć wszelkie spadki pulsu. Przeżegnałam się nad chłopakiem.

Rhodey: A tobie co? Strach cię obleciał?
Pepper: Nie chcę go mieć na sumieniu. Boże. Miej go w swojej opiece.
Rhodey: Pepper, pomodlisz się później. Musimy działać.
Pepper: Amen.

Przyglądałam się co robił, bo kylit był w probówce. Wystarczyło wstrzyknąć w odpowiednie miejsce, więc niezbyt rozumiałam po co ta szopka. Chyba, że było coś jeszcze potrzebne. Wstrzyknął jakiś środek. Domyśliłam się, że nasenny. Potem rozciął koszulkę, przygotowując narzędzia z apteczki. Przewróciłam tylko oczami. Oni nas zabiją.

**Rhodey**

Może i nie byliśmy obeznani w sztuce medycznej, ale nie mieliśmy innego wyboru. Sam bałem się komplikacji. No i tego, iż któreś z nas w pewnym momencie się przerazi. Brat spał dość twardo. Byłem przygotowany na wszystko. Chwyciłem za skalpel.

Rhodey: Gotowa?
Pepper: Nie mam wyjścia.

Wykonałem parę nacięć wokół implantu, obserwując sytuację na ekranie.

Rhodey: Nie tak źle, co?
Pepper: Możesz nie komentować? Dzięki.

Uśmiechnąłem się głupawo, skupiając się na zadaniu. Ostrożnie wyjmowałem implant, lecz tylko po to, żeby sprawdzić czy żaden z kabli się nie odłączył. Było widać serce i wiele naczyń.

Pepper: O matko! To wygląda… okropnie.
Rhodey: Ma uszkodzone serce w dość sporym stopniu. Teraz to widzę na własne oczy.

Włożyłem mechanizm na miejsce.

Rhodey: Pobierz kylit do strzykawki.

Poinstruowałem ją, kiedy zająłem się zszywaniem ran. Jak na żółtodzioba szło mi dość sprawnie. Byłem skupiony, choć strach powoli przejmował nade mną kontrolę. Był pisk. Odczyty drastycznie spadły.

Rhodey: Pospiesz się. Zaraz nam się zatrzyma.
Pepper: Już!

Nie lubiłem nikogo pospieszać, ale tu stawka była za wysoka.

Rhodey: Szybciej!
Pepper: No mam!

Od razu mi podała strzykawkę. Szybko odnalazłem źródło metalu i wstrzyknąłem całą zawartość do mechanizmu.

Pepper: I… już?
Rhodey: Niestety, ale nie.

Stwierdziłem niechętnie, bo odczyty spadły do zera. Czyżbym popełnił błąd? Nienawidzę niespodzianek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X