Pokazywanie postów oznaczonych etykietą IMAA inaczej. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą IMAA inaczej. Pokaż wszystkie posty

Part 366: Blaszakowych (FINAŁ)

8 | Skomentuj

**Tony**

Rhodey przegrał. Nie spodziewałbym się tego po nim. To on kazał mi walczyć, by przeżyć, a teraz sam poddał się. Straciłem go i nic z tym nie mogłem zrobić. Byłem załamany, lecz nie mogłem pozwolić do kolejnego zgonu. Wskoczyłem do wody, szukając Diany. Coraz więcej ładunku zgromadziło się pod nią oraz wokół nas.

Tony: Diana, stłum energię! Diana!

Nie słyszała mnie lub była rozproszona myślami, że nie była w stanie kontrolować mocy. Do tego musiała dowiedzieć się o śmierci ojca, dlatego próbowałem dotrzeć do dziewczyny. Brat nie wybaczyłby mi, gdyby zginęła z mojej winy.

**Lightning**

Cholera! Nie jest dobrze. Za dużo wycieka ze mnie energii. Jeśli nie zatrzymam tego, zginę. Jednak nie mogłam się skupić. Dlaczego? Czułam, że energia życiowa taty zgasła. Umarł? Nie. To niemożliwe. Dostrzegłam, jak ktoś płynął w moją stronę. Iron Man? Chyba naprawdę pasował do samobójcy. Wystarczy, że podejdzie zbyt blisko i będzie czekać go nieprzyjemne spięcie.

Lightning: Wycofaj się! Poradzę sobie!
Tony: Diana, nie zostawię cię!
Lightning: Co z moim tatą? Mów!
Tony: Ja... Ja nie zdołałem go ocalić. Nie udało mi się
Lightning: Czyli miałam rację. Nie żyje!
Tony: Tylko... nie denerwuj się
Lightning: Nie zdążyłam! Zginął, bo wyłowiłam go za późno! Nie! Niee!
Tony: Lightning!

Niespodziewanie poczułam przyrost siły, co nadal była poza moją kontrolą.

Lightning: Nie podchodź, bo zginiesz!
Tony: Nie zabijesz mnie
Lightning: Jestem niestabilna! Odejdź, jeśli ci życie miłe!

Krzyczałam, aż cała moc została uwolniona z ciała. Zderzając się z wodą, krzyczałam z bólu.

Lightning: Chyba... Chyba się spotkamy... tato. Aaa!
Tony: Uciekaj stąd!
Lightning: Aaa! Nie! Nie potrafię!
Tony: Nie!

Wszystko się zatrzymało. Ból zastąpiła pustka i fizyczna forma przestała istnieć. Jak to możliwe? Umierałam powoli, lecz wkrótce opadnę na dno.

Lightning: Żegnaj... świecie

Zamknęłam oczy, pozwalając żywiołowi, by zrobił ze mną to, co chce. Widziałam jedynie ciemność.

**Tony**

Zignorowałem jej ostrzeżenie. Musiałem ją uratować. Całe życie miała przed sobą. Nie mogła umrzeć. Zanurzyłem się, chwytając za jej rękę. Nie czułem żadnej energii. Dopiero po wynurzeniu, zostałem porażony prądem z takim potężnym wyładowaniem, aż miałem wrażenie, jak moje serce poddaje się. Przestaje bić. To była zaledwie chwila. Wszystko działo się tak szybko. Nikt nie wyciągnął do mnie dłoni. Nie było nikogo, kto mógłby pomóc. Przez cały ten czas i tak musiałem umrzeć jako ostatni?
Kiedy pogrążyłem się w ciemności, dostrzegłem niewielkie światło. Błękitne, co żyło. Szedłem za nim i ponownie zobaczyłem czerń. Upadłem.

~*Minutę później*~

Obudziłem się. Znowu poczułem życie. Nie byłem w niebie. To miejsce przypominało coś na rodzaj kopii Nowego Jorku, lecz z niewielką różnicą. Widziałem tych, którzy umarli. Uszczypnąłem się, ale nie śniłem.

Tony: Co to jest?

Witaj w innej rzeczywistości.

Tony: Nie wierzę

Nazywam się Doctor Strange i zabrałem was tu wszystkich, by dać szansę na drugie życie. Wiem, że nie wierzysz w coś, co nazywa się magią. Jednak ciesz się, że wszystkich, których straciłeś, bo nadal żyją.

Ten cały Strange miał rację. Nigdy nie wierzyłem w magię, a istnienie innego wymiaru wydawało się największą fikcją. Nie miałem dowodów na oszustwo i mówił prawdę. Widziałem wokół siebie dobrych i złych. Szukałem rodziny. Pobiegłem odnaleźć swoich bliskich. Znalazłem Pepper, stojącą obok Marii, Matta i Lily. Cała rodzina była w komplecie. Rzuciłem im się w ramiona. Strach oraz niepokój zastąpiła radość.

Tony: Wy żyjecie. Wy naprawdę tu jesteście
Pepper: Dostaliśmy drugie życie. Nie możemy tego zmarnować
Tony: Wszyscy tu są. Jakim cudem?
Pepper: Magia
Tony: Hahaha! Dobrze wiesz, że nie potrafię w to uwierzyć... Rhodey też tu jest?
Pepper: Każdy
Maria: No to, co? Jakie na dziś plany?
Tony: Co powiecie na mały piknik?
Maria: Jestem za
Matt: Ja też
Lily: No w końcu nikt się nie sprzecza
Tony: Wy macie nadal swoje moce?
Lily: Ha! Strażnik nam pozwolił je zatrzymać
Pepper: Będzie ciekawie
Tony: Z pewnością tak będzie

KONIEC: 26 października 2016 r.

Wystąpili:
Tony Stark
Pepper Stark
Rhodey Rhodes
Lily Stark
Matt Stark
Ho Yinsen
Victoria Bernes
Roberta Rhodes
Whitney Stane
Duch
Katrine Ghost
Viper Ghost/ Madame Hydra
Kontroler
Gene Khan
Crimson Dynamo
Strażnik
Justin Hummer
Obadiah Stane
Agentka Maria Hill
Generał Nick Fury
Whiplash
Agent Richard Bernes
Virgil Potts
Natasha Romanoff- Barton
Clint Barton
Blizzard
Sąsiadka/ Nebula
Andrew
Pastor
David Rhodes
Prof. Klein
Pani Daniells
Dyrektor Nara
Nefaria
Terrorysta
General Ivy Stone- Rhodes
Baron von Strucker
Ezekiel Stane
Abigail "Abby" Brand
Maria Stark
Diana "Lightning" Rhodes
<<FRIDAY>>
[[JARVIS]]
Lekarz
Miranda Potts
Karnak
Inhumans
Punisher
i inni...


Ciekawostka: Opowiadanie według przeskoków czasowych trwało 46 dni do godziny 12:36, zaś tytuł oznacza pożegnanie. Na grupie z IMAA często tak mówiliśmy, gdy kończyliśmy rozmowę no i tak jakoś zostało. Mam nadzieję, że opo się podobało i następne również was zainteresują.

Part 365: Happy end? Nie sądzę

0 | Skomentuj

**Lightning**

Wszystko było gotowe na naszą wyprawę. Spakowaliśmy przekąski do plecaka, a do tego wzięliśmy też kilka butelek wody, gdyby zachciało się nam też pić. Mogliśmy już ruszyć w drogę, lecz blaszaka coś ważnego zatrzymało. Pożegnanie.

Rhodey: Nic nie ucieknie. Niech zobaczy się z nią
Lightning: Myślisz, że coś może się złego wydarzyć?
Rhodey: Diana, nawet nie próbuj tak myśleć. Nastaw się optymistycznie, a będzie dobrze
Lightning: Tylko, że...
Rhodey: Co cię niepokoi?
Lightning: Ech! Nic

Zignorowałam impuls wewnętrzny, który ostrzegał przed zagrożeniem. Być może tylko mi mogło coś się przytrafić. Tacie na to nie pozwolę.
Gdy pojawiliśmy się na miejscu, żaden rybak nie zarzucał sieci. Było tak pusto, cicho, a do tego padał deszcz. Na szczęście mieliśmy ze sobą również parasol. Weszliśmy na łódź, wypływając daleko od lądu. Spoglądałam na ławice ryb pod nami.

Rhodey: Jak tam?
Lightning: Nadal żywa... Mogliśmy wziąć wędki i złowić kilka rybek
Rhodey: Znasz się na tym?
Lightning: A ty?
Rhodey: Nigdy tego nie robiłem. Zwykle mój ojciec zabierał mnie na pole golfowe. Niezbyt ciekawe zajęcie, ale w ten sposób odpoczywał po misjach... Tony, potrafisz łowić?
Tony: Nie
Lightning: Oj! Może powiesz coś więcej? Jakoś mało rozmowy jesteś
Rhodey: Chłopie, no weź z nami pogadaj. Po to tu jesteśmy, pamiętasz? Mamy zapomnieć i odpocząć
Tony: Rhodey, ja... Ja nie potrafię
Rhodey: To cię nauczę
Lightning: Ups? Chyba jest mały problem
Rhodey: Jaki?
Lightning: Zbliża się burza
Rhodey: Tak szybko?

Nikt nie powinien się bać błyskawic, lecz były naturalnym zagrożeniem na wodzie. Musieliśmy zawrócić, by nie zostać trafionym przez piorun. Jednak łajba nie miała tak zawrotnej prędkości, więc ucieczka trochę zajmie.
Kiedy chciałam użyć swoich mocy do przyspieszenia, ujrzeliśmy błysk, a następnie rozszedł się potężny grzmot. Trafił w sam środek łodzi.

Lightning: Tato!

Wypadł za burtę. Gdyby potrafił pływać, nie wpadłabym w panikę, ale on nie umiał.

Tony: Zostań tu
Lightning: Wyciągniesz go?
Tony: Nie pozwolę mu utonąć

I wskoczył do wody, dając sporego nura. Nie widziałam nikogo. Tato, bądź silny.

**Tony**

Zdołałem chwycić Rhodey'go za rękę. Powoli wynurzaliśmy się na powierzchnię, lecz nawet z Extremis nie mogłem mieć tyle siły, by wypłynąć. Brakowało mi tlenu. Dusiłem się.
Nagle dostrzegłem czyjąś dłoń, co wrzuciła nas z powrotem do małego statku. Ledwo się trzymał w całości przez poprzednie uderzenie. Odkaszlnąłem, oddychając. Wstałem, szukając Diany.

Tony: Uważaj, Diana! Znowu może uderzyć!
Lightning: Zajmij się nim! Proszę!
Tony: Zajmę, ale masz wrócić!
Lightning: Wrócę!

Wziąłem głęboki wdech, podchodząc do przyjaciela. Nie oddychał. Zacząłem uciskać klatkę piersiową, by pozbyć się wody z płuc.

Tony: Rhodey, no dalej! Walcz! Nie możesz umrzeć!

Nadal kontynuowałem czynności ratownicze. Czułem ten strach, że również i stracę jego, a do tego nie miałem zamiaru dopuścić.

Tony: Rhodey, proszę! Obudź się, do cholery! Nie możesz dziś umrzeć! Nie możesz!

Łzy napływały mi do oczu, lecz wciąż walczyłem za niego. Powoli traciłem energię, żeby dalej działać. Przydałaby się Lightning.

Tony: Lightning! Lightning, jesteś mi potrzebna! Pokaż się!

Byłem zrozpaczony, bo w każdej chwili ona mogła być w podobnej sytuacji, co mój brat. Postanowiłem wznowić ratowanie Rhodey'go. Nie poddawałem się.
Gdy z trudem łapałem oddech, odczułem zmęczenie, a dziewczyna była w pułapce. Nie była w stanie się ruszyć.

Tony: Diana, wybacz mi!
Lightning: Iron Manie, co się stało?
Tony: Nie... daję... już... rady

Straciłem siły, padając na podłoże. Nie potrafiłem wstać, zaś ona wciąż walczyła z tym samym problemem. Nawet leżąc, dostrzegałem coraz to większą ilość ładunków elektrycznych wokół niej. Jeśli nie stłumi swojej mocy, umrze.

Part 364: Niewinne ofiary

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Pomysł Diany wcale nie wydawał się głupi. Nawet podobał mi się. Wszystko było lepsze od wspominania umarłych. Postanowiłem powiedzieć bratu, co do planów na dzisiejsze popołudnie. Zastałem go śpiącego przy zwłokach Pepper. Nadal nie miał zamiaru się z nią rozstać.

Rhodey: Powinieneś coś zjeść, Tony. Potrzebujesz zastrzyku energii
Tony: Nie jestem głodny
Rhodey: Wiem, że cała ta sprawa cię dołuje, ale mamy z Dianą pewien plan. Zechcesz posłuchać?
Tony: Wolę być przy niej
Rhodey: Ona umarła. Nic z tym nie zrobisz
Tony: Ale dla mnie wciąż żyje! Pep wciąż oddycha tym samym powietrzem, co my! Nie może być inaczej!
Rhodey: Tony...
Tony: Co to za plan?
Rhodey: Pływanie łodzią
Tony: Naprawdę? Nie wiem, jaki macie w tym zamiar
Rhodey: Potrzebujemy odpocząć i zapomnieć o tych, którzy niedawno odeszli. Musimy nauczyć się żyć dalej, dlatego zejdź na dół, by zjeść obiad. Zaraz coś ugotuję dobrego
Tony: Rhodey?
Rhodey: Tak?
Tony: Dzięki
Rhodey: Drobiazg, a teraz rusz się. Pora na posiłek

Lekko się uśmiechnąłem, by w ten sposób dać pozytywne myśli. Zostawiłem przyjaciela z chwilą do namysłu i zszedłem po schodach do kuchni. Moja córka mnie wyprzedziła. Własnie kosztowała zupę.

Rhodey: Ja miałem gotować
Lightning: Hahaha! Kobiety ślęczą przy garach. Chyba zapomniałeś o tym, tatku
Rhodey: Wolałem sam coś przyrządzić
Lightning: Źle, że zrobiłam?
Rhodey: Nie, ale...
Lightning: Więc nie narzekaj... Co z nim?
Rhodey: Raczej tu przyjdzie
Lightning: Skąd taka pewność?
Rhodey: Bo mi podziękował

~*Dwadzieścia minut później*~

**Tony**

Wziąłem się w garść, wstając z łóżka. Przytuliłem umarłe ciało ukochanej, zanim wyszedłem z sypialni. Już tęskniłem za nią, choć niebawem się spotkamy. Extremis nie zdoła uchronić mnie przed śmiercią. I tak umrę.
Po zejściu na dół, dostrzegłem nastolatkę, jak podawała porcje na talerz. Rhodey szybko się dorwał do naczynia, wcinając danie z wilczym apetytem. Trochę poczułem się lepiej, widząc go w takim nastroju. Dołączyłem do nich, jedząc zupę. Diana też rozpoczęła konsumpcję.

Lightning: Smacznego
Tony, Rhodey: I WZAJEMNIE
Tony: Dziękuję wam, że tu jesteście. Nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy
Lightning: My też straciliśmy kogoś bliskiego, dlatego wiemy, że blaszak nie powinien być z problemami sam
Tony: Nie mam zbroi i nie jestem już Iron Manem
Lightning: O! Poważnie? Jak to się stało?
Tony: Zniszczyłem zbrojownię, bo czułem się winny
Lightning: Winny? To znaczy, że...
Rhodey: Uznaje się za mordercę, a nie bohatera
Lightning: Eee... Bzdura jakaś. Wszystkim pomagałeś i ratowałeś. Nawet ocaliłeś świat przed inwazją
Tony: Nie zrobiłem tego sam
Rhodey: Lecz my poszliśmy za tobą, Tony
Tony: Możemy zmienić temat? Może wyjaśnicie mi, co chcecie zrobić?
Lightning: Popłyniemy łódką i tyle
Tony: Serio?
Lightning: Serio, serio. I co? Zgadzasz się?
Tony: Niech wam będzie. Nic nie stracę
Lightning: No i git

Uśmiechnęła się, kończąc swój posiłek. Przyjaciel od razu ruszył po dokładkę, a ja byłem najedzony po jednej porcji. Zgodziłem się, żeby wziąć łódź. To będzie niezapomniany dzień. Oby nic złego się nie wydarzyło.

**Lightning**

Fajnie, że zaakceptował mój plan. O dziwo nastrój mu się poprawił. Widocznie tatuś potrafi zdziałać cuda. A może ta zupa tak dobrze zasmakowała mu i musiał się odwdzięczyć uśmiechem? Jednego była na sto procent pewna. Warto zaryzykować, żeby poczuli się lepiej na duchu. Stąd ta mała wyprawa po wodach oceanu.
Gdy skończyliśmy spożywać posiłek, pozmywałam naczynia. Pan Stark zaczął zajmować się wynajęciem łodzi, zaś tatuś leżał na kanapie z przepełnionym brzuchem.

Lightning: Chcesz jeszcze?
Rhodey: Och! Niepotrzebnie... brałem... dokładkę
Lightning: Trochę pocierpisz, a potem ruszamy w drogę
Rhodey: Nie zapowiadali sztormów, ale może padać deszcz
Lightning: Żaden problem
Rhodey: Musisz uważać, by nie wpaść. Wiesz, że woda i twoje moce są niebezpieczną mieszanką?
Lightning: Oj! Wiem, wiem, choć przy kąpieli potrafię tłumić w sobie energię
Rhodey: Teraz też dasz radę?
Lightning: No pewnie

Znałam granice swoich możliwości, dlatego będę ostrożna.

Part 363: Co zrobisz, jeśli...

0 | Skomentuj

**Tony**

Dziwnie było usłyszeć z ust przyjaciela, że obwiniał się za to, co się stało. Rzadko mogłem poznać te słowa, bo zwykle ja coś robiłem złego. Teraz było inaczej, choć Pepper powinna powiedzieć o swoich problemach. Nie próbowała się zabić. Bezmyślnie połknęła więcej tabletek. W inną wersję nie mogłem uwierzyć.
Po kwadransie, pojawili się lekarze. Od razu zajęli się nią, jak należy. Sprawdzili podstawowe parametry, a my tylko czekaliśmy. Siedzieli przy rudej dość krótko. Na początku nic nie mówili, a potem... Postawili diagnozę. Byłem załamany.

Tony: Nie! To niemożliwe! Ona nadal żyje! Błagam, zróbcie coś! Pomóżcie jej!

Specjalista wyjaśnił, że to były silne leki. Zacząłem płakać nad ciałem żony, niedowierzając w śmierć ukochanej. Rhodey starał się jakoś mnie podnieść na duchu, lecz sam poczuł się z tym źle. Diana niczego świadoma wciąż siedziała w kuchni, ale i tak musiała usłyszeć moje krzyki.
Gdy karetka odjechała, chwyciłem ciało Pep, które położyłem w sypialni. Nie chciałem dokonywać pochówku.

Rhodey: Tony, jestem winny. Wybacz mi. Mogłem... Mogłem coś zrobić, ale myślałem... Źle myślałem
Tony: Ona odeszła... Nie ma jej. Nie ma
Rhodey: Tony...

Wtuliłem się w ramię przyjaciela, płacząc. Musiałem wyrzucić z siebie emocje. Czułem psychiczny ból straty najbliższej mi kobiety. Najpierw Maria, a teraz Pepper.

Rhodey: Nie martw się. Nie zostawię cię samego
Tony: Dzięki, Rhodey. Dziękuję, że tu jesteś
Rhodey: Nadal mam tę pustkę po śmierci Ivy. Wiem, że jest ci ciężko, dlatego tu będę z tobą
Tony: A Diana?
Rhodey: Nie może zostać sama. Jeszcze ktoś spróbuje ją skrzywdzić i...
Tony: Wiem, co masz na myśli. Jednak wrogów już nie ma

**Lightning**

Nie mogłam pomóc Iron Manowi. Nie miałam zbyt wiele mocy, by użyć ich do ratowania jego żony. Słyszałam, co lekarz powiedział. Dlaczego akurat teraz, gdy wrogowie przepadli, wszyscy cierpią? My musimy cierpieć, bo jesteśmy bohaterami? Bzdura! Nie zasłużyliśmy sobie na taki los.
Kiedy wyszłam z kuchni, udałam się do sypialni, gdzie znalazłam tatę. Jak mnie zobaczył, natychmiast wyszedł porozmawiać ze mną na osobności.

Lightning: To prawda? Ona nie żyje?
Rhodey: Niestety
Lightning: Współczuję mu
Rhodey: Ja też, a do tego boję się, czy nie wyrządzi sobie krzywdy
Lightning: Co masz na myśli?
Rhodey: Umyślne samobójstwo
Lightning: Oj! Raczej nie zrobiłby czegoś takiego
Rhodey: Ty go nie znasz tak długo, jak ja. Zawsze, kiedy miał problem, zamykał się w sobie, odcinając się od innych. Teraz jest inny, lecz i tak mam obawy, zostawiając brata samego w takim stanie
Lightning: Mogę zadać jedno pytanie?
Rhodey: Możesz, a powinienem się bać?
Lightning: Raczej nie
Rhodey: Więc słucham
Lightning: Co byś zrobił, gdybym umarła?
Rhodey: Diana...
Lightning: Tak czysto teoretycznie
Rhodey: Hmm... No nie wiem, ale raczej próbowałbym żyć dalej... Niczego nie planujesz, prawda?
Lightning: Spokojnie, tatku. Chciałam jedynie wiedzieć
Rhodey: A ty?
Lightning: Co?
Rhodey: Co byś zrobiła, jeśli nie byłoby mnie na świecie?
Lightning: Ech! Ciężko teraz na to odpowiedzieć... Pewnie zrobiłabym to samo, co ty
Rhodey: Byłabyś w stanie żyć?
Lightning: Świat potrzebuje bohaterów
Rhodey: Masz rację... Zostanę z nim, a ty nie wychodź nigdzie. Porób coś, ale masz zostać
Lightning: Nie bój się. Będę tutaj

Wiedziałam, że zaczął się martwić też o mój stan umysłu. Niewykluczone, by zwariować, choć... Ja nie zamierzałam się zabić. Nawet z osobistego powodu. Musiałam żyć. Mama chciałaby tego.

~*Trzy godziny później*~

**Rhodey**

Tony zasnął przy ciele Pepper. Ciągle czuł z nią nieumarłą więź. Zostawiłem go na chwilę samego, by sprawdzić, co porabiała moja córka. Siedziała na kanapie, przeglądając telewizję. Szukała ciekawego filmu, czy programu. Do tej pory nic nie znalazła.

Lightning: W porządku?
Rhodey: Zasnął, więc jest dobrze
Lightning: Pytam się o twoje samopoczucie
Rhodey: W miarę dobrze... Diana, może wymyślimy coś?
Lightning: Co konkretnie?
Rhodey: Jakiś sposób odpoczynku. We trójkę tego potrzebujemy
Lightning: Zgadzam się i chyba wiem, co możemy zrobić... Łódź
Rhodey: Łódź?
Lightning: Popływajmy po wodzie. Pora odczepić się od lądu

Part 362: Złamane skrzydła anielicy

0 | Skomentuj

**Pepper**

Pusta obietnica. Nie miałam powodu, by mu ufać, choć to podstawa w związku. Roberta kiedyś mi o tym mówiła, że bez tego nie zbuduje się dobrych relacji z małżonkiem. Prawda, dlatego po części próbowałam uwierzyć na słowo. Rhodey z nim rozmawiał, a ja musiałam udać się do łazienki. Przemyłam oczy, spoglądając w lustro.

Pepper: Mogę tobie zaufać? Po tym wszystkim, co zrobiłeś? Jednak nie mam innego wyboru. Spróbuję przekonać się do twojej obietnicy

Wytarłam ręcznikiem twarz i wyszłam z pomieszczenia. Próbowałam być dobrej myśli, że już nic więcej złego się nie wydarzy. Akurat natknęłam się na Dianę, która piła sok.

Lightning: Zbyt cicho, jak na facetów
Pepper: Z tym się zgodzę... Jak się czujesz?
Lightning: Nawet dobrze, choć czasem myślę o mamie
Pepper: To zrozumiałe, ale musicie się wzajemnie wspierać
Lightning: Wy również
Pepper: Wiem o tym, choć jest mały problem
Lightning: Jaki?
Pepper: Nie wychodzi tak, jak ma być
Lightning: Potrzeba cierpliwości
Pepper: Wiadomo... Gdybyś czegoś potrzebowała, daj znać
Lightning: Dobrze

Poszłam do chłopaków, którzy nadal byli za cicho, choć ruszali gębą. Co tak spokojnie? Wciąż miałam złe przeczucia. Sprawdziłam, czy mąż wydobrzał, przykładając rękę do jego czoła. Nie miał gorączki. Fizycznie wyglądał na zdrowego, ale psychicznej nie znałam diagnozy.

Pepper: O czym tak sobie gadacie?
Rhodey: O tobie
Pepper: Poważnie? A co takiego dokładnie?
Rhodey: Nic złego
Pepper: Nie uśmiechacie się, więc...
Tony: Kochana, gadaliśmy o tym, że potrzebujesz pomocy
Pepper: Rhodey? Powiedziałeś mu?
Tony: Czegoś nie wiem?
Rhodey: Nie, Pepper. Nie mówiłem
Tony: Ej! Co to za sekrety? Tak nie można
Pepper: Och! Raczej czasem trzeba jakieś mieć... Czyli nie mówicie o mnie?
Rhodey: Eee... No wspominaliśmy czasy, gdy poznaliśmy się na osiedlu
Pepper: Ciągle pamiętam ten dzień, jakby on był wczoraj

Nagle przed oczami pojawiły się migawki wspomnień. Zmieniały się bardzo szybko. Głównie pokazywały pierwsze spotkanie z Tony'm, poznanie sekretu o Iron Manie, zaprzyjaźnienie się z Rhodey'm, zdanie testu na agentkę, śmierć mamy... Potem urwały się urywki pamiętliwych wydarzeń.

Tony: Pepper?
Pepper: Wybaczcie... Zaraz przyjdę

Pomaszerowałam natychmiast do kuchni, by połknąć leki na uspokojenie. Wzięłam dwie, bo nie zdenerwowałam się za bardzo. Popiłam je wodą, wracając do towarzystwa. Jednak zaczęłam czuć się inaczej. Słabo.

**Tony**

Nie powiedzieliśmy rudej, co dokładnie wspominaliśmy. Głównie mówiliśmy o stoczonych walkach oraz o tych, których straciliśmy. Musiałem wyrzucić to z siebie, by poczuć się lepiej. Pep ledwo zwracała uwagę na temat rozmowy. Przypominała nieobecną. Pogrążoną w myślach. Lekko ją szturchnąłem stopą o żebro. Lekko drgnęła.

Tony: Jak chcesz spać, to kładź się do łóżka. Zrobię za ciebie obiad, dobrze?
Pepper: Nie... jestem... senna
Tony: Pep, co się dzieje?

Spojrzała na ręce, a później na nas. Nie wiedziałem, jak mogłem pomóc. Wstałem z kanapy, kładąc ukochaną w swoje objęcia.

Tony: Lepiej?
Pepper: T... Tony
Tony: Jesteś chora?
Rhodey: Znowu je brałaś, tak? Ile tym razem?
Pepper: Dwie
Rhodey: Na pewno tylko dwie?
Tony: O czym wy mówicie? Co jest grane? Pepper, czy ty...
Pepper: Prze... Przepraszam
Tony: Pepper!

Krzyknąłem, a ona zemdlała. Poklepałem lekko po policzku, próbując zbudzić żonę. Bałem się, że sobie zaszkodziła. Co ona zrobiła? Od razu zadzwoniłem po karetkę.

Tony: Rhodey, żądam wyjaśnień! Co brała?!
Rhodey: Dziś nakryłem ją na wzięciu leków. Mówiła, że to na uspokojenie
Tony: Cholera! Musiała przedawkować!
Rhodey: Tony, uspokój się
Tony: Ile tego wzięła?!
Rhodey: Chyba łącznie będzie pięć
Tony: Pięć?! O nie! Pepper, coś ty narobiła?!

Sprawdziłem, czy oddychała. Ledwo, a do tego puls słabł z każdą minutą. Musiałem coś zrobić, zanim pojawią się lekarze. Przykryłem chorą kocem. Dalej pozostało czekać, aż trafi w odpowiednie ręce.

Tony: Obiecałem nie zabijać się. Obiecałem to dla ciebie, Pep. Musisz żyć, rozumiesz? Nie możesz umrzeć. Straciłem was zbyt wielu. Nie chcę teraz stracić ciebie!
Rhodey: Powinienem ją powstrzymać. Jeśli ktoś zawinił, to tylko ja
Tony: Rhodey...
Rhodey: Tak, Tony. Mnie możesz winić za jej stan. Tylko i wyłącznie mnie

Part 361: Pochłonięty nienawiścią

0 | Skomentuj

**Tony**

Wszystko zaczęło płonąć. Nawet kanapa oraz pomieszczenie medyczne. Powoli każdy element w zbrojowni pochłaniał ogień. Również pojawiło się więcej dymu i nie zakrywałem ust. Chciałem się zatruć. Nie zamierzałem przeżyć. Miałem zamiar zginąć tam, gdzie powstał bohater, który już nim nie był.
Gdy dusiłem się, Pepper chwyciła za gaśnicę, gasząc pożar. Zdołałem dostrzec, że żadna ze zbroi nie przetrwała. Jedynie część mebla była zwęglona.

Pepper: Tony, nie wdychaj tego! Zatrujesz się!
Tony: Tego chcę... Ekhm... Wybacz... mi
Pepper: Tony!

Upadłem na podłogę, lecz nadal pozostawałem przytomny. Pepper sama mnie zgarnęła z ziemi, a ja nie miałem ani trochę siły, żeby stawiać opór. Przerzuciła moją rękę przez swoje ramię, wyprowadzając z szczątków bazy. Byliśmy w salonie. Zostałem położony na sofie. Nie chciałem leżeć. Próbowałem wstać, lecz znowu pozostałem bez energii.

Pepper: Nie ruszaj się stąd... Myślałeś, że zabijając siebie i niszcząc fabrykę, to coś zmienisz? Guzik prawda! Tony, nie zniosłabym twojej śmierci po raz kolejny. Musimy żyć, rozumiesz? Nie próbuj popełniać samobójstwa, dobra? Masz mnie i Rhodey'go. Nie jesteś sam. Pamiętaj o tym
Tony: Pep...

Nie zdołałem nic więcej powiedzieć, zamykając oczy. Wiedziałem, co usiłowała zrobić. Zmuszała mnie, żebym odnalazł dawny powód do życia. Seryjni mordercy muszą ginąć, więc ja też powinienem tak skończyć. Jednak z drugiej strony, nie zostawiłbym rudej samej. Kochałem ją.

~*Pół godziny później*~

**Rhodey**

Pojechałem do fabryki razem z Dianą. Nie mogła pozostać bez opieki, gdyby ktoś próbował ją skrzywdzić. Może miała moce, lecz nie powinna walczyć.
Po pojawieniu się na miejscu, jedna z części była zwęglona. Kto podpalił zbrojownię? Przecież wrogów nie ma. Tony będzie wiedział, więc udałem się do jego domu. Zapukałem i weszliśmy do środka. Córka jedynie stała przy ścianie i nic nie robiła.

Pepper: Głodna?
Lightning: Nie
Pepper: Nie krępuj się. Rób, na co masz ochotę
Lightning: Dziękuję
Pepper: Rhodey, musimy pogadać
Rhodey: Po to przyjechałem
Pepper: To ważne
Rhodey: Dlatego tu jestem

Młoda zajęła się szukaniem smakołyków w lodówce. Faktycznie była głodna. Pewnie zaspokoi apetyt i pójdzie spać. Poszliśmy do salonu, gdzie dostrzegłem Tony'ego na kanapie. Czyżby moje przeczucia okazały się prawdziwe?

Rhodey: Co się stało?
Pepper: Podpalił zbrojownię. Niby ugasiłam pożar, lecz ze zbroi i lecznicy nic nie pozostało
Rhodey: Myślałem, że ktoś inny mógł być do tego zdolny. Co mu tak odbiło?
Pepper: Próbował się zabić
Rhodey: Co takiego?! Niemożliwe!
Pepper: Nie kłamię i sam się do tego przyznał
Rhodey: Boże! Aż tak przeżywa śmierć Marii?
Pepper: Nie tylko jej. Obwinia się za każdą śmierć... Rhodey, pogadaj z nim, bo ja nie wiem, co mam robić
Rhodey: No dobrze. Na pewno zmieni zdanie i będzie chciał żyć
Pepper: W tobie jedyna nadzieja

Te słowa zabrzmiały tak poważnie, aż zrozumiałem powagę sytuacji. Tony chciał się zabić. Nie mogłem pozwolić, by spróbował jeszcze raz.

Rhodey: Śpi?
Pepper: Tak
Rhodey: Na pewno?
Pepper: Sprawdzałam. Wszystko gra, choć prawie doszło do zatrucia
Rhodey: A ty, jak się czujesz?
Pepper: Muszę jakoś z tym żyć

Podeszła do szafki, wyjmując jakieś leki. Połknęła trzy tabletki, popijając wodą. Od kiedy musi coś brać?

Rhodey: Pepper?
Pepper: To tylko na uspokojenie. W ten sposób próbuję normalnie funkcjonować
Rhodey: Tony wie o tym?
Pepper: Nie i nie powinien wiedzieć, bo jeszcze zrobi coś głupiego
Rhodey: Tylko ty też nie próbuj
Pepper: Nie będę... Chyba nie

~*Dwadzieścia minut później*~

**Pepper**

Dostrzegłam, że mąż zaczął się budzić. Od razu podeszłam do niego razem z Rhodey'm. Otworzył oczy i spoglądał na nas. Odrobinę byłam spokojniejsza, lecz nadal bałam się, co może jeszcze wymyślić.

Pepper: Jak się czujesz, Tony? Nie zrobisz więcej głupot?
Tony: Pep, ja... Ja przepraszam... Nie powinienem tego robić... Kocham cię i... nie chcę umrzeć
Rhodey: No to widzę, że nie jestem potrzebny
Tony: Rhodey? Co tu robisz?
Rhodey: Oboje nie odbieraliście telefonów, więc przyjechałem was odwiedzić. Martwiłem się, wiesz?
Tony: Jak zawsze... Naprawdę mi wybaczcie. Obiecuję więcej tego nie zrobić
Pepper: Przyrzeknij
Tony: Przyrzekam

---**---

Przed nami ostatnia faza opowiadania. Składa się z sześciu partów. Ostrzegam, że robi się dziwnie, a końcówka może zaskoczyć.

Part 360: Więcej, niż paranoja

0 | Skomentuj

**Tony**

Nie zastanawiałem się ani minuty dłużej. Zacząłem usuwać JARVISA z komputera. Tego procesu nie mogłem odwrócić. Byłem gotowy zniszczyć zbrojownię wraz z każdym pancerzem, bo właśnie te miejsce rozwaliło moje relacje z córką. Pepper miała rację. Mogłem go zabić. Mogłem, ale nie potrafiłem odebrać komuś życia. Tak nie postępują bohaterowie.

Tony: Żegnaj, JARVIS

[[Żegnam, panie Stark]]

Proces czyszczenia danych się rozpoczął. Pozostało jeszcze przetopić zbroje lub po prostu je rozwalić. Chwyciłem za młotek, uderzając z całej siły w metal. Nie miałem zamiaru przestać. Byłem wściekły na samego siebie. Maria i inni... Oni wszyscy zginęli z mojej winy.

~*Dwie godziny później*~

**Pepper**

Niepotrzebnie nakrzyczałam na niego. Odczuwaliśmy stratę dziecka w odmienny sposób. Ja płakałam, a on dusił to w sobie. Powinnam upewnić się, czy nie zrobił czegoś, czego później będzie żałował. Raczej nie próbował się zabić, lecz istniały też gorsze obawy.
Kiedy usłyszałam donośnie wrzaski oraz mocne uderzenia, od razu pobiegłam do części roboczej, by interweniować. Drzwi nie były zamknięte, więc weszłam bez problemu. Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Tony niszczył wszystko. Dosłownie całą zbrojownię. Odbiło mu?

Pepper: Tony, co się dzieje? Dlaczego to robisz?
Tony: Zabiłem ją, rozumiesz?! Zabiłem nasze dziecko! Ach! Mogłem więcej spędzać z nią czasu! Mogłem być prawdziwym... dla niej... ojcem!
Pepper: To nie jest powód, żeby niszczyć pracę swego życia
Tony: To? To nie jest praca, a narzędzia zbrodni! Zabiłem ją! Jestem mordercą!
Pepper: Tony, nie zrobiłeś tego. Winny był Punisher, pamiętasz? Odłóż te narzędzia i uspokój się
Tony: Pep...
Pepper: Obiecaj, że weźmiesz się w garść
Tony: Nie... Nie jestem... w stanie. Idź stąd
Pepper: Nie zostawię cię
Tony: Nie chcę ci zrobić krzywdy! Uciekaj!

Miałam dość jego krzyków i sama wzięłam sprawy w swoje ręce. Zabrałam mu urządzenia z ręki, a on nadal nie zamierzał odpuścić. Nie wytrzymałam. Oberwał ode mnie mocno w pysk.

Tony: Pepper...
Pepper: Ja też cierpię! Ja też czuję ten ból, ale niczego nie niszczę! Tony, opanuj się i bądź sobą
Tony: Wybacz
Pepper: Co ty robisz?! Zostaw to!
Tony: Nie mam innego wyboru
Pepper: Tony!

Bałam, że odważy się podpalić fabrykę. Zaczął rozlewać paliwo po całej części roboczej. Naprawdę miał zamiar spalić to miejsce? Nie pozwolę mu.

**Rhodey**

Współczułem Tony'emu i Pepper. Stracili jedyne dziecko. Ruda musiała zabić Franka Castle, choć sam pragnąłem wymierzyć ten wyrok. Jednak była szybsza i nikt z nas nie zapobiegł drugiej śmierci. Diana siedziała w pokoju, manipulując mocą w powietrzu. Przez palce czuła energię, wyzwalając niewielką jej część. Wyglądała na przygnębioną. Dla niej również był to brutalny cios.

Lightning: Gdybym wiedziała szybciej, że zniknęła, miałaby większe szanse na przeżycie
Rhodey: Pewnie tak, ale zrobiłaś wszystko, co mogłaś. Byłaś bardzo dzielna, córciu
Lightning: Myślisz, że mama byłaby ze mnie dumna?
Rhodey: Na pewno tak
Lightning: Wszystko gra?
Rhodey: Muszę zadzwonić. Włącz jakiś film albo porób coś innego
Lightning: Nie będę podsłuchiwać
Rhodey: Wiem, ale zajmij się czymś, dobra?
Lightning: Okej

Wybrałem numer do brata, który nie odbierał. Miałem złe przeczucia. Może nie miał implantu, ale nie zyskał nieśmiertelności. Coś musiało się stać. Nie mogłem zostawić Diany samej, więc próbowałem dodzwonić się do przyjaciółki. Niedostępna? Dziwne.

**Tony**

Pepper usiłowała powstrzymać moje dalsze zamiary. Krzyczała, a nawet próbowała wyrwać mi z ręki zapalniczkę. Zbyt dużo osób cierpiało z winy Iron Mana. Czas to zakończyć. Podpaliłem benzynę, aż podłoga stanęła w ogniu.

Tony: Pepper, wracaj do domu! Już nic nie zdziałasz!
Pepper: Masz iść ze mną, bo inaczej nigdzie nie pójdę!
Tony: Roberta, Maria, Yinsen... Oni wszyscy zginęli z mojej winy! Muszę za to zapłacić!
Pepper: Tylko nie próbuj się zabić! Tony, proszę!
Tony: Ja nie próbuję. Właśnie to robię
Pepper: Tony!

Pobiegła w stronę gaśnicy, więc rozlałem więcej paliwa. Ogień palił się mocniej, topiąc zbroje.

Part 359: Osąd

0 | Skomentuj

**Pepper**

Nie przerywałam dalszych czynności medycznych. Nie mogłam pozwolić, by Maria umarła. Błagałam, żeby walczyła, aż straciłam siły. Tony przejął za mnie uciskanie klatki piersiowej. Łącznie usiłowaliśmy przywrócić córkę do życia ponad dziesięć minut. Wciąż bezskutecznie.

Pepper: Diana, zrób coś... Uratuj ją
Lightning: Mogę spróbować, ale nigdy nie ożywiałam trupa. Eee... Zapomnijcie, co mówiłam. Już działam
Pepper: Tony, odsuń się. Pozwól jej działać
Tony: Nikt... nie będzie... tutaj... umierał
Lightning: Chcę pomóc
Pepper: Kochanie, proszę
Tony: No dobra

Zamienili się miejscami. Przyłożyła dłonie, przesyłając swoją energię do niej. Nic się nie działo, a ona nie miała mocy na dalsze czynności. Byłam zarazem wściekła, jak i zrozpaczona. Nie kontrolowałam siebie. Rzuciłam się na nieprzytomnego Punishera, bijąc go pięściami po twarzy.

Pepper: Morderca! Zabiłeś... moje... dziecko! Ty bydlaku! Powinieneś... umrzeć! Musisz... zginąć!
Tony: Pepper, przestań!
Rhodey: Ej! Opanuj się!
Tony: Chcesz być gorsza od niego? Zabijając Franka, nic nie zmienisz
Pepper: On zginie! Taki śmieć... nie ma... prawa... żyć! Ach!

Uderzałam coraz mocniej, aż dłonie miały ślady krwi kryminalisty. Ostatnie, co zrobiłam, to chwyciłam za gardło oprawcy, dusząc. Przestałam, gdy nie wyczułam pulsu.

Pepper: Zabiłam go
Tony: Pep...
Pepper: On nie zasługiwał na życie! Zabił Marię, Robertę, Natashę i Clinta! On nie mógł przeżyć!
Tony: Ja też ją straciłem, a ze śmiercią Roberty trudno mi się pogodzić. Jednak jakoś żyję... Pep, wróćmy do domu
Pepper: Nie! Zostanę tutaj!
Lightning: W niczym nie zawiniła. Naprawdę wybaczcie, że niewiele mogłam zdziałać
Rhodey: Zrobiłaś dość. Odpocznij

Rhodey wyszedł z Dianą, a Tony został ze mną. Widział, w jakim byłam stanie. Do tego odważyłam się sama wymierzyć sprawiedliwość. Czy pójdę do więzienia? Być może, ale jednego byłam pewna. Spokojnie nie zasnę już nigdy.

**Tony**

Akurat, kiedy JARVIS wspomniał o Marii. O tym, że potrzebuje ojca. Zaniedbywałem ich wszystkich. Nie zdołałem wypłakać ani jednej łezki. Po prostu byłem wściekły na samego siebie. Nawet pomyślałem, żeby zniszczyć fabrykę wraz ze zbrojownią oraz sztuczną inteligencją. Nienawidziłem tylko swoje zapatrzenie we własną osobę i za złe stawianie najważniejszych wartości. Przytuliłem ukochaną. Od razu wypłakała się w moje ramię.

Tony: Pep, już dobrze. Poradzimy sobie
Pepper: Ja... Ja musiałam... Musiałam go zabić
Tony: To moja wina, że umarła
Pepper: Nie twoja. Tylko ja odpowiadam za tę tragedię
Tony: Nie zgodzę się z tym, bo ty jej nie zaniedbywałaś. Byłaś z nią wtedy, kiedy cię potrzebowała. A ja? Interesowało mnie jedynie ratowanie świata oraz to, czy zbroje nadal działają
Pepper: Tony, obwinianie się nic nie da
Tony: Wiem, dlatego spróbujmy żyć dalej. Będzie to trudne, ale nie mamy nic do stracenia
Pepper: Teraz zostaliśmy sami
Tony: Niestety

Ucałowałem w czoło zmarłą i razem odeszliśmy, wracając do domu. Ciągle panowała powaga. Nie śmialiśmy się nawet z głupot ludzi, którzy nagrywali kretyńskie filmiki. Pepper siedziała w pokoju Marii, patrząc na jej zdjęcie, co leżało oprawione w ramce obok łóżka.

Pepper: Była taka młoda. Mogła wiele osiągnąć, a teraz... Wszystko na nic
Tony: Kiedyś do niej dołączymy, a na razie musimy pogodzić się z tym, że odeszła
Pepper: I ciebie to nie rusza?! Myślałam, że bardziej się przejmiesz, a ty nic nie zrobiłeś! Mogłeś sam go zabić! Czemu czekałeś, aż z nim skończę?!
Tony: Uważasz, że byłoby lepiej, gdybym zabił Punishera? Tak sądzisz? Nie chciałem być mordercą, ale te głupie sny doprowadzają mnie do tego wniosku! Pogadamy, jak ochłoniesz
Pepper: Tony, zaczekaj!
Tony: Muszę coś zrobić
Pepper: Zostań! No przepraszam!
Tony: Wrócę dopiero, gdy się uspokoisz
Pepper: Nie rób nic głupiego
Tony: Nie mogę tego obiecać
Pepper: Tony!

Wybiegłem z pokoju, kierując się do zbrojowni. Miałem jeden cel w głowie. Zniszczyć to miejsce, by nic z niego nie pozostało. Jednak najpierw opieprzyłem JARVISA.

Tony: Dlaczego nie wykryłeś Castle u mnie w domu? Jak mogłeś spać?! Jak mogłeś nie wiedzieć, że tam był?!

[[Nie mam dostępu do części domowej]]

Tony: Ale od czegoś są te alarmy! Dlaczego nic nie zrobiłeś?! Ach! Dlaczego?!

Zacząłem zrzucać narzędzia z blatu stołu. Wpadałem w coraz większą furię, co doprowadziłaby do destrukcji kryjówki Iron Mana. Byłem zdecydowany i nie zamierzałem się wycofać.

---**---

Zbliżamy się coraz szybciej do końca tasiemca. Potem pozwolę wam odetchnąć przez parę dni i następnie ruszę z wstawieniem reszty opowiadań.

Part 358: Pogrzebana żywcem

0 | Skomentuj

**Tony**

Pepper nadal nie była spokojna. Ciągle wierzyła w ten senny koszmar. Próbowałem ją obudzić, potrząsając jej ramionami, lecz bezskutecznie. Nadal trwała w tym samym stanie. Chyba nic innego nie pozostało, niż tylko czekać, aż sama wróci do rzeczywistości.
Nagle gwałtownie otworzyła oczy, wstając. Wciąż miała przyspieszony oddech. Od razu przytuliłem ukochaną, a ona uroniła łzy.

Tony: Cii... Już dobrze. Nic złego się nie stało
Pepper: Tony, ja... Ja widziałam coś... Coś okropnego... Widziałam, że ktoś umarł
Tony: Pep, nikt nie umrze. Miałaś zły sen
Pepper: Ale... Ale to było takie... prawdziwe. Ktoś zginie. Czuję, że tak się stanie
Tony: A ja ci mówię, że tak nie będzie. Chodźmy spać. Gdybyś znowu miała koszmary, będę blisko ciebie, zgoda?
Pepper: Chyba... Chyba tak... Przepraszam
Tony: Nie musisz, bo nic nie zrobiłaś

Delikatnie pocałowałem rudą w szyję i oboje położyliśmy się do łóżka.

~*Cztery godziny później*~

**Maria**

Obudziłam się w innym miejscu. Nie znajdowałam się w pokoju ani nawet w domu. Coś tu było bardzo, ale to bardzo nie tak. Miałam niewiele przestrzeni, a w komórce nie byłam w stanie złapać zasięgu. Jeśli Diana zrobiła jakiś chory żart, niech skończy, jak najszybciej. Musiałam oszczędzać tlen. Gdybym posiadała nadludzką siłę, rozwaliłabym drewniane więzienie. Moment... Coś chyba pamiętam. Drewniana skrzynia? O nie! Zostałam zamknięta w trumnie!

Maria: Dobra... Bez paniki, bo szybciej skończy mi się tlen. Diana raczej nie wywinęłaby takiego numeru. Kto mógł być zdoln, by posunąć się do tego? Głupia nadzieja, że ktoś mnie odnajdzie

Gdy zaczęłam uderzać pięściami w bok skrzyni, coś spadało w dół. Ziemia? Robi się coraz gorzej. Zaraz będę pogrzebana, jak trup lub sama się nim stanę.

**Lightning**

Wstałam z łóżka z zamiarem obudzenia przyjaciółki. Chciałam przestraszyć ją, dlatego wskoczyłam na jej posłanie, które okazało się puste. Nie przebrała się? Dziwne. Zdecydowałam zejść na dół, by wrócić z tatą do domu. Akurat jadł śniadanie z pozostałymi domownikami. Niestety, lecz Marii nadal nie było. Musiałam o nią zapytać. Martwiłam się nie na żarty.

Lightning: Maria wcześnie wstała. Widział ją ktoś może?
Rhodey: Nie było jej tu
Tony: Raczej nie schodziła na dół
Pepper: A nie śpi?
Lightning: No właśnie na tym polega problem. Jak wstałam, już jej nie było
Pepper: Potrafisz namierzyć ją za pomocą swoich mocy?
Lightning: Właśnie! Dziękuję za pomoc

Skupiłam swoje myśli na dziewczynie, poszukując śladów energii. Ledwo wyczuwałam życie. Przynajmniej wiedziałam, gdzie była. Jak ona się tam znalazła?

Pepper: Masz coś?
Lightning: Tak, ale chyba nikt nie chce iść na cmentarz
Pepper: Co?!
Tony: Kochana, uspokój się. Znajdziemy Marię
Lightning: Trzeba się pospieszyć. Ma coraz mniej czasu
Rhodey: No to idziemy
Lightning: Ty nie
Rhodey: Chcę pomóc
Pepper: Rhodey niech pójdzie. Im więcej nas będzie, tym lepiej
Tony: Chodźmy po zbroje. Pewnie przydadzą się

Wspólnie pobiegliśmy do zbrojowni, gdzie szybko uzbroili się w pancerze. Mi wystarczyły moje zdolności do lotu oraz walki. Wylecieliśmy przez dach. Oczywiście ja kierowałam ich tam, skąd wyczuwałam energię życiową Marii. Dziewczyno, trzymaj się. Pomoc jest w drodze.

**Maria**

Nie mogłam oddychać. Dusiłam się. Nawet nie musiałam liczyć, ile pozostało czasu. Nic nie mówiłam. Jedynie próbowałam rozwalić trumnę. Powoli brakowało też energii. Czy tak mam skończyć?
Kiedy zamierzałam się poddać, usłyszałam dźwięk repulsorów. Znaleźli mnie? Dzięki, Diana.

Maria: Tato... Mamo... Ekhm...

Ledwo wypowiedziałam kilka słów, tracąc przytomność. Przegrałam?

**Pepper**

Rhodey walczył z Punisherem, który stał za zniknięciem mojej córki. Razem z Tony'm próbowaliśmy, jak najszybciej dokopać się do trumny. Byłam przerażona, natrafiając na nieprzytomne dziecko. Wyciągnęliśmy ją z pułapki i położyliśmy przy pobliskim drzewie. Mąż usiłował przywrócić oddech. Uciskał klatkę piersiową, a ja zaciskałam nerwowo palce. Za to War Machine dorwał Castle.

Tony: No dalej, młoda. Walcz! Proszę cię! Maria!
Pepper: Córciu, bądź silna. Wiem, że potrafisz

Minęło pięć minut i bez rezultatu ratowaliśmy ją ponownie. Zamieniliśmy się miejscami. W oczach zbierały się łzy, lecz nie zamierzałam się poddać. Ona musiała żyć. Musiała. Miała całe życie przed sobą. Żaden bydlak nie powinien tego niszczyć.

Part 357: Wszyscy potrzebują snu

0 | Skomentuj

**Pepper**

Nie zdołałam zliczyć kolejnych litrów wina. Chyba straciłam kontrolę nad sobą. Głównie nie byłam w stanie ustać na nogach bez kołysania. Szybko straciłam równowagę, tłukąc kieliszek o podłogę. Najpierw był jeden trzask, a następnie drugi, bo próbowałam nalać kolejną ilość alkoholu. Za trzecią próbą efekt był taki sam.
Kiedy chciałam spróbować jeszcze raz, upadłam na odłamki szkła. Do tego zbudziłam Rhodey'go. Nie wyglądał na zachwyconego.

Rhodey: No musisz tak hałasować... Musisz?
Pepper: Rhodey... napij się ze mną. Będzie super
Rhodey: Nie ma mowy. Mam dość trunków, Pepper... Gdzie Tony?
Pepper: W bazie... Nie chciał ze mną pić i zrobiło mi się naprawdę przykro. Proszę, nie odmawiaj tej maleńkiej lampki
Rhodey: Jesteś pijana! Ach! Idź spać
Pepper: Nie pójdę, dopóki nie wypiję całej butelki. Ma być sucha
Rhodey: Spać
Pepper: Nie zgadzam się
Rhodey: Więc powiem twojemu mężowi, żeby zablokował wszystkie szafki. Nie będziesz miała do nich dostępu
Pepper: Tony tego nie zrobi. On mnie kocha! O! Pójdę do niego
Rhodey: Ej! Lepiej wstań i pozwól sobie opatrzyć rany
Pepper: Eee... Do wesela się zagoi
Rhodey: Raczej nie twojego

Zaśmiał się i pomógł mi wstać, choć nie potrzebowałam niczyjego wsparcia. Jednak zgodziłam się uderzyć w kimono. Odstawiłam butelkę wina na stół i poszłam do sypialni.

~*Następnego dnia*~

**Tony**

Extremis pozwalało na efektywniejszą pracę, która wiązała się z niewielką ilością snu. Skończyłem robotę o piątej nad ranem i nadal nie odczuwałem zbytniego zmęczenia. Życie stało się łatwiejsze. Zdołałem usprawnić nasze zbroje, by były bardziej odporne na ataki.

Tony: JARVIS, wykonaj skan. Szukaj obcej sygnatury

[[Nie znaleziono żadnych śladów po obcych]]

Tony: A jacyś wrogowie?

[[Również nie wykryłem]]

Tony: Nawet Punishera?

[[Wciąż jest poza zasięgiem]]

Tony: Dziwna sprawa. Atakuje znienacka niewinne osoby. W końcu musi się pokazać

[[Uważam, że ciągłe szukanie niebezpieczeństwa nie pomoże w życiu z rodziną]]

Tony: Co zatem sugerujesz?

[[Ostatnio zaniedbał pan swoją córkę. Proszę się o nią troszczyć]]

Tony: Ech! Sama sobie świetnie daje radę

[[Potrzebuje ojca]]

Tony: Lepiej sprawdzę, co z Pep. Raczej nie upiła się za bardzo

Wyszedłem ze zbrojowni do części domowej, gdzie natknąłem się na Rhodey'go. Sprzątał szkło w kuchni. Chyba ruda przesadziła.

Tony: Co tak wcześnie? Nie umiesz zasnąć?
Rhodey: Muszę jej pilnować, a skoro się zjawiłeś, to przejmujesz tę działkę
Tony: Bardzo przegięła?
Rhodey: No trochę na pewno, bo chciała wypić całą butelkę. Na szczęście zrezygnowała, idąc do łóżka... Co robiłeś w zbrojowni?
Tony: Pracowałem
Rhodey: Pracowałeś? Przecież nie musisz, skoro pokonaliśmy wrogów. Nie ma już nikogo
Tony: Nie zapominaj o Castle
Rhodey: To już inna bajka
Tony: Rhodey, dzięki za pomoc
Rhodey: Do usług. Nigdy nie zostawiłbym cię, gdybyś miał jakiś problem. Jesteśmy braćmi, pamiętasz?
Tony: Pamiętam
Rhodey: Wyglądasz, jak zombie. Wskakuj do wyra, jasne?
Tony: No dobra... Najpierw sprawdzę, czy na pewno śpi
Rhodey: Powinna

Przyjaciel wrócił na kanapę, by zasnąć, a ja udałem się do ukochanej. Najpierw zerknąłem do nastolatek. Obie spały, więc ona również musiała to zrobić. Akurat leżała w łóżku, ale na jednym boku, trzymając silnie za kołdrę.

Tony: Śpij dobrze, kochana

Ucałowałem ją w czoło, kładąc się obok niej do snu. Była odrobinę niespokojna, co czułem po jej przyspieszonym oddechu. Pewnie miała koszmar. Nawet nie chciałbym wiedzieć, z czym się boryka. Każdy musi sam zwalczyć swoje nierzeczywiste lęki.

Tony: Pep, spokojnie. To tylko zły sen. Nic nie dzieje się naprawdę
Pepper: Tony...
Tony: Cii... Jestem tu przy tobie

Ścisnąłem za rękę żony po to, żeby odczuła moją obecność. Musiała uświadomić sobie, że może kontrolować to, co miała przed oczami. Czekałem, aż uspokoi się. Od siły strachu zależała długość walki z sennym koszmarem.

Part 356: Nie dramatyzuj

0 | Skomentuj

**Tony**

Rzadko pokazywałem swoje poczucie humoru. Głównie zachowywałem powagę, bo większość misji mogła mieć ze sobą katastrofalne skutki. Śmierć lub kalectwo. Tym razem zagrożone było całe miasto przez brak prądu, a to główna elektrownia Nowego Jorku.

Tony: Gotowa?
Pepper: Bardziej, niż myślisz
Tony: No to przygotuj się. Mamy jedno podejście, bo jeśli się nie uda...
Pepper: Spróbujemy użyć czegoś innego
Tony: Co masz na myśli?
Pepper: Przeładujmy go
Tony: Wtedy będzie niestabilny... Dobra myśl. Chyba zastąpisz moje miejsce
Pepper: Hahaha! Niezupełnie, bo i tak jesteś naszym dowódcą

Wykorzystaliśmy moc ataków sonicznych w przeciwnika, aż zaczął tracić równowagę. Upadł na niższy poziom, lecz ponownie próbował dojść do źródła energii. Wspinał się wyżej, a my nadal atakowaliśmy w ten sam sposób.
Kiedy wkurzył się na nas, zaatakował swoją siłą, porażając nasze systemy.

Tony: Rescue! Aaa!

To był zaledwie ułamek sekundy, gdy odwróciła działanie jego mocy w stronę wroga. Od razu odczuł utratę sił, co widzieliśmy przy próbie włączenia elektryczności w ciele. Pep wiedziała, jak działać. Nie potrzebowała mojej pomocy. Jednak nie mogliśmy spocząć na laurach. Ponownie się uaktywnił, podłączając do linii wysokiego napięcia. Pobierał kolejną część światła. Ruda nic nie robiła. Czekała.

Tony: Musimy coś zrobić, bo będzie kiepsko
Pepper: Niech je, a potem nie wytrzyma i pęknie
Tony: Jesteś tego pewna?
Pepper: Chodząca, przeładowana bateria
Tony: Ej! Masz rację i to...
Pepper: Co? Dziwne? Już nie można być mądrym przy tobie?
Tony: Wystarczy jeden geniusz. Hahaha!
Pepper: Ale z ciebie żartowniś. Jak wrócimy do domu, rozliczymy się
Tony: Zgoda

Uśmiechnąłem się głupawo pod hełmem. Czekaliśmy na odpowiedni moment do araku. Szybko się przejadł, bo zaprzestał pożywiania się prądem. Wtedy uderzyliśmy pełną mocą z repulsorów, pokonując kreaturę. Poszło zbyt łatwo, lecz powstrzymaliśmy intruza. Wróciliśmy do bazy dopiero o dwudziestej, gdzie odłożyliśmy pancerze, a następnie poszliśmy do części domowej. Rhodey nadal leżał na kanapie, zaś u góry usłyszeliśmy dziewczęce śmiechy. Co je tak rozbawiło? Wkroczyliśmy bez ostrzeżenia do pokoju Marii.

Tony: Do łóżka spać. Koniec oglądania na dzisiaj
Maria: Tato, teraz nie możemy. Hahaha! To jest super. Uderzymy w kimę, jak obejrzymy do końca
Pepper: Najpierw zobaczymy, jak ojczulek Diany się trzyma
Lightning: Co mu się stało? Walczył? Znowu ma coś z nogą?
Pepper: Upił swoje smutki w alkoholu. Wam radzę tego nie robić
Lightning: Oj! Czyli będzie go męczył kac? I na co ci to było, tato?
Maria: Przynajmniej mój jest trzeźwy. Prawda, tatku?
Tony: Teraz już tak. Hahaha!
Pepper: No i znowu się śmiejesz. Ech! Chyba wolałam, jak byłeś poważny
Tony: Wygraliśmy walkę i nie ma ofiar. Powinniśmy się cieszyć
Pepper: O! A może uczcijmy nasze zwycięstwo?
Tony: Pep?
Pepper: No co? Chcę pić
Maria: Mamo, nie możesz
Pepper: Czemu? Odrobinkę się napiję
Maria: Schowałam kawę i wszystkie trunki daleko stąd
Pepper, Tony: CO ZROBIŁAŚ?
Lightning: Hahaha! Ona żartuje, ale mogę jej pomóc to zrobić. Wiecie, że potrafię wiele sztuczek
Tony: Niestety

Skapitulowałem, lecz żona zamierzała pójść po wino. Poszedłem za nią. Wolałbym nie taszczyć jej pijanej po domu.

**Pepper**

Tony nie potrafił mnie spuścić z oka. Nawet teraz pilnował, żebym nie przesadziła z piciem. Wzięłam tylko lampkę, a ten nieprzyjemny wzrok ukochanego lustrował moje odruchy, co nie należało do przyjaznych odczuć. Poprosiłam, by napił się ze mną. Odmówił. Z Rhodey'm piłby wszystko, a ze mną już nie. W czym niby byłam gorsza od histeryka? Niegrzecznie tak odmawiać swojej żonie jednej lampki.

Pepper: No weź. Ze mną się nie napijesz?
Tony: Nie mam smaka
Pepper: Och! Wykręcasz się
Tony: A może po prostu nie chcę? Pep, muszę coś sprawdzić
Pepper: Aha! Zostawisz mnie dla swoich zabaweczek!
Tony: Pep, nie dramatyzuj
Pepper: Ja dramatyzuję? JA DRAMATYZUJĘ?!
Tony: Jesteś pijana!
Pepper: Problem?
Tony: Lekki na pewno... Idź spać. Później do ciebie dołączę
Pepper: Teraz!
Tony: No to możesz popracować ze mną. O ile jesteś w stanie funkcjonować
Pepper: Co chcesz zrobić?
Tony: Poszukać pewnych informacji
Pepper: Nuda!
Tony: Jak uważasz

No i zostawił mnie. Musiałam napić się kolejny raz, żeby zatopić smutki.

Part 355: Głodny kosmita

0 | Skomentuj

**Maria**

Pierwsze minuty horroru nie wydawały się być straszne. Jednak wzrastała niepewność, czy coś na faceta nie wyskoczy z szafy lub wypełznie spod łóżka. Siedziałam blisko włącznika światła, gdyby ciemność zrobiła się mniej przyjemna. Choć w ten sposób najlepiej się ogląda filmy, to przy strasznych scenach warto być blisko oświetlenia.
Nagle bohatera z ekranu zaczęła śledzić zjawa kobiety. Zakryłam usta dłonią, żeby nie krzyczeć.

Lightning: O! Teraz będzie najlepsze
Maria: Widziałaś to?
Lightning: Kiedyś, ale tę scenę najbardziej zapamiętałam
Maria: Co się wydarzy?
Lightning: Zobaczysz. Nic strasznego. Hahaha!
Maria: Przekonałaś mnie

Powiedziałam z ironią, przyglądając się wędrującemu duchowi. On nadal niczego się nie spodziewał, gdy ta stała za nim. Do czego chciała się posunąć? Zabije go? Wszystkie wątpliwości zniknęły, jak przeniknęła przez jego ciało. Nie kontrolował siebie, co mogłam dostrzec po czarnych ślepiach. Nadal bałam się, co będzie dalej. Prawie pisnęłam, kiedy chwycił za nóż i zaczął dźgać własne ciało.
Po tym, jak wyszła z ciała, mężczyzna padł martwy.

Maria: Dobra. Mam dość

Włączyłam światło oraz zatrzymałam puszczanie dalszych scen. Diana śmiała się. Niestety, ale nie podobały mi się takie filmy.

Lightning: Jeszcze nie widziałaś, co było dalej
Maria: I nie chcę wiedzieć
Lightning: Hmm... Może obejrzymy coś innego?
Maria: Inny horror?
Lightning: Nie miałam tego na myśli. Co powiesz na parodię?
Maria: Eee... Wolę iść spać
Lightning: To akurat nie jest straszne. Nawiązuje w śmieszny sposób do klasycznych filmów grozy
Maria: Zgoda, ale pod jednym warunkiem
Lightning: Jakim?
Maria: Jak będzie coś strasznego, to wyłączamy
Lightning: Bez paniki. Tu jedynie padniesz ze śmiechu
Maria: Obyś się nie myliła

Włożyła inną płytę, uruchamiając przez DVD "Straszny film". Sama nazwa wydawała się dziwna. No nic. Dam temu szansę.

~*Dziesięć minut później*~

**Pepper**

Walki na arenie nadal trwały, co również tyczyło się poszukiwania problemu. O dziwo nie wykrywałam żadnego źródła zakłóceń. Widocznie albo ten ktoś mógł dobrze się ukrywać albo wyszedł z tej części podziemia. Poszliśmy sprawdzić resztę pomieszczeń. Trafiliśmy na ulic miasta. Widocznie żyli tu, jak na swojej planecie.
Gdy trop się urwał, Tony coś zauważył.

Tony: Widziałaś?
Pepper: Co?
Tony: Lampy migotały, więc może pożywiać się energią. Trzeba na niego uważać
Pepper: Musi się dobrze ukrywać
Tony: Zdradził się, korzystając z źródła latarni... Chodź za mną

Posłuchałam nakazu męża, idąc blisko niego. Teraz wiedziałam, co miał na myśli z tym prądem. Ponownie zaczęły migać słupy światła.

Pepper: Tam jest!

Polecieliśmy w te same miejsce, natrafiając na zakapturzonego kosmitę. Zdołaliśmy go zaprowadzić w ślepy zaułek. Miał zablokowaną drogę ucieczki, lecz nie zamierzał się tak łatwo poddać.
Kiedy wydawało się, że nic nie kombinował, zdjął kaptur i otworzył usta, wydobywając przeraźliwy krzyk. Oboje chwyciliśmy się za głowę.

Pepper, Tony: AAA!

Po chwili, dźwięk się rozproszył, aż ucichł. Powoli ból mijał i polecieliśmy za zbiegiem. Pobierał coraz więcej energii. Stawał się silniejszy.

Tony: Żyjesz?
Pepper: Taa... Jakoś tak... Musimy dorwać tego kosmitę, bo zrobi się naprawdę niebezpiecznie
Tony: On pochłania energię
Pepper: Ameryki nie odkryłeś, Sherlocku
Tony: Chodzi o to, że wiem, dokąd zmierza. Idzie na powierzchnię
Pepper: Elektrownia!
Tony: Bingo!

**Tony**

Mierzyliśmy się z potężnym przeciwnikiem, choć na pewno znalazłbym jego słaby punkt. Każdy taki miał. Zdołaliśmy wyjść na zewnątrz, odnajdując ukryte przejście. Użyliśmy maksymalnej prędkości lotu, by być przy elektrowni przed nim. Niestety, lecz spóźniliśmy się. Jakim cudem nas wyprzedził?

Pepper: Co teraz?
Tony: Wzmocniony atak soniczny powinien zadziałać
Pepper: No dobra
Tony: Ale najpierw musimy odciągnąć żarłoka od słupów wysokiego napięcia
Pepper: Żarłoka?
Tony: No co? Ciągle mu mało
Pepper: Hah! Nie wiedziałam, że potrafisz sobie zażartować

Part 354: Przykrywka

0 | Skomentuj

**Pepper**

Nie mogłam dłużej zwlekać i czym prędzej wyleciałam ze zbrojowni. Oczywiście Tony nie chciał mnie zostawić samej z tą misją. Musiał być moją niańką. Zabawne, bo zwykle Rhodey się w to bawił. Trudno. Jakoś zdzierżę obecność męża. Te słowa brzmią, jak nienawiść, ale one tym nie są. Po prostu wolałam sama sprawdzić, co było grane.

Pepper: Jak na razie czysto... Nie wolałeś popilnować brata dla odmiany?
Tony: Raczej nic złego nie zrobi
Pepper: O! Jesteś pewny?
Tony: No tak. W końcu, to Rhodey. Co mógłby zrobić?
Pepper: Szczerze? Wszystko, jak jest pijany
Tony: Nie zwalaj na alkohol, Pep. Ma zdrowy rozsądek
Pepper: Hahaha! Zobaczymy po powrocie, co nawyczyniał
Tony: Nie boję się tego
Pepper: Się okaże

Pokazałam mu przejście, które otworzyłam tym samym sposobem, kiedy poszukiwałam sygnatury. Spadliśmy w dół, lądując na trybunach. Widzieliśmy walkę Ducha przeciwko Kontrolerowi. Tony, aż zaniemówił.

Pepper: Rhodey mi nie wierzył na słowo. Co ty powiesz?
Tony: Wyglądają podobnie do tych, których pokonaliśmy. Jednak jest jedna różnica między kopiami, a oryginałami
Pepper: Jaka? Co odkryłeś?
Tony: To kosmici, mogący adaptować czyjąś zdolność. Są przypadkowe
Pepper: Wow! Po tym zauważyłeś nieprawidłowość?
Tony: Bo inaczej walczą

Miał rację. Strategia różniła się od prawdziwych złoczyńców. Szukałam dodatkowych szczegółów, by mieć dowody, że arena była miejscem dla rozrywki obcych form życia. Jak długo się ukrywają na Ziemi? W jaki sposób tu dotarli? Czyżby wykorzystali inwazję pod swoją przykrywkę? Tyle pytań, a na żadne nie odnalazłam rozsądnych wniosków oraz odpowiedzi.

**Tony**

Niedobitki Skrulli. Taką usnułem teorię. Mogli zmieniać się w każdego, ale dziwne, że odnaleźli ciała martwych. Coś tu nie pasowało do reszty. Postanowiłem przeskanować okolicę przez skaner w hełmie.

Tony: JARVIS, masz coś?

[[Wykryłem niezliczoną ilość obcych. Niektórzy z nich pasują do zmiennokształtnych. Jednak problem w tym, iż są tu też inne rasy nie z tego świata]]

Tony: Co to znaczy?

[[Arena istnieje ponad tysiąc lat]]

Tony: Wow!
Pepper: Tony, odkryłeś coś jeszcze?
Tony: Przeskanowałem podziemie. Wygląda na miejsce rozrywki i nikt o nich nie wiedział przez tysiąc lat
Pepper: Jeju! Aż tyle? Czyli przed inwazją też byli?
Tony: Tak... Co z nimi robimy?
Pepper: Ktoś wyzwalał niebezpieczną ilość energii. Trzeba go znaleźć i odseparować od reszty
Tony: Jakiś pomysł, kto może być naszym problemem?
Pepper: Odczyty będą wychodzić poza skalę, jeśli znajdziemy winowajcę
Tony: No dobra, Pep. Prowadź

Moja ruda wykazywała większą inteligencję ode mnie. Trochę czułem się z tym źle, lecz w obecnej sytuacji mogła wiele zdziałać. Rozglądaliśmy się, mijając różne kreatury. Zielone z mackami, niebieskie o dziwnych uszach, czy jakieś fioletowe dziwolągi pełne oczu na rękach, szyi i czole. Trochę nam zajmą poszukiwania.

~*Dwadzieścia minut później*~

**Maria**

Zmęczyłam się ciągłymi porażkami z Dianą. Poza tym, znudziła mnie gra w karty. Chciałam porobić coś innego. Zeszłam do salonu, by poszukać filmy. Byłam w szoku, widząc przyjaciela taty, leżącego na kanapie. Śmierdziało od niego niczym z gorzelni. Zakryłam nos jedną dłonią i podeszłam do półki pełnej propozycji filmowych. Wybrałam trzy, bo raczej więcej nie zdołamy zobaczyć tej nocy.
Kiedy znalazłam się z powrotem w pokoju, dziewczyna lewitowała. Zazdrościłam jej daru. Też pragnęłam posiąść niewyobrażalnie potężną moc.

Maria: Ekhm... Wróciłam
Lightning: O! Fajnie. I co? Masz jakieś ciekawe propozycje na dzisiaj?
Maria: Kiedyś przegrasz ze mną
Lightning: Zobaczymy... Co mamy?
Maria: Filmy
Lightning: Dobra myśl, żeby urządzić seans
Maria: Masz trzy do wyboru
Lightning: A nie możemy obejrzeć wszystkich?
Maria: Nie zdążymy
Lightning: No to zerwiemy noc. Dziewczyno, jesteśmy same. Kto nam zabroni?
Maria: Eee... Twój ojciec
Lightning: A! Jego też wyczuwam poza nami
Maria: Potrafisz określić ilość osób w domu bez patrzenia?
Lightning: Heh! Bułka z masłem... Wybrać jeden?
Maria: Tak
Lightning: No to ten

Wskazała palcem, lądując na dywanie. Wybrała horror. Ojć! Mogłam przewidzieć, że nie weźmie czegoś innego. Jednak nie bałam się tego. Bardziej obawiałam się otrzymać karę.

Part 353: Wysoka stawka

0 | Skomentuj

**Pepper**

Ledwo coś zrozumiałam z jego bełkotu. Prawie, że nic. No poza jednym, czy dwoma słowami. Do moich uszu doszedł tylko taki komunikat. Tony wyszedł. Gdzie? Nie wiedział. Pewnie Maria powiedziałaby to samo. Zresztą. miała lepsze zajęcie, niż pilnować tych dwóch młotków. Nawet pozostała bez wiedzy, że schlali się w trzy dupy. Nie powinna znać prawdy.

Pepper: Przyjdź, jak wytrzeźwiejesz, Rhodey
Rhodey: Ale no czego tu nie rozumiesz? Poszedł gdzieś w cholerę i go nie ma
Pepper: Sprawdzałeś w sypialni?
Rhodey: Tak
Pepper: Widocznie poszedł się przewietrzyć
Rhodey: Nie martwisz się?
Pepper: Poradzi sobie, a ty lepiej wracaj do salonu leżeć. Diana gra dalej z Marią, więc nie musisz jej pilnować, jasne?
Rhodey: Gdzie byłaś?
Pepper: Nie twoja sprawa
Rhodey: A właśnie, że moja. Nie znoszę sekretów
Pepper: Chociaż sami jakoś macie przede mną... No dobra. Powiem ci, lecz zostajesz
Rhodey: Zgoda, więc opowiadaj
Pepper: Odkryłam jakąś arenę w podziemiu metra i nie uwierzysz. kogo tam widziałam
Rhodey: Elfa?
Pepper: Och! Sam jesteś elf, Rhodey! Widziałam Gene'a, Mask i Ducha z Viper
Rhodey: Chyba ci się śniło
Pepper: Nie wierzysz? Jak wytrzeźwiejecie, zaprowadzę was tam
Rhodey: Niech będzie
Pepper: Poczekam tu na niego, a ty marsz na kanapę
Rhodey: Nie musisz powtarzać. Przecież wiem
Pepper: Dobrze, że wiesz

**Tony**

Mdłości powoli przechodziły, co pewnie spowodowało serum w ciele. Dzięki niemu szybciej doszedłem do siebie po tej pijackiej zabawie. Nikomu nie powiedziałem, dokąd poszedłem. Potrzebowałem pobyć sam i przemyśleć kilka spraw. Najlepsze miejsce na to było tam, gdzie leżały martwe ciała naszych bliskich. Zapaliłem znicze nad grobem rodziców.

Tony: Spoczywajcie w pokoju

Przez chwilę miałem wrażenie, jak w głowie włącza się taśma dawnych wspomnień, kiedy dorastałem. Pierwsze kroki na świecie, odkrycie swojej pasji oraz nauka wielu pożytecznych rzeczy do życia. Byłem przekonany, że któregoś dnia również dołączę do nich. Ostatnio, gdy tu stałem, myślałem o tym samym, lecz z niewielką różnicą. Czułem nadchodzącą śmierć.
Gdy odszedłem z cmentarza, poszedłem w stronę domu. Chyba Pep nie będzie się gniewać po tym wyjściu bez słowa.

~*Pół godziny później*~

**Pepper**

Nie musiałam zbyt długo czekać na księcia. Zjawił się przed dziewiętnastą, więc nie było, aż tak źle. Jednak wyglądał, jakby czymś się przejął. Nie umiera, a wrogów nie ma. O co chodzi? Odważyłam się zapytać wprost.

Pepper: Wywiało cię i dziwne, że nie męczy cię kac
Tony: Extremis potrafi zdziałać cuda
Pepper: Ale na pewno dobrze się czujesz? A tak w ogóle, gdzie byłeś?
Tony: Pep, byłem tylko na cmentarzu. Tak trudno zrozumieć, że potrzebowałem chwili samotności?
Pepper: Mogłeś powiedzieć
Tony: Wybacz, ale spieszyłem się
Pepper: Jeśli coś cię gryzie, dlaczego nie chcesz się wyżalić własnej żonie, czy chociaż przyjacielowi? Od tego przecież jesteśmy, Tony. Zgodzisz się z tym?
Tony: Tak
Pepper: Idź do łóżka, a ja zobaczę, czy jest coś do zrobienia w papierach
Tony: Mogę to zrobić za ciebie
Pepper: Nie trzeba. Zresztą, muszę ci coś powiedzieć
Tony: Kolejna ciąża? Przecież nie sypialiśmy ostatnio ani razu ze sobą!
Pepper: Spokojnie, panikarzu. Mam dla ciebie inną wiadomość
Tony: Przejdź do sedna, bo zwariuję
Pepper: Odkryłam coś
Tony: Co?
Pepper: Sam zobacz... JARVIS, wyświetl nagranie

[[Wyświetlam obraz]]

Pepper: I co ty powiesz na to?
Tony: Co... do... cholery?

Zdziwił się na tyle, że nie mógł się poprawnie wypowiedzieć. Jąkał się. Najbardziej wpadły mu w oko sylwetki dwóch postaci. Wskazał palcem na Ducha i Gene'a.

Tony: Jak... Jak oni żyją?
Pepper: To próbuję ustalić. Przypominają ich, ale nimi nie są
Tony: Skąd taka pewność?
Pepper: Bo martwi nie wstają z grobu, zaś zombie występują tylko w kinach
Tony: O kosmitach można powiedzieć ten sam argument

Już miałam podać kolejny dowód, lecz rozległ się alarm. Kolejny skok energii w podziemiu. Trzeba to zbadać, jak najszybciej. Jeszcze nie ma ofiar, a należy się pospieszyć.

Pepper: JARVIS, te same źródło?

[[Zgadza się, lecz wzrasta na sile. W takim tempie może spowodować wiele trzęsień ziemi oraz zniszczenie elektrowni]]

Pepper: Auć! Przerąbane

Part 352: Podziemne widowisko

0 | Skomentuj

~*Pięć godzin później*~

**Maria**

Diana ograła mnie w kolejnej partyjce karcianej wojny. Była w tym niezła. Ani razu nie przegrała. Mogłaby mi dać jakieś fory. No nic. Spróbowałam swoich sił na nowo. Przy okazji powiedziała wszystko, co ją męczyło. Głównie smuciła się przez śmierć swojej mamy.

Maria: No wreszcie mam lepsze karty
Lightning: Oj! Nie ciesz się tak, bo stracisz szczęście
Maria: Współczuję ci. Ja nie wiem, co bym zrobiła, gdybym straciła mamę lub tatę
Lightning: Nikt tego nie wie, dopóki nie doświadczy na własnej skórze... Nie śpij! Twoja kolejka
Maria: Okej... Ha! Moje!

Zgarnęłam karty, kładąc obok siebie. Miałam dobrą passę, więc już wygrana należała do mnie. Trzymałam kciuki. Odwróciła je na drugą stronę. Szóstka i as. Znowu przegrałam.

Maria: Jak ty to robisz?
Lightning: Hehe! Nie zdradzę tej sztuczki
Maria: Bo oszukujesz
Lightning: A nieprawda
Maria: Prawda!
Lightning: Jesteś zła, bo przegrałaś trzeci raz z rzędu
Maria: Żądam rewanżu
Lightning: Spoko. No to grajmy

Śmiałam się, bo ta gra sprawiała mi mnóstwo frajdy. Do tego w towarzystwie niezwykłej osoby. Kiedyś byłabym w stanie jej dorównać, lecz straciłam moce. Może kiedyś je odzyskam.

**Pepper**

Posprzątałam w zbrojowni, myjąc zarzyganą podłogę, a kanapę dość długo szorowałam. Mydło nie wystarczyło, bo odpychający zapach powinien być zniwelowany przez neutralizatory nieprzyjemnej woni. W tym celu wypsikałam cały odświeżacz powietrza.
Kiedy miałam zamiar wyjść z bazy, usłyszałam najnowsze wiadomości. Niezbyt pozytywne. Pogłośniłam, dotykając ekran i przysłuchiwałam się uważnie, co dziennikarka chciała przekazać.

Mamy potwierdzony zgon.
Małżeństwo Bartonów zostało śmiertelnie postrzelone.
To już druga strzelanina w tym tygodniu.
Niektórzy uważają, że za tym stoi poszukiwany zbieg
o pseudonimie Punisher.
Policja łączy siły z wojskiem, by dopaść mordercę. 

Zdziwiłam się, bo znałam jedną parę o tym nazwisku. Czy o nich chodziło? Mogłam przekonać się tego tylko w jeden sposób. Szpiegować Castle'a.

Pepper: JARVIS, co z tym podziemiem?

[[Nadal pozostaje aktywne]]

Pepper: Szukaj sygnatury Punishera

[[Cel znajduje się poza miastem]]

Pepper: Ucieka... No to sprawdź, gdzie ostatnio był

[[Dom Hawkeye'a i Black Widow]]

Pepper: Czyli faktycznie umarli. Jak on mógł zabić też ciężarną? Miała być szczęśliwą matką

[[Uwaga. Wykryto silny wzrost energii]]

Pepper: Gdzie?

[[Pod miastem]]

Pepper: Lecę tam

[[Nie radzę pani samej działać]]

Pepper: JARVIS, jestem dużą dziewczynką. Potrafię o siebie zadbać

Włożyłam zbroję, wylatując przez dach. Wyłapałam najsilniejszą sygnaturę w metrze. Od razu sprawdziłam pobliskie odczyty prądu, lecz jedna zakłócała równowagę. Postanowiłam przebić się do środka, używając repulsorów. Poszło dość gładko.

Pepper: Myślałam, że będzie gorzej

[[Proszę na siebie uważać]]

Pepper: Dzięki. Nie potrzebuję niańki

Włączyłam reflektor w reaktorze, oświetlając drogę. Wszystko wyglądało zwyczajnie. Poza tym, że znalazłam się na miejscu sygnatury. Poziomy wariowały. Co to jest?
Gdy zaczęłam stukać, poszukując ukrytego wejścia, trafiłam na luźny kamień. Przesunęłam go, a pode mną pojawiła się dziura. Spadałam, aż doszłam do dna. Takiego znaleziska archeolodzy nie chcieliby odkryć. Znajdowałam się na trybunach, mając widok na arenę. Walczyli tam... nasi wrogowie? Byli uderzająco podobni do tych, którzy polegli. Duch, Gene, Whitney i Viper? Nie mogłam tu zostać, dlatego po cichu wymknęłam się. O znalezisku powinien dowiedzieć się każdy.

Pepper: Nagrałeś wszystko?

[[Oczywiście]]

Pepper: Świetnie. Będzie dowód

Po wylądowaniu w bazie, dostrzegłam Rhodey'go. Oj! Chyba zasłużył sobie na karę za nieposłuszeństwo. Zdjęłam skafander i podeszłam do niego. Czy to na pewno był on? Po tym, co zobaczyłam, nie byłam do niczego w pełni przekonana. Jednak zamierzałam go wysłuchać.

Part 351: Imiona

0 | Skomentuj


**Tony**

Obijałem się o mnóstwo wieżowców, a mało brakowało, by wpaść do kubła na śmieci. Naprawdę byłem, aż tak pijany? Starałem się utrzymać równowagę w powietrzu, lecąc nad miastem, lecz ponownie walnąłem w kolejny budynek. Dziwne, że Rhodey'go nie zbierało na wymioty. Ja musiałem gdzieś wylądować, żeby zhaftować w spokoju. Niestety, ale natrafiłem na samolot wojskowy. Przeprosiny nie wystarczyły. Chcieli mnie zestrzelić, dlatego wykorzystałem Extremis. Metalowy ptak ścigał nieistniejący cel.

[[Pilot zasypia. Włączam autopilota]]

Tony; JARVIS... jeszcze... nie

[[Nie pozwolę, żeby pan rozbił się gdzieś w mieście przy ludziach]]

Tony: Rhodey, jak się... trzymasz?
Rhodey: A ja bym wypił jeszcze drinka, przyjacielu
Tony: Pepper nas zabije
Rhodey: Oj! Nie przejmuj się żoną. Chłopie, my umiemy się bawić, a baby nie. Hahaha!
Tony: Nie mów... jej tego

No i puściłem pawia do hełmu. Ostatni raz tak się upiłem. Jeden w zupełności wystarczył. Przy chorym sercu miałbym poważne kłopoty, a tak będę znosił kaca następnego dnia.
Gdy dolecieliśmy do bazy za pomocą autopilota, Pepper patrzyła na nas ze skrzyżowanymi rękami. Nie była zachwycona. Jak na złość znowu zwymiotowałem, choć tym razem natrafiłem na kanapę. Upadłem na ziemię, zaś pancerz sam wrócił na swoje miejsce.

Pepper: Myślałam, że macie umiar! Co to ma być do cholery?! Diana gra z Marią, więc nic nie zrobi, ale wy już wszystko psujecie! Przyznać się bez bicia! Ile chlaliście?!
Rhodey: Tony, pamiętasz?
Tony: Na jednym się... nie skończyło
Pepper: Właśnie widzę. Schlaliście się w trzy dupy i kurwa zadowoleni jesteście, że strzelić wam w pysk, to za mało!
Tony: Skarbie, nie złość się. Kocham cię nadal
Pepper: Och! Jesteście idiotami do nieskończonej potęgi! Wy pieprzone osły! Jeśli jeszcze raz zrobicie taki numer, obiecuję, że wykręcę wam jaja!
Tony: Możesz nie krzyczeć? Głowa mnie boli
Pepper: No i się zaczyna kara... Sprawdzałam zagrożenia, które pochodzą z podziemia. Myślałam, że zbadamy je razem, lecz dziś jesteście do niczego. Kłaść się do łóżka
Tony: Pep?
Pepper: Oboje. Migiem!
Rhodey: Dobra. Już nie krzycz, bo mi banię rozsadza
Pepper: Bardzo dobrze

Wstałem z podłogi, kierując się do sypialni, a Rhodey spał na tapczanie w salonie. Dobrze, że dziewczyn tam nie było. Pewnie siedziały w pokoju u góry. Lepiej, żeby nie widziały nas w takim stanie.

**Natasha**

Brzuch rósł, a wraz z nim również dziecko moje i Clinta. W końcu ułożyliśmy swoje życie na nowo, on skończył ulepszać strzały i poszukiwania Punishera. Jedynie szukał łóżka dla dziecka oraz zastanawiał się, gdzie może mieć swój pokoik. Leżeliśmy w sypialni, rozmawiając o przyszłych planach.

Clint: Mogę sprzątnąć część warsztatu i w ten sposób stworzyć dla niej pokój. Na początek rozwoju tyle miejsca powinno wystarczyć
Natasha: To prawda, ale wciąż nie wiem, jakie dać jej imię
Clint: Może twoje?
Natasha: Ma być druga Natasha? Nie chcę, żeby mnie przypominała. Powinna mieć wyjątkową nazwę. Co powiesz na Veronica?
Clint: Hmm... Nie jest złe, ale znajdźmy inne. A może, by tak Amelia?
Natasha: Eee... Niezbyt
Clint: No to mam jeszcze jedną propozycję. Zgodzisz się na Jessica?
Natasha: Podoba mi się
Clint: Więc ustalone. Będzie Jessica Barton
Natasha: Hahaha! Świetnie
Clint: Natasho, uważaj!

Spojrzałam za siebie, widząc czerwony punkt na czole. Natychmiast padłam na podłogę, a Clint poszukiwał strzelca. Pobiegł po łuk i kołczan pełny strzał. Nie mogłam się wychylać. Całą broń zostawiłam w warsztacie. Musiałam pozostać w ukryciu.
Gdy mąż wszedł uzbrojony, seria pocisków została wystrzelona. Szybko się schronił obok łóżka, celując w intruza.

Natasha: Kto to jest?
Clint: Nie wiem, lecz jest szybki... Nie wychylaj się. Zostań tam, gdzie jesteś. Cokolwiek, by się działo, masz zostać tutaj, jasne?
Natasha: Clint...
Clint: Dorwę drania

Wyskoczył przez okno, mierząc w przeciwnika. Nie ruszałam się, choć chciałam pomóc ukochanemu.
Nagle strzały ucichły. Powoli wstawałam, podchodząc do szyby. Rozpoznałam zamachowca. Punisher. Strach wzrósł podwójnie, aż miałam zamiar pokrzyżować mu plany. Lekko zerknęłam, szukając mojego łucznika. Nadal celował w snajpera, który zniknął. Wyskoczyłam, biegnąc do Clinta. To był zaledwie ułamek sekundy, gdy otworzył w naszą stronę ogień. Mąż ochronił mnie swym ciałem. Byłam przerażona. Krzyczałam, a potem sama doświadczyłam tego samego losu. Upadłam obok Hawkeye'a, pogrążając się w całkowitej ciemności.

Part 350: Pojedynek na procenty

0 | Skomentuj

~*Czterdzieści pięć minut później*~

**Pepper**

Chłopaki długo nie wracali. Chyba, że walka trwała dłużej. Jednak byłam w wielkim błędzie. Przylecieli razem z... Dianą? Coś czułam, że to ona stała za tym alarmem. Zdjęli zbroje, a dziewczyna pobiegła do łazienki. Oboje nie wyglądali na zadowolonych. Co ich ugryzło?

Pepper: I co? Trudny był przeciwnik?
Rhodey: Diana wyrzucała z siebie moc, bo...
Pepper: Bo?
Rhodey: Dowiedziała się, że jej mama nie żyje
Tony: Żartujesz sobie? Najpierw Roberta, a teraz...
Rhodey: Tym razem winny był kadet. Zdołałem uzyskać szczegóły i wykrwawienie się przez dźgnięcie spowodowało śmierć. Sprawcy postawili zarzuty. Podobno bardzo się nad nim znęcała
Tony: Rhodey, współczuję
Pepper: Poważnie? Jakiś kadet się zemścił na niej? Dziwne
Rhodey: A gdyby Tony zginął z ręki dzieciaka, co byś zrobiła?! Też byłoby ci do śmiechu?!
Pepper: Ja wcale się nie śmieję
Rhodey: Lepiej nic nie mów, jasne?
Pepper: No wybacz, ale myślałam, że to niemożliwe
Rhodey: Jak widać, jest wiele rzeczy dość prawdopodobnych
Tony: Co zrobisz z Dianą?
Rhodey: Nie dostanie kary za zniszczenia. Teraz potrzebuje mnie jako ojca. Musi być wspierana w tych trudnych dniach
Pepper: Punisher pozostaje nadal nieuchwytny, a Clint też ma go na celowniku... Co zamierzacie teraz zrobić?
Rhodey: Chętnie pójdę się napić. Muszę ochłonąć
Tony: Idę z tobą
Pepper: Ej! Ja też chcę
Rhodey: Tylko faceci. Ty zajmij się moją córką, by niczego nie rozwaliła, dobra?
Pepper: Ech! Niech będzie

Teraz nie znajdę wymówki, by Tony'ego nie puścić. Był w pełni zdrowy, choć nawet wtedy mógł mu zaszkodzić alkohol przez zbyt duże ilości promili w krwi. Pozwoliłam pójść mężowi "pocieszać" kumpla w rozsypce. Tylko miał nas i Dianę. Gdy oni poszli, zmieniłam swój opatrunek w kilka sekund. Rana szybko się goiła. To dobrze.

[[Czy mam w czymś pomóc, panno Stark?]]

Pepper: Nie musisz, ale dla pewności mógłbyś przeskanować okolicę? Wyszli jacyś nowi wrogie?

[[Szukam...]]

Pepper: Ultimates przepadli, a Castle jest nadal trudny do znalezienia

[[Wykryłem śladowe ilości energii nieznanego pochodzenia]]

Pepper: Oho! Szykują się kłopoty

[[Niezupełnie, bo to teren neutralny]]

Pepper: Gdzie?

[[Pod miastem]]

Pepper: Czyli zwykłe zbiry, kradzieje i inne takie?

[[Nie]]

Pepper: No to, kim oni są?

[[Możliwe, że kosmitami]]

Pepper: Hahaha! Super! Jeszcze nie ma Wielkanocy, a tu takie jaja!

[[Panią to bawi? Mogą być niebezpieczni]]

Pepper: Polecę to sprawdzić, ale najpierw posłucham przyjaciela i dopilnuję, by dom nie stanął w ogniu

**Tony**

Dawno nie czułem takiej swobody. Nie liczyłem wypitych piw oraz samej szkockiej w litrach. Byliśmy szczerzy, aż do bólu. Rzadko wypowiadałem bełkotem tyle słów na raz. Pepper mnie zabije, jak wrócę skacowany.

Rhodey: Założę się... że nie wypijesz więcej ode mnie
Tony: Czy to wyzwanie na pojedynek?
Rhodey: No dawaj, chłopie! Chlejemy do upadłego!
Tony: Zgoda

Barman przeciął symbolicznie ręce na znak przyjęcia zakładu. Nie doliczaliśmy poprzednich, wypitych trunków. Graliśmy od zera. Najpierw wypiliśmy po jednym drinku. Z tego jednego zrobił się też i drugi, trzeci... Przy czwartym mieliśmy dość, robiąc sobie przerwę.
Nagle stół zaczął się trząść, a my nie mogliśmy pić dalej. Alkohol się rozlał, zaś butelka stłukła na małe kawałki. Powoli miałem dość. Już zbierało mi się na wymioty, bo zbrzydł napój.

Rhodey: Poddajesz się?
Tony: Wygrałeś
Rhodey: Hahaha! No widzisz... Ze mną... nie ma... szans. A teraz będzie najlepsze, bo jak wrócimy do domu?
Tony: Wezwę zbroję

Nie wytrzymałem i puściłem pawia do doniczki z kwiatkami. Pomogłem wyjść bratu z knajpy, podtrzymując go, by nie upadł. Jednak oboje mieliśmy z tym problem.
Gdy w końcu pancerz się pojawił, polecieliśmy do domu. Powiedzmy, że to był lot.
© Mrs Black | WS X X X