**Pepper**
Błagałam w duchu, żeby Rhodey mu pomógł. Na szczęście wiedział co robić i podał mu jakiś lek. Kusiło na komentarz, lecz się powstrzymałam. Najważniejsze, że Tony mógł oddychać bez trudu. Zasnął.
Pepper: Dziękuję, Rhodey.
Rhodey: Drobiazg. Dobrze wiesz, że nie chcę widzieć, jak cierpi. Musiałem coś zrobić.
Pepper: Wiem o tym.
Na moment zamilkłam. Martwiłam się o niego.
Rhodey: Hej. Wszystko będzie dobrze. Nie pozwolę mu umrzeć.
Pepper: Głupi Fury. Mogliśmy się na to nie godzić.
Rhodey: Obwinianie się nie pomoże, Pepper. Musimy przetrwać. To jedyne wyjście.
Pepper: Masz rację.
Włożyłam skafander, sprawdzając całe uzbrojenie.
Rhodey: Co ty robisz?
Pepper: Jak to co? No muszę dorwać tego kretyna, który go zaraził.
Rhodey: To zły pomysł.
Pepper: Masz lepszy?! On nie może umrzeć! Nie może!
Rhodey: Nie dopuścimy do tego.
Pepper: Więc dbaj o niego.
Nie czekałam na zgodę i wyleciałam z jaskini, szukając drania. Burza śnieżna nadal trwała, choć podmuchy wiatru osłabły. Szłam tą samą drogą, którą przebyła zbroja.
**Rhodey**
Ciągle kontrolowałem funkcje życiowe Tony’ego. Nałożyłem mu na twarz maskę tlenową, bo problemy z oddychaniem mogły powrócić. Żeby zachować ostrożność wziąłem maskę do zakrycia dróg oddechowych. Jednak nadal nie wiedziałem co to była za infekcja.
Rhodey: Trzymaj się, Tony.
Nawiązałem kontakt z Pepper. Słyszałem, jak przeklinała pod nosem.
Rhodey: No już, gaduło. Uspokój się. Słyszę cię głośno i wyraźnie.
Pepper: Ej! Naruszasz moją prywatność!
Rhodey: Muszę wiedzieć, że wszystko gra. Już chyba zapomniałaś, że byłaś otruta.
Pepper: Oj! Masz rację.
Rhodey: Masz coś?
Spytałem, oglądając skan planety, który był wcześniej zrobiony. W jednej z części wyłapywałem sygnał rudzielca. Znajdowała się niedaleko od naszego obozowiska. Nie mogłem widzieć jej oczami, więc mogłem tylko przez pytania zasięgnąć informacji.
Rhodey: Pepper?
Pepper: Jestem przy tej górze i szukam tego debila.
Rhodey: Pep, opanuj się.
Pepper: Jestem wściekła! Dziwisz mi się?! Masz jeszcze jakieś pytania, kapitanie paranoiku?
Rhodey: Tylko nie paranoiku. Lepiej mów czy coś widzisz.
Nie mieliśmy czasu na dogryzanie. Szczególnie, że w każdej chwili mogliśmy mieć bardziej przerąbane. Ciekawe czy próbują się z nami skontaktować.
**Tony**
Długo nie zdołałem odpocząć. Obudziłem się po jakiś dwóch godzinach. Zauważyłem, że brakowało Pep. Od razu wstałem i próbowałem wejść w zbroję. Byłem za słaby. Po pierwszej próbie upadłem.
Rhodey: Czy ty zwariowałeś?!
Tony: Pepper… Ja… Ja muszę… jej pomóc.
Rhodey: Pomożesz, zostając tu. Jesteś chory.
Tony: To nic.
Rhodey: Zostałeś zarażony jakaś infekcją!
Byłem w szoku. Dawno nie widziałem u niego takiego przerażenia. Bardzo rzadko krzyczał.
Tony: Zostaję.
Rhodey: Cieszę się. Powinieneś na siebie uważać.
Tony: Wy też.
Rhodey: Jakbym nie wiedział.
Zaśmiał się lekko. Przyjrzałem się odczytom z komputera. Miała niskie zasoby tlenu. Kiepsko.
Tony: Rhodey?
Rhodey: Tak?
Pokazałem mu na ekran z przenośnego komputera, licząc na jakieś wyjaśnienia.
Tony: Puściłeś ją… z tak… niską… mieszanką tlenu?
Rhodey: Nawet nie zauważyłem. Nie zgodziłem się i sama poleciała.
Tony: To źle.
Rhodey: Czekamy na nią, Tony.
Niechętnie się zgodziłem. Usiadłem, nabierając powietrza do płuc. Tak bardzo się bałem, że zawiedziemy, a nie mogliśmy. Chodziło o losy Ziemi.
**Pepper**
Słyszałam w tle głos chłopaka. Cieszyłam się, że żył, ale nie mogłam się rozpraszać. Powoli wspinałam się w górę, choć poprzednia droga była usypana kamieniami i sporą warstwą śniegu.
Kiedy dotarłam na sam szczyt, kombinezon zaalarmował mnie o niskim poziomie tlenu. Spadło do sześćdziesięciu procent. Musiałam go oszczędzać.
Pepper: Chłopaki, jesteście tam?
Rhodey: Słyszymy cię. Z tego co widzę jesteś na miejscu.
Pepper: Tak i…
Rhodey: Pepper?
Znikąd pojawiły się zakłócenia w urządzeniu. Rozłączyło nas w kilka sekund. Wykonałam skan, upewniając się, że nie byłam sama.
Pepper: No wyłaź! Wiem, że tam jesteś!
Nie musiałam więcej mówić. Postać wyszła z kryjówki. To była kobieta. Taka sama, którą spotkał Tony. Wszystko się układało w całość. Gotowała się we mnie złość, lecz potrzebowałam tylko jednego.
Pepper: Przez ciebie mój chłopak może umrzeć, więc z łaski swojej daj mi antidotum albo pogadamy sobie inaczej.
Obca nie odezwała się ani słowem, lecz przypominała mi kogoś. Nie bardzo wiedziałam kogo.
Błagałam w duchu, żeby Rhodey mu pomógł. Na szczęście wiedział co robić i podał mu jakiś lek. Kusiło na komentarz, lecz się powstrzymałam. Najważniejsze, że Tony mógł oddychać bez trudu. Zasnął.
Pepper: Dziękuję, Rhodey.
Rhodey: Drobiazg. Dobrze wiesz, że nie chcę widzieć, jak cierpi. Musiałem coś zrobić.
Pepper: Wiem o tym.
Na moment zamilkłam. Martwiłam się o niego.
Rhodey: Hej. Wszystko będzie dobrze. Nie pozwolę mu umrzeć.
Pepper: Głupi Fury. Mogliśmy się na to nie godzić.
Rhodey: Obwinianie się nie pomoże, Pepper. Musimy przetrwać. To jedyne wyjście.
Pepper: Masz rację.
Włożyłam skafander, sprawdzając całe uzbrojenie.
Rhodey: Co ty robisz?
Pepper: Jak to co? No muszę dorwać tego kretyna, który go zaraził.
Rhodey: To zły pomysł.
Pepper: Masz lepszy?! On nie może umrzeć! Nie może!
Rhodey: Nie dopuścimy do tego.
Pepper: Więc dbaj o niego.
Nie czekałam na zgodę i wyleciałam z jaskini, szukając drania. Burza śnieżna nadal trwała, choć podmuchy wiatru osłabły. Szłam tą samą drogą, którą przebyła zbroja.
**Rhodey**
Ciągle kontrolowałem funkcje życiowe Tony’ego. Nałożyłem mu na twarz maskę tlenową, bo problemy z oddychaniem mogły powrócić. Żeby zachować ostrożność wziąłem maskę do zakrycia dróg oddechowych. Jednak nadal nie wiedziałem co to była za infekcja.
Rhodey: Trzymaj się, Tony.
Nawiązałem kontakt z Pepper. Słyszałem, jak przeklinała pod nosem.
Rhodey: No już, gaduło. Uspokój się. Słyszę cię głośno i wyraźnie.
Pepper: Ej! Naruszasz moją prywatność!
Rhodey: Muszę wiedzieć, że wszystko gra. Już chyba zapomniałaś, że byłaś otruta.
Pepper: Oj! Masz rację.
Rhodey: Masz coś?
Spytałem, oglądając skan planety, który był wcześniej zrobiony. W jednej z części wyłapywałem sygnał rudzielca. Znajdowała się niedaleko od naszego obozowiska. Nie mogłem widzieć jej oczami, więc mogłem tylko przez pytania zasięgnąć informacji.
Rhodey: Pepper?
Pepper: Jestem przy tej górze i szukam tego debila.
Rhodey: Pep, opanuj się.
Pepper: Jestem wściekła! Dziwisz mi się?! Masz jeszcze jakieś pytania, kapitanie paranoiku?
Rhodey: Tylko nie paranoiku. Lepiej mów czy coś widzisz.
Nie mieliśmy czasu na dogryzanie. Szczególnie, że w każdej chwili mogliśmy mieć bardziej przerąbane. Ciekawe czy próbują się z nami skontaktować.
**Tony**
Długo nie zdołałem odpocząć. Obudziłem się po jakiś dwóch godzinach. Zauważyłem, że brakowało Pep. Od razu wstałem i próbowałem wejść w zbroję. Byłem za słaby. Po pierwszej próbie upadłem.
Rhodey: Czy ty zwariowałeś?!
Tony: Pepper… Ja… Ja muszę… jej pomóc.
Rhodey: Pomożesz, zostając tu. Jesteś chory.
Tony: To nic.
Rhodey: Zostałeś zarażony jakaś infekcją!
Byłem w szoku. Dawno nie widziałem u niego takiego przerażenia. Bardzo rzadko krzyczał.
Tony: Zostaję.
Rhodey: Cieszę się. Powinieneś na siebie uważać.
Tony: Wy też.
Rhodey: Jakbym nie wiedział.
Zaśmiał się lekko. Przyjrzałem się odczytom z komputera. Miała niskie zasoby tlenu. Kiepsko.
Tony: Rhodey?
Rhodey: Tak?
Pokazałem mu na ekran z przenośnego komputera, licząc na jakieś wyjaśnienia.
Tony: Puściłeś ją… z tak… niską… mieszanką tlenu?
Rhodey: Nawet nie zauważyłem. Nie zgodziłem się i sama poleciała.
Tony: To źle.
Rhodey: Czekamy na nią, Tony.
Niechętnie się zgodziłem. Usiadłem, nabierając powietrza do płuc. Tak bardzo się bałem, że zawiedziemy, a nie mogliśmy. Chodziło o losy Ziemi.
**Pepper**
Słyszałam w tle głos chłopaka. Cieszyłam się, że żył, ale nie mogłam się rozpraszać. Powoli wspinałam się w górę, choć poprzednia droga była usypana kamieniami i sporą warstwą śniegu.
Kiedy dotarłam na sam szczyt, kombinezon zaalarmował mnie o niskim poziomie tlenu. Spadło do sześćdziesięciu procent. Musiałam go oszczędzać.
Pepper: Chłopaki, jesteście tam?
Rhodey: Słyszymy cię. Z tego co widzę jesteś na miejscu.
Pepper: Tak i…
Rhodey: Pepper?
Znikąd pojawiły się zakłócenia w urządzeniu. Rozłączyło nas w kilka sekund. Wykonałam skan, upewniając się, że nie byłam sama.
Pepper: No wyłaź! Wiem, że tam jesteś!
Nie musiałam więcej mówić. Postać wyszła z kryjówki. To była kobieta. Taka sama, którą spotkał Tony. Wszystko się układało w całość. Gotowała się we mnie złość, lecz potrzebowałam tylko jednego.
Pepper: Przez ciebie mój chłopak może umrzeć, więc z łaski swojej daj mi antidotum albo pogadamy sobie inaczej.
Obca nie odezwała się ani słowem, lecz przypominała mi kogoś. Nie bardzo wiedziałam kogo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi