Część 5: Madame Infection

**Pepper**

Błagałam w duchu, żeby Rhodey mu pomógł. Na szczęście wiedział co robić i podał mu jakiś lek. Kusiło na komentarz, lecz się powstrzymałam. Najważniejsze, że Tony mógł oddychać bez trudu. Zasnął.

Pepper: Dziękuję, Rhodey.
Rhodey: Drobiazg. Dobrze wiesz, że nie chcę widzieć, jak cierpi. Musiałem coś zrobić.
Pepper: Wiem o tym.

Na moment zamilkłam. Martwiłam się o niego.

Rhodey: Hej. Wszystko będzie dobrze. Nie pozwolę mu umrzeć.
Pepper: Głupi Fury. Mogliśmy się na to nie godzić.
Rhodey: Obwinianie się nie pomoże, Pepper. Musimy przetrwać. To jedyne wyjście.
Pepper: Masz rację.

Włożyłam skafander, sprawdzając całe uzbrojenie.

Rhodey: Co ty robisz?
Pepper: Jak to co? No muszę dorwać tego kretyna, który go zaraził.
Rhodey: To zły pomysł.
Pepper: Masz lepszy?! On nie może umrzeć! Nie może!
Rhodey: Nie dopuścimy do tego.
Pepper: Więc dbaj o niego.

Nie czekałam na zgodę i wyleciałam z jaskini, szukając drania. Burza śnieżna nadal trwała, choć podmuchy wiatru osłabły. Szłam tą samą drogą, którą przebyła zbroja.

**Rhodey**

Ciągle kontrolowałem funkcje życiowe Tony’ego. Nałożyłem mu na twarz maskę tlenową, bo problemy z oddychaniem mogły powrócić. Żeby zachować ostrożność wziąłem maskę do zakrycia dróg oddechowych. Jednak nadal nie wiedziałem co to była za infekcja.

Rhodey: Trzymaj się, Tony.

Nawiązałem kontakt z Pepper. Słyszałem, jak przeklinała pod nosem.

Rhodey: No już, gaduło. Uspokój się. Słyszę cię głośno i wyraźnie.
Pepper: Ej! Naruszasz moją prywatność!
Rhodey: Muszę wiedzieć, że wszystko gra. Już chyba zapomniałaś, że byłaś otruta.
Pepper: Oj! Masz rację.
Rhodey: Masz coś?

Spytałem, oglądając skan planety, który był wcześniej zrobiony. W jednej z części wyłapywałem sygnał rudzielca. Znajdowała się niedaleko od naszego obozowiska. Nie mogłem widzieć jej oczami, więc mogłem tylko przez pytania zasięgnąć informacji.

Rhodey: Pepper?
Pepper: Jestem przy tej górze i szukam tego debila.
Rhodey: Pep, opanuj się.
Pepper: Jestem wściekła! Dziwisz mi się?! Masz jeszcze jakieś pytania, kapitanie paranoiku?
Rhodey: Tylko nie paranoiku. Lepiej mów czy coś widzisz.

Nie mieliśmy czasu na dogryzanie. Szczególnie, że w każdej chwili mogliśmy mieć bardziej przerąbane. Ciekawe czy próbują się z nami skontaktować.

**Tony**

Długo nie zdołałem odpocząć. Obudziłem się po jakiś dwóch godzinach. Zauważyłem, że brakowało Pep. Od razu wstałem i próbowałem wejść w zbroję. Byłem za słaby. Po pierwszej próbie upadłem.

Rhodey: Czy ty zwariowałeś?!
Tony: Pepper… Ja… Ja muszę… jej pomóc.
Rhodey: Pomożesz, zostając tu. Jesteś chory.
Tony: To nic.
Rhodey: Zostałeś zarażony jakaś infekcją!

Byłem w szoku. Dawno nie widziałem u niego takiego przerażenia. Bardzo rzadko krzyczał.

Tony: Zostaję.
Rhodey: Cieszę się. Powinieneś na siebie uważać.
Tony: Wy też.
Rhodey: Jakbym nie wiedział.

Zaśmiał się lekko. Przyjrzałem się odczytom z komputera. Miała niskie zasoby tlenu. Kiepsko.

Tony: Rhodey?
Rhodey: Tak?

Pokazałem mu na ekran z przenośnego komputera, licząc na jakieś wyjaśnienia.

Tony: Puściłeś ją… z tak… niską… mieszanką tlenu?
Rhodey: Nawet nie zauważyłem. Nie zgodziłem się i sama poleciała.
Tony: To źle.
Rhodey: Czekamy na nią, Tony.

Niechętnie się zgodziłem. Usiadłem, nabierając powietrza do płuc. Tak bardzo się bałem, że zawiedziemy, a nie mogliśmy. Chodziło o losy Ziemi.

**Pepper**

Słyszałam w tle głos chłopaka. Cieszyłam się, że żył, ale nie mogłam się rozpraszać. Powoli wspinałam się w górę, choć poprzednia droga była usypana kamieniami i sporą warstwą śniegu.
Kiedy dotarłam na sam szczyt, kombinezon zaalarmował mnie o niskim poziomie tlenu. Spadło do sześćdziesięciu procent. Musiałam go oszczędzać.

Pepper: Chłopaki, jesteście tam?
Rhodey: Słyszymy cię. Z tego co widzę jesteś na miejscu.
Pepper: Tak i…
Rhodey: Pepper?

Znikąd pojawiły się zakłócenia w urządzeniu. Rozłączyło nas w kilka sekund. Wykonałam skan, upewniając się, że nie byłam sama.

Pepper: No wyłaź! Wiem, że tam jesteś!

Nie musiałam więcej mówić. Postać wyszła z kryjówki. To była kobieta. Taka sama, którą spotkał Tony. Wszystko się układało w całość. Gotowała się we mnie złość, lecz potrzebowałam tylko jednego.

Pepper: Przez ciebie mój chłopak może umrzeć, więc z łaski swojej daj mi antidotum albo pogadamy sobie inaczej.

Obca nie odezwała się ani słowem, lecz przypominała mi kogoś. Nie bardzo wiedziałam kogo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X