**Whitney**
Na pewno mieli mi za złe co zrobiłam, ale nie miałam innego wyboru. Tylko mnie spowalniali. Wzięłam jeden plecak oraz zbroję, w którą od razu dopasowało się ciało. Już nie byłam ciekawa ich misji. Najważniejszy cel to ucieczka.
Whitney: Wkrótce wrócę do domu.
Powiedziałam do siebie, idąc wzdłuż pasma górskiego. Tony na pewno wie, jak mogą się ewakuować z tej planety. Nie pozostawiłam ich na śmierć.
**Rhodey**
Jeden plecak i dwa skafandry. Tylko tyle nam pozostało. Nie mogłem pozwolić, aby umarli. Oddałem Pepper maskę tlenową. Zresztą, toksyny wyparowały. Powoli odzyskiwała przytomność. Będzie wściekła. Już słyszę jej krzyki.
Kiedy ona się budziła, mogłem zająć się Tony’m. Bez zasilania ze zbroi jego serce długo nie pociągnie. Musiałem coś wymyślić.
Pepper: Rhodey, co się stało?
Rhodey: Pepper?
Zdziwiłem się, bo lepiej mówiła. Była naprawdę uparta, ale w dość pozytywnym znaczeniu. Chciała walczyć, więc wygrała. Dla pewności zbadałem ją. Nie była otruta.
Rhodey: Jak się… czujesz?
Pepper: Zdecydowanie pełna sił. Chciałabym krzyczeć, bo widzę co tu się odwaliło, ale… Ale musimy zająć się planem ucieczki.
Rhodey: Wiem.
Niespodziewanie pojawił się kaszel. Wiedziałem, że to przez toksyny.
Pepper: Oddaję ci maskę, uparciuchu. Wiele dla nas zrobiłeś. Pora, żebyś odpoczął.
Rhodey: Nie… mogę.
Pepper: Możesz, a Whitney uduszę gołymi rękami. Gdybym jej nie zaprowadziła do nas, nasze szanse byłyby większe na przetrwanie.
Rhodey: Nie… obwiniaj… się.
Pepper: A ty już nic nie mów. Leż.
Nie miałem wyjścia i zrobiłem to o co mnie prosiła. Położyłem się, mając maskę tlenową na twarzy.
Pepper: Jeśli wystrzelimy coś co się mocno świeci, powinni to zauważyć i odebrać jako sygnał.
Rhodey: Co… to ma… być?
Pepper: Myślałam o kylicie. Można zebrać go dość sporo i wystrzelić. Armatki z kombinezonu wystarczą na wyrzut.
Rhodey: Genialne.
Pepper: Widzisz? Potrafię myśleć. Teraz tylko potrzebuję Tony’ego, bo ty masz wolne.
Rhodey: Wolne… żarty.
Coraz bardziej słabłem. Jednak cieszyłem się, że w tej nędznej sytuacji znalazła się odrobina nadziei.
**Pepper**
Zbierałam cały swój gniew, żeby potem go wykorzystać w walce. Nie odpuszczę tej małpie. Jeszcze mnie popamięta, choć to z mojej winy podziało się tyle katastrof. Nie miałam czasu na żale i delikatnie szturchnęłam Tony’ego.
Po kilku minutach obudził się.
Pepper: Tony, spokojnie. Pomożesz mi zrobić odtrutkę i przerobić armatkę, by miała większą siłę wyrzutu?
Tony: Pepper?
Pepper: Wiem, że źle się czujesz, ale Rhodey jest wyautowany. Potrzebuję cię.
Tony: Po… mogę.
Pepper: Super, więc do roboty, geniuszu.
Uśmiechnęłam się do niego, robiąc wszystko według jego wskazówek. Nie wiedziałam, ile śrubek i układów znajduje się w jednej części kombinezonu kosmicznego. Było wiele rzeczy do modyfikacji. Na szczęście w plecaku znalazły się też narzędzia. Były na wypadek zepsucia się zbroi. Pomyśleli o wszystkim.
Po ukończeniu majstrowania i tworzenia antidotum, odtrutka została podana.
Pepper: Nie wiedziałam, że potrafisz podawać leki. Ciągle mnie zaskakujesz, Tony.
Tony: Bo… je… stem pełny nie… spodzia… nek.
Pepper: Powinno być mu lepiej.
Spojrzałam na odczyty z komputera. Nieco się podniosły, choć ciągle miał trudności z oddychaniem. Przynajmniej kaszel minął. Przykryłam go kocem termicznym, aż zasnął.
Pepper: Wydobrzeje. Teraz możesz odpocząć.
Tony: A ty?
Pepper: Będę was chronić. Stoję na warcie.
Chwyciłam za broń, siadając blisko nich, aby z mojego ciała zrobić tarczę. Chłopak nie miał wyboru i musiał zregenerować siły. Oby plan zadziałał. Inaczej wszystko stracimy.
~~~~~***~~~
Przepraszam za ten zastój w notkach, ale nie wiedziałam jaka będzie przyszłość bloga, jeśli wprowadzą zmiany w prawach autorskich. Nie było lekko, ale na szczęście jeszcze nie pójdzie nikt z torbami.
Na pewno mieli mi za złe co zrobiłam, ale nie miałam innego wyboru. Tylko mnie spowalniali. Wzięłam jeden plecak oraz zbroję, w którą od razu dopasowało się ciało. Już nie byłam ciekawa ich misji. Najważniejszy cel to ucieczka.
Whitney: Wkrótce wrócę do domu.
Powiedziałam do siebie, idąc wzdłuż pasma górskiego. Tony na pewno wie, jak mogą się ewakuować z tej planety. Nie pozostawiłam ich na śmierć.
**Rhodey**
Jeden plecak i dwa skafandry. Tylko tyle nam pozostało. Nie mogłem pozwolić, aby umarli. Oddałem Pepper maskę tlenową. Zresztą, toksyny wyparowały. Powoli odzyskiwała przytomność. Będzie wściekła. Już słyszę jej krzyki.
Kiedy ona się budziła, mogłem zająć się Tony’m. Bez zasilania ze zbroi jego serce długo nie pociągnie. Musiałem coś wymyślić.
Pepper: Rhodey, co się stało?
Rhodey: Pepper?
Zdziwiłem się, bo lepiej mówiła. Była naprawdę uparta, ale w dość pozytywnym znaczeniu. Chciała walczyć, więc wygrała. Dla pewności zbadałem ją. Nie była otruta.
Rhodey: Jak się… czujesz?
Pepper: Zdecydowanie pełna sił. Chciałabym krzyczeć, bo widzę co tu się odwaliło, ale… Ale musimy zająć się planem ucieczki.
Rhodey: Wiem.
Niespodziewanie pojawił się kaszel. Wiedziałem, że to przez toksyny.
Pepper: Oddaję ci maskę, uparciuchu. Wiele dla nas zrobiłeś. Pora, żebyś odpoczął.
Rhodey: Nie… mogę.
Pepper: Możesz, a Whitney uduszę gołymi rękami. Gdybym jej nie zaprowadziła do nas, nasze szanse byłyby większe na przetrwanie.
Rhodey: Nie… obwiniaj… się.
Pepper: A ty już nic nie mów. Leż.
Nie miałem wyjścia i zrobiłem to o co mnie prosiła. Położyłem się, mając maskę tlenową na twarzy.
Pepper: Jeśli wystrzelimy coś co się mocno świeci, powinni to zauważyć i odebrać jako sygnał.
Rhodey: Co… to ma… być?
Pepper: Myślałam o kylicie. Można zebrać go dość sporo i wystrzelić. Armatki z kombinezonu wystarczą na wyrzut.
Rhodey: Genialne.
Pepper: Widzisz? Potrafię myśleć. Teraz tylko potrzebuję Tony’ego, bo ty masz wolne.
Rhodey: Wolne… żarty.
Coraz bardziej słabłem. Jednak cieszyłem się, że w tej nędznej sytuacji znalazła się odrobina nadziei.
**Pepper**
Zbierałam cały swój gniew, żeby potem go wykorzystać w walce. Nie odpuszczę tej małpie. Jeszcze mnie popamięta, choć to z mojej winy podziało się tyle katastrof. Nie miałam czasu na żale i delikatnie szturchnęłam Tony’ego.
Po kilku minutach obudził się.
Pepper: Tony, spokojnie. Pomożesz mi zrobić odtrutkę i przerobić armatkę, by miała większą siłę wyrzutu?
Tony: Pepper?
Pepper: Wiem, że źle się czujesz, ale Rhodey jest wyautowany. Potrzebuję cię.
Tony: Po… mogę.
Pepper: Super, więc do roboty, geniuszu.
Uśmiechnęłam się do niego, robiąc wszystko według jego wskazówek. Nie wiedziałam, ile śrubek i układów znajduje się w jednej części kombinezonu kosmicznego. Było wiele rzeczy do modyfikacji. Na szczęście w plecaku znalazły się też narzędzia. Były na wypadek zepsucia się zbroi. Pomyśleli o wszystkim.
Po ukończeniu majstrowania i tworzenia antidotum, odtrutka została podana.
Pepper: Nie wiedziałam, że potrafisz podawać leki. Ciągle mnie zaskakujesz, Tony.
Tony: Bo… je… stem pełny nie… spodzia… nek.
Pepper: Powinno być mu lepiej.
Spojrzałam na odczyty z komputera. Nieco się podniosły, choć ciągle miał trudności z oddychaniem. Przynajmniej kaszel minął. Przykryłam go kocem termicznym, aż zasnął.
Pepper: Wydobrzeje. Teraz możesz odpocząć.
Tony: A ty?
Pepper: Będę was chronić. Stoję na warcie.
Chwyciłam za broń, siadając blisko nich, aby z mojego ciała zrobić tarczę. Chłopak nie miał wyboru i musiał zregenerować siły. Oby plan zadziałał. Inaczej wszystko stracimy.
~~~~~***~~~
Przepraszam za ten zastój w notkach, ale nie wiedziałam jaka będzie przyszłość bloga, jeśli wprowadzą zmiany w prawach autorskich. Nie było lekko, ale na szczęście jeszcze nie pójdzie nikt z torbami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi