Rozdział 24: Los

**Ho**

Próbowałem jakoś myśleć pozytywnie. Jednak stan Tony’ego wciąż nie ulegał poprawie. Nawet mieszanki zawodziły. Victoria pobrała trochę krwi i zaczęła w jakiejś maszynie tworzyć tkankę. Pierwszy raz to widziałem na własne oczy. Potrafiła wyczarować rozwiązanie z niczego. Wspaniała nauka. No i też przyjaciółka. Przygotowałem specjalny defibrylator do włączenia rozrusznika.

Dr Yinsen: Jeśli Tony wzorował ten rdzeń na moich schematach, to uderzenie o średniej mocy załatwi sprawę.
Dr Bernes: A jeśli nie?
Dr Yinsen: Wtedy zostanie nam przekazanie złych wieści.
Dr Bernes: Tkanka się tworzy, więc spróbujmy go jakoś ustabilizować.
Dr Yinsen: Mieszanki nie działają.
Dr Bernes: No to będziemy strzelać.

Wyjęła urządzenie, przykładając elektrody do klatki piersiowej. Odsunąłem się na dźwięk ostrzegawczy, aż nastąpiło pierwsze wyładowanie. Bezskutecznie.

Dr Yinsen: Ten wspomagacz i tak nie działa. Może jak go teraz usuniemy, to coś się zmieni.
Dr Bernes: Nie zaszkodzi spróbować.

Stwierdziła z powagą. Ostrożnie usunęliśmy zepsuty zasilacz, odrywając od skóry. Położyliśmy go z boku. Dobrze, że to nie była prawdziwa tkanka, a plaster energetyczny.

Dr Yinsen: To jeszcze raz?
Dr Bernes: Wal.

Zwiększyła siłę uderzenia, aż nastąpił drugi strzał. Zerknąłem na kardiomonitor przy chłopaku. Zapisy były dość chaotyczne. Skakały w górę i dół do momentu drastycznego spadku funkcji życiowych.

Dr Yinsen: Długo ci jeszcze zajmie robienie tkanki?
Dr Bernes: Momencik.

Popatrzyła na maszynę co robiła coś na rodzaj tkania. Według liczb na wyświetlaczu proces prawie został ukończony. Odczekaliśmy minutę i można było ją wyjąć.

Dr Bernes: Jak prawdziwa, prawda?
Dr Yinsen: Naprawdę mnie zdumiewasz swoimi wynalazkami. Chcę taki na Święta.
Dr Bernes: Do grudnia daleko, Ho.

Zaśmiała się, wyjmując stworzoną część za szczypce. Położyła to w miejscu dziury. Byłem w szoku. Tkanka samoistnie wszczepiła się do oryginalnej skóry. Bez zszywania. Mimo wszystko, odczyty nadal spadały. Do uszu dotarł pisk. Nie czekałem na reakcję. Przystąpiłem do masażu serca.

**Rhodey**

Usłyszałem niepokojący dźwięk z pomieszczenia medycznego. Bałem się, bo to były chwile grozy. Doświadczałem strachu na własnej skórze. Na przemian z mamą traciliśmy grunt pod nogami, lecz próbowaliśmy jakoś być silni dla Tony’ego. Musiał wiedzieć, że w tej trudnej walce mógł liczyć na naszą pomoc.

Rhodey: To już trzecia godzina. Nadal nic nie wiemy.
Roberta: Wiem, James. Musimy czekać, chociaż tak naprawdę nikt tego nie chce.
Rhodey: Lekarka mówiła o zapobiegnięciu tragedii. Czy ona… Czy ona myśli, że Tony… umrze?
Roberta: Jeśli nie chcemy, żeby tak się stało, przestańmy o tym myśleć.

**Victoria**

Podałam adrenalinę, żeby jakoś zmusić serce do działania. Jednak coś tu nie pasowało. Co chwilę zamienialiśmy się, ponawiając schemat.

Dr Bernes: Cholera! Czemu… to… nie działa?
Dr Yinsen: A ja mam wiedzieć? Widocznie ma dość.
Dr Bernes: Ho?

Popatrzyłam na niego przerażona. Na podłodze leżała pusta strzykawka, a obok niej fiolka. Podniosłam ją, patrząc na nazwę.

Dr Bernes: Czy… Czy to jest to co ja myślę?
Dr Yinsen: Victorio…

Wstałam i miałam ochotę na niego nakrzyczeć, lecz szybko poszukałam w torbie odpowiedniej mieszanki. Wprowadziłam substancję do krwiobiegu. Po kilku minutach pojawiła się zmiana. Puls był, lecz słaby.

Dr Bernes: Coś ty chciał zrobić?!

No i wybuchłam na niego złością. Musiał mu to podać jak na chwilę straciłam czujność.

Dr Bernes: Idę po Rhodey’go. Zastąpi cię.
Dr Yinsen: To jeszcze dziecko!
Dr Bernes: Nie chcę patrzeć, jak go zabijasz i niszczysz przy tym siebie. Idź i ochłoń.
Dr Yinsen: Przepraszam cię.
Dr Bernes: To nie żadne „przepraszam”. Weź się w garść, do cholery!

Nalegałam, a on po prostu stał jakby był z kamienia. Wyprowadziłam przyjaciela z sali, biorąc Rhodey’go ze sobą. Nie pojmował co się działo, więc wyjaśniłam w skrócie z lekkim kłamstwem.

Dr Bernes: Doktor Yinsen jest przemęczony, dlatego mi pomożesz dokończyć. Krwi już nie ma, więc nie bój się.
Rhodey: Co… Co mam robić?
Dr Bernes: Będziesz patrzył na kardiomonitor i kiedy zobaczysz dziwne linie, powiesz mi. Proste, prawda?
Rhodey: Chyba… Chyba tak.
Dr Bernes: Odwagi, dziecko. Odwagi.

Uśmiechnęłam się ciepło do niego, sprawdzając czy rozrusznik wreszcie działał. Odczekałam kolejne minuty, dostrzegając silne światło z mechanizmu. Odetchnęłam z ulgą. Wreszcie jakieś postępy.

**Roberta**

To działo się tak szybko. Rhodey zniknął z lekarką, a lekarz jedynie usiadł załamany obok mnie, trzymając się za głowę. Nigdy nie widziałam, aby wyglądał tak źle.

Roberta: Wszystko gra, doktorze?

Nie powiedział nic. Coś musiało się stać. Słyszałam poprzednie krzyki i inne niepokojące dźwięki. Jednak nie przypuszczałam co dokładnie się wydarzyło.

Roberta: Kawy?

Pokręcił głową.

Roberta: Czemu go zabrała tam? Chyba nie powinien tam być.
Dr Yinsen: Roberto, ja… Ja cię przepraszam.
Roberta: Za co?
Dr Yinsen: Chciałem… Chciałem uśmiercić Tony’ego.

Zaniemówiłam. Nie docierało do mnie nic. Zsunęłam się na ziemię, zatracając się w czerni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X