Rozdział 15: Zachowaj zimną krew

**Tony**

Coś te leki doktorka długo mi nie dały snu. Miałem zbyt wielką chęć na odwet, aby Whiplash dostał to na co zasłużył. Widziałem obok siebie Rhodey’go. Był przerażony. Nie poznawałem go. Gdzie jego opanowanie?

Tony: Rhodey?
Rhodey: A ty nawet się stąd nie ruszaj!
Tony: Co się stało?

Mówiłem dość żywy, bo pewnie to coś obok implantu dodawało mi więcej energii. Widać, że to nie robota amatora. Cieszyłem się, że mogłem wstać z łóżka o własnych siłach. Mówić też, a do tego funkcjonować bez morfiny. Coś pięknego. Usiadłem na łóżku i już mnie skarcił.

Rhodey: Nie ruszaj się.
Tony: Muszę go dorwać, bo… Bo cię skrzywdził, rozumiesz?
Rhodey: Tony, to nie tak.
Tony: A te oparzenia? No raczej nie poparzyłeś się żelazkiem.
Rhodey: Nie.
Tony: Muszę go dorwać. Musi zapłacić za to co ci zrobił.

Wstałem na równe nogi, lecz na dźwięk maszyny wróciłem do siadu. Zapomniałem się odpiąć od tych kabli.
Gdy już to zrobiłem, założyłem bluzkę, zważając na rany pooperacyjne.

Tony: Nie zatrzymuj mnie. Ja to muszę zrobić.
Rhodey: Najpierw mnie wysłuchaj zanim polecisz na pewną śmierć, bo widzisz… Whiplasha już nie ma.
Tony: Jak to?
Rhodey: Tak naprawdę, to nigdy go nie było.
Tony: Rhodey, co ty mówisz?!

Byłem w szoku, aż oczy zrobiły wielki wytrzeszcz. O co mu chodziło?

Tony: Może… więcej słów?
Rhodey: To Pepper… Pepper była… Whiplashem.
Tony: Pepper?

Na same wspomnienie o przyjaciółce zrobiło mi się słabo, lecz zdołałem się jakoś utrzymać. Próbowałem to wszystko poukładać sobie w głowie. Niby ta walka była dziwna, bo się powstrzymywał, ale tego bym się nie spodziewał. Powoli układanka zaczęła stanowić całość.

Rhodey: Wiem, że to dziwne, ale… Ale widziałem jej twarz, a wcześniej chciałem… Chciałem ją zabić.
Tony: Nie wiedziałeś tego kto był pod maską.
Rhodey: Nie jestem mordercą! Poniosło mnie ze strachu, Tony. Poniosło.

Podszedłem bliżej brata i go przytuliłem jak na rodzinę przystało. Był roztrzęsiony i chyba pierwszy raz ja uspokajałem najbardziej opanowaną osobę na świecie.

Tony: Gdzie ona jest?
Rhodey: Tam.

Wskazał na drzwi za naszymi plecami. Doktorek próbował jej pomóc, dlatego nie bałem się. Bardziej strach pojawił się przez niepewność. Jaka będzie? Ile naszego rudzielca zostało? Czy będzie taka jak wcześniej?

**Victoria**

Z każdym cięciem skalpela wszelkie odczyty spadały coraz niżej, aż nie było wyczuwalne tętno. Przygotowałam sprzęt do defibrylacji, podając adrenalinę dożylnie. Ustawiłam wyładowanie.

Dr Bernes: Odsuń się. Strzelam.

Nie reagował na moje ostrzeżenie.

Dr Bernes: Ej! Wiem, że nie ogłuchłeś jeszcze na starość. Chcesz, żeby cię pokopało?
Dr Yinsen: Mamy problem.
Dr Bernes: Cholera! Jaki znowu?!

Wskazał na płytkę, którą podnosił do góry, a z nią pojawiły się przewody. Myślałam, że oszaleję. Ktoś się zabezpieczył. Trafiliśmy na drugą bombę.

Dr Yinsen: Nie jest włączona, ale defibrylator może ją aktywować.
Dr Bernes: Już nam schodzi! Co robić?!
Dr Yinsen: Uspokój się, Victorio. Ja chwycę za kable I przetnę, a ty podasz kolejną mieszankę. Tylko silniejszą.
Dr Bernes: Żeby jej rozerwało serce?
Dr Yinsen: Sama mówiłaś, że nam odchodzi z tego świata.
Dr Bernes: Nie łap mnie za słówka!

Poirytowana podałam większą dawkę połączonych substancji. Błagałam, żeby wytrzymała, choć było z nią bardzo krucho. Z przerażeniem spoglądałam na kardiomonitor. Jej serce zaczęło szaleć, doprowadzając do nienaturalnych uderzeń. Praktycznie pojawiały się ciągłe zmiany.

Dr Bernes: Błagam cię, Ho. Pospiesz się.
Dr Yinsen: A chcesz wybuchnąć? No właśnie.
Dr Bernes: Rozerwie ją.
Dr Yinsen: Poważnie? Czyli mam ci ją dać na pamiątkę?

Centralnie przy twarzy pochwalił się ładunkiem. Idiota. Te jego żarty kiedyś i mnie sprowadzą do grobu. Odłożył ładunek, a ja jedynie podałam coś na poprawę sytuacji.
Po kilku sekundach dostrzegłam prawidłowe odczyty. Odetchnęłam z głęboką ulgą.

Dr Yinsen: No i co? Trzeba było tak poganiać?

W odpowiedzi pacnęłam go w głowę.

Dr Yinsen: Au! Za co to?
Dr Bernes: Za cichy chód po ulicy.
Dr Yinsen: Dobra, dobra. Zszywajmy rany, a potem zajmijmy się protezami.
Dr Bernes: Na dziś mam dość.

Zszyłam ranę z czoła, zaś Ho zajął się szyciem klatki piersiowej. Zrobiło się tak spokojnie w sali. Ten błogi moment zakończenia tak trudnej walki o życie.
Gdy wszystko było opatrzone oraz zabandażowane, zabraliśmy ją tam, gdzie leżał Tony. Nie mieliśmy innego wyboru. Jak na złość zrobiliśmy to w bardzo złym momencie, bo chłopak nie spał.

Dr Bernes: Coś za słabe te twoje leki.
Dr Yinsen: O! Teraz mi się odgryzasz? Ładnie.
Dr Bernes: To za te żarciki i bomby.
Tony: B… Bomby?
Dr Yinsen: Tak. Wasza przyjaciółka mogła wybuchnąć z wami razem. Fajnie, nie?
Dr Bernes: Przywalę ci.

Byłam przygotowana na cios, lecz ochłonęłam i zabrałam chorą na oddzielne łóżko. Zasłoniłam parawanem. Nikt nie chciałby oglądać człowieka w takim stanie. Dziecka, które przeszło tak wiele, a to nie był koniec.

**Ho**

Chyba faktycznie za słabo go uśpiłem, skoro już chciał brykać po szpitalu. Nie mogłem mu na to pozwolić. Nie miałem sił, żeby się z nim szarpać, więc jedynie poprosiłem o posłuszeństwo.

Dr Yinsen: Nie dostałeś wypisu i przez tydzień jesteś uziemiony. Twój implant ledwo wspomaga twoje serce, dlatego dostał nowego koleżkę na prąd. Spróbuj mi tylko uciec, a leczyć cię będzie ktoś inny.
Tony: Naprawdę dobrze się czuję, ale Pepper…
Dr Yinsen: Najgorsze za nią. Teraz pozostała regeneracja utraconych kończyn. To potrwa, Tony, ale dotrzymasz jej towarzystwa, bo cię nigdzie nie puszczę.

Uśmiechnąłem się diabelnie, podając mu leki z większą dawką leków nasennych.

Tony: No nie może… pan mnie… u… spać.
Dr Yinsen: Właśnie to zrobiłem. Śpij, śpij.
Tony: Z… Zemszczę… się.
Dr Yinsen: W to nie wątpię.

Zaśmiałem się, a chłopak odpłynął do krainy snów. Ponownie podpiąłem go do maszyn, przykrywając kołdrą z jedynie odsłoniętą klatką piersiową. Musiałem mieć oko na implant.

Dr Yinsen: Musi odpocząć.
Rhodey: Ale będzie dobrze?
Dr Yinsen: Jeśli nie będzie przeciążał serca, to tak. Będzie. A jak z tobą?
Rhodey: Zagoiło się.

Wskazał na rany, których już nie było. Zero oparzeń. Przyjaciółka ma zdumiewające te wynalazki. I tylko pracuje na toksykologii? Ciężko w to uwierzyć.

Dr Yinsen: Twoja mama poszła po kawę?
Rhodey: Chyba tak.
Dr Yinsen: Chłopcze, nie ma sensu tu tkwić. Oni tu długą będą leżeć.
Rhodey: Ale chcę…. Chcę im dodać sił.
Dr Yinsen: To zrozumiałe, ale to niezdrowe tak spędzać całe dnie w szpitalu. Zresztą, już prawie dwudziesta. Pora spać.
Rhodey: Nie zasnę.
Dr Yinsen: Dlaczego?

Dopytałem z ciekawości, ale i też z niepokojem.

Rhodey: Za dużo się działo.
Dr Yinsen: Wyjąłeś mi to z ust.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X