Victoria- z okazji szóstej rocznicy pisania


Victoria Bernes. To właśnie ja. Większość osób, która słyszy moje nazwisko wie, że jestem lekarzem cybermedycyny na oddziale cyberchirurgii, gdzie wraz z Ho Yinsenem dajemy szansę ludziom na nowe życie poprzez stosowanie niezwykłych rozwiązań. Czasem złamiemy kilka zasad, ale tylko dla dobra pacjenta. Czasem tak trzeba. Jednak zanim tam się znalazłam moje życie było inne. Szło zupełnie inną drogą wyboru. To może cofnijmy się do samych początków.
Mieszkałam w Kalifornii, a także tam studiowałam. Z początku chciałam być dumą dla rodziców i iść na ten kierunek, który ich zachwyci. Matka chciała, żebym wykształciła się na prawnika, zaś ojciec jedynie pragnął, abym robiła to co kocham. Interesowałam się medycyną alternatywną, czyli ratowanie życia niekonwencjonalnymi metodami. Przez czytanie takich książek uzmysłowiłam sobie co chcę w życiu robić. Zamiast sądzić ludzi będę ich ratować. Banalny wniosek, ale musiałam do niego dojść dopiero po stresującym egzaminie na start.
Gdy ukończyłam studia, broniąc pracy doktoranckiej, zaczął się początek mojej przygody. W czasie odpoczynku po nauce pomyślałam o sprawdzeniu się jako ratownik na basenie. Wtedy mogłam przekonać się na własnej skórze jak to jest ocalić czyjeś życie. Jak wiele siły trzeba było włożyć, aby serce ponownie wznowiło pracę. Wspominam te doświadczenie dość przyjemnie.
-Patrz, jak łazisz!
No poza jednym. Podczas jednej ze zmian musiałam wyprowadzić pijanego mężczyznę. Śmierdziało od niego, aż dzieciaki uciekały. Był bardzo nachalny, a ja nie potrafiłam tylko siedzieć i patrzeć. Wstałam i podeszłam do niego.
-Proszę mi stąd iść. Inaczej wezwę policję.
-A niech pani dzwoni. Ja tylko tutaj grzecznie stoję.
-Odstraszając dzieci.
Zwróciłam mu uwagę, aż zrobiło się nieprzyjemnie. Miałam dość słuchania jego bredni, więc wkurzyłam się i chwyciłam go za rękę, wyprowadzając z basenu.
-Ej! Nie tak ostro, maleńka.
-Naprawdę chcesz mnie bardziej wkurzyć?
Spytałam na spokojnie, choć wewnątrz wszystko wrzało. Powoli wyprowadzałam go na zewnątrz.
-Jesteś ostra. Może chcesz się zabawić?
-W życiu!
-Kurwa! Coś ty zrobiła?!
Gdyby się nie odezwał, nie skręciłabym mu nadgarstka. Wiedziałam, jak chwycić, żeby do tego dopuścić. Nauka nie poszła w las.
-Bernes, do mnie!
Puściłam pijaka i udałam się do szefa. Nie dał mi nawet chwili na złożenie wyjaśnień. Zostałam wyrzucona z pracy. Do tej pory nie żałuję tego co zrobiłam. Koleś dostał nauczkę, a ja na moment zostawiłam szukanie pracy. Zajęłam się tworzeniem gadżetów w laboratorium. Piłam przy tym mnóstwo kaw, choć to nie przeszkadzało moim rodzicom. Chyba, że głośna muzyka rockowa. Akurat wtedy musiałam dać upust emocjom. Nie bez powodu zrobiłam protezę prącia.
-To by się nadało.
Śmiałam się wtedy jakbym zjadła za dużo cukru. Do dziś gdzieś leży ten wynalazek. Może kiedyś się przyda.
Rok później zaczęły się prawdziwe schody. Większe trudności niż pijani na basenie. Wtedy byłam zmuszona do większego kontaktu z ludźmi, a mianowicie praca w karetce. Z początku było łatwo bez mieszania w to eksperymentalnych metod, lecz kusiło na zastosowanie ich.
Pewnej nocy otrzymaliśmy wezwanie do starca z ostrą niewydolnością serca. Natychmiast wsiedliśmy z zespołem do karetki i dojechaliśmy na miejsce. Jego żona panicznie bała się o jego życie. Bała się, że już go nie zobaczy, a to noc pożegnalna.
-Proszę się uspokoić. Zaraz mu pomożemy.
Robiłam wszystko według poleceń lekarza. Nie zamierzałam się z nim sprzeczać. Jednak pomimo podania odpowiednich leków oraz maski tlenowej, serce nadal nie pracowało, jak należy.
-Zabieramy sprzęt.
-Żartujesz sobie?! On przecież ma szansę żyć!
-On umiera. Nic tu nie zrobimy.
-Nie na mojej zmianie.
Byłam zdeterminowana. Nie przejmowałam się skutkami i podałam mieszankę, która miała na celu wzmocnić układ krążenia oraz zmobilizować organ do działania.
-Za niestosowanie się do poleceń służbowych mogę cię wywalić.
Nie odezwałam się ani słowem. Czekałam tylko na zmianę odczytów. Po chwili unormowały się.
-Bernes?
-Dz… Dziękuję.
Nie powiedziałam nic i tylko odwzajemniłam uśmiech kobiety. Jeszcze na następny dzień składała mi podziękowania, zaś mężczyzna szybko odzyskiwał siły w szpitalu. Niestety, lecz zostałam wezwana. Słuchałam z zaciekawieniem postawionych zarzutów.
-Nic pani nie broni, chociaż zastosowanie tego czegoś mu pomogło. Mimo to, złamała pani zasady. Nie mogę tego odpuścić.
-Rozumiem.
-Żadnego sprzeciwu?
-Żadnego.
Tak jak myślałam. Straciłam drugą pracę. Nie przejmowałam się tym. Dlaczego? Ponieważ wtedy zdałam sobie sprawę, iż alternatywne metody ratowały życie, które było na skraju umierania. Ocaliłam tego człowieka. Zrobiłam coś dobrego, choć złamałam reguły.
Kolejne doświadczenie rozwinęło moje skrzydła. Jako że mieszanki były skuteczne przy walce o ludzkie istnienie, kontynuowałam to. Tworzyłam wiele eksperymentalnych lekarstw. Jednak to było dla mnie za mało. Chciałam czegoś więcej. Potrzebowałam poznać toksyny z jakimi zmagają się ludzie otruci. No i pewnie stąd ta moja ciekawość doprowadziła mnie do opuszczonych magazynów. Widziałam dzieci w wieku przedszkolnym związane przy jakiś skrzyniach, natomiast agenci FBI rozprawiali się z terrorystami w maskach. Obserwowałam wszystko z bezpiecznej odległości, aż zauważyłam, że te maluchy dusiły się. Nie byłam obojętna na ich cierpienie. Podeszłam do nich.
-Wszystko będzie dobrze. Pomogę wam.
-B… Boli.
Pierwszy raz miałam do czynienia z tak groźną toksyną. Jednak to nie zniechęciło mnie to porzucenia zadania. Pobrałam im krew, a następnie sprawdziłam co to za substancja. Niewielką jej część wstrzyknęłam w swoje ciało, żeby zrozumieć jakie są objawy. W kilka minut poczułam największy ból. Miażdżący oraz niszczący od środka. Ledwo mogłam oddychać. W tym stanie starałam się zrobić odtrutkę. Wszelkie próby stosowałam na sobie. Każda kolejna osłabiała odporność, lecz nie poddawałam się. Dopiero piąta próbka była tą odpowiednią. Podałam ją dzieciom, aż odczuły ulgę.
-FBI, nie ruszać się!
Usłyszałam za swoimi plecami. Podniosłam ręce w geście kapitulacji. Jeden z agentów przyjrzał się co zrobiłam.
-Co pani zrobiła?
-Ocaliłam… je.
Uśmiechnęłam się słabo i upadłam. Wtedy już nie było nic. Nie czułam w sobie życia. W tamtej chwili pomyślałam, że zbliżyłam się do śmierci. Dowiedziałam się o tym dopiero w szpitalu. Powoli budziłam się, choć ciało było obolałe. Słabe. Jako pierwszą twarz dostrzegłam agenta.
-To było nierozsądne podtruwać się.
-Co z dziećmi?
-Żyją. Leżą na pediatrii, a ich rodzice są z nimi. Spisała się pani na medal prawie przy tym umierając.
-No to faktycznie byłam blisko drugiej strony.
Zaśmiałam się, żartując.
-Jest pani jedyną osobą, która wiedziała, jak postępować z trucizną od terrorystów. Przydałby nam się ktoś taki.
-Poważnie?
-Tylko proszę wydobrzeć i tak nie szaleć.
Zamurowało mnie. Pierwszy raz ktoś docenił moje nieksiążkowe metody. Nie zjechał za to czy skrytykował. Po prostu zaakceptował je.
-Naprawdę mogę dla was pracować?
-Oczywiście, a nawet nalegam.
-W takim razie zgadzam się. Jednak przejdźmy na „ty”. Victoria.
-Rick.
Podaliśmy sobie ręce. Od tamtego momentu całe moje życie wywróciło się do góry nogami. Przez tego człowieka, który później stał się moim mężem. Wyjechałam z nim do Nowego Jorku. Pracowałam tam jako toksykolog i jeździłam na każdą akcję, mając przy sobie walizkę pełną narzędzi do sporządzania odtrutek oraz pomagania chorym. Tak też później zaprzyjaźniłam się z Jessicą Smith, Jamesem Jones oraz Virgilem Potts. Byliśmy naprawdę zgraną ekipą. Jedną z najlepszych, ale jak to w życiu bywa. Pojawiają się tragedie. Straciliśmy Virgila. I w ten sam dzień pomogłam rannym agentom z akcji w szpitalu. Jeden z nich był bardzo podtruty.
-Musiał dostać mocną toksyną.
-Najwyraźniej. Pomożesz mu?
-Jasne. Już się za to…
-Co pani tu robi?
Nie kryłam się z metodami. Nawet nie czułam strachu, gdyż miałam przeczucie, że ten facet sam z nich korzystał. Miałam rację.
-Został poważnie otruty. Jestem toksykologiem.
Pokazałam mu plakietkę z FBI. Od razu patrzył na mnie inaczej.
-Powie pan to komuś?
-Nie jestem kapusiem. Poza tym, sam też ukrywam swoje działania jak tylko mogę.
-Czyli nie jestem sama.
Podałam odtrutkę, a on zaciekawiony ciągle wpatrywał się we mnie. Mąż był nieco poirytowany tym, ale dopiero potem zdał sobie sprawę, że ta obserwacja miała jakiś dobry cel. Przekonałam się o tym, kiedy zapytał wprost.
-To ty wtedy ratowałaś tego mężczyznę z ostrą niewydolnością serca.
Kiwnęłam tylko głową.
-Gratuluję odwagi.
-Dzięki czemu mnie wywalili. Jasne. Drobiazg.
-Ja tam nigdy nie pracowałem w karetce. Od razu rzuciłem się do szpitala. Zresztą, pokażę ci coś. Może cię zainteresować.
Rick został przy agencie, a ja poszłam wraz z lekarzem. Nie wiedziałam dokładnie w jakim celu mnie prowadził. Trafiłam na oddział o którym nawet nie miałam pojęcia, że istnieje. Cyberchirurgia. Oniemiałam na widok zaawansowanej technologii u pacjentów. Jeden z nich miał coś w rodzaju rozrusznika serca. Młody dzieciak.
-Ho Yinsen. Cybermedycyna.
-Victoria Bernes. Toksykologia.
Podaliśmy sobie ręce na znak zawarcia przyjaźni. Nigdy nie marzyłam o tym, że zajdę tak daleko, a tu proszę. Co za niespodzianka. Ho został moim mentorem, ucząc o rozmaitych przypadkach. Poznałam także budowę implantu, protez kończyn, a nawet i samych organów. Kolejne lata fundowały mi coraz to lepsze niespodzianki, zaś moje ciało rozpadało się od środka.
W trakcie jednego z dyżurów na cyberchirurgii straciłam przytomność. Po przebudzeniu ledwo mogłam mówić, a sił nie miałam na nic. Myślałam wtedy o najgorszym. Napisałam przyjacielowi w notesie co się ze mną działo.
„Moje układy się niszczą. Siadła odporność. Wszystko przez przeszłość, bo wiele razy eksperymentowałam na sobie.”
-No i widzisz co cię spotkało, Victorio? Nie jest z tobą dobrze, a ja nie wiem, jak ci pomóc.
Oboje załamywaliśmy ręce. To było silne zatrucie wszelkimi lekami. Zdecydowaliśmy, że nie będzie żadnych stosował, a krew będzie oczyszczona. Od tego się zaczął proces naprawy. Nie zliczyłam wtedy, ile razy mdlałam z wycieńczenia. Niemal co godzinę. Dostałam surową lekcję na przyszłość.
Tydzień zmagań ze zniszczonym organizmem wystarczył na odbudowanie odporności. Ciągle dostawałam kroplówki ze substancją wspomagającą regenerację.
-Dziękuję ci, Ho.
-Już więcej tak nie rób, jasne? Inaczej dostaniesz manto od Ricka.
-Już się boję.
Uśmiechnęłam się do niego żywsza, wstając z łóżka. Wyniki miałam dobre, dlatego od razu wróciłam do pracy. Mimo naprawy odporności pojmowałam fakt, iż sytuacja może się powtórzyć. Ryzykowałam dla dobra pacjentów czy przyjaciół. Taka byłam zawsze. I zawsze będę, ponieważ ratuję za wszelką cenę, wszelkimi środkami, wszelkimi metodami, by ocalić życie. To cała ja. Dobrze mi z tym.
KONIEC

~~~~***~~~~
I tak mija kolejna rocznica pisania. Uznaję, że nowe inicjatywy są dobrą ścieżką dla tego bloga. Jednak wszystko co dobre kiedyś się kończy. Mam nadzieję, że szybko was nie zostawię ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X