Rozdział 52: Obrazy namalowane czernią

Lekarka spisała kolejne parametry. Wszystko wskazywało na to, że dziewczyna niebawem się ocknie. Nie widziała nic niepokojącego, więc mogła wyjść po bransoletkę. Ucałowała ją w czoło, zostawiając męża z nią.
Gdy znalazła się na miejscu, gadżet leżał naprawiony.
-Dzięki. Oby była bardziej odporna na wodę.
-Uszczelniłem ją bardziej. Musiała pęknąć podczas jakiejś przygody, a przy kąpieli mechanizm został zalany. Teraz powinno być w porządku.
Uśmiechnął się.
-Jak Pepper? Twój mąż ją pilnuje?
-Chyba wszystko gra. Teraz tylko terapia musi wypalić.
Wzięła bransoletkę ze stołu.
-Jest wodoodporna?
-Jeśli nie pęknie jej obudowa, to tak.
-No to chyba będzie dobrze.
Podrapała się po głowie.
-Coś cię martwi?
-Trochę na pewno, bo nigdy nikomu nie układałam terapii. Nie wiem, czy uda mi się jej pomóc. Ostatnio tylko ją zawodziłam.
Wyjaśniła zmartwiona.
-Victorio, ja wierzę, że dasz sobie radę. Musisz w siebie wierzyć, żeby ona wierzyła, że masz w niej oparcie.
-Może i masz rację, ale i tak się boję.
-Czego?
Spytał zaniepokojony.
-Że zamiast pomóc, pogorszę jej stan.
Wydusiła z siebie.
-Chyba gorzej już być nie może. Najgorsze przeszła. Teraz będzie coraz lepiej.
-Rick otworzył ukryte wspomnienia, o których nawet zapomniała, że istnieją. Ho, to będzie naprawdę trudne.
-Ale ja wierzę, że ci się uda.
Uśmiechnął się do kobiety.
-Dzięki. Gdyby nie ty, już dawno rzuciłabym tę robotę.
-Nawet nie próbuj. Jesteś świetnym lekarzem i mam nadzieję, że kiedyś mnie zastąpisz.
Cokolwiek mu mówiła, on dalej wierzył w jej umiejętności.
-Dziękuję ci za wszystko. Wrócę do niej, a ty znajdź Tony’ego. Chyba, że puściłeś go do domu.
Uśmiechnęła się lekko.
-Nawet nie przyjmowałem go na oddział. To postrzelony dzieciak. Pewnie już go w szpitalu nie ma.
Zaśmiał się.
-To wracaj do nich, a potem do domu.
-Masz rację, więc do zobaczenia.
Przytuliła go na pożegnanie, wychodząc.
-Do zobaczenia, Victorio.
Odpowiedział przed zamknięciem drzwi. Zajął się porządkowaniem dokumentacji, zaś lekarka weszła do sali Pepper. Była przytomna. Skontrolowała funkcje życiowe.
-Możesz wrócić do domu.
Uśmiechnęła się do niej, odpinając od monitora, a następnie dała czystą bluzkę do przebrania. Na chwilę zasłoniła parawan, żeby miała chwilę intymności.
Gdy była gotowa do wyjścia, wstała na nogi, biorąc pudełko ze sobą.
-Gotowa?
Spytał ojciec.
-Tak. Tak sądzę.
Całą trójką opuścili salę, docierając do samochodu. Wsiedli i zapięli pasy. Szybko dotarli do domu, lecz byli wypompowani z energii. Wylądowali w łóżkach, zasypiając.
Gaduła zbudziła się z rana, schodząc na śniadanie. Było dość cicho, lecz tosty leżały nietknięte. Zjadła je, pijąc też herbatę.
Nagle została porwana przez czyjąś rękę. To działo się tak szybko, że nie zauważyła, kiedy znalazła się w gabinecie matki. Nie ukrywała zdziwienia.
-Mama?
-Wybacz, córciu. Chcę ci pomóc z atakami. Dzisiaj pierwszy dzień terapii. Gotowa?
Niechętnie kiwnęła głową. Bała się pomysłów lekarki. Próbowała jakoś odnaleźć zaufanie.
-Dobrze, więc możemy zaczynać.
Wzięła komórkę od nastolatki, wyłączając ją.
-Daj rękę.
Zrobiła jak chciała wciąż z obawą nad planem. Pozwoliła spisać odczyty z bransoletki na kartkę. Mimo wszystko, siedziała jak na szpilkach.
-Boisz się? To nie boli. Krzywda ci się nie stanie, rozumiesz?
-Chyba… Chyba rozumiem. Jak ma… wyglądać ta… terapia?
Spytała zaniepokojona.
-Cóż… Ma potrwać tydzień. Jeśli wszystko się uda, to będziesz mogła żyć bez ataków paniki. Jednak czas pokaże.
Nie pasowała jej taka odpowiedź. Od razu wyczuła w nim kłamstwo.
-Dobra. Niech będzie… co ma być.
Westchnęła ciężko.
-Nie bój się. Będzie dobrze.
Uśmiechnęła się, próbując dodać odwagi. Im dłużej siedziała, tym bardziej chciała uciec, żeby popływać.
-Pepper, wszystko ci wyjaśnię. Spokojnie. Jesteś gotowa?
-Muszę, ale proszę, mamo. Skończmy to… szybko.
-Oj! To nie ode mnie zależy, lecz od ciebie. Postaraj się.
Zaśmiała się głupawo. Wyciągnęła kartki z obrazkami.
-Każda z kart przedstawia inną rzecz. Ja nie wiem co w niej widzisz, bo to tylko plamy. Musisz mi powiedzieć co w nich dostrzegasz.
Wyjaśniła bardzo spokojnie, aż mięśnie rudzielca rozluźniły się. Wylosowała pierwszą.
-Motyl… z jakimiś… odnóżami?
-W porządku. Mów to co zobaczysz jako pierwsze.
Kiwnęła głową, biorąc kolejny. Czuła się dość niezręcznie przez ciągłą obserwację.
-Co teraz widzisz?
Dziewczyna przyjrzała się uważnie, aż z plam zrobił się kształt.
-Staruszek z dzieckiem.
-W porządku. Weź kolejny.
-To… motyl. Znowu?
Była w szoku, a nie rozumiała sensu testu.
-Nie wiem co tam jest. Mówiłam ci. To twoje widzenie, a nie moje.
-Dobra?
Kontynuowały dalej, losując następny obrazek. Na chwilę zastanowiła się co dostrzegła.
-Pepper, wszystko gra? Co widzisz?
Gaduła zerknęła na kartę pod każdym kątem. Ciągle widziała ten sam kształt.
-Widzę… maskę.
-Jesteś pewna? Pepper? Halo! Pepper!
Słyszała jak ją wołała, lecz odpłynęła wspomnieniami. Do najgorszego, gdyż z maską skojarzyła śmierć biologicznej matki. W jednej chwili przeniosła się do momentu jak krew spływała po jej twarzy.
-Pepper, no dalej. Ocknij się!
Jej serce biło jak szalone. Nie potrafiła wrócić do rzeczywistości. Znowu przeżywała ten sam koszmar, aż za swoimi plecami usłyszała złowrogi głos.
-Mówiłem, że będą ofiary.
-D… Duch?
Nerwowo się rozglądała. Dopiero jak poczuła ciepłe ramiona opiekunki, uspokoiła się.
-Już dobrze. Nic się nie dzieje naprawdę. Chcesz przerwę?
-P… Proszę.
Zsunęła się z krzesła, upadając na podłogę.
-Musimy przerwać. Położysz się i odpoczniesz, dobrze? Przepraszam, że tak wyszło.
Wzięła chorą z podłogi i zaniosła do salonu, kładąc na kanapie.
-Mamo… to nie twoja… wina.
-Ale nie chciałam cię narażać na atak paniki.
Przykryła ją kocem oraz podała leki. Nawet nie zorientowała się, że dostała lekarstwo dożylnie i zasnęła.
-Śpij, Pepper. Na dziś ci wystarczy wrażeń.
Ucałowała córkę w czoło, a sama ułożyła się do snu. Opadła na łóżko w sypialni i zasnęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X