Tony wyjął telefon z kieszeni, wybierając numer do matki Pepper. Dźwięk gadżetu wyrwał ją z myślenia o terapii. Nie wahała się nad odebraniem połączenia.
-Victoria Bernes. Co się stało?
-Zaatakowali nas przed domem Roberty! Strzelają do nas! Niech pani wezwie męża!
Nadal biegł w stronę budynku. Kobieta była przerażona na jego słowa. Nie miała ani chwili na odpoczynek przez terrorystów.
-Dobrze. Już dzwonię. Czy ktoś ucierpiał? W jakim jesteście stanie?
Spytała, licząc na dodatkowe informacje.
-Niech pani dzwoni. Nie traćmy czasu.
Tyle powiedział i rozłączył się.
-Tony? Tony!
Z niepokojem wybrała numer do Ricka. Odebrał błyskawicznie. Nie pozwoliła mu dojść do słowa.
-Jedź do domu Roberty. Natychmiast! Dzieciaki są w niebezpieczeństwie!
-Hej! Powoli! Co się stało?
Nie było czasu na wyjaśnienia, a sama nie znała ilości poszkodowanych.
-Strzelają do nich! Bierz swoich ludzi i ich ratuj!
-Dobra, dobra. Już jadę. Będę za dziesięć minut.
-Pospiesz się.
Zakończyła rozmowę, a parę osób ze szpitala dziwnie na nią patrzyło. Zignorowała to i zabrała walizkę, wybiegając z budynku.
-Trzymajcie się. Pomoc jest w drodze.
Duch był wściekły na swoich sojuszników. Wiedział, że Nefaria potrzebował dziewczyny w jednym kawałku.
-Wycofać się!
Rozkazał, krzycząc przez krótkofalówkę.
Od razu odłożyli broń. W kilka sekund zdołał się przenieść za plecy chłopaka. Wszedł ręką w jego ciało, ściskając za implant.
-I co powiesz na to? Nigdzie już nie uciekniesz, a po twoich przyjaciołach nie zostanie żaden ślad.
Wskazał na ludzi w maskach, którzy zabierali rudzielca do furgonetki.
-Widzisz? Nic już nie zrobisz.
Wyjął dłoń z ciała.
-Poza tym, masz mechaniczne serce. Zupełnie jak twój kumpel Iron Man. Czyżbyś go znał? Spokojnie. Na niego też przyjdzie pora.
-Co… ci to da? Czemu nas… gnębisz?
Przez stres oraz bieganie czuł się słabo. W ostatniej chwili usłyszał agentów.
-FBI, nie ruszać się! Ręce na kark!
Zauważył, jak zostali otoczeni z każdej strony. Jednak furgonetka zdołała już odjechać.
-No to na mnie już pora. Jeszcze się kiedyś spotkamy.
Zniknął mu z oczu, wracając do zleceniodawcy. Nastolatek był wykończony całą gonitwą. Upadł na kolana, próbując się uspokoić. Jednak ból mu na to nie pozwalał. Mąż lekarki podbiegł do niego.
-Wszystko gra, Tony? Boli cię coś?
Z trudem oddychał, ale jakoś odpowiedział agentowi.
-Dostałem… w… ramię. Poza… tym… chyba nic.
-Raczej nie jest dobrze.
Podbiegła Victoria z walizką. Rick chwycił go na ręce, zabierając do środka. Weszła zaraz za nim. Od razu dostrzegła Rhodey’go, który leżał nieprzytomny w salonie. Wpierw zajęła się rannym. Położyli go na kanapie.
-Niech… mnie pan zostawi… i zajmie… się szukaniem… Pepper. Proszę.
-Tony, to nie takie proste, ale przeszukamy każdy najmniejszy kąt miasta.
-Ma rację, ale teraz pozwól sobie pomóc.
Zaczęła zajmować się ramieniem, odkażając je.
-Zaboli.
Ostrzegła, aż wyjmowała łuski. Nie chciał na to patrzeć, więc odwrócił wzrok. Cicho syknął z bólu, przygryzając wargę. Wszystkie kawałki pocisku znalazły się na zewnątrz. Podała mu środek znieczulający, żeby zszyć ranę. Chwilę jej to zajęło, a następnie dała opatrunek. Całość obwinęła bandażem.
-Teraz tu leż i daj działać zawodowcom, dobrze?
Poprosił agent.
-Nie mogę tak siedzieć bezczynnie! Chociaż namierzę jej… telefon.
Skutki po ataku zjawy dały o sobie znać. Chwycił się za rozrusznik zdrową ręką. Lekarka zauważyła, że cierpiał.
-Ładowałeś implant? Tony, naprawdę jesteś blady jak ściana. Mów co się dzieje.
-Nie… Wszystko w… porządku.
-Właśnie słyszę. Jak nie chcesz, to ci dam spokój. Teraz sprawdzę co z twoim bratem.
-Dziękuję.
Nie zamierzał jej bardziej martwić, gdyż sama miała swoje własne problemy. Mąż oddalił się od nich, próbując dowiedzieć się jakiś informacji od agentów.
Gdy matka Pepper sprawdziła stan Rhodey’go, rozumiała powagę sytuacji. Przez napięte mięśnie wiedziała co się stało. Natychmiast chwyciła chłopaka sposobem matczynym.
-Gdzie jest jakiś wolny pokój?
-Zaprowadzę… panią do jego… pokoju.
Wstał z kanapy i poszedł na górę. Nogi plątały się, lecz zdołał dojść do drzwi.
-Proszę.
-Dziękuję.
Położyła nieprzytomnego na łóżku. Zaczęła sporządzać odtrutkę. Stark nie chciał jej przeszkadzać, więc wszedł do swoich czterech ścian. Upadł na łóżku. Słowa Ducha dźwięczały mu w głowie. Obawiał się, iż rozgryzł jego sekretną tożsamość.
Po sporządzeniu odtrutki, całość wstrzyknęła do krwiobiegu. Aby sprawdzić skuteczność mieszanki, podpięła go do kardiomonitora. Odczekała kilka minut na pożądany efekt. Ciało rozluźniło się, a chory obudził się.
-Jak się czujesz?
-Jakoś tak… nieswojo. Co się stało? Gdzie Tony!
-Spokojnie. Jest bezpieczny. Już się nim zajęłam.
Uspokoiła go.
-Czy coś ci dokucza?
Spytała dla pewności o braku urazów.
-Jest wszystko w porządku. Dziękuję.
-To dobrze. Gdyby coś się działo, będę na dole.
Odpięła nastolatka od urządzenia i zeszła po schodach do salonu. Tony nie byłby sobą, gdyby nie zaczął czegoś robić. Pomimo osłabienia przez Ducha, zdołał usiąść przed komputerem. Zaczął namierzać komórkę przyjaciółki.
Tymczasem snajper wyjaśnił Nefarii o całej akcji. Nie ukrywał wściekłości, lecz i tak nie zamierzał zmienić swoich zamiarów. Patricia siedziała skulona w odizolowanej celi pod okiem facetów w maskach.
-Mieliście jej nie krzywdzić! Jak ty ich pilnowałeś?! Chcesz resztę kasy czy nie?
-Nawet nie próbuj się wykręcać. Zrobiłem tak jak chciałeś. Teraz pozostała tylko kwestia, kiedy nasz blaszany kumpel się pojawi.
Wyjaśnił, a następnie popatrzył przez ekran na przerażoną dziewczynę. Usiadł przed komputerem, wysyłając sygnał.
-Pora zwabić Iron Mana.
-Victoria Bernes. Co się stało?
-Zaatakowali nas przed domem Roberty! Strzelają do nas! Niech pani wezwie męża!
Nadal biegł w stronę budynku. Kobieta była przerażona na jego słowa. Nie miała ani chwili na odpoczynek przez terrorystów.
-Dobrze. Już dzwonię. Czy ktoś ucierpiał? W jakim jesteście stanie?
Spytała, licząc na dodatkowe informacje.
-Niech pani dzwoni. Nie traćmy czasu.
Tyle powiedział i rozłączył się.
-Tony? Tony!
Z niepokojem wybrała numer do Ricka. Odebrał błyskawicznie. Nie pozwoliła mu dojść do słowa.
-Jedź do domu Roberty. Natychmiast! Dzieciaki są w niebezpieczeństwie!
-Hej! Powoli! Co się stało?
Nie było czasu na wyjaśnienia, a sama nie znała ilości poszkodowanych.
-Strzelają do nich! Bierz swoich ludzi i ich ratuj!
-Dobra, dobra. Już jadę. Będę za dziesięć minut.
-Pospiesz się.
Zakończyła rozmowę, a parę osób ze szpitala dziwnie na nią patrzyło. Zignorowała to i zabrała walizkę, wybiegając z budynku.
-Trzymajcie się. Pomoc jest w drodze.
Duch był wściekły na swoich sojuszników. Wiedział, że Nefaria potrzebował dziewczyny w jednym kawałku.
-Wycofać się!
Rozkazał, krzycząc przez krótkofalówkę.
Od razu odłożyli broń. W kilka sekund zdołał się przenieść za plecy chłopaka. Wszedł ręką w jego ciało, ściskając za implant.
-I co powiesz na to? Nigdzie już nie uciekniesz, a po twoich przyjaciołach nie zostanie żaden ślad.
Wskazał na ludzi w maskach, którzy zabierali rudzielca do furgonetki.
-Widzisz? Nic już nie zrobisz.
Wyjął dłoń z ciała.
-Poza tym, masz mechaniczne serce. Zupełnie jak twój kumpel Iron Man. Czyżbyś go znał? Spokojnie. Na niego też przyjdzie pora.
-Co… ci to da? Czemu nas… gnębisz?
Przez stres oraz bieganie czuł się słabo. W ostatniej chwili usłyszał agentów.
-FBI, nie ruszać się! Ręce na kark!
Zauważył, jak zostali otoczeni z każdej strony. Jednak furgonetka zdołała już odjechać.
-No to na mnie już pora. Jeszcze się kiedyś spotkamy.
Zniknął mu z oczu, wracając do zleceniodawcy. Nastolatek był wykończony całą gonitwą. Upadł na kolana, próbując się uspokoić. Jednak ból mu na to nie pozwalał. Mąż lekarki podbiegł do niego.
-Wszystko gra, Tony? Boli cię coś?
Z trudem oddychał, ale jakoś odpowiedział agentowi.
-Dostałem… w… ramię. Poza… tym… chyba nic.
-Raczej nie jest dobrze.
Podbiegła Victoria z walizką. Rick chwycił go na ręce, zabierając do środka. Weszła zaraz za nim. Od razu dostrzegła Rhodey’go, który leżał nieprzytomny w salonie. Wpierw zajęła się rannym. Położyli go na kanapie.
-Niech… mnie pan zostawi… i zajmie… się szukaniem… Pepper. Proszę.
-Tony, to nie takie proste, ale przeszukamy każdy najmniejszy kąt miasta.
-Ma rację, ale teraz pozwól sobie pomóc.
Zaczęła zajmować się ramieniem, odkażając je.
-Zaboli.
Ostrzegła, aż wyjmowała łuski. Nie chciał na to patrzeć, więc odwrócił wzrok. Cicho syknął z bólu, przygryzając wargę. Wszystkie kawałki pocisku znalazły się na zewnątrz. Podała mu środek znieczulający, żeby zszyć ranę. Chwilę jej to zajęło, a następnie dała opatrunek. Całość obwinęła bandażem.
-Teraz tu leż i daj działać zawodowcom, dobrze?
Poprosił agent.
-Nie mogę tak siedzieć bezczynnie! Chociaż namierzę jej… telefon.
Skutki po ataku zjawy dały o sobie znać. Chwycił się za rozrusznik zdrową ręką. Lekarka zauważyła, że cierpiał.
-Ładowałeś implant? Tony, naprawdę jesteś blady jak ściana. Mów co się dzieje.
-Nie… Wszystko w… porządku.
-Właśnie słyszę. Jak nie chcesz, to ci dam spokój. Teraz sprawdzę co z twoim bratem.
-Dziękuję.
Nie zamierzał jej bardziej martwić, gdyż sama miała swoje własne problemy. Mąż oddalił się od nich, próbując dowiedzieć się jakiś informacji od agentów.
Gdy matka Pepper sprawdziła stan Rhodey’go, rozumiała powagę sytuacji. Przez napięte mięśnie wiedziała co się stało. Natychmiast chwyciła chłopaka sposobem matczynym.
-Gdzie jest jakiś wolny pokój?
-Zaprowadzę… panią do jego… pokoju.
Wstał z kanapy i poszedł na górę. Nogi plątały się, lecz zdołał dojść do drzwi.
-Proszę.
-Dziękuję.
Położyła nieprzytomnego na łóżku. Zaczęła sporządzać odtrutkę. Stark nie chciał jej przeszkadzać, więc wszedł do swoich czterech ścian. Upadł na łóżku. Słowa Ducha dźwięczały mu w głowie. Obawiał się, iż rozgryzł jego sekretną tożsamość.
Po sporządzeniu odtrutki, całość wstrzyknęła do krwiobiegu. Aby sprawdzić skuteczność mieszanki, podpięła go do kardiomonitora. Odczekała kilka minut na pożądany efekt. Ciało rozluźniło się, a chory obudził się.
-Jak się czujesz?
-Jakoś tak… nieswojo. Co się stało? Gdzie Tony!
-Spokojnie. Jest bezpieczny. Już się nim zajęłam.
Uspokoiła go.
-Czy coś ci dokucza?
Spytała dla pewności o braku urazów.
-Jest wszystko w porządku. Dziękuję.
-To dobrze. Gdyby coś się działo, będę na dole.
Odpięła nastolatka od urządzenia i zeszła po schodach do salonu. Tony nie byłby sobą, gdyby nie zaczął czegoś robić. Pomimo osłabienia przez Ducha, zdołał usiąść przed komputerem. Zaczął namierzać komórkę przyjaciółki.
Tymczasem snajper wyjaśnił Nefarii o całej akcji. Nie ukrywał wściekłości, lecz i tak nie zamierzał zmienić swoich zamiarów. Patricia siedziała skulona w odizolowanej celi pod okiem facetów w maskach.
-Mieliście jej nie krzywdzić! Jak ty ich pilnowałeś?! Chcesz resztę kasy czy nie?
-Nawet nie próbuj się wykręcać. Zrobiłem tak jak chciałeś. Teraz pozostała tylko kwestia, kiedy nasz blaszany kumpel się pojawi.
Wyjaśnił, a następnie popatrzył przez ekran na przerażoną dziewczynę. Usiadł przed komputerem, wysyłając sygnał.
-Pora zwabić Iron Mana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi