Rozdział 49: Jak za dawnych lat

Rana postrzałowa oraz ból przy implancie nadal powodowało dyskomfort. Jednak nawet z takiego powodu nie zrezygnował z poszukiwań Pepper, aż namierzył sygnaturę Ducha. Zdołał wyjść tyłem niezauważalnie i poszedł do zbrojowni. Tam założył zbroję, lecąc na teren magazynów. Uważnie rozglądał się, próbując odnaleźć przyjaciółkę. Zjawa dostrzegła Iron Mana.
-Atakujcie.
Terroryści rzucili z wysokości siatkę, która trafiła bohatera. Poza prądem były również ostrza. Natychmiast użył impulsu, aby je zniszczyć. Bronił się, uderzając z repulsorów.
-No nieźle, ale to nie koniec.
Powiedział sam do siebie.
-Wiecie co robić.
Nie musiał więcej używać słów. Maggia otoczyła herosa, strzelając kosmicznymi promieniami. Mogli zdobyć zbroje bez uszkadzania jej, a jedynie pilot byłby ranny.
-W co oni są uzbrojeni?!
Był przerażony, mając do czynienia z tak zaawansowaną bronią. Wykorzystał pole siłowe do obrony. Jednak strzały nie ustawały. Był zmuszony się wycofać. Przekierował całą moc do butów i wyleciał z magazynu.
Gdy Tony krążył, szukając porwanej, próbował nawiązać kontakt z Rhodey’m. Nie odbierał, więc na wsparcie nie mógł liczyć z jego strony. Długo oblatywał nabrzeża, aż namierzył telefon dziewczyny. Wleciał do środka, robiąc przy tym sporą dziurę w dachu. Pojawił się w odpowiedniej chwili. Najemnik stał za przerażoną nastolatką, ściskając za jej serce.
-Puść ją.
-Proszę bardzo.
Rzucił ją na ziemię. Gestem dłoni dał znak do kolejnego ostrzału. Cztery działa jonowe narobiły szkód w elektronice. Nie zdołał się obronić i cały system padł w pancerzu. Na szczęście rozrusznik pozostał nietknięty.
-Uwielbiam takie zabawki. Podobają ci się, Anthony?
Z przerażeniem spojrzał na kryminalistę, a następnie na Pepper. Był bezbronny. Nie miał innego wyboru jak wyjść ze zbroi. Zostawił kawałki żelastwa, uruchamiając autodestrukcję.
-Nic ci to nie da, Duchu! Zaraz zjawi się tu FBI!
Gaduła czuła się coraz gorzej. Ledwo utrzymywała się przytomna, a przed sobą widziała niewyraźne plamy.
Nagle zaczęła się dusić. Zasłoniła usta, dostrzegając krew. Była otruta.
-Widzę, że twój czas dobiega końca, Patricio. W sumie, to was wszystkich.
Stark nie pojmował słów zjawy. Dopiero jak zostali otoczeni z każdej strony, zrozumiał co miał na myśli. Celowali w nich z broni. Jednak bardziej skupiał się na przyjaciółce. Przykucnął i oparł jej głowę o swoje ramię.
-Pepper, co ci jest?
Nie odezwała się. Słabła z każdą minutą. Tony spojrzał ze strachem na Ducha.
-Co jej zrobiłeś?!
-Co ja zrobiłem? Nie martw się. Pozostało ci tylko zapytać, kiedy skona.
-Nie pozwolę na to! Ona nie umrze! Czego chcesz w zamian za odtrutkę?!
Wiedział, iż z terrorystami nie powinno się negocjować, lecz nie zamierzał ryzykować jej życiem. Najemnik zaśmiał się, mając z tego niezły ubaw.
-Odtrutkę? W jakim ty świecie żyjesz? Nie negocjuj z nami o coś tak bezużytecznego. To na nic. Już jest martwa.
-Zapłacisz mi za to!
Wykrzyknął do zjawy, a potem szepnął do przyjaciółki.
-Przepraszam cię… Znowu zawiodłem.
-To… nie twoja… wina.
Ledwo mogła coś mówić. Trucizna we krwi błyskawicznie się rozprzestrzeniała wraz z nasilającym się bólem.
-Moja… Powinienem cię… chronić.
Głos mu się łamał.
-Przegrałem.
Stwierdził niechętnie, kładąc otrutą na kolanach.
-Zapłacę ci więcej niż ci obiecali! Tylko nas zostaw!
-Hmm… Ciekawe, ale nie przekupisz mnie. Nie masz takiej forsy.
Victoria próbowała uspokoić Ricka. Był wściekły. Wręcz rozjuszony, gdyż czuł, że zawiódł jako ojciec. Kobieta próbowała go podnieść na duchu, gdyż nie mogli się załamywać. Potrzebowali ich pomocy.
Nagle podszedł jeden z agentów, dając im jakieś wieści.
-Zlokalizowaliśmy jeden z magazynów. Wykryliśmy tam nieznane źródło energii, które może należeć do Ducha. Jakie są rozkazy?
-Jedziemy tam.
-Jadę z tobą i nie mów, że nie. Ryzyko w mojej pracy jest normalne.
Lekko się uśmiechnęła, zaś on na moment zastanawiał się nad podjęciem decyzji.
-Jesteś tylko jako medyk. Nie możesz się wychylać.
-Jak za starych czasów, co? Tak się poznaliśmy.
-Pamiętam, kochanie. Tego dnia nie da się wymazać z pamięci.
Stwierdził z lekkim uśmieszkiem, a następnie poszli do auta. Pojechali za sygnałem, a reszta agentów robiła za eskortę, jadąc po bokach.
Po dziesięciu minutach, lekarka dostrzegła ludzi w maskach.
-Victorio, zostań. Ja ich zdejmę.
Rzucił granat, utrudniając im widoczność. Nie wiedziała co się działo. Jedynie słyszała odgłosy walki. Kilka sekund, a kryminaliści leżeli obezwładnieni.
-Idziesz ze mną, ale nie oddalaj się, dobra? Nie chcę, żeby i ciebie skrzywdzili.
-Spokojnie. Dla mnie to nie nowość.
Wzięła walizkę, która zawierała w sobie asortyment medyczny. Dowódca rozrzucił swoje jednostki po obszarze. Walczyli z napastnikiem, a oni zakradli się do środka.
-Zatrzymaj się. Mamy ich.
Zrobiła jak chciał. Z przerażenia musiała zakryć usta, gdyż poza Pepper widziała również Tony’ego. Jej serce krajało się na ich tragiczny wygląd.
-Co teraz? Oni potrzebują natychmiastowej opieki medycznej.
Szepnęła z podenerwowaniem.
-Tylko spokojnie. Żadnych gwałtownych ruchów. Czekamy.
Mężczyzna rzucił kamieniem w najemnika. Poza odwróceniem się w ich stronę, to nic nie zrobił.
-Co robisz?
-Poczekaj.
Nalegał. Starała się jakoś zapanować nad nerwami.
-Zdaje się, że mamy nieproszonych gości.
Sprawnie wyjął dłoń, strzelając w brzuch dziewczyny. Nie zdołała nic powiedzieć, a z rany ubywało mnóstwo krwi. Nie potrafiła dłużej wytrzymać i upadła, tracąc przytomność.
-No to jedną mam z głowy.
-Ty bydlaku! Nie daruję ci!
-Tak myślisz? Będziesz następny.
Zaczął celować w niego z broni. Trzymał palec na spuście. Jednak agent był szybszy, trafiając go w rękę. Chłopak odwrócił się, widząc ojca dziewczyny.
-Puść ich! Natychmiast!
-Cóż… Na tym moja rola się kończy.
-Duch!
Zjawa szybko zniknęła. Na szczęście uziemili terrorystów, zakuwając ich w kajdany. Wyprowadzili ich z magazynu do furgonetek więziennych.
-Kochanie, twoja kolej.
Dał znak do działania.
-Oby nie było za późno.
-Niech… jej pani… pomoże. Ja… dam radę.
Chciała dać im wsparcie, a każdy z potrzebujących był ranny na swój sposób. Walczyli z czasem. Bez wahania wyjęła wszelkie narzędzia z walizki do tworzenia odtrutki. Mężowi podała bandaże.
-Zatamuj krwawienie, a ja zrobię antidotum.
-Mamy mało czasu. Pospiesz się.
Pomimo zabandażowania rany, krew nadal wypływała z niej. Tamowanie krwi było nieskuteczne. Sprawdził puls na szyi. Był bardzo słaby, a to oznaczało najgorsze. Tony również nie czuł się najlepiej. Implant wyczerpywał się. Tylko adrenalina utrzymywała go przytomnym.
-Przyda się dodatkowa para rąk.
Wyjęła telefon, dzwoniąc do specjalisty. Odebrał dość szybko. Siedział w pokoju lekarskim.
-Jak tam, Victorio? Już znudzona?
-Zbieram trupy. Fajnie, co? Jeśli chcesz się pobawić w ożywianie zwłok, to przyjedź do magazynów.
Lekarz prawie zachłysnął się kawą.
-Co?! Podaj mi adres!
Błyskawiczne wysłała dane w wiadomości.
-Pospiesz się.
Od razu się zebrał, biorąc swoje rzeczy i pojechał pod podany adres. Dość szybko znalazł się na miejscu. Wszedł do pomieszczenia, znajdując się przy Victorii.
-Co się tutaj działo?!
-Nie ma czasu na wyjaśnienia. Zajmij się Tony’m. Muszę zająć się odtrutką.
Nalegała na pomoc, a następnie wzięła składniki do mieszanki. Mieszała je, aż była gotowa. Zaaplikowała antidotum.
Gdy ona czekała na oznakę poprawy, Ho sprawdził stan drugiej osoby.
-Jak się czujesz?
-Słabo.
-Nic dziwnego, skoro implant ma tylko dziesięć procent.
Ledwo to powiedział, a chory stracił przytomność.
-Jak szybko możemy stąd znaleźć się w szpitalu?
Spojrzał na głównodowodzącego FBI.
-Dziesięć. Może dwadzieścia minut.
-Nie zdążymy. On musi tam trafić w tej chwili.
-Improwizacja.
-Pan nie rozumie. Ten chłopak ma rozrusznik, który pobudza jego serce do działania. Jeśli zaraz nie będzie naładowany, Tony umrze!
-Mam pomysł, Ho.
Wtrąciła się kobieta, wstając z miejsca.
-Rick, pilnuj Pepper. Uciskaj, bo nadal krwawi.
Kiwnął jedynie głową. Bez dłuższego namysłu ruszyła do samochodu. Tam odnalazła poszukiwaną rzecz.
-Oby zadziałało.
Chwyciła za sprzęt, wracając do nich. Dała przyjacielowi akumulator.
-Wystarczy?
-Musi, bo inaczej będziemy szukać czarnych ubrań.
Uśmiechnął się i zajął implantem. Prowizorycznie mógł zasilić implant, ale nie na długo.
-Muszę go zabrać. Jak Pepper?
-Już sprawdzam.
Ledwo wyczuwała puls, choć krwawienie ustąpiło.
-Też do szpitala.
-No to się zbieramy.
Przyznał, chwytając ostrożnie chłopaka, zaś Rick trzymał akumulator. Zanieśli go do samochodu, zabezpieczając pasami. Zasilacz położyli tak, żeby w razie gwałtownego hamowania nie ruszył się. Victoria także zabrała Pepper, lecz do swojego auta.
-Spotkamy się w szpitalu.
Tyle powiedział, gdy weszli do swoich pojazdów. Natychmiast ruszyli w stronę szpitala. Akurat wyjechali w odpowiedniej chwili, gdyż cały magazyn wyleciał w powietrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X