Czas naglił, a sytuacja nadal nie była za ciekawa. Pepper potrzebowała odtrutki, dlatego Victoria ponawiała dzwonienie do męża. Dzwoniła wielokrotnie, aż zamierzała się poddać. W ostatniej chwili wahania sam do niej wybrał numer. Nerwowo chwyciła za telefon.
-Trochę mi to zajęło, ale mam odtrutkę. Właśnie jadę do ciebie.
-Pospiesz się! Mamy coraz mniej czasu!
Była przerażona tym co się działo, a najgorsze była ta myśl, że pewnego dnia organizm dziewczyny nie wytrzyma tych ataków.
-Podaj mi składniki!
-Ale to są trudne nazwy!
-Mów!
Nie potrafiła się opanować, choć obecność Ho nieco podnosiła ją na duchu. Zapisała wszelkie składniki odtrutki na kartkę.
-To wszystko. Jednak wiesz, że mógł kłamać.
-Nie chcę tego słuchać! Ma działać!
Rozłączyła się, dając świstek papieru przyjacielowi.
-No to zabieramy się do roboty.
Tworzenie antidotum nie zajęło im zbyt długo. Kilka minut i była gotowa. Strzykawkę podał Victorii.
-Jesteś pewna, że można mu ufać?
-Mamy inne wyjście? Nie chcę, żeby i Tony musiał walczyć o życie. Już zbyt wiele przeszedł, więc działamy.
Zdecydowała się na ryzyko.
-No to wio.
Wstrzyknęła substancję do krwiobiegu. Czekali na rezultat parę minut i nic się nie działo. Już nawet Yinsen pomyślał o złej proporcji składników. Podstawił krzesło lekarce, a sam usiadł po drugiej stronie łóżka.
-Czemu to tyle trwa?
-Nie wiem. Coś tu nie gra.
Przedzwoniła do męża. Oboje byli zdenerwowani.
-Victorio, przepraszam.
-Rick…
-Duch… Duch nas wykiwał.
Na te słowa doznała paraliżu ciała. Ze strachu upuściła komórkę na ziemię. Nie potrafiła nic powiedzieć, dlatego rozmowę kontynuował lekarz. Podniósł telefon z ziemi i pominęli przedstawianie się.
-Proszę mówić szybko. Jest coraz mniej czasu.
-Jeden ze składników, który podał do odtrutki jest narkotykiem. Nie wiem jak to się nazywa.
-Niedobrze. Musimy sprawdzić każdy z nich. Dziękuję.
Po rozmowie oddał telefon kobiecie, wyjaśniając powagę sytuacji.
-Musimy działać szybko. Chyba, że mam iść zapytać o zgodę Robertę.
-Nie! Zrobimy to!
Zaczęła przeglądać listę, aby znaleźć jakieś rozwiązanie.
-Co ci powiedział?
-Jeden składnik jest narkotykiem. Musimy sprawdzić wszystkie.
-To zgadywanka!
Była przerażona, chociaż starała się zachować spokój. Porównała wyniki z listą składników. Siedziała nad tym, szukając winowajcy, aż odnalazła.
-To jest to!
Wskazała palcem na nazwę, a następnie wyjęła odczynniki.
-Jesteś pewna?
-Ho, straciliśmy już sporo czasu.
Przyznała, spoglądając na odczyty. Ponownie słabły, a to oznaczało tylko jedno. Stan pogarszał się.
-Musimy spróbować!
Wymieszała składniki, pobierając całą zawartość do strzykawki.
-Błagam. Zadziałaj.
Podała środek dożylnie. Znowu pozostało im czekanie. Jednak byli coraz bardziej zmęczeni. Sekundy zamieniały się w wieczność, aż oczy mężczyzny powoli się zamykały.
-Wyjdę na chwilę po kawę. Też chcesz?
-Nie trzeba. Muszę tu być.
-No dobrze, więc zaraz wracam. Jakby coś się działo, wyślij sygnał.
Kiwnęła głową i została z nią sama. Organizm ciągle nie reagował. Bała się, że mogła bardziej jej zaszkodzić niż pomóc.
-No dalej, Pepper. Dasz radę. Nie zmuszaj nas do podjęcia ostatecznych kroków.
Chwyciła chorą za rękę, aby dodać jej sił. Chciała, aby ten koszmar jak najszybciej się skończył, a przez zagrywki Ducha nie było to możliwe.
Nagle ciało wpadło w silne konwulsje. Natychmiast użyła pagera do wezwania specjalisty. Wiedziała, że w takim wypadku przyda się pomocna dłoń.
Podczas kiedy ona czekała na przyjaciela, Rick pojawił się w szpitalu. Przed jedną z sal dostrzegł Tony’ego, który wyglądał na załamanego. Usiadł obok niego.
-Hej. Wszystko będzie dobrze. Jak ją zobaczysz, to znowu będziemy grać w karty.
Położył mu rękę na ramieniu, starając się jakoś podnieść na duchu.
-Poza tym, szantażysta został aresztowany. Teraz już nikt jej nie skrzywdzi. Nie martw się. To koniec.
Zapewnił chłopaka, choć pewna część słów mijała się z prawdą. Mimo wszystko, liczył na to, iż gaduła będzie mogła żyć jak normalna nastolatka. Będzie chodziła do szkoły, spędzała czas z przyjaciółmi, natomiast rany z przeszłości zagoją się.
-Dziękuję panu, ale zmienię nastawienie dopiero, gdy zobaczę ją całą i zdrową.
Po chwili dostrzegli doktorka, który wbiegł do środka. Nastolatek wiedział, że coś musiało dziać się złego.
-Victorio, co się dzieje?
Spytał, widząc silne drżenie ciała.
-Podaj jej coś przeciwwstrząsowego.
Zrobiła tak jak chciał i chwilę odczekali na ustąpienie drgawek.
-Parametry w normie.
Odetchnęła z trudem. Coraz bardziej odczuwała zmęczenie. Ledwo stała na nogach, dlatego też wyszła po kawę. Mąż również pokusił się o zastrzyk energii. Stał przy automacie z kubkiem.
-Coś już wiadomo?
-Nadal walczy? Bardziej jej zaszkodziłam niż pomogłam.
Stwierdziła załamana. Wzięła napój i usiadła na ławce. Wzięła spory łyk, dostarczając energię do ciała.
-Hej! To nie twoja wina. Duch nam namieszał, rozumiesz?
-Rick, ja… Ja nie chcę narażać kolejnej osoby.
Wyżaliła mu się, a on tylko zajął miejsce obok niej.
-No to cię pocieszę, bo właśnie siedzi w Vault. Nie ucieknie stamtąd, więc Pepper jest bezpieczna.
Na tę wieść poczuła się spokojniejsza, ale zdawała sobie sprawę z działań terrorystów. Mogli znaleźć zastępcę do dokończenia roboty.
Gdy opróżniła kubek kawy, wrzuciła go do kosza. Pożegnała się z ukochanym i wróciła do sali. Od razu spisała odczyty z kardiomonitora.
-Chyba się udało.
-Miejmy taką nadzieję. Dobra robota, Victorio.
Uśmiechnął się do niej, a nawet poklepał po ramieniu dla dodania otuchy. Wreszcie odczuła ulgę.
-Raczej już nic jej nie grozi. Duch, Nefaria i Fix znajdują się w celi. Nie ma nikogo kto mógłby coś zrobić.
Wytłumaczyła, układając w głowie ostatnie zdarzenia.
-To dobrze, bo należy wam się normalne życie.
-Szczerze? Mój mąż jest agentem FBI. Normalne życie? To nigdy nie nastąpi.
Zaśmiała się głupawo.
-Hahaha! No to już był twój wybór wyjść za niego.
Dopisywał im humor, gdyż zagrożenie minęło.
-Ale nie żałuję. Do tego ciągły rollercoaster w szpitalu. Świetna zabawa i do starości takie atrakcje mi się nie znudzą.
Uśmiechnęła się do przyjaciela.
-Tu muszę ci przyznać rację. W szpitalu nie ma czasu na nudę. Ciągle coś się dzieje.
-Zwłaszcza z nimi.
Od razu wiedział o kim pomyślała. O tej samej dwójce, która pakowała się w kłopoty.
-Zwłaszcza z nimi.
Powtórzył słowa Victorii.
-Widzę, że wszystko jest w normie. Powinna za niedługo się obudzić.
-No to co? Czekamy.
Tym razem, czekanie trwało krócej. Wystarczyło kilka minut, aby dostrzec, jak otwierała oczy.
-Pobudka, Pepper.
Dziewczyna była zdezorientowana. Matka chwyciła ją za rękę, aby nieco ją uspokoić.
-Hej. Już nic ci nie grozi. Jest dobrze.
-M… Mama?
-Jestem tu. Jestem.
Uśmiechnęła się ciepło.
-Elfy dały ci spać?
-Tak i nawet śniły mi się przyjemne rzeczy.
Stwierdziła z uśmiechem. Cieszyła się, widząc ją w tak zadowalającym stanie.
-To opowiedz mi o tym.
Nawijała jak na szpulę bez robienia przerw. Jednak musiała przyznać, iż miała kolorowe sny.
-No to odpoczywaj.
Ucałowała córkę w czoło i wyszła. Od razu przekazała im wieści.
-Obudziła się. Będzie zdrowa.
-To dobrze. Kiedy dostanie wypis?
Geniusz nie znosił szpitali. Bardzo się niecierpliwił, żeby wyjść.
-Jeśli nic nie będzie stało na przeszkodzie, to jeszcze dzisiaj. Możesz z nią pogadać. Na pewno się ucieszy, gdy dotrzymasz jej towarzystwa.
Uśmiechnęła się łagodnie. Nie musiała powtarzać i wszedł do sali. Był szczęśliwy, że wyszła z tego cało. Lekarka sporządziła wypis i tego samego dnia opuścili szpital. Wszyscy wrócili do domu.
~~~~**~~~~
No i po kolejnej rocznicy. Wracamy do reszty części opowiadania. Co jak co, ale jeszcze jest dużo do wstawienia innych rzeczy. Mam nadzieję, że wytrwacie.
-Trochę mi to zajęło, ale mam odtrutkę. Właśnie jadę do ciebie.
-Pospiesz się! Mamy coraz mniej czasu!
Była przerażona tym co się działo, a najgorsze była ta myśl, że pewnego dnia organizm dziewczyny nie wytrzyma tych ataków.
-Podaj mi składniki!
-Ale to są trudne nazwy!
-Mów!
Nie potrafiła się opanować, choć obecność Ho nieco podnosiła ją na duchu. Zapisała wszelkie składniki odtrutki na kartkę.
-To wszystko. Jednak wiesz, że mógł kłamać.
-Nie chcę tego słuchać! Ma działać!
Rozłączyła się, dając świstek papieru przyjacielowi.
-No to zabieramy się do roboty.
Tworzenie antidotum nie zajęło im zbyt długo. Kilka minut i była gotowa. Strzykawkę podał Victorii.
-Jesteś pewna, że można mu ufać?
-Mamy inne wyjście? Nie chcę, żeby i Tony musiał walczyć o życie. Już zbyt wiele przeszedł, więc działamy.
Zdecydowała się na ryzyko.
-No to wio.
Wstrzyknęła substancję do krwiobiegu. Czekali na rezultat parę minut i nic się nie działo. Już nawet Yinsen pomyślał o złej proporcji składników. Podstawił krzesło lekarce, a sam usiadł po drugiej stronie łóżka.
-Czemu to tyle trwa?
-Nie wiem. Coś tu nie gra.
Przedzwoniła do męża. Oboje byli zdenerwowani.
-Victorio, przepraszam.
-Rick…
-Duch… Duch nas wykiwał.
Na te słowa doznała paraliżu ciała. Ze strachu upuściła komórkę na ziemię. Nie potrafiła nic powiedzieć, dlatego rozmowę kontynuował lekarz. Podniósł telefon z ziemi i pominęli przedstawianie się.
-Proszę mówić szybko. Jest coraz mniej czasu.
-Jeden ze składników, który podał do odtrutki jest narkotykiem. Nie wiem jak to się nazywa.
-Niedobrze. Musimy sprawdzić każdy z nich. Dziękuję.
Po rozmowie oddał telefon kobiecie, wyjaśniając powagę sytuacji.
-Musimy działać szybko. Chyba, że mam iść zapytać o zgodę Robertę.
-Nie! Zrobimy to!
Zaczęła przeglądać listę, aby znaleźć jakieś rozwiązanie.
-Co ci powiedział?
-Jeden składnik jest narkotykiem. Musimy sprawdzić wszystkie.
-To zgadywanka!
Była przerażona, chociaż starała się zachować spokój. Porównała wyniki z listą składników. Siedziała nad tym, szukając winowajcy, aż odnalazła.
-To jest to!
Wskazała palcem na nazwę, a następnie wyjęła odczynniki.
-Jesteś pewna?
-Ho, straciliśmy już sporo czasu.
Przyznała, spoglądając na odczyty. Ponownie słabły, a to oznaczało tylko jedno. Stan pogarszał się.
-Musimy spróbować!
Wymieszała składniki, pobierając całą zawartość do strzykawki.
-Błagam. Zadziałaj.
Podała środek dożylnie. Znowu pozostało im czekanie. Jednak byli coraz bardziej zmęczeni. Sekundy zamieniały się w wieczność, aż oczy mężczyzny powoli się zamykały.
-Wyjdę na chwilę po kawę. Też chcesz?
-Nie trzeba. Muszę tu być.
-No dobrze, więc zaraz wracam. Jakby coś się działo, wyślij sygnał.
Kiwnęła głową i została z nią sama. Organizm ciągle nie reagował. Bała się, że mogła bardziej jej zaszkodzić niż pomóc.
-No dalej, Pepper. Dasz radę. Nie zmuszaj nas do podjęcia ostatecznych kroków.
Chwyciła chorą za rękę, aby dodać jej sił. Chciała, aby ten koszmar jak najszybciej się skończył, a przez zagrywki Ducha nie było to możliwe.
Nagle ciało wpadło w silne konwulsje. Natychmiast użyła pagera do wezwania specjalisty. Wiedziała, że w takim wypadku przyda się pomocna dłoń.
Podczas kiedy ona czekała na przyjaciela, Rick pojawił się w szpitalu. Przed jedną z sal dostrzegł Tony’ego, który wyglądał na załamanego. Usiadł obok niego.
-Hej. Wszystko będzie dobrze. Jak ją zobaczysz, to znowu będziemy grać w karty.
Położył mu rękę na ramieniu, starając się jakoś podnieść na duchu.
-Poza tym, szantażysta został aresztowany. Teraz już nikt jej nie skrzywdzi. Nie martw się. To koniec.
Zapewnił chłopaka, choć pewna część słów mijała się z prawdą. Mimo wszystko, liczył na to, iż gaduła będzie mogła żyć jak normalna nastolatka. Będzie chodziła do szkoły, spędzała czas z przyjaciółmi, natomiast rany z przeszłości zagoją się.
-Dziękuję panu, ale zmienię nastawienie dopiero, gdy zobaczę ją całą i zdrową.
Po chwili dostrzegli doktorka, który wbiegł do środka. Nastolatek wiedział, że coś musiało dziać się złego.
-Victorio, co się dzieje?
Spytał, widząc silne drżenie ciała.
-Podaj jej coś przeciwwstrząsowego.
Zrobiła tak jak chciał i chwilę odczekali na ustąpienie drgawek.
-Parametry w normie.
Odetchnęła z trudem. Coraz bardziej odczuwała zmęczenie. Ledwo stała na nogach, dlatego też wyszła po kawę. Mąż również pokusił się o zastrzyk energii. Stał przy automacie z kubkiem.
-Coś już wiadomo?
-Nadal walczy? Bardziej jej zaszkodziłam niż pomogłam.
Stwierdziła załamana. Wzięła napój i usiadła na ławce. Wzięła spory łyk, dostarczając energię do ciała.
-Hej! To nie twoja wina. Duch nam namieszał, rozumiesz?
-Rick, ja… Ja nie chcę narażać kolejnej osoby.
Wyżaliła mu się, a on tylko zajął miejsce obok niej.
-No to cię pocieszę, bo właśnie siedzi w Vault. Nie ucieknie stamtąd, więc Pepper jest bezpieczna.
Na tę wieść poczuła się spokojniejsza, ale zdawała sobie sprawę z działań terrorystów. Mogli znaleźć zastępcę do dokończenia roboty.
Gdy opróżniła kubek kawy, wrzuciła go do kosza. Pożegnała się z ukochanym i wróciła do sali. Od razu spisała odczyty z kardiomonitora.
-Chyba się udało.
-Miejmy taką nadzieję. Dobra robota, Victorio.
Uśmiechnął się do niej, a nawet poklepał po ramieniu dla dodania otuchy. Wreszcie odczuła ulgę.
-Raczej już nic jej nie grozi. Duch, Nefaria i Fix znajdują się w celi. Nie ma nikogo kto mógłby coś zrobić.
Wytłumaczyła, układając w głowie ostatnie zdarzenia.
-To dobrze, bo należy wam się normalne życie.
-Szczerze? Mój mąż jest agentem FBI. Normalne życie? To nigdy nie nastąpi.
Zaśmiała się głupawo.
-Hahaha! No to już był twój wybór wyjść za niego.
Dopisywał im humor, gdyż zagrożenie minęło.
-Ale nie żałuję. Do tego ciągły rollercoaster w szpitalu. Świetna zabawa i do starości takie atrakcje mi się nie znudzą.
Uśmiechnęła się do przyjaciela.
-Tu muszę ci przyznać rację. W szpitalu nie ma czasu na nudę. Ciągle coś się dzieje.
-Zwłaszcza z nimi.
Od razu wiedział o kim pomyślała. O tej samej dwójce, która pakowała się w kłopoty.
-Zwłaszcza z nimi.
Powtórzył słowa Victorii.
-Widzę, że wszystko jest w normie. Powinna za niedługo się obudzić.
-No to co? Czekamy.
Tym razem, czekanie trwało krócej. Wystarczyło kilka minut, aby dostrzec, jak otwierała oczy.
-Pobudka, Pepper.
Dziewczyna była zdezorientowana. Matka chwyciła ją za rękę, aby nieco ją uspokoić.
-Hej. Już nic ci nie grozi. Jest dobrze.
-M… Mama?
-Jestem tu. Jestem.
Uśmiechnęła się ciepło.
-Elfy dały ci spać?
-Tak i nawet śniły mi się przyjemne rzeczy.
Stwierdziła z uśmiechem. Cieszyła się, widząc ją w tak zadowalającym stanie.
-To opowiedz mi o tym.
Nawijała jak na szpulę bez robienia przerw. Jednak musiała przyznać, iż miała kolorowe sny.
-No to odpoczywaj.
Ucałowała córkę w czoło i wyszła. Od razu przekazała im wieści.
-Obudziła się. Będzie zdrowa.
-To dobrze. Kiedy dostanie wypis?
Geniusz nie znosił szpitali. Bardzo się niecierpliwił, żeby wyjść.
-Jeśli nic nie będzie stało na przeszkodzie, to jeszcze dzisiaj. Możesz z nią pogadać. Na pewno się ucieszy, gdy dotrzymasz jej towarzystwa.
Uśmiechnęła się łagodnie. Nie musiała powtarzać i wszedł do sali. Był szczęśliwy, że wyszła z tego cało. Lekarka sporządziła wypis i tego samego dnia opuścili szpital. Wszyscy wrócili do domu.
~~~~**~~~~
No i po kolejnej rocznicy. Wracamy do reszty części opowiadania. Co jak co, ale jeszcze jest dużo do wstawienia innych rzeczy. Mam nadzieję, że wytrwacie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi