Tony obudził się z podpiętym rozrusznikiem. Ładowanie dobiegło końca, więc mógł przygotować się do szkoły. O siódmej wyszedł ze zbrojowni, biorąc plecak. Przez to, że Rhodey zatruł się czymś, pojechał autobusem sam. Wysiadł po kilku przystankach, a na niebie było widać zbliżający się deszcz. Wszedł do budynku, zajmując swoje miejsce. Pepper już tam siedziała. Zmęczona na tyle, aż pokusiła się o położenie na ławce. Trzymał za nią kciuki, bo miała ważny sprawdzian.
-Panno Potts, proszę się wyprostować.
-Eee… Tak, tak. Bardzo… przepraszam.
Na słowa nauczyciela zbudziła się. Miała przed sobą kartkę z testem. Próbowała wziąć się za obliczenia, przypominając sobie wszystko z poprzednich korków. Wzięła długopis do ręki i zaczęła pisać.
Po piętnastu minutach, miała dość liczenia. Oddała kartkę, a następnie wróciła na swoje miejsce, drzemiąc. Jednak za długo nie leżała, bo wraz z końcem lekcji odezwał się alarm z bransoletki. Od razu opuściła klasę i weszła na dach. Usiadła, a następnie wyjęła pudełko z tabletkami. Nie czuła, żeby jej pomagały, lecz dla swoich bliskich dalej je stosowała. Połknęła jedną, popijając wodą, aż znowu naszła ją ochota na spanie. Zasnęła na siedząco z przechyloną głową na bok. Chłopak dołączył do niej. Zawsze przerwy spędzał na dachu z przyjaciółmi. Jednak zdziwił się na widok śpiącego rudzielca. Podszedł do niej.
-Pepper?
Lekko szturchnął ją, żeby zbudzić.
-Pepper, co się z tobą dzieje?
-Tony?
Powoli otwierała oczy, dostrzegając znajomą twarz.
-Już koniec przerwy?
Ziewnęła.
-Jeszcze nie… Czy ty nie spałaś w nocy?
Zaśmiał się.
-Spałam, spałam. Po prostu mój mózg się przegrzał.
Lekko się zaśmiała.
-Matma do zło.
-Ja wiem, że ty śpisz na lekcjach, ale i na przerwie? Zawsze pomiędzy lekcjami szalejesz.
-Ja? Szaleję? Od kiedy?
Zdziwiła się na myśli przyjaciela.
-Jakie szaleństwa… masz na myśli?
Mimowolnie oczy się zamykały, lecz starała się utrzymać z nim kontakt. Nie pojmowała zmęczenia, skoro poszła spać o normalnej porze.
-No cóż…
Podrapał się po karku.
-Chodziło mi bardziej o rozmowy. Czasem Rhodey’mu przywalisz. No wiesz.
-A! Faktycznie.
Przypomniała sobie o swoich psotach.
-O takie… szaleństwa… ci chodziło? No dobra. Masz… mnie.
Uśmiechnęła się głupawo, zaś powieki zamykały się i otwierały. Mrugała, żeby nie zasnąć.
-No przecież widzę, że coś jest nie tak. Hej, Pepper. Nie zasypiaj.
Pstryknął jej palcami przed nosem.
-Nie śpię!
Gwałtownie wstała z podłogi, aż lekko się zachwiała.
-Nie będę spać.
-Dobra, Pepper. Idziemy.
Pociągnął ją za rękę.
-Hej! Gdzie mnie prowadzisz?!
-Mów do mnie cały czas.
Zaprowadził gadułę do pielęgniarki szkolnej.
-Pepper jest dzisiaj dziwnie cicha. Może pani ją przebadać? Proszę.
-Ej! Nic mi nie jest! On tylko panikuje.
-Zaraz to sprawdzę.
Była bezsilna, więc została w gabinecie. Pozwoliła się zbadać. Zmierzyła ciśnienie, sprawdziła temperaturę oraz skontrolowała pracę oczu.
-Gałki oczne nie nadążają za palcem. Wygląda na to, że coś masz we krwi. Poza tym, ciśnienie też jest niezbyt dobre. Co brałaś?
-Jak to coś brała?
Geniusz spoglądał naprzemiennie. Raz na Pepper, a potem na kobietę.
-Ja nic nie rozumiem!
-No leki na atak paniki! Mówiłam, że mi nie pomagają?! Mówiłam!
-Pepper, uspokój się. Pokaż mi to pudełko.
Wyjęła z plecaka lekarstwo. Od razu higienistka przyjrzała się zawartości.
-Wzywam policję.
-Co?! Czemu?!
Coraz bardziej była poddenerwowana.
-Przecież ona te leki dostała w szpitalu. Nie rozumiem.
Stark także się zdezorientował. Nikt nie wiedział jak to było możliwe.
-Dzieciaki, to nie są tabletki na atak paniki. Jeszcze nie jestem taka głupia, żeby pomylić leki z narkotykami.
-Ale… Ale doktorek…
Dziewczyna niczego nie pojmowała. Oboje byli skołowani.
-Na pewno są ze szpitala?
Dopytała dla pewności. Nikt nie chciał zdradzać Yinsena.
-Musiał ktoś je podmienić, bo ten lekarz nigdy by tego nie zrobił. Wierzę w to.
-Wiecie, że powinnam zadzwonić po policję, bo to jest nielegalne. Jednak rozumiem cię, Tony. Widocznie musiało dojść do pomyłki.
Zrezygnowała ze dzwonienia po służby, lecz nastolatka nadal chciała snu. Coraz bardziej zamykały się powieki.
-Hej! Nie zasypiaj!
Nalegała pielęgniarka.
-Niech pani dzwoni po karetkę. Ja postaram się ją utrzymać przytomną.
-No dobrze, bo i tak jej nie pomogę. Nie jestem w stanie.
Wybrała numer, tłumacząc cały przypadek dyspozytorowi.
-Pepper!
Pstryknął palcami przed oczami chorej, a potem postawił ją do pionu.
-Spaceruj po pomieszczeniu.
Powoli chodziła, chociaż równowaga była zaburzona. Bujała się na boki.
-Zadowolony?
Spytała, idąc ciągle w tym samym kierunku.
-Jak najbardziej.
Zaczął iść obok niej, bo bardzo się chwiała.
-Za ile przyjadą?
Zapytał pielęgniarki.
-Za jakieś pół godziny. Do tego czasu musimy ją utrzymać w jak najlepszym stanie.
Odpowiedziała, lecz musiała się dopytać o szczegóły.
-Pepper, ile tego brałaś? Czy wcześniej miałaś jakieś niepokojące objawy?
-Przedwczoraj raz, wczoraj zero, a dziś raz.
Podsumowała ostatnie dni. Nieco była w szoku, gdyż jej matka niczego nie zauważyła. Przyjaciel starał się ją utrzymać przytomną za wszelką cenę.
-Nie spieszą się z tą karetką.
-Widocznie mają sporo wezwań.
-Nic mi nie jest! I niech pani odwoła karetkę!
Z wściekłością zabrała swoje rzeczy i wyszła.
-Dobrze zrobiłeś, skłaniając ją do ćwiczeń. Jednak na dłuższą metę to niewiele pomoże. Gdzie mogła uciec?
-Na dach albo do domu.
Wyjaśnił.
-No to lepiej ją znajdźmy. W takim stanie nie mogła zajść za daleko.
Rudzielec zdołał dotrzeć do szafek, aż zwolnił tempa. Chciała uciec, aby nikt nie zabierał jej do szpitala. Czuła się wypompowana z energii, aż obraz się zamazywał. Osunęła się na ziemię. Od razu ją dostrzegli i podbiegli do niej.
-Pepper, wstawaj.
Pomógł przyjaciółce wstać na nogi.
-Chociaż raz byś współpracowała.
-Mówiłam, że… nic mi… nie jest.
-Zabierzmy ją na zewnątrz. Tam poczekamy na pomoc.
Z pomocą kobiety wyprowadzili dziewczynę przed budynek.
-Jak się czujesz?
Nie odpowiedziała, tracąc z nimi kontakt. Zakręciło jej się w głowie i upadła. Nie widziała nic poza ciemnością.
-Pepper!
W porą ją złapał, żeby nie uderzyła głową o podłogę.
-Cholera! Gdzie ta karetka?!
-Już są.
-Panno Potts, proszę się wyprostować.
-Eee… Tak, tak. Bardzo… przepraszam.
Na słowa nauczyciela zbudziła się. Miała przed sobą kartkę z testem. Próbowała wziąć się za obliczenia, przypominając sobie wszystko z poprzednich korków. Wzięła długopis do ręki i zaczęła pisać.
Po piętnastu minutach, miała dość liczenia. Oddała kartkę, a następnie wróciła na swoje miejsce, drzemiąc. Jednak za długo nie leżała, bo wraz z końcem lekcji odezwał się alarm z bransoletki. Od razu opuściła klasę i weszła na dach. Usiadła, a następnie wyjęła pudełko z tabletkami. Nie czuła, żeby jej pomagały, lecz dla swoich bliskich dalej je stosowała. Połknęła jedną, popijając wodą, aż znowu naszła ją ochota na spanie. Zasnęła na siedząco z przechyloną głową na bok. Chłopak dołączył do niej. Zawsze przerwy spędzał na dachu z przyjaciółmi. Jednak zdziwił się na widok śpiącego rudzielca. Podszedł do niej.
-Pepper?
Lekko szturchnął ją, żeby zbudzić.
-Pepper, co się z tobą dzieje?
-Tony?
Powoli otwierała oczy, dostrzegając znajomą twarz.
-Już koniec przerwy?
Ziewnęła.
-Jeszcze nie… Czy ty nie spałaś w nocy?
Zaśmiał się.
-Spałam, spałam. Po prostu mój mózg się przegrzał.
Lekko się zaśmiała.
-Matma do zło.
-Ja wiem, że ty śpisz na lekcjach, ale i na przerwie? Zawsze pomiędzy lekcjami szalejesz.
-Ja? Szaleję? Od kiedy?
Zdziwiła się na myśli przyjaciela.
-Jakie szaleństwa… masz na myśli?
Mimowolnie oczy się zamykały, lecz starała się utrzymać z nim kontakt. Nie pojmowała zmęczenia, skoro poszła spać o normalnej porze.
-No cóż…
Podrapał się po karku.
-Chodziło mi bardziej o rozmowy. Czasem Rhodey’mu przywalisz. No wiesz.
-A! Faktycznie.
Przypomniała sobie o swoich psotach.
-O takie… szaleństwa… ci chodziło? No dobra. Masz… mnie.
Uśmiechnęła się głupawo, zaś powieki zamykały się i otwierały. Mrugała, żeby nie zasnąć.
-No przecież widzę, że coś jest nie tak. Hej, Pepper. Nie zasypiaj.
Pstryknął jej palcami przed nosem.
-Nie śpię!
Gwałtownie wstała z podłogi, aż lekko się zachwiała.
-Nie będę spać.
-Dobra, Pepper. Idziemy.
Pociągnął ją za rękę.
-Hej! Gdzie mnie prowadzisz?!
-Mów do mnie cały czas.
Zaprowadził gadułę do pielęgniarki szkolnej.
-Pepper jest dzisiaj dziwnie cicha. Może pani ją przebadać? Proszę.
-Ej! Nic mi nie jest! On tylko panikuje.
-Zaraz to sprawdzę.
Była bezsilna, więc została w gabinecie. Pozwoliła się zbadać. Zmierzyła ciśnienie, sprawdziła temperaturę oraz skontrolowała pracę oczu.
-Gałki oczne nie nadążają za palcem. Wygląda na to, że coś masz we krwi. Poza tym, ciśnienie też jest niezbyt dobre. Co brałaś?
-Jak to coś brała?
Geniusz spoglądał naprzemiennie. Raz na Pepper, a potem na kobietę.
-Ja nic nie rozumiem!
-No leki na atak paniki! Mówiłam, że mi nie pomagają?! Mówiłam!
-Pepper, uspokój się. Pokaż mi to pudełko.
Wyjęła z plecaka lekarstwo. Od razu higienistka przyjrzała się zawartości.
-Wzywam policję.
-Co?! Czemu?!
Coraz bardziej była poddenerwowana.
-Przecież ona te leki dostała w szpitalu. Nie rozumiem.
Stark także się zdezorientował. Nikt nie wiedział jak to było możliwe.
-Dzieciaki, to nie są tabletki na atak paniki. Jeszcze nie jestem taka głupia, żeby pomylić leki z narkotykami.
-Ale… Ale doktorek…
Dziewczyna niczego nie pojmowała. Oboje byli skołowani.
-Na pewno są ze szpitala?
Dopytała dla pewności. Nikt nie chciał zdradzać Yinsena.
-Musiał ktoś je podmienić, bo ten lekarz nigdy by tego nie zrobił. Wierzę w to.
-Wiecie, że powinnam zadzwonić po policję, bo to jest nielegalne. Jednak rozumiem cię, Tony. Widocznie musiało dojść do pomyłki.
Zrezygnowała ze dzwonienia po służby, lecz nastolatka nadal chciała snu. Coraz bardziej zamykały się powieki.
-Hej! Nie zasypiaj!
Nalegała pielęgniarka.
-Niech pani dzwoni po karetkę. Ja postaram się ją utrzymać przytomną.
-No dobrze, bo i tak jej nie pomogę. Nie jestem w stanie.
Wybrała numer, tłumacząc cały przypadek dyspozytorowi.
-Pepper!
Pstryknął palcami przed oczami chorej, a potem postawił ją do pionu.
-Spaceruj po pomieszczeniu.
Powoli chodziła, chociaż równowaga była zaburzona. Bujała się na boki.
-Zadowolony?
Spytała, idąc ciągle w tym samym kierunku.
-Jak najbardziej.
Zaczął iść obok niej, bo bardzo się chwiała.
-Za ile przyjadą?
Zapytał pielęgniarki.
-Za jakieś pół godziny. Do tego czasu musimy ją utrzymać w jak najlepszym stanie.
Odpowiedziała, lecz musiała się dopytać o szczegóły.
-Pepper, ile tego brałaś? Czy wcześniej miałaś jakieś niepokojące objawy?
-Przedwczoraj raz, wczoraj zero, a dziś raz.
Podsumowała ostatnie dni. Nieco była w szoku, gdyż jej matka niczego nie zauważyła. Przyjaciel starał się ją utrzymać przytomną za wszelką cenę.
-Nie spieszą się z tą karetką.
-Widocznie mają sporo wezwań.
-Nic mi nie jest! I niech pani odwoła karetkę!
Z wściekłością zabrała swoje rzeczy i wyszła.
-Dobrze zrobiłeś, skłaniając ją do ćwiczeń. Jednak na dłuższą metę to niewiele pomoże. Gdzie mogła uciec?
-Na dach albo do domu.
Wyjaśnił.
-No to lepiej ją znajdźmy. W takim stanie nie mogła zajść za daleko.
Rudzielec zdołał dotrzeć do szafek, aż zwolnił tempa. Chciała uciec, aby nikt nie zabierał jej do szpitala. Czuła się wypompowana z energii, aż obraz się zamazywał. Osunęła się na ziemię. Od razu ją dostrzegli i podbiegli do niej.
-Pepper, wstawaj.
Pomógł przyjaciółce wstać na nogi.
-Chociaż raz byś współpracowała.
-Mówiłam, że… nic mi… nie jest.
-Zabierzmy ją na zewnątrz. Tam poczekamy na pomoc.
Z pomocą kobiety wyprowadzili dziewczynę przed budynek.
-Jak się czujesz?
Nie odpowiedziała, tracąc z nimi kontakt. Zakręciło jej się w głowie i upadła. Nie widziała nic poza ciemnością.
-Pepper!
W porą ją złapał, żeby nie uderzyła głową o podłogę.
-Cholera! Gdzie ta karetka?!
-Już są.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi