Yinsen czekał przed salą, zaś Victoria wzięła się do pracy. Z tabletu wyjęła mini urządzenie o kształcie pinezki, które przyczepiła do jej głowy. Było widać skołowanie u dziewczyny, więc zaczęła powoli tłumaczyć, włączając odpowiednie ustawienia z aplikacji. Miała podgląd na zachowanie mózgu oraz innych organów. Pomogła usiąść na łóżku, gdyż do testu potrzebowała ją w pozycji siedzącej.
-No dobra, Pepper. Odpowiadaj na moje pytania i bez obaw. Będą proste. Chcę ci pomóc, żeby twoje ataki poszły precz. Zaufaj mi, dobrze?
Kiwnęła głową na znak zgody.
-W porządku, więc zaczynamy. Czy wcześniej miałaś ataki paniki?
-Tak?
-Czy miałaś wrażenie, że słyszysz jakieś głosy albo widzisz jakąś postać, która ci się źle kojarzyła?
-Tak.
-Kim była?
Nadal obserwowała uważnie odczyty z każdą odpowiedzią.
-Duch.
Od razu fale skoczyły do góry. Musiała dalej kombinować, choć wiele ryzykowała.
-Dobrze, a teraz zamknij oczy. Przypomnij sobie, kiedy odczuwałaś najsilniejszy strach. Czujesz to, prawda?
-T… Tak.
-Pepper? Hej! Słyszysz mnie?
Maszyna hałasowała wraz z bransoletką. Nie ruszała się, oddychając z trudem. Nie mogła podać leków, aby ogniwo toksyny było widoczne. Ledwo je dostrzegała, więc zwiększyła nadmiar wrażeń u chorej.
-Straciłaś matkę, a potem ojca. Wielokrotnie cierpiałaś, a mimo to, dzielnie znosiłaś ból. Czy nadal go odczuwasz?
-T… Tak. C… Czuję.
Chwyciła się za klatkę piersiową. Nadal utrzymywała się przytomna, lecz z trudem. Była o wiele bladsza niż poprzednio.
-Ten Duch… Kiedy go ostatnio widziałaś? Zranił kogoś?
-T… Tak. D… Dzisiaj chciał… zranić… mamę.
Ciało zadrżało, zaś źródło substancji uaktywniło się. Fale mózgowe wariowały co również tyczyło się serca. Jednak musiała to doprowadzić do końca.
-Pepper, ostatnie pytanie i już będzie koniec. Tylko na nie odpowiedz pełnym zdaniem… Czy ktoś cię nawiedza w koszmarach, mówiąc jakieś groźby? Albo pojawia się przed tobą i nikt inny go nie widzi?
-T… Tylko… Duch. On… chciał… za… bić… moją… ro... dzinę.
Kobieta chwyciła ją mocno za rękę, aby poczuła jej obecność.
-Już nie musisz się bać. On cię nie skrzywdzi. Masz mnie, tatę i swoich przyjaciół. Przy nas jesteś bezpieczna, rozumiesz?
Traciła z nią kontakt. Odpływała.
-Hej! Hej! Już dobrze.
-M… Mamo?
-Jestem tu.
Na moment spojrzała na opiekunkę, aż upadła.
-Pepper!
Na sam krzyk lekarki pojawił się Ho.
-I jak?
-Zwariowane odczyty i spadło do zera. Prawie ją zabiłam, ale ognisko powinno zniknąć.
-No to będzie zabawa.
Spojrzał na monitor. Nie było czasu i od razu podał adrenalinę. Rozpoczął masaż serca.
-Wykończysz mnie, Victorio.
-Przepraszam.
Tyle powiedziała, przeglądając odczyty.
-Jak Pepper? Błagam. Powiedz mi, że jej nie zabiłam.
-Na szczęście wszystko wróciło do normy.
Uspokoił ją, gdyż serce znowu biło. Usiadła obok nastolatki, wykonując skan.
-Będzie zabawnie.
-Co przeoczyłem?
-To będzie jej walka. Pomogę jej. W razie czego wezwę cię.
Wyjaśniła bez zdradzania szczegółów.
-Jeżeli to ma być walka o życie, nie zostawię cię.
-Ho, wezwę cię, jeśli będę potrzebowała pomocy.
Złożyła obietnicę.
-Proszę cię.
-Zgoda, więc pójdę po kawę.
Podziękowała mu i już więcej nie traciła czasu. W szafce odnalazła zapasy krwi. Podłączyła ją, a następnie podpięła chorą do respiratora.
-Teraz będzie się działo. Pepper bądź dzielna.
Dokładnie obmyła ręce, zakładając rękawiczki. Ustawiła cały sprzęt obok łóżka. Podała środek znieczulający w obrębie klatki piersiowej. Wykonała nacięcie.
-Oni mnie zabiją. Już jestem martwa.
Od razu zauważyła naruszoną strukturę organu.
-I tego się obawiałam.
Wstrzyknęła specjalną mieszanką prosto w organ. Puls wariował, lecz spodziewała się tego.
-Dam radę. Dam radę. Nie wołać Ho. Tylko… spokojnie.
Miała wrażenie, że serce wyskoczy z tych wrażeń. Jednak jakoś się trzymała. Założyła szwy, a dożylnie podała lekarstwo. Sytuacja się stabilizowała.
Kiedy miała zamiar odetchnąć z ulgą, ciało wpadło w silne konwulsje.
-Co jest grane?
Bez wpadania w panikę podała kolejny lek. Ciało było spokojne, a odczyty wracały do normy. Dała opatrunek na ranę, bandażując całą klatkę piersiową, która unosiła się z trudem. Zabrała łóżko z chorą na intensywną terapię. Przyjaciel dołączył do niej.
-Udało się?
-Chyba tak. Teraz wystarczy ją monitorować.
-To dobrze.
Oboje odetchnęli z ulgą. Pozbyli się rurki z przełyku, zastępując ją maską tlenową. Wyrzuciła zużyte rękawiczki, zaś przyjaciel podpiął pacjentkę do monitora.
-Już dobrze, Pepper. Byłaś bardzo dzielna.
Pogłaskała ją po czole, roniąc kilka łez.
-Będziesz zdrowa, rozumiesz? Będziesz normalnie żyć.
Przykryła chorą kołdrą, zaś tabletem sprawdziła czy wszystko grało.
-Ogniwo zniknęło.
-Sprawdźmy krew dla pewności.
Kiwnęła głową. Pobrał niewielką ilość, sprawdzając pod mikroskopem.
-Jest czysta.
-Całe… szczęście.
-Dobranoc, Victorio.
Uśmiechnął się do niej, bo przysypiała. Była zmęczona całą akcją. Usiadła na krześle, zamykając oczy. Lekarz także czuł się senny, ale nie mógł zasnąć. Ktoś musiał pilnować Pepper, która leniwie otwierała oczy. Na widok ścian zbierała się do ucieczki. Wstała, odpinając się od elektrod. Ho oprzytomniał, widząc jej zamiary.
-Hej, Pepper. Spokojnie. Wszystko w porządku.
-Chcę… do domu.
Wyjaśniła.
-Wiem, ale najpierw mi powiedz. Jak się czujesz? Boli cię coś?
Gaduła przyjrzała się swojemu ciału. Wskazała na bandaże.
-Tylko tam… Kiedy mogę wrócić… do domu?
-Jak tylko twoja mama odpocznie. Miała ciężki dzień.
Ziewnął.
-Ja też muszę, ale najpierw cię przypilnuję.
-Nie ucieknę. Chcę… iść spać.
-Na pewno? Jak uciekniesz, to twoja mama mnie poszatkuje.
-Daję… słowo.
Położyła rękę na sercu.
-Nie chcę… być… kłopotliwa.
-Dobrze się czujesz?
-Trochę źle…, ale… wyśpię się… i będzie dobrze.
Uśmiechnęła się do niego.
-Jeśli coś cię boli, to mów. Czujesz się słabo? Wiesz, że chcę pomóc.
-Słabo… na pewno. Dużo… się działo… ostatnio.
Nie potrafiła dłużej utrzymać się przytomna i opadła na łóżko. Lekarz był zaniepokojony. Na szczęście tylko zasnęła. Ułożył ją na łóżku i przykrył, podpinając ponownie do kabli i dając na twarz maskę tlenową. Sam czuł potrzebę odpoczynku. Poszedł do pokoju lekarskiego. Od razu położył się i zasnął.
Tydzień później, Pepper otrzymała wypis, powracając do obowiązków szkolnych. Szwy zostały zdjęte, a rany zagoiły się. Jednak już nie była taka jak kiedyś. Ostatnie wydarzenia dały jej do zrozumienia, iż chwila spokoju długo nie potrwa. Z uśmiechem poszła do szkoły. Przywitała się z przyjaciółmi i skupiła na lekcji. Starała się normalne żyć. Tak jak każda nastolatka.
KONIEC
~~~~~~~~*****~~~~~~~~
I tak się kończy opowiadanie na podstawie elementów z gry RolePlay. Mam nadzieję, że się ono podobało, a tymczasem robimy krótką przerwę od opowiadań i pora na bajeczki.
-No dobra, Pepper. Odpowiadaj na moje pytania i bez obaw. Będą proste. Chcę ci pomóc, żeby twoje ataki poszły precz. Zaufaj mi, dobrze?
Kiwnęła głową na znak zgody.
-W porządku, więc zaczynamy. Czy wcześniej miałaś ataki paniki?
-Tak?
-Czy miałaś wrażenie, że słyszysz jakieś głosy albo widzisz jakąś postać, która ci się źle kojarzyła?
-Tak.
-Kim była?
Nadal obserwowała uważnie odczyty z każdą odpowiedzią.
-Duch.
Od razu fale skoczyły do góry. Musiała dalej kombinować, choć wiele ryzykowała.
-Dobrze, a teraz zamknij oczy. Przypomnij sobie, kiedy odczuwałaś najsilniejszy strach. Czujesz to, prawda?
-T… Tak.
-Pepper? Hej! Słyszysz mnie?
Maszyna hałasowała wraz z bransoletką. Nie ruszała się, oddychając z trudem. Nie mogła podać leków, aby ogniwo toksyny było widoczne. Ledwo je dostrzegała, więc zwiększyła nadmiar wrażeń u chorej.
-Straciłaś matkę, a potem ojca. Wielokrotnie cierpiałaś, a mimo to, dzielnie znosiłaś ból. Czy nadal go odczuwasz?
-T… Tak. C… Czuję.
Chwyciła się za klatkę piersiową. Nadal utrzymywała się przytomna, lecz z trudem. Była o wiele bladsza niż poprzednio.
-Ten Duch… Kiedy go ostatnio widziałaś? Zranił kogoś?
-T… Tak. D… Dzisiaj chciał… zranić… mamę.
Ciało zadrżało, zaś źródło substancji uaktywniło się. Fale mózgowe wariowały co również tyczyło się serca. Jednak musiała to doprowadzić do końca.
-Pepper, ostatnie pytanie i już będzie koniec. Tylko na nie odpowiedz pełnym zdaniem… Czy ktoś cię nawiedza w koszmarach, mówiąc jakieś groźby? Albo pojawia się przed tobą i nikt inny go nie widzi?
-T… Tylko… Duch. On… chciał… za… bić… moją… ro... dzinę.
Kobieta chwyciła ją mocno za rękę, aby poczuła jej obecność.
-Już nie musisz się bać. On cię nie skrzywdzi. Masz mnie, tatę i swoich przyjaciół. Przy nas jesteś bezpieczna, rozumiesz?
Traciła z nią kontakt. Odpływała.
-Hej! Hej! Już dobrze.
-M… Mamo?
-Jestem tu.
Na moment spojrzała na opiekunkę, aż upadła.
-Pepper!
Na sam krzyk lekarki pojawił się Ho.
-I jak?
-Zwariowane odczyty i spadło do zera. Prawie ją zabiłam, ale ognisko powinno zniknąć.
-No to będzie zabawa.
Spojrzał na monitor. Nie było czasu i od razu podał adrenalinę. Rozpoczął masaż serca.
-Wykończysz mnie, Victorio.
-Przepraszam.
Tyle powiedziała, przeglądając odczyty.
-Jak Pepper? Błagam. Powiedz mi, że jej nie zabiłam.
-Na szczęście wszystko wróciło do normy.
Uspokoił ją, gdyż serce znowu biło. Usiadła obok nastolatki, wykonując skan.
-Będzie zabawnie.
-Co przeoczyłem?
-To będzie jej walka. Pomogę jej. W razie czego wezwę cię.
Wyjaśniła bez zdradzania szczegółów.
-Jeżeli to ma być walka o życie, nie zostawię cię.
-Ho, wezwę cię, jeśli będę potrzebowała pomocy.
Złożyła obietnicę.
-Proszę cię.
-Zgoda, więc pójdę po kawę.
Podziękowała mu i już więcej nie traciła czasu. W szafce odnalazła zapasy krwi. Podłączyła ją, a następnie podpięła chorą do respiratora.
-Teraz będzie się działo. Pepper bądź dzielna.
Dokładnie obmyła ręce, zakładając rękawiczki. Ustawiła cały sprzęt obok łóżka. Podała środek znieczulający w obrębie klatki piersiowej. Wykonała nacięcie.
-Oni mnie zabiją. Już jestem martwa.
Od razu zauważyła naruszoną strukturę organu.
-I tego się obawiałam.
Wstrzyknęła specjalną mieszanką prosto w organ. Puls wariował, lecz spodziewała się tego.
-Dam radę. Dam radę. Nie wołać Ho. Tylko… spokojnie.
Miała wrażenie, że serce wyskoczy z tych wrażeń. Jednak jakoś się trzymała. Założyła szwy, a dożylnie podała lekarstwo. Sytuacja się stabilizowała.
Kiedy miała zamiar odetchnąć z ulgą, ciało wpadło w silne konwulsje.
-Co jest grane?
Bez wpadania w panikę podała kolejny lek. Ciało było spokojne, a odczyty wracały do normy. Dała opatrunek na ranę, bandażując całą klatkę piersiową, która unosiła się z trudem. Zabrała łóżko z chorą na intensywną terapię. Przyjaciel dołączył do niej.
-Udało się?
-Chyba tak. Teraz wystarczy ją monitorować.
-To dobrze.
Oboje odetchnęli z ulgą. Pozbyli się rurki z przełyku, zastępując ją maską tlenową. Wyrzuciła zużyte rękawiczki, zaś przyjaciel podpiął pacjentkę do monitora.
-Już dobrze, Pepper. Byłaś bardzo dzielna.
Pogłaskała ją po czole, roniąc kilka łez.
-Będziesz zdrowa, rozumiesz? Będziesz normalnie żyć.
Przykryła chorą kołdrą, zaś tabletem sprawdziła czy wszystko grało.
-Ogniwo zniknęło.
-Sprawdźmy krew dla pewności.
Kiwnęła głową. Pobrał niewielką ilość, sprawdzając pod mikroskopem.
-Jest czysta.
-Całe… szczęście.
-Dobranoc, Victorio.
Uśmiechnął się do niej, bo przysypiała. Była zmęczona całą akcją. Usiadła na krześle, zamykając oczy. Lekarz także czuł się senny, ale nie mógł zasnąć. Ktoś musiał pilnować Pepper, która leniwie otwierała oczy. Na widok ścian zbierała się do ucieczki. Wstała, odpinając się od elektrod. Ho oprzytomniał, widząc jej zamiary.
-Hej, Pepper. Spokojnie. Wszystko w porządku.
-Chcę… do domu.
Wyjaśniła.
-Wiem, ale najpierw mi powiedz. Jak się czujesz? Boli cię coś?
Gaduła przyjrzała się swojemu ciału. Wskazała na bandaże.
-Tylko tam… Kiedy mogę wrócić… do domu?
-Jak tylko twoja mama odpocznie. Miała ciężki dzień.
Ziewnął.
-Ja też muszę, ale najpierw cię przypilnuję.
-Nie ucieknę. Chcę… iść spać.
-Na pewno? Jak uciekniesz, to twoja mama mnie poszatkuje.
-Daję… słowo.
Położyła rękę na sercu.
-Nie chcę… być… kłopotliwa.
-Dobrze się czujesz?
-Trochę źle…, ale… wyśpię się… i będzie dobrze.
Uśmiechnęła się do niego.
-Jeśli coś cię boli, to mów. Czujesz się słabo? Wiesz, że chcę pomóc.
-Słabo… na pewno. Dużo… się działo… ostatnio.
Nie potrafiła dłużej utrzymać się przytomna i opadła na łóżko. Lekarz był zaniepokojony. Na szczęście tylko zasnęła. Ułożył ją na łóżku i przykrył, podpinając ponownie do kabli i dając na twarz maskę tlenową. Sam czuł potrzebę odpoczynku. Poszedł do pokoju lekarskiego. Od razu położył się i zasnął.
Tydzień później, Pepper otrzymała wypis, powracając do obowiązków szkolnych. Szwy zostały zdjęte, a rany zagoiły się. Jednak już nie była taka jak kiedyś. Ostatnie wydarzenia dały jej do zrozumienia, iż chwila spokoju długo nie potrwa. Z uśmiechem poszła do szkoły. Przywitała się z przyjaciółmi i skupiła na lekcji. Starała się normalne żyć. Tak jak każda nastolatka.
KONIEC
~~~~~~~~*****~~~~~~~~
I tak się kończy opowiadanie na podstawie elementów z gry RolePlay. Mam nadzieję, że się ono podobało, a tymczasem robimy krótką przerwę od opowiadań i pora na bajeczki.