Blaszane Walentynki, czyli kto kochać zabroni?



Ach! Walentynki. Dzień zakochanych. W Akademii Jutra już trwały organizacje balu walentynkowego dla zakochanych. Biedny Rhodey nie miał pary, co również tyczyło się Whitney. Pepper marzyła, by Tony zaprosił ją na zabawę. Właśnie przeglądała wszystkie możliwe strony, skąd mogła otrzymać jakąś wiadomość. Nawet telefon milczał.

Pepper: A może zapomniał?

Pomyślała, choć znała życie geniusza. Był Iron Manem i codziennie rozprawiał się z groźnymi przestępcami. Jednak tym razem od rana przesiadywał w zbrojowni. Nikt nie miał bladego pojęcia, jak bardzo geniuszowi odbiło. Taa… To chyba nie jest normalne gadać do komputera, a dokładnie do zbroi. Stała, jakby była żywa i była blisko niego. Za blisko.

<<Nad czym tak myślisz, Tony?>>

Tony: Za kilka dni Walentynki, a ja nawet boję się zaprosić Pepper. Ech! Mniejszy stres mam przy walce, niż przy zwykłej rozmowie. Nie mówię o Robercie, bo to przesłuchanie. Ach! Przydałaby się przyjacielska rada.

<<Dziewczyny powinny czuć się kochane. Według moich obliczeń, szansa na porażkę wyniesie 0,001%, jeśli chłopak zadowoli ukochaną>>

Tony: Niby jak?

<<Najlepszym rozwiązaniem jest nauka tańca>>

Tony: Osz kurde! Tylko nie to.

<<Walczyłeś z tyloma wrogami, którzy mogli cię zabić, a nigdy nie tańczyłeś?>>

Tony: Gdyby Rhodey nie romansował z historią, może pomógłby w tym. No i jeszcze pani Rhodes nadal jest w pracy.

<<Mogę ci pomóc>>

Tony: Ty?

<<Zaufaj mi>>

Tony: W tamtym tygodniu prawie mnie zabiłaś.

<<Byłam zepsuta>>

Tony: Ech! No dobra. Co mi szkodzi?

Włączył muzykę odpowiednią do tańca towarzyskiego. Nie miał odwagi, by zrobić pierwsze kroki.
Tymczasem Pepper wzięła się w garść i wybrała numer do chłopaka.

Pepper: No dalej. Odbierz to, pacanie.

Numer, do którego próbujesz zadzwonić jest nieosiągalny.

Pepper: Co kurwa?! Ej! To nie jest śmieszne.
Virgil: CÓRCIU, WSZYSTKO GRA? POTRZEBUJESZ CZEGOŚ?
Pepper: TO NIC. JEST OKEJ. Aaa! Kogo ja oszukuję? Ten rok to jakaś tragedia.

Rzuciła telefonem o ścianę i miotała każdym przedmiotem, jaki miała pod ręką. Książki, zeszyty, plecak, czy zwykłe pluszaki, kosz na śmieci, a ostatnia rzecz, jaka zmieniła swoje położenie, była piłka do koszykówki. Ojciec uznał, że to okres dojrzewania i przejdzie jej. Taa… Akurat.

Pepper: Ach! Mam dość! Niech do mnie… zadzwoni?

W końcu, zdarzył się dla niej cud. Usłyszała swój radosny dzwonek Hollywood Undead: Everywhere I go.

Pepper: Nareszcie, mój kotku.

Złość zniknęła. Tylko na chwilę. Na chwilę? O nie! Nie tym razem. Kiedy zobaczyła, że na wyświetlaczu wyświetla się inna nazwa kontaktu, niż miała być, wpadła w furię. Jednak ukryła ją. Odebrała.

Pepper: Cześć, Rhodey. Nie wiesz, gdzie jest Tony? Nie mogę do niego się dodzwonić, wiesz?
Rhodey: Spokojnie. Zaraz zobaczę.
Pepper: To po cholerę dzwonisz?! Czego chcesz?!
Rhodey: Ej! No ochłoń trochę. Ugryzło cię coś? Dzwonię, by się zapytać, czy masz już parę na bal?
Pepper: Dlatego dzwoniłam do tego gamonia! Znajdź go! Natychmiast!
Rhodey: Dobra, dobra. Wyluzuj. Albo jest na misji lub siedzi w zbrojowni.
Pepper: Wszystko z nim dobrze? Po tej akcji ze zbroją, co chciała nas pozabijać, to wyszło niezbyt ciekawie, a martwię się.
Rhodey: Wiem. Ja też się martwię. W sumie, to powinienem do niego zajrzeć. Gdyby z kimś walczył, wiedziałbym.
Pepper: No raczej. Dobra. Zadzwoń, kiedy dorwiesz tego idiotę.

No i zakończyli rozmowę. Rudzielec wyszedł z pokoju i poszedł napić się wody. Mężczyzna nadal nie wtrącał się do jej zachowania. Dopiero, jak dostrzegł w jej ręce scyzoryk, zaniepokoił się.

Virgil: Córciu, nie potrzebujesz tego.
Pepper: Ale tatku. Ja chcę tylko wyciąć serduszko.
Virgil: Z papieru?
Pepper: Oczywiście. Przecież nie zabiję się z takiego głupiego powodu, jak debilizm mojego chłopaka.
Virgil: Hmm… Chłopak. Wiesz, co o tym myślę, prawda?
Pepper: Szkoła urządza bal z okazji Walentynek i chciałam go jedynie zaprosić. Do tego może coś mu wręczę.
Virgil: No dobrze, ale żadnego seksu.
Pepper: Tato!
Virgil: Ta dzisiejsza młodzież. Nie wiadomo, czego się po was można spodziewać.
Pepper: Och! Jesteś taki nieufny. Przestań tak dramatyzować. Będzie dobrze i przysięgam. Zero seksu, używek i innych rzeczy zakazanych.
Virgil: A czemu scyzorykiem chcesz wycinać serce z papieru?
Pepper: Eee… Zgubiłam nożyczki.

Uśmiechnęła się głupawo, a on jedynie kiwnął głową. Po wypiciu jednej szklanki, wróciła do swojego kącika, który powinien zwać się burdelem przez nieporządek.

Pepper: Chyba trzeba to ogarnąć.

Pomyślała i od razu zabrała się za porządkowanie chaosu w swoim kąciku. Tony do tej pory nie załapał podstawowych kroków. Co chwilę padał na podłogę, co już miała spore warstwy kurzu. Oj! Dawno nie sprzątał w laboratorium.

<<Tony, nie poddawaj się. Ostatni raz>>

Tony; No dobra.

Wstał na równe nogi, robiąc pierwsze ruchy stopami. Wyobrażał sobie, że zbroja jest Pepper. Próbował poczuć tę sytuację. Powoli stąpał, cofając się do tyłu, aż poprosił komputer o piruet. Wykonała polecenie, choć długo nie ustała i z wielkim hukiem upadła. Rhodey niezapowiedzianie się wprosił z obawą o przyjaciela, czy nie zrobił sobie krzywdy. To, co widział, dało mu do myślenia. Oczy prawie mu wypadły ze zdziwienia i przerażenia. Geniusz leżał pod kawałkami żelastwa, co zaliczało się do bardzo, ale to bardzo dwuznacznej sytuacji.

Tony: Rhodey, to nie tak, jak myślisz.
Rhodey: O Boże!
Tony: Rhodey, ja nie…
Rhodey: Zdradzasz Pepper? Jak długo?
Tony: Nie. To nic nie znaczy. Ja jedynie uczę się tańczyć.
Rhodey: Najgłupsza wymówka, jaką słyszę.
Tony: Mówię prawdę.

<<Potwierdzam>>

Tony: Okej. Powiem ci, co jest grane.
Rhodey: Słucham.

Zdradził swe zamiary, na co kumpel parsknął śmiechem, lecz poźniej zrozumiał, że chciał dobrze.

Tony: Pomożesz mi?
Rhodey: Pewnie. Mogłeś do mnie przyjść od razu.

I w ten sposób przyjaciel wyciągnął do niego pomocną dłoń. Pokazał mu, jak zapamiętać najprostszy układ taneczny, by za szybko nie stracić równowagi. Nastolatek o dziwo załapał schemat mimo wielu upadków na tyłek.
Gdy minęła godzina, zrobili przerwę. Odezwało się przypomnienie, więc musiał naładować implant. Od razu usiadł na kanapie, podpinając się do urządzenia.

Rhodey: Zadzwoń do niej. Naprawdę chce z tobą porozmawiać.
Tony: Masz rację. Powinienem.
Rhodey: Gdybyś potrzebował pomocy, będę w pokoju.
Tony: Spoko.

Tony lekko się uśmiechnął, aż wyciągnął komórkę w celu zadzwonienia do gaduły. Wytrzeszczył oczy na widok ilości nieodebranych połączeń, a do tego wiele wiadomości. Gdyby jeszcze jego druh został kilka minut dłużej, pewnie rzuciłby jakiś głupi tekst. Jednak minął go ten zaszczyt.

Tony: Oj! Pepper, ty moja sadystko.

Przeczytał całą wiadomość, która wyrażała furię za nieodebrane połączenia, ignorowanie jej gadania, czy po prostu wypisywanie wszystkich epitetów, jakimi określa Whitney, bo była zazdrosna, że pewnie ją zaprosił, a ją nie.

Tony: Za bardzo panikuje.

Stwierdził, dzwoniąc do ukochanego rudzielca.

Tony: Proszę cię, kochana. Nie gniewaj się i odbierz.

Czekał, aż odbierze. Minęła zaledwie minuta, a on nadal oczekiwał na usłyszenie jej słodkiego głosiku.

Tony: Pep, proszę. Odbierz. Mam ci coś ważnego do powiedzenia.
Pepper: Halo?
Tony: Pep, nareszcie.

Odczuł ulgę, bo odebrała i nie gadał z nikim innym, jak nie z Pepper Potts.

Pepper: Po co dzwonisz? Wiesz, która godzina? Och! Powinnam iść spać.
Tony: Jest trzynasta w południe.
Pepper: Ech! Teraz źle, że chcę iść w kimę, kiedy mi się podoba? Nie wytrzymam z tobą.
Tony: Pep, uspokój się. Dzwonię, bo…
Pepper: Tak, Tony?
Tony: Czy pójdziesz ze mną… No, czy chcesz, żebym… Kurde! Nie wiem, jak to powiedzieć.
Pepper: Spokojnie. Mamy czas. A tak w ogóle, co robiłeś cały dzień, że łaskawie dopiero teraz dzwonisz? Chociaż pewnie Rhodey ci powiedział, żebyś to zrobił, bo byś sam tego chciał, co? No powiedz.
Tony: Mów wolniej.  Proszę cię. Ledwo zrozumiałem, co powiedziałaś na początku.
Pepper: Wybacz, ale trochę nerwowa jestem, bo wkurzyłeś mnie.
Tony: Niby czym?
Pepper: Bo nie chcesz ze mną rozmawiać!
Tony: Posłuchaj mnie. Byłem… Byłem zajęty.
Pepper: No tak. Ty jesteś wiecznie zajęty.
Tony: Mówię poważnie.

<<Ładowanie ukończono>>

Tony: Dzięki.
Pepper: Co to było?

Odłączył się od ładowarki, gdyż zbroja powiedziała mu o zakończeniu procesu dostarczania energii do implantu.

Pepper: Tony?
Tony: To nic. Ładowałem implant.
Pepper: Ale ten głos. Skądś go znam. Gdzie ty poleciałeś? Jakaś misja? Co jest grane?
Tony: Mówię, że musiałem się naładować i tyle, a to był jedynie komunikat.
Pepper: Nigdy nic nie mówiło.
Tony: Zmieniłem to.
Pepper: No dobra. Przejdź do rzeczy.
Tony: Jesteś wolna w ten wtorek?
Pepper: Jak zawsze, gdy nie muszę robić zadań do szkoły, czy włamywać się do bazy danych FBI.
Tony: Więc może chciałabyś…
Pepper: Czekaj, czekaj. Ty chcesz mnie zaprosić na bal?
Tony: Eee… No tak. To źle?
Pepper: Nie, nie! Myślałam, że masz już kogoś.
Tony: Chciałem iść tylko z tobą.
Pepper: O! To miłe, Tony. Dziękuję.
Tony: Czyli możemy…
Pepper: Pewnie, więc widzimy się jutro i lepiej, żeby Iron Man nie był potrzebny.
Tony: Do zobaczenia.

Zakończył rozmowę, powracając do poprzedniego zajęcia. Taniec miał opanowany. Co jeszcze?

Tony: Coś jeszcze muszę zrobić. Zatańczyć to za mało.

<<Prezent>>

Tony: Prezent?

<<Tak. Jakiś mały podarunek z okazji Walentynek>>

Tony: Racja. Do roboty.

Większość czasu przesiedział z głową, szukającą inspiracji do dobrego upominku dla dziewczyny. Pozostały dzień, a raczej już noc, co szybko nadeszła, zostawił na tworzenie prezentu. Nawet nie zauważył, kiedy zasnął.
Następnego dnia, uczniowie nie mieli lekcji, a gdyby nawet je mieli, nikt nie przyszedłby na nie przez imprezę walentynkową. Dobra. Przejdźmy do rzeczy. Cała zabawa rozpoczęła się o osiemnastej. Pomijając gadanie nauczyciela, nastolatkowie zaczęli szaleć dziesięć minut później. Wszyscy ubrali się na biało czerwono, a raczej większość ubrań miała barwę czerwieni. Tony zatańczył z Pep przepiękny taniec, a Rhodey wszystko nagrywał.

Tony: I jak?
Pepper: Może być.
Tony: To nie wszystko.

Podaje jej pudełeczko.

Pepper: Czy to jest…
Tony: Otwórz.

Znalazła w nim naszyjnik. Chłopak zawiesił jej na szyi.

Pepper: Tony, dziękuję.
Tony: Dla ciebie wszystko.


Pocałował ją, aż ta spaliła lekkiego rumieńca. Odwzajemniła pocałunek, pogłębiając swój tak długo, aż zabrakło im tlenu.

KONIEC.

--***--

Oni żyją. Heh! Chodziło, że bardzo spodobał im się pocałunek. Wszystko jest okej. Zero dramy, więc mam nadzieję, że się podoba.

4 komentarze:

  1. Hej! Niesamowite jest wrócić do Iron Mana po tylu latach i przeczytać Twoje wspaniałe opowiadania!
    ~Pepper

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej. Miło to słyszeć. Gdybyś chciała poczytać inne, których nie opublikowałam, zapraszam na priv :) Niewiarygodne, że ktoś po tylu latach znalazł tego bloga

      Usuń
    2. Bardzo chętnie! Wzięło mnie na wspominki 🙈 minęło tyle lat a IMAA jest dalej tak samo super!
      ~Pepper

      Usuń
    3. Zapraszam do siebie po tylu latach. https://imaa-oneshoty.blogspot.com/

      Usuń

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X