Agentka Hill: Mamy dwie godziny, by odbić więźniów Mandaryna oraz naszych agentów. Gdy wylądujemy na miejscu, musimy przede wszystkim zapewnić bezpieczeństwo rannym, a wojsko nam pomoże walczyć z armią przeciwnika
Rhodey: Idę tam z wami
Agentka Hill: Wystarczy, że poczekasz w bazie powietrznej
Rhodey: Nie! Ktoś musi być, kto go uspokoi. Na pewno będzie w szoku
Agentka Hill: Twój ojciec też tam będzie
Rhodey: Wiem, dlatego nic mi się nie stanie
Agentka Hill: Obyś się nie mylił... No dobra, to miejcie na niego oko
Zgodzili się, a on się cieszył, bo w końcu zobaczy się z Tony'm, którego stan ciągle się pogarszał. Agentka zdołała znieść ból przez oparzenia, lecz on nie potrafił oddychać.
Agentka Romanoff: Zatrzymaj się na chwilę... Tony, słyszysz mnie?
Tony: Tak
Agentka Romanoff: Bardzo źle się czujesz?
Tony: Trochę... ale... dam... radę
Agent Barton: Jest wycieńczony, Natasho... Widzisz, że prawie nic nie jadł, a jeszcze znosił te tortury
Agentka Romanoff: Spróbuj wytrzymać, dobrze?
Kiwnął głową i znowu ruszyli w stronę wyjścia. Byli coraz bliżej. Straży nigdzie nie było, co wyjaśniało jedynie jedno. Mandaryn miał kłopoty. Chłopak nadal z trudem oddychał, a czas mu się kończył.
Dwie godziny później, FBI, SHIELD oraz wojsko otoczyło dom Khana, rozpraszając wszystkie jednostki po całej posesji. Kilku z nich przedarło się przez główne wejście.
Nagle zostali zaatakowani przez Tong, choć większość strzegła swego pana przed Pepper. Dziewczyna z chęcią zemsty chciała wymierzyć własną sprawiedliwość. Jednak wahała się, czy strzelić.
Gene: Wydaje ci się, że uratowałaś Starka? Moi ludzie wkrótce go dobiją, a wtedy ty będziesz obarczona jego śmiercią
Pepper: Prędzej wpakuję ci kulkę w łeb! Za to, co zrobiłeś moim rodzicom! Odebrałeś ich!
Gene: Oj! I nadal masz z tym problem? Pogódź się z tym, chociaż mogę pomóc tobie spotkać się z nimi. Co ty na to?
Pepper: Zamilcz!
Załadowała pistolet, celując w sprawcę morderstwa rodziny. Kiedy ona chciała skończyć z nim, agenci zdołali wydostać rannego na zewnątrz. Pierwsze, co zobaczył, to mnóstwo ludzi w mundurach, aż dopatrzył się znajomej twarzy. Rhodey zauważył przyjaciela, więc rzucił mu się na szyję.
Rhodey: Tony, to ty! Boże! Co ci się stało?
Tony: Rhodey... Dobrze... cię... widzieć
Przytulił go, a z oczu wypłynęły łzy. Nie wierzył, że skończył się ten koszmar.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi