Tony, Rhodey i Pepper wybrali się w góry. Na wypadek
spotkania Mandaryna mieli przy sobie plecaki ze zbrojami. Według danych o
aktywności pierścieni Makluan, polecieli, aż do Himalajów. Pogoda im nie
dopisywała. Ciągle wiał wiatr, a kontakt przez urządzenia komunikacyjne był
zakłócony. Nie mogli z nikim porozmawiać. Byli zdani tylko i wyłącznie na
siebie.
Kiedy byli już wysoko, zrobili sobie krótki czas na
odpoczynek.
Tony: Jesteśmy blisko. Czuję to. Muszę go odnaleźć. Po
prostu muszę.
Rhodey: Wiemy, że ci zależy na ojcu, ale może Gene kłamał.
Może tak naprawdę powiedział jedynie po to, żeby ci namieszać w głowie.
Pepper: Rhodey ma rację. No, bo zauważ. Prawie z nim
wygrałeś i tak nagle ci powiedział coś, co chciałbyś usłyszeć. Chcesz wierzyć,
że nie zginął, a pewnie…
Tony: Wiem, co masz na myśli, ale muszę spróbować. Jeśli
chcecie, możecie wracać. Dopóki go nie odnajdę, nie wrócę. Nie poddam się.
Rhodey: Trzeba oszczędzać siły, bo im wyżej, tym gorzej z
oddychaniem. Dobrze wiesz, jak może być w twoim przypadku.
Tony: Tak. Pamiętam o implancie.
Rhodey: Okej. Idziemy powoli i spokojnie.
Kiwnęli głową na znak zrozumienia jego słów. Ostrożnie
kroczyli po skale. Tony trzymał za haki, zaś reszta chwytała się za linę. I tak
szli pod górkę. Aura nadal nie pozwalała na kontakt ze światem, zaś Khan
walczył ze strażnikiem. W każdej chwili mogła wytworzyć się lawina. Jednak on
nie przejmował się tym i swoją mocą pokonał obrońcę szóstego pierścienia.
Gene: Udało się. Teraz pozostało zdobyć resztę.
Howard: A nie wolisz odpuścić sobie? Nie wiesz, co się
stanie, gdy połączysz je wszystkie. Może…
Gene: Zamilcz, starcze! Przez ciebie zaraz się rozmyślę i
cię tu porzucę. Może powinienem wziąć twojego syna, bo ty nie pomagasz!
Wściekł się, aż uderzył swoją mocą w kolumny świątyni.
Drżenia doszły na cały obszar pasma górskiego.
Howard: Przestań, bo obaj zginiemy!
Gene: Tak myślisz? Ja nie umrę. Nie przed spełnieniem
przeznaczenia.
Mandaryn zniknął, zabierając ze sobą więźnia. Tymczasem
przyjaciele nadal mierzyli się z utrudnieniami. Uważnie patrzyli, czy nie
wchodzą na liche kamienie. Na złość odezwało się przypomnienie. Tony był
wściekły, lecz ból zakrył złe emocje. Zatrzymał się, próbując złapać oddech.
Rhodey: Tony?
Pepper: Ej! Co tam się dzieje?
Rhodey: Powinniśmy wrócić.
Tony: Nie… Nie… możemy. On… tam jest. Ach!
Pepper, Rhodey: NIE!
I runął w dół. Dziewczyna próbowała go chwycić, lecz on
spadł. Mgła utrudniała widoczność. Oboje byli przerażeni.
Pepper: Rhodey?
Rhodey: Schodzimy… Powoli.
Pepper: A on?
Rhodey: Zaraz. Powoli, Pepper... Powoli.
Małymi krokami stąpali, schodząc niżej. Przyjaciel pomógł
jej zejść bezpiecznie. Po kilku minutach, rozpoczęli poszukiwania geniusza. Nie
mogli krzyczeć, dlatego musieli znaleźć inny sposób na zawołanie go. Zeszli
jeszcze niżej, rozglądając się wokół.
Pepper: Widzisz go?
Rhodey: Szukam.
Pepper: Boże! Oby nic mu się nie stało.
Nagle zauważyli za swoimi plecami lawinę. Tak. Mandaryn
spowodował katastrofę. Nawet lina nie pomogła i zostali przykryci grubą warstwą
śniegu oraz wyrzuceni gdzieś w głąb góry.
Kiedy przyroda powodowała niszczenie wszystkiego na swojej
drodze, zostało ewakuowane najbliższe miasteczko. Ludzie uciekali, zabierając
najważniejszy asortyment. Nie zostawiali nikogo. Zabierali również swoje zwierzęta.
Stacja ratownicza od razu otrzymała alarm, by działać. W centrali uzbrajali się
dr Yinsen i dr Bernes.
Dr Bernes: Dlaczego akurat tutaj mam odbyć następną część
szkolenia?
Dr Yinsen: Muszę zobaczyć, jak działasz przy takiej
sytuacji. Jest bardzo niebezpiecznie i naszym zadaniem jest pomóc tym, którzy
zostali w górach. Podobno jakaś trójka nastolatków była w obszarze lawiny.
Dr Bernes: Myślisz o tym samym, co ja?
Dr Yinsen: Powiedzmy, choć dowiemy się, jak będziemy na
miejscu. Pakuj sprzęt i jedziemy.
Wzięli skuter oraz duży plecak z akcesoriami medycznymi, aż
mogli ruszyć w drogę. Pozostała część ratowników zajmowała się ofiarami w
wiosce, współpracując ze służbami, które ewakuowały ludność z dala od
zagrożenia. Lekarze przejechali przez ogromne zaspy, kierując się drogą, żeby
pomóc.
Gdy znaleźli się na miejscu, skąd system wyłapał oznaki
życia, zaczęli kopać łopatami.
Dr Bernes: Skąd wiesz, że w tym miejscu?
Dr Yinsen: Tu były ostatnie ślady ich aktywności. Trzeba
spróbować.
Dr Bernes: Czekaj… Widzisz to?
Dr Yinsen: Co?
Dr Bernes: No patrz!
Wskazała na miejsce, gdzie świeciło się coś na niebiesko.
Znali ten kolor.
Dr Yinsen: Niemożliwe.
Dr Bernes: A jednak. To musi być Tony, Rhodey i Pepper.
Chodźmy tam.
Dr Yinsen: Jesteś pewna? Może te światło jest z czegoś
innego.
Dr Bernes: Nie dowiemy się, jeśli tego nie sprawdzimy.
Dr Yinsen: Racja. Okej. Ruszajmy.
Przypuszczenia potwierdziły się. Przekopali się do jednego
ciało i był nim Tony Stark. Blady, zmarznięty, a do tego z wyczerpanym
implantem. Ho bez dłuższego namysłu, przeniósł chłopaka na nosze i przykrył
folią izotermiczną.
Dr Yinsen: Jest nieprzytomny i to z winy implantu. Tylko,
gdzie jest reszta?
Dr Bernes: Od niego się nie dowiemy. Co robimy?
Dr Yinsen: Zabiorę go, a ty poszukasz reszty. Może być?
Dr Bernes: Tak, ale…
Dr Yinsen: Co?
Dr Bernes: Myślisz, że sobie poradzę?
Dr Yinsen: Sama zobaczysz.
Rozdzielili się. Victoria na własną rękę szukała
pozostałych. Ponad kwadrans przeszukiwała najbardziej możliwy obszar, gdzie
mogli zostać zasypani. Co chwilę brała się za kopanie, lecz nie odnajdywała
nic. Chyba, że kamienie. Nie zamierzała się poddać, więc szukała dalej.
Kiedy minęło pół godziny, znalazła obie osoby. Zrobiła to,
co wcześniej Ho. Wyjęła ciała, okrywając folią życia.
Dr Bernes: Okej. Nie jest źle. Teraz wystarczy zabrać ich do
bazy.
Wezwała przez krótkofalówkę zespół, co znajdował się najbliżej
w jej otoczeniu. Szybko zabrali poszkodowanych, a ona mogła wrócić do swego
mentora. Na szczęście ratownicy mogli skończyć ewakuację, gdyż miasteczko stało
opustoszałe. Kolejnym fartem było brak ofiar. No może bez patrzenia na tych,
znalezionych w górach. Dołączyła do niego i chciała mu powiedzieć wszystko,
lecz on przerwał jej.
Dr Yinsen: Nie musisz nic mówić. Wiem o wszystkim.
Dowiedziałem się od reszty ekipy. Znaleźliśmy ich w ostatniej chwili.
Dr Bernes: Ważne, że żyją. Jak się czują?
Dr Yinsen: Cała trójka utrzymuje się nieprzytomna. Zostali
dodatkowo przykryci kocem, bo muszą odzyskać ciepło, ale…
Dr Bernes: Wiedziałam. Coś zepsułam?
Dr Yinsen: Nie. Nic takiego nie miałem na myśli. Tony
potrzebował ładowania, ale jest już stabilny.
Dr Bernes: Himalaje. Co im odbiło?
Dr Yinsen: Powiedzą nam sami.
Następnego dnia, cała trójka obudziła się. Jako że nie
doznali żadnych złamań, mogli wrócić do domu. Zanim jednak to miało nastąpić,
doktorek chciał otrzymać odpowiedź na najbardziej nurtujące go pytanie.
Dr Yinsen: Nikt normalny nie wyjeżdża w tak ekstremalne
warunki. Możecie powiedzieć, co wam strzeliło do głowy?
Tony: Bo mój ojciec żyje i… I chciałem go odnaleźć. Tylko
tyle.
Dr Yinsen: Mhm… To i tak było głupie. Mogliście zginąć.
Dr Bernes: Na szczęście uratowaliśmy wam życie. Standardzik.
Wtrąciła się lekarka z uśmiechem.
Pepper: Przepraszamy.
Dr Bernes: Nie szkodzi. Następnym razem wybierzcie się w
bardziej bezpieczne miejsce.
Rhodey: Dopilnuję tego.
Dr Yinsen: Mamy taką nadzieję. No nic… Gratuluję, Victorio.
Test zdany pozytywnie.
Dr Bernes: Dziękuję.
Pepper: Eee… To wy przyjechaliście, bo jakiś głupi test? I
kto tu ma durnowate pomysły, co? Doktorku, jak tak można?
Dr Yinsen: Jakoś można.
Zaśmiał się i zostawił ich samych. Zabrali swoje rzeczy, a
żeby nie ryzykować kolejną katastrofą, wskoczyli w pancerze i wrócili do domu.
--**--
Miało nie być nic, ale one shot jest krótki. Zaispirowałam się polskim serialem medycznym, gdzie jeden z ratowników stacji wyruszył w Himalaje. Pomyślałam, że Tony będzie chciał szukać ojca. No i tak oto mamy to coś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi