(6) Wszystko posiada prawo do zmiany
**Pepper**
Czy to możliwe, by przez kilka słów stać się inną osobą? W moim przypadku tak było. Przestałam czuć ból przy Tony'm, bo sam cierpiał. Przestałam płakać i nie zrobiłam mu krzywdy. Oboje siedzieliśmy obok siebie w spokoju. Bez nerwów. Po jakiejś godzinie, odpiął urządzenie od implantu. Zdołał się szczerze uśmiechnąć. Odczułam ulgę. Naprawdę przyjemnie było porozmawiać, jak za dawnych lat. Zjedliśmy resztkę ciastek, dopijając sokiem.
Pepper: Żyjesz?
Tony: Hahaha! Przecież widzisz, że tak. Mówiłem, że tobie ufam. Nie zrobiłaś mi krzywdy, bo tego nie chciałaś
Pepper: Współczuję ci tak żyć
Tony: Ty nie masz lepiej, bo... No wiesz
Pepper: Starałam się zapomnieć o tym, ale to zbyt trudne
Tony: Takie jest życie, Pep
Pepper: Pep?
Tony: Takie zdrobnienie od twojego imienia... Nie podoba się? Mogę dalej mówić do ciebie...
Pepper: Nie, nie. Ja nie wiedziałam, że coś takiego istnieje
Tony: Teraz już wiesz
Pepper: Może być Pep. Jak wolisz
Teraz i ja odważyłam się na lekki uśmieszek. Cieszyłam się, widząc go w pełni sił. Wyglądał zdecydowanie lepiej, niż wcześniej. Widocznie te ładowanie też pomaga utrzymać dobre poczucie humoru. Możliwe? Chyba tak. Nie ukrywałam tego, ale świetnie czuliśmy się w swoim towarzystwie. Do pełnej grupki brakowało Rhodey'go, choć bez niego również mogliśmy śmiać się do łez. Tony opowiadał swoje psoty w laboratorium.
Pepper: Hahaha! Tony, mówisz serio? Poślizgnąłeś się na maśle? Co masło robiło na podłodze?
Tony: Niedojedzona kanapka
Pepper: Oj! Z tobą ciężko nie paść na zawał. Mówię w sensie pozytywnym, bo teraz wiem o twoich problemach
Tony: Niektórzy mają gorzej. Na Rhodey'go często coś spada
Pepper: Hahaha! Skąd wiesz?
Tony: Przyjaźnimy się od małego, więc jeszcze pamiętam, jak niechcący ktoś spuścił na niego piłkę do kosza
Pepper: Auć! To musiało boleć, ale piłka lekarska jest o wiele gorsza
Tony: Chyba wolę tego nie doświadczyć
Ponownie wybuchnęliśmy śmiechem. Dawno tak nie byliśmy w stanie się dogadać. Oby pojawiło się więcej okazji na nadrobienie straconych lat.
Nagle usłyszałam ponownie donośny głos pana Starka. Wiedziałam, by lepiej uciec w tej chwili. Przytuliłam Tony'ego na pożegnanie i wyskoczyłam przez okno. Wzięłam rower, jadąc do domu, co nie znajdował się zbyt daleko. Jedynie kilka domów dalej. Nawet z daleka mogłam usłyszeć czyjś krzyk. Co tam się działo?
**Tony**
Chciałem zrozumieć powód kłótni rodziców. Nawet nie pamiętałem ostatniego dnia, gdy tak mocno się posprzeczali o sprawy firmy. Swoimi kłamstwami bardziej nas narażał, niż chronił. Dlaczego tego nie mógł pojąć? Postanowiłem zejść na dół, by złagodzić konflikt. Mama powoli się uspokajała, udając brak sprzeczki. Jakby nie poruszyli żadnego drażliwego tematu.
Tony: Mamo, co się stało? Skąd te krzyki?
Maria: Już nic, słonko. Wyjaśniliśmy sobie wszystko
Howard: Nie byłbym taki pewny, Mario... Tony, idź do siebie. To sprawy dorosłych, więc nie mieszaj się w to
Tony: Taki jesteś? Zawsze robisz to samo! Mam tego dość, rozumiesz?! Powiedz prawdę! Chcę wiedzieć... Jak bardzo namieszałeś z terrorystami?!
Maria: Tony, nie denerwuj się. Musisz uważać na...
Tony: Ja już tak dłużej nie mogę! Nie będę... Nie będę siedział cicho! Moja przyjaciółka... unikała mnie... przez jedenaście lat, rozumiesz?!
Maria: Synku, już wystarczy. Wróć do pokoju, dobrze?
Tony: Najpierw chcę znać prawdę... Tato, co ty zrobiłeś?!
Howard: Było i minęło. Koniec tematu. I z tego, co wiem, miałeś być w szkole. Nie wagaruj, bo źle się to dla ciebie skończy
Tony: Nie będę już pracował dla firmy. Nigdy
Howard: Co ty powiedziałeś?
Maria: Zuch chłopak
Tony: Rezygnuję z budowania kolejnej broni!
Howard: Przecież nasza firma od lat nie buduje...
Tony: Nie kłam! Dość kłamstw! Proszę!
Howard: Wtedy nie miałem wyboru. Grozili mi... Grozili też wam
Tony: Przestań! Od kiedy jesteśmy dla ciebie ważni?! Zawsze na pierwszym miejscu była firma! ZAWSZE!
Maria: Tony, nie mów tak. Przecież uratował cię i nas chronił... Howard, co jest grane?
Howard: Zapomnijcie o tym dla własnego dobra, jasne?
Tony: Nie ma... mowy... tato
Maria, Howard: TONY!
Miałem zawroty w głowy, a do tego poczułem silny ból przy implancie, aż upadłem na podłogę. Niepotrzebnie tak darłem się na ojca. Sam sobie zawiniłem. Wiedział to, a jednak chciał mi pomóc się pozbierać. Mama natychmiast wyjęła komórkę, dzwoniąc po pomoc. Za bardzo panikowała. Usiłowałem wstać, lecz brakowało sił.
Tony: Prze... praszam... Ja tylko... chciałem... wiedzieć
Howard: Nie zdołam wam tego wytłumaczyć. Nie odpokutuję swych win i nie naprawię niczego, ale nie traktuj mnie, jak wroga
Maria: Musisz skończyć wykorzystywać własnego syna do pracy. Ma chore serca, a do tego jest nieletni... Tony, słyszysz mnie?
Howard: Synu, wybacz mi
Tony: Jestem... winny
Howard: Nie jesteś
Maria: Zaraz przyjedzie pogotowie... Synku, uspokój się i oddychaj spokojnie
Tony: Mamo...
Więcej nic nie zdołałem powiedzieć, mdlejąc w jej ramionach.
**Pepper**
Odstawiłam rower do garażu, gdzie o dziwo stało auto taty. Wrócił przede mną z pracy? Oby nie odkrył moich wagarów, ale coś czułam, że będę się tłumaczyć. Od razu zapukałam do drzwi, bo może ktoś inny zaparkował przed domem. Eee… Głupia nadzieja. To był on. Po minie wiedziałam, co się szykuje. Uśmiechnęłam się głupawo, tuszując swój niepokój. Będzie szlaban?
Kiedy znalazłam się w salonie, do moich uszu dotarł dźwięk syreny. Nigdzie nie doszło do pożaru. Czyżby karetka? Miałam złe przeczucia, do kogo mogli jechać. Usiadłam bez słowa na kanapie, a on był naprzeciwko mnie. Zupełnie, jak na przesłuchaniu. Zdołałam do tego przywyknąć.
Virgil: Gdzie byłaś?
Pepper: No w szkole. Przecież miałam lekcje. Nie odwołali ich
Virgil: Naprawdę? A może robiłaś coś innego? Na przykład wizyta u kogoś?
Pepper: No dobra. Masz mnie. Wygrałeś, tatku… Nie byłam cały czas w szkole. Ja… Siedziałam u Rhodey’go. Chciałam mu przynieść lekcje
Virgil: Oj! Nagrabisz sobie karę, córciu
Pepper: Mówię prawdę! Dlaczego mi nie wierzysz?!
Virgil: Nie krzycz… Skoro mówisz prawdę, dlaczego podnosisz głos?
Pepper: Wybacz. Trochę dziwny dziś dzień. Nie sądzisz?
Virgil: Ech! Widziałem Rhodey’go, jak wracał prosto ze szkoły. Akurat jechałem tutaj i był sam. Nie wyglądał na chorego
Pepper: Może… Może symulował? A to kanciarz!
Virgil: Pepper, przestań. Powiedz… Co tak naprawdę się stało?
Pepper: Oj! Niech ci będzie, ale nie krzycz
Virgil: Nie będę
Pepper: Byłam u Tony’ego
Virgil: Zwariowałaś?!
Pepper: Miałeś nie krzyczeć
Virgil: Córeczko, chciałaś zerwać z nim wszelkie kontakty, bo bolała cię pamięć o śmierci mamy. Tak nagle zmieniłaś zdanie?
Pepper: Tato, możemy pogadać o tym później? Muszę do niego wrócić
Virgil: Po co?
Pepper: Zapomniałam pędzla
Virgil: Czego?!
Pepper: Ojeju! Portfela! O czym ja myślę? Hehehe!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi