<><>Marzec<><>
Na świeżym powietrzu
**Maria**
Zabrałam Tony’ego na spacer, ubierając go ciepło. Nie mogłam pozwolić nawet na przeziębienie. Howard nie mógł pójść ze mną przez nadgodziny w firmie. Miał wiele rzeczy do załatwienia, więc poszłam sama. Położyłam małego do wózka i zaprowadziłam dziecko do parku. O dziwo spotkałam znajome twarze. Roberta też zabrała swojego synka, co też tyczyło się Patricii i jej córki. Chłopczyk zaczął się na nią patrzeć z zainteresowaniem. Chyba jego podrywy nie umknęły uwadze matki.
Patricia: I znowu ją podrywa, Mario. Weź go wychowaj do porządku
Maria: Hahaha! Co ja mam na to poradzić? Widocznie ją lubi. Tak źle?
Roberta: Patricio, daj spokój. Są jeszcze dziećmi. Odkocha się
Maria: O! Witaj, Roberto. Nie spodziewałam się, że ponownie się spotkamy
Roberta: Jak widać... Gdzie masz męża? Znowu grzebie w złomie?
Maria: Powiedzmy, że coś w tym rodzaju… Musiał na dłużej zostać przez chorobę pracownika
Roberta: Mój poleciał na misję i nie wiem, czy wróci za miesiąc
Patricia: No patrzcie, jacy pracowici, a mój tylko leży na kanapie i piwo pije. Dość długo nie otrzymał żadnej misji
Maria: Przynajmniej Pepper nie pójdzie w jego ślady
We trójkę wybuchnęłyśmy śmiechem. Żona Virgila o mało nie padła z tych emocji. Jednak nasze maluchy przyglądały się sobie, wyciągając rączki. Przybliżyłyśmy wózki, by mogli wspólnie pogaworzyć dziecinną gadką.
**Roberta**
Przypadkowe spotkanie, ale warto było wyjść na zewnątrz. Rhodey coś gadał do chłopca Marii, a ruda tylko raz go uderzyła dłonią w plecy, śmiejąc się. Nie płakał, więc krzywdy mu nie zrobiła. Postanowiłam usiąść na ławce i pogadać z dziewczynami. Dzieciaki niech bawią się wspólnie, choć bicie nie zalicza się do tego.
Gdy zaczęłyśmy rozmowę, wymieniając wybryki łobuziaków, Patricia rozpoczęła długą listę.
Patricia: Pepper nigdy nie będzie aniołkiem, ale ją kocham. Bardzo psoci, bo dziennie wywali miskę z kaszką, rozleje mleko, rzuci czymś o podłogę, a jeszcze śmieje się z niczego. Mężowi to odpowiada, bo sam ma z tego niezły ubaw. A wasi?
Maria: Tony też trochę narozrabia, lecz niewiele, bo głównie śpi. Może za miesiąc będzie miał więcej energii
Patricia: Co z Rhodey’m? Nadal zero kłopotów?
Roberta: Oj! Zdziwisz się, ale ostatnio David nazwał go snajperem
Maria: Snajperem?
Patricia: Hahaha! Co zrobił?
Roberta: Rzucił we mnie kaczką
Patricia: Gumową?
Roberta: No pewnie, że gumową. Skąd wzięłaby się prawdziwa w wannie?
Patricia: Eee… Można kupić
Roberta: Kobieto, oszalałaś
Kolejny raz zaśmiałyśmy się dość głośno, że oberwałam pluszowym misiem od mojej pociechy. Trafił centralnie w twarz. Następnym celem była Patricia. Rzuciła grzechotką w czoło swojej matki. Jedynie Tony nic nie robił.
**Patricia**
Skąd ona wzięła grzechotkę? Przecież przed wyjściem sprawdzałam, czy poza maskotką myszki nie ma nic przy sobie. Widocznie ukryła przede mną. A to cwaniara. Widocznie, jak podrośnie, to będziemy mieli większe z nią problemy. Co tkwi w spokoju synka Marii? Jako jedyny nie chwycił za broń. Zerknęłam, czy nie lustrował rudej wzrokiem. Na szczęście uderzył w kimono.
Nagle Pepper zaczęła drzeć japę na cały park. Wiedziałam, co to mogło znaczyć. Spuściła bombę biologiczną.
Patricia: No już tak nie krzycz, dobra? Zaraz będziesz miała czyściutką pieluszkę
Maria: Dużo jadła?
Patricia: Hahaha! Dzisiaj zjadła trochę kaszki, bo jej resztka wylądowała na moich spodniach
Roberta: Mój ma wielki apetyt i przy nim muszę mieć spinacz na nosie
Patricia: Żartujesz sobie? Taki żarłok?
Roberta: Do pięknych zapaszków nie należą
Chwyciłam małą i wyjęłam wszystko, co potrzebowałam do zmiany pieluchy. Szybko się z tym uporałam. Bombę wrzuciłam do pobliskiego kosza na śmieci. Gdybym wzięła łopatę, mogłabym ją zakopać. No trudno. Kiedyś wymienią kubeł i smród wywietrzeje.
Zabrałam Tony’ego na spacer, ubierając go ciepło. Nie mogłam pozwolić nawet na przeziębienie. Howard nie mógł pójść ze mną przez nadgodziny w firmie. Miał wiele rzeczy do załatwienia, więc poszłam sama. Położyłam małego do wózka i zaprowadziłam dziecko do parku. O dziwo spotkałam znajome twarze. Roberta też zabrała swojego synka, co też tyczyło się Patricii i jej córki. Chłopczyk zaczął się na nią patrzeć z zainteresowaniem. Chyba jego podrywy nie umknęły uwadze matki.
Patricia: I znowu ją podrywa, Mario. Weź go wychowaj do porządku
Maria: Hahaha! Co ja mam na to poradzić? Widocznie ją lubi. Tak źle?
Roberta: Patricio, daj spokój. Są jeszcze dziećmi. Odkocha się
Maria: O! Witaj, Roberto. Nie spodziewałam się, że ponownie się spotkamy
Roberta: Jak widać... Gdzie masz męża? Znowu grzebie w złomie?
Maria: Powiedzmy, że coś w tym rodzaju… Musiał na dłużej zostać przez chorobę pracownika
Roberta: Mój poleciał na misję i nie wiem, czy wróci za miesiąc
Patricia: No patrzcie, jacy pracowici, a mój tylko leży na kanapie i piwo pije. Dość długo nie otrzymał żadnej misji
Maria: Przynajmniej Pepper nie pójdzie w jego ślady
We trójkę wybuchnęłyśmy śmiechem. Żona Virgila o mało nie padła z tych emocji. Jednak nasze maluchy przyglądały się sobie, wyciągając rączki. Przybliżyłyśmy wózki, by mogli wspólnie pogaworzyć dziecinną gadką.
**Roberta**
Przypadkowe spotkanie, ale warto było wyjść na zewnątrz. Rhodey coś gadał do chłopca Marii, a ruda tylko raz go uderzyła dłonią w plecy, śmiejąc się. Nie płakał, więc krzywdy mu nie zrobiła. Postanowiłam usiąść na ławce i pogadać z dziewczynami. Dzieciaki niech bawią się wspólnie, choć bicie nie zalicza się do tego.
Gdy zaczęłyśmy rozmowę, wymieniając wybryki łobuziaków, Patricia rozpoczęła długą listę.
Patricia: Pepper nigdy nie będzie aniołkiem, ale ją kocham. Bardzo psoci, bo dziennie wywali miskę z kaszką, rozleje mleko, rzuci czymś o podłogę, a jeszcze śmieje się z niczego. Mężowi to odpowiada, bo sam ma z tego niezły ubaw. A wasi?
Maria: Tony też trochę narozrabia, lecz niewiele, bo głównie śpi. Może za miesiąc będzie miał więcej energii
Patricia: Co z Rhodey’m? Nadal zero kłopotów?
Roberta: Oj! Zdziwisz się, ale ostatnio David nazwał go snajperem
Maria: Snajperem?
Patricia: Hahaha! Co zrobił?
Roberta: Rzucił we mnie kaczką
Patricia: Gumową?
Roberta: No pewnie, że gumową. Skąd wzięłaby się prawdziwa w wannie?
Patricia: Eee… Można kupić
Roberta: Kobieto, oszalałaś
Kolejny raz zaśmiałyśmy się dość głośno, że oberwałam pluszowym misiem od mojej pociechy. Trafił centralnie w twarz. Następnym celem była Patricia. Rzuciła grzechotką w czoło swojej matki. Jedynie Tony nic nie robił.
**Patricia**
Skąd ona wzięła grzechotkę? Przecież przed wyjściem sprawdzałam, czy poza maskotką myszki nie ma nic przy sobie. Widocznie ukryła przede mną. A to cwaniara. Widocznie, jak podrośnie, to będziemy mieli większe z nią problemy. Co tkwi w spokoju synka Marii? Jako jedyny nie chwycił za broń. Zerknęłam, czy nie lustrował rudej wzrokiem. Na szczęście uderzył w kimono.
Nagle Pepper zaczęła drzeć japę na cały park. Wiedziałam, co to mogło znaczyć. Spuściła bombę biologiczną.
Patricia: No już tak nie krzycz, dobra? Zaraz będziesz miała czyściutką pieluszkę
Maria: Dużo jadła?
Patricia: Hahaha! Dzisiaj zjadła trochę kaszki, bo jej resztka wylądowała na moich spodniach
Roberta: Mój ma wielki apetyt i przy nim muszę mieć spinacz na nosie
Patricia: Żartujesz sobie? Taki żarłok?
Roberta: Do pięknych zapaszków nie należą
Chwyciłam małą i wyjęłam wszystko, co potrzebowałam do zmiany pieluchy. Szybko się z tym uporałam. Bombę wrzuciłam do pobliskiego kosza na śmieci. Gdybym wzięła łopatę, mogłabym ją zakopać. No trudno. Kiedyś wymienią kubeł i smród wywietrzeje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi