Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dramat. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dramat. Pokaż wszystkie posty

Poczuj to co ja- songfic

0 | Skomentuj
Była noc. Rhodey I Pepper siedzieli przed salą operacyjną. Kogo operowali? Kto oberwał? Tony Stark, a dokładnie Iron Man. Rudowłosa siedziała, chowając twarz w dłoniach, zaś jej przyjaciel próbował zachować spokój. Pamiętała, że byli wtedy szczęśliwi. Trzymali się za ręce i potem każdy poszedł w swoją stronę. Wszystko przez nagły telefon od ojca, który martwił się o nią.

-Do zobaczenia, Pep- przytulił ją i cmoknął w policzek.
-Trzymaj się, Tony- odwzajemniła gest.

Nastolatek wsiadł do auta. Jechał.

Co zostało w nas? Garść jałowej ziemi,
i czarne płatki zgliszczy, kołysane siłą wiatru.
Wśród popiołu wspomnień na kartce próbuję skleić,
pęknięte obrazy zaszłej mgłą, czasu prawdy.
Kurwa! Już nie łkając, jak szczenię do kobiet w beli,
pizda oczu nie zaklei, dojrzałość ponad tym.
Bo ile można o tym, że odeszła, gdy chcieli się zmienić,
spójrz prawdzie w oczy, spytaj ojca, co czuje do matki.
Przyjaźń? Jak nienawiść, najtrwalsze z uczuć,
ciągną ku niebu, wypalone serc żerdzie.
Pęknięcie rozszerza szczelinę w bruku,
mijasz granicę, gdzie prócz przyjaźni nie czujesz nic więcej.
Zostaje gorycz, w łóżku dwie równoległe,
bólu nie poczujesz nawet, gdy powiem, że ja ją pieprzę.
Stoimy przed pęknięciem, za którym przestaje bić serce,
każdy z nas pyta... Czy to co czuję, zależy ode mnie?

Nagle auto wpada w poślizg. Zderza się z cysterną. Wokół mnóstwo ogień. Kierowca traci przytomność. Ruda odczuwa, że coś złego się stało jej chłopakowi. W sumie niewiele osób wiedziało o ich związku.

-Tony!- krzyknęła, zatrzymując się na chwilę w miejscu.

Z zamyśleń wyrwał ją dźwięk otwieranych drzwi. Lekarz zabrał Tony’ego na OIOM. Był blady, niczym trup. Miał podłączone maszyny do podtrzymywania życia, a implant ledwo świecił.

-Pepper, będzie dobrze. Wyjdzie z tego.
-Ale… Ale dlaczego on? Powiedz mi… Dlaczego?

Upadła na kolana, szlochając. Czarnoskóry pomógł wstać roztrzęsionej i razem poszli pod salę. Płakała bardziej. Dotknęła szyby. Szeptała słowa pełne nadziei. Usiadła, czekając na jakiś cud. Żeby ktoś mógł pomóc. Naprawić oraz zaleczyć rany.

Myśli, uczucia, emocje, pragnienia,
wyrwane fragmenty rzucone no stół
zmysły, lęki, nastroje, natchnienia,
empatia i serce złamane na pół, 
słowa, sentencje, obrazy, znaczenia,
wylane na kartkach, wydarte ze snu,
zwrotki, przesłania wbite w te brzmienia
byś czuł to co ja gdy uśmierzam ból..

Mijają godzina, a ona dalej tkwiła na tym samym krześle. Ciągle wierzyła, że ktoś go ocali. Mu pomoże. Jedno z przeczuć mówiło, że to nie był wypadek. Ktoś celowo wtedy wjechał cysterną lub sabotował transport paliwa. Jedna osoba mogła być do tego zdolna. Nikt inny, jak Duch. Piła mnóstwo kawy. Jeden kubek, drugi, trzeci… Rhodey jedynie był przy niej. Przytulał wtedy, kiedy tego potrzebowała, a dr Yinsen walczył o życie młodzieńca.

Rzeczywistość na twym gardle trzyma but jak SS'man, 
na języku usycha te kilka słów,
ta jesienna szarość podkreśla dziś Twoje oczy,
znów, 
nie pamiętasz czego tak naprawdę chciałeś od swojego życia,
wypełniasz swoje dni, 
niby leci, niby leci czas lecz on nie wyleczy ran które zadaje, 
pytanie spychasz na drugi plan.
Pytanie które musi i pod którym musisz paść
jak masz żyć wiedząc że nie będziesz żyć drugi raz. 
Uginasz się pod ciężarem świadomości, że czas ucieka,
to banał, lecz przeczuwasz prawdę w frazesach.
Pokazał ci los nieraz że ma rację, ten kto wybiera, 
okłamać Ciebie zamiast wciąż te same rany otwierać. 
Jak Ty ja nie raz chciałem milczeć, jak grób jak Bóg wobec naszych pytań
Co po nas tu? I po co nasz bunt?
Gdy nie do życia nas przybliża to cierpienie lecz do śmierci
i tylko nasze sumienie tu nie śpi, ciiiiii...
Nie licz pragnień, nie mów o tym czego chcesz naprawdę,
żadne ucho nie chce słyszeć Twoich skamleń. 
Schowaj się głęboko kiedy patrzysz w oczy innym i
mów,
po prostu mów o czymś innym.

Gdy lekarz wyszedł z sali, nie powiedział zbyt wiele. Jedynie dodawał otuchy, że są to decydujące godziny. Czy się obudzi albo i nie?

-Doktorze, czy on… Czy on umrze?
-Robię, co się da, żeby tak się nie stało. Najważniejsze, że organizm ma siłę...walczyć.

Zawahał się, słysząc pisk kardiomonitora. Natychmiast podbiegł do chorego i rozpoczął masaż serca. Gaduła załamała się po raz kolejny, a ta cicha nadzieja umierała wraz z nią. Wykonywał czynność ponad godzinę, lecz nie zamierzał się poddać. Wszystko dla tych, którzy czekali aby zobaczyć żywego Anthony’ego Starka. Jego serce słabło, ale wola walki wciąż tliła iskierkę życia. Taka maleńka, lecz jedyna, co mogła przeważyć szalę.

Noc płynie pomału, nie umiem zapisać żalu
Wciąż cal po calu analiza tego nawału
Bólu z wokalu mi nie wyssie ten sen
Bo duma niesie ten nałóg lecą liście z DSM
Skumaj chwile to nie sen, ma psychika to tama
Przerwana, rozbita, naraz wylewa ten dramat
Mogę uciec przed światem, kochana przed sobą nigdy
To wraca gdy budzę się z kacem patrząc na blizny
Czuje ten instynkt, powiedz gdzie wiara nasza
Kartki bohaterowie pamięć ich ugasza
To kołyska Judasza, tak nas pierdoli system
Ale nie ma władzy wyższej, niż ta nad umysłem
Zdrowie za ojczyznę, orle odnajdź skrzydła
I Twoje zdrowie Orwell, Twoja wizja dalej w nich trwa
Ja nigdy nie wygram bo na szczycie wybiorę ból
Jeśli przegrasz życie to z honorem i chuj!

Po drugiej godzinie, doktor sprawdził odczyty. Przyjaciele za drzwiami nie wiedzieli, dlaczego zaprzestali. Myśleli o najgorszym. Przegrał? Odszedł? Tak po prostu bez pożegnania? Przetarł ręce, podchodząc do nich.

-Wasz przyjaciel… Robiłem, co mogłem.
-Nie, nie! Tylko nie to! Błagam! On musi żyć! Musi! Mogłam go nie zostawiać! Ach! To moja wina!
-Pepper, spokojnie. Damy radę.
-Ekhm… Dzieciaki, pozwólcie mi dokończyć. Tony Stark żyje.

Rudowłosa miała mieszane uczucia. Nie była w stanie nic powiedzieć. Płakała z radości, ale też i strachu.

Myśli, uczucia, emocje, pragnienia,
wyrwane fragmenty rzucone no stół
zmysły, lęki, nastroje, natchnienia,
empatia i serce złamane na pół, 
słowa, sentencje, obrazy, znaczenia,
wylane na kartkach, wydarte ze snu,
zwrotki, przesłania wbite w te brzmienia
byś czuł to co ja gdy uśmierzam ból..

-Pepper? Pepper, powiedz coś.
-Rhodey… On… żyje?
-Tak. Mówiłem, że będzie dobrze, a mi nie wierzyłaś.
-Dziękuję.

Rzuciła mu się w objęcia, łkając jak małe dziecko. Teraz to były łzy tylko radości.

~~~~~****~~~~~~
Pierwszy songfic przez chwilę zamysłu. Do piosenki (a raczej do blendu)- Rover x Bisz xSkor- Byś czuł to co ja. To już ostatni przerywnik, ale dam ostrzeżenie. Kolejne opowiadanie jest bardzo dziwne i mam nadzieję, że po nim blog nadal będzie funkcjonować. W wakacje ponosi fantazja, a upały ułatwiają to zadanie.

"Karuzela"- największy dramat wszech czasów

0 | Skomentuj



Dr Yinsen: Ładuj do 300.

Dr Bernes: Uwaga. Strzelam.

Dr Yinsen: Bez zmian. Zwiększ moc.

Dr Bernes: Odsunąć się. Defibrylacja.

Uderzyła po raz kolejny, aż spojrzała na kardiomonitor z sali operacyjnej.

Dr Bernes: Wrócił rytm zatokowy.

Dr Yinsen: Tylko na jak długo? To już trzecie zatrzymanie krążenia, a czas ucieka, Victorio. Co jeśli teraz go nie uratujemy?

Dr Bernes: Hej. Jeszcze nie wszystko stracone. On walczy.

Dr Yinsen: Nadal nie mogę w to uwierzyć. Co on wyrabiał? To nie mieści się w głowie.

Oboje nie mieli bladego pojęcia, iż Anthony Edward Stark walczył o życie, bo właśnie miał najgorszy dzień z możliwych.

~*Kilka godzin wcześniej*~

Cała trójka siedziała w zbrojowni. Tony majstrował kolejne ulepszenia dla zbroi Iron Mana, Pepper męczyła ojca przez telefon, zaś Rhodey siedział z książką od historii. W skrócie? Dzień jak co dzień. Co się może stać?

Kiedy głośny alarm rozległ się po bazie, jak oparzeni podbiegli do fotela. James zasiadł za sterami, a pozostała dwójka zerknęła mu przez ramię.

Tony: Co mamy?

Rhodey: Nie wiem. Komputer wykrył jakąś dziwną energię.

Pepper: Będziesz chciał to sprawdzić, co? Oj! Nie znamy cię od wczoraj. Nawet nie próbuj ściemniać.

Tony: Taa… Chyba, aż za dobrze znacie moje nawyki. To czasem wydaje się trochę przerażające.

Stwierdził z głupawym uśmieszkiem, a następnie wszedł do zbroi. Wyleciał przez tunel, kierując się na miejsce sygnatury. Nie dostrzegał nikogo.

Tony: Dziwna sprawa. Komputer, przejdź przez wszystkie… Aaa!

Rhodey, Pepper: TONY!

Usłyszał krzyk przyjaciół, chociaż bardziej skupił się na bólu kręgosłupa. Zdołał wstać na nogi. Dostrzegł znajomego nemezis, przez którego wielokrotnie walczy o życie.

Tony: No to się wkopałem.

Whiplash: Tak sądzisz?

Oplótł pancerz swoimi biczami, rzucając przez skrzynie w porcie. Nie musiał długo czekać na piekło, gdyż ledwo czuł plecy.

Gdy Whiplash już leciał w jego kierunku, szybko podniósł się i strzelił z repulsorów. Oponent zaśmiał się.

Tony: Co cię tak bawi, Whiplash?

Whiplash: Mnie? A może jego?

Tony: Hę?

Nie rozumiał jego słów. Pojął je dopiero jak poczuł obcą rękę wewnątrz. Jednak ta dłoń nie skupiała się na implancie, ale na żebrach.

Tony: Ty…

Duch: Nie gorączkuj się, Anthony.

Tony: Aaa!

Mocnym ściskiem złamał jedno z żeber.

Duch: Po prostu nie ruszaj się, a ból stanie się przyjemniejszy. Nawet go polubisz.

Zaśmiał się złowrogo. Geniusz szukał jakiegoś rozwiązania z pułapki. Był uwięziony. W potrzasku. Przyjaciele bezradnie patrzyli na to jak moc zasilania spadała coraz niżej.

Pepper: Tony, wróć do nas. Wróć.

Rhodey: No dalej, chłopie. Walcz. Dasz radę.

Mogli tylko czekać. Nic więcej nie byli w stanie zrobić. I to dobijało ich najbardziej. Na dalszy rozwój wypadków nie musieli długo czekać.

Pepper: Rhodey?

Rhodey: Coś nie tak?

Pepper: Popatrz!

Wskazał na skaner, który wykrył sygnaturę maski. Przerażenie sięgnęło zenitu. Gdyby mieli zbroje, mogliby udzielić wsparcia. Niestety, lecz na nieszczęście byli bez nich.

Kiedy oni błagali o bezpieczny powrót bohatera, trzeci gracz wkroczył do akcji. Z ukrycia wystrzelił wiązkę paraliżującą cały system zbroi.

Tony: Nie. NIE!

Krzyknął, upadając na ziemię. Musiał liczyć na to, że restart nie potrwa za długo i dożyje kolejnego dnia. Wróci do bliskich, dzieląc się z nimi swoim uśmiechem.

Whiplash: Oj! To już chyba po tobie, blaszaku.

Tony: Nie… wydaje… mi… się. Ach!

Duch: Dopilnujemy, że umrzesz szybko i bezboleśnie.

Uśmiechnął się, lecz nikt tego nie widział przez zasłoniętą twarz. Swoją dłonią złamał kolejne żebro. Chłopak jedynie krzyczał z bólu. Coraz trudniej mu się oddychało. Nie zamierzał panikować. Wykorzystał ostatnią deskę ratunku.

Po przywróceniu podstawowych funkcji zbroi zaczął działać.

Tony: I… Impuls… elektro… magnetyczny… Już!

Siła ładunku odrzuciła zjawę daleko, lecz pozostała dwójka nadal nie poddawała się. Biczownik rzucił pięć mini bomb na Iron Mana, Madame Masque dołożyła swoją „niespodziankę”, zaś Duch czekał w pogotowiu na najlepszy moment, aby pozbawić życia Starka. Mógł to zrobić w jeden sposób. Wyrwać mechaniczne serce. Uzbroił się w cierpliwość, czekając na wybuch. Pilot nie był w stanie ich zdjąć. Były nie do rozbrojenia.

Nagle nastąpiła potężna eksplozja. Krzyk przepełniony bólem oraz strach nad śmiercią przepełnił jego ciało. Leżał daleko od kryminalistów. Wszelkie funkcje wyświetlały się na czerwono.

<<Uwaga. Wykryto nadmierne obciążenie serca oraz złamanie żeber. Możliwe dodatkowe urazy. Konieczna interwencja medyczna>>

Tony: Tak… Ach! Wiem.

Rozumiał jak bardzo utknął. Mimo tych obrażeń, podniósł się. Tak jak przystało na bohatera wykutego w ogniu. Wstał, ruszając pełną mocą na Whiplasha. Uderzał z repulsorów naprzemiennie w jego dłonie.

Whiplash: Jeszcze masz siłę walczyć? Co powiesz na to?

Nie spodziewał się takiej sztuczki ze strony sługusa Fixa. Nigdy nie przypuszczałby, że bicze mogły być zmodyfikowane do takiego stopnia, aby przepaliły przewody oraz dosięgnęły użytkownika zbroi. Wróg oplótł go nimi, porażając wszystko. Stertę blachy oraz człowieka, który z trudem znosił następne obrażenia. Na pech cała ta „zabawa” jeszcze się nie miała zakończyć.

Nastolatek wariował przez ból, aż sam chciał wyrwać sobie implant z piersi. Duch od razu zareagował. Jako że kawałki blachy odsłoniły większą część ciała, Whitney ruszyła do działania. Tony nie widział jej, bo bardziej skupił się na najemniku co ściskał mechanizm.

Duch: Zanim wyrwę twoje mechaniczne serce, to może chcesz coś powiedzieć?

Tony: Nie… Nie… przegrałem. Ach! Jeszcze… nie.

Duch: Hmm… Upór pełny podziwu, lecz wszystko ma swoje granice wytrzymałości, młody.

Znienacka poleciał pocisk, trafiając w ramię.

Tony: Ach! Co to…

Duch: I właśnie twoja granica została przekroczona.

Więcej nic nie usłyszał. Szumy w głowie, ból ciała oraz krew. Upadł, trzymając się za implant i pogrążył się w czerni.

Duch: Cóż… To było dość banalne. Robota skończona.

Whiplash: Ja tam nie wiem. Może jeszcze żyć.

Whitney: Ma rację, dlatego upewnię się.

Podeszła do chorego. Przyłożyła palce do jego szyi.

Whitney: Żyje, więc trzeba go dobić.

Pomyślała, chwytając za broń. Już miała wystrzelić, lecz niespodziewanie zostali otoczeni przez agentów T.A.R.C.Z.Y. Musieli skapitulować. Zdołali jakoś uciec. Fury nie zwracał na nich uwagi. Potrzebował Iron Mana. Żywego, więc podszedł z lekarzem dla sprawdzenia stanu Anthony’ego.

Lekarz: Ledwo żyje, ale on… umiera.

Fury: Trzeba dzwonić do dzieciaków, ale wpierw zabierzmy go stąd.

Rozkazał, a jednostki medyczne wykonały polecenie bez sprzeciwu. Generał wiedział, że czas działał im na niekorzyść. Musieli działać szybko. Od razu wybrał numer do Rhodey’go. Bez wahania odebrał. Rozmowa trwała dość krótko, ale otrzymał potrzebne informacje. Gaduła musiała rozplątać swój język.

Pepper: Co się stało, Rhodey? Kto dzwonił?

Rhodey: Mają… Tony’ego. On… On umiera.

Pepper: Co?! Jak to? Nie! To niemożliwe!

Krzyczała na całe gardło. Przyjaciel podszedł do niej i przytulił, starając się ukoić psychiczny ból dziewczyny.

Rhodey: Tony walczy. Już wzywają doktorka. Będzie dobrze, Pepper.

Pepper: Musi być. Musi.

Tylko tyle zdołała powiedzieć. Emocje wzięły górę. Po prostu wybuchła płaczem.

Podczas kiedy oni uspokajali się nawzajem, Ho Yinsen wraz z Victorią Bernes pojawili się na helikarierze. Fury nie powiedział im o sekrecie Iron Mana. Ściemniał o przypadkowym znalezieniu. Nie dociekali prawdy.

Dr Yinsen: No dobra. Musimy wiedzieć, w jakim jest stanie. Czy implant ucierpiał?

Fury: Nie wiem. Sądząc po pęknięciach, to widocznie nie miał szczęścia.

Dr Yinsen: Rany! Co z tym dzieciakiem jest nie tak? Zawsze znajduje się w dziwnych miejscach z nietypowymi obrażeniami.

Westchnął ciężko. Wraz ze swoją partnerką z pracy przyszli do sali Tony’ego. Widok był bardzo makabryczny. Kobieta zasłoniła usta z przerażenia. Lekarz jedynie szeroko otworzył oczy ze zdziwienia.

Dr Yinsen: Ja cię kręcę!

Dr Bernes: Jakie są obrażenia?

Spytała medyka T.A.R.C.Z.Y. Lista obrażeń skołowała lekarkę. Nie wierzyła, w co się wpakowała. Jednak chciała pomóc. Tak jak zawsze.

Dr Yinsen: Bierzemy go na blok. Już!

Natychmiast zabrali łóżko z umierającym na salę operacyjną. Byli gotowi na wszystko. Sprawnie przygotowali się, czyli umyli ręce, założyli rękawiczki, fartuch chirurgiczny, maskę, czepek oraz wyjęli zestaw wszelkich narzędzi i postawili przy stole. Przenieśli chłopaka na niego, intubując go i podłączając do kardiomonitora. Jednej osobie z personelu kazali przynieść krew.

Dr Yinsen: Gotowa?

Dr Bernes: Ho, teraz nie ma czasu na takie pytania. Musimy działać.

Dr Yinsen: Dobrze, więc uznaję to za „tak”.

Dr Bernes: Od czego zaczynamy?

Dr Yinsen: Żebra, a potem wstawiamy nowy rozrusznik. Reszta dopiero później. Zrozumiałe, Victorio?

Dr Bernes: Tak.

Odparła krótko, biorąc się do pracy. Lekko nacięła skórę, wyjmując delikatnie przewody wraz z mechanizmem na wierzch.

Dr Yinsen: Nie odłączaj. Jeszcze mamy czas. Przygotuję nowy. Możesz w tym czasie ogarnąć kości.

Nie odpowiadała tylko od razu przystąpiła do działania. Nastawiła je i użyła specjalnego zszywacza, a także kleju do wzmocnienia ich.

Dr Bernes: Gotowe. Mogę już odłączać?

Dr Yinsen: Tak, ale ostrożnie.

Położył implant obok, przygotowując się na najgorsze.

Dr Yinsen: Powoli i bez pośpiechu, bo wszystko pójdzie w diabli.

Dr Bernes: Wiem… Najważniejsze jest… spokój.

Zawahała się, gdyż kardiomonitor zaczął piszczeć.

Dr Bernes: Cholera. Puls słabnie.

Gdy lekarze walczyli o życie bohatera, jego przyjaciele znaleźli się już w bazie powietrznej. Dowiedzieli się o operacji. Załamani siedzieli przed blokiem, modląc się, aby Tony nie uciekł do zaświatów.

Pepper: Rhodey… Czemu… Czemu nie mogliśmy… nic zrobić?

Rhodey: Po prostu nie mogliśmy, Pepper. On wydobrzeje. Wychodził z gorszych przygód.

Pepper: Ale… Ale oni… Oni mówili, że… Że…

Histeryk przytulił rudowłosą.

Rhodey: Grunt to nie poddawać się. Tony by tego chciał. Pamiętaj o tym.

Pepper: P… Pamiętam. Dziękuję.

Cieszyła się, mając w nim oparcie. Nieco uspokoiła się i jedynie uzbroiła się w cierpliwość. Znała możliwości cudotwórców. Jeszcze nigdy nich nie zawiedli, chociaż zawsze mógł zdarzyć się ten pierwszy raz.

Nagle zauważyli kobietę, która biegła z białym pojemnikiem przeznaczonym na krew. Wiedzieli, iż musieli być silni.

Piętnaście minut później, specjaliści zdołali przywrócić odpowiednie parametry, zaś dostarczona krew rozwiązała jeden problem. Pozostały następne.

Dr Yinsen: No dobra. Jest stabilny. Na razie, więc musimy się pospieszyć. Przechodzimy do wymiany.

Lekarka uważnie przyjrzała się przewodom z urządzenia. Wiedziała, jak je odłączyć i zamienić. Ostrożnie odpinała zniszczoną technologię.

Dr Yinsen: Spokojnie. Wszystko jest na dobrej drodze.

Po chwili, każdy z kabli był odpięty. Ho zajął się podłączeniem nowego rozrusznika. Nie robił tego pierwszy raz, więc o pomyłkach nawet nie było mowy.

Dr Yinsen: Dobrze. I o krzyku. Teraz restartujemy i uruchamiamy. Łatwizna, nie?

Dr Bernes: Raczej nie.

Wskazała na ramię, z którego sączyło się coraz więcej krwi.

Dr Yinsen: Cholera jasna! Co jest grane?! On się zaraz wykrwawi! Potrzeba więcej krwi! Leć!

Przyjaciółka błyskawicznie wybiegła z sali po dodatkowe worki z osoczem. Dzieciaki zauważyli ją i na moment wstali. Strach o Iron Mana nasilił się jeszcze bardziej, a łzy rudzielca to potwierdziły. Kobieta wróciła bardzo szybko, podając worki do transfuzji. Ho nie wykorzystywał ich. Odłożył je na bok.

Dr Bernes: Coś nie tak?

Dr Yinsen: Chyba coś przeoczyliśmy.

Wskazał na to samo ramię co poprzednio.

Dr Bernes: Niedobrze. Widocznie został czymś otruty.

Powoli wyjmowała odłamki na metalowy stół. Był ich niewiele, ale uporała się z nimi.

Dr Bernes: Muszę stworzyć odtrutkę. T.A.R.C.Z.A. nie powinna mieć nic przeciwko mieszankom.

Dr Yinsen: Raczej nie, ale nie mamy czasu, aby nad tym myśleć.

Stwierdził, spoglądając na wariujące odczyty maszyny. Skakały w górę i dół. Oboje byli przerażeni, lecz w tej pracy liczyła się cierpliwość, a przede wszystkim opanowanie.

Po kilku minutach, antidotum było gotowe. Całą zawartość pobrała do strzykawki, a następnie zaaplikowała do wenflonu.

Dr Bernes: Podane. Teraz musimy czekać.

Dr Yinsen: Zaszyję ranę, a potem uruchomię implant.

Dr Bernes: A nie lepiej najpierw go uruchomić? Serce nie działa bez niego.

Dr Yinsen: Wiem o tym, ale najpierw trzeba zaszyć, żeby krew już nie wydostawała się z ciała. Serce jeszcze wytrzyma.

Dr Bernes: Obyś miał rację.

Zgodziła się. Dla pewności kontrolowała funkcje życiowe operowanego. Założenie szwów nie trwało zbyt długo, dlatego też mogli przejść do najważniejszego elementu. Mężczyzna ustawił rozrusznik do pobudzenia chorego organu, a potem przygotował się do jego uruchomienia.

Dr Yinsen: Odsuń się. Strzelam.

Użył niewielkiej ilości energii w celu aktywacji mechanizmu.

Dr Bernes: Nadal bez zmian.

Dr Yinsen: Spróbuję jeszcze raz.

Zwiększył nieco moc, lecz na tyle, żeby ładunek elektryczny nie zabił chłopaka. Victoria przyjrzała się biciu serca.

Dr Bernes: Działa.

Dr Yinsen: Na pewno?

Zwątpił, widząc kolejny skok.

Dr Bernes: Cholera! Co tym razem?!

Dr Yinsen: Sprawdzę.

Przejechał tabletem wzdłuż ciała chorego. Jego mina nie wskazywała na dobre wieści. Chciała zapytać o odkrycie. Sam się nim podzielił.

Dr Yinsen: Jest uraz głowy. Zajmiemy się nim, ale wstawmy rozrusznik.

Dr Bernes: Może… Może wezwę kogoś do pomocy. To za dużo roboty, a czas ucieka, Ho.

Dr Yinsen: Nie, Victorio. Poradzimy sobie.

Dr Bernes: Jak zawsze?

Dr Yinsen: Jak zawsze.

Powtórzył za nią. Pomimo sporego zmęczenia, przez ciągłą adrenalinę zdołali utrzymać się na nogach.

Po wstawieniu wspomagacza, zaszyli rany.

Dr Yinsen: Potrzeba krwi.

Dwa razy nie musiał powtarzać. Podała mu jednostki, a ich zawartość wpływała do krwiobiegu. Ponownie stan się stabilizował. Teoretycznie tak. Jednak…

Dr Bernes: Coś tu nie pasuje.

Dr Yinsen: Nie mamy wyjścia. Musimy go otworzyć jeszcze bardziej. Przygotuj narzędzia.

Kobieta na samą myśl poczuła ciarki na plecach, a żołądek zrobił fikołka. Jeszcze nigdy nie robiła trepanacji czaszki. Musiała przełamać się i pomóc Yinsenowi. W przeciwnym wypadku, ich pacjent umrze na stole.

Podczas tej niebezpiecznej ingerencji chirurgicznej, do przyjaciół Tony’ego dołączyła Roberta. Nie minęło pięć sekund, a już zaczęła po nich krzyczeć.

Roberta: Siedziałam sobie spokojnie w domu, a tu nagle dzwonią do mnie, że Tony jest umierający. Wyjaśnicie mi to?!

Rhodey: Mamo, my… My sami nie wiemy.

Roberta: Oj! Nie nabiorę się na wasze kłamstwa. Mówcie jak go tego doszło?!

Pepper: Pani Rhodes, proszę się uspokoić. On… On przeżyje to i… I wygra tę walkę.

Prawniczka musiała usiąść. Udawała twardą, lecz w środku jej serce się krajało.

Roberta: Tony, coś ty najlepszego narobił?

Cała trójka pragnęła szczęśliwego zakończenia. Tylko czy było ono możliwe? Specjaliści operowali kolejne godziny z coraz większym trudem. Nie mogli przerwać.

Dr Bernes: Trzymasz się jakoś? Usunęliśmy krwiak. Możemy chwilę odsapnąć.

Dr Yinsen: Ja się trzymam rewelacyjnie. Zważywszy na fakt, że Tony umrze, jeśli przez zmęczenie zabiję go tu i teraz. Oczywiście, że czuję się znakomicie.

Lekarka poczuła sarkazm w jego głosie. Chwyciła przyjaciela za rękę.

Dr Bernes: Poradzimy sobie. Razem.

Jej słowa jakoś dały światło w tej bezwzględnej ciemności umysłu. Potrzebowali odpoczynku, lecz ciało chorego wpadło w silne konwulsje. Victoria podała odpowiednie leki dożylnie, aż mięśnie rozluźniły się.

Dr Yinsen: Zdecydowanie nie mamy już czasu.

Dr Bernes: Dajmy opatrunki na oparzenia. To drugiego stopnia, więc nie dojdzie do martwicy tkanek.

Dr Yinsen: Oby.

Pesymizm partnera zaraził ją, niczym wirus. Sama straciła nadzieję. Ho zajął się oparzeniami, dając na nie żelowe opatrunki. Kobieta jedynie obwinęła bandażem klatkę piersiową, ramię z raną postrzałową i głowę.

Dr Yinsen: Chyba… Chyba po… problemie.

Dr Bernes: Ho!

Złapała go, nim upadł. Pomogła mu usiąść.

Dr Bernes: Wiem, że jest ciężko, ale… Ale jeszcze tylko trochę. Błagam… Wytrzymaj. Sama sobie nie dam rady.

Dr Yinsen: Dasz, dasz. Więcej… wiary.

Pozorny spokój zmienił pisk maszyny. Stało się najgorsze. Serce Tony’ego przestało bić.

Dr Bernes: Nie! Tylko nie teraz!

Była załamana. Musiała sama poradzić sobie z brakiem krążenia. Zaczęła uciskać klatkę piersiową.

Dr Bernes: No dalej, Tony. Wiele już zniosłeś. Już jesteś w domu. Wrócisz… do przyjaciół. Do rodziny… Błagam cię! Walcz!

Po trzydziestu uciśnięciach, wzięła specjalny defibrylator do ręki. Uderzyła raz, a ładunek przeszedł przez ciało chorego. Nie zadziałało. Zwiększyła moc.

Dr Bernes: Strzelam!

Po raz drugi uderzyła, lecz z nieco większą mocą. Nawet podanie adrenaliny nie pomogło.

~*Obecnie*~

Stan ich pacjenta pogarszał się z minuty na minutę. Trzykrotna defibrylacja nic nie zmieniła. Powoli ręce lekarki były niezdolne do pracy. Coraz bardziej odczuwała zmęczenie. Ledwo oddychała, nogi trzęsły się, zaś posługiwanie się dłońmi też miało wiele do życzenia.

Dr Bernes: No dalej! Żyj!

Nie miała siły na masaż serca. Ledwo zdołała wykrzesać z siebie energię. Zwiększyła moc urządzenia, uderzając. Spojrzała na monitor ze łzami w oczach.

Dr Bernes: Wrócił… On… żyje.

Dr Yinsen: Victorio!

Nogi odmówiły jej posłuszeństwa i upadła na podłogę. Yinsen podniósł ją z ziemi.

Dr Yinsen: Spisałaś się… na medal. Gratuluję… Już koniec.

Dr Bernes: Wreszcie.

Z trudem wydusiła z siebie. Na ich szczęście więcej niespodzianek nie było. Trzymali się, aby nie upaść. Ledwo wyszli z sali, aż zostali zaatakowali pytaniami. Byli wycieńczeni, co nawet Fury widział.

Fury: Dobra robota. Tak myślę, bo żyje, prawda?

Dr Yinsen, Dr Bernes: ŻYJE.

Odparli słabo. Medycy z agencji zabrali chorego, a pozostała część wzięła lekarzy do jednego z pokoi. Pozwolili im odpocząć. Zasłużyli sobie na chwilę wytchnienia. Od razu zasnęli. Monitorowaniem stanu zajęły się odpowiednie jednostki T.A.R.C.Z.Y. Roberta nie pojmowała przez jakie piekło musiał przejść jej wychowanek. Rhodey z Pepper jedynie cieszyli się, słysząc dobrą wiadomość. Podeszli do sali chorego. Popatrzyli przez szybę, a widok był przytłaczający.

Pepper: Rhodey…

Rhodey: Wiem, Pepper. Wrócił do nas… Wrócił.

Dni zmieniały się w tygodnie. Tygodnie przekształciły się w miesiące, a cały proces leczenia potrwał pół roku. Lekarze czuwali przy nim, kontrolując wszystko. Nie obyło się bez niespodzianek, lecz poradzili sobie. Sześć ciężkich miesięcy zakończyło zwariowane wesołe miasteczko z mnóstwem atrakcji. Karuzela przestała się kręcić, a pozostałe zabawki również zniknęły.

Po tym czasie, Tony opuścił helikarier, a wrogowie, którzy tak go skrzywdzili, zniknęli. Nikt nie wiedział co się z nimi działo. T.A.R.C.Z.A. chroniła nastolatków, aby w razie niebezpieczeństwa mogli wrócić do domu.

~~~~~~***~~~~~~
Źle ze mną jak zapomniałam co dzisiaj za dzień. Co roku były organizowane konfy z okazji rocznicy emisji pierwszego odcinka. To był takie Dzień IMAA. Grupa już dawno się rozpadła. Jednak warto powspominać dlaczego akurat ten serial tak bardzo wkręcił. A to akurat było moje drugie fanfiction.

Gra

0 | Skomentuj


Cała klasa Tony'ego rozpoczęła już pierwszą godzinę lekcyjną. Jednak jego jeszcze nie było. Przyjaciele nieco zmartwili się. Jednak na szczęście pojawił się po pięciu minutach. Zajął swoje miejsce, a następnie zapytał o materiał, który przeoczył.

Tony: Pisaliście już coś?
Rhodey: Ledwo sprawdził obecność.
Tony: Poważnie? To dobrze.
Pepper: Gdzie byłeś? Już nawet myśleliśmy, że to sprawy...

Zasłonił jej usta, domyślając się, co zamierzała powiedzieć za przypuszczenia. jako, że byli na lekcjach, nie mogli mówić swobodnie o wszystkim, co im na język przyjdzie.

Pepper: Ale gdzie ty byłeś?
Tony: Musiałem coś sprawdzić. Spokojnie.
Rhodey: Chyba coś ukrywasz, prawda?
Pepper: Dokładnie! Śmierdzi kłamstwem na kilometr. Co konkretnie sprawdzałeś?
Tony: Po prostu musiałem odłożyć wszystko na miejsce. Gdyby tak Roberta chciała sprawdzić laboratorium, to lepiej, żeby nie natknęła się na... No wiecie.

Przyjaciele kiwnęli głową, przyjmując takie wytłumaczenie do wiadomości. Zresztą, za długo nie mogli rozmawiać na ten temat, aby nie wpaść w kłopoty. Z profesorem Kleinem nie było żartów.
Gdy minęła połowa lekcji, geniusz zaczął się krztusić.

Rhodey: Hej! Wszystko gra?

O dziwo nie tylko on miał duszności. Reszta uczniów cierpiała na tą samą przypadłość.

Rhodey: Ej! Co jest... grane? Ekhm...

Teraz i on czuł trudność w podstawowej czynności człowieka, czyli oddychaniu. Nie minęły kolejne minuty, a wszyscy padli na ławki lub zsunęli się na podłogę. Ten drugi przypadek dotyczył jedynie Anthony'ego.
Kiedy James ocknął się, zauważył znajome elementy pomieszczenia, jakim była sala gimnastyczna. Był jedyną osobą przytomną, co zdziwiło samego oprawcę, który odważył się odezwać przez głośniki. Brzmiał znajomo.

Rhona: Gratulacje. Zostałeś wybrany do wzięcia udziału w grze.
Rhodey: Co? Rhona? Myślałem, że siedzisz w Vault.
Rhona: Jak widzisz, to jestem tu, bo musicie odpokutować za mojego brata.
Rhodey: Przecież my go nie zabiliśmy! O nie!

Od razu przypomniał sobie zdarzenie z poprzedniego miesiąca. Pamiętał, że Iron Man walczył z Androidem, a psychopatkę zabrali do specjalnego instytutu. Zaczął obawiać się o życie przyjaciela, chociaż z drugiej strony, to Rhona nie znała prawdziwej tożsamości bohatera.

Rhodey: Wypuść nas!
Rhona: Oj! To nie takie proste, bo widzisz...

W sali pojawiła się beczka z dymiącymi oparami. Był przerażony.

Rhodey: Rhona, przestań! W ten sposób nic nie zdziałasz!
Rhona: Wiem, że Iron Man jest wśród was. Jeśli poświęci się, zostaniecie oszczędzeni.
Rhodey: A Iron Man?
Rhona: Będzie w nieco gorszej sytuacji. Lepiej się pospieszcie, bo inaczej ktoś umrze.

Zaśmiała się złowrogo, dając powód do strachu. Trujący gaz coraz szybciej rozprzestrzeniał się po sali.

Rhodey: Muszę obudzić Tony'ego.

Natychmiast podbiegł do niego, szturchając bezwładnym ciałem.

Rhodey: Tony, ocknij się. Jesteś mi potrzebny.

Prośba została wysłuchana. Chłopak powoli otworzył oczy, lecz i tak nie rozumiał sytuacji, w jakiej się znaleźli.

Tony: Rhodey? Gdzie my jesteśmy?
Rhodey: W sali gimnastycznej. Rhona nas zamknęła.
Tony: Rhona? Ta Rhona Erwin?
Rhodey: Tak. Ta sama, co zaatakowała Akademię miesiąc temu.

Geniusz próbował zrozumieć działanie wariatki z intelektem Einsteina. Rhodes wyjaśnił mu dość skrótowo, gdyż trucizna mogła ich w każdej chwili bardziej pogrążyć, a nawet zabić.

Rhodey: Ona chce dostać Iron Mana. Jeśli się podda, uwolni wszystkich i przestanie nas podtruwać.
Tony: Co takiego?! Jak... Jak ona może?!

Nie minęła minuta, a Tony zaczął się dusić.

Rhodey: Musimy oszczędzać tlen.
Tony: Rhodey...
Rhodey: Hej! Jakoś z tego wyjdziemy. Zobaczysz.

Nagle beczka wybuchła, odrzucając ich do ściany, w którą uderzyli. Jednak jego siła pozwoliła Starkowi utrzymać się dłużej na nogach.

Rhodey: Trzymasz się jakoś?
Tony: Tak... Chyba tak.
Rhodey: Jakiś pomysł?
Tony: Musimy się... wydostać... na korytarz.
Rhodey: Wiem. Tylko jak?
Tony: Zbudźmy resztę.

Postanowił poszukać wsparcia u przyjaciół. Zdołali przywrócić do przytomności Happy'ego, Whitney i Pepper. Krótko wytłumaczyli obecną sytuację.

Rhodey: Jeśli stąd nie uciekniemy, to będzie po nas.
Whitney: Chyba, że Iron Man się podda.

Popatrzyła na geniusza, znając jego tożsamość. Ruda stanęła mu w obronie.

Pepper: Nawet niczego nie kombinuj!
Whitney: A co masz takiego na myśli?
Pepper: Wyłupię ci te oczy i wbiję na płot, jeśli nie przestaniesz knuć, jasne?!
Happy: Pepper, wyluzuj. Zaraz nas stąd wydostanę.

Uderzył z całej siły w zamek, aż się wyłamał. Teraz mogli uciec z budynku. Heros pobiegnął do szafek, żeby wziąć zbroję.

Rhodey: Tony, stój!
Pepper: Tony!

Nalegali na zwolnienie tempa. Jednak on chciał załatwić porachunki z kryminalistką, bo przez Iron Mana mogli zginąć.

Pepper: Tony!

Krzyknęła, gdyż ledwo dotknął plecaka i runął na ziemię. Natychmiast podbiegli do niego.  Ciężko oddychał.

Rhodey: Tony, słyszysz mnie?
Tony: Rhodey...
Pepper: Musiałeś biec?! Musiałeś?!
Tony: Pepper... przepraszam. Nie wiem... co... się... dzieje.

Nie wiedział, że taka dawka trucizny w organizmie szybko zatruwała. Tak było w przypadku słabego ciała. Ledwo się podniósł, podpierając ściany.

Pepper: Przestań... Już nic nie zrobisz. Po prostu odpuść, Tony. Proszę!
Tony: Ja... muszę... to zrobić.

Cokolwiek powiedzieli, nie słuchał ich. Na korytarzu minął Whitney, która była nieco skołowana.

Whitney: Poddasz się? Zanim tam dojdziesz, sam się wykończysz.
Tony: Whitney...
Whitney: Tak nas nie uratujesz.
Tony: Masz... jakiś pomysł?
Whitney: A uwierz mi, że mam.

Uderzyła z pięści w implant, przez co nie potrafił wstać. Na twarzy blondynki pojawiła się maska. Zmieniła sylwetkę na Iron Mana. Przyjaciele byli w szoku.

Whitney: Nie krytykujcie mnie. Chce Iron Mana, to będzie go miała.

I tylko tyle im powiedziała, lecąc do położenia wroga. Oboje nic nie rozumieli.

Pepper: Czy ty to widziałeś?
Rhodey: Taa... Najwidoczniej myliliśmy się co do Whitney.
Pepper: Tony, słyszysz mnie? Powiedz coś!

Nie otrzymała odpowiedzi. Chłopak zemdlał przez ból. Dla pewności dziewczyna sprawdziła bransoletkę. Bateria implantu znajdowała się na poziomie 20%, a taka ilość nie wystarczyłaby na długie przetrwanie.
Podczas gdy oni zabierali chorego z dala od toksyny, Madame Masque rozwaliła drzwi przez lewą rękawicę.

Whitney: Jak widzisz, to jestem. Masz ich uwolnić!
Rhona: Oj! Chyba masz mnie za idiotkę.
Whitney: Nie rozumiem.
Rhona: W szkole są kamery. Widziałam cię, Whitney.
Whitney: Cholera!
Rhona: Więc wolności nie dam. Zginiecie.
Whitney: A to się okaże.

Wykorzystała moc repulsorów do rozwalenia okien. pozwalając truciźnie zniknąć z budynku.

Whitney: Twoja gra skończona, Rhona. Przegrałaś.
Rhona: O nie, Whitney. Gra dopiero się rozpoczęła.
Whitney: Co?

Zdziwiła się na dźwięk maszyn. Z komór wyszły Androidy o podobiźnie zmarłego brata wariatki. Otoczyły fałszywego bohatera, przygotowując się do uderzenia. Whitney uśmiechała się pod maską, nie czując zagrożenia z ich strony.

Whitney: Sprytne, ale zapomniałaś o jednym szczególe.
Rhona: Jakim?

Maska zeskanowała robota, upodabniając się do niego.

Whitney: Mogę być kimkolwiek zechcę.

Strzeliła laserowym wzrokiem w oponentów, niszcząc za jednym zamachem całą armię. Psychopatka zaczęła wpadać w panikę, nie widząc wyjścia z porażki.

Rhona: Dobra. Masz mnie.

Dobrowolnie poddała się, likwidując opary z Akademii Jutra. Po chwili, usłyszała pojazdy takie jak pogotowie, policja czy furgonetka FBI. Masque wyszła z pomieszczenia, wracając do pierwotnej postaci. Dołączyła do pozostałych, którzy byli badani przez lekarzy we wnętrzu karetki. Tylko Rhodey nie znajdował się w pojeździe. Odważył się porozmawiać z panną Stane.

Rhodey: Dziękuję... W imieniu nas wszystkich. Nie myślałem...
Whitney: Że odpuszczę z zemstą na Starku? Tu chodziło o całą Akademię. Musiałam działać.
Rhodey: Jakby nie patrzeć, to jesteś bohaterką.
Whitney: Mylisz się. Nigdy nią nie byłam, a Tony'ego nie ocaliłam. Nawet nie miałam takiego zamiaru.

Przyznała, a następnie rozpłynęła się w powietrzu. Przyjaciel wrócił zobaczyć się z pozostałymi czy byli w stanie wrócić do domu. Happy mógł oraz ci, którzy przespali całą akcję. Pepper także mogła, ale nie Tony Stark. Gaduła siedziała przy nim, martwiąc się.

Pepper: Dalej się nie budzi.
Rhodey: Potrzebuje czasu.
Pepper: Ale nie o to chodzi! Whitney coś mu zrobiła!
Rhodey: Dlaczego tak sądzisz? Uratowała nas. Ryzykowała własne życie, żeby...
Dr Yinsen: Ten kto uderzył w mechanizm, zepsuł jego działanie. Konieczna jest naprawa.
Rhodey: Mówi pan poważnie?

Nie potrafił ukryć swego przerażenia. Z jednej strony już był gotowy odpuścić Whitney wszelkie przewinienia, ale gdy dowiedział się jak bardzo zaszkodziła geniuszowi, miał ochotę jej przyłożyć, a przede wszystkim zesłać do więzienia o zaostrzonym rygorze.

Pepper: Rhodey... Rhodey!
Rhodey: Eee... Co?
Pepper: Odleciałeś. Co ci zaprząta głowę?

Chłopak zdziwił się, gdyż znajdowali się w szpitalu. Nie miał bladego pojęcia, że na długo zerwał się z rzeczywistości.

Rhodey: Wybacz, ale... Chyba się zamyśliłem.
Pepper: Cóż... Zdarza się, więc powiem co cię ominęło.
Rhodey: Możesz w skrócie.
Pepper: Tony jest operowany od godziny i nadal nic nie wiadomo, ale doktorek prosił o cierpliwość, bo trochę to potrwa, a nieźle oberwał, więc... Rhodey, bez obaw. Będzie żył.
Rhodey: Gdybym wiedział...
Pepper: To była trudna sytuacja, ale dobrze się skończyło.
Rhodey: Dla nas tak, ale nie wiemy czy...

Przerwał, widząc lekarza, który wyszedł z sali operacyjnej. Rzucili się w jego stronę.

Dr Yinsen: Whoa! Dzieciaki, po kolei. Nie ucieknę.
Rhodey: Co z nim? Operacja się udała?
Dr Yinsen: Hmm... Jakby to ująć?
Pepper, Rhodey: NORMALNIE!
Dr Yinsen: W porządku, więc mam dobre i złe wieści.
Pepper: No i się zaczyna.

Oboje znali ten schemat na wylot, zaś przekazywanie wieści przez doktorka zawsze odbywało się z powagą. Jednak postanowili wysłuchać specjalisty, aż do samego końca bez względu na to czy będę przeważać te złe wieści.

Dr Yinsen: Od czego mam zacząć?
Pepper: Od dobrych.
Dr Yinsen: Rhodey?
Rhodey: Zgadzam się.
Dr Yinsen: Stan Tony'ego jest w miarę stabilny.
Rhodey: W miarę? Co to ma znaczyć?
Dr Yinsen: Dajcie mi dokończyć!

Nieco podniósł ton, lecz szybko powrócił do normalnego głosu.

Dr Yinsen: Mogę dalej?
Pepper: Prosimy.
Dr Yinsen: Jest już przytomny, ale wypis dostanie dopiero za tydzień ze względu na przebytą operację.
Pepper: Czyli jest dobrze?
Dr Yinsen: Najgorsze zniósł, a jak z wami?
Pepper: Wszystko gra.
Rhodey: Tylko przez szybkie pozbycie się oparów. Inaczej byłoby fatalnie.
Dr Yinsen: Zgadzam się, ponieważ to było bardzo niebezpieczne dla waszego zdrowia.
Rhodey: Najgorzej z Tony'm.
Dr Yinsen: Coś wam powiem... Rozumu to on raczej nie używa, ale pewnie chciał was chronić.

Stwierdził, powracając do sali swego pacjenta. Z otępionym wzrokiem rozglądał się po pomieszczeniu. Nienawidził sterylnych miejsc, ale nie miał siły do ucieczki. Czekał, aż ktoś zechce mu wytłumaczyć obecny stan rzeczy. Yinsen w kilku słowach streścił najważniejsze fakty.

Dr Yinsen: Ty i twoi przyjaciele zostaliście nastawieni na działanie trucizny, ale w porę zajęliśmy się wami. Nic nikomu się nie stało. No poza tobą, bo ktoś zniszczył implant.
Tony: Ale?
Dr Yinsen: A co mam więcej dodać? Chyba, że chcesz wiedzieć, kiedy cię wypiszę ze szpitala.
Tony: Proszę, aby jak najszybciej.
Dr Yinsen: Jak na razie, to będziesz leżał tu tydzień, bo byłeś operowany. Muszę cię obserwować, rozumiesz?

Chłopak kiwnął głową.

Dr Yinsen: Świetnie, a teraz pozwól, że wpuszczę twoje niańki.
Tony: Niańki?
Dr Yinsen: Ekhm... To znaczy... Twoich przyjaciół.

Lekko się zaśmiał, a oni wpadli do sali, prawie potrącając personel medyczny. Chory cieszył się, widząc ich całych i zdrowych. Tylko to się dla niego liczyło. Nic więcej.

Koniec.

---**---

Blog powoli zmierza do końca, ale bez obaw. Szykuję coś specjalnego na koniec. Czy czytaliście kiedyś IMAA w wersji fantasy? Pewnie pamiętacie parodię bajki wyjętą z różnych bajek Disneya. Głównie "Shreka" i "Królewny Śnieżki". To teraz wyobraźcie sobie, że to będzie totalna improwizacja świata fantasy. Mam nadzieję, że do Sylwestra uda mi się to napisać. Do nastepnego ;)

Powrót do domu

0 | Skomentuj

Tony wyleciał ze zbrojowni na nocny patrol. Rhodey z Pepper obserwowali wszystko, aby w razie kłopotów interweniować. Jednak oboje mieli złe przeczucia.

Pepper: Poleciał sam. Myślisz, że dobrze zrobiliśmy? A jakby spotkał Whiplasha albo rozładowałby się implant, miałby zmasakrowaną zbroję na kawałki?! A co jeśli umrze i do nas nie wróci?!
Rhodey: Pepper, starczy! Dopóki jest w zbroi, nic mu nie będzie, a poza tym…
Pepper: Nawet nie próbuj nic tłumaczyć.

Wpatrywała się w ekran, gdzie był wyświetlony stan zbroi. Przez powiedzenie wszystkich obaw na głos bardziej się bała o chłopaka. Wiedziała jak często ryzykował własnym życiem. Znała rolę blaszaka, a także miała pojęcie, że kiedyś może się zdarzyć taki dzień, że już nie wróci. Z zamyśleń wyrwał ją głos przyjaciela.

Tony: Dzisiaj jest dość spokojnie, ale dla pewności sprawdzę jeszcze jeden teren.
Rhodey: Nie musisz. Sprawdziłeś to, co trzeba.
Pepper: Rhodey ma rację. Wracaj do nas.
Tony: Tylko zobaczę czy Whiplash gdzieś się nie kręci.
Pepper: Przecież dobrze słyszałeś, że… Co?! Ty lecisz na obrzeża?!
Rhodey: Zgłupiałeś do reszty?! Masz w tej chwili wracać do zbrojowni!

Oboje krzyczeli na niego, aby ten odpuścił dalsze obserwacje. Niestety, lecz poleciał na własną rękę, gdzie najczęściej spotykał biczownika oraz innych kryminalistów. Skany nie wykazały żadnej aktywności.

Tony: To dziwne. Zupełnie tak, jakby…

Nie zdołał dokończyć, gdyż oberwał silną wiązką. W ostatniej chwili uniknął promienia.

Rhodey: Tony, wycofaj się! Nie wiesz, z kim masz do czynienia!
Pepper: Tony, błagam cię! Wracaj!
Tony: Hej! Przecież nic…

Tym razem, przerwało połączenie.

Pepper: Co się dzieje?
Rhodey: Padła łączność. Niedobrze.
Pepper: I co teraz?
Rhodey: Spróbuję je wznowić.

Jakiekolwiek wprowadzał ustawienia czy komendy, na kanałach pozostała głucha cisza, która chwilę później została przerwana przez krzyk pilota.

Tony: Aaa!
Rhodey, Pepper: TONY!

Byli przerażeni, nie wiedząc dokładnie, z czym musiał mierzyć się Iron Man. Po kolejnej chwili znów wszystko zamilkło.

Pepper: Rhodey?

Dziewczyna gubiła się w tym, nie pojmując tego co się działo. Gdy ponownie usłyszeli wrzask przepełniony bólem, nie potrafili siedzieć z założonymi rękami. Później przerwało po raz kolejny sygnał. Jednak nie to było najgorsze. Moc zaczęła drastycznie spadać.

Pepper: Co się dzieje?
Rhodey: Sam chciałbym to wiedzieć. Muszę mu pomóc.

Zerwał się z krzesła, aby uzbroić się w pancerz.

Tony: Aaa!

Do ich uszu ponownie dotarła agonia bohatera. To był dla nich horror. Rhodey starał się nie wpadać w panikę. Usiadł w fotelu, starając się nawiązać jakikolwiek kontakt z pilotem.

Rhodey: Tony, co się dzieje? Jesteś ranny? Powiedz coś!
Pepper: Tony, nie daj się! Walcz! Czekamy na ciebie, rozumiesz?! Czekamy, aż wrócisz!
Rhodey: Pepper…

Przyjaciółka załamała się, aż miała ochotę płakać. Gdyby otrzymali jakąś wiadomość, strach mógłby zmaleć. Jednak jej nie dostali.

Pepper: On… On musi wrócić. Musi.
Rhodey: Pepper…
Pepper: Sprowadź go tu. Proszę!

Błagała, a on nie zamierzał kłamać dla dobra dziewczyny. Chwilę odczekali, aż na ekranie zauważyli komunikat.

Rhodey: Zbroja wraca.
Pepper: Co?
Rhodey: Dobrze słyszysz. On wraca do nas.

Odetchnęła z ulgą, uspokajając nieco swoje nerwy. Czekali na niego z godzinę, aż ucieszyli się na widok lądującej zbroi. Podeszli do niej. Chcieli coś powiedzieć, ale z wnętrza wypadł pilot.

Rhodey, Pepper: TONY!

Natychmiast podbiegli do niego, sprawdzając rany. Przerażenie sięgnęło zenitu na widok dymiącego się implantu, zaś ranny z trudem oddychał. Nie potrafił nic powiedzieć. Syn Roberty bezapelacyjnie zabrał go do szpitala.
Gdy znaleźli się na miejscu, pozwolili działać lekarzom. Od razu powiedzieli, aby zawiadomili dr Yinsena. Usiedli na korytarzu, czekając niecierpliwie na jakieś wieści. Przez większość czasu tkwili tam, załamując się jeszcze bardziej.

Rhodey: Będę musiał wyjaśnić to jakoś mamie, a ściema o wypadku nie przejdzie.
Pepper: Wiem, Rhodey. Może… Może powiemy prawdę? Co nam szkodzi?
Rhodey: Jeśli się dowie, wtedy będziemy mogli pożegnać się ze zbrojami.
Pepper: No racja, ale… Ale kto mu to zrobił?
Rhodey: Nie wiem. Musimy wierzyć, że uratuje go.
Pepper: Masz rację… Musimy.

Niespodziewanie otworzyły się drzwi od sali. Spokojnie podszedł do nich, bo nie byli w stanie ruszyć się z miejsca, a winą był strach. Przetarł ręce i zaczął im wyjaśniać wszystko. Patrzyli na niego z uwagą co mówił.

Dr Yinsen: Nie wiem jak się bawicie, że znowu musiałem go widzieć w tak kiepskim stanie, ale to chyba coś innego, prawda?
Rhodey: Doktorze…
Dr Yinsen: Nie musicie mi mówić. Zresztą, moim zadaniem jest ratowanie życia, a nie bycie ciekawskim. Jednak muszę wiedzieć co tak naprawdę się stało.
Rhodey: My… My sami niewiele wiemy.
Dr Yinsen: Uszkodzenia implantu wyglądały jak po użyciu ogromnej mocy lasera, która zniszczyła strukturę mechanizmu. Czy Tony zajmował się czymś… niebezpiecznym?

Przyjaciele zastanawiali się nad dość banalną odpowiedzią. Lekarz prawie ich rozgryzł, ale i tak nie mogli przyznać się do roli Iron Mana.

Rhodey: Tak, bo często siedzi w laboratorium.
Dr Yinsen: Więc na swoje życzenie ma śpiączkę.
Rhodey, Pepper: ŚPIĄCZKĘ?!

Strach ogarnął ich ciała.

Pepper: Jak to… śpiączka?
Dr Yinsen: Był na skraju śmierci. Chyba więcej nie muszę tłumaczyć.
Pepper: Czy on… umrze?
Dr Yinsen: Zależy od tego jak bardzo będzie chciał żyć.

Gdy mężczyzna wrócił do sali chorego, nastolatkowie siedzieli przed wejściem. Czekali na pojawienie się prawniczki, a przede wszystkim zastanawiali się nad sprawcą.

Rhodey: Kto mógł mu to zrobić?
Pepper: Ktoś, kto znał jego słaby punkt.
Rhodey: No i też tożsamość.

W głowie pojawiły się wspomnienia wszystkich wrogów jakich napotkali przez ostatnie lata. Była to długa lista, lecz szukali tych najbardziej prawdopodobnych. Madame Masque nie miała celu, MODOK nie żył, Doom siedział w Latverii, pszczelarze zajmowali się swoimi sprawami. Co do Fixa była wątpliwość na temat jego aktywności przestępczej. Za to Blizzard siedział w Vault, a Hammer nie znał tożsamości Iron Mana. Z Kontrolerem sprawa wyglądała tak samo. Jednak Duch to była inna bajka. Jako, że Crimson Dynamo był zniszczony, a Ivan powrócił do rodziny, to również nie miał motywu do ataku. Whiplash o dziwo nie dawał oznak życia, zaś Mandaryn zajmował się poszukiwaniami pierścieni.
Nagle za plecami usłyszeli czyjś złowrogi głos.

Duch: Witam, przyjaciół Iron Mana. Jak zdrówko?

Natychmiast odwrócili się,

Rhodey, Pepper: DUCH!
Duch: Nie inaczej.
Rhodey: To ty! Ty zraniłeś Tony’ego!
Duch: Szybko na to wpadłeś, dzieciaku. A teraz pozwólcie, że nim się zajmę.

Znali zjawę, ale jeden element im nie pasował.

Rhodey: A co z szantażem? Już nie chcesz na nim zarobić?

Przestępca nie zamierzał im zdradzić powodu. Pepper była wściekła, aż miała ochotę wymierzyć swoją własną sprawiedliwość.

Pepper: Jak mogłeś?! Jak śmiałeś skrzywdzić Tony’ego?!
Rhodey: Pepper!

Z gniewem rzuciła się na zjawę.

Pepper: Zniszczę cię! Słyszysz?! Popamiętasz mnie!
Duch: Jesteś głupia, ale dzielna.

Stwierdził, strzelając do niej z blastera.

Rhodey: Ochrona! Wezwijcie ochronę!

Wołał pomoc, lecz jak pojawił się przeciwnik, tak szybko zniknął z oczu. Na szczęście Pepper nie została ranna, choć jej głupota prawie kosztowała ją życie.

Rhodey: Naprawdę zachowujesz się tak, jak on. Co ci strzeliło do głowy, żeby z nim walczyć?!
Pepper: Nie… Nie może skrzywdzić… Tony’ego.
Rhodey: Nie martw się. Wszystko się jakoś ułoży.

Przytulił ją po przyjacielsku, uspokajając. Jednak Duch nadal znajdował się w szpitalu, a dokładnie zakradł się do sali Tony’ego, będąc niewidzialnym jak na jego pseudonim przystało. Podszedł do niego, zbliżając rękę do implantu. Stark był bezbronny, więc mógł zabić nastolatka bez najmniejszego problemu.

Duch: Wybacz, Anthony. Plany uległy zmianie. Robię to po to, ponieważ ktoś bardzo chce twojej śmierci, a za twoją głowę… Cóż… Dał wysoką stawkę, więc już się nie zobaczymy.

Zdecydowanym ruchem zanurzył dłoń w klatce piersiowej, ściskając za mechanizm. Czuł jak serce ofiary umierało, gdy rozrusznik znajdował się coraz bliżej powierzchni.
Kiedy był bliski zakończenia żywota chłopaka, oberwał nieznaną wiązką promieni.

Duch: Co jest?

Odwrócił się, dostrzegając agentkę T.A.R.C.Z.Y.

Agentka Hill: Wreszcie cię dopadłam, zjawo.
Duch: Oj! Nie tym razem.

Natychmiast się ulotnił, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Pozwolił Iron Manowi żyć. Jeszcze.

Koniec

---***---

Dziękuję, Terra za to, że chciałaś słuchać moich chorych pomysłów. Dzięki tobie powstała ta drama ;)

Zaginiony

0 | Skomentuj



Rhodey zszedł na śniadanie, jedząc jak najwięcej. Roberta zdziwiła się, że jednej osoby było brak, a tym kimś był Tony. Chciała zapytać syna, gdy naje się do syta. Odczekała z jakąś chwilę, aż mogła zadać pytanie.

Roberta: A Tony jeszcze nie zszedł? Zaraz macie wychodzić do szkoły.
Rhodey: Pewnie śpi. Już idę go budzić.
Roberta: Byle szybko, bo autobus wam ucieknie.
Rhodey: Dobrze, mamo. Pamiętam.

Ruszył schodami do góry, skręcając do pokoju geniusza. Otworzył drzwi bez pukania.

Rhodey: Tony, pobudka. Musimy się sprężyć, żebyśmy nie musieli iść na… piechotę?

Zdziwił się na brak przyjaciela, a bardziej rzucało mu się w oczy biurko zawalone książkami.

Rhodey: To dziwne… Coś jest nie tak.

Zmartwił się, a przez głowę przechodziło wiele dramatycznych scenariuszy. Tony Stark był Iron Manem z chorym sercem, które musiał ładować, co godzinę. Wiedział, że jego zniknięcie miało związek z sekretną tożsamością.
Gdy wrócił do kuchni, wybiegł z domu, aby jak najszybciej znaleźć się w szkole. Na szczęście na autobus zdążył, więc u celu znalazł się po kwadransie. Na korytarzu dostrzegł Pepper. Od razu szykował się do odwrotu.

Pepper: O! Hej, Rhodey. Gdzie Tony?
Rhodey: Naprawdę musisz pytać? Pewnie jest gdzieś w szkole. Zaraz zaczynamy lekcje, więc…
Pepper: Ej! Ty coś kręcisz!

Rudzielec był wyczulony na kłamstwa. Od razu rozpoznała fałszywą informację.

Pepper: Gadaj mi tu zaraz prawdę, bo inaczej zrzucę cię z dachu, a chyba nie chciałbyś zginąć, prawda?
Rhodey: Pepper…

Pokazał swój niepokój przez drżące ręce. Zwykle panował nad emocjami, ale tego dnia nie potrafił zachować spokoju. Szczególnie, jeśli chodziło o przyszywanego brata.

Pepper: Hej! Ty nigdy się nie denerwujesz. Co się stało?
Rhodey: On… On zaginął.
Pepper: Co?!

Nie wierzyła słowom panikarza. Po prostu nie przeszłoby jej przez myśl coś takiego. Jednak przez pojawienie się nauczyciela musieli wejść do klasy. Zajęli miejsca w tym samym rzędzie.
Podczas gdy profesor coś tłumaczył z chemii, dziewczyna dopytywała o wszystko. Także bała się o Anthony’ego, a znając prawdę na temat ucieczek z lekcji, strach był silniejszy.

Pepper: Jak długo go nie ma? Co wiesz? Znalazłeś jakiś ślad po nim?
Rhodey: Nie mam nic.
Pepper: Jak… Jak to się stało?
Rhodey: Nie wiem, a wczoraj wszystko grało. Czego ja nie widziałem?

Zaczął się zastanawiać, szukając logicznej odpowiedzi, której nie zdołał znaleźć. Coraz trudniej było mu usiedzieć w ławce.

Pepper: Rhodey, musi być dobrze. Może… Może jest w zbroi. Sprawdziłeś zbrojownię?
Rhodey: Nie.
Pepper: Więc może tam być, dlatego nie bój się. Rany! Aż dziwne, że to ja muszę uspokajać ciebie. Zwykle jest na odwrót.
Rhodey: Nie umiem… Nie umiem tego wytłumaczyć… Profesorze!

Podniósł rękę do góry, prosząc o zwolnienie z lekcji. Symulował problemy z żołądkiem, a nauczyciel zgodził się go puścić do domu. Chłopak przed wyjściem dał znak Pepper, że zadzwoni, jeśli czegoś się dowie.

Pepper: Tony, gdzie jesteś?

James pojechał taksówką na teren fabryki, płacąc gotówką za przejazd. Z jakiegoś powodu serce mu biło jak szalone. Dawno nie odczuwał takiego stresu. Podszedł do stalowych drzwi, otwierając je kodem. Bicie organu przyspieszyło bardziej na widok zbroi w komorze. Usiadł na fotelu, przeglądając mapę miasta.

Rhodey: Komputerze, namierz komórkę Tony’ego.

<<Namierzanie...>>

Z niecierpliwością oczekiwał na komunikat, lecz dopiero po pięciu minutach, coś pojawiło się na mapie. Jedna kropka, druga, trzecia… Było wiele współrzędnych.

Rhodey: Co to jest? Przecież… Przecież nie sklonował się.

Uważnie wpatrywał się w punkty rozsiane po mieście. Nie pojmował wyświetlanych danych.

Rhodey: Komputerze, o co tu chodzi? Czy to jakiś błąd? Ktoś zhakował system?

<<Błąd logiczny. System działa prawidłowo. Ilość punktów na mapie wskazuje na aktywność urządzenia z ostatnich godzin>>

Rhodey: Godzin? Od której dokładnie?

<<Według moich obliczeń, aktywność zaczęła się od godziny 18:00>>

Sztuczna inteligencja utwierdziła go w przekonaniu, iż poprzedniego dnia coś się wydarzyło. Pytanie nasuwało się samo. Co się stało?

Rhodey: Czy są jakieś nagrania ze wczoraj?

<<Tak. Czy mam odtworzyć?>>

Rhodey: Zrób to.

Na ekranie pojawił się ostatni zapis. Dostrzegał na wideo Tony’ego, który odłączył się od ładowarki. Jednak najbardziej głowił się nad tym, że czegoś szukał.

Rhodey: Czy możesz zbliżyć ekran?

<<Wykonuję>>

Teraz wszystko układało się w logiczną całość. Połączył ze sobą fakty, otrzymując pewną teorię możliwego biegu zdarzeń.

Rhodey: Nie wierzę. On tam poszedł. Bez zbroi?!

<<Prawdopodobnie>>

Rhodey: Ale… Ale dlaczego sam?

Na to pytanie nikt nie znał odpowiedzi. Postanowił połączyć kropki na mapie, aby zmniejszyć obszar poszukiwań. Długo główkował nad tym czy faktycznie Tony szukał kryjówki wroga, nie zabierając ze sobą uzbrojenia.

Rhodey: Komórka musi być aktywna. Jednak coś mi tu nie gra.

Ponownie przyjrzał się danym. Rysował kolejne drogi, szukając dodatkowych poszlak. Mijały kwadranse, a on nadal męczył się z odnalezieniem tropu, który doprowadzi go do przyjaciela bez względu na to czy będzie żył, czy też został w jakiś sposób zraniony.

Pepper: Rhodey!

Przeraził się na krzyk przyjaciółki, przez co zleciał z krzesła.

Rhodey: Pepper!
Pepper: Dzwoniłam do ciebie! Co z tobą?! Miałeś mi powiedzieć, jeśli czegoś się dowiesz!
Rhodey: Pepper, usiądź.
Pepper: Nie!
Rhodey: Dobrze ci radzę.
Pepper: To jest takie straszne? No mów!
Rhodey: Sama sobie odpowiedz.

Wskazał na ekran pełny notatek. Gdyby Patricia nie miała smykałki detektywistycznej, z bazgrołów nie zrozumiałaby nic. Na szczęście z łatwością odczytała wiadomość z zebranych informacji. Na samą myśl, że mógł mieć rację poczuła się słabo. W porę ją złapał, zanim upadła na podłogę.

Rhodey: Ostrzegałem, ale jak zwykle musiałaś mnie olać.
Pepper: P… Przepraszam.
Rhodey: Teraz najważniejsze jest to, aby go znaleźć całego i zdrowego.
Pepper: Dlaczego szukał Mr. Fixa?! Życie mu niemiłe?!
Rhodey: Znasz go. Pewnie próbował dorwać handlarza bronią, żeby do kolejnych zbrodni nie doszło.
Pepper: Jakich zbrodni?
Rhodey: Wszystkich, Pepper. Począwszy od małych zbrodniarzy, aż do terrorystów.
Pepper: Ale bez zbroi?! To… To bezmyślne!
Rhodey: Dlatego przyjdziemy mu z pomocą.

Otworzył komorę ze zbroją War Machine, przygotowując się do wylotu ze świątyni Makluan. Zanim wystartował, Pepper poprosiła o coś bardzo ważnego.

Pepper: Sprowadź go w jednym kawałku.
Rhodey: Wiesz mi. Też tego chcę.

I te słowa wypowiedział jako ostatnie, żegnając się z gadułą. Natychmiast zajęła miejsce na fotelu, obserwując wszystko oczami pilota pancerza. Leciał nad Nowym Jorkiem, kierując się szlakiem wyznaczonym przez poprzednie współrzędne aktywności komórki zaginionego. Przez większość lotu obaj milczeli, skupiając się na jednym. Odnalezieniu Starka.
Gdy Rhodes wylądował na miejscu, dostrzegł mnóstwo opuszczonych magazynów, co były odpowiednie na kryjówkę.

Rhodey: Komputerze, szukaj oznak życia. Przeskanuj cały teren.

<<Skanowanie...>>

<<Znaleziono trzy oznaki życia>>

Rhodey: Trzy?
Pepper: Rhodey, za tobą!
Rhodey: Aaa!

Oberwał znanym orężem broni, czyli biczami.

Rhodey: Cholera! Whiplash!

Wykorzystał cały arsenał do powalenia biczownika. Czymkolwiek starał się zranić oponenta, ten odbijał tarczą wszelkie pociski. Nawet ataki z repulsora czy unibeamu. Bohater pomimo zaplątania w bicze, nie zamierzał odpuścić. Wykorzystał całą moc do zniszczenia ich. Potężny promień z rdzenia mocy odrzucił Whiplasha daleko. Ten hałas wkurzył handlarza, dlatego też chciał zobaczyć intruza na własne oczy.

Mr. Fix: Co się wyrabia Whiplash?!
Rhodey: Gdzie jest Tony Stark?!

Krzyczał, lecz mężczyzna nie zamierzał odpowiedzieć.

Rhodey: Gadaj! Gdzie on jest?!
Mr. Fix: I tylko po to tu przyszedłeś, War Machine? Raczej jest dla ciebie kimś bliskim, prawda?
Rhodey: Odpowiesz mi czy mam cię zmusić?!

Z gniewem podszedł do niego, zaś przeciwnik szykował się do ataku. Już miał uderzyć, lecz szef zabronił mu.

Mr. Fix: Whiplash, odpuść. Załatwię to sam.
Whiplash: Ale…
Mr. Fix: To był rozkaz i lepiej mi się podporządkuj. Raczej nie chciałbyś stracić ręki po raz kolejny. Nie? No właśnie.

Ulubiony zabójca wynalazcy wycofał się, odlatując na swoim dysku gdzieś na obrzeża miasta.

Mr. Fix: Na pewno przyszedłeś tylko po niego?
Rhodey: Tak.

Stwierdził krótko, tłumiąc złość w sobie.

Rhodey: Gdzie go znalazłeś?
Mr. Fix: Zapraszam.

Zaprowadził blaszaka do jednego z magazynów, gdzie skrzynie pełne broni czekały na transport. Niezbyt interesował się nielegalną przesyłką, ponieważ większym priorytetem był powrót do domu z przyszywanym bratem.

Rhodey: No i? Nigdzie go nie ma.
Mr. Fix: Spokojnie. Uzbrój się w cierpliwość.

Pozwolił dać mu szansę i szli dalej. Po raz kolejny mijał rzędy skrzyń gotowych do wysłania.
Nagle usłyszał dźwięk implantu. Słaby, ale ten odgłos mógł należeć jedynie do mechanizmu z rolą podtrzymywania życia. Na widok chorego zamarł.

Rhodey: Tony!
Pepper: Tony! O mój Boże!

Usłyszał również krzyk przyjaciółki, obserwującej wszystko.

Pepper: Rhodey, co z nim? Powiedz coś!
Rhodey: Hej! Słyszysz mnie?

Szturchnął nim delikatnie. Reakcji nie było żadnej. Znał możliwą przyczynę.

Rhodey: Jak długo tu jest?
Mr. Fix: Z jakieś pięć godzin.
Rhodey: Pięć godzin?!
Mr. Fix: Tak długo go trzymałem, bo mógłby uciec i powiedzieć o moich interesach. Jednak nie zrobiłem mu krzywdy. Widziałem, że zaczął zwijać się z bólu, aż zemdlał.
Rhodey: Serce… Jego serce!

Przeraził się jeszcze bardziej. Wiedział, co musiał zrobić. Dla pewności przyjrzał się bransoletce, która wskazywała 10%. Zbroja wykonała skan organizmu.

<<Utrata przytomności spowodowana rozładowanym rozrusznikiem serca. Zalecane jest długie ładowanie>>

Mr. Fix: Bierz tego dzieciaka, a o tym co widziałeś, to ani słowa. Rozumiesz, War Machine?
Rhodey: Tak… Przyjąłem to do wiadomości.

Chwycił nieprzytomnego sposobem matczynym, lecąc z zawrotną prędkością do zbrojowni.

Rhodey: Tony, trzymaj się.
Pepper: Rhodey, czy on mówił prawdę? Był bez ładowania pięć godzin?
Rhodey: Raczej nie, bo byłby już martwy. Zresztą, sprawdzałem bransoletkę. Niedawno wyczerpało się zasilanie.
Pepper: Jesteś pewien?
Rhodey: Muszę być. Innej opcji nie przewiduję.

Zmaksymalizował prędkość, docierając do bazy przed całkowitym rozładowaniem baterii implantu. Od razu zdjął zbroję i podpiął urządzenie do ładowania. Oboje odetchnęli z ulgą, gdyż zdążyli na czas. Na moment histeryk odszedł od łóżka, gdzie leżał Tony, aby przekazać swojej mamie dobre wieści. Prawniczka ucieszyła się, że odnalazł zgubę, a żadna im krzywda się nie stała.
Po kilku godzinach, niebieskie oczy ujrzały światło nad sobą. Chłopak ostrożnie wstał, odłączając się od ładowarki. Przyjaciele rzucili mu się w ramiona, prawie płacząc ze szczęścia.

Tony: Hej! Co się wam stało? Umarłem czy jak?
Rhodey: Głupku, prawie brakowało. To było bezmyślne iść na teren wroga bez zbroi.
Tony: Pepper?
Pepper: Nie będę krzyczeć, bo cieszę się, że nic ci się nie stało. Tęskniliśmy.
Tony: Oj! Ja za wami też.

Odwzajemnił gest, tuląc ich do siebie najbardziej jak potrafił. Pozostały czas spędzili w świątyni, ucząc się do testu z chemii. I tak nie mieli nic innego do roboty, bo James z pomocą Patricii zablokował powiadomienia o zagrożeniach. Nie chciał przeżywać tego samego piekła po raz któryś raz z kolei. Zdecydował się odpocząć, a Fixa i jego zamiary puścić w niepamięć.

KONIEC

Wyprawa

0 | Skomentuj

Tony, Rhodey i Pepper wybrali się w góry. Na wypadek spotkania Mandaryna mieli przy sobie plecaki ze zbrojami. Według danych o aktywności pierścieni Makluan, polecieli, aż do Himalajów. Pogoda im nie dopisywała. Ciągle wiał wiatr, a kontakt przez urządzenia komunikacyjne był zakłócony. Nie mogli z nikim porozmawiać. Byli zdani tylko i wyłącznie na siebie.
Kiedy byli już wysoko, zrobili sobie krótki czas na odpoczynek.

Tony: Jesteśmy blisko. Czuję to. Muszę go odnaleźć. Po prostu muszę.
Rhodey: Wiemy, że ci zależy na ojcu, ale może Gene kłamał. Może tak naprawdę powiedział jedynie po to, żeby ci namieszać w głowie.
Pepper: Rhodey ma rację. No, bo zauważ. Prawie z nim wygrałeś i tak nagle ci powiedział coś, co chciałbyś usłyszeć. Chcesz wierzyć, że nie zginął, a pewnie…
Tony: Wiem, co masz na myśli, ale muszę spróbować. Jeśli chcecie, możecie wracać. Dopóki go nie odnajdę, nie wrócę. Nie poddam się.
Rhodey: Trzeba oszczędzać siły, bo im wyżej, tym gorzej z oddychaniem. Dobrze wiesz, jak może być w twoim przypadku.
Tony: Tak. Pamiętam o implancie.
Rhodey: Okej. Idziemy powoli i spokojnie.

Kiwnęli głową na znak zrozumienia jego słów. Ostrożnie kroczyli po skale. Tony trzymał za haki, zaś reszta chwytała się za linę. I tak szli pod górkę. Aura nadal nie pozwalała na kontakt ze światem, zaś Khan walczył ze strażnikiem. W każdej chwili mogła wytworzyć się lawina. Jednak on nie przejmował się tym i swoją mocą pokonał obrońcę szóstego pierścienia.

Gene: Udało się. Teraz pozostało zdobyć resztę.
Howard: A nie wolisz odpuścić sobie? Nie wiesz, co się stanie, gdy połączysz je wszystkie. Może…
Gene: Zamilcz, starcze! Przez ciebie zaraz się rozmyślę i cię tu porzucę. Może powinienem wziąć twojego syna, bo ty nie pomagasz!

Wściekł się, aż uderzył swoją mocą w kolumny świątyni. Drżenia doszły na cały obszar pasma górskiego.

Howard: Przestań, bo obaj zginiemy!
Gene: Tak myślisz? Ja nie umrę. Nie przed spełnieniem przeznaczenia.

Mandaryn zniknął, zabierając ze sobą więźnia. Tymczasem przyjaciele nadal mierzyli się z utrudnieniami. Uważnie patrzyli, czy nie wchodzą na liche kamienie. Na złość odezwało się przypomnienie. Tony był wściekły, lecz ból zakrył złe emocje. Zatrzymał się, próbując złapać oddech.

Rhodey: Tony?
Pepper: Ej! Co tam się dzieje?
Rhodey: Powinniśmy wrócić.
Tony: Nie… Nie… możemy. On… tam jest. Ach!
Pepper, Rhodey: NIE!

I runął w dół. Dziewczyna próbowała go chwycić, lecz on spadł. Mgła utrudniała widoczność. Oboje byli przerażeni.

Pepper: Rhodey?
Rhodey: Schodzimy… Powoli.
Pepper: A on?
Rhodey: Zaraz. Powoli, Pepper... Powoli.

Małymi krokami stąpali, schodząc niżej. Przyjaciel pomógł jej zejść bezpiecznie. Po kilku minutach, rozpoczęli poszukiwania geniusza. Nie mogli krzyczeć, dlatego musieli znaleźć inny sposób na zawołanie go. Zeszli jeszcze niżej, rozglądając się wokół.

Pepper: Widzisz go?
Rhodey: Szukam.
Pepper: Boże! Oby nic mu się nie stało.

Nagle zauważyli za swoimi plecami lawinę. Tak. Mandaryn spowodował katastrofę. Nawet lina nie pomogła i zostali przykryci grubą warstwą śniegu oraz wyrzuceni gdzieś w głąb góry.
Kiedy przyroda powodowała niszczenie wszystkiego na swojej drodze, zostało ewakuowane najbliższe miasteczko. Ludzie uciekali, zabierając najważniejszy asortyment. Nie zostawiali nikogo. Zabierali również swoje zwierzęta. Stacja ratownicza od razu otrzymała alarm, by działać. W centrali uzbrajali się dr Yinsen i dr Bernes.

Dr Bernes: Dlaczego akurat tutaj mam odbyć następną część szkolenia?
Dr Yinsen: Muszę zobaczyć, jak działasz przy takiej sytuacji. Jest bardzo niebezpiecznie i naszym zadaniem jest pomóc tym, którzy zostali w górach. Podobno jakaś trójka nastolatków była w obszarze lawiny.
Dr Bernes: Myślisz o tym samym, co ja?
Dr Yinsen: Powiedzmy, choć dowiemy się, jak będziemy na miejscu. Pakuj sprzęt i jedziemy.

Wzięli skuter oraz duży plecak z akcesoriami medycznymi, aż mogli ruszyć w drogę. Pozostała część ratowników zajmowała się ofiarami w wiosce, współpracując ze służbami, które ewakuowały ludność z dala od zagrożenia. Lekarze przejechali przez ogromne zaspy, kierując się drogą, żeby pomóc.
Gdy znaleźli się na miejscu, skąd system wyłapał oznaki życia, zaczęli kopać łopatami.

Dr Bernes: Skąd wiesz, że w tym miejscu?
Dr Yinsen: Tu były ostatnie ślady ich aktywności. Trzeba spróbować.
Dr Bernes: Czekaj… Widzisz to?
Dr Yinsen: Co?
Dr Bernes: No patrz!

Wskazała na miejsce, gdzie świeciło się coś na niebiesko. Znali ten kolor.

Dr Yinsen: Niemożliwe.
Dr Bernes: A jednak. To musi być Tony, Rhodey i Pepper. Chodźmy tam.
Dr Yinsen: Jesteś pewna? Może te światło jest z czegoś innego.
Dr Bernes: Nie dowiemy się, jeśli tego nie sprawdzimy.
Dr Yinsen: Racja. Okej. Ruszajmy.

Przypuszczenia potwierdziły się. Przekopali się do jednego ciało i był nim Tony Stark. Blady, zmarznięty, a do tego z wyczerpanym implantem. Ho bez dłuższego namysłu, przeniósł chłopaka na nosze i przykrył folią izotermiczną.

Dr Yinsen: Jest nieprzytomny i to z winy implantu. Tylko, gdzie jest reszta?
Dr Bernes: Od niego się nie dowiemy. Co robimy?
Dr Yinsen: Zabiorę go, a ty poszukasz reszty. Może być?
Dr Bernes: Tak, ale…
Dr Yinsen: Co?
Dr Bernes: Myślisz, że sobie poradzę?
Dr Yinsen: Sama zobaczysz.

Rozdzielili się. Victoria na własną rękę szukała pozostałych. Ponad kwadrans przeszukiwała najbardziej możliwy obszar, gdzie mogli zostać zasypani. Co chwilę brała się za kopanie, lecz nie odnajdywała nic. Chyba, że kamienie. Nie zamierzała się poddać, więc szukała dalej.
Kiedy minęło pół godziny, znalazła obie osoby. Zrobiła to, co wcześniej Ho. Wyjęła ciała, okrywając folią życia.

Dr Bernes: Okej. Nie jest źle. Teraz wystarczy zabrać ich do bazy.

Wezwała przez krótkofalówkę zespół, co znajdował się najbliżej w jej otoczeniu. Szybko zabrali poszkodowanych, a ona mogła wrócić do swego mentora. Na szczęście ratownicy mogli skończyć ewakuację, gdyż miasteczko stało opustoszałe. Kolejnym fartem było brak ofiar. No może bez patrzenia na tych, znalezionych w górach. Dołączyła do niego i chciała mu powiedzieć wszystko, lecz on przerwał jej.

Dr Yinsen: Nie musisz nic mówić. Wiem o wszystkim. Dowiedziałem się od reszty ekipy. Znaleźliśmy ich w ostatniej chwili.
Dr Bernes: Ważne, że żyją. Jak się czują?
Dr Yinsen: Cała trójka utrzymuje się nieprzytomna. Zostali dodatkowo przykryci kocem, bo muszą odzyskać ciepło, ale…
Dr Bernes: Wiedziałam. Coś zepsułam?
Dr Yinsen: Nie. Nic takiego nie miałem na myśli. Tony potrzebował ładowania, ale jest już stabilny.
Dr Bernes: Himalaje. Co im odbiło?
Dr Yinsen: Powiedzą nam sami.
Następnego dnia, cała trójka obudziła się. Jako że nie doznali żadnych złamań, mogli wrócić do domu. Zanim jednak to miało nastąpić, doktorek chciał otrzymać odpowiedź na najbardziej nurtujące go pytanie.

Dr Yinsen: Nikt normalny nie wyjeżdża w tak ekstremalne warunki. Możecie powiedzieć, co wam strzeliło do głowy?
Tony: Bo mój ojciec żyje i… I chciałem go odnaleźć. Tylko tyle.
Dr Yinsen: Mhm… To i tak było głupie. Mogliście zginąć.
Dr Bernes: Na szczęście uratowaliśmy wam życie. Standardzik.

Wtrąciła się lekarka z uśmiechem.

Pepper: Przepraszamy.
Dr Bernes: Nie szkodzi. Następnym razem wybierzcie się w bardziej bezpieczne miejsce.
Rhodey: Dopilnuję tego.
Dr Yinsen: Mamy taką nadzieję. No nic… Gratuluję, Victorio. Test zdany pozytywnie.
Dr Bernes: Dziękuję.
Pepper: Eee… To wy przyjechaliście, bo jakiś głupi test? I kto tu ma durnowate pomysły, co? Doktorku, jak tak można?
Dr Yinsen: Jakoś można.


Zaśmiał się i zostawił ich samych. Zabrali swoje rzeczy, a żeby nie ryzykować kolejną katastrofą, wskoczyli w pancerze i wrócili do domu.

--**--

Miało nie być nic, ale one shot jest krótki. Zaispirowałam się polskim serialem medycznym, gdzie jeden z ratowników stacji wyruszył w Himalaje. Pomyślałam, że Tony będzie chciał szukać ojca. No i tak oto mamy to coś.

Egzamin życia

0 | Skomentuj

Tony pracował nad nowym wynalazkiem. Rodzinna firma zajmowała się technologią medyczną, dlatego szperał przy elektronice. Chciał usprawnić działanie implantu serca. Pracował nad ułatwieniem życia takim osobom, co miały też chore serce, jak on. Głównie musiał brać leki na swoją przypadłość i nie miał tak najgorzej. Przez wypadek zdecydował się na pomaganie ludziom. W końcu chciał zrobić coś dobrego, zanim umrze. Nie był pewny, czy długo wytrzyma. Jednak niezbyt skupiał się nad tym.
Kiedy zaczął robić się senny, poczuł, jak ktoś nim potrząsa. To był jego ojciec. Howard Stark.

-Tony, obudź się. Ej! Dobrze się czujesz?
-Taa... Tak, tato. To tylko zmęczenie. O rany! Ile my tu siedzimy?
-My? Chyba ty. Na pewno pół dnia jesteś bez jedzenia. Głodny?
-Mama robiła... kanapki?

Zadał głupie pytanie i miał ochotę uderzyć się w twarz, ale tak mocno, by głupota wyszła z głowy. Posmutniał, bo prawda była bolesna. Stracił matkę jeszcze przed tym, gdy nauczył się chodzić.

-Tony?
-Wybacz. Po prostu... Ech! Ciężko się przyzwyczaić.
-Minęło sporo czasu, synu. Musisz jakoś żyć.
-Te "jakoś" do czego się odnosi?
-Do wszystkiego.
-Do tego też?

Wskazał na klatkę piersiową, zaś mężczyzna jedynie przytakiwał głową. Przytulił nastolatka, czego się nie spodziewał.

-Wszystko będzie dobrze, a teraz odłóż narzędzia i chodźmy coś zjeść.
-Zgoda.

Wstał z miejsca pracy, wychodząc do domu. Ogólnie mieszkał w firmie, czyli przenieść się z jednego miejsca na drugie nie było problemem.
Kiedy zamierzał wejść do windy, zauważył, że nie działała. Była zepsuta. Musieli iść schodami. Innego wyjścia nie mieli. Przeszli zaledwie na jedno piętro, a Tony już poczuł się słabo.

-Tony, dobrze się czujesz?
-Nie pytaj tylko... idź.
-Martwię się.
-To nic.

Szedł dalej, lecz tym razem podpierał się poręczy. Upierał się przy swoim, aż miał trudności z oddychaniem.

-Tony!

Zemdlał. Przez chwilę widział jeszcze, jak ojciec podniósł go, biorąc sposobem matczynym. Nie pomyślałby, że choroba się pogłębiła.

-Synu, trzymaj się.

Howard zabrał syna do pokoju. Zdołał dojść na trzecie piętro, gdzie mieli swoje mieszkanie. Pamiętał doskonale, iż połknął dzienną dawkę leków, więc przyczyna utraty sił musiała leżeć w czymś innym. Postanowił zadzwonić do przyjaciela, który znał się na medycynie, jak mało kto. Był specjalistą w dziedzinie cybermedycyny oraz kardiologii. Właśnie sprawdzał, jak przyszła lekarka radziła sobie z symulatorem operacji.

-Fuuj! To obleśne!
-Takie realia, Victorio. Jeśli chcesz być lekarzem, musisz przełamać swoje obrzydzenie do krwi oraz organów.
-Ech! Nie mam wyboru.

Kontynuowała grzebanie w "zwłokach", wyjmując serce na metalowy stół. Próbowała myśleć w inny sposób, żeby nie dostrzegać obleśnych dla niej rzeczy. Pomyślała o szalonym pomyśle artysty. I w ten sposób zakończyła symulator. Dr Yinsen wystawił ocenę.

-Brawo. Jestem z ciebie dumny. Uratowałaś pacjenta.
-Wyjmując mu serce?
-Spokojnie. Na razie musisz wytrenować stalowe nerwy. Przede wszystkim nie możesz się bać.
-Wiem o tym. Najważniejsze jest ratowanie życia za wszelką cenę.
-Właśnie. Widzę, że wiele pamiętasz.
-Bo mnie tego nauczyłeś.

Uśmiechnęła się szczerze, zdejmując rękawiczki oraz całą odzież chirurgiczną.

-Robisz wielkie postępy. Niebawem czeka cię ostateczny egzamin.
-Jak on ma wyglądać?
-Hahaha! To niespodzianka.
-Mam się bać?
-Niekoniecznie.

Tym razem doktorek podzielił się pozytywną energią, odwdzięczając się tym samym uśmiechem, co ona. Całą sytuację przerwał telefon. Specjalista odebrał. Nawet znał numer dzwoniącego.

-Kopę lat, Howardzie. Jak zdrówko?
-W porządku, choć mój syn ma gorzej.
-Słyszałem o wypadku. Współczuję mu, ale przynajmniej jego serce dalej samodzielnie działa bez wspomagaczy.
-No i tu tkwi problem.
-To znaczy?
-Kilka minut temu zemdlał.

Staruszek zamyślił się, zastanawiając nad przyczyną. Mogło być ich wiele. Stres, zbyt duży wysiłek, łączący się z przemęczeniem lub coś gorszego. Bardziej niepokojącego. Musiał powiedzieć o wszystkich swoich obawach.

-Mhm... A leki bierze?
-No tak. Zawsze pilnuję, żeby o tym nie zapominał.
-Oj! Nie będę ściemniał, ale nie jest dobrze. Więcej mógłbym wiedzieć po zbadaniu Tony'ego, chociaż...
-Chociaż, co?
-Victorio, masz zadanie!

Zawołał uczennicę. Od razu podeszła z lekkim poddenerwowaniem.

-Coś się stało, doktorze?
-Będziesz mi potrzebna.
-Do czego?
-Przed tobą mały test. Pakuj sprzęt.
-Eee... No dobrze.

Lekko zmieszała się, choć później zaczęła zabierać do torby medycznej najważniejsze rzeczy. Yinsen powrócił do rozmowy, uspokajając ojca chłopca.

-Zaraz się pojawimy u ciebie, ale najpierw odpowiedz na jeszcze jedno pytanie.
-Słucham.
-Czy poza omdleniem wystąpiły jakieś inne objawy?
-Miał trudności z oddychaniem.
-A teraz?
-Oddycha normalnie.
-Czyli to było chwilowe.
-Powiesz mi, co podejrzewasz?
-Howard, nie bój się. Sam chciałbym wiedzieć, ale powiem jedno.
-Co?
-Choroba mogła się nasilić.

Mężczyzna zamilknął. Nie mógł pojąć, że coś takiego mogło się wydarzyć. Poważnie bał się o jedynego syna, którego wychowywał sam.

-Howard, jesteś tam?
-Tak, tak. Wybacz, ale to dla mnie nie do pojęcia.
-Wiem, lecz wszystko wyjdzie na jaw. Bądźmy dobrej myśli. Porozmawiamy, gdy zobaczymy się twarzą w twarz.
-Dobrze.

Więcej nie mógł z siebie wykrztusić. To dla niego było już zbyt wiele. Wystarczy, że żona zmarła na tę chorobę, co odziedziczył nastolatek.
Po odbytej konwersacji przez telefon. lekarze pojechali odwiedzić chorego. Biznesmen nadal czuwał przy nim. Ciągle nie odezwał się ani jednym słowem. Strach rósł z całym niepokojem. Najbardziej bał się usłyszeć potwierdzenia przypuszczeń przyjaciela. Jeśli genetyczna wada się powiększyła, mógł stracić dziecko. Kiedy on starał się ukoić nerwy, kobieta rozmawiała z kardiochirurgiem.

-Może dasz mi jakieś ułatwienie? Chociaż powiedz, z kim mamy do czynienia?
-Nie mogę. Wtedy test będzie nieważny. Od twojej diagnozy będzie zależało czyjeś życie. Weź to pod uwagę, dlatego nie pomyl się.
-Doktor liczy na moją celową pomyłkę?
-Nie powiedziałem tego.
-Ale tak jest.
-Nieprawda. Po prostu musisz zrozumieć, że bez tego nie można podjąć odpowiedniego leczenia. Rozumiesz, Victorio?
-Tak.

Nie odpowiedziała zbyt pewnie, ale nie miała zamiaru udowadniać, iż odpowiedź powinna być inna. Jednak nie kwestionowała słów specjalisty, aż dojechali na miejsce. Zabrali sprzęt, wchodząc schodami do mieszkania. Ho doskonale pamiętał, gdzie mieszkał przyjaciel, co teraz potrzebował pomocy. Zapukali, a on ich jedynie wpuścił. Nic nie mówił. Victoria podeszła do chorego, mierząc wszelkie parametry, zaś Howard rozmawiał z dr Yinsen w kuchni.

-Kim ona jest?
-To moja uczennica. Jest bardzo uzdolniona i na pewno postawi dobrą diagnozę.
-A dlaczego ty tego nie zrobisz?
-Mam swoje powody... Jak do tego doszło?
-Pracował nad nowym rozrusznikiem serca.
-Zdolny chłopak.
-Zawsze taki był.
-Bez obaw. Victoria Bernes wie, co robić. Niebawem mnie zastąpi, gdy umrę.

Stwierdził z lekkim uśmieszkiem na twarzy. Potrafił zachować humor nawet w takich tematach. Długo nie rozmawiali, gdyż cierpliwość domownika miała swoje granice. Dziesięć minut i już chciał wiedzieć, co się dzieje za sąsiednią ścianą. Wszedł tam, widząc syna, podpiętego do aparatury. Lekarka podała mu ostatnie lekarstwa. Po jego minie było widać, iż żądał natychmiastowych wyjaśnień.

-Co się z nim dzieje?
-Podałam amiodaron, by wyrównać bicie serca.
-Nie bardzo rozumiem.
-Według EKG, miał częstoskurcz komorowy, co mogło być spowodowane kardiomiopatią rozstrzeniową.
-To bardzo poważne?
-Powinien zostać zabrany na obserwację tak na wszelki wypadek.
-Czyli nie jest dobrze? Choroba się nasiliła?
-Na to wygląda, choć wszystko się okaże po dodatkowej diagnostyce.

Stwierdziła, sprawdzając zapisy z urządzenia. Zanotowała swoje odkrycia, wychodząc na chwilę z pokoju. Podała zebrane informacje egzaminatorowi.

-I jak? Ustaliłam odpowiednio?
-Hmm... Wykres na to wskazuje, że nie mylisz się. Miał częstoskurcz, ale dostał leki?
-Tak.
-Co dałaś?
-Amiodaron.
-Pomogło?
-Tak.
-No i zuch dziewczynka. Test masz zdany.
-Przeżyje, prawda?
-Pozwól, iż sam się o tym przekonam.

Oboje weszli do pokoju chorego, którego stan znowu uległ zmianie. Na kardiomonitorze było widać kolejną zmianę bicia serca.

-Bradykardia.
-Niedobrze... Podaj pół miligrama atropiny dożylnie.
-Podałam.
-Ho, co się dzieje?

Howard nie rozumiał, co mógł zrobić. Wiedział jedno. Było źle.

-Sytuację mamy pod kontrolą. Rytm wrócił prawidłowy, ale i tak musi zostać zabrany do szpitala.
-Zgadzam się. Pomóżcie mu. Nie chcę go stracić.
-Wiemy o tym, Howardzie. Wszystko jakoś się ułoży.
-Mogłem mu nie pozwalać na tak długą pracę. Jestem winny.
-Nie mów tak, bo nawet wysiłek niczego nie zmienił. Tylko jego serce słabnie.
-Umrze?
-Nie pozwolę na to... Victorio, gotowa?
-Tak. Możemy zabrać pacjenta.

Położyła chłopaka na noszach, wynosząc ostrożnie z mieszkania i schodząc po schodach. Za pozwoleniem lekarza mógł ktoś z rodziny być przy chorym. Mężczyzna siedział obok syna, trzymając go za rękę. Chciał przekazać mu swoje siły do walki z chorobą. Bał się kolejnych godzin, co były niepewnością.

-Tony, bądź silny. Musisz wygrać, rozumiesz? Twoja mama, by tego chciała.
-Howard, wszystko będzie dobrze. Zajmiemy się nim, jak należy.
-Maria umarła przez to, jaką ma przypadłość.
-Pamiętam o tym, ale naprawdę nie masz się, czego obawiać.
-Powiedz coś, co mnie ucieszy.
-Tony jest młody i silny. Nie umrze.
-Doktorze, asystolia! Proszę, zatrzymaj się!
-Co się znowu dzieje?!
- Howard, spokojnie.

Strach znowu wzrósł przez nagłe pogorszenie stanu. Młoda lekarka sprawdziła odczyty i podała adrenalinę. Ojciec siedział, zakrywając twarz w dłoniach. Tony walczył, choć serce nadal zamierzało się poddać. Po podaniu leków, sytuacja znowu znalazła się pod kontrolą. Jednak mężczyzna panicznie bał się o życie syna.

-Mam go! Możemy jechać!
-Trzeba, jak najszybciej. Jeśli znowu będzie zmiana rytmu, użyj kardiowersji.
-Ale to tylko przy częstoskurczu.
-Może znowu się pojawić. Bądź gotowa.
-Dobrze, dr Yinsen.

Pojechali na sygnale prosto do najbliższego szpitala. Kobieta nadal sprawdzała, czy organizm ponownie szykował bunt. Na razie nic na to nie wskazywało. Zdołali dojechać do placówki bez większych zakłóceń. Chłopak został zabrany na kardiologię, gdzie został dokładnie przebadany. Wyniki nie były dobre dla ojca chorego. Musieli mu jakoś przekazać złe wieści. Tak złe, że gorsze mogły też nadejść. Właśnie siedzieli w gabinecie, dyskutując nad wynikami.

-Co teraz? Mamy niewiele czasu.
-Zauważyłem, Victorio. Na razie będziemy obserwować.
-Ale to nic nam nie da, jeśli niebawem umrze.
-Nie umrze! Tak nie będzie!
-Doktorze...
-Musimy coś wymyślić.
-Serce jest zbyt zmęczone ciągłym wysiłkiem fizycznym, więc leki też niewiele dają.
-Nie wydaje mi się. Tu chodzi o coś innego
-Co sugerujesz?
-Wykonajmy echo serca.

Zgodziła się i razem poszli na oddział. Ojciec dziecka czekał przed wejściem na zakończenie badania. Yinsen przyglądał się obrazowi serca, zaś lekarka wykonywała diagnostykę. Potwierdziły się ich obawy, co nie wskazywały na coś dobrego.

-Widzisz to?
-A jednak zaostrzony stan kardiomopatii.
-Niestety. Co my mu powiemy?
-W pracy lekarza zawsze trzeba mówić prawdę, ale tylko w dość odpowiedni sposób. Nie powiemy mu prosto z mostu, że bez ingerencji chirurgicznej się nie obejdzie.
-Czyli, jak się ma dowiedzieć?
-Normalnie. Powiem mu to tak aby niczego się nie obawiał.
-Przygotuję pacjenta do operacji.
-Najpierw potrzebna jest zgoda.
-Oj! Ale z tym zwlekać nie możemy.
-Procedury, Victorio. Musimy się ich trzymać.

Przypomniał o zasadach, bo bez wiedzy rodzica nie mogli podejmować żadnych kroków. Przyjaciel Howarda zaczął wyjaśniać, co odkryli oraz podał ostateczną diagnozę. Nie był zadowolony, a wręcz przerażony. W jednej chwili przypomniał sobie, że to samo mówili lekarze, co próbowali uratować jego żonę. Nie udało się. Nie chciał, by ta historia zatoczyła koło.

-Wyjdzie z tego? Obiecaj mi jedno, Ho. Przeżyje i nic mu nie będzie.
-Wiesz, że nie mogę składać żadnych obietnic. Zrobię wszystko, co w mojej mocy.
-Ale dlaczego choroba akurat teraz się nasiliła?
-Bo Tony nie brał leków.
-Niemożliwe. Przecież... Przecież pilnowałem go.
-Mógł brać wtedy, kiedy byłeś przy nim. Musi brać po dwie tabletki, a brał jedną. Łącząc do tego brak odpoczynku lub niewielką ilość snu, są efekty.
-Boże! Czy on naprawdę umiera?
-Niestety, a teraz mi wybacz. Muszę przygotować się do operacji.

Pożegnał się z nim, zabierając łóżko z umierającym nastolatkiem na blok. Tam też Victoria mu towarzyszyła ubrana w fartuch chirurgiczny, czepek oraz maskę. Również liczyła na happy end tej historii.

-Gotowa?
-Prawdziwy egzamin, tak?
-Niekoniecznie. Prawdziwa walka o czyjeś życie. Nie możesz stchórzyć.
-Wiem. No to do dzieła.

Uśpili pacjenta gazem, a następnie podpięli do kardiomonitora, maski tlenowej oraz rozłożyli narzędzia niezbędne w chirurgii. Dr Yinsen przejechał skalpelem wzdłuż klatki piersiowej, zaś kolejnym krokiem było użycie rozwieraczy w celu dostania się do pożądanego narządu. Nie mieli z niczym problemu i prawie kończyli skomplikowany zabieg. Chirurg wyjął rozrusznik serca, który wszczepił, podłączając odpowiednio. Ustawił tryb działania, by w ten sposób wspomagało chory organ.

-Udało się. I co? Było tak źle?
-Nie, aż takie obrzydliwe, jak wcześniej.
-Oj! Gastrologom możesz pozazdrościć.
-Przestań. To wcale nie jest śmieszne... Naprawdę konieczny był rozrusznik?
-Niestety, ale tylko w ten sposób można utrzymać odpowiedni rytm. W ten sposób jego choroba będzie bardziej znośna. Jest dobrze.
-Czyli zszywamy?
-Tak.

Usunęli "łyżki" i zszyli ranę, opatrując plastrem na całą klatkę piersiową. Tony został zabrany na salę pooperacyjną. Victoria była zmęczona, więc jedynie umyła się, przebrała i poszła spać. Położyła się na kanapie w gabinecie, chrapiąc. Niestety została brutalnie zbudzona, spadając z sofy.

-Au! Za co to?
-Dlaczego uciekłaś?
-Daj mi spać!
-Nie jesteś ciekawa, co się z nim stanie?
-Uratowany, prawda? Więcej nie muszę wiedzieć.
-Ojciec chłopaka uspokoił się i prosił, żeby ci podziękować.
-Jaja sobie robisz?
-Mówię prawdę. Masz dziś wolne, ale od jutra jesteś lekarzem.
-Zdałam? Naprawdę zdałam?
-Oczywiście. Nie ma rzeczy niemożliwych.

Podzielił się swoim głupawym uśmieszkiem, aż oberwał poduszką. Kiedy oni się ze sobą droczyli, Tony otworzył oczy. Czuł się o wiele lepiej. Zdziwił się, widząc strach w oczach ojca.

-Tato, co się stało?
-Ty żyjesz! Synu, to taka ulga! Więcej już mi tak nie rób, jasne?
-Mogę wiedzieć, dlaczego tu jestem?
-Byłeś chory, ale będzie coraz lepiej.
-Tato, to moja wina.
-Wiem o tym, ale następnym razem nie pozwolę na długie siedzenie w laboratorium. Potrzebujesz normalnego życia.
-Chyba nie zapiszesz mnie do szkoły? Nie zapiszesz, prawda?
-Zastanowię się nad tym. Dobra propozycja.
-Tato!
-Hahaha! Naprawdę dobrze, że żyjesz.

Przytulił swoją pociechę, aż uronił jedną łezkę przez szczęście oraz odchodzący niepokój. Teraz jedynie liczył, że już nigdy więcej nie będzie musiał przechodzić przez taki koszmar. Tony Stark żyje.

--**--

Witajcie. Napisałam ten krótki dramacik, bo natchnęły mnie pewne seriale medyczne, a skoro jestem dramatyczką, dręczenia Tony'ego nie mogło zabraknąć. Mam nadzieję, że nie zostanę zabita za takie znęcanie. Jestem sadystką. Lubię mu sprawiać ból. Niestety, ale duet Yinsen i mojej Victorii jest najlepszy, jaki mogłam stworzyć ;)
PS: Czy chcecie więcej takich historyjek z udziałem tej pary medyków? A może wolicie poczytać o czymś innym?
© Mrs Black | WS X X X