Planeta Xeno, piąty wymiar
Nacierali na nas z różnych stron. Zdołaliśmy odpierać ataki w głównej twierdzy, ale i tak stwory zajęły większość pustkowia. Na szczęście wszyscy cywile zdołali schronić się w bezpiecznym miejscu. Szczęście przychodzi i odchodzi tak, jak istnienie życia. Co sekundę zużywałam pociski na najeźdźców. Brakowało mi uzbrojenia oraz ludzi. Było nas niewiele. Z szesnastu zostało jedynie pięciu. I tych pięciu broniło twierdzy do ostatniej kropli krwi.
Nagle doszło do eksplozji. Wyrzuciło nas z dala od muru. Poczułam ogromny ból pleców. Miałam małe draśnięcie przy kolanie, ale nic groźnego. Później mogę się tym zająć. Teraz najważniejsza była misja.
Claire: Kapitanie, nie damy rady!
Kapitan Asir: Nie narzekaj. Od tej twierdzy zależy życie Xenończyków.
Claire: Ma pani rację.
Żołnierz: Uwaga! Nadchodzą!
Ostrzegł nas w ostatniej chwili. Od razu rzuciłam kryształ z ich stronę, powodując zamarzanie. To ich spowolniło. Niestety, lecz nie na długo. Wzniosłam tarczę nad nami i barykadą. Jednak oni mieli większy spryt. Dostrzegłam cień pod naszymi nogami. Oni kopali tunele? Niedobrze.
Claire: Odwrót. Odwrót!
Odskoczyliśmy, strzelając w monstra, co wypełzły spod piasku. Kończyła nam się amunicja. Brakowało opcji, ludzi... No wszystkiego. Dowódca kazał bronić terenu, choć traciliśmy też siły.
Kiedy padł ostatni kosmita, dostrzegłam jakiś dziwny portal nad nami. Zaczął nas wciągać. Musieliśmy utrzymać się czegoś, by nie wpaść lub odejść z dala od siły przyciągania.
Kapitan Asir: To pułapka! Wynosimy się stamtąd! Claire, słyszysz mnie?! Uciekaj!
Tylko tyle usłyszałam, zanim oberwałam w klatkę piersiową czymś mocnym. Sączyła się krew, a ja słabłam. Do tego chroniłam kryształ rękami, żeby broń Boże nie rozpadł się. Jeśli coś z nim się stanie, będzie po mnie. Nie zdołałam oddalić się, bo przez zadany cios miałam mroczki przed oczami. Bezwładnie moje ciało unosiło się, przechodząc przez przejście. Przejście, co prowadziło do innego wymiaru. Wszędzie była czerń.
Ziemia-904913, Nowy Jork
Dawaliśmy we trójkę radę przeciwko robotom. Padały, jak muchy, bo byliśmy nie do pokonania. Tak nam się przynajmniej wydawało. Odkąd Gene zdradził nas, zdobył wszystkie pierścienie i zniknął, mamy duży problem w mieście. Co chwilę wyskakiwały na nas jaszczuropodobne stworzenia, bo poza bezmyślnymi maszynami, to też im musieliśmy stawić czoła. Szybko uporaliśmy się z bałaganem. Reszta należała do służb ratowniczych. Nie ukrywam, ale zrobiliśmy małą przebudowę miasta. Większość budynków leżała w ruinach, a pod nimi byli ranni ludzie. Nie zostawiliśmy tego i pomogliśmy przy odnajdywaniu tych, którzy potrzebowali natychmiastowej pomocy.
Pepper: Trochę nam to zajmie, ale taka codzienność.
Tony: Gdyby nie Mandaryn, nie mielibyśmy takiego chaosu. Nie dość, że prawie świat dowiedział się o nas, to jeszcze ten nalot kosmitów i obawiam się, że to jeszcze nie koniec.
Pepper: No i wykrakałeś, geniuszu. Wielkie dzięki.
Tony: O czym ty mówisz? A! Już widzę.
Dostrzegliśmy jakąś czarną szczelinę na niebie, która uderzyła jakimś promieniem w jeden z wieżowców, co również runął, jak większość z nich. Natychmiast polecieliśmy tam. Poza gruzami nic nie widzieliśmy szczególnego. Jednak Tony zwrócił na coś uwagę. Coś się świeciło, a raczej migotało błękitnym światłem. Rhodey użyczył swojej siły, podnosząc spore bloki kamieni, aż rzucił je na bok. Teraz byliśmy w stanie zauważyć jakąś postać.
Tony: Komputer wykazał obrażenia klatki piersiowej oraz możliwy uraz głowy i lekkie draśnięcie w okolicy kolana. Musimy ją zabrać do bazy.
Pepper: My musimy? Nawet jej nie znamy! Co, jeśli spróbuje nas skrzywdzić?! Oddajmy ją do szpitala i tam się nią zajmą.
Tony: Pepper, pomagamy każdemu w potrzebie.
Pepper: Ale nie zabieramy od razu do naszej kryjówki! Opamiętaj się i pomyśl rozsądnie! Może mieć złe zamiary. Widzisz, że ma przy sobie broń?
Rhodey: Ma rację. Nic o niej nie wiemy. Trzeba zachować ostrożność.
Tony: Serio, Rhodey? I ty przeciwko mnie? No dobra. Nie będę was słuchać.
Pepper, Rhodey: TONY!
Krzyknęliśmy, ale do tego osła nic nie docierało. Chwycił poszkodowaną i poleciał w stronę zbrojowni. Dołączyliśmy do niego i tam zdjęliśmy pancerze. Ranną przeniósł do skrzydła medycznego, gdzie kiedyś leżał T’Challa. Mam wrażenie jakiegoś deja vu. Sytuacja się powtarza.
Kiedy Tony opatrywał rany nieznajomej, wzięłam plecak dziewczyny. Szukałam czegoś, co pomoże nam odkryć jej tożsamość, zaś histeryk wytykał geniuszowi za złe podjęcie decyzji.
Rhodey: Bezmyślnie postępujesz. Pożałujemy tego.
Tony: Być może, ale wolałem uniknąć zamieszania. Kimkolwiek ona jest, pomagamy wszystkim. Tak postępują bohaterowie. Pamiętasz, co było z Czarną Panterą? Teraz jest naszym sojusznikiem.
Rhodey: Ale chciał roztrąbić całemu światu, kim jest Iron Man. Tego chyba już nie kojarzysz, co?
Tony: Pepper, co ty o tym sądzisz? Też masz mi za złe? Pepper?
Nie odezwałam się, bo dobrze znał moje zdanie na ten temat. Milczałam, zajmując się dalszym szperaniem w rzeczach obcej. Był jakiś komunikator, apteczka i nieznana technologia. Bardziej zaawansowana od naszych zbroi. Czyżby nie pochodziła z Ziemi? Tym razem, mój młotek postąpił dobrze, zabierając dziewczynę tutaj. Jeszcze media zaczęłyby spekulować o tym, że kosmitka spadła z nieba. Byłaby panika, a tego wolelibyśmy uniknąć.
Pepper: Tony, ona nie pochodzi z naszej planety.
Tony: Jak to?
Pepper: Zobacz.
Wysypałam całą zawartość, pokazując “zabawki”. Po ich minie dostrzegłam zdziwienie, a mnie to nie ruszało. Bardziej zżerała ciekawość. Tony poddał je analizie. Nawet system nie potrafił rozgryźć działania broni. Byliśmy tak wpatrzeni w ekran, że nie zauważyliśmy, jak ktoś stał za nami. Tak. Ona. Wciąż cierpiała z bólu, lecz obrażenia się regenerowały, a do tego mówiła słabym głosem.
Claire: Co wy robicie? Gdzie ja jestem?
Tony: Witaj w naszej bazie. Nie bój się. Jesteśmy po tej dobrej stronie. Nie zrobimy ci krzywdy.
Pepper: Chyba, że chcesz nas skrzywdzić, ale lepiej nie próbuj.
Claire: Nie jestem na Xeno. Co się stało?
Tony: Sami tego nie wiemy. Znaleźliśmy cię w ruinach. Byłaś ranna, więc zabraliśmy cię tu. Może powiesz nam, kim jesteś?
Claire: Nazywam się Claire. Oficer drugiego stopnia Galactica Corps.
Rhodey: Oficer? Wow! I jesteś z innej planety?
Claire: Innego wymiaru. Tego piątego, gdzie Ziemia nie istnieje, bo raczej do niej wpadłam przez portal.
Tony: Więc ta szczelina była spowodowana przez twoje przybycie?
Claire: Tak.
Tony: Tutaj jesteś bezpieczna.
Claire: Ja mam misję! Muszę wracać! Oni mnie… potrzebują.
Rhodey: Prowadzicie jakąś wojnę?
Claire: Oczywiście. Akurat walczyłam w obronie twierdzy i… I coś się pojawiło na niebie. Kapitan kazała uciekać, a ja… Nie dałam rady.
Załamała się, a ból dał o sobie znać. Upadła na kolana. Pomogłam jej wstać, by nie wyjść na bez empatycznego człowieka.
Claire: Nie trzeba. Dam radę.
Tony: Czy twoja wojna nie przeniesie się na nasz świat?
Claire: Zależy, czy... obronili wieżę. Walczymy... z potworami, które... pojawiły się... rok temu.
Tony: Wtedy my mieliśmy inwazję obcych.
Claire: To, co się... dzieje u was, zmienia... się u mnie.
Znowu upadła, lecz straciła przytomność. Potrzebowała czasu na wyleczenie ran. Rhodey pozbierał rzeczy Claire do plecaka, zaś z pomocą przyjaciela zaniosłam ją z powrotem na łóżko. Współczułam jej. Była daleka od domu i do tego paskudnie oberwała.
Tony: Musi odpocząć.
Pepper: Masz rację. Poza tym, powinna wrócić tam, skąd przyszła.
Tony: Trochę mi to zajmie. Nie da się stworzyć portalu w jeden dzień. Potrzebuję wiedzieć więcej o tym wymiarze.
Pepper: Poradzisz sobie… Wybacz, że tak krzyczałam. Wiesz, że należy zachować dystans do obcych.
Tony: Wiem, ale czułem, że robię dobrze.
Wyszliśmy z sali, podchodząc do komputera. Niespodziewanie odezwał się alarm. Dziesięć sygnatur? To jakieś żarty?!
**Claire**
Nacierali na nas z różnych stron. Zdołaliśmy odpierać ataki w głównej twierdzy, ale i tak stwory zajęły większość pustkowia. Na szczęście wszyscy cywile zdołali schronić się w bezpiecznym miejscu. Szczęście przychodzi i odchodzi tak, jak istnienie życia. Co sekundę zużywałam pociski na najeźdźców. Brakowało mi uzbrojenia oraz ludzi. Było nas niewiele. Z szesnastu zostało jedynie pięciu. I tych pięciu broniło twierdzy do ostatniej kropli krwi.
Nagle doszło do eksplozji. Wyrzuciło nas z dala od muru. Poczułam ogromny ból pleców. Miałam małe draśnięcie przy kolanie, ale nic groźnego. Później mogę się tym zająć. Teraz najważniejsza była misja.
Claire: Kapitanie, nie damy rady!
Kapitan Asir: Nie narzekaj. Od tej twierdzy zależy życie Xenończyków.
Claire: Ma pani rację.
Żołnierz: Uwaga! Nadchodzą!
Ostrzegł nas w ostatniej chwili. Od razu rzuciłam kryształ z ich stronę, powodując zamarzanie. To ich spowolniło. Niestety, lecz nie na długo. Wzniosłam tarczę nad nami i barykadą. Jednak oni mieli większy spryt. Dostrzegłam cień pod naszymi nogami. Oni kopali tunele? Niedobrze.
Claire: Odwrót. Odwrót!
Odskoczyliśmy, strzelając w monstra, co wypełzły spod piasku. Kończyła nam się amunicja. Brakowało opcji, ludzi... No wszystkiego. Dowódca kazał bronić terenu, choć traciliśmy też siły.
Kiedy padł ostatni kosmita, dostrzegłam jakiś dziwny portal nad nami. Zaczął nas wciągać. Musieliśmy utrzymać się czegoś, by nie wpaść lub odejść z dala od siły przyciągania.
Kapitan Asir: To pułapka! Wynosimy się stamtąd! Claire, słyszysz mnie?! Uciekaj!
Tylko tyle usłyszałam, zanim oberwałam w klatkę piersiową czymś mocnym. Sączyła się krew, a ja słabłam. Do tego chroniłam kryształ rękami, żeby broń Boże nie rozpadł się. Jeśli coś z nim się stanie, będzie po mnie. Nie zdołałam oddalić się, bo przez zadany cios miałam mroczki przed oczami. Bezwładnie moje ciało unosiło się, przechodząc przez przejście. Przejście, co prowadziło do innego wymiaru. Wszędzie była czerń.
Ziemia-904913, Nowy Jork
**Pepper**
Dawaliśmy we trójkę radę przeciwko robotom. Padały, jak muchy, bo byliśmy nie do pokonania. Tak nam się przynajmniej wydawało. Odkąd Gene zdradził nas, zdobył wszystkie pierścienie i zniknął, mamy duży problem w mieście. Co chwilę wyskakiwały na nas jaszczuropodobne stworzenia, bo poza bezmyślnymi maszynami, to też im musieliśmy stawić czoła. Szybko uporaliśmy się z bałaganem. Reszta należała do służb ratowniczych. Nie ukrywam, ale zrobiliśmy małą przebudowę miasta. Większość budynków leżała w ruinach, a pod nimi byli ranni ludzie. Nie zostawiliśmy tego i pomogliśmy przy odnajdywaniu tych, którzy potrzebowali natychmiastowej pomocy.
Pepper: Trochę nam to zajmie, ale taka codzienność.
Tony: Gdyby nie Mandaryn, nie mielibyśmy takiego chaosu. Nie dość, że prawie świat dowiedział się o nas, to jeszcze ten nalot kosmitów i obawiam się, że to jeszcze nie koniec.
Pepper: No i wykrakałeś, geniuszu. Wielkie dzięki.
Tony: O czym ty mówisz? A! Już widzę.
Dostrzegliśmy jakąś czarną szczelinę na niebie, która uderzyła jakimś promieniem w jeden z wieżowców, co również runął, jak większość z nich. Natychmiast polecieliśmy tam. Poza gruzami nic nie widzieliśmy szczególnego. Jednak Tony zwrócił na coś uwagę. Coś się świeciło, a raczej migotało błękitnym światłem. Rhodey użyczył swojej siły, podnosząc spore bloki kamieni, aż rzucił je na bok. Teraz byliśmy w stanie zauważyć jakąś postać.
Tony: Komputer wykazał obrażenia klatki piersiowej oraz możliwy uraz głowy i lekkie draśnięcie w okolicy kolana. Musimy ją zabrać do bazy.
Pepper: My musimy? Nawet jej nie znamy! Co, jeśli spróbuje nas skrzywdzić?! Oddajmy ją do szpitala i tam się nią zajmą.
Tony: Pepper, pomagamy każdemu w potrzebie.
Pepper: Ale nie zabieramy od razu do naszej kryjówki! Opamiętaj się i pomyśl rozsądnie! Może mieć złe zamiary. Widzisz, że ma przy sobie broń?
Rhodey: Ma rację. Nic o niej nie wiemy. Trzeba zachować ostrożność.
Tony: Serio, Rhodey? I ty przeciwko mnie? No dobra. Nie będę was słuchać.
Pepper, Rhodey: TONY!
Krzyknęliśmy, ale do tego osła nic nie docierało. Chwycił poszkodowaną i poleciał w stronę zbrojowni. Dołączyliśmy do niego i tam zdjęliśmy pancerze. Ranną przeniósł do skrzydła medycznego, gdzie kiedyś leżał T’Challa. Mam wrażenie jakiegoś deja vu. Sytuacja się powtarza.
Kiedy Tony opatrywał rany nieznajomej, wzięłam plecak dziewczyny. Szukałam czegoś, co pomoże nam odkryć jej tożsamość, zaś histeryk wytykał geniuszowi za złe podjęcie decyzji.
Rhodey: Bezmyślnie postępujesz. Pożałujemy tego.
Tony: Być może, ale wolałem uniknąć zamieszania. Kimkolwiek ona jest, pomagamy wszystkim. Tak postępują bohaterowie. Pamiętasz, co było z Czarną Panterą? Teraz jest naszym sojusznikiem.
Rhodey: Ale chciał roztrąbić całemu światu, kim jest Iron Man. Tego chyba już nie kojarzysz, co?
Tony: Pepper, co ty o tym sądzisz? Też masz mi za złe? Pepper?
Nie odezwałam się, bo dobrze znał moje zdanie na ten temat. Milczałam, zajmując się dalszym szperaniem w rzeczach obcej. Był jakiś komunikator, apteczka i nieznana technologia. Bardziej zaawansowana od naszych zbroi. Czyżby nie pochodziła z Ziemi? Tym razem, mój młotek postąpił dobrze, zabierając dziewczynę tutaj. Jeszcze media zaczęłyby spekulować o tym, że kosmitka spadła z nieba. Byłaby panika, a tego wolelibyśmy uniknąć.
Pepper: Tony, ona nie pochodzi z naszej planety.
Tony: Jak to?
Pepper: Zobacz.
Wysypałam całą zawartość, pokazując “zabawki”. Po ich minie dostrzegłam zdziwienie, a mnie to nie ruszało. Bardziej zżerała ciekawość. Tony poddał je analizie. Nawet system nie potrafił rozgryźć działania broni. Byliśmy tak wpatrzeni w ekran, że nie zauważyliśmy, jak ktoś stał za nami. Tak. Ona. Wciąż cierpiała z bólu, lecz obrażenia się regenerowały, a do tego mówiła słabym głosem.
Claire: Co wy robicie? Gdzie ja jestem?
Tony: Witaj w naszej bazie. Nie bój się. Jesteśmy po tej dobrej stronie. Nie zrobimy ci krzywdy.
Pepper: Chyba, że chcesz nas skrzywdzić, ale lepiej nie próbuj.
Claire: Nie jestem na Xeno. Co się stało?
Tony: Sami tego nie wiemy. Znaleźliśmy cię w ruinach. Byłaś ranna, więc zabraliśmy cię tu. Może powiesz nam, kim jesteś?
Claire: Nazywam się Claire. Oficer drugiego stopnia Galactica Corps.
Rhodey: Oficer? Wow! I jesteś z innej planety?
Claire: Innego wymiaru. Tego piątego, gdzie Ziemia nie istnieje, bo raczej do niej wpadłam przez portal.
Tony: Więc ta szczelina była spowodowana przez twoje przybycie?
Claire: Tak.
Tony: Tutaj jesteś bezpieczna.
Claire: Ja mam misję! Muszę wracać! Oni mnie… potrzebują.
Rhodey: Prowadzicie jakąś wojnę?
Claire: Oczywiście. Akurat walczyłam w obronie twierdzy i… I coś się pojawiło na niebie. Kapitan kazała uciekać, a ja… Nie dałam rady.
Załamała się, a ból dał o sobie znać. Upadła na kolana. Pomogłam jej wstać, by nie wyjść na bez empatycznego człowieka.
Claire: Nie trzeba. Dam radę.
Tony: Czy twoja wojna nie przeniesie się na nasz świat?
Claire: Zależy, czy... obronili wieżę. Walczymy... z potworami, które... pojawiły się... rok temu.
Tony: Wtedy my mieliśmy inwazję obcych.
Claire: To, co się... dzieje u was, zmienia... się u mnie.
Znowu upadła, lecz straciła przytomność. Potrzebowała czasu na wyleczenie ran. Rhodey pozbierał rzeczy Claire do plecaka, zaś z pomocą przyjaciela zaniosłam ją z powrotem na łóżko. Współczułam jej. Była daleka od domu i do tego paskudnie oberwała.
Tony: Musi odpocząć.
Pepper: Masz rację. Poza tym, powinna wrócić tam, skąd przyszła.
Tony: Trochę mi to zajmie. Nie da się stworzyć portalu w jeden dzień. Potrzebuję wiedzieć więcej o tym wymiarze.
Pepper: Poradzisz sobie… Wybacz, że tak krzyczałam. Wiesz, że należy zachować dystans do obcych.
Tony: Wiem, ale czułem, że robię dobrze.
Wyszliśmy z sali, podchodząc do komputera. Niespodziewanie odezwał się alarm. Dziesięć sygnatur? To jakieś żarty?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi