Rozdział 6: Zmiana


**Claire**



To był koszmar. Najgorszy sen z możliwych. Miałam dowodzić całym korpusem? Jednak on nie kłamał. Nawet Tony wcześniej wykrył blisko jakieś słabe oznaki życia. To musiała być Asir. Nie ma innej możliwości. Potrzebowałam wziąć się w garść. Ona chciałaby tego. Jeszcze wojna się nie skończyła. Na razie mogliśmy zatrzymać się w tej małej bazie, lecz i tak naszym celem wciąż została centrala. Pięć kilometrów. Jakoś poradzimy sobie.
Kiedy zastanawiałam się, jak być dobrym Kapitanem, Tony starał się podnieść mnie na duchu.



Tony: Wszystko będzie dobrze. Poradzisz sobie, a poza tym, jesteśmy z tobą.
Claire: Tylko do czasu, aż będziecie mogli wrócić do domu.
Tony: Wiem, co to znaczy być dowódcą. Planować ruchy, strategię, chociaż plan zwykle wymyśla Rhodey… Claire, chodzi o to, że nikt cię nie zostawi z tym samą. Tu masz przyjaciół, którzy będą wspierać w każdym trudnym wyborze. Jesteś silna mimo swej słabości.
Claire: Masz rację. Dzięki.
Tony: Pomogłem?
Claire: Bardzo.



Przytuliłam go, na co ruda musiała pokazać swoje humorki. Traktowałam geniusza, niczym bratnią duszę. Wiązał nas ten sam los. Nic więcej.



**Rhodey**



Pepper miała ochotę ją rozszarpać, lecz swoje emocje wyrzuciła, bijąc mój pancerz. Stał gdzieś obok reszty blaszaków i miała niezły trening. Jeden z żołnierzy zaproponował wspólne granie, ale ona wolała walić o blachę. My jedynie przyglądaliśmy się temu. Ciągle nie zamierzała odpuścić. Tyle ma w sobie energii?



Rhodey: Pepper, on już cierpi. Daj mu spokój.
Pepper: Nie ma mowy. Jeszcze trochę.
Rhodey: Przestań się tak wkurzać. Przecież Claire nie odbije ci twojego przyszłego męża.
Pepper: Wybiję ci te twoje ząbki, panikarzu.
Rhodey: O! Przepraszam bardzo, ale się zmieniłem. Nie to, co ty.
Pepper: Poważnie? No raczej dalej niańczysz Tony’ego, a ma ojca z powrotem.
Rhodey: Ty tego nie rozumiesz.
Pepper: Hmm…. Być może.
Rhodey: Zazdrosna?
Pepper: Och! Tony jest mój i odwal się.
Rhodey: Hehe! No dobrze, złośnico. Jesteście razem. Kumam.
Pepper: Chcę się na czymś wyżyć i tyle. Nie jestem zła.
Rhodey: Nikogo nie oszukasz. Mi możesz powiedzieć.



Nasza rozmowa została przerwana przez alarm. Pewne rzeczy pozostają. Nie wiedzieliśmy, co się stało. Gene również był ciekawy. Wszyscy wstali, przyglądając się wyświetlonemu obrazowi. Cztery punkty, które zmierzały w kierunku miasta.



Claire: Pojawili się bardzo szybko.
Żołnierz: Pożeracze.
Tony, Rhodey, Pepper: POŻERACZE?
Gene: Macie na myśli stwory, co żywią się ludzkimi szczątkami?
Żołnierz: Zgadza się. Idą w stronę centrali… Kapitan Santori, jakie rozkazy?
Claire: Wy zostajecie tutaj, a my rozprawimy się z nieprzyjacielem.
Żołnierz: Przyjąłem.



Uzbroiliśmy się w pancerze, wychodząc z bazy. Gene nadal usiłował użyć pierścieni, ale z jakiegoś powodu nie działały. Widziałem w jego oczach wściekłość oraz bezradność. Sprowadził na nas kłopoty. Drugi raz. Do trzeciego nie dopuszczę.



**Gene**



Przeklęty pech. Dlaczego te cholerne pierścienie nie mogą działać? O co chodzi? Nowa Kapitan powinna mi wyjaśnić, czemu tak się dzieje. Byłem wkurzony, co chyba każdy mógł dostrzec. Szedłem za nimi, rozglądając się wokół. Nic tylko piasek. No i… zwłoki. Znalazłem je, ale nie powiedziałem im. Chcieliby oglądać rozszarpane wnętrzności kobiety? Na pewno nie Pepper.



Claire: Mandarynie, ruszysz dupę? Przez ciebie możemy się spóźnić.
Gene: Już idę.



Dołączyłem do nich, zapominając o tym, co odkryłem. Mogłem wstrzymać się z kreowaniem portalu, ale ja tylko chciałem wygonić intruzów z terenu mojej posesji. Nic wielkiego. Nie spodziewałbym się trafić z nimi do piątego wymiaru. Następnym razem rozwiążę problem w inny sposób. O ile przeżyję.
Kiedy oddaliliśmy się od ruin na kilometr, zaczął wiać wiatr, przez co piasek dostawał się nam do oczu.



Claire: Nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Gene: Możesz mi odpowiedzieć na jedno pytanie?
Claire: Chcesz wiedzieć, co się stało z pierścieniami?
Gene: Czytasz w myślach? Przerażasz mnie.
Claire: Nie czytam. Wiem po prostu, co ci nie daje spokoju. W końcu musiałeś o to zapytać.
Gene: No i?
Claire: W tym świecie pierścienie nie istnieją.
Gene: Jak to?
Claire: Zostały zmienione w czystą energię. Moje kryształy zawierają część ich mocy. Nie zauważyłeś tego?
Gene: Jakoś nie byłem tak spostrzegawczy.



**Tony**



Claire tak zagadała się z Gene’m, że nie zauważyła ruchu w piasku. Kolejni obcy. Zastawili pułapkę. Tego byłem pewny.  O dziwo zmierzali w kierunku Mandaryna. Co jest grane?



Pepper: Mamy mu pomóc?
Tony: Też się nad tym zastanawiam, ale ona też jest w niebezpieczeństwie.
Rhodey: Czyli działajmy.



Pobiegliśmy, strzelając w piasek, skąd wypełzły stwory. Strzelaliśmy repulsorami, co wciąż nie działało na nie. Claire rzuciła klejnotem, zamrażając jednego z obcych. Pozostało trzech. Tylko, czy oni nie mieli być gdzieś indziej?



Gene: Stark, uważaj!
Tony: Co jest? Aaa!
Pepper: Tony!



Zdołałem wydostać się z sideł bestii, wykorzystując unibeam. Do tego wystrzeliłem rakiety z naramiennika. Spowolniłem kreaturę. Na nic moje starania, gdyż całe trio wskoczyło na naszą Kapitan i chinola.



Tony: Unibeam! Teraz! Na raz… dwa…
Pepper, Rhodey: TRZY!



Zużyłem resztki energii, padając na kolana. Brakowało mi sił na kolejny atak, a wszystkie funkcje zbroi wyświetlały się na czerwono. Kiepsko. Pepper podbiegła do mnie, sprawdzając, w jakim jestem stanie.



Pepper: W porządku?
Tony: Już nie powalczę. Nie mam energii.
Pepper: To tak, jak ja. Jedynie Rhodey może im pomóc.
Tony: Oby dał radę.



Nagle usłyszeliśmy krzyk Khana. Nie mogłem w to uwierzyć, co się działo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X