Zobaczyliśmy kobietę w masce. Byłam rozkojarzona. Zmieniała,
co chwilę twarz. Nie była jedną postacią, a wieloma w jednej. Jakim cudem?
Czyżbym miała jakieś zwidy?
Whitney: Gdzie Stark? Mam z nim do pogadania.
Rhodey: Rany! Dajcie mu już wszyscy spokój. Albo chcecie go
zabić albo straszycie, że skrzywdzicie kogoś, na kim zależy Tony’emu… Anne,
poznaj Whitney Stane, która znana jest jako Madame Masque.
Anne: Eee… Cześć?
Whitney: A to kto? Twoja dziewczyna?
Rhodey: Co? Nie! Ona jest…
Już chciał powiedzieć o moim pokrewieństwie z geniuszem, ale
się powstrzymał. Ma trudne te życie bohatera. Każdy chce go zabić. Nie
zazdroszczę.
Whitney: No dobra. Nie wnikam, ale gdzie on jest?!
Rhodey: Nie pozwolę ci go skrzywdzić!
Whitney: Przecież nie tego chcę.
Rhodey: I ja mam ci w to uwierzyć po tym, co zrobiłaś? Do
tego jesteś uzbrojona.
Whitney: Tak na wszelki wypadek.
Anne: Eee… To wy sobie gadajcie, a ja sobie pójdę.
Whitney: Zaczekaj. Dopóki nie dowiem się, co się z nim dzieje,
nie puszczę nikogo.
Wyjęła broń i zaczęła w nas celować. Jakie to typowe dla
kryminalistów. Nie bałam się, bo miała przy sobie maleńką spluwę. Może lepiej
jej nie lekceważyć. Mogła zmienić się w każdego, co raczej nie było niczym
dobrym, bo to oznaczało jedynie kłopoty.
Rhodey: Tony jest… Jest w szpitalu.
Whitney: W którym?
Rhodey: Nie powiem, bo na pewno coś knujesz. Jest z nim
Pepper, więc może ci skopać porządnie dupę.
Whitney: Hmm… Zaryzykuję.
Rhodey: Czego ty chcesz?
Whitney: Chcę go jedynie ostrzec.
Rhodey: Przed czym? Każdy chce jego śmierci. Ty również.
Whitney: Zmieniłam się.
Anne: To może schowasz broń, bo tak ci nikt nie zaufa.
Whitney: Zgoda.
Posłuchała się mnie, lecz zamiast zabezpieczyć pukawkę,
wyrzuciła cały arsenał. Rozbroiła się w dziesięć minut, bo dużo miała tych
“zabawek”.
Anne: Kto mu grozi? Jakiś śmiertelny robot, kosmita, czy co
to jest?
Whitney: To człowiek. To znaczy, to taki niby człowiek, bo
jest bardzo niebezpieczny.
Rhodey: I tak na razie nic mu nie powiesz, bo jest
nieprzytomny.
Whitney: Więc będzie źle.
Rhodey: Ale dlaczego ostrzegasz przed tym “kimś”?
Whitney: Bo wiem, że Tony wiele razy mi uratował życie, a do
tego poświęcił swoje.
Rhodey: Super, że w końcu do tego dotarłaś, bo przez
większość czasu chciałaś jedynie zemsty. Ech! Kto jest tym wrogiem?
Whitney: Duch.
Anne: Kim on jest?
Rhodey: Oj! Nie chcesz mieć z nim do czynienia… Whitney,
powiemy mu, a ty wracaj do siebie.
Whitney: Nie mogę.
Rhodey: Dlaczego?
Whitney: Bo to mój ojciec go nasłał, a jeśli się dowie, że
ostrzegłam Tony’ego, to będzie na mnie wściekły i to dość porządnie.
Anne: Nie wiem, o co chodzi, ale z rodzicami każdy ma
praktycznie na pieńku, co się tyczy i mamy i taty, więc nie bój się i kurde
pokaż, że szczekanie psa nie rusza.
Whitney: Niby tak, ale…
Anne: Poczekaj chwilę.
Oboje z Rhodey’m otrzymaliśmy taką samą wiadomość. Nie
wskazywała na coś dobrego. Pogorszyło się.
Rhodey: Musimy już lecieć. Dzięki za ostrzeżenie. Na pewno
powiemy o Duchu.
Whitney: Dziękuję. Aha! I niech zdrowieje.
Rhodey: Na pewno tak będzie.
Anne: Kłamca.
Powiedziałam to ledwo słyszalnym głosem, ale wiedział, co
miałam na myśli. Bez dalszego rozumowania poszliśmy do szpitala. Już nawet
odechciało mu się tych zwiadów.
Gdy dotarliśmy na miejsce, Pepper była przed salą i tylko
mama była. Ojca gdzieś wcięło. Typowe. Pewnie firma, czy coś podobnego.
Anne: Mamo, dostałam SMS-a. Co się stało?
Mama: To okropne.
Anne: Ale co?
Mama: Nadal się nie obudził.
Anne: Potrzebuje czasu. A! Właśnie! Gdzie tatę wywiało?
Mama: Musiał wrócić do firmy, ale przyjedzie znowu.
Rhodey: Pepper?
Pepper: Czego chcesz?
Rhodey: Musimy pogadać.
Pepper: Chodzi o sekret?
Rhodey: Tak.
Pepper: Zgoda.
Poszłam razem z nimi, bo jakoś nie chciałam siedzieć przed
intensywną terapią. Ruda wpadła w szał i zaczęła sklinać dość porządnie. Gdybym
miała wypisać każdy wulgaryzm, brakłoby kartki.
Rhodey: Pepper, już! Starczy!
Pepper: Nie! Ja… Ja nie daję… rady.
Anne: Przytulić?
Pepper: Proszę.
Pokazałam gest otwartych ramion i rzuciła się w nie. Dała
upust swoim emocjom. Uspokajała się powoli, aż lekko uśmiechnęla się.
Pepper: Będzie dobrze. Musi być.
Anne: Może jest głupi, ale chyba nie zostawiłby kogoś, kogo
kocha nad życie.
Pepper: Ale my nie jesteśmy razem.
Anne: Co z tego? Pasujecie do siebie.
Lekko się zaśmiałam, bo w takim miejscu trochę nie było to na miejscu.
Zwłaszcza po tym, co się później stało. Do sali wbiegł lekarz, próbując
opanować sytuację. Miała ochotę znowu płakać, ale się powstrzymała. Jedynie
popatrzyła przez szybę, jak lekarze próbowali uratować mojego brata. Sama
zauważyłam, że kolejny raz i to tego samego dnia, jego serce przestało bić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi