<><>Maj<><>
Maluch ciągle płakał. Nie wiedziałam, co się stało. Bardzo
zbladł i podkurczał nóżki. Dotknęłam jego czoła, które miał
całe rozpalone. Złapał grypę lub przeziębienie. Pewnie przez to,
jak długo bawił się z Rhodey’m. Pamiętam, że zaczęło mocno
wiać, a oni nadal chcieli być razem. Teraz mąż będzie mnie
obwiniać za chorobę synka. Nie miałam pojęcia, jakie lekarstwa mu
podać. Potrzebował lekarza.
Gdy przykryłam Tony’ego kocem, próbowałam go uspokoić.
Maria: Już nie płacz, dobrze? Mamusia zadzwoni po doktorka i dostaniesz lekarstwo
Wybrałam numer do specjalisty, co ostatnio uratował chłopczyka. Na szczęście odebrał i prosił o cierpliwość. Ciągle byłam przy dziecku, sprawdzając, czy stan nie uległ poprawie. Przestał płakać, lecz na twarzy widziałam grymas bólu.
Po pojawieniu się lekarza u progu drzwi, pokierowałam mężczyznę do pokoju małego. Wyjęłam malca z łóżeczka, by mógł bliżej się przyjrzeć jego ciału. Pewnie wiedział, co zrobić z taką infekcją. Zbadał bicie serce oraz sprawdził termometrem wysokość temperatury.
Maria: Co z nim? Obejdzie się bez szpitala?
Dr Yinsen: Spokojnie. Po prostu przeziębił się, ale znosi to najgorzej… Zbij gorączkę paracetamolem, a gdyby nie było oznak poprawy, zabierz dziecko do szpitala
Maria: Wolałabym tego uniknąć, choć Howard mówił o drugiej operacji. O co chodzi?
Dr Yinsen: Jest konieczna, ale zapewniam cię, że po raz ostatni wymienię implant. Pracowałem z twoim mężem nad ulepszeniem i ten nowy będzie lepszy
Maria: W jakim sensie?
Dr Yinsen: Ma wbudowaną funkcję impulsu, że automatycznie przywróci prawidłowy rytm… Musiałbym z nim jeszcze porozmawiać. Jest może w domu?
Maria: Siedzi w laboratorium
Dr Yinsen: W porządku… Gdybyś zauważyła coś niepokojącego, będę w pobliżu
Maria: Dziękuję
Podałam lekarstwo i od razu zasnął spokojniejszy. Gorączka zaczynała spadać. To dobry znak. Niech walczy.
**Roberta**
Chyba potrzebna dodatkowa paczka chusteczek. Rhodey ciągle kichał, a do tego miał lekki kaszel. Widocznie złapał jakiegoś bakcyla. Tak nagle się ociepliło po zimie, więc nic dziwnego, że był chory. Akurat mąż wrócił z misji, więc mógł mi pomóc. Kupił ponad dziesięć paczek chusteczek higienicznych. Ciągle wycieraliśmy smarki, aż katar ustąpił. Maluch leżał na plecach, broniąc się rękami, by nie dawać kropli do nosa.
Roberta: To konieczne, żebyś miał spokój z katarkiem
David: Chłopie, bądź dzielny i pozwól sobie pomóc
Roberta: Nie będę go zmuszać, jeśli nie chce. Zresztą, chyba mu przechodzi
David: Pozostał kaszel
Roberta: Od tego mam syrop
David: No i widzisz? Dajesz sobie radę beze mnie. Nie musiałem prosić o urlop
Roberta: Ale chcę, żebyś był przy nim, jak dorasta. Musisz go nauczyć męskich spraw
David: Hahaha! Męskich, powiadasz? Co dokładnie masz na myśli, Roberto?
Roberta: Żeby nie był baba, rozumiesz?
David: Chyba tak
Roberta: Świetnie, więc ja się przebiorę, a ty z nim zostań
David: Nigdzie nie uciekaj
Roberta: Spokojnie, David. Nawet nie miałam takiego zamiaru
Uśmiechnęłam się, idąc do łazienki. Musiałam zmienić bluzkę. Całą miałam w glutach. Dzięki Bogu, że już czuje się lepiej. Szybko się ogarnęłam i wróciłam do salonu. Nie wierzyłam własnym oczom. Oni używali tych paczek do zabawy. Rzucali się nimi, a ten mały głupek się z tego śmiał. Humor wrócił, czyli zdrowieje w zaskakująco szybkim tempie.
**Patricia**
Dowiedziałam się od Marii, że nie mogła wyjść na spacer. Wszystko przez chorobę synka. U Roberty ta sama sytuacja. Dziwne, że jedynie Pepper była zdrów, jak ryba. Nic jej nie dolegało poza szaleństwem. Ciągle biegała, lecz padała na podłogę i znowu wstawała, biegnąc przed siebie. Żeby nie zrobiła sobie krzywdy, przy ścianach położyliśmy poduszki. Niewiele to dawało, bo sama nimi rzucała po pokoju, odblokowując drogę. Przy tej małej brakowało nam cierpliwości. Virgil wpadł na lepszy pomysł, niż ochrona. Stworzył mur na przejściu rudej. W ten sposób nie mogła przejść dalej.
Patricia: Myślisz, że zadziała?
Virgil: Spróbować zawsze można
Patricia: Oho! Leci księżniczka
Schowaliśmy się, by nie odkryła naszych zamiarów. Szybko wleciała przez mur, rozwalając poduszki. Położyła się na nich, aż jednym ruchem ją chwycił. Zaczęła go tłuc pięściami po plecach. Widziałam, jak miała zamiar gryźć. Od razu dałam jej gryzak. Szybko zapomniała o swoich zamiarach.
Patricia: Nie wytrzymało
Virgil: Nie wytrzymało… Co teraz? Wymyślimy lepszą ściankę antypepperową
Patricia: Hahaha! Głupek
Virgil: Nie głupek, a geniusz
Patricia: Jak nie spalisz domu, będziesz moim geniuszem
Cmoknęłam go w policzek, zabierając urwisa do kołyski. Nie chciała spać i miętosiła maskotkę. Przynajmniej jej nie zeżre, chociaż z nią bywają różne numery. Jaki planuje wywinąć tym razem? Oj! Oby opamiętała się, kiedy pójdzie do przedszkola.
Paskudna choroba
**Maria**
Gdy przykryłam Tony’ego kocem, próbowałam go uspokoić.
Maria: Już nie płacz, dobrze? Mamusia zadzwoni po doktorka i dostaniesz lekarstwo
Wybrałam numer do specjalisty, co ostatnio uratował chłopczyka. Na szczęście odebrał i prosił o cierpliwość. Ciągle byłam przy dziecku, sprawdzając, czy stan nie uległ poprawie. Przestał płakać, lecz na twarzy widziałam grymas bólu.
Po pojawieniu się lekarza u progu drzwi, pokierowałam mężczyznę do pokoju małego. Wyjęłam malca z łóżeczka, by mógł bliżej się przyjrzeć jego ciału. Pewnie wiedział, co zrobić z taką infekcją. Zbadał bicie serce oraz sprawdził termometrem wysokość temperatury.
Maria: Co z nim? Obejdzie się bez szpitala?
Dr Yinsen: Spokojnie. Po prostu przeziębił się, ale znosi to najgorzej… Zbij gorączkę paracetamolem, a gdyby nie było oznak poprawy, zabierz dziecko do szpitala
Maria: Wolałabym tego uniknąć, choć Howard mówił o drugiej operacji. O co chodzi?
Dr Yinsen: Jest konieczna, ale zapewniam cię, że po raz ostatni wymienię implant. Pracowałem z twoim mężem nad ulepszeniem i ten nowy będzie lepszy
Maria: W jakim sensie?
Dr Yinsen: Ma wbudowaną funkcję impulsu, że automatycznie przywróci prawidłowy rytm… Musiałbym z nim jeszcze porozmawiać. Jest może w domu?
Maria: Siedzi w laboratorium
Dr Yinsen: W porządku… Gdybyś zauważyła coś niepokojącego, będę w pobliżu
Maria: Dziękuję
Podałam lekarstwo i od razu zasnął spokojniejszy. Gorączka zaczynała spadać. To dobry znak. Niech walczy.
**Roberta**
Chyba potrzebna dodatkowa paczka chusteczek. Rhodey ciągle kichał, a do tego miał lekki kaszel. Widocznie złapał jakiegoś bakcyla. Tak nagle się ociepliło po zimie, więc nic dziwnego, że był chory. Akurat mąż wrócił z misji, więc mógł mi pomóc. Kupił ponad dziesięć paczek chusteczek higienicznych. Ciągle wycieraliśmy smarki, aż katar ustąpił. Maluch leżał na plecach, broniąc się rękami, by nie dawać kropli do nosa.
Roberta: To konieczne, żebyś miał spokój z katarkiem
David: Chłopie, bądź dzielny i pozwól sobie pomóc
Roberta: Nie będę go zmuszać, jeśli nie chce. Zresztą, chyba mu przechodzi
David: Pozostał kaszel
Roberta: Od tego mam syrop
David: No i widzisz? Dajesz sobie radę beze mnie. Nie musiałem prosić o urlop
Roberta: Ale chcę, żebyś był przy nim, jak dorasta. Musisz go nauczyć męskich spraw
David: Hahaha! Męskich, powiadasz? Co dokładnie masz na myśli, Roberto?
Roberta: Żeby nie był baba, rozumiesz?
David: Chyba tak
Roberta: Świetnie, więc ja się przebiorę, a ty z nim zostań
David: Nigdzie nie uciekaj
Roberta: Spokojnie, David. Nawet nie miałam takiego zamiaru
Uśmiechnęłam się, idąc do łazienki. Musiałam zmienić bluzkę. Całą miałam w glutach. Dzięki Bogu, że już czuje się lepiej. Szybko się ogarnęłam i wróciłam do salonu. Nie wierzyłam własnym oczom. Oni używali tych paczek do zabawy. Rzucali się nimi, a ten mały głupek się z tego śmiał. Humor wrócił, czyli zdrowieje w zaskakująco szybkim tempie.
**Patricia**
Dowiedziałam się od Marii, że nie mogła wyjść na spacer. Wszystko przez chorobę synka. U Roberty ta sama sytuacja. Dziwne, że jedynie Pepper była zdrów, jak ryba. Nic jej nie dolegało poza szaleństwem. Ciągle biegała, lecz padała na podłogę i znowu wstawała, biegnąc przed siebie. Żeby nie zrobiła sobie krzywdy, przy ścianach położyliśmy poduszki. Niewiele to dawało, bo sama nimi rzucała po pokoju, odblokowując drogę. Przy tej małej brakowało nam cierpliwości. Virgil wpadł na lepszy pomysł, niż ochrona. Stworzył mur na przejściu rudej. W ten sposób nie mogła przejść dalej.
Patricia: Myślisz, że zadziała?
Virgil: Spróbować zawsze można
Patricia: Oho! Leci księżniczka
Schowaliśmy się, by nie odkryła naszych zamiarów. Szybko wleciała przez mur, rozwalając poduszki. Położyła się na nich, aż jednym ruchem ją chwycił. Zaczęła go tłuc pięściami po plecach. Widziałam, jak miała zamiar gryźć. Od razu dałam jej gryzak. Szybko zapomniała o swoich zamiarach.
Patricia: Nie wytrzymało
Virgil: Nie wytrzymało… Co teraz? Wymyślimy lepszą ściankę antypepperową
Patricia: Hahaha! Głupek
Virgil: Nie głupek, a geniusz
Patricia: Jak nie spalisz domu, będziesz moim geniuszem
Cmoknęłam go w policzek, zabierając urwisa do kołyski. Nie chciała spać i miętosiła maskotkę. Przynajmniej jej nie zeżre, chociaż z nią bywają różne numery. Jaki planuje wywinąć tym razem? Oj! Oby opamiętała się, kiedy pójdzie do przedszkola.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi