To już kolejny koszmar w tym tygodniu. Rany! Dlaczego moja podświadomość każe mi się poddać? Po raz kolejny zignorowałam te myśli, wstając do pracy. Nie miałam zaplanowanych pacjentów, ale wypadki zawsze są czymś niespodziewanym.
Kiedy ogarnęłam swój wygląd, włożyłam kitel lekarski oraz wypiłam kubek mocnej kawy. Coś czułam, że to będzie długi dyżur.
Dr Yinsen: Znowu miałaś koszmary?
Dr Bernes: Ech! Jak ty mnie dobrze znasz.
Dr Yinsen: Jeśli nie dasz dziś rady pracować, możesz poprosić o zastępstwo.
Dr Bernes: Nie trzeba. Poradzę sobie. Zresztą, jutro i tak biorę wolne.
Dr Yinsen: No tak. Przecież wychodzisz za mąż.
Dr Bernes: Właśnie, dlatego wolę dziś zrobić swoje i mieć to z głowy.
Dr Yinsen: Czy mówiłem ci kiedyś, że jesteś moją najlepszą uczennicą, Victorio?
Dr Bernes: Oj! Wielokrotnie. Cóż… Weźmy się za ratowanie ludzkich istnień.
Dr Yinsen: Z tobą zawsze.
Uśmiechnął się tak jak zwykle, aż dodało mi to nieco otuchy. Wyszliśmy na korytarz, robiąc obchód wokół oddziału cyberchirurgii oraz kardiologii. Zapowiadał się spokojny dzień. Jednak ten spokój mógł być w każdej chwili zakłócony.
Dr Bernes: A co z tobą?
Dr Yinsen: To znaczy?
Dr Bernes: No jakie masz plany na weekend?
Dr Yinsen: Planuję odwiedzić wnuki. Dawno ich nie widziałem.
Dr Bernes: Zasługujesz na dłuższy urlop. Harujesz najwięcej ze wszystkich lekarzy.
Dr Yinsen: Szczerze? Odpocznę dopiero wtedy, kiedy będę leżał w grobie.
Dr Bernes: Ho…
Dr Yinsen: Taka rzeczywistość. Wszystkich czeka taki sam los.
Nagle usłyszałam przyjazd karetki na sygnale.
Dr Bernes: Czas rozpocząć zmianę.
Podeszliśmy pod drzwi wejściowe do szpitala, skąd wyjechały nosze z naszym pacjentem. Oboje znaliśmy jego tożsamość.
Dr Yinsen: Co mamy?
Ratownik: Siedemnastoletni chłopak z rozległym poparzeniem w okolicy klatki piersiowej. Świadek mówił, że jakiś implant eksplodował. Podobno to jakiś wspomagacz serca. Podaliśmy tlen przez maskę, zaś z leków jedynie dostał morfinę. Ciągle utrzymuje się nieprzytomny.
Dr Yinsen: Dobrze. Zabieramy go na blok.
Z pomocą pielęgniarek przenieśliśmy rannego na łóżko, zabierając na salę operacyjną. Szybko znaleźliśmy się na miejscu, ponieważ stan chłopaka w każdej chwili mógł ulec pogorszeniu. Czas działał na naszą niekorzyść, więc błyskawicznie założyliśmy odzież chirurgiczną wraz z maską oraz czepkiem. Podpięliśmy go do kardiomonitora, zaś anestezjolog zastosował narkozę. Nadal nie mogłam zrozumieć, w jaki sposób tak siebie urządził.
Dr Yinsen: Możemy zaczynać.
Zaczęliśmy od rozcięcia bluzki, a następnie oczyściliśmy ranę. Możliwe, iż poza oparzeniem klatki piersiowej mogło dojść do obrażeń wewnętrznych. Eksplozja implantu? To nie mieści się w głowie.
Dr Yinsen: Trzeba ostrożnie przeciąć, żeby wyjąć rozrusznik. Poradzisz sobie?
Dr Bernes: Tak, ale ty się gdzieś wybierasz?
Dr Yinsen: Jeśli pojawi się rodzic, będę zmuszony powiadomić o stanie zdrowia.
Dr Bernes: No tak. Rozumiem, Ho. Możesz na mnie liczyć.
Wielokrotnie wyjmowałam mechanizm, gdyż Tony często znajdował się w opłakanym stanie. Jednak jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się, aby wspomagacz wybuchł. Chwyciłam za skalpel, dokonując niewielkich nacięć wokół urządzenia. Przez ten czas mój przyjaciel mógł poszukać zastępczej technologii.
Niespodziewanie funkcje życiowe zaczęły niebezpiecznie spadać w dół.
Dr Bernes: Cholera! Nienawidzę takich niespodzianek. Co teraz?
Dr Yinsen: Daj mi chwilę. Nic nie rób. Czekaj.
Dr Bernes: Ale on umiera!
Dr Yinsen: Victorio, nie panikuj. Weź się w garść.
Miał rację. Musiałam być silna, ale w tym momencie przypomniało mi się jak we śnie ratowałam czyjeś życie i wszystko skończyło się na zgonie. Czy to miało dotyczyć Tony’ego Starka? Mam być winna śmierci pacjenta? Byłam przerażona. Ręce drżały z nerwów, aż upadł skalpel na podłogę.
Dr Yinsen: Victorio, spokojnie.
Chwycił mnie za rękę, próbując złagodzić napięte ciało.
Dr Bernes: Nie… Nie mogę operować.
Dr Yinsen: Zgoda. Zrób sobie przerwę, a ja dokończę za ciebie.
Dr Bernes: Przepraszam.
Dr Yinsen: Ej! Nie masz za co. Taka chwila słabości zdarza się najlepszym. Pamiętaj o tym.
Ho wyjął zniszczony mechanizm, podłączając zupełnie nowy. Na moment stan uległ poprawie. Oboje dobrze wiedzieliśmy, że nie można skończyć na triumfach.
Dr Yinsen: Nie martw się. Zajmę się nim, a ty powiesz Howardowi, czego powinien się spodziewać.
Dr Bernes: Zgoda.
Opuściłam miejsce batalii o życie, zdejmując z siebie odzież. Umyłam ręce i wyszłam na korytarz. Od razu rozpoznałam mężczyznę, który o kogoś wypytywał w recepcji. Podeszłam do niego.
Dr Bernes: Howard Stark?
Howard: Tak. To ja.
Dr Bernes: Tony jest operowany, ale wyjdzie z tego.
Howard: A skąd taka pewność? To już któryś raz w tym miesiącu. Nawet nie wiem co może być przyczyną. Ostatnio… Ostatnio zasiedziałem się w pracy, a on robił swoje. Jestem okropnym ojcem.
Dr Bernes: Mylisz się. Czasem nie można być w dwóch miejscach naraz… Kto z nim dziś spędził najwięcej czasu?
Howard: Chyba Pepper.
Dr Bernes: To ważne, bo każda informacja może zadecydować o przebiegu operacji.
Howard: Zadzwonię do niej, ale… Proszę, powiedz mi prawdę. Czy Tony będzie żył?
Dr Bernes: Nigdy nie spotkałam się z tak silną wolą życia. Większość zależy od niego samego. Na pewno będzie walczył.
Rzucił mi się w ramiona, a po policzkach spłynęło kilka łez. Przytuliłam go. Dodawałam mu tyle otuchy ile potrzebował. W końcu każdy powinien poczuć wsparcie drugiego człowieka tak mocno, żeby swoimi myślami, a przede wszystkim obecnością, dał siłę do walki.
Dr Bernes: Możesz poczekać przy bloku. Zobaczysz, że jakoś to będzie.
Zaprowadziłam ojca rannego na miejsce, a potem pożegnałam się z nim. Wróciłam do swojej roli. Włożyłam ten sam komplet co poprzednio i zajęłam się asystowaniem przy ingerencji chirurgicznej.
Dr Yinsen: Szybko wróciłaś.
Dr Bernes: Powiedziałam mu o wszystkim. Chcę, aby myślał pozytywnie, choć sytuacja wygląda fatalnie.
Dr Yinsen: Oj! Nieładnie tak kłamać.
Dr Bernes: To było dobre kłamstwo. Dla jego dobra… Co z nim?
Dr Yinsen: Uruchomiłem nowy rozrusznik, lecz organizm go odrzuca.
Dr Bernes: Czyli kiepsko?
Dr Yinsen: Bez ciebie tego nie skończę. Wytrwasz?
Dr Bernes: Teraz już na pewno.
Dr Yinsen: Chyba wiem co zrobię, lecz to jest w pełni nielegalne. Jeśli ktoś nie chce łamać prawa, niech opuści salę. Natychmiast!
Nikt nie zamierzał odejść. Mieliśmy wspaniałych przyjaciół, którzy byli prawdziwymi lekarzami. Bez względu na sytuację, potrafili złamać kilka reguł dla dobra pacjenta. Zanim dostałam pierwsze zadanie, mój mentor ostrzegł mnie przed tym. Wiedziałam, na co się piszę.
Gdy Yinsen wyjął z walizki nieprzetestowaną mieszankę leczniczą, zrozumiałam co zamierzał uczynić. Wykonałam nieco większe nacięcie, niż poprzednio, ale pod implantem. Dzięki temu mogliśmy bezpośrednio wstrzyknąć środek w samo serce.
Dr Bernes: Zrób to.
Dr Yinsen: Przygotujcie zestaw do defibrylacji.
Zwrócił się do wszystkich. Nie mieliśmy problemu z wykonaniem polecenia. Czekaliśmy przygotowani na jego znak. Zbliżył strzykawkę, trzymając za jej spust.
Dr Yinsen: Na trzy. Raz… Dwa… Trzy!
Dr Bernes: Teraz!
Mięsień otrzymał dawkę leków, przez co zaprzestało swojej pracy. Wzięłam do ręki defibrylator, podkręcając na minimalną moc. Uderzyłam raz.
Dr Bernes: Brak pulsu.
Dr Yinsen: Jeszcze raz.
Strzeliłam po raz drugi z takim samym rezultatem.
Dr Yinsen: Nie poddawaj się. Uderz ostatni raz.
Nie odpowiedziałam, gdyż bałam się. Zwiększyłam moc urządzenia, waląc w martwy organ. Wystarczyło odczekać kilka sekund, aż na monitorze pojawiły się oznaki życia. Odetchnęłam z ulgą.
Dr Bernes: Udało się.
Dr Yinsen: Jest silny. No dobra. Zszyjmy ranę i załóżmy opatrunki. Oparzenia muszą się zagoić.
Dr Bernes: Przynajmniej nie zwęgliło się serce.
Dr Yinsen: I tutaj miał farta.
Reszta zabiegu przeszła bez komplikacji. Zabandażowaliśmy klatkę piersiową, przez którą przebijało się światło mechanizmu, na twarzy miał maskę tlenową dla ułatwienia oddychania, zaś przenośny kardiomonitor leżał na łóżku. Umyliśmy się dokładnie, oczyszczając z krwi i zarazków.
Dr Yinsen: I co? Było tak strasznie?
Dr Bernes: Nadal jestem ciekawa jak doprowadził do wybuchu implantu.
Dr Yinsen: Niebawem się dowiemy.
Dr Bernes: Podobno Pepper była z nim, więc może coś powie.
Dr Yinsen: Tak czy owak, operacja zakończona sukcesem.
Dr Bernes: Tak uważasz? Przecież trzeba poobserwować czy nie dojdzie do jakiś powikłań.
Dr Yinsen: Nie dojdzie. A nawet gdyby doszło, będziemy przygotowani.
Dr Bernes: Tak jak zawsze.
Dr Yinsen: No wreszcie rozumiesz powagę swojej roli.
Zaśmiał się, aż miałam ochotę mu przyłożyć. Na szczęście został ocalony przez jednego z chirurgów. Wyszliśmy z sali, zabierając chorego do sali pooperacyjnej. Przy okazji minęliśmy się z Howardem, Pepper i Rhodey’m. Świetnie. Mamy komplet. Od razu zaczęły się pytania.
Pepper: Co z nim? Wyjdzie z tego? Kiedy się obudzi? Możemy się z nim zobaczyć? Jak długo będzie w szpitalu? Czy na to się umiera?
Dr Yinsen: Gaduła w swoim żywiole. Gdybym nie usłyszał twojego głosu, pomyślałbym, że Tony zmienił dziewczynę.
Pepper: Odpowiedź, doktorku! A tak w ogóle, to dziękuję za pamięć.
Dr Yinsen: Ależ proszę bardzo… Victorio, zajmij się gośćmi, a ja popilnuję naszego pacjenta.
Dr Bernes: Zgoda.
Pepper: Ej! To nie fair!
Dr Bernes: Wszystko wam powiem, dlatego nie naskakujcie na niego. Może porozmawiajmy w wygodnym miejscu.
Pokierowałam ich do małej kawiarenki, znajdującej się w poczekalni. Każdy usiadł na jednym z krzeseł przy stoliku. Zaczęłam im tłumaczyć wszystko co powinni wiedzieć. Po części łamałam przepis, ponieważ Pepper nie należała do rodziny. Jamesa mogłam zaliczyć ze względu na opiekę jego rodziców po katastrofie samolotu. Chyba nie byłoby ani jednego dnia w moim życiu bez braku wykroczeń.
Dr Bernes: Zacznę od początku. Operacja była skomplikowana, bo implant nie nadawał się już do użytku. Został wstawiony nowy, z którym pojawiły się pewne kłopoty. Na razie jego stan jest stabilny i będzie obserwowany przez dobę. Jeśli przez ten czas nie dojdzie do żadnych zakłóceń, wtedy otrzyma wypis następnego dnia. Pytania?
Howard: Co masz na myśli, mówiąc o zakłóceniach?
Dr Bernes: Zatrzymanie akcji serca, problemy z oddychaniem, zawał i takie tam.
Rhodey: Pani mówi to tak spokojnie, aż trudno mi w to uwierzyć.
Dr Bernes: Bo przywykłam do niespodzianek, ale bez obaw. Tony znajduje się pod dobrą opieką. Nie zginie.
Howard: Nadal nie rozumiem jak do tego doszło.
Dr Bernes: Pepper, ty coś wiesz, prawda?
Pepper: No tak, bo jak byłam z nim na randce, to implant dziwnie reagował. Nie wiem. Wydawał z siebie jakieś dźwięki. Jak już mieliśmy wracać do domu, on padł, a te badziewie zrobiło mini wybuch. Był nieprzytomny, więc zadzwoniłam po pogotowie.
Dr Bernes: Czy ktoś z nim walczył?
Pepper: Nie!
Rhodey: Pepper, nie kłam. Musiał ktoś go doprowadzić do takiego stanu.
Pepper: Przysięgam, że nie kłamię!
Dr Bernes: Okej. Inaczej zapytam. W którym momencie zaczęły się hałasy?
Pepper: Eee… Niech no sobie przypomnę.
**Ho**
Obserwowałem kardiomonitor, zapisując wszelkie dane. Wszystko wskazywało na to, że najgorsze mieliśmy za sobą. Powoli odzyskiwał przytomność co mogłem zauważyć po ruchu palców, aż cała ręka drgnęła. Oczy również ujrzały światło. Zbadałem reakcję źrenic poprzez świecenie latarką.
Dr Yinsen: Witaj wśród żywych. Powiedz mi ile razy ja mam cię jeszcze ratować?
Tony: Chyba… Chyba dość… długo.
Dr Yinsen: Nawet nie próbuj się ruszać. To cud, że przeżyłeś operację. Można powiedzieć, że jedną nogą już byłeś po drugiej stronie. Chciałbym wiedzieć jak do tego doprowadziłeś.
Tony: Poparzyłem się.
Dr Yinsen: Hmm… Tak po prostu? Jakoś nie mogę przyjąć tej wersji, ponieważ twój implant zrobił małe bum.
Tony: Bum?
Dr Yinsen: Tak ponoć było. Na szczęście poza tobą, to nikt nie ucierpiał.
Tony: Czy… Czy ja…
Dr Yinsen: Jak już mówiłem. Prawie umarłeś, dlatego odpoczywaj.
Pozwoliłem sobie na odejście od jego łóżka. Zanim wyszedłem z sali, przyznałem mu się do czegoś.
Dr Yinsen: A tak między nami, Tony. Wiem, że musiałeś ucierpieć w walce, bo jesteś Iron Manem.
Zdziwił się, chociaż bardziej wyglądał na przerażonego.
Dr Yinsen: Spokojnie. To zostanie między nami. Dobranoc.
Ledwo przekroczyłem próg sali, a niepokojący dźwięk maszyn zmusił do pozostania przy chorym. Znowu stracił przytomność, zaś funkcje wariowały wraz z drżącym ciałem.
Dr Yinsen: Niedobrze. Przyda się pomoc.
Wysłałem sygnał za pomocą pagera do Victorii. Do czasu jej przybycia musiałem improwizować.
**Victoria**
Poparzył się podczas pracy w laboratorium? Niezbyt wiarygodne co pewnie mógłby sam ustalić Ho. Niestety, lecz musiałam ich opuścić. Ewidentnie słyszałam sygnał S.O.S. Wyłączyłam urządzenie, przepraszając ich. Ruszyłam do biegu, aby znaleźć się w sali na czas.
Pepper: Ej! Niech pani poczeka!
Dr Bernes: Nie możecie iść ze mną. Musicie czekać.
Howard: Ale co się dzieje? Chodzi o Tony’ego?
Dr Bernes: Nie wiem.
Skłamałam, bo doskonale zdawałam sobie sprawę, iż wezwanie wsparcia było konieczne przy nim. Wszystko przez implant. Dziewczyna próbowała siłą wepchnąć się do sali, lecz ze mną nie miała równych. Odtrąciłam uparciucha.
Dr Bernes: Najmocniej przepraszam.
Szybko zamknęłam drzwi, zajmując się pacjentem. Wyglądało to bardzo źle. Silne konwulsje, przyspieszona akcja serca, a do tego niewydolność oddechowa.
Dr Yinsen: Przytrzymaj go, a ja podam odpowiedni lek.
Dr Bernes: Dobra. Spróbuję.
Chwyciłam mocno za nadgarstki, zaś nogi były w ciągłym ruchu. Do tego dochodziła też głowa. Nie radziłam sobie. Wcisnęłam czerwony przycisk, wzywając dodatkowy personel medyczny, który głównie składał się z pielęgniarek oraz pielęgniarzy. Z ich pomocą udało się unieruchomić ciało.
Dr Yinsen: Dobra. Już podane. Teraz zajmijmy się drugą kwestią.
Dr Bernes: Zwiększę ilość tlenu podawanego przez maskę.
Dr Yinsen: Widzisz? Nawet nie muszę nic mówić, a ty dobrze wiesz co robić. Zuch dziewczyna.
Dr Bernes: Staram się.
Dr Yinsen: To widać.
Ustawiłam odpowiedni przepływ gazu, aż Tony znów mógł oddychać.
Dr Bernes: Pacjent stabilny.
Dr Yinsen: Dobra robota.
Dr Bernes: Co teraz mam zrobić?
Dr Yinsen: Odpocząć. Nakazuję ci wypisać się wcześniej z dyżuru.
Dr Bernes: Ale ja…
Dr Yinsen: Żadnych „ale”! Zasłużyłaś.
Poczułam taką potrzebę, aby przytulić przyjaciela. I tak zrobiłam.
Dr Bernes: Dziękuję, ale później chcę wiedzieć czy wszystko z nim w porządku.
Dr Yinsen: Dowiesz się po ślubie.
Dr Bernes: Ej!
Dr Yinsen: Dobra, dobra. Powiem ci jak się znowu spotkamy. Może tak być?
Zastanowiłam się nad odpowiedzią. Jeśli mój narzeczony zgodzi się zostać moim mężem, wtedy będzie podróż poślubna. Może zająć miesiąc, gdy zniknę. Musiałam to sobie przemyśleć. Głównie całe moje życie obróci się do góry nogami.
Dr Yinsen: To jak?
Dr Bernes: Nie widzę powodu do sprzeciwu.
Dr Yinsen: Czyli żegnamy się, Victorio. Powodzenia na nowej drodze życia.
Dr Bernes: Dzięki.
Tylko tyle zdołałam z siebie wykrztusić. Wychodząc z pomieszczenia zostałam osaczona z każdej strony. Rudowłosa zadawała o wiele więcej pytań, niż poprzednio. Odpowiedziałam tylko na jedno z nich.
Dr Bernes: Dr Yinsen wszystko wam powie. Do widzenia.
Uśmiechnęłam się ciepło na pożegnanie i odeszłam. W oku zakręciła się mała łezka. Nie miałam bladego pojęcia, skąd u mnie było takie poruszenie. Przecież wrócę do szpitala. Na pewno wrócę. Jeszcze na chwilę popatrzyłam na świecący się napis, a następnie wsiadłam do auta. Pojechałam do domu.
**Ho**
Pozwoliłem wejść bliskim chorego w odwiedziny. Niestety, lecz mogli tylko na dziesięć minut. Pechowo trafili na ostatnie minuty. Siedzieli przy nim, patrząc na jego bladą twarz.
Dr Yinsen: Najgorsze za nami.
Pepper: Skąd taka pewność?
Dr Yinsen: Ponieważ pracuję w tym zawodzie wiele lat i spotkałem się z przeróżnymi przypadkami medycznymi.
Howard: Wyzdrowieje, prawda?
Dr Yinsen: Ja mogę mu pomóc, ale on sam musi tego chcieć. Ludzie zawsze błagają lekarzy o ratunek, a tak naprawdę jedynie są wsparciem. Wszystko leży w rękach tego, który jest pacjentem. Siła woli życia decyduje o tym czy ktoś kopnie w kalendarz, czy też nie.
Rhodey: Doktorze, muszę się do czegoś przyznać.
Dr Yinsen: Nie bardzo rozumiem. Czegoś nie wiem?
Rhodey: Bo to nie były zwyczajne obrażenia.
Dr Yinsen: Wiem. Został centralnie poparzony przez silny laser, który przegrzał implant do takiego stopnia, że wybuch był tylko kwestią czasu.
Howard: Wybuch? Co takiego?!
Dr Yinsen: Howard, nie bój się. Tony przeżył i będzie dochodził do siebie. Wszystko jest pod kontrolą.
Howard: Dasz radę bez Victorii?
Dr Yinsen: Oczywiście, bo ona by tego chciała.
Na ułamek sekundy pomyślałem nad tym czy nie udzieliłem fałszywej odpowiedzi. Victoria Bernes była jedyną uczennicą, z którą potrafiłem dokonać rzeczy niemożliwych. Czy aby na pewno poradzę sobie bez niej? Musiałem. Innej opcji nie posiadałem.
Dr Yinsen: Zostawię was na chwilę. Gdyby coś się działo, będę w pobliżu.
Howard: Tak zrobimy.
I tak pozwoliłem im na dłuższą chwilę przy Tony’m. Wiedziałem, iż tego najbardziej potrzebowali. Na własnych oczach powinni zrozumieć jak wielką ma chęć przetrwania. Poszedłem do gabinetu napić się kawy. Na miejscu nikogo nie zastałem. Od dawna nie czułem się tak samotny. Niby miało to potrwać z jakiś miesiąc, więc musiałem wytrzymać tak długą rozłąkę z partnerką.
Po wypiciu kubka kawy, położyłem się na kanapie. Potrzebowałem nabrać z sił w razie wezwania. O dziwo alarmy milczały. Mogłem zasnąć w spokoju.
~*Następnego dnia*~
**Victoria**
Mama nakłaniała mnie, żeby szybciej przygotować się do ceremonii. Z jakiegoś powodu nie mogłam. Jakaś część mnie zaprzeczała. Wzbraniała się, żeby za wszelką cenę nie iść na ślub. Dlaczego akurat teraz pojawił się dylemat? Może… Może jeszcze nie byłam na to gotowa. Potrzebowałam dorosnąć do podjęcia tak poważnych decyzji.
Dr Bernes: Przepraszam, mamo. Nie mogę tego zrobić. Po prostu nie mogę.
Wybiegłam z domu, wsiadając do auta. Nie minęło pięć minut, a narzeczony zaczął do mnie wydzwaniać. Jako, że byłam w trakcie jazdy, nie mogłam odebrać. Akurat tej reguły nie zamierzałam złamać. Kochałam swoje obecne życie. Pewnie dlatego nie pragnęłam nic w nim zmieniać.
Po wyjechaniu na główną ulicę, wpadłam w korek. Zdarzało mi się to ciągle, dlatego przyzwyczaiłam się do manewru wymijającego. Kierowcy nie trąbili na mnie ze złością. Wręcz przeciwnie. Większość z nich wiedziała kim jestem. Z tego też powodu miałam wolną drogę przed sobą.
Kiedy znalazłam się blisko szpitala, ponownie odezwała się komórka. Wkurzyłam się, więc odebrałam dla świętego spokoju.
Dr Bernes: Nie mogę teraz rozmawiać! Jadę do pracy! I nie! Nie będzie żadnego ślubu!
Wykrzyczałam ostatnie zdanie, zakręcając gwałtownie na podjazd. Nie zauważyłam wyjeżdżającej karetki. Uderzyłam w nią dość solidnie. Poduszka powietrzna zamortyzowała uderzenie. Zamiast martwić się o siebie wysiadłam z auta, sprawdzając czy nikt nie został ranny.
Dr Bernes: Przepraszam. Nie chciałam tego. Czy wszyscy są cali?
Ratownik: Jest dobrze, dr Bernes. Proszę zadbać o siebie.
Dr Bernes: Powinnam spojrzeć na lusterko.
Ratownik: Rozumiem, ale następnym razem, niech pani uważa.
Dr Bernes: Dobrze.
Ratownik: A tak poza tym, proszę opatrzyć sobie głowę.
Dr Bernes: Coś nie tak?
Ratownik: Pani krwawi.
Dr Bernes: Cholera.
Wtedy do mnie dotarł ból głowy, zaś wzrok zamazywał się.
Ratownik: Pomogę.
Dr Bernes: Przepraszam za kłopot.
Ratownik: Teraz najważniejsze jest opatrzenie rany.
Podparłam się o jego ramię, przekraczając drzwi. Pomógł mi dojść do zabiegówki, gdzie wezwał jednego z lekarzy. Położyłam się na kozetce, nie myśląc o tym jak łepetyna cierpiała. Przez głupi telefon mogłam zabić niewinnych ludzi. No i samą siebie.
Dr Yinsen: Tak się bawimy przed ślubem, Victorio?
Dr Bernes: Ho? Ty tutaj? Myślałam…
Dr Yinsen: Widocznie nie myślałaś, zderzając się z karetką.
Odwrócił się w moją stronę, a na jego twarzy pojawił się ten głupawy uśmieszek. Mimo wszystko, cieszyłam się, bo mogłam znowu zobaczyć się z przyjacielem.
Dr Yinsen: Z czego się tak cieszysz? Zaraz nie będzie ci do śmiechu jak będę wbijał się igłą w twoje czoło.
Dr Bernes: Wybacz. Po prostu… Au!
Nie zdołałam dokończyć, gdyż z zaskoczenia zaczął szyć ranę.
Dr Yinsen: Ostrzegałem.
Starał się być delikatny. Z każdym ukłuciem bolało coraz mniej, a działał bez środków znieczulających.
Dr Yinsen: Dzielna pacjentka. Ani jednego krzyku. I to w dodatku bez znieczulenia.
Dr Bernes: Lata praktyki… A co z Tony’m?
Dr Yinsen: Jeszcze jest w szpitalu. Implant bardzo dziwnie się zachowuje.
Dr Bernes: Implant?
Dr Yinsen: Ogólnie, to organizm go odrzuca.
Dr Bernes: Coś jak odrzut przeszczepu?
Dr Yinsen: Dokładnie.
Dr Bernes: Trzeba zrobić badania.
Dr Yinsen: W nocy nic się nie działo. Było bardzo spokojnie co w tej pracy jest rzadkością.
Zdziwiłam się, bo takie coś bywa szansą jeden na miliard. Przez zmarszczenie czoła ból się nasilił. Lekko krzyknęłam.
Dr Yinsen: Cii… Już kończę. A tak swoją drogą, czemu nie jesteś ubrana w suknię ślubną?
Dr Bernes: Zmieniłam zdanie.
Dr Yinsen: Czyli?
Dr Bernes: Nie jestem gotowa.
Dr Yinsen: Hmm… A kiedy będziesz?
Dr Bernes: Spokojnie, Ho. Na wszystko przyjdzie czas.
Dr Yinsen: Okej. Gotowe.
Pozwolił mi wstać z kozetki, a głowę zabandażował.
Dr Bernes: To chyba nie będzie konieczne.
Dr Yinsen: Chcesz mi pomóc? A może będziesz moją pacjentką?
Dr Bernes: O nie! Tylko w twoich snach, Ho. Chcę pomóc jak tylko zdołam.
Dr Yinsen: Świetnie, więc chodźmy.
Wyszliśmy z sali zabiegowej, udając się do miejsca, gdzie leżał nasz pacjent. Na pewno został przeniesiony z pooperacyjnej do cyberchirurgii ze względu na mechanizm. Nie pomyliłam się. Leżał tam z monitorem serca, rozrusznika, maską tlenową oraz wszelkimi zestawami do naprawy urządzenia.
Dr Yinsen: Ciężko było ich wyprosić, a szczególnie naszą gadułę.
Dr Bernes: Jak on się trzyma?
Dr Yinsen: Tak jak widzisz. Jest ustabilizowany, lecz popatrz na wyniki badań.
Wręczył mi kartę z zapisem diagnostyki. Diabeł tkwił w szczegółach. Większość opisu rozumiałam. Poza jednym.
Dr Bernes: Problem z połączeniem przewodów wewnątrz sercowych. Co to znaczy?
Dr Yinsen: Nie potrafiłem tego inaczej nazwać jak wadą przy łączeniu mięśnia z implantem.
Dr Bernes: Na razie poobserwujmy. Może jakoś ciało zaprzestanie buntu i się znormalizuje.
Ponownie zerknęłam na wyniki, choć głównie skupiłam się na budowie nowego rozrusznika.
Dr Bernes: Zaczekaj. Coś tu nie gra.
Dr Yinsen: Co odkryłaś?
Dr Bernes: Pokaż mi wygląd poprzedniego rozrusznika.
Dr Yinsen: Sądzisz, iż o czymś zapomniałem?
Dr Bernes: Przyjrzyj się uważnie. Co widzisz?
Porównaliśmy obie wersje. Moja spostrzegawczość okazała się pomocna. Miałam wrażenie, jakby jego oczy miały wypaść z szoku.
Dr Yinsen: Brakuje metalu.
Dr Bernes: Dokładnie, a on wcześniej miał funkcję przesyłania energii. Jak go zastąpimy?
Dr Yinsen: Tego nie wiem.
Dr Bernes: Nie chcę, żeby umarł. Całe życie ma przed sobą.
Dr Yinsen: Niestety, ale nie poddawajmy się. Coś znajdziemy. Choćbym miał siedzieć cały dzień, zrobię to.
Dr Bernes: Nie przesadzasz?
Dr Yinsen: Nie skapituluję, Victorio. Jest bliski wyzdrowienia.
Nagle dostrzegłam jak oczy chłopaka otworzyły się. Chciał coś powiedzieć, ale nie pozwoliliśmy mu. Podaliśmy pusty notes wraz z długopisem.
Dr Bernes: Zapisz co chcesz nam przekazać. Wiemy jaki jest problem.
Dr Yinsen: Tony, jesteś geniuszem. Mógłbyś nam pomóc, a przede wszystkim sobie. Pewnie czujesz, iż coś jest z tobą nie tak, prawda?
Od razu odpowiedział, zapisując słowa.
„Brakuje kylitu. Bez niego nie będzie działać jak należy”
Dr Yinsen: To prawda, dlatego szukamy czegoś co zastąpi metal. Wiesz co można zastosować?
Dr Bernes: Rodzina liczy na ciebie, że wyzdrowiejesz, dlatego zastanów się na spokojnie.
Na moment zawiesił się w myślach co mogłam zobaczyć po błądzącym wzroku. Zamiast słów przekazał wiadomość poprzez obrazek, na którym był schemat jakiegoś urządzenia. Pod nim napisał co to jest.
„Zasilacz z regulacją energii”
Dr Yinsen: Genialne!
Dr Bernes: Więc do dzieła, doktorku.
Chłopak lekko uśmiechnął się, gdyż twarz pobladła z bólu. Podałam mu morfinę, aby lepiej zniósł cierpienie.
Dr Yinsen: To na nic. Musimy działać. Nie wiem czy dasz sobie radę w takim stanie.
Dr Bernes: Muszę, Ho. Bez względu czy połamię nogi, zawsze jestem do twojej dyspozycji.
Dr Yinsen: Pamiętaj o swoim zdrowiu. Jeśli o swoje nie zadbasz, wtedy nie pomożesz nikomu w potrzebie.
Dr Bernes: Rozumiem. Działajmy, nim będzie za późno.
Zasłonił kotarą widok na łóżko, a następnie wyjął narzędzia. Nie planował przewieźć chorego na blok. Zamierzał operować… tutaj. Nie widziałam powodu do sprzeciwu, bo i tak traciliśmy cenny czas. Błyskawicznie umyliśmy ręce, ubraliśmy odpowiednie odzienie do ingerencji chirurgicznej, a przez anestetyk uśpiliśmy pacjenta. Odpowiednio wygospodarowaliśmy miejsce w sali, aby mieć szybki dostęp do potrzebnych rzeczy.
Kiedy lek zaczął działać, wykonywałam polecenia mentora, ponieważ był zajęty tworzeniem potrzebnego zasilacza.
Dr Yinsen: Kontroluj funkcje życiowe i zrób głębokie nacięcie na dole implantu. Tylko nie przesadź.
Dr Bernes: Dobrze o tym wiem. Przecież nie widzę pierwszy raz takiego przypadku.
Nacięłam skórę, zważając na możliwość przebicia się w samą aortę. Jednak mogłam przyznać się, iż potrafiłam perfekcyjnie dokonywać cięć.
Dr Bernes: Długo ci zajmie budowa? Nie mamy całego dnia.
Dr Yinsen: To nie jest trudne. Prowizoryczne będzie gotowe już za moment.
Dr Bernes: Gdybyśmy mieli więcej czasu…
Dr Yinsen: Ale nie mamy. Pogódź się z tym.
Dr Bernes: Oby zadziałało.
Dr Yinsen: Wiara, Victorio. Więcej wiary.
No tak. Rodzice uczyli mnie tej kwestii od małego. Wiara w cuda i takie tam, ale medycyna to realia. Szpital to prawdziwe pobojowisko o istnienie jakiejkolwiek istoty życia. Może kwestia modlitwy była potrzebna śmiertelnie chorym pacjentom lub w trakcie długotrwałych operacji, lecz tutaj chodziło o technologię.
Kiedy obserwowałam funkcje na kardiomonitorze, do moich uszu dotarł dźwięk z mechanizmu.
Dr Bernes: Zepsuł się? Chyba nie wybuchnie, co?
Dr Yinsen: Nie może. Nie mógł się przegrzać.
Dr Bernes: Brak kontroli nad energią mógłby spowodować wybuch.
Dr Yinsen: Pojmuję powagę ryzyka. Gdyby ktoś pytał, to był mój pomysł.
Dr Bernes: A nie Tony’ego?
Dr Yinsen: Trupa nie zapytają.
Dr Bernes: Ho!
Dr Yinsen: Taki mały żarcik.
Bez kłopotu połączył dwa elementy mocnym spoiwem. Hałas ustał, a implant emanował światłem.
Dr Bernes: Udało się.
Dr Yinsen: Spisałaś się na medal.
Dr Bernes: Nie. To bardziej twoja zasługa.
Dr Yinsen: Nasza, partnerko.
Zszyłam miejsce od nacięcia i opatrzyłam je opatrunkiem. Postanowiłam zdrzemnąć się na moment w gabinecie, nie zdradzając tego Ho. Tak był zajęty obserwacją, że nawet nie zauważył jak zniknęłam.
Gdy spojrzałam na zegarek, dochodziła dziesiąta. To była pierwsza moja operacja, trwająca najkrócej.
~*Trzy godziny później*~
**Ho**
Wreszcie organizm zaakceptował wspomagacz. Nawet maska tlenowa okazała się być już niepotrzebna. Oddychał bez problemu, mógł mówić, był przytomny, a przede wszystkim nie czuł bólu. No poza ranami pooperacyjnymi, które do jego wesela na pewno się zagoją. Zrobiłem parę kontrolnych badań w celu sprawdzenia czy są jakieś przeciwwskazania, dotyczące wydania wypisu.
Dr Yinsen: Hmm… Bardzo dobre wyniki, Tony. Wracasz do domu. Cieszysz się?
Tony: Sam sobie nagrabiłem, doktorze.
Dr Yinsen: Nie przeczę, ale takie twoje życie Iron Mana.
Tony: Jak pan się domyślił? Nie mówiłem nic o tym.
Dr Yinsen: Nie jestem głupi. Wiele przeżyłem. Możesz mi nie uwierzyć, ale kiedyś służyłem w wojsku jako medyk. Tam doświadczyłem pacjentów z obrażeniami po walce z wrogiem. Łatwo było dopasować twoje rany.
Tony: Będę musiał bardziej wyszkolić się w obronie.
Dr Yinsen: A! I owszem. Powinieneś. Jednak ciesz się życiem. Korzystaj z niego jak należy, bo nigdy nie wiesz czy z kolejnego pojedynku wrócisz w jednym kawałku.
Tony: Dziękuję.
Dr Yinsen: Drobiazg, chociaż bez dr Bernes mogłoby być krucho.
Tony: Tworzycie zgrany zespół.
Dr Yinsen: Zgadzam się. Obyśmy nigdy się nie rozdzielili.
Wręczyłem mu wypis z zapisanymi zaleceniami co zdecydowanie oleje. Pewnego dnia się zmieni. Wydorośleje.
Dr Yinsen: Bezmyślność znika z czasem. U ciebie też tak będzie. Zdrowia, Iron Manie.
Pożegnałem się z nim. Jednak nie zdołałem uniknąć jego dziewczyny. Mierzyła mnie swym zabójczym wzrokiem z niezbyt dobrymi zamiarami.
Dr Yinsen: Zajmij się nim, dobrze? Niech nie szaleje za bardzo.
Pepper: Postaram się, doktorku.
Dr Yinsen: Świetnie, więc jest twój.
Uśmiechnąłem się, idąc w stronę gabinetu. Nie musiałem długo przemierzać korytarza, bo pomieszczenie znajdowało się w zasięgu ręki. Zadbałem o to, aby było blisko tego oddziału. W ten sposób mogliśmy z Victorią odpocząć w każdej chwili.
Po dotarciu na miejsce, przykryłem przyjaciółkę kocem.
Dr Yinsen: Dobranoc, Victorio.
Pozwoliłem jej zostać na kanapie, a sam zdrzemnąłem się na fotelu. Ciężki dzień z odważnymi decyzjami. Taka codzienność w byciu lekarzem.
**Victoria**
Słyszałam jak wchodził. Przez ból głowy nie chciałam otwierać oczu. Marzyłam o czymś wspaniałym. O świecie bez zła z prostymi wyborami życia i zero chaosu. Od dawna nie śniłam tak pozytywnie. Wyglądało na to, iż kolejna przygoda z Ho wiele wniosła pozytywnej energii do mojego życia. Najwyższy czas na zdrowy sen.
---***---
Ogólnie miało powstać osobne opowiadanie na temat Victorii Bernes, ale jak na razie robię one shoty o niej. Można powiedzieć, że bardzo mnie wchłonęło przy pisaniu. Wierzcie lub nie, ale pisałam to w jeden dzień. Kolejny one shot będzie już ostatnim, bo więcej nie napisałam, więc już w weekend startujemy z nowym opo.