Pokazywanie postów oznaczonych etykietą one shot. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą one shot. Pokaż wszystkie posty

Urywek z życia Victorii Bernes

0 | Skomentuj

**Victoria**


To już kolejny koszmar w tym tygodniu. Rany! Dlaczego moja podświadomość każe mi się poddać? Po raz kolejny zignorowałam te myśli, wstając do pracy. Nie miałam zaplanowanych pacjentów, ale wypadki zawsze są czymś niespodziewanym.
Kiedy ogarnęłam swój wygląd, włożyłam kitel lekarski oraz wypiłam kubek mocnej kawy. Coś czułam, że to będzie długi dyżur.


Dr Yinsen: Znowu miałaś koszmary?
Dr Bernes: Ech! Jak ty mnie dobrze znasz.
Dr Yinsen: Jeśli nie dasz dziś rady pracować, możesz poprosić o zastępstwo.
Dr Bernes: Nie trzeba. Poradzę sobie. Zresztą, jutro i tak biorę wolne.
Dr Yinsen: No tak. Przecież wychodzisz za mąż.
Dr Bernes: Właśnie, dlatego wolę dziś zrobić swoje i mieć to z głowy.
Dr Yinsen: Czy mówiłem ci kiedyś, że jesteś moją najlepszą uczennicą, Victorio?
Dr Bernes: Oj! Wielokrotnie. Cóż… Weźmy się za ratowanie ludzkich istnień.
Dr Yinsen: Z tobą zawsze.


Uśmiechnął się tak jak zwykle, aż dodało mi to nieco otuchy. Wyszliśmy na korytarz, robiąc obchód wokół oddziału cyberchirurgii oraz kardiologii. Zapowiadał się spokojny dzień. Jednak ten spokój mógł być w każdej chwili zakłócony.


Dr Bernes: A co z tobą?
Dr Yinsen: To znaczy?
Dr Bernes: No jakie masz plany na weekend?
Dr Yinsen: Planuję odwiedzić wnuki. Dawno ich nie widziałem.
Dr Bernes: Zasługujesz na dłuższy urlop. Harujesz najwięcej ze wszystkich lekarzy.
Dr Yinsen: Szczerze? Odpocznę dopiero wtedy, kiedy będę leżał w grobie.
Dr Bernes: Ho…
Dr Yinsen: Taka rzeczywistość. Wszystkich czeka taki sam los.


Nagle usłyszałam przyjazd karetki na sygnale.


Dr Bernes: Czas rozpocząć zmianę.


Podeszliśmy pod drzwi wejściowe do szpitala, skąd wyjechały nosze z naszym pacjentem. Oboje znaliśmy jego tożsamość.


Dr Yinsen: Co mamy?
Ratownik: Siedemnastoletni chłopak z rozległym poparzeniem w okolicy klatki piersiowej. Świadek mówił, że jakiś implant eksplodował. Podobno to jakiś wspomagacz serca. Podaliśmy tlen przez maskę, zaś z leków jedynie dostał morfinę. Ciągle utrzymuje się nieprzytomny.


Dr Yinsen: Dobrze. Zabieramy go na blok.


Z pomocą pielęgniarek przenieśliśmy rannego na łóżko, zabierając na salę operacyjną. Szybko znaleźliśmy się na miejscu, ponieważ stan chłopaka w każdej chwili mógł ulec pogorszeniu. Czas działał na naszą niekorzyść, więc błyskawicznie założyliśmy odzież chirurgiczną wraz z maską oraz czepkiem. Podpięliśmy go do kardiomonitora, zaś anestezjolog zastosował narkozę. Nadal nie mogłam zrozumieć, w jaki sposób tak siebie urządził.


Dr Yinsen: Możemy zaczynać.


Zaczęliśmy od rozcięcia bluzki, a następnie oczyściliśmy ranę. Możliwe, iż poza oparzeniem klatki piersiowej mogło dojść do obrażeń wewnętrznych. Eksplozja implantu? To nie mieści się w głowie.


Dr Yinsen: Trzeba ostrożnie przeciąć, żeby wyjąć rozrusznik. Poradzisz sobie?
Dr Bernes: Tak, ale ty się gdzieś wybierasz?
Dr Yinsen: Jeśli pojawi się rodzic, będę zmuszony powiadomić o stanie zdrowia.
Dr Bernes: No tak. Rozumiem, Ho. Możesz na mnie liczyć.


Wielokrotnie wyjmowałam mechanizm, gdyż Tony często znajdował się w opłakanym stanie. Jednak jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się, aby wspomagacz wybuchł. Chwyciłam za skalpel, dokonując niewielkich nacięć wokół urządzenia. Przez ten czas mój przyjaciel mógł poszukać zastępczej technologii.
Niespodziewanie funkcje życiowe zaczęły niebezpiecznie spadać w dół.


Dr Bernes: Cholera! Nienawidzę takich niespodzianek. Co teraz?
Dr Yinsen: Daj mi chwilę. Nic nie rób. Czekaj.
Dr Bernes: Ale on umiera!
Dr Yinsen: Victorio, nie panikuj. Weź się w garść.


Miał rację. Musiałam być silna, ale w tym momencie przypomniało mi się jak we śnie ratowałam czyjeś życie i wszystko skończyło się na zgonie. Czy to miało dotyczyć Tony’ego Starka? Mam być winna śmierci pacjenta? Byłam przerażona. Ręce drżały z nerwów, aż upadł skalpel na podłogę.


Dr Yinsen: Victorio, spokojnie.


Chwycił mnie za rękę, próbując złagodzić napięte ciało.


Dr Bernes: Nie… Nie mogę operować.
Dr Yinsen: Zgoda. Zrób sobie przerwę, a ja dokończę za ciebie.
Dr Bernes: Przepraszam.
Dr Yinsen: Ej! Nie masz za co. Taka chwila słabości zdarza się najlepszym. Pamiętaj o tym.


Ho wyjął zniszczony mechanizm, podłączając zupełnie nowy. Na moment stan uległ poprawie. Oboje dobrze wiedzieliśmy, że nie można skończyć na triumfach.


Dr Yinsen: Nie martw się. Zajmę się nim, a ty powiesz Howardowi, czego powinien się spodziewać.
Dr Bernes: Zgoda.


Opuściłam miejsce batalii o życie, zdejmując z siebie odzież. Umyłam ręce i wyszłam na korytarz. Od razu rozpoznałam mężczyznę, który o kogoś wypytywał w recepcji. Podeszłam do niego.


Dr Bernes: Howard Stark?
Howard: Tak. To ja.
Dr Bernes: Tony jest operowany, ale wyjdzie z tego.
Howard: A skąd taka pewność? To już któryś raz w tym miesiącu. Nawet nie wiem co może być przyczyną. Ostatnio… Ostatnio zasiedziałem się w pracy, a on robił swoje. Jestem okropnym ojcem.
Dr Bernes: Mylisz się. Czasem nie można być w dwóch miejscach naraz… Kto z nim dziś spędził najwięcej czasu?
Howard: Chyba Pepper.
Dr Bernes: To ważne, bo każda informacja może zadecydować o przebiegu operacji.
Howard: Zadzwonię do niej, ale… Proszę, powiedz mi prawdę. Czy Tony będzie żył?
Dr Bernes: Nigdy nie spotkałam się z tak silną wolą życia. Większość zależy od niego samego. Na pewno będzie walczył.


Rzucił mi się w ramiona, a po policzkach spłynęło kilka łez. Przytuliłam go. Dodawałam mu tyle otuchy ile potrzebował. W końcu każdy powinien poczuć wsparcie drugiego człowieka tak mocno, żeby swoimi myślami, a przede wszystkim obecnością, dał siłę do walki.


Dr Bernes: Możesz poczekać przy bloku. Zobaczysz, że jakoś to będzie.


Zaprowadziłam ojca rannego na miejsce, a potem pożegnałam się z nim. Wróciłam do swojej roli. Włożyłam ten sam komplet co poprzednio i zajęłam się asystowaniem przy ingerencji chirurgicznej.


Dr Yinsen: Szybko wróciłaś.
Dr Bernes: Powiedziałam mu o wszystkim. Chcę, aby myślał pozytywnie, choć sytuacja wygląda fatalnie.
Dr Yinsen: Oj! Nieładnie tak kłamać.
Dr Bernes: To było dobre kłamstwo. Dla jego dobra… Co z nim?
Dr Yinsen: Uruchomiłem nowy rozrusznik, lecz organizm go odrzuca.
Dr Bernes: Czyli kiepsko?
Dr Yinsen: Bez ciebie tego nie skończę. Wytrwasz?
Dr Bernes: Teraz już na pewno.
Dr Yinsen: Chyba wiem co zrobię, lecz to jest w pełni nielegalne. Jeśli ktoś nie chce łamać prawa, niech opuści salę. Natychmiast!


Nikt nie zamierzał odejść. Mieliśmy wspaniałych przyjaciół, którzy byli prawdziwymi lekarzami. Bez względu na sytuację, potrafili złamać kilka reguł dla dobra pacjenta. Zanim dostałam pierwsze zadanie, mój mentor ostrzegł mnie przed tym. Wiedziałam, na co się piszę.
Gdy Yinsen wyjął z walizki nieprzetestowaną mieszankę leczniczą, zrozumiałam co zamierzał uczynić. Wykonałam nieco większe nacięcie, niż poprzednio, ale pod implantem. Dzięki temu mogliśmy bezpośrednio wstrzyknąć środek w samo serce.


Dr Bernes: Zrób to.
Dr Yinsen: Przygotujcie zestaw do defibrylacji.


Zwrócił się do wszystkich. Nie mieliśmy problemu z wykonaniem polecenia. Czekaliśmy przygotowani na jego znak. Zbliżył strzykawkę, trzymając za jej spust.


Dr Yinsen: Na trzy. Raz… Dwa… Trzy!
Dr Bernes: Teraz!


Mięsień otrzymał dawkę leków, przez co zaprzestało swojej pracy. Wzięłam do ręki defibrylator, podkręcając na minimalną moc. Uderzyłam raz.


Dr Bernes: Brak pulsu.
Dr Yinsen: Jeszcze raz.


Strzeliłam po raz drugi z takim samym rezultatem.


Dr Yinsen: Nie poddawaj się. Uderz ostatni raz.


Nie odpowiedziałam, gdyż bałam się. Zwiększyłam moc urządzenia, waląc w martwy organ. Wystarczyło odczekać kilka sekund, aż na monitorze pojawiły się oznaki życia. Odetchnęłam z ulgą.


Dr Bernes: Udało się.
Dr Yinsen: Jest silny. No dobra. Zszyjmy ranę i załóżmy opatrunki. Oparzenia muszą się zagoić.
Dr Bernes: Przynajmniej nie zwęgliło się serce.
Dr Yinsen: I tutaj miał farta.


Reszta zabiegu przeszła bez komplikacji. Zabandażowaliśmy klatkę piersiową, przez którą przebijało się światło mechanizmu, na twarzy miał maskę tlenową dla ułatwienia oddychania, zaś przenośny kardiomonitor leżał na łóżku. Umyliśmy się dokładnie, oczyszczając z krwi i zarazków.


Dr Yinsen: I co? Było tak strasznie?
Dr Bernes: Nadal jestem ciekawa jak doprowadził do wybuchu implantu.
Dr Yinsen: Niebawem się dowiemy.
Dr Bernes: Podobno Pepper była z nim, więc może coś powie.
Dr Yinsen: Tak czy owak, operacja zakończona sukcesem.
Dr Bernes: Tak uważasz? Przecież trzeba poobserwować czy nie dojdzie do jakiś powikłań.
Dr Yinsen: Nie dojdzie. A nawet gdyby doszło, będziemy przygotowani.
Dr Bernes: Tak jak zawsze.
Dr Yinsen: No wreszcie rozumiesz powagę swojej roli.


Zaśmiał się, aż miałam ochotę mu przyłożyć. Na szczęście został ocalony przez jednego z chirurgów. Wyszliśmy z sali, zabierając chorego do sali pooperacyjnej. Przy okazji minęliśmy się z Howardem, Pepper i Rhodey’m. Świetnie. Mamy komplet. Od razu zaczęły się pytania.


Pepper: Co z nim? Wyjdzie z tego? Kiedy się obudzi? Możemy się z nim zobaczyć? Jak długo będzie w szpitalu? Czy na to się umiera?
Dr Yinsen: Gaduła w swoim żywiole. Gdybym nie usłyszał twojego głosu, pomyślałbym, że Tony zmienił dziewczynę.
Pepper: Odpowiedź, doktorku! A tak w ogóle, to dziękuję za pamięć.
Dr Yinsen: Ależ proszę bardzo… Victorio, zajmij się gośćmi, a ja popilnuję naszego pacjenta.
Dr Bernes: Zgoda.
Pepper: Ej! To nie fair!
Dr Bernes: Wszystko wam powiem, dlatego nie naskakujcie na niego. Może porozmawiajmy w wygodnym miejscu.


Pokierowałam ich do małej kawiarenki, znajdującej się w poczekalni. Każdy usiadł na jednym z krzeseł przy stoliku. Zaczęłam im tłumaczyć wszystko co powinni wiedzieć. Po części łamałam przepis, ponieważ Pepper nie należała do rodziny. Jamesa mogłam zaliczyć ze względu na opiekę jego rodziców po katastrofie samolotu. Chyba nie byłoby ani jednego dnia w moim życiu bez braku wykroczeń.


Dr Bernes: Zacznę od początku. Operacja była skomplikowana, bo implant nie nadawał się już do użytku. Został wstawiony nowy, z którym pojawiły się pewne kłopoty. Na razie jego stan jest stabilny i będzie obserwowany przez dobę. Jeśli przez ten czas nie dojdzie do żadnych zakłóceń, wtedy otrzyma wypis następnego dnia. Pytania?
Howard: Co masz na myśli, mówiąc o zakłóceniach?
Dr Bernes: Zatrzymanie akcji serca, problemy z oddychaniem, zawał i takie tam.
Rhodey: Pani mówi to tak spokojnie, aż trudno mi w to uwierzyć.
Dr Bernes: Bo przywykłam do niespodzianek, ale bez obaw. Tony znajduje się pod dobrą opieką. Nie zginie.
Howard: Nadal nie rozumiem jak do tego doszło.
Dr Bernes: Pepper, ty coś wiesz, prawda?
Pepper: No tak, bo jak byłam z nim na randce, to implant dziwnie reagował. Nie wiem. Wydawał z siebie jakieś dźwięki. Jak już mieliśmy wracać do domu, on padł, a te badziewie zrobiło mini wybuch. Był nieprzytomny, więc zadzwoniłam po pogotowie.
Dr Bernes: Czy ktoś z nim walczył?
Pepper: Nie!
Rhodey: Pepper, nie kłam. Musiał ktoś go doprowadzić do takiego stanu.
Pepper: Przysięgam, że nie kłamię!
Dr Bernes: Okej. Inaczej zapytam. W którym momencie zaczęły się hałasy?
Pepper: Eee… Niech no sobie przypomnę.


**Ho**


Obserwowałem kardiomonitor, zapisując wszelkie dane. Wszystko wskazywało na to, że najgorsze mieliśmy za sobą. Powoli odzyskiwał przytomność co mogłem zauważyć po ruchu palców, aż cała ręka drgnęła. Oczy również ujrzały światło. Zbadałem reakcję źrenic poprzez świecenie latarką.


Dr Yinsen: Witaj wśród żywych. Powiedz mi ile razy ja mam cię jeszcze ratować?
Tony: Chyba… Chyba dość… długo.
Dr Yinsen: Nawet nie próbuj się ruszać. To cud, że przeżyłeś operację. Można powiedzieć, że jedną nogą już byłeś po drugiej stronie. Chciałbym wiedzieć jak do tego doprowadziłeś.
Tony: Poparzyłem się.
Dr Yinsen: Hmm… Tak po prostu? Jakoś nie mogę przyjąć tej wersji, ponieważ twój implant zrobił małe bum.
Tony: Bum?
Dr Yinsen: Tak ponoć było. Na szczęście poza tobą, to nikt nie ucierpiał.
Tony: Czy… Czy ja…
Dr Yinsen: Jak już mówiłem. Prawie umarłeś, dlatego odpoczywaj.


Pozwoliłem sobie na odejście od jego łóżka. Zanim wyszedłem z sali, przyznałem mu się do czegoś.


Dr Yinsen: A tak między nami, Tony. Wiem, że musiałeś ucierpieć w walce, bo jesteś Iron Manem.


Zdziwił się, chociaż bardziej wyglądał na przerażonego.


Dr Yinsen: Spokojnie. To zostanie między nami. Dobranoc.


Ledwo przekroczyłem próg sali, a niepokojący dźwięk maszyn zmusił do pozostania przy chorym. Znowu stracił przytomność, zaś funkcje wariowały wraz z drżącym ciałem.


Dr Yinsen: Niedobrze. Przyda się pomoc.


Wysłałem sygnał za pomocą pagera do Victorii. Do czasu jej przybycia musiałem improwizować.


**Victoria**


Poparzył się podczas pracy w laboratorium? Niezbyt wiarygodne co pewnie mógłby sam ustalić Ho. Niestety, lecz musiałam ich opuścić. Ewidentnie słyszałam sygnał S.O.S. Wyłączyłam urządzenie, przepraszając ich. Ruszyłam do biegu, aby znaleźć się w sali na czas.


Pepper: Ej! Niech pani poczeka!
Dr Bernes: Nie możecie iść ze mną. Musicie czekać.
Howard: Ale co się dzieje? Chodzi o Tony’ego?
Dr Bernes: Nie wiem.
Skłamałam, bo doskonale zdawałam sobie sprawę, iż wezwanie wsparcia było konieczne przy nim. Wszystko przez implant. Dziewczyna próbowała siłą wepchnąć się do sali, lecz ze mną nie miała równych. Odtrąciłam uparciucha.


Dr Bernes: Najmocniej przepraszam.


Szybko zamknęłam drzwi, zajmując się pacjentem. Wyglądało to bardzo źle. Silne konwulsje, przyspieszona akcja serca, a do tego niewydolność oddechowa.


Dr Yinsen: Przytrzymaj go, a ja podam odpowiedni lek.
Dr Bernes: Dobra. Spróbuję.


Chwyciłam mocno za nadgarstki, zaś nogi były w ciągłym ruchu. Do tego dochodziła też głowa. Nie radziłam sobie. Wcisnęłam czerwony przycisk, wzywając dodatkowy personel medyczny, który głównie składał się z pielęgniarek oraz pielęgniarzy. Z ich pomocą udało się unieruchomić ciało.


Dr Yinsen: Dobra. Już podane. Teraz zajmijmy się drugą kwestią.
Dr Bernes: Zwiększę ilość tlenu podawanego przez maskę.
Dr Yinsen: Widzisz? Nawet nie muszę nic mówić, a ty dobrze wiesz co robić. Zuch dziewczyna.
Dr Bernes: Staram się.
Dr Yinsen: To widać.


Ustawiłam odpowiedni przepływ gazu, aż Tony znów mógł oddychać.


Dr Bernes: Pacjent stabilny.
Dr Yinsen: Dobra robota.
Dr Bernes: Co teraz mam zrobić?
Dr Yinsen: Odpocząć. Nakazuję ci wypisać się wcześniej z dyżuru.
Dr Bernes: Ale ja…
Dr Yinsen: Żadnych „ale”! Zasłużyłaś.


Poczułam taką potrzebę, aby przytulić przyjaciela. I tak zrobiłam.


Dr Bernes: Dziękuję, ale później chcę wiedzieć czy wszystko z nim w porządku.
Dr Yinsen: Dowiesz się po ślubie.
Dr Bernes: Ej!
Dr Yinsen: Dobra, dobra. Powiem ci jak się znowu spotkamy. Może tak być?


Zastanowiłam się nad odpowiedzią. Jeśli mój narzeczony zgodzi się zostać moim mężem, wtedy będzie podróż poślubna. Może zająć miesiąc, gdy zniknę. Musiałam to sobie przemyśleć. Głównie całe moje życie obróci się do góry nogami.


Dr Yinsen: To jak?
Dr Bernes: Nie widzę powodu do sprzeciwu.
Dr Yinsen: Czyli żegnamy się, Victorio. Powodzenia na nowej drodze życia.
Dr Bernes: Dzięki.


Tylko tyle zdołałam z siebie wykrztusić. Wychodząc z pomieszczenia zostałam osaczona z każdej strony. Rudowłosa zadawała o wiele więcej pytań, niż poprzednio. Odpowiedziałam tylko na jedno z nich.


Dr Bernes: Dr Yinsen wszystko wam powie. Do widzenia.


Uśmiechnęłam się ciepło na pożegnanie i odeszłam. W oku zakręciła się mała łezka. Nie miałam bladego pojęcia, skąd u mnie było takie poruszenie. Przecież wrócę do szpitala. Na pewno wrócę. Jeszcze na chwilę popatrzyłam na świecący się napis, a następnie wsiadłam do auta. Pojechałam do domu.


**Ho**


Pozwoliłem wejść bliskim chorego w odwiedziny. Niestety, lecz mogli tylko na dziesięć minut. Pechowo trafili na ostatnie minuty. Siedzieli przy nim, patrząc na jego bladą twarz.


Dr Yinsen: Najgorsze za nami.
Pepper: Skąd taka pewność?
Dr Yinsen: Ponieważ pracuję w tym zawodzie wiele lat i spotkałem się z przeróżnymi przypadkami medycznymi.
Howard: Wyzdrowieje, prawda?
Dr Yinsen: Ja mogę mu pomóc, ale on sam musi tego chcieć. Ludzie zawsze błagają lekarzy o ratunek, a tak naprawdę jedynie są wsparciem. Wszystko leży w rękach tego, który jest pacjentem. Siła woli życia decyduje o tym czy ktoś kopnie w kalendarz, czy też nie.
Rhodey: Doktorze, muszę się do czegoś przyznać.
Dr Yinsen: Nie bardzo rozumiem. Czegoś nie wiem?
Rhodey: Bo to nie były zwyczajne obrażenia.
Dr Yinsen: Wiem. Został centralnie poparzony przez silny laser, który przegrzał implant do takiego stopnia, że wybuch był tylko kwestią czasu.
Howard: Wybuch? Co takiego?!
Dr Yinsen: Howard, nie bój się. Tony przeżył i będzie dochodził do siebie. Wszystko jest pod kontrolą.
Howard: Dasz radę bez Victorii?
Dr Yinsen: Oczywiście, bo ona by tego chciała.


Na ułamek sekundy pomyślałem nad tym czy nie udzieliłem fałszywej odpowiedzi. Victoria Bernes była jedyną uczennicą, z którą potrafiłem dokonać rzeczy niemożliwych. Czy aby na pewno poradzę sobie bez niej? Musiałem. Innej opcji nie posiadałem.


Dr Yinsen: Zostawię was na chwilę. Gdyby coś się działo, będę w pobliżu.
Howard: Tak zrobimy.


I tak pozwoliłem im na dłuższą chwilę przy Tony’m. Wiedziałem, iż tego najbardziej potrzebowali. Na własnych oczach powinni zrozumieć jak wielką ma chęć przetrwania. Poszedłem do gabinetu napić się kawy. Na miejscu nikogo nie zastałem. Od dawna nie czułem się tak samotny. Niby miało to potrwać z jakiś miesiąc, więc musiałem wytrzymać tak długą rozłąkę z partnerką.
Po wypiciu kubka kawy, położyłem się na kanapie. Potrzebowałem nabrać z sił w razie wezwania. O dziwo alarmy milczały. Mogłem zasnąć w spokoju.


~*Następnego dnia*~


**Victoria**


Mama nakłaniała mnie, żeby szybciej przygotować się do ceremonii. Z jakiegoś powodu nie mogłam. Jakaś część mnie zaprzeczała. Wzbraniała się, żeby za wszelką cenę nie iść na ślub. Dlaczego akurat teraz pojawił się dylemat? Może… Może jeszcze nie byłam na to gotowa. Potrzebowałam dorosnąć do podjęcia tak poważnych decyzji.


Dr Bernes: Przepraszam, mamo. Nie mogę tego zrobić. Po prostu nie mogę.


Wybiegłam z domu, wsiadając do auta. Nie minęło pięć minut, a narzeczony zaczął do mnie wydzwaniać. Jako, że byłam w trakcie jazdy, nie mogłam odebrać. Akurat tej reguły nie zamierzałam złamać. Kochałam swoje obecne życie. Pewnie dlatego nie pragnęłam nic w nim zmieniać.
Po wyjechaniu na główną ulicę, wpadłam w korek. Zdarzało mi się to ciągle, dlatego przyzwyczaiłam się do manewru wymijającego. Kierowcy nie trąbili na mnie ze złością. Wręcz przeciwnie. Większość z nich wiedziała kim jestem. Z tego też powodu miałam wolną drogę przed sobą.
Kiedy znalazłam się blisko szpitala, ponownie odezwała się komórka. Wkurzyłam się, więc odebrałam dla świętego spokoju.


Dr Bernes: Nie mogę teraz rozmawiać! Jadę do pracy! I nie! Nie będzie żadnego ślubu!


Wykrzyczałam ostatnie zdanie, zakręcając gwałtownie na podjazd. Nie zauważyłam wyjeżdżającej karetki. Uderzyłam w nią dość solidnie. Poduszka powietrzna zamortyzowała uderzenie. Zamiast martwić się o siebie wysiadłam z auta, sprawdzając czy nikt nie został ranny.


Dr Bernes: Przepraszam. Nie chciałam tego. Czy wszyscy są cali?
Ratownik: Jest dobrze, dr Bernes. Proszę zadbać o siebie.
Dr Bernes: Powinnam spojrzeć na lusterko.
Ratownik: Rozumiem, ale następnym razem, niech pani uważa.
Dr Bernes: Dobrze.
Ratownik: A tak poza tym, proszę opatrzyć sobie głowę.
Dr Bernes: Coś nie tak?
Ratownik: Pani krwawi.
Dr Bernes: Cholera.


Wtedy do mnie dotarł ból głowy, zaś wzrok zamazywał się.


Ratownik: Pomogę.
Dr Bernes: Przepraszam za kłopot.
Ratownik: Teraz najważniejsze jest opatrzenie rany.


Podparłam się o jego ramię, przekraczając drzwi. Pomógł mi dojść do zabiegówki, gdzie wezwał jednego z lekarzy. Położyłam się na kozetce, nie myśląc o tym jak łepetyna cierpiała. Przez głupi telefon mogłam zabić niewinnych ludzi. No i samą siebie.


Dr Yinsen: Tak się bawimy przed ślubem, Victorio?
Dr Bernes: Ho? Ty tutaj? Myślałam…
Dr Yinsen: Widocznie nie myślałaś, zderzając się z karetką.


Odwrócił się w moją stronę, a na jego twarzy pojawił się ten głupawy uśmieszek. Mimo wszystko, cieszyłam się, bo mogłam znowu zobaczyć się z przyjacielem.


Dr Yinsen: Z czego się tak cieszysz? Zaraz nie będzie ci do śmiechu jak będę wbijał się igłą w twoje czoło.
Dr Bernes: Wybacz. Po prostu… Au!


Nie zdołałam dokończyć, gdyż z zaskoczenia zaczął szyć ranę.


Dr Yinsen: Ostrzegałem.


Starał się być delikatny. Z każdym ukłuciem bolało coraz mniej, a działał bez środków znieczulających.


Dr Yinsen: Dzielna pacjentka. Ani jednego krzyku. I to w dodatku bez znieczulenia.
Dr Bernes: Lata praktyki… A co z Tony’m?
Dr Yinsen: Jeszcze jest w szpitalu. Implant bardzo dziwnie się zachowuje.
Dr Bernes: Implant?
Dr Yinsen: Ogólnie, to organizm go odrzuca.
Dr Bernes: Coś jak odrzut przeszczepu?
Dr Yinsen: Dokładnie.
Dr Bernes: Trzeba zrobić badania.
Dr Yinsen: W nocy nic się nie działo. Było bardzo spokojnie co w tej pracy jest rzadkością.
Zdziwiłam się, bo takie coś bywa szansą jeden na miliard. Przez zmarszczenie czoła ból się nasilił. Lekko krzyknęłam.


Dr Yinsen: Cii… Już kończę. A tak swoją drogą, czemu nie jesteś ubrana w suknię ślubną?
Dr Bernes: Zmieniłam zdanie.
Dr Yinsen: Czyli?
Dr Bernes: Nie jestem gotowa.
Dr Yinsen: Hmm… A kiedy będziesz?
Dr Bernes: Spokojnie, Ho. Na wszystko przyjdzie czas.
Dr Yinsen: Okej. Gotowe.


Pozwolił mi wstać z kozetki, a głowę zabandażował.


Dr Bernes: To chyba nie będzie konieczne.
Dr Yinsen: Chcesz mi pomóc? A może będziesz moją pacjentką?
Dr Bernes: O nie! Tylko w twoich snach, Ho. Chcę pomóc jak tylko zdołam.
Dr Yinsen: Świetnie, więc chodźmy.


Wyszliśmy z sali zabiegowej, udając się do miejsca, gdzie leżał nasz pacjent. Na pewno został przeniesiony z pooperacyjnej do cyberchirurgii ze względu na mechanizm. Nie pomyliłam się. Leżał tam z monitorem serca, rozrusznika, maską tlenową oraz wszelkimi zestawami do naprawy urządzenia.


Dr Yinsen: Ciężko było ich wyprosić, a szczególnie naszą gadułę.
Dr Bernes: Jak on się trzyma?
Dr Yinsen: Tak jak widzisz. Jest ustabilizowany, lecz popatrz na wyniki badań.


Wręczył mi kartę z zapisem diagnostyki. Diabeł tkwił w szczegółach. Większość opisu rozumiałam. Poza jednym.


Dr Bernes: Problem z połączeniem przewodów wewnątrz sercowych. Co to znaczy?
Dr Yinsen: Nie potrafiłem tego inaczej nazwać jak wadą przy łączeniu mięśnia z implantem.
Dr Bernes: Na razie poobserwujmy. Może jakoś ciało zaprzestanie buntu i się znormalizuje.
Ponownie zerknęłam na wyniki, choć głównie skupiłam się na budowie nowego rozrusznika.


Dr Bernes: Zaczekaj. Coś tu nie gra.
Dr Yinsen: Co odkryłaś?
Dr Bernes: Pokaż mi wygląd poprzedniego rozrusznika.
Dr Yinsen: Sądzisz, iż o czymś zapomniałem?
Dr Bernes: Przyjrzyj się uważnie. Co widzisz?


Porównaliśmy obie wersje. Moja spostrzegawczość okazała się pomocna. Miałam wrażenie, jakby jego oczy miały wypaść z szoku.


Dr Yinsen: Brakuje metalu.
Dr Bernes: Dokładnie, a on wcześniej miał funkcję przesyłania energii. Jak go zastąpimy?
Dr Yinsen: Tego nie wiem.
Dr Bernes: Nie chcę, żeby umarł. Całe życie ma przed sobą.
Dr Yinsen: Niestety, ale nie poddawajmy się. Coś znajdziemy. Choćbym miał siedzieć cały dzień, zrobię to.
Dr Bernes: Nie przesadzasz?
Dr Yinsen: Nie skapituluję, Victorio. Jest bliski wyzdrowienia.


Nagle dostrzegłam jak oczy chłopaka otworzyły się. Chciał coś powiedzieć, ale nie pozwoliliśmy mu. Podaliśmy pusty notes wraz z długopisem.
Dr Bernes: Zapisz co chcesz nam przekazać. Wiemy jaki jest problem.
Dr Yinsen: Tony, jesteś geniuszem. Mógłbyś nam pomóc, a przede wszystkim sobie. Pewnie czujesz, iż coś jest z tobą nie tak, prawda?


Od razu odpowiedział, zapisując słowa.


„Brakuje kylitu. Bez niego nie będzie działać jak należy”


Dr Yinsen: To prawda, dlatego szukamy czegoś co zastąpi metal. Wiesz co można zastosować?
Dr Bernes: Rodzina liczy na ciebie, że wyzdrowiejesz, dlatego zastanów się na spokojnie.


Na moment zawiesił się w myślach co mogłam zobaczyć po błądzącym wzroku. Zamiast słów przekazał wiadomość poprzez obrazek, na którym był schemat jakiegoś urządzenia. Pod nim napisał co to jest.


„Zasilacz z regulacją energii”


Dr Yinsen: Genialne!
Dr Bernes: Więc do dzieła, doktorku.


Chłopak lekko uśmiechnął się, gdyż twarz pobladła z bólu. Podałam mu morfinę, aby lepiej zniósł cierpienie.


Dr Yinsen: To na nic. Musimy działać. Nie wiem czy dasz sobie radę w takim stanie.
Dr Bernes: Muszę, Ho. Bez względu czy połamię nogi, zawsze jestem do twojej dyspozycji.
Dr Yinsen: Pamiętaj o swoim zdrowiu. Jeśli o swoje nie zadbasz, wtedy nie pomożesz nikomu w potrzebie.
Dr Bernes: Rozumiem. Działajmy, nim będzie za późno.


Zasłonił kotarą widok na łóżko, a następnie wyjął narzędzia. Nie planował przewieźć chorego na blok. Zamierzał operować… tutaj. Nie widziałam powodu do sprzeciwu, bo i tak traciliśmy cenny czas. Błyskawicznie umyliśmy ręce, ubraliśmy odpowiednie odzienie do ingerencji chirurgicznej, a przez anestetyk uśpiliśmy pacjenta. Odpowiednio wygospodarowaliśmy miejsce w sali, aby mieć szybki dostęp do potrzebnych rzeczy.
Kiedy lek zaczął działać, wykonywałam polecenia mentora, ponieważ był zajęty tworzeniem potrzebnego zasilacza.


Dr Yinsen: Kontroluj funkcje życiowe i zrób głębokie nacięcie na dole implantu. Tylko nie przesadź.
Dr Bernes: Dobrze o tym wiem. Przecież nie widzę pierwszy raz takiego przypadku.


Nacięłam skórę, zważając na możliwość przebicia się w samą aortę. Jednak mogłam przyznać się, iż potrafiłam perfekcyjnie dokonywać cięć.


Dr Bernes: Długo ci zajmie budowa? Nie mamy całego dnia.
Dr Yinsen: To nie jest trudne. Prowizoryczne będzie gotowe już za moment.
Dr Bernes: Gdybyśmy mieli więcej czasu…
Dr Yinsen: Ale nie mamy. Pogódź się z tym.
Dr Bernes: Oby zadziałało.
Dr Yinsen: Wiara, Victorio. Więcej wiary.


No tak. Rodzice uczyli mnie tej kwestii od małego. Wiara w cuda i takie tam, ale medycyna to realia. Szpital to prawdziwe pobojowisko o istnienie jakiejkolwiek istoty życia. Może kwestia modlitwy była potrzebna śmiertelnie chorym pacjentom lub w trakcie długotrwałych operacji, lecz tutaj chodziło o technologię.
Kiedy obserwowałam funkcje na kardiomonitorze, do moich uszu dotarł dźwięk z mechanizmu.


Dr Bernes: Zepsuł się? Chyba nie wybuchnie, co?
Dr Yinsen: Nie może. Nie mógł się przegrzać.
Dr Bernes: Brak kontroli nad energią mógłby spowodować wybuch.
Dr Yinsen: Pojmuję powagę ryzyka. Gdyby ktoś pytał, to był mój pomysł.
Dr Bernes: A nie Tony’ego?
Dr Yinsen: Trupa nie zapytają.
Dr Bernes: Ho!
Dr Yinsen: Taki mały żarcik.


Bez kłopotu połączył dwa elementy mocnym spoiwem. Hałas ustał, a implant emanował światłem.


Dr Bernes: Udało się.
Dr Yinsen: Spisałaś się na medal.
Dr Bernes: Nie. To bardziej twoja zasługa.
Dr Yinsen: Nasza, partnerko.


Zszyłam miejsce od nacięcia i opatrzyłam je opatrunkiem. Postanowiłam zdrzemnąć się na moment w gabinecie, nie zdradzając tego Ho. Tak był zajęty obserwacją, że nawet nie zauważył jak zniknęłam.
Gdy spojrzałam na zegarek, dochodziła dziesiąta. To była pierwsza moja operacja, trwająca najkrócej.


~*Trzy godziny później*~


**Ho**


Wreszcie organizm zaakceptował wspomagacz. Nawet maska tlenowa okazała się być już niepotrzebna. Oddychał bez problemu, mógł mówić, był przytomny, a przede wszystkim nie czuł bólu. No poza ranami pooperacyjnymi, które do jego wesela na pewno się zagoją. Zrobiłem parę kontrolnych badań w celu sprawdzenia czy są jakieś przeciwwskazania, dotyczące wydania wypisu.


Dr Yinsen: Hmm… Bardzo dobre wyniki, Tony. Wracasz do domu. Cieszysz się?
Tony: Sam sobie nagrabiłem, doktorze.
Dr Yinsen: Nie przeczę, ale takie twoje życie Iron Mana.
Tony: Jak pan się domyślił? Nie mówiłem nic o tym.
Dr Yinsen: Nie jestem głupi. Wiele przeżyłem. Możesz mi nie uwierzyć, ale kiedyś służyłem w wojsku jako medyk. Tam doświadczyłem pacjentów z obrażeniami po walce z wrogiem. Łatwo było dopasować twoje rany.
Tony: Będę musiał bardziej wyszkolić się w obronie.
Dr Yinsen: A! I owszem. Powinieneś. Jednak ciesz się życiem. Korzystaj z niego jak należy, bo nigdy nie wiesz czy z kolejnego pojedynku wrócisz w jednym kawałku.
Tony: Dziękuję.
Dr Yinsen: Drobiazg, chociaż bez dr Bernes mogłoby być krucho.
Tony: Tworzycie zgrany zespół.
Dr Yinsen: Zgadzam się. Obyśmy nigdy się nie rozdzielili.


Wręczyłem mu wypis z zapisanymi zaleceniami co zdecydowanie oleje. Pewnego dnia się zmieni. Wydorośleje.


Dr Yinsen: Bezmyślność znika z czasem. U ciebie też tak będzie. Zdrowia, Iron Manie.


Pożegnałem się z nim. Jednak nie zdołałem uniknąć jego dziewczyny. Mierzyła mnie swym zabójczym wzrokiem z niezbyt dobrymi zamiarami.


Dr Yinsen: Zajmij się nim, dobrze? Niech nie szaleje za bardzo.
Pepper: Postaram się, doktorku.
Dr Yinsen: Świetnie, więc jest twój.


Uśmiechnąłem się, idąc w stronę gabinetu. Nie musiałem długo przemierzać korytarza, bo pomieszczenie znajdowało się w zasięgu ręki. Zadbałem o to, aby było blisko tego oddziału. W ten sposób mogliśmy z Victorią odpocząć w każdej chwili.
Po dotarciu na miejsce, przykryłem przyjaciółkę kocem.


Dr Yinsen: Dobranoc, Victorio.


Pozwoliłem jej zostać na kanapie, a sam zdrzemnąłem się na fotelu. Ciężki dzień z odważnymi decyzjami. Taka codzienność w byciu lekarzem.


**Victoria**


Słyszałam jak wchodził. Przez ból głowy nie chciałam otwierać oczu. Marzyłam o czymś wspaniałym. O świecie bez zła z prostymi wyborami życia i zero chaosu. Od dawna nie śniłam tak pozytywnie. Wyglądało na to, iż kolejna przygoda z Ho wiele wniosła pozytywnej energii do mojego życia. Najwyższy czas na zdrowy sen.

---***---
Ogólnie miało powstać osobne opowiadanie na temat Victorii Bernes, ale jak na razie robię one shoty o niej. Można powiedzieć, że bardzo mnie wchłonęło przy pisaniu. Wierzcie lub nie, ale pisałam to w jeden dzień. Kolejny one shot będzie już ostatnim, bo więcej nie napisałam, więc już w weekend startujemy z nowym opo.

IMAA: Revival

0 | Skomentuj

**Tony**

Krzyki, płacz, a także błaganie o litość. Wszędzie widziałem swoich najgorszych wrogów, którzy zabijali każdego na swojej drodze. Kiedy usłyszałem wrzask Pepper, pobiegłem najszybciej, jak tylko mogłem. Jednak spóźniłem się. Leżała w kałuży krwi, a obok niej był Rhodey. Widziałem, że cierpiał, aż nie potrafił nic z siebie wykrztusić.

Teraz pora na ciebie, Iron Manie

Za sobą usłyszałem złowrogi głos, a potem poczułem, że chwyta za moje serce i wyrywa. Upadłem, lecz ostatnim obrazem był martwy organ, co upadł przed moje oczy. I na tym skończył się sen, gdyż wróciłem do rzeczywistości. To było dość gwałtowne przez szturchnięcie przyjaciela, lecz starałem się uspokoić. Siedziałem na lekcji fizyki, więc musiałem zachowywać się normalnie.

Rhodey: Tony, wszystko gra?
Tony: Rhodey?

Zdołałem wypowiedzieć jedno słowo, aż oczy utonęły w ciemności.

**Rhodey**

Potrząsałem ramionami Tony’ego, żeby się ocknął. Nie wiedziałem, co się stało. Martwiłem się. Sprawdziłem, czy oddychał. Niepotrzebnie pojawiły się obawy, bo klatka piersiowa unosiła się. Cała klasa zamilkła, patrząc na jego ciało.

Prof. Klein: Koniec widowiska! Zabierz go do pielęgniarki.
Rhodey: A nie lepiej, żeby wrócił do domu?
Prof. Klein: Ona to oceni.

Zgodziłem się, więc wziąłem go sposobem matczynym. Ostrożnie wchodziłem po schodach, mijając nauczycieli oraz sprzątaczki. Nawet przez ułamek sekundy dostrzegłem kilku uczniów z starszej klasy, co gadali coś do siebie. Niezbyt się na tym skupiałem, dlatego szybko odnalazłem gabinet i wszedłem bez pukania.

Pielęgniarka: Co mu dolega?
Rhodey: Nie wiem. Widziałem, że zemdlał.
Pielęgniarka: Połóż go, a ja zaraz sprawdzę możliwą przyczynę.
Rhodey: Dobrze.

Zrobiłem tak, jak chciała, a przez lekkość ciała nie miałem z tym problemu.

Pielęgniarka: Nie martw się. To na pewno nie wina serca.
Rhodey: Skąd taka pewność?
Pielęgniarka: Bo nie zawsze przyczyna jest taka poważna. Zaufaj mojemu doświadczeniu.

Kobieta miała wgląd do dokumentów medycznych i wiedziała o implancie oraz zaleceniach lekarskich. Po zmierzeniu ciśnienia, sprawdzenia temperatury ciała oraz zwykłej obserwacji, poznała powód omdlenia.

Rhodey: I co z nim?
Pielęgniarka: Prawdopodobnie nic nie pił i nie jadł przez ostatnie dni.
Rhodey: Czyli wystarczy, że coś zje i będzie dobrze?
Pielęgniarka: Oczywiście. Tyle w zupełności wystarczy.
Rhodey: Uff. Co za ulga.
Pielęgniarka: O! Chyba się budzi.
Rhodey: Tony?

Zauważyłem, jak powoli otwierał oczy. Był zdezorientowany.

Tony: Co ja tu robię?
Rhodey: Chłopie, wystraszyłeś mnie, bo zemdlałeś na lekcji.
Tony: To dziwne. Przecież ładowałem implant.
Rhodey: A jadłeś coś?
Tony: Pracowałem.
Pielęgniarka: Dziecko, bez pożywienia nie dostarczasz energii do swojego organizmu, przez co słabniesz.
Tony: Przepraszam.
Pielęgniarka: Zmykajcie już, a gdyby coś się działo, to tu wróćcie.
Rhodey: Dziękuję, pani.
Pielęgniarka: Do usług.

Uśmiechnęła się, a my wyszliśmy z pomieszczenia. Poszliśmy na dach Akademii, żeby coś przekąsić. Dałem mu kanapki. Bez pytania wziął je i zaczął głośno przeżuwać. Apetyt mu się odezwał.

Rhodey: Smakuje?
Tony: Mhm.
Rhodey: To dobrze. Mam też wodę, gdybyś chciał.

Podałem mu plastikową butelkę z napojem. Błyskawicznie stała się pusta. Od razu jego twarz nabrała nieco żywszych kolorów. Jednego zmartwienia mniej. Pozostało jeszcze jedno. Test.

Tony: Wybacz, Rhodey. Znowu jesteś na mnie skazany.
Rhodey: Ej! Nic się nie stało. Najważniejsze, że nic ci nie jest.
Tony: A Pepper wie o tym?
Rhodey: Cała klasa się na ciebie gapiła, jak na jakiś cenny okaz z muzeum.
Tony: Heh! Już to sobie wyobrażam.
Rhodey: Jak długo przesiadujesz w zbrojowni?
Tony: Tyle, co zwykle. Spokojnie. Nie zaniedbuję zaleceń.
Rhodey: Ale chodzisz późno spać lub wcale.

**Tony**

Cholera. Jest dobry. Chyba musiałem mu wyjaśnić, skąd te zarwane noce. Ostatnie trzy dni nie miałem apetytu, choć potrzebowałem czegoś do picia. O dziwo zapominałem o tym, kiedy pracowałem na dłuższą metę.

Tony: Koszmary.
Rhodey: Dlatego nie możesz zmrużyć oka?
Tony: Tak.
Rhodey: Opowiedz mi o tym.
Tony: Rhodey…

Z nerwów zaczęły drżeć ręce, strach opanował ciało, a oddech był bardzo niespokojny.

Rhodey: Ej! Tony, co z tobą?
Tony: Nie chcę… Nie chcę o tym mówić.
Rhodey: Boisz się?
Tony: Czego?
Rhodey: Że ten koszmar się ziści?

Niepotrzebnie zapytał. Przerażenie wzrosło, przez co ledwo łapałem tchu.

Tony: Widziałem… Widziałem, jak umierałeś. Ty i Pepper… Jesteście moją rodziną i… I nie chcę was stracić. Zbyt wiele dla mnie znaczycie, rozumiesz?
Rhodey: Rozumiem. Już dobrze, bracie. Nie zostawimy cię. Lęki są wytworami z naszej głowy. Nie bój się.
Tony: Dziękuję.

Nagle poczułem ucisk przy mechanizmie. Na bransoletce wyświetliło się przypomnienie. Pechowo.

Rhodey: Ładowanie?
Tony: Konieczne.
Rhodey: Pójdę z tobą.
Tony: Nie przesadzaj. Dam radę. Zresztą, zaraz będzie historia.
Rhodey: A! Faktycznie, ale to nie zmienia faktu, że wolałbym, gdybyś poszedł z kimś.
Tony: Spoko. Zadzwonię, gdy będę w fabryce.

Pożegnaliśmy się, idąc w swoje strony. Bez problemu opuściłem mury szkoły, kierując się do miejsca docelowego. Mijałem ludzi, którzy gdzieś się spieszyli. Jedni pałali do siebie nienawiścią, a pozostali uśmiechali się do siebie. Wtedy przypomniałem sobie, kiedy moja mama robiła ten sam wyraz twarzy. Nawet, gdy zachorowała, pokazywała szczery uśmiech. Przy cierpieniu, nigdy nie schodził jej z twarzy. Była najszczęśliwszą osobą, jaką kochałem. Niestety, lecz odeszła.
Po przejściu części drogi, ból się nasilił, a obraz stawał się niewyraźny. Ledwo stałem na nogach, słabnąc, co kilka kroków. Zdecydowałem zatrzymać się z dala od motłochu. Mechanizm ściskał niemiłosiernie boleśnie, co spowodowało, że dłużej nie mogłem już iść. Nie mogłem normalnie oddychać. Upadłem. Zanim całkowicie straciłem przytomność, zobaczyłem przed sobą twarz jakiejś kobiety. Z jakiegoś powodu wydawała mi się znajoma.

**Pepper**

Od fizyki nie widziałam już Tony’ego. Wiedziałam, z czym się boryka, bo przyjaźnimy się. Jednak czasem mam wrażenie, że coś zaiskrzylo między nami. Złudna nadzieja, ale zawsze jakaś. Większość mojego życia opiera się na tej iskierce wiary w cuda. Postanowiłam zapytać się historyka od siedmiu boleści, choć na tej lekcji wykazywał się mocną aktywnością. Kopnęłam w jego krzesło. Nie reagował. Uderzyłam ręką o oparcie. Zero reakcji. Dopiero, jak igłą od cyrkla dotknęłam jego dłoni, odskoczył z przerażenia. Szybko zorientował się, kto był winowajcą.

Rhodey: Pepper, do jasnej anielki, nudzi ci się?
Pepper: Nie, chociaż nie znoszę gadaniny twojego profesorka, a tak poza tym, to mam do ciebie parę pytań i się nie wymigasz, bo dobrze wiesz, że przede mną nie uciekniesz.
Rhodey: Oj! Jesteś w swoim żywiole, więc zero szans na odwrót.
Pepper: Hahaha! A żebyś wiedział. No to powiedz mi, gdzie wcięło naszego Einsteina?
Rhodey: Fabryka.
Pepper: Nie wierzę. Walczy z kimś?
Rhodey: Nie w tym rzecz. Chodzi o implant.
Pepper: A! No jasne, więc stąd zgon na fizie.
Rhodey: Nie tym razem. Po prostu nic nie jadł.
Pepper: Och! Ten Tony. Same z nim kłopoty.
Rhodey: Dobrze, że nie z tobą.

Chciałam jakoś skomentować wypowiedź kumpla, lecz został uratowany przez wezwanie nauczyciela do tablicy. Zaczął opowiadać o wojnie secesyjnej. No to czas na drzemkę.

**Tony**

Obudziłem się w nieznanym miejscu. Swoim umeblowaniem przypominało salon. Byłem przykryty jakimś kocem, pod głową miałem poduszkę, a wokół kanapy kręcił się rudy kot. Przez ból nie mogłem się ruszyć, choć był bardziej znośny, niż poprzednio. Ten ktoś znał się na medycynie. Nienawidziłem białych ścian, a tu były kwieciste wzory. Zresztą, pchlarza nie wpuściliby na oddział. No to wylądowałem w czyimś domu.
Kiedy usiłowałem ruszyć się z miejsca, w pokoju pojawiła się kobieta z długimi włosami w kolorze ciemnej czerwieni z zielonymi tęczówkami. Jasny gwint! Znam ją! Oj! Wkopałeś się, Stark. Wkopałeś.

Mama Pepper: Widzę, że się już obudziłeś. To dobrze. Jak tam?
Tony: Przepraszam… za kłopot.
Mama Pepper: Może nie jestem jakimś specem, ale coś mi się wydaje, że twoje pikadełko potrzebuje ładunku energii. A skoro chodzi o tarapaty, to Patricia będzie je miała, jak wróci do domu.
Tony: Co zrobiła?
Mama Pepper: Nic specjalnego, choć zatrucie chemiczki dziwnymi proszkami z możliwością silnego zatrucia mogło skończyć się tragicznie.

Taa… To mama Pepper. Wiadomo po kim ma gadulstwo.

Mama Pepper: Dałam ci jedną dawkę morfiny dożylnie, lecz nadal wyglądasz marnie. Czy do twojego urządzenia masz jakąś ładowarkę?
Tony: Tak.
Mama Pepper: W porządku, więc podaj mi adres, a ja po to pojadę, chociaż z drugiej strony, to my się już znamy, Anthony. Wiem, że mieszkasz z Rhodesami, a akurat mieszkam niedaleko nich. Czy poczekasz tu na mnie? Wrócę, jak najszybciej.
Tony: Dobrze.
Mama Pepper: Leż spokojnie. Wszystko będzie dobrze.

Zapewniła, opuszczając dom. Żeby nie zasnąć, patrzyłem na zwierzaka, co wskoczył na małą półkę, gdzie leżały szklane figurki. W tych ślepiach dostrzegałem chęć niszczenia.

Tony: Lepiej… to… zostaw.

Jestem głupi. Ten mruczek nie wie, co mówię. Ech! Mogę jedynie patrzeć na dzieło zniszczenia z ręki kotki.

**Pepper**

Wreszcie Rhodey skończył swój pouczający wykład. Miałam bardzo przyjemne spanie na książce od historii. Taka miękka okładka, aż nabrałam ochoty na sen. Wyszliśmy z Akademii, idąc do swoich domów. O dziwo był mały ruch, więc bardzo szybko znalazłam się na swojej ulicy. Zauważyłam auto od mamy, czyli to znaczyło, iż skończyła zmianę. Była lekarzem T.A.R.C.Z.Y., więc tatuś zawsze mógł wrócić poharatany z akcji, a ona bez najmniejszego problemu mogła poskładać go do kupy.
Po otworzeniu drzwi, usłyszałam, jak ktoś tłucze coś szklanego. Winny był mój czworonożny przyjaciel.

Pepper: Drapek, co ty wyprawiasz?
Tony: Pepper…

To było dziwne. Ktoś mnie wołał? Odważyłam się sprawdzić, czy w domu nie ma nieproszonego gościa. Zamarłam, widząc Tony’ego na kanapie.

Pepper: Tony!

Nie pojmowałam tego. Jak on się tu znalazł? Co się stało? Miałam więcej pytań w głowie, gdzie panował chaos. Potrząsłam jego ramionami, a on nie reagował. Bałam się o niego, bo może coś ukrywał przed nami, a niedożywienie i odwodnienie nie było przyczyną tak złego stanu. Implant ledwo świecił, więc jeszcze nie ładował go.
Niespodziewanie ktoś wszedł.

Mama Pepper: Córciu, wróciłaś?
Pepper: Tak, mamo. Przed chwilą.
Mama Pepper: To dobrze.
Pepper: Co tu robi Tony?
Mama Pepper: Wszystko ci wyjaśnię, ale najpierw trzeba się nim zająć. Wiesz, jak podłączyć ładowarkę do tego czegoś, co ma na klatce piersiowej?
Pepper: Wiem, bo już nieraz musiałam tak robić.

Dość sprawnie użyłam zasilacza do rozładowanego urządzenia, które zaczęło mieć przesyłaną moc.

Mama Pepper: Chodźmy do kuchni.

Usiadłyśmy przy stole, gdzie nawijała, jak na szpulę. Powiedziała, że wracała z pracy i zauważyła geniusza, który leżał obok jakiegoś sklepu. Od razu wysiadła z auta, biorąc go ze sobą. Wspomniała też o pisku z bransoletki oraz dziwnym świetle spod bluzki. Dopiero później sprawdziła, co to jest.

Mama Pepper: No i tak to wyglądało.
Pepper: Oj! Biedak. Powinnam opieprzyć Rhodey’go, bo puścił go samego, ale dla niego historia jest całym życiem.
Mama Pepper: Nie cofniesz czasu. Teraz najważniejsze, żeby stanął na nogi.
Pepper: Trochę to potrwa.
Mama Pepper: Z pewnością tak będzie.
Pepper: A kot rozrabiał.
Mama Pepper: Znowu? Co tym razem wpadło w łapska?
Pepper: Figurki.
Mama Pepper: No co za sierściuch! Jeszcze jeden taki numer, a wyleci w podskokach.
Pepper: Mamo, koty mają to w naturze.
Mama Pepper: A pamiętasz, jak pierwszego dnia drapał kanapę, tapetę i meble?
Pepper: Stąd nazywa się Drapek.
Mama Pepper: Powiadomię panią Rhodes, że jest u nas.
Pepper: A zostanie też na noc? Mamo, zgódź się. Proszę, proszę, proszę.
Mama Pepper: Na razie musi.

Kiedy wróciłyśmy do salonu, kociak niszczył tapetę. Zrobił sobie z niej drapak. Rodzicielka od razu go przegoniła, aż wybiegł na korytarz. Wyglądało to dosyć zabawnie i nie mogłam przestać się śmiać z tej sytuacji. Na chwilę odpłynęły troski. Tylko na chwilę, gdyż światło drugiego serca zaczęło migotać tak szybko, jakby coś złego mu się śniło. Chwyciłam chłopaka za rękę, żeby się uspokoił.

Pepper: Tony, spokojnie. Jesteś bezpieczny. Nic ci nie grozi.
Tony: Pepper…

Lekko uchylił powieki, a następnie odłączył się od ładowarki.

Pepper: Jak się czujesz?
Tony: Lepiej.
Pepper: Na pewno? Coś chyba kręcisz, ale bez obaw, bo zostajesz na noc u mnie.
Tony: Serio?
Pepper: Tak, ponieważ sam nie wrócisz do domu.
Tony: To mnie zaniesiesz.

Uśmiechnął się głupawo, aż świerzbiło mnie, aby mu przywalić.

Pepper: Jeszcze jedna taka odzywka, a śpisz z Drapkiem.
Tony: Tak ją nazwałaś?
Pepper: Ją? To samiec, bystrzaku.
Tony: Rudy?
Pepper: Tak, głupku. Rude też są samczyki.
Tony: Czyli mnie nie zaniesiesz?
Pepper: Pewnie, że nie.
Tony: Więc sam wrócę.
Pepper: O nie! Mowy nie ma!
Tony: Eee… Gdzie jest łazienka?
Pepper: Jeśli spróbujesz mi uciec, to gorzko tego pożałujesz.
Tony: Ej! Po prostu muszę skorzystać.
Pepper: Ech! Na prawo.
Tony: Dzięki, skarbuś.

Cmoknął mnie w policzek, czego się nie spodziewałam. Skarbuś? Tatuś nie będzie zachwycony, gdy usłyszy, jak się do mnie wyraża przyjaciel. Tak. Przyjaciel i nikt inny, chociaż serce mówi, co innego.

**Tony**

Załatwiłem potrzeby w ubikacji i umyłem ręce, wycierając je ręcznikiem. Na moment spojrzałem w lustro. Niby znowu prześladował mnie koszmar, ale byłem bezpieczny. Do tego czułem się jakoś dziwnie. Wszystko stało się jasne po przyjrzeniu się implantowi. Biała otoczka wokół kylitu. Niedobrze.
Po wyjściu z pomieszczenia, pani Potts skończyła rozmawiać przez telefon.

Mama Pepper: Właśnie powiedziałam Robercie, że będziesz u mnie nocował. Jak pewnie się domyślasz, to jedna osoba zaczęła wypytywać.
Tony: Rhodey.
Mama Pepper: Nie inaczej. Możesz spać na kanapie, jeśli ci pasuje lub wyjmę materac, ale pod żadnym pozorem nie pozwolę na spanie w pokoju Pepper, bo mój mąż osobiście mnie ukatrupi, a potem zajmie się tobą. Dotarło?

Stałem sparaliżowany ze strachu. Na szczęście szybko się ocknąłem.

Tony: Dotarło.
Mama Pepper: To dobrze.
Tony: A tak w ogóle, jestem wdzięczny za pomoc.
Mama Pepper: Taka moja praca. No to wskakuj do wyra i żadnego chodzenia po nocy. Ładowarkę masz przy łóżku, dlatego nie musisz wstawać.
Tony: Dziękuję.
Mama Pepper: Dobranoc, Anthony.
Tony: Dobranoc, pani Potts.

Posłusznie położyłem się na te same miejsce, co poprzednio. Pepper nie zamierzała mnie zostawić i wcisnęła się jakoś na wygodny mebel. Nie powiedziałem nic. Na ułamek sekundy poczułem jej ciepłe wargi na moim policzku. Odwróciłem się na chwilę, całując rudzielca w czoło. Potem zamknąłem oczy, zasypiając.

**Pepper**

Obudziłam się jako pierwsza, lecz planowałam wstać nie za wcześnie. Nie pamiętałam, czy sama poszłam do pokoju, a może kochany tatulek oddzielił mnie od tego sianogłowego. No nic. Mimo wszystko, nie spałam już o trzeciej. Postanowiłam połazić po mieszkaniu, żeby nie leżeć bezczynnie. Wtedy usłyszałam niepokojące dźwięki. Ktoś się dusił. Nie potrafił oddychać. Pomyślałam o jednej osobie, która mogłaby napędzić takiego stracha.
Kiedy znalazłam się na miejscu, przyjaciel trzymał rękę przy implancie, dysząc ciężko. Podbiegłam do niego, a następnie krzyknęłam na cały dom.

Pepper: MAMO!

Nie ma takiego człowieka na świecie, co nie usłyszałby tak donośnego wrzasku. Niechcący kot się wkurzył i zaczął drapać ścianę na przedpokoju. Nie miałam sił na pchlarza, a miałam ważniejsze zadanie.
Po pojawieniu się mamy, natychmiast sprawdziła mu funkcje życiowe przez specjalny skaner z nadgarstka. Korzystała z niego na wypadek przypadków w rodzinie.

Mama Pepper: Pepper, biegnij po maskę tlenową. Jest w czarnej torbie obok kosmetyczki.
Pepper: Już lecę!

Wyleciałam w podskokach, dysząc, bo zanim dotarłam do celu, miałam do przebycia dwa piętra. Na szczęście znalazłam to, co było potrzebne i bez zamyślania się głupotami wróciłam do niej. Podałam jej sprzęt.

Pepper: Będzie żył?
Mama Pepper: Będzie, choć szpital będzie konieczny.
Pepper: Tony nienawidzi szpitali. Pielęgniarki uważa za wiedźmy, doktorów nazywa szaleńcami w kitlach, a na sam widok białych ścian, aż ma gęsią skórkę.
Mama Pepper: Nie mamy innego wyboru. Nie dam rady mu pomóc, bo prawdopodobnie tu chodzi o te jego pikadełko.
Pepper: Dzwonię do Rhodey’go. Musi coś wiedzieć.

Pospiesznie wybrałam numer do czarnoskórego. Od razu po nawiązaniu kontaktu, zaczęłam krzyczeć z naleganiem na odpowiedzi. Sam też zmartwił się, słysząc o stanie Tony’ego.

Rhodey: Powiem mamie, aby zawiadomiła odpowiedniego lekarza.
Pepper: Rhodey, boję się.
Rhodey: Najważniejszy jest czas, ale da radę. Nie odejdzie.
Pepper: Na pewno?
Rhodey: Nie on.

Niby miał rację, lecz po części myślałam trochę odwrotnie. Bardziej negatywnie z niewielką nadzieją na lepsze wieści. Wymieniliśmy kilka zdań, a później rozłączyliśmy się.

Mama Pepper: Maska dostarczy tlen do organizmu, choć i tak potrzebuje pomocy kogoś, kto zna jego przypadek.
Pepper: Dr Yinsen.
Mama Pepper: A! No to w takim razie będzie w dobrych rękach.

I te słowa zdusiły obawy o życie Tony’ego. Wzięła go sposobem matczynym, a ja trzymałam butlę. Nie była tak ciężka, jak na początku myślałam. Jakoś znalazł się w aucie, więc mogłyśmy wyruszyć w drogę.

**Ho**

Rany! Czwarta nad ranem, a nadal nikt nie może mnie zastąpić. Ostatnio brakuje ludzi do pomocy, a na mój pech musiałem być dostępny. Roberta powiedziała, że coś się stało z Tony’m. Nie bardzo wiedziałem, czy byłbym w stanie coś zrobić.
Nagle usłyszałem czyjeś wołanie. Natychmiast podszedłem do źródła dźwięku. Na korytarzu dostrzegłem kobietę, jakąś dziewczynę oraz mojego pacjenta. Bez tłumaczenia wziąłem go na badania. Na początku zrobiłem prześwietlenie, aby wykluczyć stan zapalny, potem sprawdziłem działanie serca, a na sam koniec przyjrzałem się implantowi. Wtedy znalazłem winowajcę. Diagnoza niezbyt oczywista.
Po serii kontroli, trafił na zwykły oddział obserwacji. Cała trójka, bo dołączył też przyjaciel chorego, czekali na informacje.

Pepper: I co z nim, doktorze?
Dr Yinsen: Nie będę kłamał, bo kolorowo nie jest.
Pepper: Umiera? Nie, nie! Tylko nie to!
Dr Yinsen: Uspokój się. Nic takiego nie powiedziałem.
Mama Pepper: A jaka jest prawda?
Dr Yinsen: Metal się wypala.

Byli w szoku, a bardziej mogłem powiedzieć o zagubieniu. Nie rozumieli diagnozy.

Dr Yinsen: To znaczy, że kylit się wyczerpuje, co doprowadzi do wyłączenia implantu.
Rhodey: A można coś zrobić?
Dr Yinsen: Teoretycznie jest jedno wyjście.
Pepper, Rhodey: JAKIE?
Dr Yinsen: Gdyby zdobyć czysty metal, który znajduje się na Arktyce, można coś zrobić. Jednak są nikłe szanse.
Mama Pepper: A gdyby wypełnić część, jakiej brakuje odpowiednim stopem?
Dr Yinsen: Hmm… To może się udać. Problem w tym, iż w szpitalu nie ma czegoś takiego.
Mama Pepper: Ale T.A.R.C.Z.A. ma. Mogę poprosić o stop. Powinni się zgodzić.

Gdy ona załatwiała negocjacje z agencją, moim zadaniem była obserwacja Tony’ego. Miał podawany tlen, mierzone bicie organu oraz kontrolowaną pracę rozrusznika. On wiele przeszedł, dlatego teraz również zwycięży.

**Pepper**

Podobno mogła wziąć element stopu potrzebnego metalu. Dobrze, że byli wyrozumiali. Nie wiem, czym zostali przekonani. Tak, czy owak, Tony wróci do zdrowia. Teraz wiedziałam, że tak będzie. I nic nie zburzy mojego optymizmu.
Trzy godziny później, pojawił się agent z paczką. Rozmawiali z boku, ale wszystko poszło dość sprawnie. Lekarz bez dalszego zwlekania zabrał go z sali, a my mogliśmy tylko czekać na zakończenie operacji. Siedzieliśmy przed blokiem, licząc na dobre zakończenie.

Rhodey: Będzie dobrze, Pepper. Wychodził z gorszych przypadków.
Pepper: Wiem, ale i tak ten strach jest zakorzeniony we mnie. Odkąd poznałam prawdę, strach zawsze się uaktywnia.
Rhodey: Ja tak miałem przez większość czasu, aż w końcu zrozumiałem fenomen cudu.
Pepper: To znaczy?
Rhodey: Cokolwiek mu się przytrafi, zawsze wróci z tarczą. Przekonałem się o tym wiele razy. Nie zawiedzie.
Mama Pepper: Głowa do góry. Dr Yinsen jest jednym z najlepszych lekarzy, jakich mogłam poznać. Musi być dobrze. Nigdy nie zawiódł.

No i cisza. Nikt się nie odezwał. Najgorszy moment, siedząc w niepewności na koniec.

Mama Pepper: Może na rozluźnienie napięcia powiem wam żart.
Pepper: Mamo, to raczej nie jest miejsce na żarty.
Rhodey: Zgadzam się. Tu leżą chorzy ludzie.
Mama Pepper: Oj! Pozwólcie. Na pewno poprawi wam się humor.
Pepper: Jesteś uparta.
Rhodey: O! Już wiem po kim to masz.

Zaczął się tak śmiać, aż ręka kusiła się o przywalenie z liścia.

Pepper: Córcia, spokojnie. Podroczysz się z chłopakiem później.
Pepper, Rhodey: CHŁOPAKIEM?!
Mama Pepper: Hahaha! Żartuję. Wiem, że więcej mięty masz do Tony’ego. Specjalnie musiałam cię ciągnąć do pokoju.
Pepper: A! To byłaś ty! Myślałam, że tatuś…
Mama Pepper: Twój tatuś grzecznie spał.
Rhodey: No dobra. Jednak przyda się coś śmiesznego.
Mama Pepper: Jest! Wygrałam życie.
Pepper: Nie ciesz się tak.
Mama Pepper: Okej. Słuchajcie tego. Przychodzi facet do lekarza.
Pepper: O rany! Stare!
Mama Pepper: Cicho! Nie słyszałaś reszty.

Rhodes znowu chichotał, co mnie wkurzyło.

Pepper: Rhodey, przestań.
Rhodey: Wybacz. Hahaha! Nie mogę.
Mama Pepper: Nawet nie jestem w połowie.
Rhodey: Przepraszam. Niech pani mówi.
Mama Pepper: Mówi do doktora, że ma problem, bo chrapie w nocy, kiedy śpi. Lekarz zaleca otworzyć okno na noc, to przejdzie. Na następny dzień przychodzi na wizytę i on pyta się jej, czy chrapanie zniknęło. Powiedziala, że nie, ale za to telewizor, mikrofala i DVD przepadło.

Zmusiłam się do śmiania, a Rhodey wybuchnął śmiechem. Zdecydowanie humor się polepszył, ale to nie zmieniało powagi sytuacji. Musieliśmy czekać.
Nagle pojawiła się pielęgniarka, wybiegając z bloku. Strach przejął nade mną kontrolę. Nie wiedziałam, jak bardzo było źle po tamtej stronie.

Pepper: Tony, bądź silny.

Błagałam w myślach o zaprzestanie tortur. Nie wiedziałam, jak się zachować. Byłam całkowicie zatracona. Miałam ochotę płakać, dlatego zasłoniłam twarz. Nikt nie musiał widzieć, jaka byłam zmęczona. Na ramieniu czułam dotyk przyjaciela.

Rhodey: Nie płacz. Bądź silna. Na pewno wyjdzie z tego.
Pepper: Rhodey, ja…

Głos mi drżał wraz z dłońmi. Jednak, kiedy mnie przytulił, poczułam się bezpieczna.

Mama Pepper: Chyba już skończyli.

Miała rację. Wreszcie otworzyli te drzwi. Wyszedł z nich tylko nasz doktorek. Wyglądał bardzo poważnie. Nic nie mówił. Od razu przez myśl przeszło mi najgorsze. Nie potrafiłam wstać, gdyż nogi odmawiały posłuszeństwa. Wydusiłam tylko trzy słowa.

Pepper: Co z Tony’m?
Dr Yinsen: Doszło do pewnych komplikacji.
Pepper: Nie.
Dr Yinsen: Na początku metal nie mógł się związać z stopem. Jednak…

Coś we mnie pękło. Zaczęłam płakać, jak małe dziecko. Nie byłam w stanie dłużej wstrzymywać uczuć. Tak strasznie się bałam.

Dr Yinsen: Dlaczego płaczesz?
Pepper: Bo… Bo on…
Rhodey: Pepper, nie myśl tak.
Dr Yinsen: Chcecie się z nim zobaczyć po raz ostatni?
Pepper: TONY!

Krzyknęłam na całe gardło, aż upadłam. Miałam wrażenie, że moje serce obumarło wraz z nim.

**Rhodey**

Biedna. Tak bardzo się martwiła, że nie wytrzymała do końca. Na szczęście szybko otworzyła oczy. Podałem jej wodę, zaś pani Potts musiała wrócić do domu. Siedziałem z nią przy sali, gdzie był Tony.

Pepper: Rhodey…
Rhodey: Jak się trzymasz?
Pepper: Chyba… Chyba dobrze.
Rhodey: Chcesz zobaczyć Tony’ego?
Pepper: Nie… Nie mogę.
Rhodey: Ej! Spokojnie.
Pepper: Nie chcę oglądać jego martwego ciała.
Rhodey: A kto ci powiedział, że nie żyje?
Pepper: Ale dr Yinsen mówił…
Rhodey: Jak zwykle nas nastraszył. Żartował. Zapomniałaś, jaki ma charakterek?
Pepper: Czyli Tony…
Rhodey: Wejdź i sama zobacz, bo cokolwiek ci powiem, to nie uwierzysz.
Pepper: Dobrze.

Bez niczyjej pomocy mogła się poruszać. Patrzyłem, jak znikała za drzwiami sali.

**Tony**

Poczułem czyjąś dłoń na swojej i… płacze? Co się stało? Super. Znowu kogoś przestraszyłem. Kogo? Powoli otwierałem oczy, dostrzegając mojego rudzielca. Na mój widok, aż mnie przytuliła, choć bardziej próbowała udusić.

Tony: Pepper… wystarczy.
Pepper: Sorki.

Od razu uwolniła z mocnego ucisku.

Pepper: Jak zdrówko?
Tony: Jak widzisz, to nadal żyję.

Zaśmiałem się, lecz pożałowałem tej reakcji. Posmutniała.

Tony: Pep, co z tobą? Zraniłem cię?
Pepper: Bałam się. Nie rób już tak więcej.
Tony: Życie jest pełne niespodzianek.

Tylko tyle mogłem powiedzieć, ponieważ bycie bohatera nie jest usłane różami. Zawsze znajdzie się miejsce na ból oraz ofiary. Wiedziałem o tym i do tej pory nie potrafiłem o tym zapomnieć, a co dopiero żyć inaczej. W ramach przeprosin pocałowałem ją. Pozwoliła mi na to.

Tony: W porządku?
Pepper: Teraz już tak.

Nasze wargi złączyły się, oddając namiętności. Byłem szczęśliwy, mając ją ku swojego boku, lecz na mojego pecha ktoś musiał zniszczyć ten piękny czar. Kto taki? Doktorek śmieszek.

Dr Yinsen: Jeszcze sobie poromansujecie, gołąbki, ale na razie was rozdzielę.
Pepper: Pan jest zły.
Dr Yinsen: Nie jestem.
Pepper: I do tego kłamca doskonały.
Dr Yinsen: Dziękuję. Staram się zapewnić dreszczyk emocji.

Zaśmiał się, a ona posłała mi ukrytą wiadomość, jakim było złożenie rąk w kształcie serca. Nasza relacja poszła o krok naprzód.
Kiedy wyszła, lekarz zrobił serię badań, przy której coś nucił, a następnie zapisywał wszelkie odczyty z urządzeń.

Dr Yinsen: Masz szczęście, Tony. Wyniki są w normie, co oznacza, że jeszcze dziś będziesz mógł wrócić do domu.
Tony: To świetnie.
Dr Yinsen: Jednak powinieneś się oszczędzać. Nie wiem, czy wiesz, ale kylit zaczął się wypalać. Wiesz, skąd taka anomalia?
Tony: Niezbyt.
Dr Yinsen: Już ci tłumaczę. Przyczyn mogło być wiele, choć u ciebie powód znalazł się dość prosty.
Tony: Jaki?
Dr Yinsen: Praca przy wysokiej temperaturze. To tak, jakbyś ciągle przebywał na Słońcu, dlatego nie pracuj w takich warunkach.
Tony: Dobrze, doktorze.
Dr Yinsen: Dobranoc i trzymaj się zdrów.

Uśmiechnął się szczerze, opuszczając pokój. Przez moment patrzyłem na sufit, a później zasnąłem. Nienawidziłem szpitali, dlatego wolałem odpłynąć w świat snów.
Następnego dnia, zostałem wypisany ze szpitala. Rhodey zabrał mnie do zbrojowni, chociaż myślałem, że odradzi mi walk. Coś kombinował.

Tony: Po co tam idziemy?
Rhodey: Zaraz się przekonasz.

Nie ufałem mu mimo bliskich relacji, jak rodzina. Szedłem w niewiedzy na to, co przygotowali. Zamurowało mnie na widok dekoracji.

Tony: Jak? Co? Kiedy wy…
Pepper: Mieliśmy sporo czasu, żeby to zrobić, a mieliśmy powód, bo wróciłeś do zdrowia, a do tego jesteśmy parą.
Tony: Parą?
Rhodey: Hahaha! Pepper sobie ubzdurała, że skoro ją pocałowałeś, to jesteś jej chłopakiem.
Tony: Szczerze? Tak powinno być.

Ruda włączyła muzykę, zaciągając mnie do tańca. Znała mój brak umiejętności w ruszaniu ciałem na parkiecie, a mimo to, chciała tańczyć ze mną. Rhodey najbardziej szalał z nas wszystkich. Cieszyłem się na samą ich obecność. Byli moją rodziną. Rodziną, za którą zawsze walczyłem. Walczyłem też za tych, którzy odeszli. Moja mama i tata byliby dumni za wybór takiej drogi. Może nawet obserwują nas z nieba? Kto wie? Może tak być.

KONIEC 30 LIPCA 2017R.

---**---
Przepraszam za długość, ale bardzo mnie pochłonął świat blaszaków z mojej wyobraźni. Tak to właśnie jest, kiedy siedzisz bezczynnie i gapisz się w jeden punkt. Jedni myślą, że rozkminiasz filozofię życia, a tak naprawdę tworzysz historię, które potem chciałoby się komuś pokazać. Dwa dni zajęło mi pisanie ponad 4 tyś słów.
PS: Pierwsza część finału powinna się pojawić już jutro.
Blaszakowych.

One shot: Nie lekceważ przeciwnika

0 | Skomentuj


**Rhodey**

Zabijcie mnie. Tyle mogłem zrozumieć z postawy Pepper, która nerwowo wierciła się w trakcie lekcji chemii. Nic dziwnego, skoro tak żywiołowa osoba nie może uwolnić z siebie energii. Na pewno w duchu modli się o zakończenie tortur. A ja? Nic. Tylko siedziałem i czekałem, aż Tony się pojawi. Kwadrans był dopuszczalny do spóźnienia.
Kiedy na zegarku była 8:14, drzwi otworzyły się. Coś niewyraźnie powiedział do nauczyciela i usiadł na swoim miejscu. Wyglądał na chorego. Na dość poważnie chorego.

Rhodey: Tony, co z tobą? Dobrze się czujesz?

Nie odpowiedział. Nawet rudzielec zauważył, że coś nie gra.

Pepper: Ej! Spróbuj mnie zignorować, to pożałujesz.
Tony: Nic mi nie jest. Darujcie sobie.

//Retrospekcja//

Whiplash: Masz dość, Iron Manie?

Oplótł cały pancerz, porażając prądem. Pilot krzyczy na całe gardło, aż wykorzystuje ładunek zwrotny. Przeciwnik pada wraz z nim. Chłopak ledwo wstaje, ale wraca do bazy.

//Koniec retrospekcji//

**Rhodey**

Rhodey: Wiesz, że nam możesz powiedzieć o wszystkim.
Pepper: Ktoś cię skrzywdził, prawda? Kto to był?

Naszą rozmowę przerwał dość wkurzony profesor.

Nauczyciel: Skończyło się kółko dyskusyjne? Świetnie, więc wracać do nauki.

Przeprosiliśmy we trójkę za nasze zachowanie, choć głos Tony’ego był ledwo słyszalny. Martwiłem się o niego.

**Tony**

Nie mogłem się nad niczym skupić. Proste kalkulacje mnie przerażały. Nie potrafiłem pojąć prostych rachunków. Coraz bardziej traciłem kontakt z rzeczywistością. Tak bardzo odczuwałem skutki walki? Niemożliwe. Tu musi chodzić o coś innego. Pewnie mało spałem, a oni tak się mną przejmują. Nic mi nie jest. Wszystko gra. Taa… Sam w to nie wierzę i oni też się na to nie nabiorą.

Nauczyciel: Panie Stark, proszę rozwiązać równanie chemiczne. Raczej nie powinien być problem. Panie Stark?

Coś mówił. Niby wypowiadał jakieś słowa, ale każdy wyraz się zlewał w niezrozumiałą gadaninę.

Nauczyciel: Proszę do tablicy, panie Stark.

Pomyślałem, że chodzi o jakieś zadanie, dlatego wstałem. Długo skupiałem wzrok na wykładowcy. Ciągle wołał mnie po nazwisku.
Nagle nogi się pode mną ugięły. Cały świat przestał istnieć. Była tylko czerń.

Rhodey, Pepper: TONY!

Jednak ich krzyki jeszcze usłyszałem, zanim na dobre straciłem przytomność.

**Pepper**

Tony nigdy nie był dobrym aktorem. Nie mógł oszukać swego ciała. Wiedziałam, że potrzebował pomocy. Cała klasa zaczęła się gapić.

Nauczyciel: Co tam się dzieje?!
Rhodey: Proszę wezwać pogotowie!
Nauczyciel: Jeśli to omdlenie, wystarczy zabrać go do higienistki.

Przyłożyłam ucho do klatki piersiowej. Nie słyszałam bicia serca. Do tego nie oddychał. Byłam przerażona.

Pepper: Proszę się pospieszyć! On umiera!

Rhodey mi nie wierzył, więc sam sprawdził puls na nadgarstku. Ledwo dotknął przegubu dłoni i natychmiast odskoczył. Zupełnie tak, jakby…

Pepper: Pokopał cię prąd?
Rhodey: To dziwne, ale tak.
Nauczyciel: Nie dotykajcie go! To może być porażenie prądem!

Wyjął telefon, dzwoniąc do służb. Niezbyt skupiałam się na tym, co przekazywał. Chciałam tylko, żeby Tony przeżył.

Pepper: Rhodey, zostań tu.
Rhodey: A ty?
Pepper: Lecę po apteczkę.

Pobiegłam najszybciej, jak tylko mogłam do pokoju higienistki. Stamtąd bez pytania o zgodę “pożyczyłam” zestaw pierwszej pomocy. Szybko znalazłam się z powrotem w klasie. Położyłam torbę. Wyjęłam rękawiczki po to, żeby zacząć masaż serca. W ten sposób mogłam bezpiecznie działać bez ryzyka popieszczenia elektrycznością. Zrobiłam pierwszą serię wraz z oddechami.

Pepper: Nadal nic, ale to jeszcze nie koniec.

Wzięłam AED, podłączając elektrody blisko implantu. Wiedziałam, jak narażam przyjaciela na śmierć, lecz nie miałam innego wyboru. Wykorzystałam jedno wyładowanie. Kazałam odsunąć się wszystkim na odpowiednią odległość, aż przeszedł impuls. Potem sprawdziłam funkcje życiowe.

Pepper: Jest puls i oddycha, ale…
Rhodey: Serce bije nierówno. Można się było tego spodziewać.
Nauczyciel: Karetka zaraz będzie.
Pepper: A coś mówili?
Nauczyciel: Jedynie, żeby przywrócić krążenie oraz czekać na ich przyjazd.

~*Godzinę później*~

**Rhodey**

To wszystko działo się tak szybko. Przyjechali, sprawdzili stan, a następnie zabrali do szpitala. Mimo przepisów, mogliśmy pojechać z nimi. Wyjaśniłem medykom zasady działania implantu oraz dałem im namiary na odpowiedniego lekarza. Tym kimś był dr Ho Yinsen. Obecnie czekaliśmy na jakieś wieści, gdyż okazała się konieczna operacja.

Rhodey: Będzie dobrze, Pepper. Zobaczysz.
Pepper: Przestań tak łgać, Rhodey! To nieprawda!
Rhodey: Dałaś mu szanse na przeżycie. Pomyśl o tym. Poradziłaś sobie w tak trudnej sytuacji bez żadnej paniki.
Pepper: Chyba już do tego przywykłam.

~*Kolejną godzinę później*~

**Tony**

Nie umarłem? Jeszcze nie. Dziwne. Przez chwilę odnosiłem takie wrażenie, że opuszczałem ten świat. Ktoś lub coś mnie ochroniło przed tym.

**Pepper**

Operacja się zakończyła. Mogliśmy zobaczyć się z Tony’m. Akurat spał. Cieszyłam się, widząc go w żywych kolorach. Zdrowieje w błyskawicznym tempie. Odetchnęłam z ulgą.

Pepper: Nie zostawiłeś nas. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo bałam się o ciebie. Z jednej strony, naraziłam cię na utratę życia, a z drugiej, to uratowałam. Ech! Kiedy to się skończy? Domyślam się, że to Whiplash jest winny. Wiem to, bo tylko ten drań byłby w stanie tak nalegać na twoją porażkę. Na szczęście jesteś z nami.

Delikatnie cmoknęłam go w prawy policzek i wyszłam z  sali. Rhodey również powiedział parę zdań, a później wróciliśmy do domu. Byliśmy zmęczeni, ale Tony wygrał. Możemy spać spokojnie.

--***---

Gdy jestem odcięta od rozpraszaczy i wszelkiej technologii, mogę tworzyć różne historie. Wyszła krótka, ale mam nadzieję, że się podobała.
© Mrs Black | WS X X X