#7 Wsparcie


**Pepper**



Nic nie powiedział, ale ojciec Tony'ego pozwolił mi wejść do środka. Pomógł mi z rannym, otwierając drzwi do jego pokoju. Ostrożnie weszłam po schodach, aż położyłam chłopaka na łóżku. Przykryłam go kocem i wyszłam. Pan Stark prosił, żebym zeszła do salonu. I tak zrobiłam. Tam zaczęłam składać wyjaśnienia.



Howard: Domyślam się, że nikt go nie pobił ze szkoły
Pepper: Walczyliśmy z taki dziwnym stworem i rzucił się w moją stronę, by mnie ochronić
Howard: Nic mu nie będzie?
Pepper: Raczej rany powinny się szybko zagoić. Wystarczy poczekać jeden dzień
Howard: No dobrze
Pepper: Może pan z nim zostać, czy jest coś ważnego w pracy?
Howard: To znaczy mogę przełożyć spotkanie, choć wolę, żeby został pod twoją opieką
Pepper: Muszę wracać do szkoły. Profesorek się już na nas wkurzył. Na pewno tu jeszcze przyjdę, jeśli będę mogła
Howard: Nie ma problemu, Pepper. Przyjdź, kiedy zechcesz
Pepper: Dziękuję
Howard: Obyś miała rację z tym gojeniem, bo nie wygląda za dobrze
Pepper: Wiem



Po wytłumaczeniu skutków walki, pożegnałam się i wróciłam do szkoły. Rhodey siedział w swojej ławce, a dziewczyny nigdzie nie było. Pewnie zajmowała się rannym kolegą. Też oberwał solidnie, dlatego zgodziłam się na udzielenie im schronienia. Tony zrobiłby to samo.



Rhodey: I jak?
Pepper: Nic. Powiedziałam, co się stało i po lekcjach sprawdzę, jak się czuje
Rhodey: Wybacz za wcześniejsze moje zachowanie
Pepper: Nie mnie powinieneś błagać
Rhodey: Wiem, ale cały ten pojedynek oraz misja była dziwna. Oni się pojawiają znikąd, potem jakiś stwór atakuje. Pepper, obwiniałem ich bez żadnych dowodów. Nawet nie widziałem ich na polu bitwy
Pepper: Walczyli dzielnie tak, jak my
Rhodey: Pewnie tak. A tak w ogóle, jaki cudem tylko ty ich widzisz?
Pepper: Może dlatego, że patrzyłam na śmierć mojej mamy
Rhodey: Pepper, ja... Ja nie wiedziałem
Pepper: Tu nie ma czym się chwalić. Taka prawda



Lekko posmutniałam, przypominając sobie widok martwego ciała rodzicielki. To był wtedy zwyczajny dzień, a jakiś bandyta ją dźgnął śmiertelnie nożem. Rzadko wspominam tamte wydarzenie, choć nie wyjdzie z pamięci.



~*Trzy godziny później*~



**Rukia**



Rany Ichigo zdołały się zagoić, choć potrzebowałam czasu na uleczenie reiatsu. Zbliżyliśmy się na tyle do wrogów, że stali się naszymi sojusznikami w boju. Nawet nie byli tacy źli. Udostępnili nam swoją kryjówkę, więc raczej odpowiednie traktowanie im się należało.
Gdy kończyłam używanie techniki, Truskawa się obudził. Od razu przywaliłam mu mocno w twarz, aż spadł z kanapy.



Ichigo: Au! Za co to było?!
Rukia: Jeszcze się pytasz?! Jesteś idiotą, wiesz?! Poszedłeś na żywioł i prawie dałeś się zabić!
Ichigo: Nie mogłem pozwolić, by stała się im krzywda... Gdzie my jesteśmy?
Rukia: W bazie blaszaków
Ichigo: Myślałem, że są wrogami
Rukia: Teraz już nie... Wstań i weź się w garść!



Znowu oberwał w to samo miejsce i zaczął masować obolały policzek. Oberwał za głupotę i swoją porywczość do walki. Jednak i tak po części martwiłam się o tego głupka, że z kolejnej potyczki nie wróci żywy. Przynajmniej zdołał odzyskać siły, ale do kolejnego starcia musiał zregenerować moc.



Ichigo: Dzięki, Rukia
Rukia: Niepotrzebnie dziękujesz. Nie mogłam pozwolić, żebyś był trupem. Twój ojciec nie byłby tym faktem zadowolony
Ichigo: Oj! Wiem, wiem... Co teraz?
Rukia: Proponuję ci odpocząć i nie ruszać się stąd. Ja muszę zajrzeć w jedno miejsce
Ichigo: Gdzie chcesz iść? Do szkoły?
Rukia: Nie. Muszę się komuś odwdzięczyć... Shibireyubi!
Ichigo: Ej! Rukia!



Sparaliżowałam go jednym gestem. Nie mógł się ruszyć i tym sposobem nie miał szans na zerwanie zaklęcia. Wybiegłam ze świątyni, namierzając reiatsu rudzielca. Była w szkole, ale raczej tam nie zabrała swojego przyjaciela.

--***---

Archiwum ciągle jest naprawiane. Mam nadzieję, że tytuły wreszcie będą w miare widoczne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X