Pokazywanie postów oznaczonych etykietą crossover. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą crossover. Pokaż wszystkie posty

Szósteczka: Szczęśliwie powrócmy na nasze śmieci

0 | Skomentuj

UWAGA! BARDZO DZIWNY ROZDZIAŁ! OSTRZEGAM! CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!

**Gin**

Ledwo przyszliśmy do tego starego pierda, a on już miał czelność się ze mnie śmiać. No tak. To już któryś raz z kolei znajduję się w innym ciele. Jeśli on nie odwróci procesu, to kto? Musiałem liczyć na to, że jakaś jego maszyna pomoże. Tylko, że... W warsztacie znajdowały się wyłącznie części do robotów oraz zwykły szmelc.

Gengai: Widzę, że znowu masz niewiarygodne szczęście poczuć się w innej skórze. Jednak nie przypominam sobie, aby tacy ludzie chodzili po dzielnicy Kabuki.
Kagura: Oni przenieśli się w czasie, my w nich uderzyliśmy, aż doszło do zamiany ciał.
Gengai: Hmm...
Gin: Coś na to poradzisz, prawda? Prawda?

Błagałem na kolanach, bo nie zamierzałem tkwić w ciele z tym badziewiem na baterię. Już wolałem być cukrzykiem i jeść jeden deser na tydzień.

Shinpachi: Pomożesz nam?
Gengai: Hmm... Pierwszy raz mam do czynienia z innym wymiarem. Kosmici to inna bajka, ale... Z trudem się wam przyznam, lecz nie znam żadnego rozwiązania.
Tony: Czy pan mówi na serio? My musimy wrócić do naszych czasów w naszych ciałach!
Rhodey: Właśnie! Moja mama się wścieknie jak zauważy, że nie przyszedłem na czas.
Pepper: Nawet nie będę wspominać, że mamy szkołę na głowie.
Gengai: Oj! Dzieciaki, dajcie mi pomyśleć.

Poszedł na stronę, a my czekaliśmy. Czekaliśmy wystarczająco długo, aż nowa Kagura nie zamierzała siedzieć cicho. Zaczęła katować nas swoim gadulstwem.

Kagura: Ale skoro jest mechanikiem i jakimś tak wynalazcą, a przy zamianie dusz nam pomógł, to może teraz też znajdzie jakiś sposób. Zresztą, nie mamy zbyt wiele czasu, więc trzeba się pospieszyć.

Gin: Tony, czy wasza przyjaciółka tak zawsze nawija?
Tony: Heh! Bez przerwy. Przyzwyczaisz się z tak może... rok?
Gin: Co? Nie! Nie ma mowy! Chcę moją Kagurę z powrotem! STARY PRYKU, ILE JESZCZE?!

Straciłem cierpliwość, co nie tylko tyczyło się mnie. Pozostali także stali wręcz nerwowo. Na szczęście wyszedł do nas, rozciągając swoje kończyny. Tak je rozciągnął, aż pierdnął.

Gengai: Och! Od razu lepiej.

Smród był nie do zniesienia, więc wybiegliśmy z warsztatu, aby odetchnąć świeżym powietrzem.

Gin: Co on jadł?!
Pepper: O Boże! To nawet Rhodey takich bąków nie puszcza!
Rhodey: Ej!
Tony: Ale musimy tam wrócić.
Pepper: Jeśli znowu zrobi to samo, wysadzę go w powietrze!
Shinpachi: Chyba coraz bardziej zadomawia się w ciele Kagury.
Pepper: To dobrze?
Kagura: Źle!
Tony: Bardzo źle!

Nie mieliśmy wątpliwości, co do pozostałego nam czasu. Odważyliśmy się ponownie wejść do warsztatu Gengaia. Nie czuliśmy brzydkiego zapachu. Błyskawicznie zniknął. Podał nam jakieś czarne kulki.

Gin: Co to jest?
Gengai: Musicie to połknąć.
Gin: I wtedy wrócimy do naszych ciał?
Gengai: Przypuszczam, że tak.

Z jakiegoś powodu mu nie ufałem. Wydawało mi się, że potrzebna będzie jakaś maszyna, a on dał jakieś kulki. Nastolatkowie z innego wymiaru czasu połknęli je bez zastanowienia. Kagura z Shinpachim również, dlatego zaryzykowałem.

Gin: Nic się nie dzieje.
Gengai: Dziwne. Powinno zadziałać błyskawicznie.
Pepper: To miało mieć włosy?

Natychmiast wszyscy splunęliśmy mu w twarz. Złość gotowała się w nas i z gniewem patrzyliśmy na niego. Pepper miała ochotę mu przyłożyć, a skoro trafiła do ciała Yato, to starzec miał niewielkie szanse na przetrwanie.

Gengai: Ojej! Pomyliłem się! Ach! Wybaczcie. Już poprawiam ten błąd.

Ponownie podał nam przedmioty o tej samej wielkości.

Pepper: Skąd mamy wiedzieć, że to nie są twoje bobki?
Gengai: Posmakujesz, a się dowiesz.
Pepper: Eee... Chyba odmówię.
Tony: Pepper, musimy jakoś wrócić. Zaufaj mu.
Rhodey: Mmm... Dobre.
Shinpachi: Faktycznie. Smaczne. Możecie połknąć bez obaw.

Byłem w szoku. Nie myśleli nad zaufaniem i tak po prostu przełknęli to. Jednak zaczęli wyglądać na chorych.

Gin: Shinpachi?
Shinpachi: O rany! Mój brzuch.
Rhodey: Do toalety! Gdzie jest łazienka?!

No i wybiegli w podskokach. Nie ukrywałem zdziwienia. Co to był za specyfik? Środek na przeczyszczenie? Nie! Niemożliwe!

Gengai: Hahaha! Na zdrowie, Gin.
Gin: Ty wredny...
Tony: Hej! Uspokój się. Poczekamy na nich i zobaczymy czy podziałało.
Gengai: Eee... Niestety, ale nie możecie czekać.
Tony, Gin: DLACZEGO?

Spytaliśmy go, nalegając na wyjaśnienia.

Gengai: Wkrótce wasze dusze powiążą się z ciałem, w którym jesteście. Poza tym, ta metoda wyjdzie wam na zdrowie.

Zaśmiał się, aż dziewczyny przygotowywały się do ataku. Jednak w porę zahamowaliśmy ich działanie.

Gin: Tony, ryzykujesz?
Tony: Będzie trzeba.
Gin: No to smacznego.
Tony: I wzajemnie.

Wrzuciliśmy kulkę do przełyku, na której efekty nie musieliśmy czekać za długo. Pojawiły się te same objawy.

Gin: Teraz wasza kolej.
Pepper: Musimy?
Kagura: Pepper, nie mamy innego wyboru. Chcesz wrócić do swojego ciała? Chcesz czy nie?
Pepper: No chcę!
Tony: O jezu!

Niemiłosiernie ściskało i obaj czuliśmy to samo. Kagura z Pepper także połknęły to świństwo, czując efekty już po połknięciu.

Pepper, Kagura: AU!

Zaczęły wyć, niczym wilki. Ból wzrastał na sile, więc wybiegliśmy na ulicę, szukając najbliższego sracza. Każdy z nas pobiegł w inną stronę, starając się wysadzić biologiczną bombę z dala od gapiów.

Gdy ucisk stał się silniejszy, nie potrafiłem dłużej szukać odpowiedniego miejsca.

Gin: Och! Od razu lepiej.

Postawiłem klocka w małym zaułku. Na mojego pecha jedno z dzieci widziało moją gołą dupę.

Gin: Ups? Mnie tu już nie ma.

Natychmiast włożyłem na siebie majciochy, zapinając też spodnie. Poczułem ulgę, a mimo to, nadal tkwiłem w ciele Tony'ego. Poszedłem do domu Yorozuyi. I tak wszyscy się tam spotkamy. Tego byłem pewien.
Dziesięć minut później znalazłem się u celu. W pewnym ustronnym miejscu ktoś stękał. Widząc osoby w pokoju zauważyłem, że tym kimś musiał być Shinpachi. Usiadłem przy nich.

Gin: I co? Natura była złośliwa?
Tony: Już dawno... nie miałem... takiego... stresu!
Pepper: Ale nic się nie zmieniło.
Gin: Pewnie wszyscy muszą przejść ten „proces". Jak długo tam siedzi?
Pepper: Z jakieś pół godziny.
Kagura: Moment... Chyba już wychodzi.
Gin: No nareszcie! Co tak długo?!

Wyszedł z kabiny z krwawiącym nosem. Nie wierzę.

Tony: Co ci się stało?
Gin: Czytał świerszczyki.
Shinpachi: Dłużej nie mogłem się powstrzymać! To... To jest silniejsze ode mnie!
Gin: Shinpachi?

Popatrzyłem na ciało przyjaciela. Kolor skóry był taki sam, zaś ubiór również należał do niego. Chyba te kulki podziałały albo siła zwieraczy. Dotknąłem klatki piersiowej, upewniając się, że diabelstwo zniknęło. Od razu odetchnąłem z ulgą.

Gin: Udało się.
Tony: Poważnie?
Gin: No sprawdź sam.
Tony: Jest! Jest! Znowu jestem sobą!
Gin: Kagura?

Uderzyła pięścią w stół, aż się złamał.

Kagura: Tak! Wróciłam!
Shinpachi: Nie tylko ty.

Do drzwi zapukała klientka. Poznałem ją po głosie. Kazałem schować się przyjaciołom, żeby niczego nie zepsuli. Sam musiałem naprawić wizerunek najemników. Otworzyłem jej, zapraszając do środka. O dziwo wolała stać przed wejściem.

Klientka: Znaleźliście mojego męża?
Gin: Przykro mi. Dopóki pani nie zapłaci, nici z poszukiwań.

Długo nie czekałem na reakcję, bo mój policzek odczuł siłę wkurzonej kobiety.

Klientka: Wiedziałam! Za darmo nie zrobicie!
Gin: My też musimy zarabiać na życie. Jesteśmy najemnikami i niech pani sobie to wbije do głowy. Bez kasy nie ma zlecenia.

Mężatka odwróciła się i odeszła. Cała piątka śmiała się z tego.

Gin: No co? Nie wie jaka to praca.
Tony: Często macie takich klientów?
Gin: Różnie bywa.
Tony: Szkoda, że musimy się pożegnać.
Gin: Ale wpadnijcie jeszcze kiedyś.
Tony: Heh! A może tym razem, to wy wskoczycie do nas? Pasuje?
Gin: Hmm... Brzmi interesująco. Nawet jestem ciekawy, z czym musicie się zmierzyć.
Tony: Więc do zobaczenia.

Podaliśmy sobie dłonie.

Gin: Zapraszamy ponownie.
Tony: Dzięki.
Pepper: Będziemy na was czekać, a jak nie przyjdziecie, to zginiecie z mojej ręki.
Rhodey: O! Gaduła wróciła.
Pepper: Haha! Bardzo śmieszne.
Shinpachi: Ej! Zanim znikniecie, zróbmy sobie wspólne zdjęcie. Tak na pamiątkę.

Zgodzili się. Shinpachi ustawił aparat, a następnie zrobiliśmy głupie miny.

Shinpachi: Yorozuya!
Tony, Rhodey, Pepper, Gin, Kagura, Shinpachi: YOROZUYA!

I wraz z wykonaniem fotografii, każdy z nas wziął po jednej kopii. Wtedy widzieliśmy ich po raz ostatni tego dnia. Wszyscy myśleli, że tak będzie. Portal się otworzył, a on nadal stali w tym samym miejscu. Krzyknęli z niedowierzaniem.

Tony, Rhodey, Pepper: AAA! CO TO MA BYĆ?!
Gin: Mam poprosić Gengaia o pomoc?
Tony, Rhodey, Pepper: NIE! WIĘCEJ BÓLU DUPY NIE ZNIESIEMY!

Zaśmiałem się, a oni dalej krzyczeli.

Teraźniejszość, Nowy Jork


**Tony**

Obudziłem się w swoim łóżku. Wydawało mi się, że to wszystko było dziwacznym snem. Jednak na biurku dostrzegłem znane mi zdjęcie. Chwyciłem za nie, przyglądając się uważnie. Nawet był podpis pod nim.

Tony: Heh! Yorozuya, tak?

Odstawiłem zdjęcie na miejsce, powracając do snu.

KONIEC


---***---

Życzę wam spokojnych, radosnych i wesołych świąt. Żebyście miło go spędzili w rodzinnej atmosferze ;)

Piąteczka: Stuknięci na amen

0 | Skomentuj

**Shinpachi**

Kryzys został zażegnany. Dziewczyny spisały się na medal, pomagając liderom. Odetchnęliśmy z ulgą. Odetchnęliśmy? Eee... Nie wszyscy. Pepper w ciele Kagury była bardzo zdenerwowana, chociaż bardziej można było to określić jako przerażenie. Pomyślałem, że podejdę do niej i jakoś spróbuję ją uspokoić.

Shinpachi: Nie martw się. Idioci nie umierają tak szybko. Czego się boisz?
Pepper: Ta... Ta pani.
Shinpachi: A! Mówisz o Otose? Już była po zapłatę za czynsz?
Pepper: T... Tak. Jest... straszna.
Shinpachi: Oj! To ty jeszcze nie znasz mojej siostry. Kawał z niej demona.
Pepper: Poważnie?

Od razu nieco wyluzowała.

Shinpachi: Mogę śmiało stwierdzić, że broni swego dziewictwa, aż do śmierci. Każdy facet, który tylko na nią spojrzy i jest nią zainteresowany, to kończy dość nieciekawie.

Zaśmiałem się lekko, przypominając sobie jej przygody z szefem policji. Nieustępliwy stalker, ale gdy przyjdzie mu stanąć w obronie, jest niezastąpionym stróżem prawa. Zamierzałem powiedzieć coś więcej, ale ktoś zadzwonił do drzwi.

Pepper: O nie! Mnie tu nie ma.
Shinpachi: Hej! To może być klient.
Pepper, Rhodey: KLIENT?
Shinpachi: Płacą nam za różne zlecenia, a my je wykonujemy.
Pepper: O! W takim razie nie będziemy wam przeszkadzać.
Shinpachi: Problem w tym, że wy jesteście w naszych ciałach. Musicie nas reprezentować.
Pepper: Ojć! To będzie problem.

Ciągnąłem Gina po podłodze do innego pomieszczenia, zaś dziewczyna szturchała ciało samuraja, aby się ruszył. Nie skutkowało co mogłem zauważyć po wielokrotnych wstrząsach.
Kiedy zniknąłem z bezwładnym ciałem, obserwowałem przebieg sytuacji. Kagura także była ciekawa jak to wszystko pójdzie.

Pepper: Ej! Ogarnij się! Masz robotę!
Tony: Eee...
Shinpachi: Gin będzie zły.
Kagura: Chyba nie powinno być tak źle, ale zobaczymy co zrobi.

I tak staliśmy, gapiąc się na nich. Zniecierpliwiony klient sam otworzył sobie drzwi i wtedy rudzielec zaczął głaskać Sadaharu, zaś „Gin” stanął na nogi.

Klientka: Czy to Yorozuya Gina?
Tony: Eee... Chyba tak.

Nie chyba, a na pewno. Rany! Za mało mu wytłumaczyliśmy. Kiepsko. Kobieta usiadła przy stoliku, a on zrobił to samo. Jednak nie potrafił ukryć, że nic nie rozumiał.

Tony: Eee... W czym mogę pomóc?
Klientka: Zgubiłam męża.
Tony: Jak to... pani zgubiła?
Klientka: No po prostu wczoraj gdzieś wyszedł wieczorem i nie wrócił.
Tony: Może... Może jest pijany i trzeźwieje?

O kurde. Zły wniosek. Nic dziwnego, że dostał w pysk.

Klientka: On nie jest alkoholikiem! Błagam! Znajdźcie go!
Tony: Zrobimy co w naszej mocy.
Klientka: Czy tyle wystarczy?

Podała kopertę z pieniędzmi. Jeśli teraz zrobi jakieś głupstwo, dostanie porządny łomot od Gintokiego.

Tony: Niech pani to schowa! Zrobimy to za darmo!
Klientka: Jak to za darmo? Przecież trzeba wam płacić za zlecenie.

Brawo. Kopie dół i zaraz do niego wpadnie. Na nieszczęście ciało człowieka z baterią się obudziło na samo słowo o zleceniu. Przytrzymałem go, aby nie robił dodatkowych głupstw. Już mieliśmy problemów po uszy.

Gin: Czy... Czy on powiedział, że za darmo? Nie! On nam rujnuje biznes!
Shinpachi: Gin, on jest w twoim ciele. Nic nie zrobisz.
Gin: A niech cię, głupia epoko!

Był załamany na tyle, że moje próby pocieszenia kończyły się klęską. O dziwo klientka była zachwycona. Od razu zabrała pieniądze.

Klientka: Ale znajdziecie go, prawda?
Tony: Postaramy się. Jednak potrzebujemy zdjęcia.

Podała jakąś fotografię. Potem jedynie się do siebie uśmiechali, aż mężatka wyszła. Dłużej nie potrafiłem powstrzymywać przyjaciela i rzucił się z pięściami na samego siebie.

**Rhodey**

Byłem skołowany, a Tony dostawał bęcki. Za co? Podobno zepsuł wizerunek najemników. Nawet ja wiedziałem jak należało postąpić.

Gin: Ty idioto! Jak mogłeś?!
Tony: Ej! No przepraszam! Nie wiedziałem!
Gin: Przez ciebie wszyscy się o tym dowiedzą i nie będziemy mieli pieniędzy na życie! Zniszczyłeś nas, rozumiesz?!
Rhodey: Whoa! Uspokójcie się! Przecież jeszcze wszystko można odkręcić.
Shinpachi: Ma rację. Po prostu musimy wrócić do naszych ciał.

Nie wiem jak to zrobił, ale w tym momencie zaprzestali szarpaniny. Nawet dziewczyny nie musiały ich rozdzielać. Jakoś... ochłonęli.

Shinpachi: Idziemy do Gengaia czy tego chcecie, czy nie.
Gin: Oby znalazł jakieś rozwiązanie.
Shinpachi: Znajdzie.
Rhodey: A daleko jest do niego?
Shinpachi: To nasz taki, jakby sąsiad.

Zgodziliśmy się tam iść. Zresztą, wielkiego wyboru nie było.

Czwóreczka: Strata cukru lub energii? Zasil się!

0 | Skomentuj

**Kagura**

Mijaliśmy znajome twarze, ale nikt nas nie rozpoznał. Z jednej strony, to szczęście. Z drugiej... Pech. Jednak bardziej skupiliśmy się na powrocie do domu Yorozuyi. Nie chciałam odzywać się do nich, gdyż moje przeklęte gadulstwo odstraszało wszystkich od zadawania jakichkolwiek pytań.
Po jakiś dziesięciu minutach, dostrzegliśmy nasze miejsce. Akurat trafiliśmy w odpowiedni moment, bo nasze ciała wyszły nam naprzeciw. Staliśmy przed nimi, przyglądając się im uważnie. Oni także lustrowali nas wzrokiem. Szczerze? Nic przyjemnego. W końcu dziewczyna w mojej skórze zaczęła krzyczeć, a za nią reszta. No i my też, bo nikt nie był zachwycony.

Kagura, Gin, Shinpachi, Pepper, Tony, Rhodey: JAKIM PRAWEM UKRADLIŚCIE NASZE CIAŁA?!
Pepper: To wy na nas wpadliście!
Kagura: Że jak?! To wasza wina, że nie patrzyliście jak idziecie, a przecież to ważne, żeby uważać na jezdni, chociaż chyba do was to nie dociera!
Rhodey: O nie! Ta Pepper jest gorsza.
Gin: Błagam! Oddajcie mi ciało! Nie chcę mieć tego szmelcu na klacie!
Tony: A ja nie będę chodzić z taką szopą na głowie! Żadna dziewczyna mnie nie zechce!
Gin: Hej! Myślisz, że...
Shinpachi: CISZA!

No tak. Zrobił się niezły chaos. Zamknęliśmy jadaczki, żeby dać mu prawo do głosu. Aby rozluźnić atmosferę, przestaliśmy wymieniać te złowrogie spojrzenia. Od razu nie czuliśmy takiego ucisku.

Shinpachi: Wiem jak to wygląda. Nie jest dobrze, ale jeszcze wszystko można naprawić. Do tego czasu musimy poznać nasze nowe ciała. Wymieńmy się informacjami, a unikniemy najgorszego.
Gin: Zgoda, więc chodźmy do domu.
Kagura: I co? Pasuje taki układ?

Spytałam obcych, którzy nie mieli nic przeciwko rozmowie w lepszym miejscu. Zresztą, za zakłócanie porządku mogliśmy podpaść Shinsengumi. Tak się składa, że tych świrów wolałam nie spotkać. Oni pewnie mieli te same zdanie na ten temat.
Gdy weszliśmy do środka, Sadaharu wskoczył na Gina w innym ciele, wgryzając się w jego głowę. Psiak bez problemu go odróżnił.

Gin: Whoa! Dobra, dobra. Też tęskniłem.

Zaśmiałam się, bo trochę musiał szarpać się z nim, żeby zostawił głowę w spokoju. Szefuńcio pozwolił im usiąść na kanapie, a moja słodka mordka położyła się obok.

Gin: No dobra, więc po kolei. Skąd wyście się wzięli?
Tony: Z Nowego Jorku, ale innego czasu.
Gin: O! Czyli cofnęliście się w czasie i zderzyliśmy się z wami, aż doszło do zamiany ciał?
Tony: Taa... Tak! Właśnie taka jest przyczyna.

Nie wiedziałam co się stało, ale chłopak zaczął płakać.

Kagura: Hej! Czemu jesteś taki mazgaj?
Tony: Bo... Bo jest mądrzejszy ode mnie.
Rhodey: Ale ma twoje ciało, więc zyskał też chore serce.
Gin: Poważnie? Za to ty jesteś cukrzykiem.
Tony: Niee! To porażka!
Gin: Hahaha! Lepiej ci?
Tony: Musimy to jakoś cofnąć. Tylko jak?

Na chwilę zastanawialiśmy się nad tym. Po części znaliśmy osobę, która mogłaby pomóc.

Kagura: Trzeba iść do dziadziusia Gengaia.
Gin: Gengai? No tak, a pewnie znowu naprawia mój skuter.
Tony: Eee... A czy mieliście coś do zapłaty?
Gin: Ups?

Oj! Teraz się wkopał. Postanowiłam wykorzystać ten czas na pogadanie z rudzielcem.

**Pepper**

Intruz w moim ciele zaprosił na malutką pogawędkę. Zgodziłam się. W końcu chciałam wiedzieć czy jej fizyczna forma miała ukryte dodatkowe zdolności. Kto wie? Może potrafiłam latać. Ciekawość skusiła do zadawania pytań, ale przez swoje gadulstwo sama rozpoczęła rozmowę. Chyba znam ból chłopaków jak narzekają na mój słowotok. No i tatuś oraz nauczyciele w szkole. Podziwiam wytrwałość.

Kagura: Pewnie już zauważyłaś, że nie masz ciała zwykłego człowieka. Jesteś bardzo silna, a z parasolki możesz strzelać.
Pepper: Co takiego?!
Kagura: A ty jakie masz moce?
Pepper: Eee... Gadanie bez hamulców, włamywanie do komputerów i chyba używanie gazu pieprzowego w samoobronie.
Kagura: No to chyba nieźle się zgrałyśmy.
Pepper: Heh! Jak widać.
Kagura: A twoi przyjaciele jak mają na imię?
Pepper: Beksa nazywa się Tony, a ten spokojny ktosiek to Rhodey.
Kagura: Wow! Fajna ekipa.
Pepper: A twoi chłopcy?
Kagura: Gin zmienił się na mądralę, choć zwykle nim nie jest, zaś Shinpachi to ten drugi gostek.
Pepper: Heh! Wiesz co ci powiem, Kagura?
Kagura: Co?
Pepper: Zazdroszczę twojej siły. W moim życiu miałaby wiele zastosowań.

Obie zaśmiałyśmy się, ponieważ każda moc potrafiła obrócić życie do góry nogami. Pragnęła pokazać mi pewną rzecz, lecz nasi liderzy zasłabli. Obaj osunęli się na ziemię.

Kagura: Niedobrze. Będzie kłopot.
Pepper: Nie wydaje mi się.
Kagura: Jak to?
Pepper: Jeden potrzebuje cukru, a drugi energii.

Natychmiast pobiegłam poszukać jakieś ładowarki do urządzenia. Cokolwiek co mogłoby zasilić ten złom. Za to nowo poznana przyjaciółka ruszyła w poszukiwaniu jakiś słodyczy.

Kagura: Znalazłam!
Pepper: A ja nie! Potrzebuję czegoś z energią. Jakiś zasilacz albo ładowarka.
Shinpachi: Powinna być jakaś na dole.
Pepper: Dzięki!

Krzyknęłam do niego, a następnie pobiegłam po schodach. Za ladą zauważyłam panią, która poprzednio znokautowała Tony’ego w ciele Gina. Szybko odnalazłam poszukiwaną rzecz. Chciałam wrócić do potrzebujących, ale otworzyła swoja jadaczkę.

Otose: Kagura, do czego ci to potrzebne?
Pepper: Eee... Ja to na chwilę... pożyczę.
Otose: Hę?
Pepper: Zaraz oddam. Przysięgam!

Pobiegłam najszybciej jak mogłam. Z jakiegoś powodu ta baba mnie przerażała. Gorsza od horroru.

Trójeczka: Stojąc przed lustrem

0 | Skomentuj


**Rhodey**

Obudziłem się w czyimś domu. Nigdy wcześniej tutaj nie byłem. Poprawka. To były inne czasy, więc nie miałem prawa znać tego miejsca. Lekko głowa bolała co ewidentnie było efektem po uderzeniu. Jednak coś było nie tak.
Nagle usłyszałem krzyki Tony’ego. Byłem zaniepokojony i od razu wstałem. Długo nie utrzymałem się pionowo, upadając. Od kiedy nosiłem sandały? Moment... Kolejny wrzask dochodził z gardła Pepper. Co ich tak przeraziło? Ponownie ruszyłem do nich, lecz potknąłem się o... psa? Co?!

Tony: Rhodey!
Pepper: Rhodey!
Rhodey: Ej! Co jest z wami?!
Tony, Pepper: RHODEY!

Skąd taka panika? Musiałem się tego dowiedzieć. Zdołałem podnieść się na równe nogi i odnaleźć łazienkę. Byli tam, ale...

Rhodey: Kim... Kim wy jesteście?
Tony: Spójrz na siebie.

Teraz i ja byłem przerażony. Mimo wszystko, odważyłem się spojrzeć we własne odbicie. Zatkało mnie, chociaż również krzyknąłem.

Rhodey: Aaa! Co się z nami stało?!

**Shinpachi**

O rany! Jak mocne było to zderzenie, skoro trafiłem do szpitala? O dziwo na sąsiednich łóżkach nie widziałem przyjaciół. Jedynie tych, na których wpadliśmy z Ginem. No właśnie. Gdzie oni są? Postanowiłem zapytać lekarza, który akurat był w pobliżu.
Gdy chciałem go zawołać, mój głos się zmienił. W dodatku ten ciężar ciała. O co chodzi? Byłem skołowany.

Shinpachi: Gdzie jest Kagura i Gin? W innej sali?
Lekarz: Nie wiedziałem, że się znacie. Tak się składa, że nie ma ich w szpitalu.
Shinpachi: Dziwne.
Lekarz: Ale bez obaw. Nie doszło do uszkodzeń mózgu.
Shinpachi: Czyli musieli wrócić do domu?
Lekarz: Najwidoczniej tak.

Zanim zdołałem dopytać o szczegóły incydentu, chłopak z dziewczyną się obudzili. Wołali mnie, a przecież wtedy widzieliśmy się pierwszy raz. Chyba, że...

Kagura: Shinpachi, gdzie jesteś? Mówiłam, żeby Gin zwolnił, a ty nawet nie przejąłeś sterów i pewnie teraz leżymy przez ciebie w szpitalu, przez co tracimy tylko nasz czas, a jeszcze nie kupiłam moich wodorostożelków! Eee... Ups?
Shinpachi: Kagura?
Kagura: Shinpachi, gdzie twoje okulary? I od kiedy masz ciemniejszy kolor skóry?
Shinpachi: Co?!

Dotknąłem nosa. Faktycznie. Nie miałem ich. Niedobrze. Bardzo niedobrze. Starałem się zachowywać spokój, ale najgorzej było z... Ginem? Skoro ja utknąłem w innym ciele, a przyjaciółka również stała się ofiarą, to z nim musiało być podobnie.

Gin: Aaa! Co to jest za ustrojstwo?!
Lekarz: To jakieś urządzenie. Pika, więc działa.
Gin: Ale co to jest za diabelstwo?!
Shinpachi: Gin, nie chcę tego mówić, ale...
Gin: Shinpachi, to ty? Nie widzę twoich okularów. Przerzuciłeś się na soczewki?
Kagura: Mi się wydaje, że coś poszło nie tak i chyba zamieniliśmy się ciałami, że oni trafili do naszych ciał, a my od nich.
Gin: Kagura, od kiedy ty tyle mówisz?
Kagura: Nie mogę się powstrzymać! To... To jest silniejsze ode mnie!
Shinpachi: Przekichane.
Gin: Chyba, że znajdziemy właścicieli.

Fakt. Jednak Edo było ogromne, a nawet, gdyby szukać po dzielnicy, to też niewiele da.

Shinpachi: Gdzie mamy ich znaleźć?
Gin: U starej wiedźmy.
Kagura: O rany! Czyli musimy stąd wyjść, dopaść złodziei i wymyślić sposób na powrót do normalności, chociaż nie wiem czy da się to zrobić.
Shinpachi: Błagam. Nie gadaj tyle.
Gin: Trzeba jej zakleić gębę.
Kagura: Hej!
Lekarz: No to widzę, że wszystko gra i huczy.
Gin, Kagura, Shinpachi: NIC NIE HUCZY! AAA!
Lekarz: Au! Litości. Tu też są inni pacjenci.
Gin, Kagura, Shinpachi: AAA!

Nie potrafiliśmy się uciszyć. Może raz utknęliśmy w niewłaściwych miejscach, ale te organizmy były dla nas zupełnie obce. Nie z tej epoki.
Gdy lekarz wyszedł z sali, bo miał dość naszych wrzasków na cały oddział, ubraliśmy się i wstaliśmy z łóżek. Popatrzyliśmy na Gina, który nie był tym fizycznym Ginem. Czekaliśmy na to co powie.

Shinpachi: Jaki jest plan?
Gin: Idziemy do domu Yorozuyi. Oby nie podpadli babie.
Shinpachi: Taa... Szczególnie, że dzisiaj wychodzi termin zapłaty za czynsz.
Gin: No to tym bardziej musimy ich dopaść.

Miał rację. Im szybciej to załatwimy, tym lepiej. Bez dłuższego myślenia wyruszyliśmy w drogę.

**Tony**

Dlaczego moje oczy wyglądały tak martwo? I co to za fryzura? Za to ruda nabrała krzepy i lekkim uderzeniem potrafiła zrobić dziurę w ścianę. Wiedziałem, że przyczyną tego było nasze spotkanie z osobami z tego wymiaru czasu. Próbowałem wytłumaczyć przyjaciołom przyczynę zdarzenia.
Niespodziewanie usłyszałem pukanie do drzwi. Zdecydowałem się otworzyć. Patrzyłem na starszą panią z otępieniem. Nie rozpoznawałem jej. Jak mogłem znać kogoś z tego świata? Nie dało się.

Otose: Zapłata, Gin.

Wystawiła rękę, gadając o pieniądzach.

Tony: Eee... O czym pani mówi?
Otose: Za czynsz, tępaku! No nie udawaj amnezji!

Nadal gapiłem się na nią bez kontaktu. Coś mówiła, a ja nic nie rozumiałem. Potem zerknęła na Pepper i Rhodey’go. Teoretycznie nie na nich, ale... Matko! Zbyt skomplikowane jak dla mnie. O nie! Nie!

Otose: Kagura, Shinpachi, a wy się nie upominacie o swoją kasę? Z tego co mi wiadomo, to długo zwleka z waszą wypłatą.

Teraz i oni byli otępiali. Za dużo informacji. Za dużo! Straciłem najważniejszą cechę mojej osobowości, czyli rozum. To naprawdę jakaś katastrofa.

Tony: Mogę... Mogę zapłacić później?

Poprosiłem, lecz od razu dostałem porządnego łupnia w pysk, aż uderzyłem o biurko.

Otose: Moja cierpliwość ma granice, ty durniu z naturalną trwałą! Lepiej mi jutro zapłać za ten miesiąc i te poprzednie, bo inaczej wykopię cię stąd!
Tony: D... Dobrze. Zapłacę jutro.
Otose: Mam taką nadzieję. Miłego dnia.

Trzasnęła drzwiami i odeszła. Podszedłem do przyjaciół. Patrzyliśmy tak na siebie, a przy okazji staraliśmy zrozumieć, w jakiej byliśmy sytuacji. Dość szybko skapitulowaliśmy.

Tony, Rhodey, Pepper: CO TO MIAŁO BYĆ, DO CHOLERY?!

Dwójeczka: Super kraksa

0 | Skomentuj


**Gin**

Ach! Te postacie z shounenów są tacy przewidywalni. Wszyscy muszą zakładać rodzinki, ale Gintama będzie wyjątkiem. Nie wyobrażam sobie, żeby w Gintamie autor posunął się do czegoś takiego. O nie! Szczególnie jak raz wszyscy wmawiali mi, że jestem tatusiem.
Gdy skończyłem wertować mangę, wstałem z kanapy. Podszedłem do lodówki, żeby napić się mleka truskawkowego. Byłem w szoku, widząc jego brak. Od razu rzuciłem spojrzenia na przyjaciół.

Gin: Kto wziął moje mleko truskawkowe?
Kagura: Nie ja.
Shinpachi: Ja też nie brałem.
Gin: Dam sobie rękę uciąć, że wczoraj kupiłem. Jak to możliwe, że zniknęło? Ach! Mam nadzieję, że nie dawaliście tego Sadaharu. Jeszcze nam się zdemonizuje.
Shinpachi: Gin, nie ma takiego słowa.
Gin: A walić to!

Uderzyłem nerwowo o stół. Nie znosiłem, gdy ktoś ruszał moje rzeczy. Może i Kagura miała wielki apetyt, ale zazwyczaj je ryż z jajkiem albo skubie wodorostożelki. No a Shinpachi sam sobie coś przyrządza, bo w swoim domu może zjeść jedynie czarną materię.

Gin: Dobra. Idę do sklepu. Nie przeżyję ani jednego dnia bez mleka!
Kagura: O! To ja też idę! Trzeba kupić ryż.

Zerwała się z kanapy, dołączając do mnie.

Gin: Shinpachi?
Shinpachi: Tak w sumie, to mogę iść z wami. Zrobię zakupy dla siostry.
Kagura: Ale weźmy też Sadaharu, bo jeszcze narozrabia i będziemy mieć przekichane.
Shinpachi: Wystarczy, że Gin nie płaci jej regularnie czynszu.
Gin: Ej! Nie wszyscy śpią na pieniądzach!

Nawet nie zamierzałem poruszać tej kwestii i wyszliśmy z budynku wraz z naszym pieszczochem. Wziąłem skuter, jadąc z przyjacielem, zaś nasz żarłok wskoczył na psa, który biegnął za nami.

**Kagura**

Mogłam powiedzieć Ginowi, że rozlałam mleko, ale głupio się przyznać do czegoś tak głupiego. Rozwaliłam karton, ściskając go za bardzo. Tak to już jest jak ma się siłę klanu Yato. Za dużo użyłam siły, ale na szczęście posprzątałam po sobie, aby się nie poślizgnął.
Nagle zatrzymaliśmy się na światłach. Musieliśmy czekać, aż piesi przejdą na drugą stronę. Nie miałabym nic przeciwko, ale to były żółwie! Krew się we mnie gotowała z tym czekaniem.

Kagura: Ach! Gin, długo jeszcze?
Gin: A co ja jestem? Jakiś wróżbita?!
Kagura: Jesteś zły, bo nie piłeś mleka?
Gin: To jest dla mnie świętością! Och! Jak dostaniemy porządne pieniądze za zlecenie, kupię osobno lodówkę dla siebie.
Shinpachi: Ech! Przesadzasz.
Gin: Ja przesadzam? JA PRZESADZAM?!
Kagura: Hej! Chyba już skończyli.
Gin: O! Faktycznie.

Szefuńcio zawsze miał wywalone na wszystko i dziwne, że tak przejmował się brakiem kartonu. Zdecydowanie nie był sobą.
Po zapaleniu się zielonych świateł, mogliśmy jechać dalej. Sadaharu starał się utrzymać tempa, ale tak przyspieszyli, aż się za nimi kurzyło.

Kagura: Ej! Poczekajcie!

Rany! Tak bardzo chciał dorwać te cholerne mleko. Ostatnio tak pędził, żeby dorwać JUMPA. Jeszcze trochę i w coś walnie. Albo w kogoś. Wielokrotnie mu się zdarzało, więc raczej powinien uważać.

Kagura: Sadaharu, przeskoczysz przez nich?

Zaszczekał, ale widziałam, że nie było to dla niego wyzwaniem. Zdołał ich wyprzedzić. Prawie ich zmiażdżył, lecz jakoś Gin wiedział, kiedy skręcić na bok.

Gin: Whoa! Kagura!
Kagura: Twoje mleko poczeka. Ja chcę ryż i wodorostożelki!
Gin: Przecież ryżu mamy w cholerę.
Kagura: Nie dla mnie.
Shinpachi: Gin, zapomniałeś? Ciężko jej zaspokoić apetyt.
Gin: Hmm... Coś w tym jest, ale...
Kagura: Hej!

Wyminął mnie, znajdując się na prowadzeniu.

Gin: Mleka zapasów nie ma.

Ponownie wrzucił rozpęd, nie zważając na innych uczestników ruchu. Mój pupilek miał dość tego wyścigu.

Kagura: Wiem, Sadaharu. Nie chcesz się ścigać, ale już jesteśmy blisko.

Mówiłam prawdę, ponieważ sklep znajdował się tuż przed nami. Mimo tego, szefuńcio nie zwolnił.
Nagle dostrzegłam jakiś przechodniów, którzy szli w naszą stronę. Wyglądali dość nietypowo, choć to nadal byli ludzie. Natychmiast zatrzymałam się, prosząc Gina o to samo.

Kagura: Gin, stop! Shinpachi!

Nawet krzyczałam do okularnika, co również zauważył tę trójkę.

Shinpachi: Gin, musisz się zatrzymać.
Gin: Mleko. Ja chcę mleko!
Shinpachi: Kagura, on ześwirował!
Kagura: Walnij go w łeb! Niech się opamięta!
Gin: Au! Shinpachi, za co to...
Kagura: Aaa!

Uderzył go zdecydowanie za mocno. Teraz już nikt nie kierował skuterem. Nie minęło zbyt wiele minut i uderzyliśmy w nastolatków. Pojazd wybuchł, a piesek leżał na brzuchu. Miałam ochotę nakrzyczeć na chłopaków, lecz nie potrafiłam wstać. Leżałam bez możliwości ruchu. Czułam się dziwnie i zanim zdołałam coś powiedzieć, opadły mi powieki.

Jedyneczka: Skok

0 | Skomentuj



Teraźniejszość, Nowy Jork

**Tony**

Tradycyjnie siedzieliśmy w zbrojowni po zakończeniu lekcji. Gdy ja zajmowałem się naprawą zbroi, Pepper robiła spam swojemu ojcu, a Rhodey... Myślałem, że go zabiję. Od powrotu nawijał tylko o tym jak wspaniała jest historia naszego kraju. Dla mnie jako ścisłowca i wynalazcy, to nie było nic ciekawego. Fakt, że odzyskanie niepodległości zostało uznane jako jedno z najważniejszych wydarzeń, ale ile można o tym pieprzyć? Starałem się skupić na naprawie, gdyż potrzebowałem pancerza do kolejnych walk.


Rhodey: A wiedzieliście, że...
Tony, Pepper: PRZYMKNIJ SIĘ!


Oboje byliśmy sfrustrowani.


Tony: Rhodey, przymykam oko na to jak romansujesz z historią, ale dzisiaj miarka się przebrała.
Pepper: Powinien dostać karę. O! Wiem! Wrzućmy go do portalu!
Rhodey: Ej! No nie bądźcie na mnie źli. Po prostu to było bardzo ciekawe.

Wstałem od stołu roboczego, podchodząc do przyjaciół.

Tony: Okej. Zrobimy tak. Zbuduję specjalnie dla twoich wielkich nauk maszynę do cofania się w czasie. W ten sposób zaspokoisz swoją ciekawość, a nam oszczędzisz bólu.
Pepper: Rhodey, lepiej się zgódź, bo inaczej marnie skończysz, a chyba nie chciałbyś trafić pod walec drogowy, prawda? No chyba, że to jest twoje marzenie, więc pozwolę ci je spełnić.
Rhodey: Whoa! Dobra, dobra. Już rozumiem. Macie mnie dość.
Tony: Niekoniecznie ciebie, ale twojej kochanki.
Pepper: Hahaha!
Rhodey: No ja się nie czepiam twoich zabawek.
Tony: Osz ty! Doigrałeś się.

Powróciłem do swego stanowiska pracy, tworząc prowizoryczną maszynę, aby jak najszybciej zakończyć ten koszmar. Jeszcze trochę i będzie mi się śnić ta cała bitwa ze szczegółami.
Po jakiejś godzinie, urządzenie było gotowe. Amatorskie wykonanie, ale powinno zadziałać.

Tony: No dobra, Rhodey. Zapraszam do zwiedzania. Wystarczy wstukać datę i zostaniesz tam przeniesiony.
Rhodey: Eee... A jakieś testy? Może to nie zadziałać.
Tony: Rhodey...

Miałem coraz większą ochotę rzucić go czymś w głowę, żeby nieco zmądrzał. Na szczęście mój rudzielec uspokoił mnie przed wykonywaniem ataku. Zabrała mu książkę, wrzucając do maszyny.

Rhodey: Co ty zrobiłaś?! Teraz muszę ją odzyskać!
Tony: Rhodey, jeszcze nie ustawiłem odpowiednich namiarów. Nawet nie próbuj...

Nie pozwolił mi dokończyć i zaczął szarpać się z Pep. Musiałem ich powstrzymać, bo demolowanie mojego sanktuarium było wręcz niedopuszczalne.

Tony: Hej! Uważajcie!

Miałem wrażenie, że zaraz się pozabijają wzajemnie. Próbowałem ich oddzielić, lecz byli silniejsi ode mnie.
Gdy już byłem bliski odseparowania kumpli, machina zaczęła dziwnie hałasować.

Rhodey: Wyłącz to!
Pepper: Au! Moja głowa! Tony!
Tony: No już idę!

Podbiegłem do urządzenia, aby je dezaktywować. Jednak nie mogłem nic zrobić.

Rhodey, Pepper: TONY!

Jakiekolwiek robiłem działania, nic nie poskutkowało, aż doszło do wybuchu. Upadliśmy na ziemię, chroniąc swoje głowy. Potem wstaliśmy, zauważając brak uszkodzeń.

Tony: To było dziwne.
Pepper: No wła...
Tony: Pepper!

Zniknęła. Tak po prostu nie został po niej żaden ślad. Co było grane? Przeraziłem się. I to nie na żarty.

Rhodey: Daj spokój. Pewnie żar...
Tony: Rhodey!

No i on też postanowił zejść mi fizycznie z oczu. Nie wiedziałem co robić. Po chwili, również i ja znalazłem się poza zbrojownią.

Przeszłość, Edo

**Pepper**

Spadłam na jakąś ulicę w nieznanym mieście. Wszyscy poubierani w kimonach, ale niektórzy wyglądali na obcych. Nie byli ludźmi. Próbowałam zorientować się, gdzie trafiłam.
Nagle zauważyłam jak z nieba spadł Rhodey, gniotąc moje flaczki. Jednak w tę stronę leciał i drugi aniołek bez skrzydeł. To był Tony. Czułam się jak kupa mięsa.

Pepper: Wypad!

Zrzuciłam ich z siebie, wstając na równe nogi.

Pepper: Idioci! Co wyście narobili?!
Tony: Powinienem spytać o to samo.
Rhodey: Twoje wynalazki zawsze mają wady.
Tony: To było prowizoryczne!
Pepper: Ej! Później będziecie się kłócić. Gdzie my jesteśmy?

Geniusz sprawdziił na padzie wszelkie parametry. Nasza technologia działała, choć cofnęliśmy się zdecydowanie do tyłu.

Tony: Jesteśmy w Japonii, a raczej za czasów Edo.

Byliśmy w szoku. Za daleko skoczyliśmy w czasie.

Pepper: I co teraz?
Tony: Rhodey będzie miał swoją lekcję historii.
Rhodey: Ale ja nie chcę Japonii. Tylko Stany Zjednoczone!
Tony: Przykro mi. Mogłeś nie drażnić Pepper.

Miał rację. Nie byłoby bum, gdyby nie dręczył swoją kochanką.

Rhodey: Ale możemy wrócić do naszych czasów?
Tony: W każdej chwili. To akurat się nie zepsuło. Jednak i tak musimy uważać.
Pepper: Na co? Przecież jesteśmy w przyszłości. Co możemy sknocić w przeszłości?
Tony: Uwierz mi, Pepper. Wszystko.

---***---

Witam w ostatnim crossoverze, który został powiązany ze światem IMAA. Mam nadzieję, że uśmiejecie się, gdyż pisanie było jako komedię.
PS: Jeśli macie jakieś pomysły albo chcielibyście poruszyć jakąś kwestię, zachęcam do pisania maili. Wielokrotnie podkreślałam, że bez was ta społeczność może upaść, dlatego angażujmy się wspólnie :)

yoanka2415@gmail.com

#14 Ostateczne starcie cz.2 [FINAŁ CROSSOVERA]

0 | Skomentuj

**Tony**



Nauczyciel nie będzie zachwycony, że podczas kartkówki opuścimy szkołę ze względu na nasze obowiązki. Wiedział, kim jesteśmy. Musiał zrozumieć powagę sytuacji. Dziwne, że Rhodey’go nie było w szkole. Od razu, kiedy o nim pomyślałem, otrzymałem wiadomość od przyjaciela. Wziął już zbroję i czekał na nas w Central Parku. Znowu tam? Co było niezwykłego w tym miejscu? Czyżby kolejne starcie z niewidzialnym przeciwnikiem?



Pepper: Pewnie Hollow się uaktywnił. Czuję, że jest w parku
Tony: Hollow? Pep, o czym ty mówisz?
Pepper: Wytłumaczę ci wszystko, jeśli przeżyjemy. Jednak tym razem, nie jesteśmy sami. Oni też nam pomogą… Rukia, wyczuwasz kolosa?
Rukia: No pewnie. Nawet nie chce się ukryć
Tony: Chwila… Możecie mi wyjaśnić, co jest grane?



Pepper: Później. Mamy misję



Więcej nic nie powiedziała, wstając ze swego miejsca. Dziewczyna uczyniła to samo razem z kolegą o pomarańczowych włosach. Profesor natychmiast zwrócił uwagę. Był wściekły.



Prof. Klein: Potts, Stark, a wy dokąd?
Pepper: Obowiązki wzywają
Prof. Klein: Czy naprawdę nie możecie odpuścić sobie jeden dzień? Zostawcie to agentom i policji
Pepper: Nie możemy. Proszę wybaczyć
Prof. Klein: Ech! Wróćcie cali i zdrowi. Wygrajcie tę walkę, dobra?
Pepper: Tak zrobimy
Prof. Klein: A wy, gdzie idziecie?
Rukia, Ichigo: DO ŁAZIENKI
Prof. Klein: No dobra. Niech będzie



Później wrócił do prowadzenia lekcji, a my uzbroiliśmy się w zbroje. Wyjąłem z szafki plecak, zaś ruda pobiegła do zbrojowni. Postanowiłem poczekać na Rescue w tym samym miejscu, gdzie miała odbyć się walka.
Gdy znalazłem War Machine, chciałem dowiedzieć się, czy coś wie. I wiedział wiele.



Rhodey: Dobrze cię znów widzieć, Tony. Jak się czujesz?
Tony: Zdecydowanie w najlepszej formie
Rhodey: Powinieneś był podziękować Rukii, ale znajdzie się na to czas po walce
Tony: Rhodey, z czym mamy się mierzyć?
Rhodey: Ze złymi duchami
Tony: A od tego nie są egzorcyści?
Rhodey: Nie. To zadanie Bogów Śmierci
Tony: Co takiego? Nic nie rozumiem. Pepper mówiła coś o Hollowach, a ty też gadasz jakieś dziwactwa
Rhodey: Uwierzysz, jak sam zobaczysz



**Ichigo**



Zostawiliśmy nasze fizyczne formy przed wejściem do parku, gdzie leżały ostatnio. Prawie każdy blaszak był na polu bitwy. Pozostała jedynie ta ruda. Nadal nie uzgodniliśmy, co do planu. Jak mamy go pokonać?
Nagle nad naszymi głowami pojawiła się ostatnia osoba z drużyny blaszaka. Pora działać. Podlecieliśmy do nich. Tylko jedna osoba nie była w stanie zobaczyć formy Shinigami, a to mogło utrudnić pokonanie giganta.



Ichigo: Jesteśmy w komplecie. Wymyśliliście jakąś strategię?
Rhodey: Ja mam. Wystarczy, że jedna osoba będzie przynętą. Odwróci uwagę, kiedy dwójka z nas zablokuje mu nogi. Wy jako jedyni wiecie, gdzie mierzyć, żeby zniknął
Ichigo: Hmm… Dobry pomysł. Jacyś ochotnicy?
Rhodey: Pepper się nada
Pepper: Co?! O nie. Nie! Nie ma mowy! Zabiję cię, panikarzu!
Rhodey: Jesteś najszybsza, potrafisz znikać, więc możesz się tym zająć
Pepper: Och! Zgodzę się, ale pod jednym warunkiem
Rhodey: Jakim?
Pepper: Gdy Tony będzie próbował zrobić coś głupiego, jak rzucenie się w moją stronę, zablokuj go
Tony: Nie powstrzymasz mnie
Rhodey: To się jeszcze okaże
Rukia: Dobra, więc reszta jest w naszych rękach
Pepper: No to do dzieła
Ichigo: Getsuga Tenshou!
Rukia: Tańcz, Sode no Shirayuki!



Ruszyliśmy do boju, uzbrajając się w Zanpakuto. Zbroje atakowały rękawicami, choć ten w czerwonej puszce nie miał pojęcia, jak celować. Przy użyciu Getsugi rozwaliłem mnóstwo drzew, a z pomocą jej siły zaczął mierzyć w odpowiednim kierunku.



Rukia: Dobrze kombinujesz, Truskawo, ale musisz się oszczędzać. Działajmy według planu
Ichigo: Wybacz. Po prostu przez niego mogą być niewinne ofiary
Rukia: Wiem o tym. Dziwne, że nas nie widzi
Ichigo: Byłoby łatwiej, gdyby wiedział o naszym istnieniu
Rukia: Poczekajmy na odpowiedni moment. Pepper da radę
Ichigo: Skąd masz taką pewność?
Rukia: Bo rudzielce są wyjątkowe
Ichigo: Stereotyp
Rukia: Być może



**Pepper**



Stwór leciał za mną, ale tylko z tego powodu, bo bardzo się na mnie wkurzył. Dlaczego? Użyłam granatów laserowych, aż na chwilę stracił wzrok. Wciąż zamierzał dopaść dusze z jaskini. Nadal było ich tam mnóstwo. Nie mogłam zmienić planu, dlatego drażniłam się z nim w inny sposób. Znikałam, pojawiając się znienacka za jego plecami, żeby oddać strzał z repulsorów. Unibeam wolałam zostawić na ostatnie uderzenie. Rhodey walił, czym popadnie w nogi olbrzyma, lecz on tak łatwo nie chciał paść.



Rhodey: Padniesz wreszcie?
Pepper: Rhodey, to na nic. Aaa!
Rhodey: Pepper!



Niespodziewanie oberwałam z potężnej mocy, jaką wytworzył. To była jakaś czerwona kula. Pancerz pokazywał mnóstwo uszkodzeń. Obwody się przepaliły? Kiepsko. Zdołałam wstać, choć nie wróciłam do bycia niewidzialną. Nie miałam na to energii.



Rhodey: Żyjesz?
Pepper: Tak, ale…
Rhodey: Rukia, mamy problem!
Pepper: O nie! Uważaj!
Rhodey: Aaa!



Teraz on odczuł moc stwora. Nie znaliśmy jego słabych punktów, zaś plan zaczął się sypać. Pomogłam wstać histerykowi. Również i najbardziej opancerzona zbroja została poważnie uszkodzona.



Pepper: Dasz radę jeszcze walczyć?
Rhodey: Muszę. A gdzie Tony?
Pepper: Ichigo próbuje mu pomóc zlokalizować Hollowa
Rhodey: Musimy zmienić strategię. Zaatakujmy go z góry. Teraz na pewno się tego nie spodziewa
Pepper: Zgoda



Wzbiliśmy się w powietrze, celując w plecy. Wykorzystaliśmy do tego granaty laserowe oraz pocisk przeciwczołgowy. Udało się. Stracił równowagę, padając. Wreszcie jakieś postępy.



**Rukia**



Dali radę. Powalili Pustego, choć pojawił się mały problem. W kryjówce nie odnalazłam żadnego Plusa. Uciekły? Przebiły się przez pole siłowe. Ichigo szukał dusz, choć mogły być rozsiane po całym mieście.
Kiedy kolos leżał bez sił, baranek strzelał w niego.



Rukia: Ej! Co ty robisz?!



No i wszystko zepsuł. Z łatwością podniósł się, łapiąc blaszaka. Ściskał go tak mocno, że mogłam usłyszeć, jak krzyczał z bólu. Miażdżył mu kości oraz wszelkie narządy.



Pepper: Tony!
Tony: Aaa! Nie! Nie poddam… się



Musiałam coś zrobić. Nie miałam zamiaru patrzeć na cierpienie „geniusza” Pepper. Rzuciłam czar.



Rukia: Trzymaj się, młody… Hado 33 Sokatsui!



Wystrzeliłam niebieską energię, powodując wybuch. Blaszak spadał na ziemię bez możliwości zatrzymania się. Natychmiast dziewczyna podbiegła do niego, a nasza walka nadal się nie skończyła.



Rukia: Żyje?
Pepper: Na pewno
Rukia: Ichigo, wracaj tu!



Wołałam kompana, który w porę pojawił się ze zmienioną formą miecza na Ban kai.



Ichigo: Nie odesłałem wszystkich dusz. Kilka mi zostały
Rukia: Zostaw je na później. Przez tego durnia w czerwonej zbroi mamy duży problem
Ichigo: Jaki? O! Już widzę… Getsuga Tenshou!
Rukia: Hado 73 Soren Sokatsui!



Wykorzystałam silniejsze Kido, chociaż ten promień również niewiele zmienił. Szybko odzyskał siły, gotując się do ataku. Chciał wykorzystać Cero.



Rukia: Uciekajcie stąd! Już!
Rhodey: Nie ma mowy. Jeśli mamy zginąć, to razem
Pepper: Właśnie! Nie poddamy się!
Tony: I ja też… nie zamierzam
Rukia: Ichigo?
Ichigo: Daj im zginąć jako bohaterowie
Rukia: Ech! Jak chcecie



Zaatakowaliśmy kolosa ze wszystkich sił. Nie miałam w zanadrzu dobrej pieczęci, więc jedyny sposób, żeby wygrać, to odesłać go z powrotem do Świata Pustych.



**Rhodey**



Wstaliśmy na równe nogi, przygotowując się w celu użycia najmocniejszej broni. We trójkę załadowaliśmy pozostałą moc do napierśnika. Ostatnia nadzieja w tym strzale. Ostatnia, dlatego nie mogła być zmarnowana. Wystrzeliliśmy w tym samym momencie z unibeamu. Potwór padł i nie strzelił niczym. Shinigami dołożyli swoje ataki, powodując potężną eksplozję. Tony w porę użył na nas pola siłowego. Wszędzie był dym, a przed nami znalazła się głęboka dziura. Monstrum wyparowało? Czy to w ogóle możliwe?



Rhodey: Co się stało?
Rukia: Odesłaliśmy Hollowa do tego świata, z którego pochodził. Już nie będzie nikomu zagrażał
Ichigo: Żyjecie?
Tony: Wygraliśmy. Udało nam się!
Rhodey: Tony, nadal ich nie możesz dostrzec?
Tony: Chwila… Ja… Ja ich widzę
Rukia: No wreszcie, baranku
Tony: Baranku? Ty mnie tak nazwałaś?
Rukia: Hahaha! Oboje jesteście narwańcami. Takie przezwisko do ciebie pasuje
Tony: No nie wydaje mi się… Ty jesteś Rukia?
Rukia: Tak
Tony: Wyleczyłaś moje rany?
Rukia: Odwdzięczyłam się za waszą pomoc
Tony: Dziękuję
Rukia: No to, co? Pora się rozstać
Pepper: Nie, nie, nie! Rukia, zostańcie!
Ichigo: Wykonaliśmy swoją misję i musimy wracać. Miło było was poznać
Pepper: Was również. Było zabawnie
Rukia: Heh! Jestem tego samego zdania, Pepper
Tony: Czyli to pożegnanie
Rukia: Na to wygląda



Tony wpatrywał się w nich, bo raczej nie mógł pojąć, kim tak naprawdę są. Nie zyskaliśmy czasu na wytłumaczenia. Rukia chwyciła pod rękę swoje ciało, a chłopak wrócił do swojej prawdziwej postaci. Pożegnaliśmy się z nimi, co ruda najbardziej przeżywała. Rzuciła się Bogini na szyję i nie zamierzała puścić.



Pepper: Będę tęsknić. Wpadnijcie jeszcze kiedyś
Rukia: Jak Hollowy się pojawią lub inne potwory z innego świata, możecie liczyć na naszą pomoc
Rhodey: Bezpiecznej podróży
Rukia: Dziękujemy



Weszli do portalu, znikając. My wróciliśmy do bazy, gdzie odstawiliśmy pancerze. Gdyby nie Extremis, mój przyjaciel byłby martwy. No nic. Wyszliśmy bez szwanku, a do tego pozostało wrócić na klasówkę z fizyki. Jednak każdy zaprotestował, by odpocząć po tak długiej walce. Być może któregoś dnia znów zmierzymy się z takim zagrożeniem. Nigdy nic nie wiadomo. Świat pełny niespodzianek, prawda?

---***---

No to mamy finał. Mam nadzieję, że crossover był w miarę zrozumiany, bo czeka nas jeszcze jeden. Jednak najpierw wróćmy do zwykłego opowiadania z IMAA. Czas na "Miasto pikseli"

#13 Ostateczne starcie cz.1

0 | Skomentuj

**Pepper**



Przez chwilę jeszcze rozmawialiśmy, aż zmorzył nas sen. Ichigo nie mógł pójść do Rhodey’go ze względu na swoją mamę, która byłaby w stanie wypytywać o każdy szczegół, a do tego nie zgodziłaby się komuś obcemu nocować w swoim domu. Chłopak został w zbrojowni, a ja z Rukią poszłyśmy do mnie. Tatuś nie powinien widzieć problemu… O kurcze. Miałam do niego zadzwonić. Całkowicie wyleciało mi to z głowy. Zdecydowałam stanąć z nim twarzą w twarz. Oby pozwolił Bogini Śmierci na jednodniowy nocleg.
Kiedy znalazłyśmy się na miejscu, tatuś spał na kanapie. Telewizor nadal był włączony. Widocznie zapomniał o nim. Nie chciałam budzić ojczulka, dlatego zaprowadziłam gościa do pokoju. Wyjęłam z szafy materac.



Pepper: No i to powinno wystarczyć. Tu jeszcze masz koc z poduszką. Dobranoc
Rukia: Nie będzie zły, że tak bez pytania…
Pepper: Oj! Nie martw się. Wyjaśnię mu rano, zanim pójdziemy do szkoły
Rukia: No tak. Szkoła
Pepper: Coś nie tak?
Rukia: W ten sposób chcieliśmy mieć na was oko, więc my nie musimy tam wracać. Inaczej z wami, co?
Pepper: Ostatni miesiąc i jesteśmy wolni
Rukia: Hahaha! Spoko. Dzięki za wszystko
Pepper: Drobiazg. Odwdzięczam się za Tony’ego. Uratowałaś mu życie
Rukia: Nie przesadzaj. Po prostu pomogłam mu odrobinę z ranami. Nic wielkiego
Pepper: Ja tam uważam, co innego
Rukia: Heh! W porządku



Położyłam się do łóżka, kładąc się do snu. Jutro czeka nas spore wyzwanie. Pokonać kolosa i wyjść ze starcia w jednym kawałku.



~*Następnego dnia*~



**Rukia**



Wstałam przed dziewiątą na równe nogi. Byłam wyspana oraz pełna energii. To dobrze świadczyło o moim przygotowaniu do walki. Oby Truskawa również ruszył szybko swoje cztery litery. Najpierw musiałam pomóc rudej z ojcem. O dziwo wstała prędzej ode mnie. Już zajmowała łazienkę. Poczekałam na nią, aż dojdzie ze sobą do porządku. Nie musiałam zbyt długo czekać, bo 5 minut wystarczyło. Też ogarnięcie mojego wyglądu zajęło tyle czasu.



Pepper: Gotowa?
Rukia: Pewnie
Pepper: No to chodźmy



Weszłyśmy do kuchni, gdzie mężczyzna siedział, zajadając się grzankami. Do tego czytał gazetę. Zauważył nas dopiero przez entuzjazm córki.



Pepper: Hej, tatku. Pragnę ci kogoś przedstawić, jeśli nie masz nic przeciwko. Wczoraj akurat spałeś i wybacz, że nie dzwoniłam, ale byłam zajęta, dlatego dzisiaj wszystko ci wytłumaczę. Ekhm! Mamy gościa
Virgil: Pepper?
Pepper: Tak?
Virgil: Za dużo mówisz. Niezbyt rozumiem, co powiedziałaś przed chwilą
Rukia: Eee… Dzień dobry. Nazywam się Rukia
Virgil: Witaj. Jestem ojcem tej gaduły
Pepper: Ej!
Virgil: To jedna z cech, która ją wyróżnia
Rukia: Zauważyłam… Pepper zaprosiła mnie do siebie na noc. Nie miałam, gdzie się podziać po kłótni z rodzicami
Virgil: Och! Mam nadzieję, że zadzwonisz do nich
Rukia: Właśnie myślałam nad tym i tak zrobię



Uśmiechnęłam się lekko, a maleńkie kłamstewko nikomu nie zaszkodzi. Nie mogłam powiedzieć o misji, chociaż pewnie wiedział, czym zajmował się jego rudzielec. Podziękowałam, wychodząc do szkoły. Tam czekałyśmy na pozostałych. Usiadłyśmy do ławek, uzbrajając się w dodatkową cierpliwość. Hollow mógł pojawić się w każdej chwili.



Pepper: Nad czym tak myślisz? Nad swoją marchewką?
Rukia: Nie nazywaj go tak. To Truskawa i tak ma pozostać
Pepper: Hahaha! Niech będzie… Nie wyczuwasz nic podejrzanego?
Rukia: Nic, a nic. A ty?
Pepper: Mam jedynie takie wrażenie, że dziś stoczę ostatnią walkę jako Rescue
Rukia: Dlaczego? Jeszcze tyle przed tobą. Jesteś za młoda, by umierać
Pepper: Naprawdę?
Rukia: Pewnie. Damy mu popalić. Wygramy walkę
Pepper: Obyś się nie myliła



Nagle przez drzwi przeszedł nauczyciel, mój głupek i jej geniusz. Zajęli swoje miejsca, udając zainteresowanie lekcją.



Pepper: Tony? Co on tu robi?
Rukia: Masz ochotę mu przywalić?
Pepper: Bardzo
Rukia: O! To tak, jak ja



Zaśmiałyśmy się przez chwilę, a następnie słuchałyśmy profesora, co miał do powiedzenia.



**Tony**



Musiałem wrócić do szkoły, bo dłuższe siedzenie bezczynnie mnie tylko dobijało. Pep obiecała wyjaśnić wszystko, co mnie minęło.



Prof. Klein: Niespodzianka. Kartkówka
Pepper: No nie!
Prof. Klein: Nie narzekać. Zacznijcie używać mózgownicy… Macie 5 minut



Świetnie. Powrót do nauki i już niezapowiedziany „prezent”. Nikt nie był zachwycony. Słyszałem buczenie. Ten dźwięk oraz jeden inny odwrócił moją uwagę. W telefonie wyświetlił się komunikat ze zbrojowni. Kto tym razem zamierzał zaatakować? No i gdzie?

#12 Znalezisko

0 | Skomentuj

**Tony**



Wstałem o własnych siłach i po cichu wymknąłem się z pokoju. Powoli schodziłem po schodach, by tata nie zdołał mnie usłyszeć. Niestety, lecz pode mną drewno skrzypnęło, zdradzając mój cichy chód. Myślałem, że będzie bardziej zajęty i nie zauważy tego, jak zniknę. Niestety, lecz nie udało się. Wpadłem.



Howard: Tony, a ty dokąd?
Tony: Muszę spotkać się z Pepper. Martwię się
Howard: Ledwo stoisz na nogach. W tej chwili mi wracaj do łóżka
Tony: Ale tato...
Howard: Bez dyskusji... Nie możesz do niej zadzwonić?
Tony: Dzwoniłem, ale muszę widzieć, że nic jej nie jest
Howard: Oj! Na miłość nic nie poradzę. Jednak masz zostać, jasne?
Tony: Wyjdę tylko na godzinę
Howard: Nie
Tony: Jestem pełnoletni, więc mogę iść bez twojej wiedzy
Howard: Przykro mi, ale dopóki mieszkasz pod moim dachem, musisz mi mówić o wszystkim
Tony: Ech! Wygrałeś



Posłusznie wróciłem do swojego kącika, kładąc się spać, a raczej próbowałem. Nie byłem w stanie nie myśleć o rudej. Chciałem być przy niej, a ona musiała zataić prawdę.



**Ichigo**



Rozglądaliśmy się, poszukując czegoś dziwnego. Nadal nie wyczuwałem reiatsu Hollowa. Widocznie musiał żerować tylko za dnia lub mógł też czekać, by zaatakować znienacka. No nic. Sprawdzaliśmy każdy zakamarek Central Parku, dzieląc się na dwie grupy. Rukia z Pepper zerkały na lądzie, zaś my z Rhodey'm rozglądaliśmy się w powietrzu. W ten sposób szybciej przeczeszemy teren.
Nagle uświadomiłem sobie obecność dusz. Shinigami na pewno też zauważyła ilość tej energii duchowej.



Rhodey: Wszystko gra?
Ichigo: Tak. Po prostu nie jesteśmy tutaj sami
Rhodey: Gdzie oni są?
Ichigo: Blisko



Leciał za mną i był gotowy wystrzelić w odpowiednim momencie. Dziewczyny też zmierzały w tym samym kierunku. Nie mogliśmy zgubić tropu. Musieliśmy poznać powód, dlaczego ten jeden Hollow atakował akurat ten obszar Nowego Jorku. Dziś mieliśmy odkryć prawdę. Bez trudu dotarliśmy za śladami mocy do jakiejś jaskini.



Pepper: Zwykłe dusze?
Rukia: Jest ich mnóstwo. Żadna z nich nie odeszła do Soul Society... Ichigo?
Ichigo: Zaraz się nimi zajmę



Nie miały zamiaru opuścić Świata Żywych. Próbowałem przekonać je, że po "drugiej stronie" będą czuć się bezpieczniej. Upierały się nadal, by nie wysyłać ich tam. Nie mogłem zmusić Plusów, dlatego czekałem. Być może nasz wróg pojawi się. Wiedziałem, iż niebawem wyjdzie z ukrycia, pokazując swoje prawdziwe oblicze.



**Pepper**



Tyle niewinnych dusz, które były zagrożone przed jedną bestię i żadna nie słuchała Bogów Śmierci. Rhodey również usiłował je przekonać, choć nie widział ich. Pokierowałam go w odpowiednią stronę, żeby nie gadał do kawałka kamienia. Od nielicznych zdołaliśmy uzyskać zaufanie, co dobrowolnie poddały się. Zostały zabrane do innego świata, lecz nasze oględziny nie dobiegły końca.
Kiedy zamierzałam skłonić pozostałe duszyczki, by nie stawiały oporu, na niebie pojawiła się szczelina. Z niej wylazł gigant, z jakim mieliśmy ostatnio do czynienia. Czy walczyć?



Pepper: Niedobrze. I co teraz mamy zrobić?
Rukia: Wycofujemy się
Ichigo: Ty chyba żartujesz?! Nie ma mowy! Musimy ich ochronić!
Rukia: Odsuńcie się wszyscy! Kyomon!



Powiedziała coś i od razu dostrzegliśmy wokół jaskini pole siłowe, które było w stanie odbijać ataki z zewnątrz. Byłam pod wielkim wrażeniem.



Rukia: Teraz nic im nie grozi. No chyba, że same złamią czar
Pepper: Czyli odwrót?
Rukia: Macie coś przeciwko? Raczej nie chcecie oberwać przez brak planu
Pepper, Rhodey: NIE!



Odparliśmy wspólnie, decydując się na najrozważniejsze posunięcie. Nie uciekaliśmy tylko potrzebowaliśmy odpowiedniej strategii do walki. W zbrojowni znaleźliśmy się w niecałe 10 minut. Tam podsumowaliśmy nasze działania.



Pepper: Czy tylko ja zauważyłam, że trochę nam przytył stwór?
Rukia: Co masz na myśli?
Pepper: Wygląda na silniejszego, niż wcześniej. Czy to w ogóle możliwe?
Rukia: Pewnie zjadł parę dusz w swoim wymiarze i zyskał dodatkową masę
Rhodey: Dziś zrobiliśmy już dość. Powinniśmy położyć się do łóżek. Nie możemy walczyć, będąc zmęczeni
Pepper: Rhodey ma rację... Rukia?
Rukia: Mi pasuje, a żeby moja Truskawa się posłuchała...
Ichigo: Nie, nie, nie! Nic nie kombinuj! Żadnych Kido!
Rukia: Hahaha! Zmusisz mnie, to będziesz miał nauczkę
Pepper, Rhodey: HAHAHA!



Zaśmialiśmy się, bo jej charakter czasem przypominał moje zachowanie. Jesteśmy z dwóch różnych światów, a tyle nas łączy.

---***---

Jeszcze dwie notki do końca crossovera. Potem będzie już samo IMAA, a na zakończenie roku planuję podsumowanie bloga. Dzisiaj wypada kolejna rocznica 100- rozdziałowego opowiadania "W sieci". To od niego się zaczęło całe szaleństwo. Pierwsze opowiadanie pisane z czytelnikami. I z tej okazji wstawiam dodatkową notkę. Pojawi się w okolicy godziny 15:00. Chyba nie przysnę :D Czuwajcie ;)

#11 Przebudzenie Tony'ego

0 | Skomentuj

**Rukia**



Pepper siedziała na fotelu, szukając jakiś informacji, Ichigo próbował wyczuć reiatsu najbliższego Hollowa, zaś my z Rhodey'm przeglądaliśmy listę zaginionych z ostatnich miesięcy. Możliwe, że w tamtym miejscu chowały się dusze, które nie przeszły na "drugą stronę". Mogły być celem Pustych, choć wszelkie wątpliwości powinny być rozwiane, gdy dogłębnie sprawdzimy cały obszar.



Pepper: Macie coś?
Rukia: Jeszcze nic... Ichigo?
Ichigo: Zero Pustych, jak na razie
Pepper: Z Tony'm poszłoby szybciej
Rhodey: Pepper, dajmy mu odpocząć. Dostał niezłego łupnia
Pepper: Fakt, ale niech długo nie leniuchuje. Jest nam potrzebny jako dowódca
Rhodey: Ma czas. Spokojnie
Rukia: Szukanie trupów też nic nie da, bo większość ciał została odnaleziona daleko od parku
Ichigo: Czyli weźmy pod uwagę inny trop
Rukia: Jaki?
Ichigo: Pepper, w jaki sposób znajdujecie przestępców?
Pepper: Już pokazuję



Zeszła z krzesła, podchodząc do czegoś na rodzaj komputera i pokazała mapę miasta. Wyjaśniła, że każdy alarm sygnalizuje ich o zagrożeniu, a do tego wiedzą, z jakiego źródła pochodzi. Porównaliśmy z zapisanymi danymi na mojej "komórce", by potwierdzić czas pojawienia się potwora. Wszystko się zgadzało. Ujawniał się w tym samym miejscu, gdzie radar wykrył wroga. W ten sposób już coś mamy. Niewiele, ale powinno wystarczyć.



~*Cztery i pół godziny później*~



**Tony**



Gwałtownie obudziłem się ze snu, który przypomniał mi o porażce. Dałem się powalić tak łatwo, choć tym razem nie położy mnie na łopatki. Chwyciłem się za klatkę piersiową, odczuwając brak złamań. Mogłem oddychać bez najmniejszego problemu. Extremis nie byłoby w stanie tego zrobić w dość krótkim czasie. Komu powinienem podziękować?
Gdy chciałem wstać z łóżka, dostrzegłem tatę.



Howard: Leż, Tony. Musisz zostać w domu
Tony: Wróg sam się nie pokona
Howard: Pepper prosiła, a raczej nalegała, żebym cię nie wypuszczał. Martwi się i powinieneś to zrozumieć
Tony: Nic jej nie jest?
Howard: Wszyscy są zdrowi. Jutro się z nimi zobaczysz, a dziś masz zająć się odpoczynkiem
Tony: Nie jestem ranny. Jakim cudem?
Howard: Nie wiem, lecz powinieneś być zadowolony... Jak się czujesz?
Tony: Nie czuję bólu. Wcześniej nie mogłem wytrzymać i zemdlałem, a teraz czuję się, jak nowo narodzony
Howard: Cieszę się
Tony: Tato, czy oni...
Howard: Odwiedzili cię, gdy spałeś. Była też jakaś dziewczyna ze szkoły. Nie pamiętam imienia... No to dobranoc, synu
Tony: Jest dopiero dzień
Howard: Mylisz się. Na dworze jest ciemno... Śpij dobrze. Gdyby coś się działo, będę na dole



Wstał, zamykając za sobą drzwi. W mojej głowie roiło się od pytań, na które nie zdołałem odnaleźć odpowiedzi. Musiałem poczekać do jutra, chociaż mogłem zadzwonić do rudzielca. Na pewno odbierze. Nie myliłem się. Gaduła zaczęła nawijać, jak na szpulę bez możliwości zatrzymania się.



Pepper: Tony, witaj wśród żywych! Jak się spało? Nie czujesz się źle? Jak coś, spotkajmy się jutro w zbrojowni. Powiemy ci to, co cię minęło. Poza tym, zaprzyjaźniliśmy się z tymi nowymi. Oj! Dużo, by mówić, a ty pewnie mnie nie słuchasz. Prawda, Tony?!
Tony: Tęskniłem za twoim głosem
Pepper: Hahaha! Bardzo śmieszne, baranku
Tony: Baranku?
Pepper: Bo jesteś baran
Tony: Nie rozumiem
Pepper: Wytłumaczę jutro, a teraz śpij
Tony: Nie chcę
Pepper: Więc niech ci się zechce... Gdybyś mnie szukał, jestem w parku. Nie pytaj o powód
Tony: Pepper...
Pepper: Trzymaj się



Nawet nie zdołałem się pożegnać, gdyż czym prędzej rozłączyła połączenie. Przez zachowanie Pep miałem zamiar pójść do świątyni. Będzie trudno wymknąć się z domu o tej porze.

---***---

Geniusza wybudziliśmy ze snu, a jutro pojawią się dwie notki. Nie tylko z okazji Mikołajek, ale i rocznicy bloga. W 2013 roku wszystko się zaczęło. Trochę minęło czasu, prawda? Trzeba to jakoś uczcić :D

#10 Jest plan A. Gdzie plan B?

0 | Skomentuj

**Pepper**



No i od czego tu zacząć? Nie mogłam mu powiedzieć o wszystkim, dlatego wolałam odpowiadać tylko na zadane pytania. Czekałam, aż zacznie swoje przesłuchanie, choć zwykle pani Rhodes była odpowiedzialna za taki rodzaj konwersacji.



Pepper: Tatku, czy coś się stało?
Virgil: Martwiłem się o ciebie, córciu. Nie odbierałaś połączeń, nie odpisywałaś na SMS-y...
Pepper: I tylko po to miałam się zjawić w domu?
Virgil: Rozumiesz, że nie chcę cię stracić? Możesz być bohaterką, ale uważaj na siebie i daj zawsze znak życia
Pepper: Oj! Nie martw się. Zawsze jestem ostrożna
Virgil: Wyrwałaś się ze szkoły?
Pepper: No tak
Virgil: Pepper...
Pepper: Ale dostałam piątkę z fizyki!
Virgil: Cieszę się
Pepper: Jakoś tego nie widać po tobie... Czy to wszystko? Muszę spotkać się z Tony'm i Rhodey'm
Virgil: Zadzwoń, gdy będziesz wracała
Pepper: Dobrze



Przytuliłam go, by tak nie przejmował się mną. Przecież doskonale rozumiałam, kiedy walczyć i jak wyjść bez szwanku. Jednak ta walka z Hollowem mogła być moją ostatnią.
Po pożegnaniu się z ojczulkiem, wyszłam do zbrojowni. Rukia z Marchewą na pewno tam na nas czekają.



**Ichigo**



Rukia dość szybko wróciła. Widocznie załatwiła, co trzeba i nie zajęło jej to zbyt dużo czasu. Dostrzegłem kilka okruchów po ciastkach na bluzce. Była w sklepie? Raczej nie. Odwiedziła kogoś. Odblokowała moje ciało z Kido i mogłem rozruszać zdrętwiałe kończyny.



Ichigo: Musiałaś mnie unieruchomić, prawda?
Rukia: Bo tak mi się chciało. Dzięki mnie, nadal żyjesz. Powinieneś być wdzięczny
Ichigo: I jestem... Gdzie byłaś?
Rukia: Nie twój interes
Ichigo: Oj! Rukia, nie bądź taka. Co to za tajemnica?
Rukia: Powiedziałam im o naszej misji
Ichigo: Hahaha!
Rukia: Z czego się śmiejesz, Truskawo?
Ichigo: Zrozumieli coś z rysunków twoich króliczków?
Rukia: A zdziwisz się, ale nic nie rysowałam



**Rukia**



Nie wytrzymałam. Musiał oberwać w pysk za ten idiotyczny śmiech. Zamachnęłam tak mocno, aż odbił się ślad mojej ręki na jego policzku. Ma za swoje.



Ichigo: Rukia!
Rukia: Nie wyśmiewaj się ze mnie! Jeszcze raz zobaczę, że rżysz, jak koń, a powiem Kapitanowi z Jedenastego Oddziału, by się pojawił w Świecie Żywych
Ichigo: O nie! Nie zrobisz tego
Rukia: A zrobię. I co? Już nie jest ci do śmiechu?
Ichigo: On tylko chce się ze mną bić
Rukia: Jesteś dla niego idealnym przeciwnikiem... No dobra. Musimy poczekać, aż się pojawią w bazie. Trzeba opracować plan
Ichigo: Stwór na pewno zaatakuje Central Park, jak wtedy
Rukia: Mieliśmy po walce sprawdzić, dlaczego akurat tam się kieruje. Może blaszaki coś wiedzą
Ichigo: O wilku mowa



Przez przejście weszło dwóch nastolatków. No raczej Tony się nie obudził. Miał czas.



Pepper: Wybaczcie, że musieliście na nas czekać, ale...
Rukia: Spoko. Chodzi o rodziców?
Pepper: Potrafisz czytać w myślach?
Rukia: Nie. Tego po prostu da się domyślić
Ichigo: Dziękuję, że pozwoliliście mi tu zostać
Pepper: Żaden problem. Nie zostawiamy nikogo w potrzebie. Poza tym, mamy ten sam cel
Ichigo: Właśnie, więc podzielmy się zebranymi informacjami
Rhodey: Odkryliście coś?
Rukia: Dwa ataki były w tym samym miejscu. Za każdym razem przenosił się do Central Parku. Wydaje nam się, że coś tam jest ważnego dla tego Pustego
Rhodey: Jakaś sugestia?
Ichigo: Może wy nam powiecie? Znacie najlepiej tamten obszar
Rhodey: Hmm... Nie ma w nim nic nadzwyczajnego. To zwykły park
Rukia: A jednak jesteś w błędzie, bo on za czymś tam poszedł
Pepper: Albo tam mieszka
Rukia, Ichigo: MIESZKA?
Pepper: Rozejrzymy się w nocy. Jeśli coś znajdziemy, pomyślimy nad dalszym planem
Rukia: Zgadzam się z tobą, Pepper. Tak zrobimy
Rhodey: Czyli czekamy, aż się ściemni
Pepper: A plan B?
Rukia: Heh! Nawet nie mamy całego planu A



Nie myliłam się. Potrzebowaliśmy odpowiednio wymyślić dalsze kroki, by dorwać kolosa. Do tego przydałaby się pomoc wszystkich. Czy mamy czekać, aż książę rudowłosej zechce się ocknąć? Raczej nie, bo wcześniej potrzebowaliśmy uzyskać informacji.

--**--

Powoli zbliżamy się do końca pierwszego crossovera. Jednak bez obaw. Ostatnio wena dopisuje i mam dużo rzeczy do wstawienia.

#9 Ciężar Shinigamich

0 | Skomentuj

**Rhodey**



Zanieśliśmy ciastka do pokoju Tony'ego, gdzie Rukia już kończyła leczyć jego rany. Nie było widać stłuczeń ani nawet jednej kropli krwi. Bandaże są zbędne. Teraz pozostało jedynie poczekać, aż się obudzi. Dziewczyna wstała, biorąc smakołyk z talerza.



Rukia: Mmm... Dobre. Kto je piekł?
Rhodey: Nikt. Są ze sklepu
Rukia: Nie musieliście
Rhodey: Były w kuchni, a pomyślałem, że będziesz zmęczona i przyda ci się zastrzyk energii
Rukia: Dziękuję
Pepper: To my dziękujemy, bo wygląda o wiele lepiej, niż wcześniej i to dzięki tobie
Rukia: Drobiazg. Poza tym, przyspieszył się proces regeneracji, więc lada dzień powinien odzyskać przytomność. Kości jeszcze potrzebują czasu na zrost, ale nie jest źle
Rhodey: No to możesz nam powiedzieć wszystko to, co obiecałaś
Rukia: W porządku. Zacznijmy od początku. Jestem Shinigami, czyli Bogiem Śmierci, którego zadaniem jest wykonywanie Konso dla błąkającej się duszy, więc zabieramy ją ze Świata Żywych. Jeśli była dobra, trafia do Soul Society, zaś w przeciwnym wypadku czeka nią Piekło
Pepper: Wow!
Rukia: To nie wszystko. Musimy też sprzątać wasz świat z tych potworów, co wymagają oczyszczenia. Nazywamy je Hollowami i głównym powodem, że się pojawiliśmy, to zbyt duża ilość złych dusz. Trzeba utrzymywać równowagę między światami. Nie może być zachwiana... Pytania?
Pepper: Żadnych
Rhodey: A ja mam jedno
Rukia: Słucham
Rhodey: Jak możemy zobaczyć te Hollowy?
Rukia: Musicie mieć energię duchową, a skoro jedno z was już je widzi, mamy szansę pokonać tego kolosa
Pepper: Zaufasz jej w końcu? Wyjaśniła wszystko, więc nie musisz...
Rhodey: Wiem, Pepper... Jestem Rhodey
Rukia: Rukia



Podaliśmy sobie dłonie w geście poznania się. Wszelkie obawy odeszły na bok, bo wyjawiła każdy szczegół, jaki chciałem znać. Czułem się odrobinę głupio, traktując ją źle od samego początku. Przynajmniej nie była na mnie zła i rozumiała moją ostrożność.



**Rukia**



Chyba przez niezwykły smak słodyczy zjadłam pół talerza, zostawiając resztę nowym przyjaciołom. Oboje mieli do mnie pełne zaufanie. Pewnie dlatego, że zdradziłam cel naszej misji. No właśnie. Musiałam zobaczyć, czy Ichigo nie uwolnił się z rzuconego Kido. Po raz drugi mi podziękowali za pomoc, a ja pożegnałam się z nimi.



Rukia: Spotkajmy się w waszej bazie, zgoda? Tam wspólnie zaplanujmy atak
Pepper: Spoko. Zaraz tam pójdziemy. Ja poczekam na powrót taty Tony'ego i dołączę do was... Rhodey, idź z nią
Rukia: Nie trzeba. Trafię po energii Truskawy
Rhodey: A baranka też namierzysz, gdyby zniknął?
Rukia: Bez problemu. Po tym, jak mieliście styczność z Bogami Śmierci, ty też zobaczysz nas w duchowej formie
Rhodey: Eee... Czyli wychodzicie z ciała i w taki sposób walczycie?
Rukia: Zgadza się... No to do zobaczenia
Pepper: Trzymaj się



Uśmiechnęłam się, biegnąc do świątyni. Mogłam nie spieszyć się tak, lecz tu chodziło o porywczość Ichigo. W każdej chwili mógł walczyć zupełnie sam. Na razie nie wyczuwałam niczego podejrzanego. Potwór nie zrezygnował. Czekał na odpowiedni moment do ataku. Znając poprzednią lokalizację, znów uderzy w Central Park.



~*Pół godziny później*~



**Pepper**



Rhodey musiał wrócić do domu przez pilną wiadomość od swojej mamy. Prawniczce lepiej się nie sprzeciwiać. Wiedział o tym za każdym razem, dlatego szybko wybiegł. Nie minęło zbyt wiele czasu, aż pojawił się pan Stark. Mój tatuś też wydzwaniał, żebym wróciła do domu, więc też chciałam posłuchać prośby. Jednak zostałam zatrzymana, gdy miałam wyjść z pokoju.



Howard: Już wracasz?
Pepper: Tata będzie się niepokoił, a jeszcze mam szkołę
Howard: Rozumiem.... Dziękuję, że przy nim byłaś. Chyba wracają mu siły, sądząc po braku obrażeń
Pepper: Kości muszą się zrosnąć
Howard: Kości?
Pepper: Nieważne. Da radę. Wychodził z gorszych walk
Howard: Na pewno tak było
Pepper: Niech pan ma na niego oko. Pod żadnym pozorem nie może wyjść z łóżka. Proszę tego dopilnować
Howard: Ech! Będzie ciężko, ale spróbuję
Pepper: Dziękuję



Wyleciałam, jakby się za mną kurzyło i skierowałam się w stronę domu. Dziwne, bo za wcześnie zrobiło się ciemno. To mogło oznaczać tylko jedno. Kłopoty. Od razu pomyślałam na zmianę kierunku, lecz SMS z wykrzyknikami odwrócił od tego uwagę. Przyspieszyłam, aż prawie wpadłam pod koła samochodu. Kierowca nerwowo na mnie trąbił. Przeprosiłam, biegnąc dalej.
Gdy znalazłam się na miejscu, otworzyłam drzwi. Tatuś siedział na laptopie, przeglądając kartoteki z jakiegoś śledztwa, ale zwrócił na mnie uwagę. Mam się spowiadać?

#8 Truskawa i papryczka

0 | Skomentuj

**Rukia**



Dotarłam pod budynek szkoły. Większość uczniów rozchodziła się do domów. Nawet drużyna blaszaka wyszła. Od razu ruda mnie zawołała i też pomachała. Podbiegłam do nich, uśmiechając się. Najpierw przywitałam się z nimi, a następnie zaczęliśmy rozmawiać. Dziewczyna rozpoczęła swój słowotok.



Pepper: Powinnaś nam wyjaśnić wszystko po kolei, bo należą się wyjaśnienia, a do tego powiedz każdy szczegół, co wiesz o tym stworze i jak mogą inni go zobaczyć
Rhodey: Pepper, nie za dużo wymagasz?
Rukia: Hahaha!
Pepper: Czepialski... No to? Powiesz, czy nie?
Rukia: Powiedziałam, że powiem, ale najpierw chciałabym podziękować
Pepper: Nie ma sprawy
Rhodey: Wybacz, jak wtedy cię potraktowałem. Po prostu nie ufam nowo poznanym osobom
Rukia: Rozumiem i nie mam ci tego za złe
Rhodey: Cieszę się
Rukia: Mogę wiedzieć, gdzie zabrałaś swojego kumpla? Muszę się z nim zobaczyć
Pepper: Eee... Jest w domu, a coś się stało?
Rukia: Jak się trzyma?
Pepper: Powinien szybko stanąć na nogi
Rukia: Mogę w tym pomóc. Potrafię leczyć rany
Pepper: Naprawdę? Wow! W sumie, to możemy iść do niego teraz
Rhodey: A twój towarzysz?
Rukia: Truskawa się trzyma wyśmienicie, choć chyba coś ma z głową
Pepper: Hahaha! Truskawa, a nie lepiej Marchewa?
Rukia: Jego imię ma dwa znaczenia, a ja trzymam się tej innej wersji
Pepper: Mnie Tony nazywa papryczką
Rukia: No nieźle. Truskawa i papryczka



Rozbawiło mnie to, aż zaczęłam się śmiać niepohamowanie. Dopiero później się ogarnęłam i poszliśmy w stronę domu ich geniusza. Nie musieliśmy iść dość długo, bo trafiliśmy na miejsce w jakieś 10 minut. Przyjaciel rudzielca zapukał w drzwi. Nikt nie spodziewał się tak szybkiej reakcji domownika. Otworzył z impetem, zakładając pospiesznie marynarkę.



Pepper: Dzień dobry, panie Stark. Przyszliśmy do Tony'ego
Howard: Macie wyczucie czasu, bo właśnie wychodzę do firmy. Nie mogłem odłożyć jednego zebrania, ale na resztę dnia wziąłem sobie wolne. Wrócę przed wieczorem
Pepper: Dobrze
Howard: Eee... A my się jeszcze nie znamy. Jak masz na imię?
Rukia: Rukia. Chodzę od dzisiaj do tej samej szkoły, co pana syn
Howard: Mhm... W porządku, więc gdyby coś się działo, jestem pod telefonem
Pepper: Będziemy o tym pamiętać



Uśmiechnęła się, a my weszliśmy do środka. Facet odjechał autem, więc zostaliśmy sami. "Papryczka" dobrze pamiętała, gdzie zostawiła przyjaciela. Poszliśmy za nią, kierując się schodami do pierwszego pokoju z prawej strony. Otworzyła delikatnie, wchodząc. My weszliśmy po niej. Tak, jak myślałam. Chłopak nie wyglądał najlepiej. Poważne obrażenia klatki piersiowej, kilka skaleczeń na rękach i lekki uraz głowy.



Pepper: Poradzisz sobie?
Rukia: Żaden problem. Dajcie mi godzinę, a wasz przyjaciel stanie na nogi
Rhodey: Nie spiesz się, bo będzie chciał walczyć
Rukia: O! Truskawa ma kolegę w byciu idiotą. Gratuluję. Jak się nazywa wasz baranek?
Pepper: Hahaha! Baranek? Ojeju! Ma na imię Tony
Rukia: Spoko. Jak skończę, wyjaśnię to, co musicie wiedzieć
Rhodey: Potrzebujesz czegoś?
Rukia: Nie trzeba



Zdjęłam bandaże, kładąc je na ziemi. Wzięłam się do roboty, wykorzystując technikę do leczenia.



**Rhodey**



Zostawiliśmy Rukię z Tony'm, by wziąć coś do jedzenia. Na pewno zgłodnieje, bo wszystko wymaga zużycia energii. Nie przypuszczałbym, że ktoś nazwie Iron Mana tak uroczo. Baranek. Byłem ciekawy, jaki mieli cel przybycia do Nowego Jorku. Od początku było widać, że nie są stąd.
Kiedy Pepper znalazła ciastka, wsypała je na talerz. Taką porcją powinien każdy się najeść.



Pepper: I co powiesz, Rhodey? Ładna, nie?
Rhodey: Ruda, czy ty coś sugerujesz?
Pepper: No widzę, jak na siebie patrzycie
Rhodey: Ej!
Pepper: Hahaha! Czyżby histeryk od siedmiu boleści się zakochał? Tony w to nie uwierzy, a co dopiero twoja mama
Rhodey: Nie podoba mi się. Zresztą, nie twój interes
Pepper: A jednak. Zakochana para!
Rhodey: Przestań
Pepper: No co? Miłość nie jest zła
Rhodey: Taa... Ciekawy jestem ich misji. Muszą mieć coś ważnego do zrobienia
Pepper: Wszystko nam powie. Nie bój się
Rhodey: Na pewno tak będzie, ale...
Pepper: Co znowu?
Rhodey: Myślisz, że można jej ufać?
Pepper: Oj! Skończ z tym "ufać, czy nie ufać". Jest spoko. Ja jej wierzę i nie zrobi nam krzywdy. Poprosiła nas o pomoc, a teraz ona robi to samo



Po części zgadzałem się, choć druga cząstka mnie zważała na ostrożność. Znaliśmy jedynie jej imię i nic poza tym. Za mało, by zaufać w pełni.

---***---

Udało się naprawić po części archiwum, ale nie całkiem. Parę rzeczy potrzebuję zmodyfikować.
PS: Przypominam, że 6 grudnia wypada kolejna rocznica bloga. W tym celu pojawią się dwie notki: rano i wieczorem.

#7 Wsparcie

0 | Skomentuj

**Pepper**



Nic nie powiedział, ale ojciec Tony'ego pozwolił mi wejść do środka. Pomógł mi z rannym, otwierając drzwi do jego pokoju. Ostrożnie weszłam po schodach, aż położyłam chłopaka na łóżku. Przykryłam go kocem i wyszłam. Pan Stark prosił, żebym zeszła do salonu. I tak zrobiłam. Tam zaczęłam składać wyjaśnienia.



Howard: Domyślam się, że nikt go nie pobił ze szkoły
Pepper: Walczyliśmy z taki dziwnym stworem i rzucił się w moją stronę, by mnie ochronić
Howard: Nic mu nie będzie?
Pepper: Raczej rany powinny się szybko zagoić. Wystarczy poczekać jeden dzień
Howard: No dobrze
Pepper: Może pan z nim zostać, czy jest coś ważnego w pracy?
Howard: To znaczy mogę przełożyć spotkanie, choć wolę, żeby został pod twoją opieką
Pepper: Muszę wracać do szkoły. Profesorek się już na nas wkurzył. Na pewno tu jeszcze przyjdę, jeśli będę mogła
Howard: Nie ma problemu, Pepper. Przyjdź, kiedy zechcesz
Pepper: Dziękuję
Howard: Obyś miała rację z tym gojeniem, bo nie wygląda za dobrze
Pepper: Wiem



Po wytłumaczeniu skutków walki, pożegnałam się i wróciłam do szkoły. Rhodey siedział w swojej ławce, a dziewczyny nigdzie nie było. Pewnie zajmowała się rannym kolegą. Też oberwał solidnie, dlatego zgodziłam się na udzielenie im schronienia. Tony zrobiłby to samo.



Rhodey: I jak?
Pepper: Nic. Powiedziałam, co się stało i po lekcjach sprawdzę, jak się czuje
Rhodey: Wybacz za wcześniejsze moje zachowanie
Pepper: Nie mnie powinieneś błagać
Rhodey: Wiem, ale cały ten pojedynek oraz misja była dziwna. Oni się pojawiają znikąd, potem jakiś stwór atakuje. Pepper, obwiniałem ich bez żadnych dowodów. Nawet nie widziałem ich na polu bitwy
Pepper: Walczyli dzielnie tak, jak my
Rhodey: Pewnie tak. A tak w ogóle, jaki cudem tylko ty ich widzisz?
Pepper: Może dlatego, że patrzyłam na śmierć mojej mamy
Rhodey: Pepper, ja... Ja nie wiedziałem
Pepper: Tu nie ma czym się chwalić. Taka prawda



Lekko posmutniałam, przypominając sobie widok martwego ciała rodzicielki. To był wtedy zwyczajny dzień, a jakiś bandyta ją dźgnął śmiertelnie nożem. Rzadko wspominam tamte wydarzenie, choć nie wyjdzie z pamięci.



~*Trzy godziny później*~



**Rukia**



Rany Ichigo zdołały się zagoić, choć potrzebowałam czasu na uleczenie reiatsu. Zbliżyliśmy się na tyle do wrogów, że stali się naszymi sojusznikami w boju. Nawet nie byli tacy źli. Udostępnili nam swoją kryjówkę, więc raczej odpowiednie traktowanie im się należało.
Gdy kończyłam używanie techniki, Truskawa się obudził. Od razu przywaliłam mu mocno w twarz, aż spadł z kanapy.



Ichigo: Au! Za co to było?!
Rukia: Jeszcze się pytasz?! Jesteś idiotą, wiesz?! Poszedłeś na żywioł i prawie dałeś się zabić!
Ichigo: Nie mogłem pozwolić, by stała się im krzywda... Gdzie my jesteśmy?
Rukia: W bazie blaszaków
Ichigo: Myślałem, że są wrogami
Rukia: Teraz już nie... Wstań i weź się w garść!



Znowu oberwał w to samo miejsce i zaczął masować obolały policzek. Oberwał za głupotę i swoją porywczość do walki. Jednak i tak po części martwiłam się o tego głupka, że z kolejnej potyczki nie wróci żywy. Przynajmniej zdołał odzyskać siły, ale do kolejnego starcia musiał zregenerować moc.



Ichigo: Dzięki, Rukia
Rukia: Niepotrzebnie dziękujesz. Nie mogłam pozwolić, żebyś był trupem. Twój ojciec nie byłby tym faktem zadowolony
Ichigo: Oj! Wiem, wiem... Co teraz?
Rukia: Proponuję ci odpocząć i nie ruszać się stąd. Ja muszę zajrzeć w jedno miejsce
Ichigo: Gdzie chcesz iść? Do szkoły?
Rukia: Nie. Muszę się komuś odwdzięczyć... Shibireyubi!
Ichigo: Ej! Rukia!



Sparaliżowałam go jednym gestem. Nie mógł się ruszyć i tym sposobem nie miał szans na zerwanie zaklęcia. Wybiegłam ze świątyni, namierzając reiatsu rudzielca. Była w szkole, ale raczej tam nie zabrała swojego przyjaciela.

--***---

Archiwum ciągle jest naprawiane. Mam nadzieję, że tytuły wreszcie będą w miare widoczne.

#6 Upadając w dół cz.2

0 | Skomentuj

**Rukia**



Wstaliśmy. Wszyscy jakoś zdołali zebrać siły na powtórny atak. Byłam wściekła na bezmyślnego przyjaciela, który nie myślał nad zadaniem ciosu. Miałam ochotę mu porządnie przyłożyć w facjatę, ale powstrzymał mnie kolos. Wykonał zamach ręką, aż uderzyłam o drzewo.



Ichigo: Rukia!
Rukia: No teraz mnie wkurzyłeś! Hado 73 Soren Sokatsui!



Uderzyłam podwójnym promieniem, który zdołał poważnie zranić przeciwnika w lewe ramię. Wreszcie coś mogło mu zrobić szkodę. Niestety, lecz długo przewaga nie potrwała, bo teleportował się w stronę dziewczyny. W ostatniej chwili odepchnął ją czerwony blaszak i to on został ranny.



Pepper: Tony!



Chciałam użyć tego samego zaklęcia, lecz wróg ponownie zmienił swoje miejsce. Wyczuwałam jego reiatsu za swoimi plecami. Przygotowywałam się do uderzenia.



Rukia: Bakudo 61 Rikujo...



Nie zdołałam dokończyć, padając na podłogę. Ledwo zebrałam siły, by dalej walczyć. Dzieciaki też miały problem. Nad sobą widziałam Truskawę, który zamiast zaatakować, upewniał się, czy nic mi się nie stało. Popełnił błąd. Poważny błąd.



Ichigo: Rukia, jesteś cała?
Rukia: Ichigo...
Ichigo: Musimy się wycofać, rozumiesz? Potrzebny nam... Aaa!
Rukia: Ichigo!



Krzyknęłam, widząc uderzenie z Cero. Całe pole bitwy pokrył pył, a park już nie nadawał się do spędzania tam odpoczynku. Wiedziałam, że nie pokonamy giganta bez dobrego planu, dlatego potrzebowaliśmy wykonać odwrót.



**Pepper**



Słyszałam czyjeś krzyki. Nie byliśmy tutaj sami. Czyżby znowu walczyliśmy z tym samym, co ostatnio porysował Rescue? Chyba tak. Przeczuwałam, że to ten sam typek. Żadna broń na niego nie działała, a Tony nawet z Extremis nie mógł nic zrobić. Jego zbroja wyglądała okropnie. Wszędzie wgniecenia, zaś większość części odpadła. Jednak nadal walczył. Nie zamierzał odpuścić. Próbowałam mu wybić z głowy ten pomysł. Za późno. Zaczął działać bez nas.



Pepper: Rhodey, musimy go powstrzymać. Przecież on nie da sobie rady
Rhodey: Wiem o tym, dlatego pomóżmy, jak potrafimy
Pepper: Jest zbyt silny. Myślisz, że damy radę?
Rhodey: Trzeba spróbować



Coraz bardziej wyczuwałam wroga. Powoli też zyskiwał kształty. Byłam przerażona. Był ogromny. Czy tylko ja mogłam dostrzec przeciwnika? Podleciałam do geniusza, zasłaniając mu pole strzału.



Tony: Co ty wyprawiasz? Ej! Nie chcę cię skrzywdzić, więc odsuń się
Pepper: Nie damy mu rady, rozumiesz?
Tony: Pepper...
Pepper: Ja go widzę! Jest wielki! Nie poradzimy sobie!
Tony: Nie panikuj, dobrze? Powiedz mi, gdzie jest?
Pepper: Nie mogę
Tony: Pep, proszę
Pepper: Nie!
Rhodey: Ej! Uważajcie!
Tony: O kurde
Pepper, Rhodey: TONY!



Strach sięgnął zenitu. Kolos wbił Iron Mana w chodnik. Nie mogłam patrzeć, jak cierpi. Zaatakowałam z repulsorów. Udało się. Jakimś cudem się spłoszył. Jak ja to zrobiłam? Pobiegliśmy sprawdzić, czy został poważnie ranny. Raczej z pancerza więcej użytku nie będzie. No chyba, iż naprawi swoją zabaweczkę. Niezbyt było mi do śmiechu. Nie odpowiadał.



Pepper: Komputer, wykonaj skan



<<Iron Man doznał złamania żeber oraz lekki uraz głowy>>



Pepper: Niedobrze



Już miałam zamiar wziąć chłopaka w ramiona, lecz dostrzegłam niedaleko nas jakieś osoby. Sprawdziłam, czy potrzebowali pomocy. Skan wykazał brak obrażeń. Widocznie zemdleli na chwilę. Nic groźnego. Dość krótko stałam przy nich i wróciłam do Rhodey'go.



Rhodey: Co znalazłaś?
Pepper: Tych nowych ze szkoły. Leżą przed parkiem
Rhodey: Nic im nie jest?
Pepper: Nie, ale to wszystko wydaje się jakieś dziwne
Rhodey: Pomyślimy nad tym, jak wrócimy do bazy
Pepper: Zgoda



Chwyciłam zbroję, co była w opłakanym stanie, wzbijając się w powietrze. Extremis powinno pomóc wyleczyć doznanych uszkodzeń. Nie trzeba się bać, choć i tak zmartwienia nadal istniały.



**Rukia**



A jednak. Dziewczyna widziała tego potwora. Niebawem zobaczy też nas. Niezbyt nad tym myślałam, bo musiałam wyleczyć Ichigo. Wzięłam swoje gigai i przywróciłam ducha Zastępczego Shinigami do fizycznego ciała. Oberwał dość porządnie. Raczej kilka godzin nad nim posiedzę.
Po wyjściu z parku, wyskoczyłam wysoko w górę. Cel miałam prosty. Znaleźć się w bazie blaszaków. Miałam z rudą do pogadania. Dość długo nie zajęła mi podróż. Weszłam bez problemu. Dostrzegłam, jak zdejmowali pancerz i rannego położyli na kanapie. Jemu też stwór dał popalić. Gdyby nie bronił przyjaciółki, byłby w lepszym stanie. Klęczała przy nim, opatrując rany.



Rhodey: Pepper, wszystko będzie dobrze. Jakoś się wyliże
Pepper: No niby tak, ale... Rhodey, jest jedna sprawa. Ja wiem, z kim walczymy
Rhodey: Poważnie? Przecież nie było nikogo w pobliżu. Fakt, że ktoś nas atakował, lecz nie wiemy, kto to
Pepper: Możesz mi nie wierzyć, bo widziałam go. Był większy od nas. Strzelał jakąś dziwną mocą, która właśnie załatwiła tak Tony'ego. Jeśli Extremis nie zdoła wyleczyć jego ran, wtedy... Wtedy będzie trzeba...
Rhodey: Tak, choć raczej obejdzie się bez szpitala
Pepper: Zabiorę go do ojca. Wyjaśnię mu, do czego doszło
Rhodey: Dobra myśl. Powinien wiedzieć
Pepper: Rhodey?
Rhodey: Tak, Pepper?
Pepper: Dlaczego on zawsze rzuca się w moją obronę? Powinnam oberwać
Rhodey: Bo chce, żebyś była bezpieczna



Te słowa wydawały się oczywiste. Ichigo zachowywał się tak samo. Przez chwilę jeszcze obserwowałam jej działania, aż odezwałam się.



Rukia: Widzisz mnie?
Pepper: Możesz wyjść z ukrycia
Rukia: Jak długo wiesz, że tu jestem?
Pepper: Od samego początku
Rhodey: Eee... Do kogo ty mówisz?
Pepper: Mówiłam ci. Nie uwierzysz
Rukia: Ułatwię mu zadanie



Weszłam w ciało zastępcze, trzymając rannego na rękach.



Rhodey: To ona? Ty nas zaatakowałaś?! Jak mogłaś?!
Pepper: Rhodey, uspokój się. To nie jej wina
Rukia: Niepotrzebnie wplątaliście się w naszą misję
Pepper: Wybacz. My jedynie bronimy Nowego Jorku. Takie życie bohatera
Rhodey: Kim ty jesteś?
Rukia: Shinigami
Rhodey: Shinigami?
Rukia: Później wyjaśnię, a na razie proszę o schronienie
Pepper: Zgoda. Możesz zostać w zbrojowni
Rhodey: Ty chyba oszalałaś! Skąd wiesz, że możemy jej ufać?!
Pepper: Po prostu wiem. Pomagamy każdemu, tak? Widzisz, że oni też oberwali
Rukia: Walczymy z tym samym wrogiem. Nie przeszkadzajmy sobie i połączmy siły. Wtedy mamy większe szanse na zwycięstwo
Rhodey: Potrzebny jest plan
Rukia: Opracujemy go wspólnie, łącząc nasze umiejętności
Pepper: Rhodey, zajmiesz się nim?
Rhodey: No dobra



Niezbyt był chętny, ale później zrozumiał moje zamiary. Położyłam Ichigo na miejscu ich przyjaciela, lecząc obrażenia, co zostały zadane podczas walki. Dziewczyna zabrała swojego przyjaciela z dala od kryjówki, a ja myślałam nad pochodzeniem tak silnego stwora. Był wynikiem eksperymentów? Możliwe.



**Pepper**



Rhodey musiał im pomóc, bo taka była nasza rola. Poza tym, my też potrzebowaliśmy dodatkowej siły ognia. Razem pokonamy największe zagrożenie, z jakim musieliśmy się zmierzyć. Znalazłam się przed domem Tony'ego. Zapukałam do drzwi, licząc, że pan Stark był w domu. Sprawdziłam na zegarku godzinę. Wybiła dziesiąta, więc powinien jeszcze być. Na szczęście otworzył, choć nie był zadowolony. Dlaczego? Odpowiedź trzymałam w swoich rękach.

---**---

Coś skopało mi się z przeglądarką, ale jakoś będę wstawiać notki. Przy okazji chyba będzie dużo one shotów, dlatego też bloga szybko nie zamknę. Jednak z powodów technicznych zamierzałam tak zrobić. Szukam kogoś kto będzie w stanie pisać za mnie na tym blogu. Prowadzić go należycie, bo niestety, ale mój czas powoli się kończy. W sumie, to po części sama jestem sobie winna. Mam nadzieję, że do końca tego roku jeszcze blog pociągnie. Trzymajcie kciuki ;)
© Mrs Black | WS X X X